poniedziałek, 6 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 4

4.


Sala odpraw była depresyjnie ciemna i w zasadzie nieoświetlona, podobnie jak większość pomieszczeń na ISS. Podczas czerwonego alarmu uruchomiono oszczędność energii, konwertując zapasy zgromadzone dzięki panelom słonecznym do eniaków, by zasilić sieć matematyczną. Na głównej ścianie zawieszono wielką flagę z logo National Agency of Space War, znaną jako NASW, organ wojskowy odpowiedzialny za walkę w przestrzeni kosmicznej. Obok znajdował się biały ekran, na którym od kiedy sala pogrążyła się w ciemności wyświetlano czarno-biały film. Obraz nie był zbyt wyraźny, liczne zakłócenia nie zawsze pozwalały się skupić na tym co przedstawiał. Z dużej wysokości nakręcono znajdujące się poniżej figury geometryczne. Choć Satya domyślała się, że ogląda budynki, jej umysł natychmiast sklasyfikował obiekty jako dodekaedry, choć po chwili uświadomiła sobie, że muszą być ścięte, lub zatopione w ziemi. Zatem miała do czynienia w takim wypadku z siedmiościanem. Obiekty były cztery, połączono je długimi bryłami o nieforemnych bokach, tworzących plan kwadratu wyznaczanego przez cztery budowle połączone korytarzami. W jego centrum znajdowała się wielka antena, wykonująca powolny obrót. Więcej nie zdołała zobaczyć, bowiem z jednego z budynków wystrzeliło coś, co błyskawicznie zbliżyło się do ekranu i chwilę później zaczął on śnieżyć. Obraz zapętlił się i znowu patrzyła na obiekty znajdujące się na szarym podłożu, pełnym wypustek, w których mogła domyślać się kraterów, w technikolorze zapewne zabarwiono by je barwą intensywnej rdzy, nasyconego tlenku żelaza, występującego w dużej ilości na czwartej planecie od słońca, dokąd się udawali.

- To wasz cel – powiedział Shelby, gdy zapaliły się światła. – Stacja naukowa Krasnaja Zwiezda-5. Położona na Cydonia Mensae.

- To na Marsie – odezwała się lekko zachrypniętym głosem brunetka o bladej twarzy i przekrwionych oczach, której głos wydawał się znajomy. Satya zwróciła na nią uwagę, gdy tylko weszła do pomieszczenia i podeszła dość szybkim krokiem w stronę krzesła, podtrzymując się poręczy, gdy mijała kolejne rzędy. Usiadła dość daleko od podium. Na głowie miała czapkę NASW, a daszek nasunęła  głęboko na czoło, jak gdyby usiłując ukryć swoją twarz. Pierwszą osobą na którą spojrzała był Shelby, przez długą chwilę wpatrywała się wilkiem w przystojnego mężczyznę, który przykuł uwagę Satyi. Jego mundur był nienagannie skrojony, a on sam gładko ogolony; usiadł w rzędzie na końcu i na widok czarnowłosej odwrócił szybko wzrok.

- Nie udzieliłem pani głosu, podporucznik Arciniegas – z naciskiem zaakcentował przedostatnie słowo Shelby, a Satya uświadomiła sobie, że spogląda na kobietę, która pilotowała „Lincolna”, zapewniając jej niezapomniane wrażenia, związane z gwałtownymi skokami i zmianą kursu. Shelby kontynuował – Ale zdobyła się pani mimo swojego wyraźnie widocznego stanu na celne spostrzeżenie.

- Następnym razem uprzedźcie mnie, nieco wcześniej niż kwadrans, że mam się gdzieś pojawić.

- Gdy następnym razem zaplanujemy wybuch wojny i lot desantowca w obszar przeciwnika, oczywiście uprzedzimy panią z dużym wyprzedzeniem. A teraz proszę się zamknąć, pani komandor – odezwał się siwowłosy mężczyzna, stojący nieopodal podium. Jego mundur zdobiły liczne odznaczenia, a na pagonach znajdowały się symbole jakich Satya nigdy wcześniej nie widziała. Musiał być jakąś szychą w NASW, bowiem pod jego karcącym spojrzeniem Arciniegas pochyliła głowę i nasunęła czapkę głębiej na twarz. Za siwowłosym stał mężczyzna, który nie nosił munduru. Satya dostrzegła, że słysząc wypowiedziane słowa nieznacznie się uśmiechnął. Mundurowy tego nie zauważył i mówił dalej: - Proszę kontynuować, Shelby.

- Dziękuję, admirale. Cydonia jest obszarem położonym na północnej hemisferze półkuli marsjańskiej, graniczącym z Arabia Terra, Utopia Planitia i Acidalia Planitia. Baza znajduje się w części płaskowyżu, nieopodal wzgórz i wąwozów, prawie 300 mil od placówek bazy Ares.

- Oddalona od sieci militarnej? – major Gow ze zdziwieniem popatrzył na Shelby’ego, który westchnął, gdy po raz kolejny przerwano jego zaplanowaną wypowiedź.

- Jak wspomniałem to placówka naukowa. Przeciwnik prowadzi tam różnego rodzaju eksperymenty, najwyraźniej wymagające izolacji ze względów bezpieczeństwa.

Satya stwierdziła, iż za tą enigmatyczną wypowiedzią kryć się może informacja, iż związkowi naukowcy prowadzą tam badania, które za wszelką cenę usiłują ukryć i utajnić, bądź też tak niebezpieczne, że niezbędne było przeprowadzenie eksperymentów z dala od siedzib ludzkich. Jedno i drugie nie rokowało dobrze, choć o ile pamiętała tamci porzucili już dawno doświadczenie naukowe na rzecz obserwacji, uzasadniając powyższe wyznawaną doktryną zwaną przez nich materializmem.

Shelby rozejrzał się uważnie po sali, obejmując swym wzrokiem Arciniegas, Coertzeego, Satyę, Gowa, przystojnego, admirała i cywila.

- Wasza misja jest prosta – powiedział. – Polecicie na Marsa. Oddział majora Gowa zostanie tam dostarczony przez komandora Christiansena na pokładzie „Von Brauna”. Dokonacie desantu „Lincolnem”, opanujecie bazę i utrzymacie ją do czasu dokonania przez panią Nayadę akwizycji danych. Następnie powrócicie na ISS.

- Rzeczywiście proste – odezwała się ze swojego kąta Arciniegas. – Jak rakieta typu „Strieła” wystrzelona w kierunku drona zwiadowczego na tym filmie. Trochę trudno na podejściu desantowcem przetrwać bezpośrednie trafienie takim pociskiem i wrócić następnie na stację.

- „Von Braun” oczyści pani drogę, o to proszę się nie martwić – odpowiedział Shelby. – W ogóle proszę się niczym nie martwić, szczegóły taktyczne proszę pozostawić komandorowi Christiansenowi i majorowi Gow. Pani zadaniem jest tylko wylądować i wystartować.

- Kiepsko ląduje się pod ostrzałem, o starcie nie wspominając – odcięła się Arciniegas. – Bo skoro puściliście nad tym obszarem drona zwiadowczego, to tamci już pewnie wiedzą, że coś kombinujemy? Może wpadną też na to, że warto się jakoś przygotować?

- Pani komandor – wtrącił surowym głosem admirał. – Wiem, że uważa pani całe NASW za idiotów, a w szczególności wywiad floty, ale proszę zbytnio nie upraszczać. Od kiedy sytuacja się zaogniła, nasze drony pojawiły się nad każdą znaną placówką wroga, uznaliśmy, że to dobra okazja by uaktualnić nasze dane wywiadowcze, a tamci urządzili sobie ćwiczenia strzeleckie. Nawet jeśli wpadną na to, że pod tą przykrywką, planujemy jakieś działania i zamierzamy uderzyć na jakąś instalację, nie domyślą się, że chodzi o Marsa. Dostaliśmy już tam kiedyś po łapach i zostawiamy im planetę, wiedząc, że nie ma sensu tracić ludzi, walcząc o kawałek skały  bez większego znaczenia, o który tamci będą bić się do upadłego, tylko dlatego, iż piasek ma kolor czerwony. Koło siebie ma pani teczkę z rozpoznanymi warunkami atmosferycznymi i planowanym wektorem podejścia „Von Brauna”. Proponuję się teraz nią zająć i zaplanować najbardziej optymalną trasę lądowania, uwzględniając możliwości wpadnięcia pod ostrzał. I na razie jedynie słuchać.

Arciniegas pokiwała głową i sięgnęła po dokumenty, kryjąc za nimi swą twarz. Nieśpiesznie wyciągnęła się na krześle, wyraźnie okazując swój stosunek do zebranych i całkowite lekceważenie. Świetnie, pomyślała Satya, słysząc co może ją spotkać. Wciąż czekała cierpliwie, aż obiekt admirał NASW wyjaśni jej, co miał na myśli mówiąc o akwizycji danych. Ten jednak, już zamilkł. Teraz przemowę podjął Shelby.

- Komandorze Christiansen, w teczce ma pan informacje o proponowanej taktyce podejścia. Proszę zapoznać się z nią i wnieść ewentualne uwagi, przed zatwierdzeniem planu, nie zapominając o konieczności jak najdłuższego ukrycia obecności na orbicie Marsa i szybkiej ucieczki.

Obiekt rozpoznany przez Satyę i otagowany dodatkowym atrybutem dowódca „Von Brauna” zaszeleścił szybko papierami przerzucając kartki.

- Trzy skoki fotonowe, w krótkim okresie czasu –zauważył z niepokojem.

- Czyli to możliwe – skomentowała ze swojego narożnika Arciniegas, wyraźnie nie słuchająca zaleceń admirała. – Dobrze mi się wydawało, że „Von Braun” przeskoczył do tego Woschoda.

- Do wczoraj możliwe było tylko teoretycznie – wtrącił cywil stojący obok admirała. – Komandor ratując was przetestował to w praktyce, wykonując dodatkowy skok na mikroodległość.

- Z mojej perspektywy to nie była mikroodległość, skoczył jakieś dwieście pięćdziesiąt mil – odparła.

- I tym samym udowodnił nam, że można skoczyć dwa razy i można to uczynić w czasie praktycznie równym zerowemu – uśmiechnął się cywil.

- I spalił przy tym wszystkie generatory, uszkodził znaczną część układów „Von Brauna” i rozładował kompletnie akumulatory. Po oddaniu strzału siadło mu uzbrojenie i szedł za wami na prędkości konwencjonalnej, jak kaczka na strzelnicy – zauważył Shelby.

- Chyba się jednak polubimy, kapitanie – stwierdziła Arciniegas dziwnym tonem, patrząc na Christiansena, który nie zareagował na ten komentarz.

- Do tego pokazał wrogowi nasz nowy typ statku niewidocznego dla ich radarów, wyjawił mu, że może wykonywać rzuty fotonowe, w krótkim odstępie czasu.

- Komandorze Shelby – wtrącił znudzonym głosem admirał. – Trzymajmy się tematu. Na temat taktyki możemy podyskutować sobie nieco później. Wiem, że wywiad najchętniej nie pokazywałby naszych zabawek, traktując je jako straszak, ale tak nie wygrywa się wojen, podobnie traktując nas jak nieodpowiedzialne dzieciaki, które usiłują je popsuć. Do rzeczy.

Shelby wydawał się nieporuszony reprymendą.

- Kończymy właśnie wymianę sprzętu na „Von Braunie”. Wykonacie skok po odejściu od ISS, następnie zrealizujecie kolejne fazy misji, jeśli zostaną zgrane w czasie, pozwolą na wykonanie całego planu bez zwrócenia uwagi wroga. Zakładamy, ze dwa czterdziestogodzinne odstępy między kolejnymi skokami, pozwolą na ich przeprowadzenie, przed całkowym wypaleniem generatorów fotonowych.

- Podoba mi się użycie słowa „zakładamy” – nie ustępowała Arciniegas. – Podobnie chyba założono, że wróg opuści swoje pozycje wokół Marsa i uda nam się tam podejść niepostrzeżenie. Wejść na orbitę i dokonać desantu w miejscu, gdzie mają prawie tyle samo statków ile wokół sieci Ałmaza.

- Już nie – odezwał się admirał. – Wróg się przemieszcza – przeszedł kilka kroków i popatrzył na nią oraz Christiansena. – Przerzuca właśnie znaczną część swej floty na orbitę Ziemi. Nie jesteśmy do końca pewni co planują, zapewne zamierzają przypuścić w jakimś miejscu atak, ruszyli po tym całym zamieszaniu związanym z waszym lotem. Planowaliśmy podejść na miejsce korzystając z osłony dawanej przez końcówkę wiatru słonecznego, za około siedem dni, jednak drugiej takiej okazji nie dostaniemy. Wejdziemy na orbitę, dokona pani desantu bojowego z oddziałem marines, następnie startu, z orbity przechwyci was „Von Braun”, który natychmiast wykona rzut fotonowy w kierunku ISS. Czy to jasne?

Arcinigas nie dała się zbić z tropu.

- Jeszcze jedno pytanie, admirale – rzuciła. – Flota odleciała, satelity jak zakładam wyeliminujemy, a tym samym powiadomimy przeciwnika o naszej obecności. Jeżeli obsada baz Ares nie zmieniła się od czasu, gdy miałam dostęp do danych wywiadowczych, obawiam się, że dziesięciu marines nie wystarczy, by stawić czoła kilku kompaniom Kosmarmii.

- Słuszne obawy. Dlatego wyląduje pani, przygotuje „Lincolna” do startu i wystartuje niezwłocznie po zaokrętowaniu majora i jego ludzi. Po zdjęciu satelit wróg stanie się ślepy i głuchy, mając odciętą łączność minie chwila nim zorientują się, że to celowe działanie. Stacja jest oddalona, zanim przerzucą swe oddziały będziecie gotowi do startu. „Von Braun” zdejmie wszystkie rakiety, jakimi spróbują zjonizować atmosferę, po czym zapewni wam osłonę i przejmie na orbicie.

- Jeżeli nie wykryją go pozostałe tam statki.

- Nad Aresem zostawili jedynie dwa. Nad całym Marsem sześć.

Zapadła nagła cisza, a Satya zorientowała się, że słowa, jakie padły były czymś nieoczekiwanym.

- Przerzucają czternaście statków na Ziemię? – zapytał z niedowierzaniem Christiansen. – Zostawili Mars praktycznie bez obrony w kosmosie? Wiedząc, że potrafimy tam skakać?

- Też nas to nieco niepokoi – przyznał Shelby. – Ściągają też statki z całego układu. Będzie tu prawie cała ich flota, woschody, wostoki i sojuzy. Nie mamy pojęcia co kombinują, ale po waszym niefortunnym starcie zaczęli koncentrować swe siły. Nie wiemy dlaczego, wygląda na to, że zamierzają wydać nam bitwę.

- Bitwę? W jakim celu? – zdumiała się Arciniegas. – To bez sensu.

- Zgadza się – przyznał admirał. – Nasza wzajemna strategia polega od lat na powstrzymywaniu się. Nikt nie potrafi osiągnąć przewagi, a użycie wszelkich dostępnych sił gwarantuje adekwatną reakcję przeciwnika. Szarpiemy się wzajemnie, skubiemy, testujemy własne zabezpieczenia, zdejmując sobie po jednym statku. Wydanie nam bitwy nic im nie da, symulacje wskazują, że straty będą równie znaczne po obu stronach i nikt nie osiągnie wystarczającej przewagi, by odnieść jednoznaczne zwycięstwo. My mamy więcej statków, oni lepsze opancerzenie, nasza broń jest bardziej zaawansowana, ich bardziej niebezpieczna. Ale już od dawna stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć szaleństwa Berii, który usiłuje zniszczyć świat, by wygrać tę przeklętą wojnę. Obawiamy się, dnia kiedy dojdzie do wniosku, że pora użyć jednocześnie całego swego śmiercionośnego arsenału. Jedynie przewaga technologiczna pozwala nam na utrzymanie ich na swoich pozycjach, które próbują opuścić. Zakopali się głęboko pod powierzchnią, nauczyli się żyć w napromieniowanym świecie, wiedząc doskonale, że nasza broń przestaje w nim działać, uczynili z zagłady świata swój plan, który usiłują zrealizować. Kto wie co wykombinowali w kosmosie... I tak już korzystają z faktu, że ich statki podobnie jak machiny działają całkowicie bezawaryjnie w zjonizowanej przestrzeni, podczas gdy sami wiecie jak zawodne stają się nieregenerowane stale osłony ablacyjne, gdy osłonienie eniaków i układów scalonych staje się problemem. Jeżeli Beria kazał im skoczyć w ogień, możemy być pewni, iż admirał Tierieszkowa ten rozkaz wykona bez wahania.

- Bitwa – odezwał się Christiansen. – Starcie, na które czekaliśmy od lat. Matka wszystkich bitew. A my będziemy na Marsie.

- Jeżeli to pana pocieszy komandorze – odezwał się cywil – To zdąży pan na swoją bitwę. Mars jest w tej chwili ponad 62 miliony mil od Ziemi, oni dopiero się rozpędzają, będą więc tu lecieć co najmniej siedem tygodni. Skoczycie, zrealizujecie plan, a potem wrócicie, a po za tym wasza misja jest dużo ważniejsza. Powiedziałbym, że może od niej zależeć los nie tylko całego Sojuszu, ale w ogóle naszego przetrwania.

-Bardzo pięknie, ale kiedy ostatni raz dałam się porwać takim słowo, źle skończyłam – powiedział Arcinigas. – Czy powie pan coś więcej?

- A jak pani skończyła? – zainteresował się cywil.

- Wstąpiłam do NASW.

- Podoba mi się ta odpowiedź. Nie, na razie nie powiem pani nic więcej.

- Uwielbiam latać dla was chłopaki z wywiadu.

- Nie lata pani dla mnie. Ja polecę z panią. Na orbitę Marsa. I nie jestem z wywiadu – odpowiedział spokojnie.

- Planowaliśmy związać ich walką symulując atak na planetę – wtrącił Shelby. – Odsłoniliby wtedy północną półkulę dając wam szansę na wejście. Skoro zabrali statki, trafiła nam się okazja, którą musimy wykorzystać. Czy to odpowiada na wszystkie pani pytania porucznik Arciniegas?

- Nie. Zepsułam panu zaplanowaną odprawę, komandorze Shelby? Proszę się zastanowić co jeszcze zepsuję.

- Wolę nie.

- Nie obawia się pan, że widuję białe myszki? Albo Zjawę Cienia? Skąd pomysł, by mnie wybrać do tej misji?

- To ja panią wybrałem – odezwał się admirał. – I proszę to przyjąć do wiadomości. Zrozumiano?

- Tak jest – Arciniegas umilkła, najwyraźniej nie zamierzając mieć ostatniego słowa, czym zadziwiła Satyę, bowiem wyglądała na wyjątkowo zbuntowaną osobę. Zapadła chwila ciszy, Christiansen pokręcił głową z wyraźnym niedowierzaniem. Coertzee wciąż milczał, uważnie obserwując zebrane osoby. Shelby nabrał powietrza.

- Majorze Gow, proszę przyjrzeć się bazie – powiedział. – Będziecie lądować ćwierć mili od niej, jest tam płyta lotniska, którego przeciwnik używa w lotach planetarnych, porucznik Arciniegas będzie chciała je wykorzystać, bowiem daje możliwość zwykłego podejścia. Stanowiska obronne zostaną do tego czasu wyeliminowane przez „Von Brauna” wraz z anteną umożliwiającą wezwanie posiłków. Jak już wspomniałem nim zorientują się o co chodzi i przerzucą drogą powietrzna lub lądową siły kosmarmii z Aresa, będziecie mieli wystarczająco dużo czasu by odlecieć. Porucznik Arciniegas, zakładam, iż „Lincoln” nie będzie potrzebował więcej niż trzech godzin by po lądowaniu ustawić się w pozycji startowej?

- W idealnych warunkach.

- Doskonale.

- Jeśli mogę zauważyć, idealne warunki nie występują podczas lotów bojowych, zawsze jest jakiś fubar.

- Odnotowano. Majorze, taktyka ataku i podejścia zależy od pańskiej oceny. Po wejściu na orbitę będziecie mieli aktualne obrazy satelitarne i możliwość jej modyfikacji. Zapoznał się już pan z terenem, jakiś wstępny plan?

Gow opuścił na kolana trzymaną w rękach teczkę.

- Nie znalazłem tu informacji o siłach wroga – powiedział. – I ilości napotkanych tango.

- To placówka naukowa – rzekł Shelby. – O wysokim stopniu utajnienia, wiemy jedynie, że cokolwiek tam badają nie ma nic wspólnego z bronią. Brak niezbędnego wyposażenia, po za tym to Mars, więc kiepsko w warunkach tamtejszego ciążenia testuje się balistykę mającą potem służyć na Ziemi.

- Sądzimy, że usiłują przyśpieszyć cząstki – wtrącił cywil. – Sądząc po rodzaju zasilania i generatorach pola magnetycznego mają w środku akcelerator. Być może bawią się w rozpędzanie jonów, usiłując rozbudować swoje silniki. Wciąż nie potrafią przekroczyć prędkości światła, a ich technologia nie jest kompatybilna z naszą, więc nie mają możliwości zastosowania generatorów kwantowych i rzutników fotonowych w swoich statkach. Wiemy, że od jakiegoś czasu bardzo zintensyfikowali te badania.

- Osiągnęli jakieś sukcesy? – zaciekawił się Christiansen. Wyjął to pytanie z ust Arciniegas, potrafiące skakać ciężko uzbrojone statki przeciwnika nie były czymś co chciała oglądać we własnej przestrzeni.

- Nic nam o tym nie wiadomo. Nawet jeśli do czegoś tam doszli, na zakończenie misji oddział majora Gow pozostawi ładunki i zniszczy bazę – powiedział Shelby. – Odpowiadając na pana pytanie, personel naukowy w liczbie od kilkunastu do kilkudziesięciu, do tego kilku żołnierzy Armii Czerwonej lub kosmarmii pod dowództwem zampolita i artylerzyści. Nie jesteśmy pewni.

- Nie jesteśmy? – zapytał Gow.

- Nie. Ta stacja w ogóle nas nie interesowała. Jak wiadomo nie mamy nad Marsem stałej obserwacji, co kilka miesięcy poświęcamy drony aby zaktualizować zdjęcia, dysponujemy tym, co nam prześlą nim zostaną zestrzelone. Mogę jedynie powiedzieć, że nie zauważyliśmy przez ten okres zwiększonych ruchów wojsk, ani śladów aktywności.

Gow miał zasępioną minę.

- Te cztery budynki mogą mieścić kilka plutonów kosmarmii i sprzęt opancerzony – zauważył.

- Jesteśmy tego świadomi – powiedział Shelby. – Trzymajmy się jednak posiadanych przez nas informacji i założeń.

- Strasznie dużo tych założeń – rzuciła Arciniegas.

- W tym wypadku zgadzam się z panią porucznik – powiedział szybko Gow, nim Shelby mógł się wtrącić. Oblicze admirała pozostawało nieprzeniknione. Major mówił dalej: - Wchodzimy do kompleksu od strony lądowiska. Musimy opanować jego kluczowe punkty, zapewnić sobie panowanie nad źródłem zasilania i centrum łączności. Jeżeli tam rzeczywiście są naukowcy, podczas ataku wycofają się do schronu. Mają tam awaryjne centrum sterowania i musimy je jak najszybciej odciąć, nim zaczną realizować swe zwyczajowe procedury samozniszczenia. Kiedy zbudowano tę stację?

Shelby zamrugał niepewnie oczami, lecz z pomocą przyszedł cywil.

- Około pięciu lat temu.

- W takim razie urządzenia i konstrukcja nie powinna odbiegać od tego co znamy i innych placówek wroga jakie opanowywaliśmy.

- Dlatego was wybraliśmy – powiedział admirał. – Po to utworzono wasz oddział, przygotowując tę specjalną grupę szturmową w ramach struktur marines, rekrutującą się z najlepszych ludzi z wszystkich sił specjalnych Sojuszu. – powiódł wzrokiem po sali. – Dla tych, którzy nie tego nie wiedzą, na prośbę NASW w ramach marines utworzono specjalną grupę, specjalizującą się w takich działaniach. W jej skład wchodzą najlepsi z najlepszych, żołnierze z Rangersów, SBS, SAS, CM oraz USMC. Po misjach na Io i na orbicie Saturna jesteście w tej chwili chyba największymi specjalistami od zajmowania baz przeciwnika.

- Przejmowania, admirale – sprostował Gow. – My ich nie zdobywamy. Wkraczamy i dokonujemy chirurgicznego uderzenia, przejmując wrogą infrastrukturę. Nigdy nie musieliśmy zdobywać baz, bo kończy się to krwawą łaźnią. Za każdym razem były to dalece zaplanowane operacje, polegające na współdziałaniu z flotą, które dawały nam możliwość wkroczenia do wrogiej instalacji i uniemożliwienia zniszczenia jej przeciwnikowi. Utrzymywaliśmy je także do czasu przybycia wsparcia.

- Ta misja także była w pełni zaplanowana – wtrącił Shelby. – Musieliśmy ją jedynie zmodyfikować, po tym jak okazało się, że należy ją przyśpieszyć.

- Rzecz w tym – chrząknął Gow – że z tego co widzę, po desancie zostajemy na dłuższy czas odcięci od możliwości odwrotu, kiedy nie jest możliwy ponowny start. W tym czasie mamy wkroczyć i opanować instalację, w której liczba tango pozostaje nieznana. Na dobrą sprawę może oczekiwać nas cała kompania.

- Ale nie oczekuje. To nie jest placówka wojskowa.

Tango to przeciwnik, pomyślała Satya, określenie żołnierza wroga, w tym wypadku będące liczbą całkowitą w przedziale powyżej zera. Arytmetycznie obawy majora były w pełni zrozumiałe.

- Jak już zauważyła porucznik Arciniegas, zawsze jest jakiś fubar – powiedział Gow. – Więc naturalne, że uwzględniam pewne rzeczy podczas planowania. Bez urazy, podczas przejmowania stacji nasłuchowej nad Saturnem wywiad NASW także miał sprawdzone informacje. Skończyło się wpakowaniem na podejściu w ogień zaporowy rakiet, a wewnątrz czekały na nas doborowe oddziały specnazu. Straciliłem tam ludzi. Pozwolę sobie wyrazić więc swoje obiekcje głośno, może nieco w inny sposób niż pani porucznik, ale sedno leży w tym, że jej obawy są jak najbardziej słuszne.

- Wyeliminujemy stanowiska rakiet i łączność – rzekł Christiansen. – Następnie będziemy monitorować sytuację i zdejmiemy wszelkie posiłki, jakie usiłują przeciw wam rzucić drogą powietrzną. Dotarcie lądem zajmie im powyżej sześciu godzin.

- Wierzę w pana możliwości kapitanie –odparł Gow. – Ale na moje podstawowe pytanie nie mam odpowiedzi. Jakie siły napotkamy wewnątrz? Brakuje mi także planu bazy. Nie będę ukrywał, że idziemy prawie całkowicie na ślepo, przeznaczenia poszczególnych segmentów możemy się owszem domyślać na podstawie analogicznych konstrukcji, nie spotkałem się jednak z takim układem ich placówek. Choćby ten pierścienie biegnące na wewnątrz…

- Sądzimy, że to wyciągnięta na zewnątrz część akceleratora Van der Graafa –mruknął cywil. Gow nie dał się zbić z tropu.

- Czymkolwiek by nie był... Rozumiem, ze stała grawitacji wciąż pozostaje dla Marsa stałą? Żadnych niespodzianek?

- Trzykrotnie mniejsza niż na Ziemi, jeśli planuje pan strzelać na zewnątrz. Baza ma własny generator.

- Nie planuję, chyba że rakietami. To co pragnąłbym odnotować, to zbyt szerokie założenia dla tej misji. Przydałoby się określić konkretnie nasz przedział czasowy. Pani Nayada, ile czasu potrzebuje pani po wejściu do środka, aby dokonać tej akwizycji danych?

Dobre pytanie, równie istotne jak to czym jest fubar, stwierdziła Satya, nim zdążyła się odezwać głos zabrał Shelby.

- Na razie proszę przyjąć, że należy się zmieścić we wspomnianych czterech godzinach – powiedział. – Uwagi zostają odnotowane. Komandorze, proszę zapoznać się z planem lotu, pani porucznik rozważyć kwestię desantu, majorze proszę o plan działań uwzględniający na zakończenie uczynienie instalacji wroga niezdatną do użytku. Propozycje mają być konstruktywne. Dziękuję za uwagę, a panią Nayadę, proszę o pozostanie.

Mimo swojego stanu Arciniegas pierwsza poderwała się na nogi, orientując się, iż Shelby właśnie zakończył część odprawy przeznaczoną dla nich. Skierowała się ku drzwiom, słysząc jak Christiansen ustala z Gowem kwestię zaokrętowania marines i ich uzbrojenia, która była już w toku. Zatrzymała się w korytarzu wachlując teczką. Poczekała, aż obaj ją miną, po czym podążyła w ślad za mężczyznami, specjalnie się z tym nie kryjąc. W łączniku Gow skinął głową i rozstał się z komandorem, który odwrócił się  w jej kierunku. Wyraz twarzy miał zaniepokojony.

- Nie miałem pojęcia, że przydzielą cię do tej misji – powiedział obronnym tonem. – To pomysł admirała.

- To już bez znaczenia – stwierdziła kwaśno. – Z jakiego powodu potrzebny wam jest akurat „Lincoln”?

- Z żadnego – odparł Christiansen. – Mieliśmy już zacumowany desantowiec, kiedy polecono nam natychmiast skoczyć i was ratować. W trakcie alarmowego rzutu fotonowego urwał się i uderzył w podporę ISS, nim ruszyliśmy. „Mc Kinley” jest w tej chwili tak poobijany, że nie będzie w stanie wylądować na Marsie. Aldrin uznał, że jeśli niezbędny nam jest nowy prom, musimy także zaokrętować jego załogę. W końcu zna ona swój statek najlepiej, nawet jeśli…

- Nawet jeśli to jedynie coś nieco lepszego od zwykłego lądownika? Dzięki, kapitanie – powiedziała z widoczną ironią. – Powinnam się zorientować, że to pomysł Aldrina.

- Wyraźnie cię ceni – stwierdził Christiansen. – Wciąż mówi do ciebie komandorze.

- Stary skurwysyn – mruknęła. – Sam był w komisji, która zabierała mi ten stopień. Zesłał mnie trzy lata temu na „Lincolna”.

- A jaka była alternatywa?

- Wszyscy ją znają. Miałam być przykładem, jakbyś o mnie nie słyszał. Chcieli mnie wyrzucić – wzruszyła ramionami. – Może to byłoby lepsze rozwiązanie? Bardzo się starali, ale nie znaleźli żadnego dowodu na moją zdradę. Skazali mnie więc za niekompetencję.

- Dlatego pijesz? – zapytał. – I uprawiasz seks z przypadkowo napotkanymi ludźmi w barze?

Udało się ją mu zirytować.

- Dlaczego wszyscy zakładają, że chleję, bo nie mogę się pozbierać? – zapytała. – Wszyscy patrzą na mnie z niesmakiem, odsuwając się jak najdalej, a komisje wewnętrzne usiłują złapać mnie za sterami po wódzie? Nikt nie przyjmuje do wiadomości, że taka byłam wcześniej. Spokojne życie to nie dla mnie, zawsze wolałam przygody i bójki w barach.

- Jak doszłaś do stopnia komandora?

- Nie wiem. Przez przypadek – burknęła, myśląc o tamtych czasach, kiedy była młodsza o dekadę, zaczynała karierę w NASW, skąd przeniosła się po odbyciu służby w lotnictwie i zaliczeniu kolejki lotów bojowych podczas walk w Indiach. Gdy wszystko wydawało się jeszcze przygodą, a loty oddzielały od siebie odjazdy na plażach Goa, narkotyki i alkohol, a potem znowu wracała do okropności wojny. Była najlepszym pilotem, dlatego pozwolono jej sięgnąć gwiazd i nic już nie było takie samo. Dzięki swym umiejętnościom doczekała się dowództwa kolejnych okrętów, patrzono na jej wyskoki i niewyparzony język przez palce, wiedząc jak nieszablonowym jest dowódcą. Po drodze przydarzyło się jej dziecko i ślub z oficerem NASW, ale już po tygodniu wiedziała, że nie usiedzi w domu. Nie była stworzona do takiego życia, porzuciła je bez skrupułów uciekając w kosmos, gdzie ostatecznie trafiła na pokład najlepszego okrętu floty, który jej właśnie powierzono. Potem impreza zmieniła swój charakter na nieco mniej wesoły, ale wciąż robiła swoje.

- Tak mi się wydawało, że to ty – powiedział. – Powiesz mi jak właściwie było z „Alliance Star”?

- Po co? – zapytała. – Wydawało mi się, że każdy zna tę historię.

Westchnął.

- Każdy zna wersję z biuletynu rozesłanego trzy lata temu do wszystkich statków we flocie. O nieodpowiedzialnej dowódcy okrętu, która zniszczyła kompletnie jedyny istniejący statek klasy Zeus. Który kosztował tyle i budowano go tak długo, że wciąż nie powstał następny. Chciałbym poznać twoją wersję.

Zastanowiła się.

- Wiesz co? Coś za coś chłopaczku – powiedziała. – Pokaż mi „Von Brauna”. Opowiedz mi co to za dziwny statek.

Nie musiał się długo zastanawiać.

- Chodźmy – rzekł. -  Zacumowano go w zamkniętej części, ale nawet tam jest miejsce, z którego można go podejrzeć. Zresztą i tak powinnaś się tam pojawić, właśnie dokują  „Lincolna” – zawahał się. – Odnośnie tego, co zaszło…

- Nie denerwuj się – odparła. – Ja też nie miałam pojęcia, że wylądujemy w jednym gównie. Wbrew temu co o mnie sądzicie, staram się trzymać z dala od własnego ogródka. Więc o ile mi wiadomo, nic nie zaszło i nawet nie próbuj sądzić inaczej.

- No to ruszaj za mną – powiedział po chwili ruszając zaciemnionym korytarzem. Podążyła jego śladem, marząc o szklance soku pomidorowego. Preferowała tradycyjne metody zamiast tabletek detoksykacyjnych, czasem jednak ból głowy był nie do wytrzymania. Wbrew temu co o niej sądzono nie piła dużo, za to często, jednak po kilku lotach bojowych bądź wydarzeniach takich jak wczorajsze, musiała jakoś odreagować. Naładowała już prawie akumulatory, a dzisiejsze potyczki z Shelbym poprawiły jej nieco humor. Utrata stanowiska i degradacja sprawiły, że zupełnie przestała się przejmować i pilnować. Jedyną karą jaka im pozostała było wyrzucenie jej z NASW. Wiedziała zaś, że z jej umiejętnościami pilota spokojnie poradzi sobie na rynku cywilnym i znajdzie pracę. Mimo ciągnącej się wojny transport i handel między obiema Amerykami musiały trwać. Zaczęła pogwizdywać, zastanawiając się w co właściwie wpakował ją Aldrin. Perspektywa desantu na Marsie okazała się w dużej mierze podniecająca. Lądowanie w środku obszaru wroga, ominięcie jego czujników, było wyzwaniem, a ona takowe uwielbiała. Nie wiedziała jedynie z jakiego powodu tak ważne jest dostarczenie na powierzchnię tej wystraszonej cyganki lub hinduski, siedzącej na jednym z krzeseł.

Satya Nayada także nie miała pojęcia. Gdy drzwi się zamknęły poczuła jak skupiają się na niej wszystkie spojrzenia. Wiedząc, iż to ona za chwilę stanie się głównym obiektem wszelkich relacji w tym pomieszczeniu postanowiła wyjść z atakiem wyprzedzającym.

- Skoro już dowiedziałam się, że zrzucacie mnie panowie na Marsa, na teren wroga, gdzie pełno jest żołnierzy przeciwnika, którzy zgodnie z filmami propagandowymi emitowanymi przed każdym pokazem filmowym nie marzą o niczym innym jak o zgwałceniu mnie, zmienieniu w niewolnicę w gułagu i przepraniu mózgu, wypadałoby przynajmniej wyjaśnić jakie jest moje zadanie. Usłyszałam już, że mam dokonać akwizycji danych, ale czy na pewno jestem do tego celu właściwą osobą? – w dalszej części przemowy miała zaplanowane poinformować obecnych, iż potrafi ona jedynie kodować proceduralnie eniaki, analizować dane pod kątem matematycznym, na temat ich pozyskiwania ma zaś blade pojęcie, jednak nie dali jej dojść do słowa.

- Posiada pani wystarczająco dużo informacji – zaczął Shelby. – Resztę pozna zaś pani już na statku po odlocie z bazy…

- Nie przesadzajmy Shelby – rzekł admirał. – Wiem, że z twojego punktu widzenia i paranoi związanej z bezpieczeństwem najchętniej założyłbyś jej opaskę na oczy i zdjął ją dopiero u celu wyprawy, ale jeśli pani Nayada ma wykonać swe zadanie potrzebuje nieco więcej informacji.

- Admirale, sam pan doskonale wie do czego posuwają się MGB i GRU…

- Wiem też, że z punktu widzenia procesu oceny danych niezbędne są podstawowe wiadomości, aby wiedziała czego szukać. Nie zapomniałem jeszcze wszystkiego z czasów gdy pisałem doktorat zastanawiając się czy wybrać karierę naukową czy też spełnić marzenie o lotach w kosmos – usta admirała złożyły się w kształt, który Satya zinterpretowała w uśmiech. – Ja też jestem absolwentem MIT. Rozumiem pani obawy, ale zapewniam, że wojskowe życie nie jest takie straszne.

- Chyba mamy inne charaktery, panie admirale – westchnęła Satya. – Albo wszystko dzieje się po prostu dla mnie za szybko. Nie pozwolono mi się spakować, wrzucono w statek kosmiczny i posłano wprost w strefę bitwy. Jak to pan ujął – nie mam informacji by cokolwiek z tego wszystkiego pojąć, pomijając fakt, że jestem zwyczajnie przerażona czekającą mnie w perspektywie wyprawą. Obawiam się, że będę jedynie przeszkadzać, a moja panika…

- Zbudowaliśmy bazę relacyjną – odezwał się cywil stojący obok admirała. – I ona działa.

Shelby spojrzał na niego z wyraźną wściekłością, chcąc coś powiedzieć, ale głównodowodzący uciszył go ruchem ręki. Satya zamrugała ze zdziwieniem oczami.

- Co zrobiliście?

- Zastosowaliśmy pani teorię w praktyce.

Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć.

- Ale jak? – zapytała w końcu. – Przecież to nie możliwe! Zbudowałam jedynie model teoretyczny, ograniczony do podstawowych pojęć, on nie może działać w sieci relacyjnej eniaków, ograniczać go będzie konieczność ciągłego zatwierdzania przesyłanych danych przez operatorów.

- Dlatego zrobiliśmy to na jednym eniaku – powiedział spokojnie cywil. – Założyliśmy bazę, której zapewniamy ciągły dopływ danych. Obliczenia wykonywane są tylko na nim, nieco to spowalnia proces, ale działa. Klasyfikujemy dane obiektowo i wiążemy je relacjami co umożliwia ich analizę. Pani metoda świetnie się sprawdza, dzięki niej ujrzeliśmy ruchy przeciwnika w zupełnie nowym świetle, przydaje się w działalności wywiadowczej oraz ocenie danych naukowych. Jednocześnie okazało się, że eniak działa dużo szybciej niż wszystkie sieci matematyczne ISS.

Wciąż nie potrafiła zebrać myśli.

- Zbudowaliście bazę? I nic o tym nie powiedzieliście? – powiedziała wreszcie. – Przecież mój doktorat został wyśmiany dlatego, że taka rzecz w opinii profesorów nie miała szansy się sprawdzić…

- Cenzura wojenna – rzekł zimno Shelby. – Przypominam, że nie ma prawa pani o niczym wspomnieć, w świetle Ustawy na podstawie której wcieliliśmy panią w charakterze cywilnego konsultanta do NASW i klauzul o zachowaniu tajności, które pani podpisała.

- Przykro mi – odezwał się milczący dotąd Coertzee. – Wiem, że była to dla pani praca życia, ale sama koncepcja okazała się zbyt niebezpieczna…

- Niebezpieczna? W jaki sposób?

- Chyba jest pani świadoma jak możliwość swobodnego przepływu informacji zagroziłaby demokracji? – zapytał Shelby. – Jak mogłaby zniszczyć konieczność kontrolowania działalności wroga i jego powstrzymywania? Informacja nie może być swobodnie dostępna, to by mogło nas zniszczyć. Wróg czuwa, za wszelką cenę usiłuje zdobyć plany naszych wynalazków i naszą technologię. Nie mogą jej zastosować, lecz dzięki niej poznają nasze słabości i przygotowują broń mogącą nas powstrzymać. Pani model uderzał nie tylko w bezpieczeństwo Sojuszu, lecz również w cały wolny świat.

Satya po dłuższej chwili milczenia usłyszała swój własny jąkający się głos.

- Czy mogłabym zobaczyć jak to działa?

- Zobaczy pani – powiedział cywil. – Po to panią tu ściągnęliśmy. To ja przekonałem admirała, że warto spróbować uruchomić coś takiego. Choć admirał doktoryzował się z astronautyki, zrozumiał, iż warto wypróbować coś, co przypominało mi nieco moją dawną koncepcję z dziedziny fizyki. Rezultaty przeszły nasze najśmielsze oczekiwania.

- Jako doktor MIT gratuluję pani – powiedział admirał.

- Ale… - do Satyi wszystko docierało w zwolnionym tempie.

- Proszę pamiętać, nikt nie może się o tym nigdy dowiedzieć – Shelby był nieustępliwy. – Koncepcja swobodnego obiegu informacji do zagrożenie dla całego Sojuszu. Już mieliśmy zbyt dużo kłopotów z terrorystami spod znaku pacyfizmu, afrykańskiego wyzwolenia i ruchu hippisowskiego wspieranymi przez Moskwę. Jednak baza danych ma jeszcze wyższą klauzulę, traktowana jest jako broń, dająca nam przewagę na wojnie.

- Myślę, że zrozumiała – wtrącił Coertzee. – Nie musisz powtarzać tego w co drugim zdaniu.

Wyraźnie stawał w jej obronie, najwyraźniej domyślając się co właśnie czuje, dowiadując się, iż to co powszechnie zostało uznane jako brednia i utrącone jako jej doktorat, okazało się nie tylko teorią, lecz w pełni działającą w praktyce niezwykle przydatną rzeczą.

- Lecimy na Marsa po informacje – powiedział admirał. – Zakładamy, że może nie udać się ich zdobyć i przewieźć tutaj, gdzie będziemy mogli je zdekodować, w spokoju sklasyfikować na obiekty i relacje, przepuścić przez bazę i poczekać na wynik. Informacje te są niezmiernie ważne – mimo swego stanu, dotarło do niej, iż w jego głosie wyczuwalny jest niepokój.

- Stąd pani obecność – powiedział Shelby. – Monitorujemy pani pracę. Wiemy, że mimo iż pozostaje pani bibliotekarką MIT, wciąż w tajemnicy pracuje pani nad swoją teorią. Klasyfikuje pani rozmaite dane, koduje proceduralnie i wprowadza je w sieć relacji wzajemnych po dokonaniu indeksacji. Mimo, iż zbudowaliśmy bazę i przepuszczamy przez nią rozmaite informacje, wciąż popełniamy błędy związane z tym procesem. Potrzebowaliśmy kogoś, kto uczyni to bardzo szybko.

- Szybko? – zapytała gorzko Satya. – Właśnie się dowiedziałam, że moja teoria działa w praktyce, choć została utrącona i wyśmiana. Sądziłam, iż to z powodu braków warsztatowych, jednak skoro Shelby podkreśla co chwilę jak wielkim jest zagrożeniem dla wolnego świata, myślicie, iż nie domyślę się co to znaczy? Sądzicie, że jestem głupia?

- Nie – powiedział admirał. – Wcale tak nie uważamy. Przeciwnie, mam panią za bardzo inteligentną osobę i naturalnym jest dla mnie, że wyciągnie pani oczywisty wniosek, dlaczego nie jest pani doktorem nauk ścisłych. Ale myli się pani, jeśli sądzi że NASW miało coś wspólnego z utrąceniem tej pracy. Nic mi o tym nie wiadomo.

- Nie chce mi się jakoś w to wierzyć.

- Jest pani rozżalona. Proszę się jednak zastanowić, sama pani była zdziwiona, ze to zadziałało, modelowała pani to w sieci matematycznej, nie biorąc chyba pod uwagę, że obliczenia zadziałają na jednym tylko eniaku?

Musiała przyznać mu rację.

- Musicie mieć potężne procesory.

- I dwa razy po 512 kilobajtów pamięci stałej – wtrącił cywil. – W zupełności wystarczy do prowadzenia statku i skomplikowanych obliczeń.

- Statku?

- Wykorzystaliśmy część pamięci „Von Brauna” – wyjaśnił. – Musimy mieć te dane naprawdę dość szybko. Na miejscu zindeksuje je pani, a po przetworzeniu przez operatorów pozostających na pokładzie zostaną wprowadzone do bazy i w ten sposób analiza zostanie dokonana podczas pobytu na orbicie.

- Jest pani w stanie to zrobić? – zapytał admirał. – Jeśli tak proszę mi powiedzieć w jaki sposób.

Satya westchnęła.

- Nie wiem co mam powiedzieć admirale, dane zostaną uproszczone, sprowadzone do postaci binarnej i jako obiekty oraz łączące je relacje będą mogły zostać wprowadzone do przygotowanej struktury bazy relacyjnej, jeśli tylko…

- Mamy taką bazę. Na razie wszyscy zapewniają mnie, że do analizy olbrzymiej ilości danych wywiadowczych jest ona doskonała, chciałbym wiedzieć dlaczego.

- Proszę sobie wyobrazić wielotomową encyklopedię – powiedziała Satya. – Składa się z tysięcy haseł. Hasło kosmos powiązane jest z hasłem planeta, gwiazda, statek… i tak dalej, w nieskończoność. Wiele tych relacji dostrzeżemy z łatwością, jednak jeśli chcielibyśmy czytać encyklopedię od początku, nasza zdolność poznawcza prędzej czy później odmówi nam współpracy. Wkrótce zapomnimy, że obiekt „Von Braun” w jakiś sposób wiąże się z kosmosem, pominiemy taką relację. Wprowadzenie do bazy wszystkich odniesień umożliwi nam znalezienie tego powiązania. Patrząc szerzej, posiadając jak najwięcej danych uda nam się połączyć pozornie niezwiązane osoby i wydarzenia.

- Rozumiem – mruknął admirał. – Piekielnie sprytna metoda, dzięki niej Shelby nie będzie już musiał ręcznie wertować wszystkich kartotek, by sprawdzić czy rodzina Smitha powiązana jest z Novakiem, którego dziadek pięć pokoleń temu był komunistą. Eniak wychwyci ten wzorzec za niego, jeśli tylko zapyta go powiązanie Smitha z komunizmem. Nie jestem pewien czy taka… sieć relacji mi się podoba.

- Admirale – wszedł w słowo Shelby, ale ten znowu go uciszył. Coertzee miał nieprzenikniony wyraz twarzy gdy się odzywał.

- Dane, jakie planujemy wprowadzić do bazy są nieco innego rodzaju.

- To prawda – przyznał admirał, zwracając się ponownie do Satyi – Dokona pani indeksacji i klasyfikacji informacji natury fizyczno-astronomicznej, posiadanych przez naszych czerwonych nieprzyjaciół, które odbiorą im ludzie majora Gowa. Zostaną one wprowadzone do bazy danych, której strukturę może pani dowolnie modyfikować.

- Nie wydaje mi się, żeby ta baza pozwalała na policzenie takich danych – chrząknęła.

- Nie będziemy ich liczyć. To są dane rozproszone. Musimy je połączyć i poszukać wspólnego wzorca – wtrącił cywil. – Jak najszybciej. Liczymy bardzo na pani pomoc w indeksacji i klasyfikacji oraz pracy przy samej bazie.

- Bazie?

- Już istnieje. Wprowadziliśmy już tam sporo danych.

Rozważała właśnie jego słowa, gdy ponownie odezwał się admirał.

- Mówiła zdaje się pani o postaci binarnej?

- Tak – przytaknęła – Aby wprowadzić dane do eniaka musimy je sprowadzić do postaci zero-jedynkowej. Do języka programowania.

- Niestety, dane wejściowe są w nieco innej postaci – powiedział cywil.

- To znaczy? – nie wiedziała już w jakim kierunku odwracać głowę, zaczynała czuć się jak na meczu tenisowym.

- Po rosyjsku – powiedział Shelby. – I być może polsku. Dlatego panią wybraliśmy.

- Liczby będą oczywiście arabskie, to nie stanowiło kryterium wyboru – spróbował zażartować Coertzee.

Satyi zrobiło się gorąco, gdy wszystko stało się dla niej jasne niczym światło, którego brakowało w ciemnej stacji zawieszonej na orbicie w połowie błękitnej planety.

- Wy gnoje – powiedziała.

- Tomasz Ulam, syn Stanisława. Jedyna miłość Satyi Nayady, spośród czterech mężczyzn, z jakimi się spotykała, kolejni byli jedynie przelotnymi próbami zapomnienia o bólu, śmierci i zdradzie – odezwał się Shelby. Cywil z wyraźnym niesmakiem pokręcił głową.

- Trzech – poprawiła mechanicznie. – Było ich trzech.

- Czterech – powtórzył Shelby, a ona wpadła we wściekłość.

- Jakie to ma znaczenie? – krzyknęła.

- Takie, że zna pani w dość dobrym stopniu rosyjski i polski – wyjaśnił. – To dość rzadkie zestawienie u kogoś, kto nie jest emigrantem w kolejnym pokoleniu, lub przedstawicielem wolnych narodów, walczących po naszej stronie.

- W takim razie proszę ich wykorzystać!

- Nie znają teorii relacyjnej bazy danych – powiedział Coertzee. – Nie potrzebujemy tłumaczy, potrzebujemy pani.

- Wiecie gdzie możecie sobie… - zaczęła, a wówczas usłyszała admirała.

- Nie pochwalam może metod Shelby’ego, ale rozumiem jego intencje – powiedział. – Aby zapewnić bezpieczeństwo musi niestety wiedzieć wszystko o wszystkim i wszystkich. To co może wydawać się pani grzebaniem w prywatnym życiu…

- Grzebaniem?

- … jest fundamentem naszego ustroju i demokracji kontrolowanej.

W jej oczach niczym jasne gwiazdy płonęły już iskry gniewu.

- Może i świetni z was wywiadowcy i badacze sekretów łóżkowych – rzuciła – ale z psychologią jesteście na bakier. Sprowadzacie mnie tutaj, informując iż moja teoria, powszechnie wyśmiana działa w praktyce i jest niezwykle przydatna, ale nie raczyliście nikogo o tym poinformować. Mówicie, że macie bazę danych, która jak mi wykazano nie ma prawa zaistnieć i jest jedynie fanaberią. Na koniec informujecie, że wiecie wszystko o moim życiu, o rzeczach, które są dla mnie ważne i intymne. Pomijając fakt, że pakuje się mnie do statku, wysyła w kosmos, strzela do mnie. Zastanówcie się, naprawdę sądzicie, że po tym wszystkim wam pomogę?

Ciszę przerwał chichot. Spojrzała z wściekłością, o dziwo śmiał się cywil.

- Oczywiście, że nam pani pomoże – powiedział wesoło. – I poleci pani z nami na Marsa? A wie pani dlaczego?

Przełknęła kolejną pigułkę narastającej w niej wściekłości.

- Dlaczego? – wycedziła.

- Cóż może być dla naukowca lepszego, niż ujrzenie swej teorii zastosowanej w praktyce, możliwość zobaczenia jak działa i pracy nad nią? – zapytał.

Walczyła ze swą dumą, czując jak zaczyna przegrywać nagle na całej linii.

- Proszę posłuchać… - zaczęła.

- Nie, to pani niech posłucha – powiedział. – Też kiedyś miałem teorię. Obroniłem doktorat, spotkał się z zimnym przyjęciem. Zastanawiałem się czy nie rzucić fizyki, a potem przestało mieć to znaczenie, bo praktyka udowodniła, że moja teoria nie ma prawa istnieć, podobnie jak cała dziedzina wiedzy, którą się zajmowałem. Ale to sprawiło, że zacząłem szukać nowych odpowiedzi. Ale gdy patrzę na pani sieć relacji, przypomina mi to nieco moje dawne przemyślenia.

- Przepraszam, jak się pan nazywa?

Zszedł z podium i wyciągnął do niej rękę.

- Doktor Hugh Everett. To ja stworzyłem pani bazę danych i przekonałem tych twardogłowych wojskowych do zastosowania tego modelu.

- Znam to nazwisko – powiedziała, gorączkowo przeszukując katalog obiektów w swojej głowie, łącząc je w relacje mnemotechniczne. – Profesor Durac mówił o pana teorii.

- To już nieistotne – powiedział z uśmiechem. – Ona była niesłuszna, jak i cała interpretacja. Ale w jakimś stopniu dostrzegam podobieństwo z siecią relacji.

- Wieloświaty – przypomniała sobie.

- Własnie. Wiele obiektów istniejących jednocześnie, niezależnie od siebie, których liczba może być nieskończona – nagle zmienił temat – Do odlotu zostały nam cztery godziny, więc mam pewną propozycję.

- Mianowicie?

- Spakujmy się i zaokrętujmy, a ja opowiem pani dlaczego nasza misja jest tak ważna.

- Nie mam czego pakować.

- Mi również wystarczy kartka i długopis. W takim razie proszę posłuchać o ciemnych materiach.

Rozdział 5 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz