niedziela, 19 czerwca 2016

Jazda bez trzymanki

Ktoś jeszcze pamięta „Sliders”? To taki początkowo familijny serial, który usiłował uderzyć w nieco poważniejsze tony. Ale było to w latach dziewięćdziesiątych, nim HBO i Netflix nadeszły ze swoimi seriami i zakładano, że przeciętny widz nie będzie w stanie śledzić skomplikowanych wieloodcinkowych fabuł. Fabuła opowiadała o grupie ludzi skaczącej między światami równoległymi, usiłującej powrócić do własnego wymiaru. Nad skokami nie mieli kontroli, a kolejne odcinki przenosiły ich do alternatywnych rzeczywistości. Było tam sporo ciekawych pomysłów, świat z niekończącą się epoką lodowcową, pozbawiony antybiotyków, czy rządzony przez hippisów. Rzecz jasna inne rzeczywistości tyczyły się głównie historii USA, acz jedną z ciekawszych osi serialu była rasa Kromagów, czyli ludzi z Cro-Magnon, drapieżców którzy pokonali w swej linii czasowej homo sapiens, następnie ruszyli na podbój innych wymiarów. Z czasem to, co świeże się popsuło, potem producent w postaci telewizji Fox wpadł na pomysł ulepszenia serialu i wywalił twórców, następnie pozbył się serialu do stacji Sci-Fi. Ta nie miała kasy aby utrzymać aktora tej klasy co John Rhys-Davies, a w kolejnym sezonie w ogóle aktorów grających w nim od początku. Rezultat był łatwy do przewidzenia, był nim cliffganger na zakończenie serialu, co miało miejsce 16 lat temu. Mało kto po Slidersach płakał, nie było to jakieś szczególnie wybitne dzieło. Gdyby pojawił się dekadę później byłby zapewne ciekawszy, pozostaje jednak niezobowiązującą rozrywką, w której w większości odcinków bohaterowie spotykają swe odpowiedniki.
Sliders nieodmiennie przychodzi na myśl podczas lektury komiksu „Black Science”. Taurus wydał już po polsku trzy TPB zbierające pierwsze kilka numerów, a wkrótce zapewne ukaże się czwarty. I jest to komiks, po który zdecydowanie warto sięgnąć, choć przez pierwszych 10 zeszytów nie był w stanie mnie porwać. Z czasem jednak okazało się, że autorzy budują wielowątkową fabułę, gdzie wszystkie elementy trafiają powoli na swoje miejsce. Akcja pędzi przed siebie w szalonym tempie, a prowadzone przez kilka pierwszych odcinków retrospekcje pokazują co doprowadziło do rozpoczęcia podróży przez światy alternatywne i jakie są wzajemne relacje i motywacje bohaterów. A tu aż się gotuje od emocji, wzajemnych zdrad i egoistycznych pobudek, przemian i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Multiwersum przypomina cebulę, technologia odkryta przez głównego bohatera pozwala na docieranie do jej kolejnych warstw. Pobudki są czysto biznesowe, chęć ograbienia innych rzeczywistości z wynalazków, technologii i lekarstw, które można z zyskiem spieniężyć. Oczywiście już na samym początku coś idzie nie tak, urządzenie pozwalające na podróż między światami pada ofiarą sabotażu i skacze w sposób pozbawiony kontroli, podobnie jak w Slidersach wrzucając bohaterów w kolejne światy, gdzie potrzebuje czasu by się naładować. Analogii tych świadom jest twórca, Rick Remender, człowiek uzależniony od pisania komiksów, choć jak sam twierdzi nigdy serialu tego nie oglądał. Podobny jest tylko pomysł wyjściowy, realizacja odbiega daleko od cukierkowych Slidersów. Czego tu nie ma! Światy alternatywne są nierzadko całkowicie obce, zimne i umierające, gdzie ciała człekokształtnych małp zamieszkują bezcielesne istoty, wypełnione wodą, gdzie cywilizację zbudowały istoty rodem z opowieści Lovecrafta. Nawet te zbliżone do Ziemi, gdzie historia potoczyła się inaczej, są zdecydowanie wrogie. W okopach I Wojny koalicja Europy walczy z techniczną cywilizacją Indian, którzy najechali kontynent na początku XX wieku w swych latających maszynach. Legioniści Imperium Rzymskiego stanowią inkwizycję świętej wiary polującej na tych, którzy sprowadzili zarazę do ich świata. Wszystkie te pomysły świetnie przedstawia kreska włoskiego rysownika Matteo Scallery, który do klimatu każdej rzeczywistości dobiera odpowiednio inny styl.
Jednak te koncepty stanowią jedynie tło opowieści o ludziach uwikłanych we wzajemne spory, uwięzionych w podróży poprzez wymiary. Podobnie jak „Walking Dead” nie jest opowieścią o zombie, a o ludzkim skurwysyństwie, „Black Science” opowiada o kruszącej się powoli grupie podróżników. Trudno dociec kto jest tu bohaterem, postaci odchodzą i giną z numeru na numer, dobrzy okazują się źli niczym w „Battlestar Galactica”. W chwili obecnej opowieść dotarła do punktu zwrotnego, gdzie grupa została zdziesiątkowana i rozproszona, a niektórzy z bohaterów wywarli swą zemstę na pozostałych. W tle zostały wprowadzone także wątki, które nabiorą wkrótce szerszego znaczenia. Technologia skoków nabiera mistycznego wymiaru, a odpowiedniki bohaterów powtarzają swe działania na różnych poziomach rzeczywistości prowadząc do zagłady multiwersum. Odpryski wynazków przejęła rasa telepatycznych krocionogów, niszcząca po kolei światy i niosąca kult śmierci; w innej rzeczywistości rasa bezcielesnych istot opanowała ciała wojowników, co wywiera stopniowo istotny wpływ na cebulę. Przyczyną powyższego były zaś działania bohaterów komiksu. Ostatnie pięć zeszytów spowolniło akcję i pozwoliło złapać oddech, jednocześnie przynosząc jedną z ciekawszych historii i wyjaśniając wreszcie ostatecznie zagadkę sabotażu, która zdawała się być już dawno wyjaśniona. Autor zapowiada, że w kolejnych znów ruszy ostro z miejsca.
Remender stał się jednym z moich ulubionych scenarzystów już dawno, gdy przez jakiś czas pisał dla Marvela kilka serii, w tym „Uncanny X-Force”. I była to jedna z najlepszych serii jakie przytrafiły się X-Men do czasu aż całej linii nie dorwał się Brian Michael Bendis, a to co wyszło mu w Avengers nie sprawiło, że popsuł opowieści o mutantach w stopniu uniemożliwiającym ich czytanie (przynajmniej dla mnie). Historia Remendera opowiedziana w kilkunastu numerach przypominała najlepsze czasy mutantów, gdy za scenariusze odpowiadali Grant Morrison czy Joss Whedon. „Black Science” to autorski twór Remendera, co widać po sposobie w jaki traktuje swych bohaterów.
Zdecydowanie warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz