Jakiś
czas temu pisałem o „długiej” serii Stephena Baxtera i zmarłego
niedawno Terry'ego Pratchetta. Prószyński wydał od tamtej pory
„Długą Ziemię”, Dlugą Wojnę” oraz „Długiego Marsa”,
więc jesteśmy nadal na bieżąco. Serię polecam nadal wyłącznie
tym, którzy poszukują SF starego typu, z przewagą pierwiastka
naukowego, bowiem wypełnia ją duch eksploracji prozy Arthura C.
Clarke'a i szczęśliwych lat sześćdziesiątych, kiedy wierzono
jeszcze, że ludzkość przezwycięży swoje słabości i dotrze do
gwiazd niosąc swe wartości. Podejście takie dominuje zarówno w ówczesnej
prozie Strugackich jak i pierwszych odcinkach Star Treka, loty w
kosmos i lądowanie na księżycu dały wówczas fantastom potężny
zastrzyk pozytywnej energii. Pozytywna SF zanikła gdzieś na
przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, wraz z
doświadczeniem wojny wietnamskiej, poczucia upadku USA i nadejściem
kina nowej przygody. Długa seria jest duchową następczynią
tamtych czasów, bo mimo iż mamy tutaj terrorystów niszczących
miasto Madison bombą atomową, Ziemię po wybuchu superwulkanu, jednak ludzkość przezwycięża te trudności. Zaś dowódca
okrętu wojskowego mającego przywrócić władzę na długich
ziemiach nie szuka walki, lecz porozumienia w najlepszym stylu
załogi Enterprise (do której zresztą często się odwołuje), a
ludzie chcą budować nowe społeczeństwo. Mocno to
wszystko harcerskie, ale opisując czasy pionierów kolonizujących
alternatywne ziemie autorzy przyjęli, że dobra strona ludzkości
wszystko przezwycięży. Natomiast w opisach napotkanych
alternatywnych ewolucyjnych istot nie mają sobie równych,
społeczeństwo psio-podobnych stworzeń jest naprawdę inne.
Podobnie
doskonale wyszło im opisanie kontaktu z obcą cywilizacją w
kolejnej części, która ukazała się w czerwcu. „Long Utopia”
to ostatnia książka współpisana przez Pratchetta, na razie Baxter
unika odpowiedzi czy napisze samodzielnie ostatnią z planowanych
części pięciotomowego cyklu. W Utopii jeden ze światów
równoległych łączy się z bardzo odległą galaktyką, pełną
zniszczonych gwiazd i planet, zamieszkałą przez dziwaczne istoty,
przypominające żuki skrzyżowane z maszynami. I tu właśnie
objawia się mistrzostwo autorów, w myśl zdania autorstwa
Stanisława Lema, że kontakt z obcymi przypominałby spotkanie
królika i ślimaka, którzy choć obecni w jednej niszy ekologicznej
nie byliby w stanie zwrócić na siebie uwagi, obcy są obcy. Ich
cele są dziwaczne i niezrozumiałe, nie sposób się z nimi
porozumieć, replikują się nie zwracając uwagi na próby kontaktu.
Z czasem ich plan staje się przerażająco jasny, nie jest inwazją,
kolonizacją, lecz po prostu sposobem funkcjonowania, co samo w sobie okazuje się przerażające. Obcy ignorują kolonistów z Ziemi,
zaczynają wznosić dziwaczne konstrukcje opasujące świat, przy
pomocy których wyrzucają poza atmosferę kawałki skał. Nagle
planeta zaczyna się zmieniać, a doba staje się krótsza. Obcy
przyśpieszają moment obrotowy Ziemi.
To
chyba po raz pierwszy w literaturze SF opisana Sfera Dysona zgodnie z
założeniami poczynionymi przez Freemana Dysona (dotąd bardzo się
złości, że konstrukcję nazwano jego nazwiskiem). W eksperymencie
myślowym zaproponował megastrukturę, którą zdolna będzie
wybudować cywilizacja kosmiczna II stopnia skali Kardaszewa, wokół
gwiazdy, by wykorzystać jej energię. Motyw to częsty w SF,
pojawiał się w Star Treku, komiksach, książkach takich jak
„Accelerando” gdzie sztuczne inteligencje dekonstruują Uklad
Słoneczny, czy w „Gwieździe Pandory, w której uwięziono w ten
sposób obcych, a następnie ludzi. Dyson jednak zawsze twierdził, że nie chodziło mu
zamkniętą budowlę, otaczającą gwiazdę, lecz o krążące wokół
po hiperbolicznych orbitach obiekty. Taki układ pojawia się w
Utopii, przekształcając planetę w silnik Dysona, a kolejne wynoszone na orbitę skały przyśpieszają obrót planety. Gdy cykl dobowy ulega zmianie i staje
się krótszy niż dwadzieścia godzin, planeta przestaje być zdolna
do podtrzymania biotopu, roślinność ulega zagładzie, a świat
powoli się rozpada. Obcy kompletnie ludzi ignorują, atomowe
bombardowanie ich konstrukcji nic nie daje, po prostu przystępują
do ich odbudowy.
To
nie jest opowieść o inwazji, lecz o spotkaniu z nieznanym, które
przynosi ze sobą swoje własne cele i założenia, fundamentalnie
różne od celów ludzkości. Przekształcenie Ziemi w silnik Dysona, de facto będzie oznaczać jej zagładę, bowiem jądro planety
zdestabilizuje się przy cyklu odmiennej grawitacji. Sam pomysł sprawia, że pozostaję pod dużym wrażeniem powieści. Mimo, iż nie zmienia mojego zdania o całym cyklu, który w swej archaiczności jest nieco nudnawy, z kolejnej książki na książkę wzrasta moje uznanie dla obu autorów. Była już ewolucja gatunku canis i psia cywilizacja, był Mars i jego alternatywne wersje, teraz spotkaliśmy obcych z ich obcym i niezrozumiałym planem. Czuć tu rękę Baxtera. Nie wiem czy napisze ostatnią część cyklu, kiedy Utopia wyjdzie po polsku można pokusić się o jej lekturę, w końcu to ostatnia książka Terry'ego Pratchetta, który spaceruje teraz zapewne ze Śmiercią po ulicach Ankh-Morpork.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz