Ostatnio
na profilu bloga pojawiały się informacje o lądowaniu na Saturnie
kosmonauty z Korei Północnej, czy odkryciu nowej planety w Układzie
Słonecznym przez Tadżykistan. Historia to mocno alternatywna do
rzeczywistości, w której przyszło mi funkcjonować. Napiszmy więc
o alternatywnym świecie, gdzie podbój kosmosu przebiegł nieco
inaczej.
„Voyage”
Stephena Baxtera, to pierwszy tom trylogii o NASA, przy czym żadna z
książek nie jest ze sobą powiązana w inny sposób, niż
wspomnianą organizacją. Jedynie pierwsza dzieje się w
alternatywnym świecie. Punkt rozbieżności następuje w Dallas w
roku 1963, kiedy kule dosięgają nie JFK, ale jego żonę. Stąd
mamy nie Kennedy Space Center, lecz Jaqueline Space Center. Jednak
historia zmienia swój bieg gdy Neil Armstrong stoi na księżycu.
Mimo swej niechęci Nixon zaprasza JFK do swego gabinetu, gdzie
wspólnie oglądają historyczny moment, będący jednocześnie
zakończeniem kosmicznego wyścigu. Wówczas JFK wzywa do kolejnego
skoku – lądowania na Marsie.
Niedawno
czytałem esej Joe Haldemana (tego od „Wiecznej Wojny”)
zamieszczony w książce „Vietnam and Other Alien Worlds”, w
którym opisuje jak nie poleciał w kosmos. Okazuje się, że Joe
zgłaszał swój akces do NASA, lecz na przeszkodzie stanęły mu
kilka spraw – Wietnam, oraz fakt, że gdy NASA przedstawiła
Nixonowi swój projekt dalszego rozwoju, przyciął im fundusze i
sprawił, że po dziś dzień nie latamy w daleki kosmos. Ale
jednocześnie zdecydował, aby rozwijać program kosmicznych promów.
W rzeczywistości książkowej program ten zostaje zarzucony, bo USA
porwana słowami byłego prezydenta, postanawia ruszyć na Marsa. W
ten sposób zostaje pogrzebany po raz kolejny program naukowy badania
kosmosu. Dlaczego po raz kolejny? Skierowanie sił i środków na
lądowanie na Marsa sprawia, że nie tylko promy nie powstają, lecz
również zarzucone zostają programy badania Układu Słonecznego.
Nie ma Vikinga, Pioneera, Marinera, nawet jeśli książkowi oponenci
krzyczą, iż lot na Marsa jest nieekonomiczny i naukowo
nieopłacalny. Przy okazji Baxter czyni pewną aluzję wskazując, iż
dekadę wcześniej doszło do tego samego. Gdy JFK polecił stanąć
na księżycu przed Rosjanami, porzucono plany naukowo-rozwojowe
NASA, by dopiąć celu.
Nie
ma sond ani badań Układu, co więc jest? Znawcy historii podboju
kosmosu docenią pracę włożoną przez autora w to, aby powieść
była jak najbardziej wiarygodna. Zatem ostatnim księżycowym lotem
jest Apollo 15, konstrukcja Skylaba oparta jest na idei Wehnera von
Brauna, by wykorzystać puste zbiorniki na paliwo, jako sekcje
mieszkalne. Saturn V wynosi orbitalną bazę księżycową zwaną
Moonlab, projekt Apollo-Sojuz to wizyta Apollo na stacji Salut i
dokowanie Sojuza do obu amerykańskich stacji. Jednocześnie trwają
eksperymenty z napędem jądrowym NERVA. Kończą się one jednak
niepowodzeniem, wskutek tragicznego wypadku, choć załoga wraca na
Ziemię, umiera z powodu zatrucia promieniowaniem. Powyższe sprawia,
że Ares wyrusza na Marsa wyposażony w rakietę Saturn VB oraz
ulepszenia powstałe dzięki projektom Skylab i Moonlab. W rezultacie
27 marca 1986 roku ludzkość ląduje na Marsie. Nie wiemy co stanie
się dalej, bowiem wiedza o otaczającym Ziemię kosmosie jest
szczątkowa, a po tym jak program dobiega końca, także sens
istnienia NASA. Rok 1986 jest niejako symboliczny, bowiem w naszej
rzeczywistości katastrofa „Challengera” była wyznacznikiem
końca pewnej ery. NASA w zasadzie po niej już się nie podniosła,
czy też czyniła to niezmiernie powoli. W książce po fiasku NERVY
czyni to bardzo szybko. Wymowa powieści jest niejednoznaczna, choć
człowiek staje na Marsie, program poznania kosmosu jest dużo mniej
ambitny niż miało to miejsce w rzeczywistości.
Czepnąłbym
się nieco do konstrukcji książki, bowiem od początku wiemy kto
leci na Marsa, a potem obserwujemy trening i rywalizację astronautów
w przeszłości, ale to nie recenzja. Uprzedzę jedynie czytelników,
że wszystko dzieje się powoli i wieje nudą. Bo choć Baxterowi
świetnie wyszło opisanie biurokratycznych przepychanek,
politycznych uwarunkowań, nadając tym samym realizmu alternatywnej
NASA, jednocześnie odarł wszystko z romantyzmu. Jak to w życiu.
Lot na Marsa i jego realizacja, oraz zagrożenie z uwagi na nadmierne
wydatki w administracji Cartera i Reagana zostały pokazane świetnie. To nie są opisywane niedawno fantazje Ellisa o Brytyjczykach w kosmosie. Tak po prostu mogło być.
Jeśli
ktoś pasjonuje się historią podboju przestrzeni kosmicznej
powinien przeczytać rzecz koniecznie, znajdzie tu wiele smaczków,
jak choćby fakt, że awaria Apollo-N (czyli NERVY) przebiega
podobnie do losów Apollo 13. Pozostali po lekturze „Voyage”
zostaną jedynie z gorzkim pytaniem, czy Mars był tego wszystkiego
wart?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz