niedziela, 9 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Kordon

 

KORDON
<< Dzikie Pola na zachód od Warszawy

Łowca obojętnie wpatrywał się w skierowany w jego stronę pistolet półautomatyczny, całkowicie oczyszczony z porastających go koralowych narośli. Zdawały się jakimś odległym snem, nie miał właściwie pojęcia czemu szuka ich na celującej do niego broni. Merynos przezornie nie zbliżał się, na flankach stanęli Kruszyna z gotowym do strzału karabinem, nieopodal zaś Złoj. Olimpia drzemała pośród ruin, Haka paliła papierosa i spoglądała ze zniecierpliwieniem. Łowca stracił zainteresowanie i obrócił się ku ciemnej Warszawie. Z tyłu rozległ się śmiech.

- Merynos, ciebie ignorują nawet kiedy chcesz kogoś zabić – zachichotała Haka.

- Stalkerze! Zaraz będziesz martwy! – głos Merynosa był zimny i głęboki. Łowca spojrzał w jego kierunku i dostrzegł irytację w jego spojrzeniu. –  Naprawdę cię to nie interesuje? – wzruszył jedynie ramionami, a Merynos pokręcił głową z niedowierzaniem. – Kim ty właściwie jesteś?

- Ja stalkier. Łowca – odparł zdziwiony pytaniem.

- Nie do wiary – mruknął sceptycznie Merynos.

- Po prostu go zabij – powiedziała Haka. – I idźmy dalej.

- Słyszysz stalkerze? Chce bym się ciebie pozbył. Bo zginął Mechcina. Bo uważa, że skoro patrzymy już na Warszawę, jesteś już nam niepotrzebny. Bo jeśli coś zaraz pójdzie nie tak powie, że to przeze mnie, bo zabiłem stalkera. Bo tak, po prostu. Ciekawe, kim będziesz rządzić Haka, jeśli zginą jeszcze jedna lub dwie osoby? – podniósł głos.

- Pieprz się, Merynos – rzuciła gniewnie. – Jakby było kim rządzić, kilka żywych trupów, ledwie pozostałość sotni, wkrótce i tak będziemy martwi, tyle zostało z twojego Imperium, z potęgi Kudłatego!

- Ale nadal żyjemy – przypomniał. – Dzięki stalkerowi.

Opuścił broń, choć Kruszyna nadal był gotów oddać strzał, a Złoj czekał na sygnał. Merynos uczynił kilka kroków naprzód i popatrzył na ciemne budowle Warszawy, widoczne w półmroku, zdającym się gęstnieć po drugiej stronie rzeki.

- Moje miasto, Warszawa – powiedział w zadumie. – Nie ta ruina, nie te wypalone szkielety, które się nie liczą. Podziemna Warszawa, metro i tunele. To wszystko było nasze.

- Ja był wtedy z wami? – zapytał Łowca.

- Naprawdę nie pamiętasz? – zapytał Merynos. – A pamiętasz kiedy nas poznałeś? – stalker pokręcił głową, a tamten przez chwilę wpatrywał mu weń uważnie. – Nie spotkałem nigdy kogoś takiego jak ty – rzekł wreszcie.

- Eta kula w gławu – odparł Łowca. – Wszystko się miesza, mowa, pamięć – nie dodał, że ból stawał się coraz większy i silniejszy, im bardziej słyszalne było wezwanie miasta, zagłuszające zew zony. Pochodziło gdzieś z drugiego brzegu, sprawiając, iż coraz mniej obchodziło go to, co działo się wokół.

- Haka uważa, że jesteś już nam niepotrzebny – powiedział Merynos. – Że nie powinniśmy zabierać cię dalej. Ja nie jestem przekonany, nie wiem co zastaniemy w mieście. Nie mam pojęcia czy powinniśmy iść dalej, po tym co właśnie ujrzeliśmy.

- Idźmy! – zawołała Haka. – I zgińmy, zaprowadź nas na śmierć. Miliony Polaków są między nami a Kordonem!

- Oni iszczezli – powiedział Łowca.

- Co?

- Nie ma ich. Zniknęli – nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć im, że Polacy nie odeszli. Nie weszli pod ziemię, nie przeszli przez Wisłę, po prostu przestali znajdować się w tym miejscu. Cały pochód, który przeszedł przed ich oczami, wezwany tu przez mroczne miasto, zniknął. – My możemy iść – dodał. Haka prychnęła.

- A pewnie, żebyś wprowadził nas w zasadzkę!

- Pajdzi w odinoczku – wzruszył stalker ramionami, bowiem kompletnie go to nie obchodziło. Ignorując Merynosa, wycelowaną weń broń Kruszyny i czekającego na rozkaz do ataku Złoja, wstał i zaczął wkładać plecak.

- Zaczekaj stalkerze – tonem rozkazu powiedział Merynos, jednak nie było w nim napastliwości. Łowca znowu na niego spojrzał. Mężczyzna schował już broń. – Wiesz dlaczego chciałem cię zabić od kiedy się spotkaliśmy? Bo byłeś jednym z tych skurwysynów, którzy zniszczyli moje miasto – stalker nic nie powiedział, niecierpliwiąc i czekając, aż tamten skończy. Jego brak zainteresowania był widoczny, aż nadto, ale Merynos niczym nie zrażony wyjaśniał: - Byłeś ruskim żołnierzem. Jedno i drugie w tym mieście niegdyś oznaczało jedno. Że z ciebie zwykła kurwa.

- Ja idu – odparł Łowca.

- Czekaj – powiedział Merynos. – Kochałem to miasto. Pełne  życia, oświetlonych tuneli, ludzi, kin, teatrów, dało się tu żyć, nawet mimo tych waszych pomysłów, milicji i służby bezpieczeństwa, mimo tego, że zabieraliście dzieci, by wychować je po swojemu… ale tacy jak my będą zawsze, więc także tutaj byliśmy, niewidoczni i nie przeszkadzający, dopóki nie rzucaliśmy się w oczy, tuż na granicy widoczności… Wymyśliliście tych swoich imperialistów, by trzymać ludzi za mordę, aby bali się wroga. Na górze były potwory, nikt normalny nie chciał tam mieszkać, zwłaszcza tacy ja, którzy urodzili się po wojnie. A teraz nic już nie zostało. Wiesz, co teraz rządzi w tunelach?

- Niet.

- Mrok! – zawołała Haka. – Słyszałeś kiedyś o Mroku? – Łowca ponownie mógł pokręcić jedynie głową.

- W takim razie jesteś nam niepotrzebny – powiedział Merynos. – Skoro nie masz pojęcia, że jest coś, przy czym ci twoi Polacy nie stanowią zagrożenia. Przy czym wasze kacapskie skurwysyństwo i rządy są kompletnie bez znaczenia – przez chwilę milczał. – Więc chodźmy. Do Kordonu. Dowiesz się przed czym uciekliśmy z Warszawy.

- Merynos! – podniosła głos Haka. – Jeśli on jest człowiekiem Konwentu…

- Nie – odpowiedział mężczyzna. – Spójrz na niego. Cokolwiek się z nim dzieje, nie ma z tym nic wspólnego. Niech idzie z nami. W Kordonie zdecydują.

- Ale…

- Powiedziałem! – podniósł głos. – On nawet nie wie kim jest. Ale może stalker przyda się wojskowym, może dzięki niemu nas wpuszczą.

- Łagodniejesz – Haka podeszła i spojrzała mu w oczy.

- Nie – powiedział do niej, wytrzymując spojrzenie.

Lecz Łowca już nie słuchał. Zostawił ich z tyłu idąc ku ruinom, za którymi leżał Kordon. Słysząc wezwanie miasta, nachodzące gdzieś z miejsca, gdzie znajdowało się niegdyś jego centrum, a pod ziemią leżały stacje centralne. Nie pamiętał ich nazw, ani siatki tuneli znajdującej się po drugiej stronie Wisły, to nie było jego miasto, on po prostu przybył tu w czasach, gdy ludzkość została zepchnięta głęboko pod ziemię, a kolejne pokolenia narodzonych nie pamiętały, że można żyć na powierzchni. Reprezentował jeszcze poprzednią generację, przybył tu wprost z odległej wojny, by toczyć jej zupełnie inny rodzaj. Walczyć z wrogiem, który nie wiele miał wspólnego z imperialistami, którzy przecież nie istnieli. Merynos miał rację, zapewne on także wyobraził sobie takiego przeciwnika, jedynym wrogiem były dziwaczne twory, zamieszkujące zonę i Dzikie Pola,  walczące na każdym kroku z ludźmi.

Ich ślady były w zasadzie nierozpoznawalne. Przeszły tędy setki Polaków, zadeptując i zacierając je wzajemnie. Lecz trop nagle się urywał, zmieniając w zwykłą, nie poruszoną od dawna glebę, a istoty zdawały się znikać w tym miejscu w powietrzu. Nie dotarły do miasta, przepadły gdy Łowca spał, nie dotarły nawet do rzeki. Stalker zastanawiał się, lecz nie był już w stanie jasno złożyć myśli, gdy słyszał wezwanie miasta. Gdyby nie ból głowy, już dawno by go usłuchał, pędząc ku niemu wcześniej, wraz z Polakami.

- Co tu się stało? – zapytał Merynos. Jakimś cudem grupa go dogoniła, mimo iż przestał się już na nich oglądać, a gdy odszedł, nie byli jeszcze gotowi do wyruszenia. Zdołali go jednak dojść nim dotarł do zrujnowanych budowli.

- Zniknęli – ponownie powiedział stalker. Wiedział, że Polacy są zupełnie gdzie indziej. Coś sprawiło, że przepadli bez śladu, jak gdyby nigdy ich tu nie było. Jednak nie wyczuwał przed sobą zmiennej, żadnego śladu obecności innej fizyki. Otaczająca go rzeczywistość wydawała się w jakiś sposób inna, naruszona, lecz w odmienny sposób, niż czyniły to zmienne, a jednocześnie tak bardzo podobny. Jakakolwiek siła tu zadziałała, miała coś wspólnego ze zniknięciem Polaków.

Nie mógł nic na to poradzić, więc wstał i ruszył dalej, nie bacząc, na słowa wypowiadane przez apaszy za jego plecami. Wszedł między szkielety zrujnowanych budowli, zniszczonych dawno ogniem artyleryjskim, gdy oczyszczano przedpole Kordonu, czyniąc możliwym dostrzeżenie Polaków. Przeszedł przez gruzowisko, mając wrażenie, że ciemność zapada szybciej. Przed nim rysowały się już domostwa i bunkry Podkordonu, stalkerskiej osady, która przywarła niczym grzyb do potężnego muru, wznoszącego się na wysokość kilku arszynów, przewyższającego wysokością podwojony wzrost trzech dorosłych ludzi.

Kordon był całkowicie ciemny i pozbawiony życia. Stalker właśnie tego się spodziewał, choć ostatni raz był tu w dniu upadku Warszawy, by potem już nigdy nie powrócić. Ci, którzy przetrwali ten dzień, rozproszeni na Dzikich Polach, zdołali przekazać mu opowieść o chaosie ewakuacji i ucieczki, zakończonej pozostawieniem za sobą miasta, z którego odeszło wojsko. Teraz jednak nie mógł zrozumieć co spowodować mogło upadek potężnej twierdzy, której mur porośnięty przez dziwaczną roślinność zdawał się nienaruszony. Co kilkadziesiąt arszynów wyrastały z niego wieże, na których osadzono ciężkie karabiny maszynowe, działka p-lot i wyrzutnie rakiet, teraz porzucone i rdzewiejące. Latarnie dawno zgasły, a światła nie przecinały już mroku w poszukiwaniu wroga, nikt nie wystrzeliwał flar i czujników, w poszukiwaniu wroga. Zza muru nie startowały wiertaloty, lecąc na patrole w kierunku zony, nie wychodziły grupy zwiadu na rozpoznanie dalekiego zasięgu. Nie słychać było silników wozów bojowych, pracy maszyn, snajperzy nie namierzali nadchodzących. Panowała cisza.

A przecież Kordon stanowił nienaruszalny bastion, wzniesiony na zachodnim brzegu Wisły, wciąż atakowanej przez Polaków nadciągających z zony spoza Radzymina, których wielokrotnie odpierano. Nawet podczas bitwy warszawskiej, gdy całkowicie zniszczono Ząbki i Marki, a działa Warszawy zmieniły wszystko, co leżało na północy w dymiące zgliszcza, Kordon nie został zagrożony. Ostatni atak miał miejsce w tunelach, tam trwały walki, podczas których Łowca narodził się ponownie, gdy w jego głowie rozbłysł Wielki Wybuch. Kordon trwał i bronił się. Za jego murami rozpiętymi aż po brzegi Wisły znajdowały się wejście do metra, podziemny dworzec kolejowy, gdzie bieg kończyła linia wschodnia, a pod ziemią leżała stacja Warszawa Wileńska. Najdziwniejsza ze wszystkich stacji, na której spotykali się stalkerzy, pijani żołnierze na przepustkach, gdzie działał czarny rynek, funkcjonowała prostytucja, a w zaułkach czekali apasze. Łowca wreszcie sobie to wszystko przypomniał. Za murem znajdował się Wileniak. Nie pamiętał po co apasze szli ku Warszawie, domyślił się, iż zapewne wracali do swojego domu.

Obejrzał się i popatrzył na idącą za nim grupę, która poruszała się niezwykle powoli, rozłożywszy ręce szeroko. Nawet Haka nie trzymała w ręku broni, Kruszyna podtrzymywał Olimpię. Merynos zbliżał się ostrożnie, wpatrując w wysoki mur.

- Snajperzy powinni nas już widzieć – rzekł. – Daj im znać, że nie jesteś wrogiem.

- Eta nikogo nie ma.

- Co? – Merynos popatrzył nań nie rozumiejąc.

- W Kordonu ludzi niet – wyjaśnił. – Ani Paliaków. Nikogo.

- To niemożliwe! Mylisz się! – wypalił Merynos.

Łowca spojrzał raz jeszcze na mur i ruszył by poszukać wejścia. O ile pamiętał brama znajdowała się od strony drogi mareckiej, trzystopniowe wrota umożliwiały wyjazd wozom bojowym na patrol przedpola, oraz wyjście jednostkom zwiadu w Dzikie Pola. Nie dłużej niż na tydzień, potem następował ich szybki powrót, nim przemiany łysenkowskie, którym podlegały ludzkie organizmy mogły stać się nieodwracalne. Tydzień na rubieży zony stanowił maksimum, potem następowała przemiana w Polaka, nawet stalkerzy o tym wiedzieli. On jednak się nie zmienił przez te wszystkie miesiące i lata spędzone w zonie.

Głowa bolała go bardziej, gdy oddalał się od źródła wezwania, nasilającego się i wołającego go, kiedy próbował odejść. Usiłował sobie przypomnieć, czy bliżej Wisły znajdują się jakieś wejścia, lecz nie potrafił. Nie natrafił także na dziurę lub wyrwę w grubym żelbetonowym murze, szedł w kierunku Podkordonu, w stronę głównej bramy. Nie wyczuwał niczego, zabudowania były dawno opuszczone. Faktoria stalkerska, miejsce handlu i odpoczynku milczało, czekając nań w ciemności.

- Bywałeś tu? – zapytał idący za jego plecami Złoj, wymyślony towarzysz. Łowca przestał znowu odróżniać prawdę od fikcji, świat wokół i apasze byli całkowicie nierealni, zdawali mu się tylko wymysłem jego szalonego umysłu, który opierał się wezwaniu Warszawy płynącemu z głębi miasta. Skupił się na bólu głowy i to pomogło. Nie zaprzeczył, ruszył w stronę Podkordonu. Zdawało mu się, że rozpoznaje niektóre miejsca, osadę skleconych naprędce budowli, dla oczekujących na wyjście w zonę, bądź z niej powracających. Tu funkcjonował punkt skupu Państwowej Inspekcji Handlowej, w którym inspektorzy kwalifikowali znaleziska, przyniesione z Dzikich Pól przez stalkerów, mających obowiązek je sprzedać. Mimo, iż byli drobiazgowo kontrolowani, zawsze jakoś spora część towarów nie trafiała do oficjalnego obiegu, skupowana za większą sumę kopiejek. Pośród znajdujących się tutaj miejsc odpoczynku, zakupu prowiantu, leków i amunicji, knajp i melin, znajdował się ktoś pomagający stalkerowi, by ten zarobił nieco więcej, a to, co przyniósł, trafiło na czarny rynek, gdzie nierzadko nielegalnie kupowali nawet oficjele. Przedmioty sprzed wojny, pochodzące z czasów, gdy ważna była jeszcze estetyka a nie funkcjonalność, potrafiły osiągnąć znaczną cenę, dzięki obrotnym osobom, takim jak Merynos.

- Byłem tu kilka razy – mówił tamten, gdy szli pośród opuszczonych miejsc, gdzie przewrócone stoliki i otwarte drzwi pustych budowli wskazywały, iż od lat nie było tu żadnych stalkerów. – Musiałem dopilnować interesów, niektóre trzeba było załatwić osobiście. Niektórzy usiłowali opuścić opiekuńcze skrzydła Kudłatego… Słyszałeś kiedyś o obywatelu Kudłatym? Był taki czas, kiedy imienia tego bali się nawet milicjanci, kiedy obywatel Kudłaty był cennym sojusznikiem dla tych, którzy ocaleli. Ale potem wszystko się spieprzyło… Nieważne. Dzięki temu, że kilka razy odwiedziłem powierzchnię, udało mi się przetrwać.

Stalker nie słuchał, jedynie częściowo świadom obecności apaszy. Wiedział, że w pobliżu nie ma Polaków, lecz powietrze zdawało mu się jakieś dziwne, jak gdyby wypełnione elektrycznością. Minął kolejne prowizoryczne zabudowania, solidny budynek PIH, z okienkiem handlowca wewnątrz, gdzie dostrzegł wyłamaną kratę. Wreszcie ujrzał drogę prowadzącą z Marek oraz pozostałości dawnej trasy kolejowej wiodącej do Ząbek, która kończyła się ślepo w miejscu przerwanym przez mur. Pośród ruin Targówka ujrzał metalową bramę Kordonu, której od dawna nikt już nie czyścił z rdzy, zamkniętą na głucho, chroniącą wejście do bazy wojskowej. Podszedł bliżej, nie dostrzegając śladów obecności wojska na brukowej drodze porośniętej przez pojedyncze rośliny. Stanął pod wysoką bramą, zbliżył się do furtki wiodącej do śluzy bojowej, stwierdzając, iż także tych wrót nie da się otworzyć, gdyż są zamknięte od środka.

- I co dalej, Merynos? – domagała się gdzieś z tyłu odpowiedzi Haka.

- Otwórzcie, my uchodźcy! – zawołał Merynos, lecz odpowiedziała mu cisza. Kobieta prychnęła.

- Kurwa, żeś ty wymyślił, kto wpuści uchodźców w swe granice…

- Towarzysze żołnierze! My stalkerzy! – Merynos najwyraźniej zapomniał całkowicie o zasadach bezpieczeństwa, lecz Łowca mu nie przerywał. Potarł głowę, mając nadzieję, że jego myśli się przejaśnią, a głos wezwania miasta na chwilę zamilknie.

- Zdies musi być wchod – powiedział głośno. – Jakoś weszli do środka.

- Nie weszli – usłyszał głos Merynosa. – Szukasz dziury w murze? Miejsca gdzie wróg wdarł się do środka i pokonał żołnierzy? Nie ma takiego miejsca. Wciąż tam są. Otwórzcie! – podniósł znowu głos. Podszedł do bramy i uderzył w nią pięścią, krzywiąc się, gdy poczuł ból.

- Szto? – zapytał zdziwiony Łowca. Po chwili zdawało mu się, że zrozumiał. – Ewakuacja.

- Nie – odparł Merynos. – Ewakuowali się żołnierze z drugiego brzegu. Kordon walczył do końca, kiedy ty zostałeś ranny w tunelach, oni bili się dalej. I wygrali. Odparli Polaków, lecz Warszawa została otoczona. Wtedy wezwali pomoc. Lecz wiesz co? Nikt nie przybył – pokiwał głową. – Zostali zdradzeni. My wszyscy, ty również. Nikt kurwa nam nie pomógł! Rozumiesz?

Łowca nie rozumiał.

- Szto z sałdatami? – zapytał.

Merynos nie odpowiadał, uniósł karabin i zaczął miarowo uderzać kolbą w bramę. Dźwięk metalu niósł się daleko, aż Łowca mu przerwał mu chwytając jego broń. Tamten szarpnął, a oczy zmieniły mu się w szparki, lecz ochłonął widząc jak stalker kładzie palec na ustach.

- Są w środku – warknął Merynos.

- Niet – pokręcił głową Łowca i nagle zrozumiał. Popatrzył na apaszy. – Wy szliście do Kordonu. Wy myśleliście, że tu wciąż ktoś jest.

- Warszawa nie upadła, kacapie – powiedziała Haka. – Choć bardzo się staraliście. Myślałeś, ze po ewakuacji nikt tu nie został? Niewielu zdradziło i uciekło jak ty, jeszcze mniej cywili. Myśleliście, że Polacy wdarli się do tuneli? I nic tu nie zostało?

- Wy tak skazali.

- A przyszedł byś tu wiedząc, że w Kordonie są żołnierze? – zapytał Merynos. – Wiedząc, co ci zrobią, skoro jesteś dezerterem?

- Szto oni zdziełają? – zainteresował się stalker, a Haka znowu prychnęła.

- Dość tego pieprzenia – powiedziała rozglądając się. – Tu nikogo nie ma. To koniec – popatrzyła raz jeszcze na ciemną i milczącą bramę.

 - Skoro tu nikogo nie ma, to znaczy, że ktoś po nich wreszcie przybył. Zostali ewakuowani – odezwał się Merynos. – To jedyne wytłumaczenie.

- W takim razie coś mi się wydaje, że dałeś dupy, każąc nam opuścić Warszawę – rzuciła. – Straciliśmy swoją szansę, by się z nimi zabrać.

- Mam ci przypominać z jakiego powodu odeszliśmy? Kto wypowiedział Kordonowi wojnę? – warknął Merynos.

- Skąd wiesz czy tam na nas nie czeka? – odparowała. – A może Polacy wdarli się tutaj i ich pokonali?

– Nie ma dziury w murze, durna. Czujesz coś stalkerze? Czyjąś obecność? Jakiegoś przeciwnika? – zwrócił się do Łowcy, lecz ten pokręcił głową. W Kordonie nie było nikogo, był tego pewien. Jedyne co wyczuwał, to wezwanie zza Wisły, które już dawno zagłuszyło zew zony. - W takim razie wchodzimy – zdecydował Merynos.

- To ostatnia chwila żeby się cofnąć – rzuciła Haka.

- I co dalej? – zirytował się mężczyzna. – Chcesz wracać? Iść przez zonę? Do czego chcesz wracać? Albo wejdziemy, albo z nami koniec.

- I tak to już koniec – odparła.

- Nie chcesz umierać – powiedział. – Tak samo jak ja. Dlatego tu wróciliśmy. Skoro nie ma wojska, sprawdźmy czy nie zostawili tu amunicji i lekarstw – zdawało się, ze odżył. Z plecaka wyciągnął linę. Łowca wyjął już swoją, zaopatrzoną w kotwiczkę na końcu. Podobną Merynos podał Złojowi, który wziął ją, odłożył broń i niesione rzeczy, zaczynając brać zamach. Za pierwszym razem mu się nie udało, a chwilę po rzucie hak uderzył o mur, odbił się od niego i upadł koło dyszącej ciężko Olimpii. Rękę ukrywała głęboko w swym ubraniu. Merynos rzucił ostrzegawcze spojrzenie, nim Złoj zdążył wziąć drugi zamach, stalker wystrzelił z łuku. Przywiązana do strzały lina pomknęła za mur, gdzie upadła a on pociągnął. Po chwili kotwiczka znalazła oparcie, zaczepiając się mocno o krawędź. Stalker poczuł nagle przypływ człowieczeństwa; podszedł do Złoja, biorąc od niego linę i wyciągając kolejną strzałę. Skupienie na tym zajęciu pozwoliło mu na chwilę zapomnieć o bólu głowy i nęcącym wezwaniu zza rzeki. Gdy wszystko było gotowe ruszyli. Łowca wspiął się przodem, pozostawiając sobie jedynie łuk i nóż, szybko popędził ku górze, gdy odezwały się w nim lata wyszkolenia wojskowego. Dotarł do szczytu, mijając ostrza i kolce wystające z muru, ostrożnie przechodząc między ostrymi zakończeniami i zerwanym drutem kolczastym. Nie wyczuł niebezpieczeństwa, jednak nim chwycił linę, do której przywiązali pierwszy z plecaków spojrzał przed siebie.

Przed oczami miał półmrok, zdający się utrzymywać wszystko w połowicznej ciemności, nie będącej zmierzchem ani nocą. Dostrzegł biegnący łukiem mur Kordonu, wewnątrz zabudowania bazy wojskowej, hangary i garaże, opuszczoną płytę lądowiska, wejście do podziemnej części kompleksu, gdzie niegdyś znajdowała się stacja Szwedzka. Między budynkami nic się nie poruszało, działa artylerii i haubice były nieruchome i opuszczone, podobnie jak stanowiska obronne na wieżach. Wozy bojowe stały porzucone, BWP i tanki nie nosiły śladów uszkodzeń zadanych w niedawnych walkach, większość z nich wyraźnie była wielokrotnie naprawiana. W co najmniej kilku Łowca dostrzegł podpięte taśmy z amunicją. Nieopodal niektórych dostrzegł łuski, lecz z daleka nie był w stanie zauważyć nic więcej. Sprawne oko zwróciło uwagę na barykadę ustawioną przy wyjściu z metra, a gdy dostrzegł iż zniszczone zostały selektywnie niektóre budynki, przypomniał sobie, że w nich znajdowały się wejścia do podziemnego miasta. Powiódł wzrokiem dalej, gdzie pod ziemią znajdował się Wileniak, do którego wejścia odcięto lata temu, potem rzeka i zerwane mosty. Wreszcie ruiny Warszawy, porośnięte przez dziwaczną roślinność, gdzie pośród zrujnowanych budowli nie dostrzegł śladu człowieka. Nagle zdawało mu się, że coś mignęło po drugiej stronie miasta, daleko za PASTą, jakby jakieś metaliczny unoszący się tam obiekt, lecz gdy wpatrywał się uważnie w wieżowiec, nie był w stanie dostrzec już niczego. Przez chwilę skupił się na odległej części Mokotowa, z okolic lotniska położonych daleko za jego granicami zdawało mu się łowić jakiś dźwięk, gdzieś na przedpolach miasta, gdzie leżała zona południowa. Z tej odległości z uwagi na półmrok nie był jednak w stanie dostrzec nawet czerwonej mgły. Znowu powiódł wzrokiem wokół, usiłując przebić ciemność dziwnego zmierzchu, spojrzeć na zachód, poza PAST, lecz niczego nie dostrzegł. Podobnie w kierunku, gdzie odpływała Wisła, a niebo przechodziło w fiolet. Gdy spojrzał w kierunku z którego przybyli, uderzyła go jego intensywność, jak gdyby zona naparła z całych sił na miasto, lecz nie mogła przebić wiszącej nad nim ciemności. Ze zdumieniem stwierdził, że cały rejon zdawał się falować i nie przypominał niczego, co widział wcześniej. Miejsce, z którego przyszli, kierunek od strony Nieporętu zmienił się nie do poznania, przekształcając się na jego oczach w dziwaczne formacje i konstrukcje wypełnione fioletowym światłem. Wyszli tu wprost z zony, a on wolał się dłużej w nią nie wpatrywać, nie będąc do końca pewnym, czy to, co widzi, jest prawdziwe. Chwycił linę i zaczął wciągać plecaki, podczas gdy na murze obok niego pojawiali się pozostali. Najwyraźniej był jakiś problem z Olimpią, którą Merynos na dole przekonywał, by się podniosła, lecz stalkera to nie interesowało. Wciągnąwszy ostatni plecak zabrał linę i poszukał najbliższych schodów lub drabiny wiodącej na dół. Po chwili stanął na płycie Kordonu nieopodal wejścia i przyjrzał się bliżej porzuconym pojazdom. Łuski świadczyły o zaciętej walce, lecz nigdzie nie dostrzegł ciał. Tu znajdował się ostatni bastion, żołnierze bronili się zawzięcie przed tym, co nadeszło z tuneli, lecz nie miał pojęcia co mogło to być. Nie widział śladów szlamu, ani krwi, jedynie ciemne plamy przypominające olej, które z góry ułożyły się w pewien wzór, wiodący od barykady. Gdy dotknął jednej z nich poczuł nieprzyjemne mrowienie, a wezwanie w jego głowie się wzmogło, ponownie uderzył weń ból. Nic nie rozumiał, mając wrażenie, że cokolwiek się tu wydarzyło wykracza poza zwykłe tajemnice związane z zoną. To było coś innego, mającego związek z tym, co kryło się w tunelach po drugiej stronie rzeki.

- Szto jest? – podniósł głos.

- Koniec – powiedziała stojąca nieopodal Haka, najwyraźniej poddając się nastrojowi, z powodu tego co ujrzała. – Koniec wszystkiego.

- Co tu się stało? – zapytał. Lecz ona odeszła już dalej, trzymając karabin gotów do strzału. Poszukał wzrokiem Merynosa, lecz ten wciąż był na murze, pomagając Olimpii. Niespodziewanie podszedł do niego Złoj.

- Zły. To się stało – jego głos był głęboki i mroczny.

- Gawaritie, pażałsta.

Lecz tamten także odszedł, więc Łowca zawrócił i mijając Kruszynę stanął przy zejściu z muru. Powietrze wciąż zdawało się być wypełnione elektrycznością, ciemność utrzymywała się na tym samym poziomie, wokół krążyły niewidoczne iskry. Wreszcie Merynos zszedł z muru, prowadząc oddychającą ciężko Olimpię.

- Dotarliśmy – mówił do niej. – Znajdziemy ci inhibitor, kochana – po czym zatrzymał się i zadrżał widząc, przed oczami zniszczoną bazę.

- To koniec twojego wspaniałego planu – zbliżyła się do nich Haka. – Ucieczka do Kordonu, abyśmy mogli się uratować. Pójście pod opiekę wojska. Zginęło trzech naszych, a twoja… a Olimpię bierze Polactwo. Ty to na nas sprowadziłeś.

- Jeśli nie masz nic innego do powiedzenia, idź poszukaj leków – powiedział ostro Merynos.

- Tutaj? Czy ty widzisz, co tu się dzieje? Oni nie zostali ewakuowani, ich nie pokonali Polacy. To zrobił Konwent! – zawołała histerycznie. – Nie wiem jak, ale pokonał całą bazę wojskową! Myślisz, że nas nie dorwie? Co zrobi z nami, jak nas znajdzie, jak myślisz?

- Uspokój się – polecił mężczyzna. – Jeszcze nas nie znalazł. Na razie poszukaj leków i broni.

- A potem?

- Się zobaczy.

Haka pokręciła głową, lecz odwróciła się i odeszła, w kierunku bunkra. Merynos trzymał się, poczekał aż kobieta zniknie we wnętrzu, po czym opadł na schody i ukrył twarzy w dłoniach. Łowca rozumiał, że nie powinien na to patrzeć, nie powinien widzieć tej chwili słabości, lecz nie miało to już znaczenia. To co miał przed oczami było czymś, czego nie rozumiał. Kordon upadł, nie podczas ewakuacji, to nie Polacy doprowadzili do jego upadku. Uczynił to ktoś inny. W jego głowie wezwanie wygrywało swą mroczną melodię.

- Szto słucziłos? – zapytał. Merynos popatrzył na niego, a Olimpia wykorzystała tę chwilę, by usiąść. Mężczyzna jakby pogodził się z tym, że musi odpocząć przed ostatnim etapem, wyjął papierosa. Zapalił go, a po chwili w powietrzu poczuć można było charakterystyczny zapach neurotytoniu. Merynos podał skręta kobiecie, a stalkerowi zakręciło się w głowie. – Po ewakuacji! – nacisnął. Mężczyzna popatrzył nań przekrwionymi oczami.

- Wiesz czemu chciałem cię zabić? – zapytał głosem, który zdawał się być pozbawiony emocji. - Bo my, apasze, nienawidzimy was kacapów. Urodziliśmy się, gdy wojna dobiegała końca, lecz wielu wśród nas opowiadało o czasach, gdy nie zabierano jeszcze dzieci rodzicom, nie wychowywano ich na pionierów, a później oddawano wojsku. Gdy był tu kraj zwany Polską, a Polacy nie byli potworami. A potem przyszliście wy skurwysyny i rozjebaliście wszystko dwa razy. Za pierwszym razem tą pieprzoną armią zdrajców z Drugiej Armii tego pieprzonego marszałka, za drugim razem spuściliście nam na łeb bomby, zamknęliście pod ziemią i wmówiliście, że to robota imperialistów. Tylko, że nikt taki nie istnieje, prawda?

- Być może – przyznał Łowca.

- A na górze wypuściliście te swoje potwory – mówił tamten. – Nieważne. Byliśmy dziećmi tuneli, tam było prawdziwe życie, my mieliśmy swoje, wy wasze ze swoimi pochodami pierwszomajowymi, konfidentami i milicją. A jednak nie zdołaliście złamać prawdziwej Warszawy, podczas gdy wielu oficerów doradców i nadzorców wywiozło stąd niemiłą pamiątkę po kontaktach z naszymi dziewczynkami. W każdym razie system się kręcił, dopóki się nie rozpierdolił, po tym jak Polacy wdarli się do tuneli.

- Po ataku nic nie było tak samo – zaczął po chwili. – Wojsko uciekło. Wypieprzyło z całego lewego brzegu, cholera wie dlaczego, bo walki trwały tu, pod Kordonem i na Wileniaku. Tu przebite zostały tunele, a tamci się zawinęli, jakby bali się, że nie damy rady. Wiesz co się mówiło? Że obudzili coś w zonie południowej, po tym jak ściągnęli tu posiłki. Wszyscy wiedzieli, że coś się szykuje, bo zamknęli całą Unię Lubelską, a stalkerzy widzieli lądujący samolot za samolotem, prosto z Rosji. Potem ruszyli na południe, aż wreszcie wszystko się spieprzyło. Powiedz, co obudziliście w tej najspokojniejszej z zon? Co wam zrobiła, że musieliście ją ruszać?

- Ja nie znaju – rzekł Łowca, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek z tamtych dni.

- Nagle zostaliśmy sami – rzekł Merynos. – Z resztą armii w Kordonie i partią na drugim brzegu. Z niewielkimi siłami milicji. Mówili nam, że pomoc to kwestia czasu, że Druga Armia cofnęła się, lecz wróci. Ale nikt nie przybył, zostawiliście  nas tutaj… Was też zostawili. A potem… poszła plotka, że w ogóle całe wojsko przestało istnieć, a razem z nim Związek. Bo Kordon stracił łączność ze wszystkim.

- Szto?

- Najpierw była to tylko pogłoska – mówił Merynos. – Ale to były jednak dobre dni. Nie mieli wystarczających sił, by utrzymać porządek, mało milicji, wojsko skupione na obronie Kordonu, oszczędzające amunicję, partia musiała bronić przy użyciu ORMO i drugiego brzegu. Mogliśmy więcej, a czarny rynek był taki, jak nigdy wcześniej. Gdy zabrakło transportów i zapasów, w cenie znalazły się rozmaite przedmioty. Wojsko nie miało wyjścia, musiało zacząć handlować. Na rynku pojawiły się inhibitory, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Które przed nami, szaraczkami, cywilami, ukryliście! – rzucił oskarżycielsko. Łowca nie odpowiedział, wpatrując się w opuszczoną bazę wojskową, pełną porzuconego ciężkiego sprzętu i uzbrojenia, które nie zdołało powstrzymać tajemniczego wroga.

- Byliśmy sami, ostatni na świecie, otoczeni przez Polaków, którzy opanowali miasto na górze – mówił Merynos. – Zaczęło brakować żywności, gdy nie można było ochronić upraw, żołnierze zaczęli oszczędzać amunicję, władze cywilne racjonować żywność… a potem pojawił się Konwent.

- Szto eto?

- Na początku była tylko obietnica. Zapowiedź nowych porządków. Partia po raz pierwszy zaczęła się kruszyć, komitety stacyjne wyłamywały się spod jej władzy, niektóre stacje zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a ten wspaniały naoliwiony system zaczął się sypać. Dla nas to był wspaniały czas, mieliśmy żywność, zapasy, milicja nie dała rady nas zgnębić, bo potrzebna była gdzie indziej, do obrony miasta. Wileniak był jedyną stacją na prawym brzegu, staliśmy się łącznikiem między cywilnymi władzami, a Kordonem. Między generałem Isajewiczem a sekretarzem Górnym doszło do rozdźwięku, a gdy część stacji zaczęła wyrywać się spod jego władzy, mówię ci, to były piękne dni. Niektórzy ze starików zaczęli mówić o powrocie Polski… - przez chwilę zdawał się rozmarzony, gładząc Olimpię po głowie. – Górny musiał tolerować bunty i nieposłuszeństwo, lecz jeden którego nie stłumił, doprowadził do tego, na co tu patrzysz.

- Do czego? – stalker wciąż nie rozumiał.

- Do rewolucji – warknęła Haka zbliżając się do nich. – Do pieprzonej solidarności. Merynos, tu kurwa nie ma inhibitorów. Za to wszędzie pełno łusek. Porzucili też całą amunicję i uzbrojenie.

- Szukajcie dalej – polecił. Amunicja nie pomogła żołnierzom, pomyślał Łowca, coś ich zabrało. Nigdzie nie ma ich ciał, między pojazdami i działkami niczym cienie krążyły ciemne sylwetki Kruszyny i Złoja, wkraczający do kolejnych napowietrznych budowli, gdzie niegdyś znajdowały się śluzy i prysznice dekontaminacyjne.

- Szto eta solidarność? – zapytał. Rozmowa pomagała zapomnieć mu o wezwaniu miasta, które pulsowało w jego uszach, lecz nie zmieniało swojego natężenia.

- Kto zostawia broń i amunicję pokonanych? – zapytała retorycznie Haka. – Oprócz Polaków? Wynośmy się stąd.

- Uspokój się – rzucił Merynos i przydeptał skręta, który zdążył oparzyć mu palce, po czym wstał. – Jeden gówniany elektryk, rozumiesz stalkerze, rozpętał rewolucję i obalił rząd na śródmiejskiej stacji. I ten cały wszechpotężny aparat partii nie zdołał go powstrzymać. Być może byłoby inaczej, gdyby Isajewicz to stłumił, lecz armia okopała się w Kordonie i miała to wszystko w dupie. Generał miał własne problemy z dyscypliną, gdy pozostał tu sam, bez kontaktu ze Związkiem. Bo zdaje się kurwa, resztę świata trafił szlag, prawda? Zostaliśmy tylko my!

- Tolko my – przypomniał sobie stalker. Cywilizacja się skończyła, ludzkość upadła, została jedynie zona i Dzikie Pola zamieszkała przez Polaków.

- Idźmy – powiedział głośno Merynos. – Znajdźmy leki, uzupełnijmy zapasy i się wynośmy.

- Dokąd? – Haka zaśmiała się głośno. – Kto przed chwilą mówił mi o zonie?

- Nie wiem. Jak najdalej stąd – krzyknął na nią. – Zastanowimy się – dodał po chwili spokojnie. – Pójdziemy ze stalkerem – popatrzył na Łowcę, czekając aż  potwierdzi jego słowa, lecz tamten milczał. Nie miał pojęcia czy zwabiony wezwaniem miasta zdoła je porzucić i odejść, wybierając głos zony. Za bardzo oddziaływało na jego zmysły, musiał więc ponownie skupić się na bólu i zadawaniu pytań.

- Ten eliektryk – przypomniał.

- Taki głupek, za którym poszedł ciemny lud – powiedziała szybko Haka. – Wraz z dwoma kolegami obalił władzę i zaczął zaprowadzać nowe porządki. Przed którymi uciekliśmy. Dość tych opowieści. Tu nie ma leków, co dalej?

- Muszą być – podniósł głos Merynos.

- Ale nie w naziemnej części bazy!

- Ja idu w podziemia – poinformował ich stalker. Łowca nie zamierzał tracić więcej czasu, podniósł się zamierzając ruszyć w kierunku jednego z wejść do bunkra, nieopodal płyty lądowiska, gdzie prowadziła droga do podziemnej części bazy. Miasto szeptało do niego kusząco, lecz nadal nie wyczuwał niczyjej obecności.

- Zaczekaj – powiedział Złoj, a stalker zatrzymał się. To co działo się za jego plecami zupełnie go nie obchodziło, lecz po raz kolejny został poruszony tonem głosu olbrzymiego mężczyzny. Przyjrzał się uważnie jego twarzy zastanawiając się, kto zdołał go zaskoczyć i zadać mu rany, bowiem w ruchach tamtego było coś tak szybkiego, że aż zdawały się nienaturalne.

- Haka ma rację – odezwał się Kruszyna. – Trza zastanowić się co teraz robić. Nie wiem co się tu stało, ale powinniśmy zabrać się stąd jak najszybciej.

- Dokąd? – zapytała kobieta z wyraźną ironią. – To ty nas w to wszystko wpakowałeś, Merynos. Od samego początku, gdy poszliśmy za tobą z Warszawy. I dokąd nas to zaprowadziło? Zatoczyliśmy pełne koło, prawie wszyscy zginęli, a my jesteśmy tu z powrotem. Tylko Kordonu już nie ma. I nas też za chwilę nie będzie.

Merynos podniósł się powoli i zbliżył do Haki. Łowca nie tracił go z oczu, podobnie jak pozostałych, widząc, iż atmosfera staje się coraz bardziej nabrzmiała. Półmrok zdawał się gęstnieć, a powietrze zdawało się być wypełnione elektrycznością.

- Trzymaj ręce na wierzchu – ostrzegła Haka Merynosa. Łowca już od dłuższej chwili miał w rękawie ukryty nóż i lekko się pochylał. Spoglądał na Złoja, który stojącego nieruchomo, zdając się nie brać żadnej ze stron. Kruszyna zatrzymał się nieopodal Haki, na wprost której stał przywódca apaszy. Wpatrywał się w nią, jednak kobieta nie cofała się. Oboje powoli przenieśli wzrok na Złoja, ten jednak milczał.

- Co powiesz stalkerze? – zapytał Merynos. – Dokąd możemy teraz pójść?

- Nie mieszaj w to tego jebanego ludożercy – warknęła Haka. – Nie jest jednym z nas.

- Ale przeprowadził nas przez Dzikie Pola.

- Nie wszystkich – prychnęła. – Chcesz by dla ciebie walczył? Żeby nas wszystkich pokonał, tak jak już to uczynił? I co dalej, zostaniesz ty, Olimpia i on? Złoj, myślisz, że tym razem ciebie pokona? – rzuciła do wielkoluda.

- Złoj wie, co dla niego dobre – powiedział Merynos. Ten trwał nieporuszony.

- Wiesz po czyjej jesteś stronie? – Haka popatrzyła na Łowcę, który stał nieruchomo, gotów do odparcia ataku. – Powiem ci, kim jest Merynos. To był jego pomysł byśmy uciekli z Warszawy, ale nie sami, o nie, otóż dumajesz, on zarządził wyjście ludzi z Wileniaka. Bo czuł, ze straci władzę nad stacją, z każdą chwilą wymykała mu się coraz bardziej z rąk, dlatego postanowił wyprowadzić wszystkich do ziemi obiecanej. Wiesz ilu za nim poszło? Ponad tysiąc osób! A wiesz ile zostało? Policz sobie, wszyscy są tutaj! – zawiesiła głos. – Co powiesz teraz stalkerze?

Łowca nie odpowiedział. Myślami był już daleko, w podziemiach, skąd wzywało go miasto. Na razie jednak trwał w tym samym miejscu świadom, iż jeśli się poruszy, sytuacja znajdzie swoje rozwiązanie, a on będzie musiał stawić czoła kilku przeciwnikom. Skracał oddech, uspokajał tętno. Wyczuwał, że Złoj gotuje się już do walki, gotów stanąć przeciw niemu.

- Może powiesz jak było, Haka? – podniosła głowę Olimpia. Oddychała ciężko, z każdym wydechem wypuszczając aurę polskości, którą widział Łowca. – Nie? W takim razie ja powiem. To, że po drugiej stronie rzeki obalono partię i powołano milicję ludową nie było problemem. Ani to, że ktoś zaczął na nowo zaprowadzać porządek obiecując lepszy świat. Lecz to, co stało się z całą to euforią. Uciekliśmy stąd przed mrokiem.

- Mrokiem? – Łowcę mimowolnie przeszedł dreszcz, gdy zorientował się, że jest czymś więcej niż tylko nazwą. Olimpia wypowiedziała słowo z naciskiem i lękiem, który skojarzył się stalkerowi z panującą wokół atmosferą oraz zalegającym półmrokiem. Nagle wbrew sobie zaczął słuchać.

- Mrok. To coś co przyszło z tamtej strony tuneli, co przyniosła na swych sztandarach milicja wyzwolonej Warszawy. Najpierw śmiejąc się, mówiąc, że ciemność władająca w tunelach po utracie zasilania jest teraz nową partią, skoro ludowa ojczyzna i komunizm nas porzuciły. Później z respektem, na końcu ze strachem, gdy zaczęła tam panować. Warszawa nie była już częścią LPKRR, skoro kraju już nie było, nowe władze międzystacyjnej solidarności ogłosiły powstanie Ludowej Republiki, której godłem będzie to, co nas wszystkich jednoczy. Mrok tuneli – mówiła Haka.

- Na początku myślałżem, że dostali pierdolca. Że zamienili jednego zajoba na drugi. Ale nagle tym co robiłżem z nimi interesy zaczęło odwalać. Zaczęli się bać, apasze co wodzili milicję za nos, fest chłopaki! Te ich ludowe patrole, komitety, nie cackały się jak nasi, nie zapędzali do zek-batalionów, skąd można się było wykupić! Nie zabijali na miejscu, oni okaleczali, wyrzucali na powierzchnię, na pierwszą linię walki, ślepych, chorych, podejrzanych o przestępstwo – rzekł Kruszyna.

- W ten sposób pozbyli się wszystkich, którzy usiłowali nawet mówić inaczej. Rozwiązali problem głodu i przeludnienia, wybili wszystkich swoich przeciwników. Ten wasz terror, te wasze rządy wojskowo-partyjne, to naprawdę było nic, w porównaniu z tym co uczynili pod sztandarem mroku. W trzy miesiące spacyfikowali całe miasto, ludowy Konwent pieprzonej trójcy rewolucjonistów, Wilczka, Hakiela i Nadolnego. Nie mieliśmy pojęcia nawet kim oni kurwa wcześniej byli, jeden był elektrykiem, inny robotnikiem w hucie, kolejny ładowniczym. Pieprzona trójca zwykłych roboli, która obaliła cały komunizm? Wyobrażasz sobie stalkerze? Kiedy zabrakło… Berii – Merynos mimo wszystko zawiesił głos, a imię przywódcy najpotężniejszego kraju świata wymówił z lękiem.

- A potem przyszli po nas. Zaatakowali Wileniak. Isajewicz im dołożył i posłał ultimatum. Również nam. Wyrzucił ich za linię Wisły i poinformował, że przejmuje władzę nad Wileniakiem i odtąd rządzić będzie tu wojsko. Wtedy Konwent trzech przysłał ultimatum, że Kordon ma się wycofać i poddać – powiedziała Olimpia.

- A władzę nad Wileniakiem przejmuje Mrok – powiedział Kruszyna.

- Więc co byś zrobił stalkerze? – zapytał Merynos. – Wiedziałem, że będą walczyć w jedynym miejscu, leżącym między terenem Mroku a Kordonem. Na Wileniaku. Isajewicz kazał zaminować tunel, lecz powitały go strzały, przygotowywał się do odparcia ataku. Tamci wysłali sabotażystów, pieprzony mroczny terrorysta wysadził się na Różycu, krzycząc, że Konwent skończy ze spekulacją! Że tylko rewolucja pokona upadły komunizm! To był jeden z nas apaszy, rozumiesz, człowiek którego znałem, mający komunizm w głębokim poważaniu. Ale konwent jakoś go skaptował. To było jakieś szaleństwo!

- Więc wymyślił, żebyśmy uciekli – mruknęła Haka.

- I wyprowadził nas kurwa, mówiąc, że na górze jest ziemia obiecana – rzekł Kruszyna.

- Zgadnij co się stało, gdy na powierzchni znaleźli się ludzie, którzy od urodzenia żyli w ciemności. Którzy nigdy nie wyszli na powierzchnię, nawet do ruin miasta, a on zabrał ich na Dzikie Pola – rzekła oskarżycielsko Haka.

- Prowadzili nas moi stalkerzy – przypomniał Merynos. – Nim Kordon i Konwent zorientowali się, byliśmy już daleko. Tak jak przypuszczałem, nie opłacało im się, marnować sił by nas ścigać. Ani jednym ani drugim. Uciekliśmy na wolność.

- Wolność, która przywiodła dziesiątki do śmierci! – zawołała Haka. – Wiesz ilu zginęło po drodze do tej ziemi obiecanej? Cztery setki! Połowa oślepła pierwszego dnia, gdy zobaczyła światło dnia! Reszta zginęła, gdy atakowali nas Polacy! Apasze wcale nie byli tacy fest, gdy wyszli na zewnątrz, wielu zginęło!

- Lecz ci, którzy przetrwali dotarli do twierdzy Modlin! – rzuciła Olimpia. – I tam byliśmy wolni od tego szaleństwa!

- Dużo nam to dało, kiedy zaczęły kończyć się zapasy, gdy stalkerzy przestali powracać, a zona się zbliżyła – prychnęła Haka. – Ilu wtedy marzyło o tym, by nie opuszczać nigdy tuneli, lub by do nich powrócić?

- Więc wróciłaś, Haka – powiedział Merynos. – Wejdź sobie do tych tuneli. Jak myślisz, kto teraz tam rządzi? Kto pokonał żołnierzy?

- Eta nie byli ludzie – odezwał się stalker.

- Polacy? Jakoś nie widzę po nich śladu – zauważyła Haka.

- Nie Polacy. Nie ludzie – odparł Łowca.

- Zły – mruknął Złoj.

- Co za pieprzenie! – zirytowała się kobieta.

- Dość tego. Więc co powiesz, stalkerze? – chciał wiedzieć Merynos.

Łowca milczał. Spoglądał na apaszy, stojących na wprost siebie, gotowych się pozabijać, po tym co uczynił im widok kresu ich podróży, gdy przegrali swą ziemię obiecaną i uciekli z niej, chcąc wrócić do bezpieczeństwa oferowanego im przez Kordon. Ten jednak był martwy i pusty, podobnie pobliskie tunele. Wokół nie było nikogo, lecz niewypowiedziany niepokój stalkera wzrastał. Powiódł wzrokiem po porzuconych machinach bojowych, działkach przeciwlotniczych zdolnych odeprzeć każde zagrożenie, teraz martwych, po spękanej płycie pokrytej ciemnymi plamami. Odetchnął głęboko powietrzem, które zdawało się płonąć.

- To idziet – powiedział nagle.

- Co? – nie zrozumiał Merynos.

- Coś nadchodzi – gwałtownie obrócił się, nie bacząc na konsekwencje ruszył w kierunku budynku, wewnątrz którego nie był od lat. Broniące doń dostępu drzwi były otwarte, metal odsłaniał ciemne wnętrze, kuszące swym chłodem i brakiem światła. Ze środka dobiegało wezwanie miasta. Łowca nie bacząc na okrzyki apaszy wszedł do pomieszczenia i odetchnął powietrzem koszar i korytarzy wiodących ku miastu. Wzrok przyzwyczajał się do ciemności powoli, tu sprawiała ona wrażenie naturalnej, w przeciwieństwie do dziwacznego półmroku na zewnątrz. Nie wyczuwał śladu wroga, jednak jego niepokój wzrósł. Obejrzał się za siebie, szukając źródła problemu. Apasze byli za nim, zapominając na chwilę o swoich sporach, dotarli już do wejścia z bronią w rękach. Nie spuszczali z siebie wzroku, Merynos starał się mieć przed sobą Hakę i Kruszynę, a ci nie odwracali się do niego plecami.

- Co się dzieje? – zapytał mężczyzna.

- W podziemia. Bystro! – rzucił stalker, nie wiedząc do końca dlaczego.

- Chyba oszalałeś, jeśli sądzisz, że tu wejdziemy – żachnęła się Haka.

Merynos nagle obejrzał się, w kierunku schodów prowadzących z muru w dół, nie opodal wrót. Olimpia szła powoli, jakby w malignie, trzymając się za dłoń. Nim zdążył coś powiedzieć Złoj szybkim krokiem ruszył w jej stronę, zawieszając sobie karabin na ramieniu, lecz stalker wiedział już, że jest za późno.

Niebo nagle zmieniło kolor rozbłyskując erupcją fioletowego światła.

Południowa Warszawa >>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz