-
Dlaczego… dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Dowgiłło, gdy przegrupowywali się po
zejściu na stację. Maksym wpatrywał się w ciemność tunelu, stojąc na krawędzi
peronu, zastanawiając się co kryje. Metro wyglądało złowrogo, milczące i
pozbawione życia, z rzadka dobiegały zeń pojedyncze odgłosy. Zdawało mu się, że
poczuł zapach krwi, lecz wiedział, że to tylko złudzenie.
- Chiało
mi się palić – przyznał, sięgając po papierosa. Papierośnica była gustowna, a
neurotytoń doskonały.
Dowgiłło
przyjął te słowa milczeniem. W ręku trzymał swój stary karabin, nie wybrał
nowego, jak gdyby mu nieufając. Wyposażył w nie trzech szeregowych, Złotnika i
Arpada stanowiących zwiad oddziału i Genovą zamykającą pochód. Rozstawienie
taktyczne zdawało się jednak przeczyć wszelkim zasadom bojowym, zbliżeni do siebie, stłoczeni na niewielkiej
przestrzeni wyglądali żałośnie, choć była ich szestnastka. Gdzieś tam krył się
jednak wróg, którego nie byli w stanie pokonać.
- Mogłeś
to zrobić?
-
Widziałeś. Nikt mnie nie powstrzymał – odparł Gerber.
-
Chodziło mi raczej o to, czy mamy po co wracać – wyjaśnił Dowgiłło.
Maksym
prychnął.
-
Rozejrzyj się, Jewgienij! Myślisz, że ktokolwiek liczy na nas powrót?
- Nie –
przyznał Dowgiłło. - Już dawno nas skreślili. Kiedy kazali nam zaatakować
pozycje imperialistów. Kiedy posłali nas tutaj. Kiedy pozostawili nas po tym
jak zabrali ciebie… Są wyraźnie zdziwieni, że się zgłaszamy. Ale jeśli znowu
wyjdę z tych tuneli… Wolałbym raczej zginąć w walce, niż jako zek.
- Zaufaj
mi Jewgienij. Są zbyt zajęci by myśleć o formowaniu jakiegokolwiek plutonu
karnego – mruknął Maksym.
-
Naprawdę sądzisz, że ta armia pozwoli sobie na obniżenie dyscypliny? -
odpowiedział pytaniem Dowgiłło. - Miałeś więc uprawnienia by to zrobić, czy
nie?
- Czemu
to jest dla ciebie takie ważne?
- Bo znam
cię. Bo jeśli nie, to znaczy, iż zrobiłeś to by pokazać kto tu rządzi. Aby
wojsko wiedziało, kogo ma słuchać. Niczym się to nie różni od tego co Afanasjewa
zrobiła w Czersku.
- Czersk
był dawno. A poza tym… ładne mi wojsko – prychnął Gerber. - Czternastu ludzi i
dwóch sierżantów.
- I trzy
karabiny – dodał Dowgiłło. - Więc jaki masz plan?
Gerber
patrzył w ciemność i czuł jak przebiegają go dreszcze.
- Kazali
mi pójść tam z powrotem – powiedział. - I zanieść posłanie. Ono nie ma żadnego
znaczenia, nie wiem czy ktokolwiek go wysłucha. Raczej od razu nas zabiją. Bo
to właśnie mam im powiedzieć, że zostaną zmiażdżeni.
- Cienie?
- Nie
Jewgienij. Cała Warszawa. I wszyscy, którzy tu przetrwali.
-
Mieszkańcy? Są u jeszcze jacyś?
- Setki,
tysiące, może miliony. I wszyscy zginą. Co do jednego.
Dowgiłło
beznamiętnie wpatrywał się w ciemność.
-
Mówiłeś, że cieni nie da się ich pokonać – powiedział. - Powiedziałeś, że nie
mamy żadnych szans.
- Nie
mamy żadnych szans z żadnej strony – odparł Gerber. - Za plecami mamy jeszcze
większe szaleństwo. Nie cofną się przed niczym. Widziałeś, jak bombardują
miasto, to ledwie początek. Będą strzelać, dopóki nie przebiją się pod ziemię. Uwierz
mi, takiej wojny jeszcze nie widziałeś.
- Wiele
bym dał, by być teraz na normalnej wojnie – odpowiedział Dowgiłło. - U boku
Dziewiątej walczyć z tworami, lub imperialistami.
- Nie ma
już Dziewiątej – powiedział Gerber. Po chwili zorientował się, że spogląda na
niego reszta żołnierzy. Kojarzył ich twarze z kompanii, ostatni pluton,
tworzony przez weteranów wielu bitew. Kilku żołnierzy było tu jeszcze od czasów
bitwy radzymińskiej, stanowiąc trzon kompanii. Teraz zwrócili ku niemu swe
oczy.
- Szli w
pierwszym natarciu – wyjaśnił. - Na górze rzucono przeciw nim twory. Pojawili
się też maoiści. W liczbie jakiej nigdy nie widziałem. Rzucili ich do przodu.
Nie mieli najmniejszych szans… Nikt nie liczył nawet, że coś zdziałają. Kolejne
oddziały wciąż są kierowane do ataku, a w ich miejsce pociągiem dojeżdżają
kolejne. Getow i Rudczenko prowadzili natarcie. Nie wydaje mi się, aby ktoś
ocalał… - zniżył głos i spojrzał na Dowgiłłę. - Poświęcili się. Ich poświęcili.
Zupełnie bez sensu.
-
Wszyscy? - w jego głosie brzmiało coś na kształt niezrozumienia.
- Reszta
zginęła tutaj – odparł. - Kiedy ostatnio ich widziałem byli więźniami Mroku.
Władcy cieni.
- Żyli
jeszcze?
- Nie
wiem.
-
Zaczynam rozumieć, czemu zrobiłeś to, co zrobiłes na górze – mruknął Dowgiłło.
- Co gorsza zaczyna wydawać mi się, że miałeś słuszność.
Gówno tam
rozumiesz, pomyślał Gerber, po czym zastanowił się, czy jednak tamten nie ma
trochę racji. Maksym nie był już niczego pewien.
- Więc co
robimy? - zapytał Dowgiłło. - Jeśli pójdziemy do przodu, spotkamy wroga, z
którym nie jesteśmy w stanie walczyć. Jeśli pozostaniemy tutaj, prędzej czy
później ktoś przyjdzie strzelić nam w plecy, za to że nie wykonaliśmy rozkazu.
- Nie
sądzę, żebyśmy mieli tyle szczęścia – powiedział Gerber. - Ale nie wydaje mi
się, żeby ktoś przyszedł. My już dla nich nie istniejemy. To misja w jedną
stronę.
- Całe
życie walczymy – powiedział Dowgiłło. - I na koniec okazuje się, że nie ma już
za co się bić.
- Nigdy
wcześniej tak nie myślałeś? - zapytał z ironią Gerber.
- Nie
miałem na to czasu – odparł tamten.
- Racja.
Gdy żołnierz ma wolny czas, to w głowie mu się pierdoli – przyznał Maksym.
Dowgiłło
zgodził się z nim.
- Cofnąć
się nie ma do czego, iść do przodu źle. Zostać tutaj…?
- Do
dupy. Mają tam broń, której prędzej czy później użyją – powiedział Gerber. - Po
za tym… ponoć za kilka godzin, świat który znamy się skończy. A Warszawa będzie
zniszczona.
- Nie
chcę siedzieć bezczynnie czekając na śmierć – powiedział Dowgiłło.
- Ja
również – przyznał Gerber, uświadamiając sobie, iż nie ma żadnej opcji. Wyjście
na powierzchnię i przedzieranie się przez zniszczone, bombardowane miasto, nie
wchodziło w grę. Po za tym nie mieli nawet już do czego wracać. To co czekało
go w tunelach napawało go przerażeniem, zaniesienie posłannictwa Światle nie
dawało mu żadnej nadziei na przeżycie. Było jednak jedynym co mógł uczynić.
Droga w głąb ziemi w obecnej sytuacji wydawała mu się najsensowniejsza. Mimo,
iż czekał tam Mrok i jego sługi.
- Więc
chodźmy – powiedział.
- Te
cienie… - zaczął Dowgiłło. - Naprawdę są tak niebezpieczne?
- Nie
pozwól się dotknąć – poradził Gerber. - Bo wolałbyś nie obudzić w ich tiurmie –
przed oczami stanęło mu pomieszczenie, w którym torturowano desantowców i
odruchowo się wzdrygnął. - Są cholernie szybkie. A nasza broń na nie nie
działa.
-
Wspaniale – stwierdził Dowgiłło, po czym gwizdnął. Żołnierze podnieśli się, a
zwiad podniósł z pozycji strzeleckich. - Naprzód!
Ruszyli
przed siebie, w głąb tunelu. Zagłębili się w ciemności i w niej zniknęli. Ona
zaś nagle ożyła, opadła na stację, zakrywając ją swym mrokiem i po chwili
podążyła ich śladem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz