piątek, 28 sierpnia 2015

Powrót na Długą Ziemię

Jakiś czas temu pisałem o „długiej” serii Stephena Baxtera i zmarłego niedawno Terry'ego Pratchetta. Prószyński wydał od tamtej pory „Długą Ziemię”, Dlugą Wojnę” oraz „Długiego Marsa”, więc jesteśmy nadal na bieżąco. Serię polecam nadal wyłącznie tym, którzy poszukują SF starego typu, z przewagą pierwiastka naukowego, bowiem wypełnia ją duch eksploracji prozy Arthura C. Clarke'a i szczęśliwych lat sześćdziesiątych, kiedy wierzono jeszcze, że ludzkość przezwycięży swoje słabości i dotrze do gwiazd niosąc swe wartości. Podejście takie dominuje zarówno w ówczesnej prozie Strugackich jak i pierwszych odcinkach Star Treka, loty w kosmos i lądowanie na księżycu dały wówczas fantastom potężny zastrzyk pozytywnej energii. Pozytywna SF zanikła gdzieś na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, wraz z doświadczeniem wojny wietnamskiej, poczucia upadku USA i nadejściem kina nowej przygody. Długa seria jest duchową następczynią tamtych czasów, bo mimo iż mamy tutaj terrorystów niszczących miasto Madison bombą atomową, Ziemię po wybuchu superwulkanu, jednak ludzkość przezwycięża te trudności. Zaś dowódca okrętu wojskowego mającego przywrócić władzę na długich ziemiach nie szuka walki, lecz porozumienia w najlepszym stylu załogi Enterprise (do której zresztą często się odwołuje), a ludzie chcą budować nowe społeczeństwo. Mocno to wszystko harcerskie, ale opisując czasy pionierów kolonizujących alternatywne ziemie autorzy przyjęli, że dobra strona ludzkości wszystko przezwycięży. Natomiast w opisach napotkanych alternatywnych ewolucyjnych istot nie mają sobie równych, społeczeństwo psio-podobnych stworzeń jest naprawdę inne.

Podobnie doskonale wyszło im opisanie kontaktu z obcą cywilizacją w kolejnej części, która ukazała się w czerwcu. „Long Utopia” to ostatnia książka współpisana przez Pratchetta, na razie Baxter unika odpowiedzi czy napisze samodzielnie ostatnią z planowanych części pięciotomowego cyklu. W Utopii jeden ze światów równoległych łączy się z bardzo odległą galaktyką, pełną zniszczonych gwiazd i planet, zamieszkałą przez dziwaczne istoty, przypominające żuki skrzyżowane z maszynami. I tu właśnie objawia się mistrzostwo autorów, w myśl zdania autorstwa Stanisława Lema, że kontakt z obcymi przypominałby spotkanie królika i ślimaka, którzy choć obecni w jednej niszy ekologicznej nie byliby w stanie zwrócić na siebie uwagi, obcy są obcy. Ich cele są dziwaczne i niezrozumiałe, nie sposób się z nimi porozumieć, replikują się nie zwracając uwagi na próby kontaktu. Z czasem ich plan staje się przerażająco jasny, nie jest inwazją, kolonizacją, lecz po prostu sposobem funkcjonowania, co samo w sobie okazuje się przerażające. Obcy ignorują kolonistów z Ziemi, zaczynają wznosić dziwaczne konstrukcje opasujące świat, przy pomocy których wyrzucają poza atmosferę kawałki skał. Nagle planeta zaczyna się zmieniać, a doba staje się krótsza. Obcy przyśpieszają moment obrotowy Ziemi.
To chyba po raz pierwszy w literaturze SF opisana Sfera Dysona zgodnie z założeniami poczynionymi przez Freemana Dysona (dotąd bardzo się złości, że konstrukcję nazwano jego nazwiskiem). W eksperymencie myślowym zaproponował megastrukturę, którą zdolna będzie wybudować cywilizacja kosmiczna II stopnia skali Kardaszewa, wokół gwiazdy, by wykorzystać jej energię. Motyw to częsty w SF, pojawiał się w Star Treku, komiksach, książkach takich jak „Accelerando” gdzie sztuczne inteligencje dekonstruują Uklad Słoneczny, czy w „Gwieździe Pandory, w której uwięziono w ten sposób obcych, a następnie ludzi. Dyson jednak zawsze twierdził, że nie chodziło mu zamkniętą budowlę, otaczającą gwiazdę, lecz o krążące wokół po hiperbolicznych orbitach obiekty. Taki układ pojawia się w Utopii, przekształcając planetę w silnik Dysona, a kolejne wynoszone na orbitę skały przyśpieszają obrót planety. Gdy cykl dobowy ulega zmianie i staje się krótszy niż dwadzieścia godzin, planeta przestaje być zdolna do podtrzymania biotopu, roślinność ulega zagładzie, a świat powoli się rozpada. Obcy kompletnie ludzi ignorują, atomowe bombardowanie ich konstrukcji nic nie daje, po prostu przystępują do ich odbudowy.
To nie jest opowieść o inwazji, lecz o spotkaniu z nieznanym, które przynosi ze sobą swoje własne cele i założenia, fundamentalnie różne od celów ludzkości. Przekształcenie Ziemi w silnik Dysona, de facto będzie oznaczać jej zagładę, bowiem jądro planety zdestabilizuje się przy cyklu odmiennej grawitacji. Sam pomysł sprawia, że pozostaję pod dużym wrażeniem powieści. Mimo, iż nie zmienia mojego zdania o całym cyklu, który w swej archaiczności jest nieco nudnawy, z kolejnej książki na książkę wzrasta moje uznanie dla obu autorów. Była już ewolucja gatunku canis i psia cywilizacja, był Mars i jego alternatywne wersje, teraz spotkaliśmy obcych z ich obcym i niezrozumiałym planem. Czuć tu rękę Baxtera. Nie wiem czy napisze ostatnią część cyklu, kiedy Utopia wyjdzie po polsku można pokusić się o jej lekturę, w końcu to ostatnia książka Terry'ego Pratchetta, który spaceruje teraz zapewne ze Śmiercią po ulicach Ankh-Morpork.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz