czwartek, 24 września 2015

Podróż

Ostatnio na profilu bloga pojawiały się informacje o lądowaniu na Saturnie kosmonauty z Korei Północnej, czy odkryciu nowej planety w Układzie Słonecznym przez Tadżykistan. Historia to mocno alternatywna do rzeczywistości, w której przyszło mi funkcjonować. Napiszmy więc o alternatywnym świecie, gdzie podbój kosmosu przebiegł nieco inaczej.
„Voyage” Stephena Baxtera, to pierwszy tom trylogii o NASA, przy czym żadna z książek nie jest ze sobą powiązana w inny sposób, niż wspomnianą organizacją. Jedynie pierwsza dzieje się w alternatywnym świecie. Punkt rozbieżności następuje w Dallas w roku 1963, kiedy kule dosięgają nie JFK, ale jego żonę. Stąd mamy nie Kennedy Space Center, lecz Jaqueline Space Center. Jednak historia zmienia swój bieg gdy Neil Armstrong stoi na księżycu. Mimo swej niechęci Nixon zaprasza JFK do swego gabinetu, gdzie wspólnie oglądają historyczny moment, będący jednocześnie zakończeniem kosmicznego wyścigu. Wówczas JFK wzywa do kolejnego skoku – lądowania na Marsie. Niedawno czytałem esej Joe Haldemana (tego od „Wiecznej Wojny”) zamieszczony w książce „Vietnam and Other Alien Worlds”, w którym opisuje jak nie poleciał w kosmos. Okazuje się, że Joe zgłaszał swój akces do NASA, lecz na przeszkodzie stanęły mu kilka spraw – Wietnam, oraz fakt, że gdy NASA przedstawiła Nixonowi swój projekt dalszego rozwoju, przyciął im fundusze i sprawił, że po dziś dzień nie latamy w daleki kosmos. Ale jednocześnie zdecydował, aby rozwijać program kosmicznych promów. W rzeczywistości książkowej program ten zostaje zarzucony, bo USA porwana słowami byłego prezydenta, postanawia ruszyć na Marsa. W ten sposób zostaje pogrzebany po raz kolejny program naukowy badania kosmosu. Dlaczego po raz kolejny? Skierowanie sił i środków na lądowanie na Marsa sprawia, że nie tylko promy nie powstają, lecz również zarzucone zostają programy badania Układu Słonecznego. Nie ma Vikinga, Pioneera, Marinera, nawet jeśli książkowi oponenci krzyczą, iż lot na Marsa jest nieekonomiczny i naukowo nieopłacalny. Przy okazji Baxter czyni pewną aluzję wskazując, iż dekadę wcześniej doszło do tego samego. Gdy JFK polecił stanąć na księżycu przed Rosjanami, porzucono plany naukowo-rozwojowe NASA, by dopiąć celu. Nie ma sond ani badań Układu, co więc jest? Znawcy historii podboju kosmosu docenią pracę włożoną przez autora w to, aby powieść była jak najbardziej wiarygodna. Zatem ostatnim księżycowym lotem jest Apollo 15, konstrukcja Skylaba oparta jest na idei Wehnera von Brauna, by wykorzystać puste zbiorniki na paliwo, jako sekcje mieszkalne. Saturn V wynosi orbitalną bazę księżycową zwaną Moonlab, projekt Apollo-Sojuz to wizyta Apollo na stacji Salut i dokowanie Sojuza do obu amerykańskich stacji. Jednocześnie trwają eksperymenty z napędem jądrowym NERVA. Kończą się one jednak niepowodzeniem, wskutek tragicznego wypadku, choć załoga wraca na Ziemię, umiera z powodu zatrucia promieniowaniem. Powyższe sprawia, że Ares wyrusza na Marsa wyposażony w rakietę Saturn VB oraz ulepszenia powstałe dzięki projektom Skylab i Moonlab. W rezultacie 27 marca 1986 roku ludzkość ląduje na Marsie. Nie wiemy co stanie się dalej, bowiem wiedza o otaczającym Ziemię kosmosie jest szczątkowa, a po tym jak program dobiega końca, także sens istnienia NASA. Rok 1986 jest niejako symboliczny, bowiem w naszej rzeczywistości katastrofa „Challengera” była wyznacznikiem końca pewnej ery. NASA w zasadzie po niej już się nie podniosła, czy też czyniła to niezmiernie powoli. W książce po fiasku NERVY czyni to bardzo szybko. Wymowa powieści jest niejednoznaczna, choć człowiek staje na Marsie, program poznania kosmosu jest dużo mniej ambitny niż miało to miejsce w rzeczywistości.
Czepnąłbym się nieco do konstrukcji książki, bowiem od początku wiemy kto leci na Marsa, a potem obserwujemy trening i rywalizację astronautów w przeszłości, ale to nie recenzja. Uprzedzę jedynie czytelników, że wszystko dzieje się powoli i wieje nudą. Bo choć Baxterowi świetnie wyszło opisanie biurokratycznych przepychanek, politycznych uwarunkowań, nadając tym samym realizmu alternatywnej NASA, jednocześnie odarł wszystko z romantyzmu. Jak to w życiu. Lot na Marsa i jego realizacja, oraz zagrożenie z uwagi na nadmierne wydatki w administracji Cartera i Reagana zostały pokazane świetnie. To nie są opisywane niedawno fantazje Ellisa o Brytyjczykach w kosmosie. Tak po prostu mogło być. Jeśli ktoś pasjonuje się historią podboju przestrzeni kosmicznej powinien przeczytać rzecz koniecznie, znajdzie tu wiele smaczków, jak choćby fakt, że awaria Apollo-N (czyli NERVY) przebiega podobnie do losów Apollo 13. Pozostali po lekturze „Voyage” zostaną jedynie z gorzkim pytaniem, czy Mars był tego wszystkiego wart?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz