poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Południowa Warszawa

POŁUDNIOWA WARSZAWA

<< Kordon

Gerber nie miał wiele czasu, gdy zatrzymali się na polanie. Nie wiedział gdzie są, potrzebował mapy. Odruchowo chciał posłać przodem Domagarowa, po czym polecił Dowgille sformować drużynę zwiadu i puścić się przodem, w kierunku miasta, gdzie zza zarośli dostrzegał coś w rodzaju drogi. Po raz kolejny z przekąsem pomyślał o taktyce Afanasjewej, która chcąc trzymać ich w niepewności najdłużej jak to możliwe, sprawiła, iż żaden z podoficerów nie otrzymał sztabówek, gdyż zakładała, że opanują z marszu lotnisko Pole Mokotowskie. Tymczasem życie zweryfikowało te plany, byli nadal o co najmniej trzy wiorsty od celu, chwilowo mógł polegać jedynie na swej pamięci, choć na południową chodził bardzo rzadko, gdy stacjonował w garnizonie Kordon. Tu szkolono jedynie młodych żołnierzy, w okolicznych Fortach, wprawiając ich służby wraz z odsługującymi obowiązkową kolejkę. Zawodowa armia walczyła zawsze po drugiej stronie Wisły. Jedyne co mógł sobie przypomnieć, że gdzieś w tym miejscu w kierunku Stacji prowadzi długa prosta ulica, nosząca nazwę Puławskiej, ciągnąca się wzdłuż zrujnowanych budynków. Za jego czasów zostały one już dawno opróżnione przez stalkerów, stając się siedliskiem złysenkowanych  zdziczałych psów, przed którymi starano się chronić łazienkowskie uprawy. Teraz jednak Warszawa była inna, nieznana i wroga. Pełna Polaków i imperialistów, a być może także maoistów. Przeciw którym rzucono dwa plutony zmechpiechoty i drużynę pancerną, stanowiącą wsparcie dla specnazu. Po drodze utracili szesnastu żołnierzy, tank oraz haubicę wraz z załogami. Nie rokowało to najlepiej.

Nie marnował czasu, podobnie jak pozostali. Dowgiłło wskazał mu dowódców drużyn, nie planował wygłaszać żadnej przemowy, traktując stanowisko dowodzącego tymczasowo. Drugi raz nie zamierzał popełniać błędu bycia oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Natychmiast polecił szykować się do wymarszu, sformować dwie drużyny zwiadu, a także wsparcia, którym osłonę dadzą BWP. Nie ważne jakie będą dalsze rozkazy, w rozproszonym szyku kierować będą się na lotnisko. Musiał zakładać, że kontakt z wrogiem nastąpi natychmiast. Podobne rozkazy wydawał Kaliciński, miotając się, gdy zabrakło mu Gerbera, który większość koniecznych rzeczy wykonywał sam z siebie. Pluton nie zamierzał mu pomagać. Domagarow popatrzył w jego kierunku, lecz Maksym pokręcił tylko głową.

- Wszyscy w gotowości marszowej – powiedział do Dowgiłły. – Pełne wyposażenie w plecakach. Razem z prowiantem.

- Przewidujesz trudności? – zapytał tamten.

- Przewiduję walkę – odparł Gerber, po czym ruszył w kierunku Afanasjewej. Specnaz właśnie wyciągał z wozów ciężkie pakunki, piechota uzbrajała się w karabiny, moździerze i RPG, żołnierze w pancerzach ładowali dodatkowe pociski i naboje. Nieco dalej tankiści dokonywali przeglądu po przejściu przez południową, a Pedros oceniał stan pojazdów. Grupa uderzeniowa szykowała się na bitwę. Afanasjewa wpatrywała się w mapę, oparta o pojazd, wyraźnie zadumana. Z wnętrza dobiegał głos radiowca, który informował ją, że nie udało mu się nawiązać połączenia. Paliła neuroskręta. Gdy odwróciła się w jego stronę ujrzał jak świecą jej oczy pod wpływem endorfin bojowych.

- Nie mogę nawiązać kontaktu ze zwiadem – poinformowała. – Oraz wiertalotami.

- Jesteśmy głęboko w zonie – powiedział wskazując niebo. – Tu łączność nie zadziała.

- To rubież. Dzikie Pola, jak wy mówicie – odparła. – Mamy krążącego nad Gołkowem Trzmiela, to powinno wystarczyć by zapewnić łączność.

- Niekoniecznie – odparł. Tu zasady są nieco…

- Nie pouczajcie mnie  - zirytowała się. – Wiem, że jesteśmy w zasięgu oddziaływania innej fizyki, w przeciwieństwie do was, znam jej granicę, rozciąga się nad miastem niczym płaszcz w okolicach dawnego śródmieścia, nasilając się ku północy, im dalej w głąb zony. Nasze urządzenia i sputniki wyznaczyły jej granicę dość precyzyjnie w ciągu ostatniej doby. Nie było problemu z łącznością jeszcze dwie godziny temu, gdy składali meldunek zawracającemu Suchojowi. Nawiązali kontakt z Kamowami, które posłałam znad Czerska, by wylądowały na płycie lotniska i tam na nas czekały. Potem zamilkli. Skoro mam łączność z Trzmielem powinni odpowiedzieć na wezwanie.

- Kiedy się nie zgłosili?

- Powinni meldować się co godzinę – wyjaśniła. – Nie odezwali się już po raz drugi.

- Wiecie, co mogło ich spotkać… - zaczął.

- Towarzyszu Gerber – warknęła. – Dwie drużyny zwiadu, który miały przyczaić się i rozpoznać teren? I absolutny zakaz nawiązywania kontaktu z wrogiem? Dwa najnowocześniejsze wiertaloty bojowe, które miały poderwać się z ziemi na wypadek kłopotów i ostrzeliwując się odejść w bezpieczny rejon?  Co wy pieprzycie, sądzicie, że niewielkie siły imperialistów zdołałby je wyeliminować, nim przesłali sygnał alarmowy? Mieli przekazać go natychmiast w przypadku ich napotkania!

- Nie myślałem o imperialistach.

Afanasjewa westchnęła ciężko.

- Wybaczcie moją irytację – powiedziała. – Polacy, maoiści, co za różnica? Myślicie, że coś mogło przerwać łączność z trzema niezależnymi oddziałami?

- Coś sprawiło, że zniknęli wszyscy mieszkańcy fortu – przypomniał.

- Mrok? – teraz była już naprawdę rozzłoszczona. Starannie dobierał kolejne słowa.

- Nie wiem o czym mówicie towarzyszko – powiedział. – A być może ta wiedza jest mi niezbędna, byśmy mogli skutecznie zrealizować naszą misję.

Zdawała się rozważać to, co powiedział, wpatrując się weń uważnie.

- Iddźcie najpierw do Gaworki – powiedziała. – Posłuchajcie co powie. Zdecydował się na nieco szerszą współpracę. Tylko nie traćcie czasu. Ruszamy w ciągu kwadransa.

Wyminął ją i obszedł wóz. Stalkera dostrzegł po drugiej stronie, w towarzystwie specnazowców. Nie miał ani jednej rany, choć spodziewał się, że do tego czasu będzie na jego twarzy ujrzy co najmniej kilka, stanowiących wstęp do zachęty do szczerości. Najwyraźniej Afanasjewa wybrała inną metodę rozmowy. Desantowcy rozstąpili się w milczeniu, słysząc głos Rosjanki. Maksym podszedł bliżej i poczęstował stalkera neuroskrętem. Najwyraźniej był już pod wpływem innych substancji, bo zachichotał, a Gerber ujrzał jego rozbiegany wzrok.

- Co chcecie wiedzieć, towarzyszu? – zapytał wesoło bez ogródek.

- To czego mi nie powiedzieliście na temat Góry Kalwarii – odparł Maksym siadając obok.

- Powiedziałem wam wszystko – pokręcił głową. – Oczywiście oprócz tego, co działo się w naszej kolonii, gdy zaczęła kończyć się żywność, jak odseparowano kobiety od mężczyzn, żeby mogły być dla żołnierzy i…

- Gówno mnie to obchodzi – powiedział Gerber. – Co stało się z mieszkańcami?

- Ale powinno was to obchodzić! – zachichotał nerwowo Gaworko. – Bo właśnie dlatego kapitan Klimas się zesrał, jak zaczęły latać te samoloty. Wiedział, że w najlepszym wypadku dostanie kulkę w łeb, jeśli nie wywalą go do Wisły z pokładu wiertalota. Rządził sobie jak udzielny pan, zapomniał całkiem o zasadach komunizmu, na przykład…

- Już wiem co macie na myśli – stwierdził Gerber. – A wy braliście w tym udział i czerpaliście korzyści? Nieładnie, Gaworko, nieładnie.

- Towarzyszka pułkownik też tak mówiła.

- Więc poszliście na współpracę, aby zachować życie.

- Wiedziałem co ona daje mi do picia – odparł. – To pozwalało nie myśleć o południowej. O jej szepcie.

- Szepcie?

- Mówiła do mnie Ciemna Pani! – przestał się uśmiechać. – Nie słyszeliście jej?

- Do rzeczy Gaworko, co z Górą Kalwarią? – zapytał.

- Klimas posłał mnie, bym obserwował ruchy samolotów – powiedział. – Miałem sprawdzić, czy przypadkiem znowu ktoś nie próbował usypać jakiegoś znaku wezwania pomocy. Znałem te tereny najlepiej ze wszystkich, chodziłem tam po przedmioty. Wojskiem obsadził budynki w mieście i zastanawiał się co dalej. Miał taki pomysł, żeby rozwalić cywili nim nadejdzie Druga Armia i mówić, że wydawał wyroki zgodnie z kodeksem wojskowym i cywilnym.

- Co ich wykończyło?

- Nie wiem – pokręcił głową stalker. – Wiem tylko, że wojsko w mieście zaczęło dawać sygnały, że ktoś się zbliża.

- Ktoś?

- To był umówiony sygnał, jeśli pojawią się ludzie – rzekł. – Nie Polacy. Tych witaliśmy kulami ołowiu, choć z czasem ich skóra stała się kuloodporna, ale mieliśmy pułapki i ogniowe granaty…

- Nie interesuje mnie to. Jacy ludzie?

- Nie mam pojęcia – mruknął. – Mówiłem prawdę. Kiedy wróciłem wszyscy zniknęli. Nie słyszałem żadnych strzałów, niczego. Kiedy się zbliżałem, zobaczyłem tę ciemność, zawieszoną nad fortem. I te ciemne plamy. Zaczęło się robić jaśniej, kiedy wy zaczęliście strzelać w Czersku…

Gerber czekał aż stalker powie coś więcej, ten jednak milczał. Gaworko popadł przygnębienie, choć zaciągał się mocno neuroskrętem, aż żar sięgnął mu prawie palców.

- Śnijcie dalej Gaworko – powiedział Gerber i wstał.

- Ściemnia się towarzyszu sierżancie – odparł tamten. – W Górze Kalwarii też  zapadał zmierzch.

Jednak stalker nie miał racji. Dzień się nie kończył, niedawno minęło południe. W powietrzu światło było przyćmione, zupełnie jakby czas zatrzymał się w chwili, gdy zapadała ciemność. Nic nie zmieniło się od kiedy wyjechali z południowej. Maksym wyszedł zza wozu i spojrzał w tamtym kierunku, poprzez szeroki ślad spustoszonej roślinności, jaki pozostawiły pojazdy. Nie dostrzegał czerwonych świateł. Spojrzał na żołnierzy przygotowujących się na bój i skonstatował, że po Chełmie wojsko nie miało okazji odpocząć. Nikt nie zagrał na gitarze, nie podał zapoju, sałdaci nie mieli okazji odprężenia, gdy przekwaterowano ich a następnie rzucono w zonę, po czym pod Czerskiem przetrącono kręgosłup, przenosząc w świat zasad, jakich nie próbowało wprowadzać nawet WSI. Teraz było już za późno na powrót. Czarne gałęzie zwieszały się nisko, odcinając się od fioletowego nieba. Ostatni raz tak blisko zony znalazł się podczas Bitwy Warszawskiej, pięć lat temu, gdy ruszyli na Radzymin. Splunął i podszedł do Kalicińskiego oraz Afanasjewej stojących nieopodal. Lejtnant zaszczycił go niechętnym spojrzeniem.

- Zapoznaliście się już ze stanem swojego plutonu, towarzyszu? – zapytał. – Chciałbym mieć pewność, że wiecie na kim możecie polegać w walce.

- Też chciałbym mieć taką pewność w waszym wypadku – odpowiedział Gerber bez cienia agresji w głosie, mając nadzieję, że Kaliciński zrozumie ostrzeżenie. Afanasjewa chrząknęła, nim zdążyła paść kolejna riposta.

- Powiedział coś ciekawego?

- Tylko o mroku – Gerbera zmęczyły już niedomówienia, choć doskonale zdawał sobie sprawę, z czego one wynikają.

- Mrok jest powodem, dla którego tu jesteśmy – odparła Afanasjewa. – I powodem dla którego przybyli tu Imperialiści, wraz ze swoimi sojusznikami z Chin – zamilkła, jak gdyby czekając na dalsze pytania, lecz Maksyma nie interesowało czym jest to, o czym mówi, bowiem miał to głęboko w dupie.

- Mrok? – wychylił się Kaliciński, lecz coś we wzroku Rosjanki powiedziało mu, że znalazł się niebezpiecznie blisko granicy, której nie powinien przekraczać.

- Z jakimi siłami będziemy mieć do czynienia? – zapytał Gerber.

- Siła około plutonu, nie wiemy dokładnie – odparła. – Dwa dni temu wysadzili desant w Sochaczewie, wykorzystując luki w naszej obronie orbitalnej. Od tamtej pory usiłujemy użyć sputników, by zorientować się gdzie się znajdują, a machiny wroga ustawicznie starają się je zestrzelić. Na podstawie szybowców jakie pozostawili domniemujemy, że ich siła nie przekracza plutonu, więc przewyższamy ich liczebnie kilkukrotnie. Zapewne mają swoje cyber-maszyny, lecz nie zadziałają one w bliskości zony, dzięki czemu nasze tanki operować będą nie zagrożone. Kiedy nawiążemy kontakt z wiertalotami będziemy mogli dokonać także rozpoznania i szybkiego uderzenia. Z informacji przekazanych mi przez radio wiem, że coś  ich opóźniło, do Warszawy dotarli dopiero dzisiaj.

- Gdzie się znajdują? – zapytał Kaliciński. Gerber sięgnął po mapę przyjrzał się układowi ulic, usiłując odnieść się do podziemnej struktury miasta. Wciąż mieli do niej daleko, najbliższe wejście do tuneli znajdowało się na Stacji Pole Mokotowskie, nieopodal lotniska.

- Nie wiemy dokładnie – odparła. – Ale popełnili błąd, więc byliśmy w stanie lokalizować ich pozycję. Użyli zagłuszania sygnału, po tym jak zestrzelili nasze samoloty, co umożliwiło lokalizowanie ich jako zakłócenia interferencyjnego na odczycie fal. Zapomnieli, że są na Dzikich Polach. To, co w normalnych warunkach blokuje źródła transmisji, nie pozwalając na wykrycie, tu pokazało ich pozycję, w postaci ślepej plamy pośród emisji fal zony. W Sochaczewie udało im się opanować pociąg i przemieścili się nim na Dworzec Zachodni, to było kilka godzin temu, wtedy straciliśmy ich z oczu, znaleźli się na rubieży i jakikolwiek odczyt był niemożliwy.

- Co jest ich celem? – zapytał Gerber.

- Idą do tuneli – powiedziała pewnym głosem.

- A co jest w tunelach? – naciskał.

- Nie wiemy – odparła po chwili. – I jestem w tym zupełnie szczera. Dwa lata temu straciliśmy kontakt. Wiecie już o tym. Do tego czasu w Kordonie znajdowało się oblężone wojsko, a po drugiej stronie rzeki cywile. Potem nie udało się nawiązać już z nimi kontaktu. Zwiad napowietrzny nie był w stanie zbliżyć się do miasta dalej niż do lotniska mokotowskiego, zdjęcia ukazywały na powierzchni Polaków. Kilka razy zrzuciliśmy zwiad i posłaliśmy do tuneli. Nikt nie wrócił. Nie chcieliśmy poświęcać więcej ludzi… Do czasu. Założyliśmy, że Polacy opanowali tunele, walki toczy się tam jak wiecie niezwykle trudno.

- A jednak imperialiści pchają się do tuneli – mruknął Gerber.

- Towarzyszu sierżancie – rzucił ostrzegawczo Kaliciński.

- Chcę jedynie powiedzieć towarzyszko pułkownik, że jeśli tam weszli, będzie ciężko. W tunelach stracimy naszą przewagę, nie wprowadzimy tam tanków, artyleria na nic nam się nie przyda – powiedział Maksym. – Czy nasi zwiadowcy nie przepadli przypadkiem w metrze?

- Mieli rozkaz zająć lotnisko i opanować punkty umożliwiające dalekosiężną obserwację – powiedziała. – I zameldować natychmiast, gdy dojrzą imperialistów. Nie uczynili tego.

- W tym półmroku trudno dostrzec coś na odległość wiorsty – zauważył Gerber. – Mówicie, że imperialiści dotarli tu pociągiem na Zachodni Węzeł Kolejowy. W takim razie weszli tam do tuneli.

- Nie wiemy tego – zauważył Kaliciński. - Zakładamy, że mogą być na powierzchni. I do tego dostosujemy naszą taktykę – Gerber niechętnie musiał przyznać mu rację. Lejtnant przejął inicjatywę. – Zwiadowcy meldowali cokolwiek o napotkanym wrogu na  powierzchni?

- Sporadycznie Polacy, zdziczałe zwierzęta. Żadnych maoistów – powiedziała Afanasjewa. – Ale skoro są tu imperialiści, mogą być także ich sojusznicy. Jeszcze dwie godziny temu trasa podejścia do lotniska z naszej strony była czysta. Tędy szli zwiadowcy.

- Czersk także był pusty – przypomniał Gerber.

- Ruszamy Puławską – zdecydował Kaliciński studiując mapę. – Nieopodal nas znajdował się kiedyś Fort Mokotowski. W Szopach Polskich ustawimy haubicę pod osłoną PT-81 i dwóch drużyn oraz BWP. Stąd będą mieli sposobność razić cele na odległość dwóch-trzech wiorst wskazane przez nas drogą radiową.

- Radio zdaje się nie działa – zauważył Gerber.

- Macie lepsze propozycje?

- Nie – lejtnant wyjątkowo miał rację.

- Dobrze – skinął głową tamten. – Dwie drużyny zwiadu, puścimy je przodem celem rozpoznania, w ślad za nimi jeden wóz bojowy, w odległości pół wiorsty w szyku rozproszonym tanki, równolegle piechota i wozy bocznymi ulicami. Punkt zborny na lotnisku, z jednoczesną blokadą wejścia przy Stacji Unii Lubelskiej. Oczy z tyłu głowy.

- Tak – zgodził się Maksym.

- Świetnie. Weźmiecie dowództwo nad osłoną haubic – polecił Kaliciński. Gerber spojrzał pytająco na Afanasjewę. Ta wyraźnie się zastanawiała.

- Nie – zdecydowała. – Gerber, poślijcie tam swoich ludzi z poleceniem relokacji po nawiązaniu kontaktu ogniowego. To imperialiści, ich machiny są w stanie odpowiedzieć automatycznie po namierzeniu naszej artylerii.

- Nie walczyliśmy nigdy z takim wrogiem – powiedział. – Czego się spodziewać?

- Latające maszyny pozbawione pilotów, wskutek czego są bardziej zwrotne i poruszają się szybciej – odparła. – Cybertanki dużo mniejsze od naszych, mogące za to poruszać się sprawniej na wielu nogach. Po nawiązaniu kontaktu ogniowego macie się natychmiast wycofać, abyśmy my ich przejęli, czy to jasne? – pokiwali głowami. Mówiła dalej – Gerber, bierzecie lewą flankę docieracie do lotniska, Kaliciński, wy prawą, opanować wejście do metra. Ja ruszam środkiem, po rozpoznaniu trasy przez zwiad, wprowadzę wozy i tanki między te zrujnowane budynki, dopiero gdy będę pewna, że nic im nie zagraża. Snajperzy mają przemieszczać się między budynkami, zwracać uwagę na aktywność w powietrzu. Wątpię by w zonie te ich machiny zadziałały, ale musimy się na to przygotować. Moi ludzie mają Strieły w gotowości, resztą zajmie się nasz T-87. Jeszcze jedno, wasza amunicja może być nieskuteczna – uprzedziła.

- Zmienna prędkość? – domyślił się Gerber.

- Czasem jest zbyt słaba by przebić pancerze – poinformowała go Afanasjewa. – To, co sprawdza się doskonale na skórze Polaków i maoistów, w przypadku imperialistów może okazać się nie wystarczające. Specnaz wesprze was w przeciągu pół minuty od nawiązania kontaktu bojowego, dlatego macie cofnąć się, wciągając ich w zasadzkę. Wszystko jasne?

- Zakładając, że są w tunelach – zaczął Gerber – wiemy dokąd dokładnie zmierzają?

Afanasjewa spochmurniała.

- Nie do końca – powiedziała po chwili. – Jeśli udało im się wejść do tuneli, będą iść na południe.

- A jeśli nie udało im się wejść w tamtym miejscu, jedno z najbliższych wejść jest na lotnisku i  Unii Lubelskiej – domyślił się Gerber. – Jeśli pójdą na południe Będą szli prosto na nas, chyba że spróbują przetworników powietrza przy stacjach Stalina i…. O ile już tam nie dotarli.

- Nie dotarli – powiedziała. – Gdyby zwiad nawiązałby walkę, zdążyliby odpalić choćby rakietnicę, Trzmiel nie na darmo prowadzi ciągłą operację rozpoznania. Po opanowaniu lotniska, odetniemy im drogę ucieczki węzłem zachodnim, a moi ludzie wejdą do tuneli.

- Nie są głupi, zostawili na powierzchni czujki – zauważył Maksym.

- Zgadza się, ale w przeciwieństwie do nas znajdują się na terytorium wroga. Ich misja nie jest samobójcza, chcą czegoś, co znajduje się w tunelach, nie mam pojęcia w jaki sposób zaplanowali odwrót, ale jedyne co im pozostaje to droga powietrzna. Lądowali w Sochaczewie, choć wysadzili torowisko, uniemożliwiając nam przesłanie posiłków, wiedzą, że nie pozwolimy im tamtędy odlecieć. Potrzebne im lotnisko, wykorzystają więc Pole Mokotowskie. Dlatego je utrzymamy, bądź zniszczymy. Nie spodziewają się, by przez zonę zdołały dotrzeć tu nasze siły.  Wszystko jasne? – obaj spojrzeli na siebie, po czym kiwnęli głowami. Animozje przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. – Do dzieła towarzysze, na chwałę komunizmu! Beria!

- Beria! – odruchowo aklamował Gerber, po czym zasalutował, odwrócił się na pięcie i ruszył wykrzykiwać rozkazy. W międzyczasie wrócił żołnierz z czujki, informując go, iż okolica jest pusta. Na mapie, którą Maksym wziął od Afanasjewej, zwiadowca wskazał mu miejsce, w którym się znaleźli; niedaleko skrzyżowania dróg, gdzie znajdowała się niegdyś stacja naziemnej kolejki zwanej tramwajem, między wsiami Szopy Polskie i Szopy Niemieckie. Zwiad obstawił teren wokół, nie wykrył jednak żadnej aktywności, polskiej, maoistycznej czy wreszcie imperialistycznej. Widoczność była mocno ograniczona. Gerberowi przemknęło przez myśl, że machiny tamtych nawet jeśli zadziałają, mogą podlegać tym samym ograniczeniom. Nadzieja była jednak płonna.

Znalazł Dowgiłłę i poinformował go o jego zadaniu, następnie wydał rozkazy. Wciąż musiał polegać na tamtym, bowiem nie znał zupełnie swojego oddziału, zażądał więc informacji o najlepszych snajperach. Jewgienij ściągnął mu czterech:  Havlicka, Szujskiego, Gortata oraz Napertego. Wszyscy pomalowali już twarze na czarno, załadowali magazynki SWD i byli gotowi do działania. Uprzedził, ich iż idą przodem, pod osłoną trzech zwiadowców, wpatrując się w niebo i ziemię.

- Strzał jest dla wszystkich sygnałem – powiedział. – Przywieracie wtedy do podłoża i szukacie celów. Jeśli to imperialiści, wypieprzacie, a wasza osłona składa meldunek przez radio. Kryjecie się dopóki nie nadejdzie wsparcie. Strzelać wyłącznie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, macie namierzyć cele i przekazać o nich informację. Panimali?

- Da – powiedział jeden z nich.

- Jakieś pytania?

- To wy zastrzeliliście Krasuskiego?

- Ja – przyznał. W ich oczach błysnęło coś na kształt wdzięczności.

- Młody był. I głupi – mruknął jeden z nich. – Ważne, że nie poszedł w zonę.

- Żaden żołnierz nie powinien – powiedział Gerber.

- Wasz lejtnant wykończył naszego batkę – mruknął Naperty.

- Skończyć gadanie i na pozycje! – warknął Dowgiłło.

- Wykonać – polecił Gerber. – Naperty!

- Tak, tawariszcz kamandir?

- Nie zapominaj o tym jak zginął Kraft. Odmaszerować!

Gdy odwrócili się i udali do formowanych naprędce przez dowódców drużyn grup zwiadu Dowgiłło chrząknął.

- Nie wpierdalaj się w moich ludzi, Maksym – powiedział cicho. – To porządne chłopaki. Przestań namawiać ich do odwetu na Kalicińskim. Zrób to własnoręcznie, jeśli musisz. Nie rób tu tego, co zrobiłeś ze swoimi ludźmi.

- To co leży przed nami ich zmieni – odparł Gerber odwracając się. – To tymczasowe. Już raz mnie wsadzili na to stanowisko. Nie zamierzam zostać twoim dowódcą na stałe.

- Przeszkadza ci to w balecie? – kiwnął głową tamten. – Więc nie podsuwaj im rozwiązań.

- Pokazuję im tylko pewne możliwości. Podczas bitwy kule latają we wszystkie strony.

- Więc sam rozwiąż swoje problemy – poradził Dowgiłło.

- Wiesz co masz robić? – zmienił temat Gerber.

- Nie dać się zabić – odparł tamten. – Ani artylerzystów Polakom i innym tworom. Poradzę sobie.

- Zdaję sobie sprawę.

- Maksym – głos Dowgiłły się zmienił. – Widziałeś coś, kiedy szliśmy przez południową?

- Czerwone światła – odparł Gerber i nagle zamilkł. Stanął mu przed oczami widok roju czerwonych światełek, niosących ze sobą zagrożenie, które wzbudzało w nim lęk.

- Gdy spojrzałem w niebo ujrzałem gwiazdy – powiedział Dowgiłło. – Widziałeś je kiedyś?

- Gwiazdy? Nie miałem okazji.

- Właśnie. Tu niebo jest zawsze zachmurzone, lecz w Afryce, nim wcielono mnie do Drugiej Armii, widywałem je czasem, w nocy. To nie do opisania, wyobraź sobie tysiące iskier jasnych świateł na czarnym niebie – Maksym nie potrafił jednak tego uczynić. Spojrzał w górę, niebo nad nim było wciąż szaro-fioletowe, tonące w półmroku, z nisko zawieszonymi chmurami.

- Do czego zmierzasz?

- Te gwiazdy były inne, Maksym.

- Inne?

- Obce – odparł Dowgiłło i się wzdrygnął. – Nad południową jest inne niebo, te gwiazdy są straszne, są zimne i różnych rozmiarów, rozmaitych kolorów, wszystkie są zimne. Skrywa je ciemność. Ona się do nas zbliżała.

Gerber spojrzał na południową, lecz nie dostrzegł tam niczego, czego się nie spodziewał.

- To nadeszło – powiedział sam do siebie. Wzdrygnął się – Dość tego. Do dzieła!

- Idi w pizdu! – zgodził się Dowgiłło.

Chwilę zajęło wydanie kolejnych rozkazów, ciszę przerwały pozorny chaos i rozgardiasz, słyszeć się dało przekleństwa. Nikt się jednak nie śmiał, gwar był przytłumiony, dziwny półmrok odbierał wszystkim pewność siebie. Silniki buczały cicho, jak gdyby nawet dźwięk nie potrafił pokonać panującego wokół zmierzchu. Powinna już nadejść noc, stwierdził Maksym, jesteśmy tu wystarczająco długo. Sięgnął po neuroskręta i zaciągnął się głęboko, z jakiegoś powodu przeczuwając, że nie będzie miał okazji przez dłuższy czas zapalić. Ostatnie dwa dni miał naprawdę kiepskie, Chełm, potem Kaliciński, Afanasjewa, lot przez zonę, Czersk, południowa i wreszcie gówno w jakie wdepnęli. Z godziny na godzinę było coraz gorzej. Zapowiadało się jeszcze mniej ciekawie.

Zwołał dowódców drużyn, przekazał im informacje, wydał polecenia odnośnie strategii i taktyki, polecając uformować pluton, wskazując trasę na mapie. Wyznaczonym zwiadowcom polecił utrzymywać łączność wzrokową i radiową. Polecił sprawdzić magazynki, przed walką wysrać się i odlać, a maski trzymać w gotowości. Przeszedł szybko między ludźmi patrząc im w twarze, większości zmęczonych walką mężczyzn i kilku kobiet. Gdy kierował się do swego BWP natrafił na Domagarowa.

- Jak jest? – zapytał.

- Wyznaczył Kalafiora na sierżanta plutonu – odparł tamten zdając się nie poruszać ustami. – Już zaczyna się szarogęsić. Dał do zrozumienia, że przejmie twoje aktywa.

- Wot, chuja na piersi wyhodowałem, znaczy. Kalafiorowi daj w jaja przy najbliższej okazji i przekaż, że wrócę – odparł w tej samej konwencji. – Nie powinieneś być w grupie zwiadu z przodu?

- Wyznaczył mnie do osłony – powiedział z ironią Domagarow.

- Głupiec – skwitował Gerber. – Trzymaj się bliżej lewej strony, tam będzie specnaz. Jeśli zaczną strzelać, zagłuszą wystrzał ze snajperki oddany w niewłaściwym kierunku – w oddali napotkał wzrok Tekagawelidze. Skierował ku niej wskazujący palec, przypominając, że rozkaz pojawienia się u niego wieczorem pozostaje w mocy. – A Tekagawelidze powiedz, że lepiej niech nie zapomina, kto jest dowódcą.

- Godzina dziewiąta – uprzedził Domagarow. Gerber obrócił się i odszedł, unikając nadchodzącego Kalicińskiego, który obserwował go z bliska. Lejtnant popełnił właśnie kolejny błąd posyłając Domagarowa na tyły, nie zorientuje się nawet, gdy pocisk ze snajperki sprawi, że w jego głowie pojawi się dziura, przez którą na zewnątrz wyleci mózg. Kalibru pocisku nikt nie rozpozna, modulowane zadawały rany zniekształcające ciało w wystarczającym stopniu. Na Domagarowa mógł liczyć, wiedział, że wybierze odpowiedni moment i zaatakuje z zabójczą precyzją.

Zaczął pogwizdywać patrząc na zwiadowców. Wczoraj sam był w ich sytuacji, gdy atak się załamał, a on został odcięty i w ruinach Chełma natrafił na lejtnant Jelenską. Zdołał już o tym zapomnieć, lecz kiedy szli na Chełm wszystko było jasne, Polacy widoczni byli gołym okiem, kiedy uderzyli, po czym połamali sobie zęby na tworach jakich wcześniej nie spotkali. Teraz szli prosto w nieznane. Przeniósł wzrok na desantowców, którzy kończyli uzbrajać swe potężne pancerze. Wbita w zbroje była połowa, unosili działka przymocowane do ramion, na przedramionach czterech specnazowców w najcięższych pancerzach zauważył pociski rakietowe gotowe do wystrzelenia w serii. Nie był przekonany do ich skuteczności, lecz słyszał iż sprawdzają się świetnie w starciach z imperialistami. Kilkukrotne próby użycia ich w zonie, których był świadkiem, nie nastrajały pozytywne. Na rubieży ciężki sprzęt potrafił przyjmować dziwne właściwości, jednak przede wszystkim skutecznie ograniczał ruchy. Podstawowym atutem Polaków była prędkość, którą nierzadko wykorzystywali w strefach przyśpieszonego czasu. I choć siła ognia potrafiła trzymać ich na dystans i przetrzebiała atakujące hordy, prędzej czy później wymanewrowywali powolnych żołnierzy, nie mających szans w walce w zwarciu z przeciwnikiem przewyższającym go liczebnie. Taktyka Zmechpiechoty od dawna dostosowana była do starć na Dzikich Polach, wojsko preferowało lekkie uzbrojenie, a drużyny dalekiego zwiadu i rozpoznania nie nosiły nawet hełmów, by ograniczyć masę przenoszonego wyposażenia. Uderz i cofnij się, rozdrażnij Polaków sprawiając, że ruszą za tobą, dostając się pod ogień BWP, wspieranych przez lotnictwo, tanki i artylerie. Żołnierze w pierwszej linii, za nimi ciężki sprzęt. W ten sposób Druga Armia odnosiła sukcesy od lat, w ostatnim czasie trzymając linię okopów.

Maksym wskoczył do wozu, usadowił się obok kierowcy, po czym skontrolował przez radio gotowość plutonu. BWP wyruszyły, trzeci wprost na wschód, wysforowując się przed PT-81 i Grada, które kroczyły w ślad za nim. Dowgiłło podążał zająć stanowisko umożliwiające ostrzał w promieniu wielu wiorst. Ruszyli i oni, w ślad za zwiadowcami, po chwili wyjeżdżając z zarośli na znajdującą się tu drogę, całkowicie zarośniętą przez wysoką trawę. O dziwo roślinność w tym miejscu niewiele różniła się od tej znajdującej za linią frontu, choć po niespodziewanym ataku na Chełm, trudno dociec było, którędy on obecnie dokładnie przebiega. Minęli drogę, kierując się ku północy, omijając zrujnowane domostwa. Zwiadowcy zameldowali, iż natknęli się na zniszczone pojazdy, lecz Afanasjewa poleciła im ruszać dalej. Wkrótce i oni dostrzegli przed sobą rdzewiejący sprzęt, a Gerber ze zdumieniem rozpoznał T-81, dwa wozy zaopatrzenia, ogon strąconego wiertalota. Najwyraźniej leżały tu od dłuższego czasu, pochodzić musiały sprzed ewakuacji.  Przez chwilę nie wiedział co o tym sądzić, po czym zorientował się, że zapewne w ogniu walk porzucono je w tym miejscu wycofując się na lotnisko. Lecz gdy podjechali bliżej zauważył oznaczenia, wciąż jeszcze widoczne na burtach, gdzie farba nie zdążyła się jeszcze złuszczyć. Żaden nie należał do Drugiej Armii, białe bukwy jednoznacznie identyfikowały je jako wchodzące w skład sił zbrojnych Rosyjskiej KRR, jednak nie potrafił przyporządkować znaków żadnej znanej formacji Armii Czerwonej. Uświadomił sobie dopiero gdy przyjrzał im się bliżej, że spogląda na zniszczone maszyny specnazu, pochodzące z czasów walki o zonę południową. Nie miał pojęcia, że użyli ciężkiego sprzętu, ani, że ponieśli aż tak wielkie straty, mimo iż był świadom, że to z czym się starli, okazało się dla nich ciężkim przeciwnikiem. Z bliska mógł dostrzec dziury ziejące w pancerzach tanków, choć nie potrafił powiedzieć co je spowodowało. Żadna z nich nie była wystrzępiona ani osmalona, nie dostrzegał widocznych oznak trafienia. Otwory miały znaczne rozmiary, o średnicy powyżej arszyna, licząc co najmniej kilkadziesiąt werszków. Wyglądały jakby zostały wycięte niezwykle równo, zadając śmiertelny cios potężnym maszynom. Za nimi dostrzegł jeszcze większe skupisko porzuconego sprzętu, leżącego bezładnie w leju, gdzie ziemia zapadła się i osunęła do wnętrza. Długa linia przywodziła na myśl jakiś tunel, lecz Gerber nie przypominał sobie, aby w tych okolicach znajdował się schron, bądź odnoga podziemnego miasta. Metro nigdy tu nie dotarło, a okolice te jako bezpośrednie sąsiedztwo zony południowej opuszczone były odkąd pamiętał. Cokolwiek znajdowało się w tym miejscu było teraz skrzętnie zasypane, a na szczycie leżały rdzewiejące urządzenia i rozpadające się maszyny, wystawione na działanie wiatrów zony.

Wkrótce dotarli do punktu, w którym się rozdzielili. Wozy Gerbera ruszyły przed siebie, pośród krzewów i ruin domostw, w odległości pół wiorsty dostrzegając zniszczone kilkupiętrowe budynki. Przed nimi był Mokotów.  Zwiad musiał wybadać teren, a Gerber przestawiał się na sposób myślenia podobny do Afanasjewej i Kalicińskiego. Musiał zakładać, że w ruinach mógł się skryć wróg inny niż Polacy, mogący razić go podczas zbliżania się do miasta rakietami, kończąc w ten sposób drogę pojazdów. Powyższe sprawiło, że podjął decyzję. Gdy dotarli do miejsca, w którym budowle zaczęły się zagęszczać, polecił by wóz opuściła jedna z dwóch drużyn, wiezionych przez BWP. Żołnierze zaczęli kląć, zabierając swe ciężkie plecaki, lecz wysiedli z pojazdów błyskawicznie. Chwilę później klapa z trzaskiem zamknęła się, zaś wnętrze pojazdu pogrążyło się ponownie w ciemności. Gerber pozostał w środku jedynie z dziesiątką ludzi, wliczając w to kierowcę i działonowego. Po raz pierwszy nie czuł się bezpiecznie we wnętrzu pojazdu, dającego schronienie przed Polakami i zapewniającego możliwość szybkiej ucieczki. Perspektywa trafienia rakietą sprawiła, że uświadomił sobie, iż znalazł się pułapce. Nie miał jednak innego wyjścia, wsadzono go na stołek dowódcy plutonu i musiał przynajmniej udawać, że kontroluje sytuację. Wiedział doskonale, co uczyni w wypadku zagrożenia. Polecił zwolnić i wysunąć się dwóm liniom piechoty przed pojazdy, jadące teraz w szyku, wymuszany na nich wąska ulicą, w którą wjeżdżali. Ulżyło mu nieco, gdy pustą przestrzeń z lewej strony zastąpili budowlami, choć wiedział, że pośród pól był Dowgiłło, a obserwator nie zameldował o ruchach przeciwnika, widocznego stamtąd jak na dłoni. Teraz znaleźli się w polu rażenia wroga, który mógł ukrywać się wśród ruin. Część budynków była kilkupiętrowa, nie mógł mieć pewności, że zwiadowcy sprawdzili wszystko dokładnie. Czujniki ruchu, termonamierzanie i odczyty fal radiowych szalały, widomy znak, że znaleźli się na rubieży. Od kiedy był tu ostatnio zona wyraźnie przesunęła swoje granice, tuż pod Warszawę, czyniąc zapewne niedostępnymi miejsca, leżące za granicą dawnego Kordonu. Nic dziwnego, że oblężone wojsko, nie dało rady powstrzymać naporu przeciwnika. Skoro Polacy opanowali tunele, pomijając kwestię imperialistów, nie czekała ich łatwa przeprawa. Lecz gdy wojsko wejdzie w bitewny szał, uświadamiając sobie, jak wielu ludzi padło tu z ich łap, zapewne uda się dojść daleko. Choć z drugiej strony upadł Kordon, gdzie żołnierzy było dużo więcej, ich niewielka grupka mogła okazać się niewystarczająca. Najwyraźniej jednak to nie tunele były celem tej misji, lecz powstrzymanie imperialistów nim znajdą to, co się tam znajdowało.

Wpatrywał się w nakreśloną dawno temu mapę, wiedząc, że za domostwami znajduje się Fort Mokotowski. Jeszcze kilka lat temu Warszawę otaczał ciasny pierścień systemu niewielkich placówek wojskowych, gdzie najczęściej służbę pełnili ci, którzy odbywali jedynie obowiązkową trzyletnią kolejkę, nie decydując się na związanie z armią. Stąd wyruszano na patrole walcząc ze zdziczałymi zwierzętami, poddanymi przemianom łysenkizmu, starając powstrzymać je przed przenikaniem na teren naziemnych upraw. Rejony położone na południowy zachód od miasta były opuszczone i zniszczone przez wojnę, jednak do niedawna zona tu nie dotarła, a o dziwnych oddziaływaniach nikt nie miał pojęcia. Stalkerzy powracali z ciekawymi zdobyczami, spalinowe pociągi krążyły po trakcji przez Grójec w kierunku Radomia, chronione przez twardych jak stal żołnierzy Służby Ochrony Kolei. Tak było jeszcze kilka lat temu, do czasu upadku Warszawy. Nawet na powierzchni odczuwalna była różnica, siedząc w wozie Gerber nie słyszał w eterze żadnych komunikatów, który zazwyczaj przekazywano sobie między fortami a Kordonem, nie dostrzegał wozów patrolowych, nie widział śladów stalkerów zmierzających na rejzę. Lecz przede wszystkim nigdzie nie było śladu Polaków, od których powinno roić się na powierzchni, których liczba trzy lata temu przeszła wszystko co widział wcześniej, gdy uderzyli z kilku kierunków jednocześnie, spadli z nieba i wynurzyli się spod ziemi, przebijając żelbetonowe ściany tuneli. Nigdzie nie widział śladu szlamu, stanowiącego widoczną pozostałość ich obecności, w który rozkładały się ciała i przemieniały odchody. Jedynym wytłumaczeniem mógł być fakt, iż Polacy przebywali w tunelach, bowiem na pewno stąd nie odeszli. Sam widział jak przemierzali ziemie na południe stąd, a z opowieści Gaworki wynikało, że krążyli wokół Góry Kalwarii.

Działo się coś, czego nie był w stanie zrozumieć. Jego instynkt mówił mu wyraźnie, że coś jest nie tak. Odruchowo zaciskał dłoń na karabinie, gdy zbliżali się w stronę lotniska. Nasłuchiwał komunikatów, jednak Afanasjewa i Kaliciński na razie milczeli.

Wreszcie odezwał się jeden ze zwiadowców.

- Ja Grab, Wisła zgłoś.

- Ja Wisła – Gerber chwycił słuchafon, przez chwilę zastanawiając się nad sensem kodu wywołania wybranego przez Krafta. Nie był to czas i miejsce by go zmieniać, zwłaszcza, że w pamięci wojska trwał jako coś wprowadzonego przez ich batkę.

- Widzę coś… co powinieneś zobaczyć, Wisła.

- Grab, czy to wróg?

- Nie – głos się zawahał. – To coś innego.

Gerber wyczuł w głosie tamtego coś więcej.

- Opuszczam pojazd – poinformował w eter.

- Przyjęłam – zatrzeszczała Afanasjewa. – Od tej pory ograniczam łączność radiową, tamci mogą namierzać źródło emisji. Informować jedynie w wypadku nawiązania kontaktu.

Omal nie prychnął. Znaleźli się tak blisko zony, że łączność utrzymywali wyłącznie zapewne dzięki Trzmielowi latającemu nad Gołkowem. Znał Dzikie Pola od dawna i wiedział, że pełne są interferencji, które nie pozwalają nawet na wykrycie zmiennych, a także jakiejkolwiek emisji. Łamała sobie na nich zęby nauka i reguły łysenkizmu, a co dopiero taktyka wojskowa.

Dał znak kierowcy, który zatrzymał się przy najbliższym skrzyżowaniu. Gerber zdążył już przekazać dowodzenie wozem i skierować się do drabinki. Wyszedł na zewnątrz, sięgnął ręką po podawany mu plecak i  z wysiłkiem wydostał pakunek z pojazdu. Założył go na plecy, sprawdził karabin i zsunął się po kole na dół. Po chwili stanął na zniszczonej ulicy, gdzie bruk zdążył popękać. Silnik wozu pracował głośno. Gerber wysunął się przed BWP, nieopodal dostrzegł drugi pojazd. Dał znak przekazując, iż od tej pory porozumiewają się przy pomocy niewerbalnej, czekając aż pokwitują drużyny podążające wzdłuż ulicy, po czym ruszył przed siebie. Z jednego z pobliskich budynków dostrzegł błyski, zwiadowca puszczał mu zajączki. Choć wokół nie widział żywej duszy, nie przemieszczał się środkiem drogi porośniętej bujną roślinnością. Miał wrażenie, że ociepliło się. Półmrok nie zmniejszył się, choć niebo nad nim przybrało odcień bardziej intensywnego fioletu.

Naperty na jego widok pojawił się dosłownie znikąd, w kamuflażu z pomalowaną na ciemno twarzą praktycznie niewidoczny. Podał mu lunetę z SWD i poprowadził w głąb zniszczonego budynku, gdzie czekali pozostali zwiadowcy. Zapewne żołnierz z ciężkim karabinem umocnił się piętro wyżej, bowiem Gerber dostrzegł jedynie dwóch. Po chwili patrzył przez lunetę w kierunku Ochoty, nieopodal ostatnich budynków Mokotowa. Nie mógł zauważyć stąd zachodniego węzła kolejowego, przesłaniały go dziwaczne drzewa, z których zwieszały się grube mięsiste liany czerwonego koloru. Na ich tle wyraźnie odcinały się czarne krzyże, na których dostrzegł ludzkie sylwetki. W ich pobliżu nic się nie poruszało.

- Zobaczyłem ich pięć minut temu – powiedział Naperty. – Nie ma śladu tego, kto mógł im to uczynić.

Gerber oderwał lunetę od oka.

- To stało się niedawno – powiedział. – Widziałeś co leży u ich stóp?

- Ogary.

- Ktoś je zabił – Maksym zawahał się po czym zdecydował. – Wy dwaj ze mną. Osłaniasz – Naperty kiwnął głową. Nie powiedział nic, gdy jego aktualny dowódca wbrew wszelkim regułom sam postanowił udać się w miejsce, które wedle wszelkich prawideł było najprawdopodobniej zasadzką. Gerber nie zwlekał, pewne rzeczy musiał zrobić osobiście. Wraz z dwoma żołnierzami ruszył w kierunku krzyży, rozpraszając się w formację gotowości bojowej. Suche gałązki łamały się, gdy pochyleni zmierzali przed siebie, wsłuchani w ciszę panującą w mieście półmroku. Z oddali dobiegał przytłumiony dźwięk pracy silników wozów i tanków. Wreszcie stanęli nieopodal sześciu krzyży, na których zawieszono ciała żołnierzy. Ich ręce przybito do poprzecznych desek, a spomiędzy ich nóg płynęła krew. Oczy mieli wyłupione. Gerber poczuł suchość w ustach, gdy sięgał po słuchafon.

- Ja Wisła, do Noża.

- Nóż – głos Afanasjewej był ostry. – Przerwaliście ciszę radiową.

- Znalazłem naszych zwiadowców – poinformował zwięźle. – Nie żyją. Zostali przybici do krzyża.

- Krzyża? Wiecie czyj to symbol?

- Faszystów.

- Tak. I imperialistów oraz ich opium dla ludu. Skurwysyny, kpią z nas! Słyszycie towarzysze? Zabili naszych ludzi!

- Jeszcze coś – powiedział Gerber. – Wykastrowali ich i wyłupili oczy – w radiu na chwilę zapadła cisza.

- Jesteście pewni, że to oni? – zapytała wreszcie Afanasjewa. – To nie maoiści?

- Nie – powiedział podnosząc z ziemi kawałek metalu. – Strzelali niedawno. Łuska jeszcze ciepła… ma jakiś dziwny kaliber.

- 5,56. Nieważne! Towarzysze! Strzelać bez rozkazu! I zniszczyć!

Gerber wyjątkowo się z nią zgadzał. Spojrzał na towarzyszących mu żołnierzy, nie mogąc przypomnieć sobie ich imion. Ich twarze wyrażały niedowierzania, być może w świecie specnazu takie czyny były czymś codziennym, lecz Druga Armia dotąd nie miała z nimi do czynienia. Polacy byli potworni i pozbawieni ludzkich cech, mimo to ich działaniami nie kierowało okrucieństwo. Maksym popatrzył na łuskę i leżące poniżej truchło Ogarów, z rozerwanymi głowami, uświadamiając sobie, że strzały padły z daleka. Spojrzał w stronę drzew, lecz nie dostrzegł tam nikogo. Coś tu się nie zgadzało, lecz nie był w stanie stwierdzić co. Ponownie spojrzał na krzyże i nakreślone krwią napisy. Cyrylica była nierówna. – Nóż, to wiadomość – powiedział.

- Co takiego? – zatrzeszczała Afanasjewa.

- Zostawili nam informację – powiedział. – Ale jej nie rozumiem.

- Jaśniej, Wisła.

- Napisali na krzyżach „Ławrientij” i „ Bóg żyje”.

Afanasjewa milczała.

- Wisła, znajdź mi tych skurwysynów – powiedziała wreszcie. Gerber miał wrażenie, że jej głos nagle nabrał złowrogiej barwy.

- Przyjął, udaję się – odpowiedział.

Nawet jeśli imperialiści byli w stanie namierzyć ich łączność, wciąż nie nawiązali kontaktu. Las milczał, w półmroku pod fioletowym niebem wiatr nie poruszał gałęzi.

- Idziemy – rzekł Gerber. – Wypatrujcie pozostałych.

- Pozostałych? – zapytał jeden z żołnierzy.

- Jest ich tylko sześciu – mruknął Maksym. – Wciąż brakuje czterech.

- Nie powinniśmy ich…

- Później. Zapewniam was, że nie zapomnimy o nich. Doczekają się strzału w głowę – powiedział. – Teraz nie chcemy zwrócić niczyjej uwagi.

Kiwnęli głową ze zrozumieniem, a Gerber dał znak ręką i skierował się w stronę budowli, za którymi kryło się lotnisko. Z trawy podniosła się drużyna, która go osłaniała, nieopodal ruszyły wozy. Maksym szedł z zachmurzoną twarzą, gotów na wszystko, usiłując zrozumieć to co zobaczył. Tylko jedna osoba nosiła imię Ławrientij i nawet on bał się o niej pomyśleć. Przewodnik Narodów i Zbawca Ludzkości, wszechmocny pan i władca Związku Republik, ojciec komunizmu, spadkobierca idei wielkiego Stalina i Lenina, który wprowadził utopię Marksa i Engelsa. Człowiek, którego nazwiska nikt przy zdrowych zmysłach nie wypowiadał. Imperialiści posłużyli się jego imieniem zestawiając je ze swym zabobonem, który został przez przodujący ustrój całkowicie zapomniany i wypleniony. Bóg nie mógł żyć ani umrzeć, ponieważ nigdy go nie było.

Ścisnął mocniej karabin i ruszył przed siebie.

Lotnisko wynurzyło się zza rogu, znad trawy w którą przypadli, obserwując sytuację przez lornetkę. Gerber wiedział, że w tym kierunku poszli imperialiści spod krzyża, zostawiając za sobą szeroki ślad w roślinności. Było ich co najmniej kilku, żołnierzy poruszających się pieszo. Gdyby nie łuska jaką znalazł byłby pewny, że idzie tropem zwiadowców. Imperialiści dotąd byli mitem, który nagle się urzeczywistniał. Na piasku prowadzącym na płytę odcisnęli ślady swych butów, znacząc ziemię śladami nieznanych protektorów.

- Zabijają naszych towarzyszy. Depczą naszą ojczyznę – powiedział jeden z żołnierzy.

Maksym nic nie mówił. Rękę uniósł wysoko w górę, pokazując Napertemu z iloma żołnierzami wroga mają do czynienia. Wciąż jednak nie słyszał wymiany ognia. Byli tu niedawno i szli w tym samym kierunku co oni.

- Uważajcie – powiedział. – Nie wiem jak to zrobili, ale zdjęli nasz zwiad, nie dając im szansy na nawiązanie łączności.

Odczekał chwilę i wszedł na płytę lotniska, zmierzając wprost w kierunku znajdujących się tam wraków wiertalotów. Żelbetonowe płyty były spękane, między szczelinami rosły pożółkłe źdźbła. Gerber przyjrzał się ciemnym plamom widocznym nieopodal czegoś, co wyglądało na zaimprowizowane naprędce stanowisko ogniowe. Ich liczba wzrastała im bliżej było porzuconego ciężkiego karabinu maszynowego PKM. Ponownie nie zauważył żadnych ciał, ani śladu szlamu. Nie widział także żołnierzy, choć był pewien, że na pewno trafili, w cokolwiek strzelali. Ślady protektorów znikały prowadząc w tamtym kierunku. Pomyślał, że niepotrzebnie rozdzielili się z Afanasjewą i sprawdził czy nikt nie sygnalizuje kontaktu wzrokowego, po czym dał znak, by ruszać za nim. Silniki wozów zwiększyły swe obroty, gdy wjeżdżały na lotnisko, w ślad za podążającymi w rozproszonym szyku żołnierzami. BWP skierowały się na skrzydła, a działonowi szukali celów. Wciąż jednak nie napotkali nikogo, Polaków, zwierząt czy imperialistów. Jeden z obserwatorów z pojazdu zamachał do niego, skierował się więc w stronę pojazdu, który podjechał bliżej. Dowódca wychylił się przez górny właz.

- Mamy sygnał radiowy – powiedział.

- Skąd?

- Okolice Stacji Unia Lubelska – poinformował. Wyglądał jakby chciał powiedzieć coś więcej, więc Maksym zachęcił go do tego.

- Po prostu powiedz.

- To nasza częstotliwość. Nadaje ze wzmocnionej anteny kierunkowej. Obawiam się, że… tamten drugi towarzysz lejtnant…

Kaliciński nie byłby aż tak głupi, by wzmacniać sygnał do poziomu słyszalnego w promieniu wielu wiorst, przebijającego się przez rubież zony.

- Co nadają?

- Coś szyfrem…

- To nie Kaliciński – powiedział Gerber. Afanasjewa złamała zasady bezpieczeństwa, ryzykując namierzenie ich przez przeciwnika, który swym okrucieństwem przewyższył wszystko co znali. Wiedział co było tak ważne, musiała za pośrednictwem Trzmiela poinformować o jego makabrycznym znalezisku. O napisie. Nagle zadrżał, uświadamiając sobie do kogo był skierowany. – Idziemy! – polecił. – Kierunek Unia Lubelska, jak najszybciej! – powinien pozostawić tu ludzi i zabezpieczyć lotnisko, lecz stwierdził, że w tej chwili musi dotrzeć do Afanasjewej. Walka była kwestią czasu, wiedział, że wróg jest w pobliżu, a przeciwnik właśnie dostał do ręki informację, gdzie się oni się znajdowali.

Przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej opuścić płytę lotniska, z rzadka porośniętą trawą. Nie wszędzie zdołała jeszcze przebić spękaną powierzchnię. Przed oczami stanęła mu ewakuacja, gdy wsiadali na pokład Iła, po tym jak zabrano już specnazowców. Niebo nad miastem stało wówczas w ogniu, artyleria strzelała przez cały czas, Polacy wlewali się na powierzchni jedną wielką falą, przy pomocy odnóży, macek, jako galaretowata masa, a metanapalm płonął wokół podnosząc temperaturę o kilka stopni. Z Kordonu odchodziły ostatnie pociągi, kierując się ku Lublinowi. Wokół wciąż leżały pozostałości tamtego dnia, porzucony sprzęt, zardzewiałe ciężarówki, zniszczone wozy, tanki i Suchoje. Ktoś musiał jednak tu być, bowiem skrzętnie wyczyszczono je z uzbrojenia. Zapewne przez ostatnie trzy lata do miasta docierali stalkerzy, być może osady takie jak Góra Kalwaria nie było jedyne. Za linią frontu sami nierzadko spotykali przecież i ratowali ludzi, który pozostali za Wisłą.

Przemieszczał się kryjąc za zniszczonymi machinami, wpatrując się w wysokie budynki leżące w oddali, na planie opisane jako Politechnika, oraz wieżowce przylegające do Unii Lubelskiej, gdzie na dawnym rondzie znajdowało się wejście do podziemi. Dobry snajper trafiłby z tej odległości. Na razie jednak wróg się nie ujawniał, choć pół wiorsty przed nimi Gerber dostrzegał już BWP i kroczącego tanka. Właśnie teraz przydałyby im się wiertaloty, które przemknęłyby nad budynkami i pokryły teren rakietami odłamkowymi, wykurzając ukrytego wroga. Zerknął na pojazd, za którym się ukrył i nagle uświadomił sobie, na co patrzy. Maszyna była całkowicie zardzewiała, naruszona zębem starości, wyraźnie pozostawała tu trzy lata, jeśli nie więcej. Jednak wpatrując się w oznaczenia wciąż widoczne na jednym z jej boków, wyblakłe i odpadające litery, Gerber uświadomił sobie, że już je widział. Kilka godzin wcześniej, gdy lecieli ponad zoną, o poranku, a uzbrojona po zęby machina, którą Afanasjewa nazwała Kamowem osłaniała ich lot. To był ten sam wiertalot, choć wyglądał, jakby był zniszczony wiele miesięcy wcześniej. Maksym natychmiast uświadomił sobie co to oznacza. Spojrzał w stronę BWP i zamachał ręką, wstrzymując przemieszczenie wszystkich z jego plutonu.

- Wykrywasz coś? – rzucił zbliżając się szybkim krokiem. – To zmienna! – natrafili na niestałość obszaru innej fizyki, bowiem tylko w ten sposób mógł wytłumaczyć to, co właśnie zobaczył. Jedynym co było w stanie gwałtownie postarzyć wiertalota, była fizyka innego przebiegu czasu, działająca w zonie.

- Nic na odczytach – padła odpowiedź.

- Nawiąż łączność – polecił. W tej sytuacji nie widział innej możliwości niż ostrzeżenie pozostałych. Zmienne nie znikały same z siebie, wyładowywały się lokalnie zmieniając całkowicie warunki. Co oznaczało, iż fioletowe niebo przed nimi skrywać mogło obszar odmiennej chemii i biologii, nie nadającej się oddychania.

- Brak – poinformował go po chwili dowódca wozu, co tylko utwierdziło Gerbera w przekonaniu, że dotarli do miejsca, w którym fale radiowe przestały stosować się do znanych mu reguł. Oparł nogę o koło i dał sygnał pozostałym, aby podążali powoli naprzód. W tej chwili nie mógł się już wycofać, musiał jak najszybciej skontaktować się z Afanasjewą.

Minął zabudowania lotniska, gdzie dotarli już jego zwiadowcy i teraz zauważywszy ostrzeżenie przekazane umówionym znakiem, poruszali się powoli do przodu, rzucając przed siebie kamieniami. W tej chwili był to jedyny pewny sposób, choć i on nie dawał żadnej pewności. Wciąż nie dostrzegali żadnego załamania światła bądź powietrza, szperacze powoli przemieszczali się przodem przez wozami.

W półmroku Maksym nie widział dalej niż na pół wiorsty, jednak był już w stanie dostrzec Afanasjewą, która wysiadła z wozu. Antena na dachu BWP została rozłożona i skierowana na południe.  Specnaz obstawiał właśnie zjazd prowadzący do podziemnej bazy wojskowej położonej w tunelu metra, choć Gerber nie widział czy wrota była otwarte. Dostrzegł nadjeżdżający wóz Kalicińskiego, który wyskoczył z niego, gdy tylko pojazd się zatrzymał. Lejtnant ruszył w kierunku Afanasjewej, a wówczas zaczęły padać strzały.

Zachodnia Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz