poniedziałek, 31 października 2016

W świecie wampirów

I znowu przyszedł Halloween. Gdzieś tam, w równoległych światach, grasują rozmaite okropieństwa, historia potoczyła się inaczej, a wielcy przedwieczni zmienili życie na ziemi w niekończący się koszmar, ociekający rozpaczą i przerażeniem. Nie ma tam przyszłości, a w każdym razie żadnej, jak pięknie ujął to jeden z moich ulubionych autorów, gdy jego bohater spoglądał na bezkresną i pozbawioną życia równinę, nad którą pośród zimnego wiatru panowała wieczna noc. Dziś jednak przyjrzyjmy się światu, w którym pośród ludzi żyją wampiry.
Temat to nieco niewdzięczny i wyeksploatowany. Choć został zrecyklingowany w kulturze anglosaskiej, wywodzi się z wierzeń środkowo europejskich. Jeśli ktoś ma czas niech zajrzy na wystawę do PMA, znajdzie tam jedną z najdziwniejszych czaszek znalezionych w tej części świata, przebitą metalowym kołkiem setki lat temu przez przerażonych mieszkańców pewnego polskiego miasta. Pochówki wampiryczne są faktem, zaś wampiry nie są piękne i wieczne młode, jak przedstawiała to saga „Zmierzch”. Istnieją do dzisiaj, z łatwością znajdziemy w internecie poradniki traktujące o sztuce upuszczania i picia krwi. W fantastyce mamy do czynienia czasem dość ciekawymi wizjami, jak choćby w „The Strain”, traktującym wampiryzm jako zarazę i chorobę. Ze swymi mackami i larwami przenoszącymi zarazę wampiry są niczym innym jak wirusem, choć twórcy serialu poszli na łatwiznę. W książkowym oryginale drugi tom kończyły eksplozje atomowe, które sprawiły iż chmury zasnuły słońce, umożliwiając wampirom swobodny pobyt na powierzchni. Postapokaliptyczny świat stał się miejscem pełnym obozów koncentracyjnych, w których hodowano ludzi niczym bydło. W serialu zdaje się tego nie zobaczymy, bo bomby były tylko dwie, więc pod panowaniem wampirów pozostaje wyłącznie (a jakżeby inaczej) tylko Manhattan.
Wampiry w ujęciu nieco bardziej klasycznym pojawiają się w książkach Kima Newmana, biorących swe korzenie w opisywanym kiedyś na tym blogu opowiadaniu Neila Gaimana „Studium w Szkarłacie”, w którym w wiktoriańskiej Anglii panowali Wielcy Przedwieczni. Autor wykorzystał ten pomysł, po czym sięgnął do książki, od której wampiryczne szaleństwo się zaczęło, przedstawiając alternatywny przebieg wydarzeń „Draculi” Brama Stokera. Następnie dokonał wymieszania rozmaitych elementów popkulturowych, niczym w „Lidze Ekstraordynaryjnych Dżentelmentów” Moore'a (Newman był pierwszy), co okazało się zabiegiem niezwykle udanym.
Koniec XIX wieku, Anglia. Van Helsing i jego kompanii nie zdołali powstrzymać hrabiego, który wkrótce wdarł się na salony. Stał się księciem małżonkiem królowej Wiktorii, a wampiry stały się częścią społeczeństwa. Wielka Brytania zmieniła się w kraj policyjny, w którym nie można swobodnie wyrażać swych myśli, by nie stać się wrogiem racji stanu. Lecz oto w zaułkach pojawia się bohater, który staje się promykiem nadziei dla uciemiężonego ludu. To Kuba Rozpruwacz, mordujący wampiryczne prostytutki. By go odnaleźć posłany zostaje agent korony, z przerażeniem przyglądający się upadkowi jego świata, gdy wampiryzm stał się modny pośród klas wyższych arystokratycznej Anglii.
Siłą tej książki pozostaje niezwykle sprawne wymieszanie rzeczywistości historycznej i prawdziwych postaci z mitami popkultury. Na kartach powieści pojawiają się bohaterowie zarówno komiksów, filmów traktujących o wampirach, książek jak i osób żyjących w tamtym okresie. Alfred Tennyson czy Doc Holliday a nawet Bram Stoker spotykają Inspektora Lestrade, Doktora Jekylla czy córkę Drakuli, hrabiankę Marię Zaleską, znaną z horrorów wytwórni Hammer. Jedna z postaci drogą recyklingu trafia do wiktoriańskiego świata wprost z Warhammera, bowiem Newman pod pseudonimem Jack Yeovil pisywał na potrzeby tego cyklu. Przedstawiona wizja, mimo iż stanowi przeuroczy miks popkultury i rzeczywistości wypada bardzo dobrze, wspomniany Alan Moore uczynił to po latach. Kto zna „Ligę” poczuje się tu jak w domu.
Newman popełnił jeszcze sequele, kolejny przenosi nas w świat I Wojny Światowej, toczonej dodatkowo z powodów dynastycznych, gdy Drakula po ucieczce do Niemiec zgłasza pretensje do tronu. „Czerwony Baron” w tym wydaniu jest krwawy i ponownie oparty na riserczu historycznym, przedstawiając wojenną rzeczywistość okopów z właściwym im błotem i brudem. Trzeciej części nie udało mi się przeczytać, zdaje się że nie wyszła nawet dotąd po polsku. „Anno Drakula” i „Krwawy Baron” ukazały się w czasach świetności Prószyńskiego w latach dziewięćdziesiątych i na pewno warto po nie sięgnąć, zwłaszcza w zalewie pulpy o wampirach, nawet jeśli moda na nie ustąpiła miejsca zombi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz