6.
Walter w wyjściowym mundurze
opuścił koszary, kierując się wąskimi korytarzami do wyjścia z Kordonu.
Przeszedł skomplikowany system śluz, mijając linie kolejnych posterunków,
zamiast przepustki okazując otrzymane wezwanie. Oczy kolejnych żołnierzy
rozszerzały się, gdy spoglądali na dokument, a potem na niego, jak gdyby co
najmniej zaraził się polactwem. Pod pewnymi względami jego status był teraz
dużo gorszy niż kogośogarniętego
łysenkowską przyśpieszoną ewolucją adaptywną, nie dziwił się, że starano się
trzymać od niego z dala, na wszelki wypadek, by nie zostać posądzonym o
utrzymywanie z nim kontaktu.
Jedynie Arkuszyn,
dowiedziawszy się o poleceniu stawiennictwa, wezwał go do siebie, z trzymanej
na biurku butelki nalał solidną porcję i podając Walterowi stakana, powiedział:
- Bud zdarow.
Alkohol wciąż palił
go w gardle, gdy wspominał słowa Arkuszyna, wzywają go, lecz po niego nie
przyszli, co może oznaczać wiele. Na pewno jednak nie chodziło o trywialne
kwestie braków w sporządzanych przez niego raportach.
Ostatnia śluza przepuściła
go, otwierając się z sykiem pneumatycznego mechanizmu, a stojący tu na straży
milicjant spojrzał za nim z niepokojem. Nie wiedział, co ma sądzić o tym
ogorzałym żołnierzu, podążającym samotnie z wezwaniem stawiennictwa do siedziby
sztabu na Stacji Zwycięstwa, nie doprowadzanym przez żadnych strażników. O ile
zdarzało się to jeszcze w przypadku wzywanych do siedziby milicji i
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, nieopodal Stacji Plac Dzierżyńskiego,
to niezwykle rzadko sytuacja tak miała miejsce w przypadku wojskowych.
Przez Walterem
otworzyła się przestrzeń Stacji Szwedzka, jednej z dwóch stacji metra położonej
na prawym brzegu zatrutej Wisły. Jak każda stacja graniczna była w dużej mierze
zmilitaryzowana, choć dopuszczano tu cywili niezbędnych do wykonywania pewnych
prac, a na samej stacji porządku strzegła Milicja Obywatelska, jednak władza
należała tu do wojska. Zwłaszcza, iż system śluz zapewniał bezpośrednie
połączenie z bazą Kordonu. Jak na żadnej innej stacji głównym problemem
potrafili bywać pijani żołnierze, doskonale wiedzący, iż przypadki naruszenia
dyscypliny niezwiązane z ideologią, karane są wyłącznie aresztem. Główną
bolączką był tutaj pokątny handel kwitnący między wojskowymi a cywilami,
sprawiający, iż również Żandarmeria miała w tym miejscu wiele do roboty.
Walter zatrzymał się
na chwilę, znalazłszy się w szerokiej przestrzeni Stacji Szwedzka, jednej z
najstarszych stacji warszawskiego metra, które zapewniło ocalenie mieszkańcom
stolicy podczas wojny z Imperialistami. Sufit był tu nisko sklepiony, oparty na
żelbetonowych belkach, utrzymywanych przez potężne czworościenne bryły kolumn.
Stacja znajdowała się ponad 60 sążni pod ziemią, na jej dachu spoczywały zwały
gruzów zniszczonego Targówka, stanowiąc doskonałą osłonę na wypadek ataku
nuklearnego, jak podczas ostatniej wojny. Peron miał szerokość kilku arszynów,
pośrodku między platformami biegło podwójne torowisko. W dalszej części
znajdowała się komora rozjazdowa, niedawno wykopano kolejne komory i chodniki,
rozbudowując tę część miasta na potrzeby obsługi bazy wojskowej. Znajdujące się
po obu stronach platformy schody, prowadzące niegdyś na powierzchnię, kończyły
się teraz ślepą ścianą.
Na stacji kwitło
życie, choć podlegające surowym regułom wojskowego trybu postępowania. Dla
pracujących tu robotników otwarto punkty zaopatrzeniowe, za cichym
przyzwoleniem wojska, dzięki czemu wymykający się z koszar po alkohol nie
musieli narażać się, przekradając bocznymi chodnikami do stacji Dworzec
Wileński, stanowiącej znaczne skupisko ludności, a co za tym idzie miejsce
gdzie funkcjonowały sklepy oraz meliny. Niedaleko dworca działał Bazar
Różyckiego, na którym mimo działalności Komisji Specjalnej do Walki z
Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym zawsze nabyć można było rzeczy
niedostępne w normalnym handlu. Przede wszystkim pamiątki dawnych czasów i inne
przedmioty pochodzące z zony, które zawsze jakoś tu trafiały mimo licznych
posterunków usiłujących wyłapać towar przemycany z osady Podkordonu, dokąd
znosili go szabrownicy i stalkerzy. Choć ci ostatni nie mogli w teorii
sprzedawać swych znalezisk w innych miejscach niż państwowe skupy, praktyka
była zupełnie inna.
Walter zszedł na
peron, zbliżając się stalowoszarego wagonu. Pociągi kończyły tutaj swą trasę,
co godzinę przemieszczając się do głównej linii metra, kursując do Stacji
Komuny Paryskiej, stamtąd na południe do Stacji Unii Lubelskiej, skąd ponownie
zawracały ku rozjazdowi na lewą stronę Wisły. Walter nie musiał jechać tak
daleko, jego celem było Stacja Zwycięstwa, położona na skrzyżowaniu linii metra
północ-południe i bocznicy prowadzącej ze wschodniego węzła kolejowego,
alternatywnej do głównej trasy kolejowej. Bocznica począwszy od Stacji
Zwycięstwa stawała się główną arterią miasta, prowadząc wprost do Stacji
Przewodnika Ludzkości Ławrientija Berii, największej w Warszawie, gdzie
mieściły się prawie wszystkie główne urzędy oraz siedziba partii. Tam
krzyżowała się z kolejną linią północ-południe, wiodącą od Stacji Stawki do
Stacji Zbawiciela Józefa Stalina, gdzie przecinała się z linią biegnącą tu od
Stacji Zwycięstwa, zwanej powszechnie linią Marszałkowską. Po drodze mijało się
podziemną linię kolejową wschód-zachód, biegnącą przez Stację Główną, począwszy
od węzła wschodniego. Sieć otaczała jeszcze linia Okrężna podążająca wokół miasta
od Stacji Stawki przez Stacje Żytnia, Pawia, Wolska, Towarowa i dalej na
południe przez Stacje Narutowicza aż do Stacji Lotnisko Mokotowskie, choć cały
odcinek aż do Stacji Zbawiciela Stalina był zmilitaryzowany i wyłączony z
ruchu. Całości dopełniała jeszcze równoległa do Marszałkowskiej linia biegnąca
Stacjami Nowy Świat, Agrykola, Na Rozdrożu, wzdłuż pancernego umocnienia
krawędzi warszawskiej skarpy. Na drugi brzeg, prócz linii, którą miał odjechać,
prowadziła jeszcze linia okrężna, przecinająca jego trasę na Stacji Dworzec
Wileński, do której właśnie zmierzał.
Kroczył przez peron,
oddychając przyjemną przetworzoną atmosferą podziemnego miasta, niosącą tak
wiele zapachów, wolną od zanieczyszczeń Dzikich Pól. Duszne powietrze
filtrowane było w metalowym zamkniętym obiegu trzewi miasta, utrzymywanym w
systemie licznych śluz, z monitorowanym poziomem skażenia. Wrota pozwalały
odciąć kolejne komory, w wypadku nadciągnięcia trujących chmur z wnętrza zony,
do czego dochodziło już w przeszłości. System nie był hermetyczny, Warszawa już
dawno rozrosła się w głąb podziemi, wykorzystując lochy i piwnice dawnego
miasta oraz wykopane przez lata tunele i komory, będące domem dla całej
społeczności.
Walter wychował się w
samym środku metra, na Stacji Koszykowa, bezpiecznie skrytej na Linii
Rewolucji, między Politechniką a Stacją Chałubińskiego. Nawet w tych pierwszych
latach po wojnie z Imperialistami, gdy zniszczone obszary zmieniały się w
Dzikie Pola, a twory włóczyły się po powierzchni, atakując ludzi i przedostając
do tuneli, Koszykowa pozostawała niezagrożona. Odcięta całkowicie od świata, z
zawalonymi wejściami, uniemożliwiała przedostanie się Polakom do wewnątrz.
Walter nie pamiętał prawie w ogóle tych lat, jego pierwsze wspomnienia wiązały
się już z życiem w podziemiach i wychowaniem w ośrodku pionierów. Wówczas armia
walczyła o oczyszczenie powierzchni, gdy Polacy zagrażać zaczęli linii
kolejowej wschód-zachód. To wtedy bohaterscy obrońcy sojuszu
robotniczo-chłopskiego wyrysowali linię Kordonu i wypchnęli Polaków na prawy
brzeg Wisły, umożliwiając przemienienie znacznej części okolic dawnej Warszawy
w tereny uprawne. Miczurinowskie warzywa przyjęły się na powierzchni świetnie,
zgodnie z zasadami łysenkizmu dostosowując do zmienionych warunków, sprawiając,
iż zaopatrzenie stało się dużo lepsze niż przed wojną. Choć starsze pokolenie
długo nie mogło przywyknąć do życia w oświetlonej sztucznym światłem podziemnej
Warszawie, młodzież taka jak on, nie znając innego życia, na powierzchni czuła
się nieswojo. Podobnie wyglądało obecnie życie w wielu miastach Związku, w
których efektem wojny z Imperialistami było ukrycie się w przemyślnym systemie
bunkrów i tuneli, mogących przetrwać uderzenia atomowe, od lat przynajmniej
kilka razy w roku przydarzające się na planecie, na której przeżytki gnijącego
kapitalizmu zaciekle broniły się przed postępem, a maoiści usiłowali zastąpić
komunistyczny indywidualizm swym kolektywizmem.
Warszawa ocalała
wskutek geniuszu socjalistycznych przywódców, którzy w czasach budowy komunizmu
podjęli brzemienną w skutkach decyzję, o której po dziś dzień uczono w
szkołach. Świadczyła ona o wyższości ustroju i dojrzałości jego przywódców,
dzięki którym uratowano stolicę Polski dla przyszłych pokoleń. Tę historię
znało każde dziecko, gdy Geniusz Narodów, Józef Stalin, poprzednik Przewodnika
Ludzkości, Ławrientija Berii, zaproponował bratnią pomoc w odbudowie Warszawy
po wojnie z faszyzmem, odmianie imperialistycznego kapitalizmu. W imieniu
narodu rosyjskiego zaoferował dar, dając do wyboru budowę osiedla mieszkaniowego,
wielkiego Pałacu Rad Nauki i Kultury lub metra. Wybrano metro, które wzniesiono
w niebywałym tempie, bijąc wszelkie normy i już wkrótce okazało się, jak
brzemienna w skutkach była to decyzja.
Bohaterscy górnicy
rosyjscy, wraz z polskimi towarzyszami, począwszy od 1951 roku, kopali szyby na
głębokość 40 - 60 metrów, ówczesnej jednostki metrycznej, następnie przebijali
się przez iły i piaski nasączone wodą. Wreszcie wydrążyli korytarze i chodniki
pod miastem, prowadząc tory w osobnych tunelach. Ta akordowa praca sprawiła, iż
w swym początkowym przebiegu głębokie metro ukończono już dwa lata później. Tak
narodziła się pierwotna linia, biorąca początek na Stacji Szwedzka, wiodąca
przez Dworzec Wileński na drugą stronę Wisły, na Stację Plac Teatralny, gdzie
rozgałęziała się na dwa odcinki. Jeden prowadził na południe pod Placem
Zwycięstwa, krzyżując się z Dworcem Głównym, jako obecna linia Marszałkowska
prowadząc przez Stację Plac Konstytucji do Stacji Plac Unii Lubelskiej. Gdy
place na powierzchni przestały istnieć, nazwy stacji uległy skróceniu. Linia
wiodąca na północ przechodziła przez Plac Dzierżyńskiego, kończąc swój bieg na
Placu Komuny Paryskiej, z czasem ulegając przedłużeniu. Otwarcie metra, mimo iż
wówczas każdą stację wyposażono w jedno tylko wejście, stało się wielkim
świętem i triumfem budującego komunizm społeczeństwa. Oddane do użytku stacje
zachwycały swym wspaniałym i bogatym wystrojem.
Już kilka lat później
metro okazało się czymś więcej. Stało się schronieniem podczas wojny z Polakami.
W tunelach ukryła się postępowa część ludności Warszawy i okolic, podczas gdy
marszałek Polski Konstanty Rokossowski z wiernych sobie oddziałów utworzył
Drugą Armię Wojska Polskiego, roznosząc zdradzieckie oddziały w pył, niszcząc
rebelię ogniem i mieczem oraz bombami atomowymi. Użycie tej broni w
najbliższych rejonach Warszawy uzmysłowiło wszystkim, jak będzie wyglądać
nadchodząca wojna z Imperialistami. Inny przykład dała sytuacja na bratnich
Węgrzech, gdzie także tunele pozwoliły ocalić i przeżyć przez miesiące odciętym
od świata siłom, wiernym idei budowy komunizmu, po tym jak na miasto spadły
bomby atomowe, aby spalić swym ogniem ręce podniesione na prawowitą władzę.
We wszystkich
miastach Związkowych przystąpiono do kopania tuneli głębokiego metra,
zwłaszcza, iż napięcie na świecie jasno mówiło, iż nadciąga nieuniknione
starcie z gnijącym kapitalizmem. W Warszawie wydobyto plany opracowane ćwierć
wieku wcześniej, w ciągu kilku lat powstały żelbetonowe tunele, tworzące
podziemną sieć połączeń stolicy, między zachodnim węzłem kolejowym a Wisłą,
oraz Słodowcem na północy a Polami Mokotowskimi na południu. Sieć tuneli
połączyła liczne stacje, metro stało się podstawowym środkiem transportu dla
ludności, doskonale pamiętającej niedawne wydarzenia. I dzięki temu prawie
wszyscy mieszkańcy Warszawy i okolic ocaleli. Zaprawieni w ćwiczeniach i
alarmach zeszli pod ziemię, gdy rozpoczęła się wojna z Imperialistami, kiedy
spadać zaczęły rakiety, bomby wodorowe oraz stonka, zaś Imperialiści użyli
każdego rodzaju posiadanej śmiercionośnej broni, chcąc powstrzymać postęp.
Teraz, wiele lat później, Warszawa była nadal stolicą podziemnej Polski, w
której zaprowadzono komunizm. Lecz wciąż niezbędnym było jego obronienie, czym
ofiarnie zajmowały się całe masy na froncie, którym podążała Druga Armia Wojska
Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej.
Spoglądając na
symbole sierpa i młota widniejące na stalowym wagonie, Walter wsiadł do środka.
Zajął miejsce, patrząc na surowy wystrój Stacji Szwedzka. Nie przypominała ona
innych stacji pierwszej linii metra, była niewielka z nielicznymi reliefami
robotników na ścianach. W czasach, gdy ją budowano znajdował się tu kres
Warszawy i zabudowania Targówka, traktowano ją raczej jako nastawnię i miejsce
serwisowe, planując, iż właściwą stacją stanie się Dworzec Wileński, wybudowany
z rozmachem godnym socrealizmu.
Walter powiódł
wzrokiem po peronie, po czym rozejrzał się po wagonie. Zapełniali go w dużej
mierze robotnicy, wracający z nocnej zmiany z warsztatowni Kordonu oraz
wschodniego węzła kolejowego, przysypiający na siedzeniach. Było także kilku
mężczyzn wyglądających na handlarzy, zapewne przewożących jakieś towary z
Podkordonu do swych drobnych sklepików, które utrzymały się na uboczu wielkich
państwowych magazynów.
Światło na stacji
zamigotało i przygasło, po czym generatory uruchomiły się zapewniając
nieprzerwaną dostawę do czasu wyeliminowania problemu. Często stanowiły go
szczury przegryzające kable biegnące przez tunele. Drzwi metalowego wagonu
zasunęły się a pociąg ruszył, gasząc zbędne oświetlenie. Walter odetchnął
głęboko, starając się nie myśleć o tym, co czeka na niego na końcu drogi.
Pociąg wjechał w prawe odgałęzienie tunelu i zniknął w nim, powoli tocząc się
przed siebie. Po lewej stronie został tunel prowadzący w kierunku Kordonu,
podążali teraz przez przyjazną ciemność. Długi i wąski korytarz obniżał się,
niedługo pociąg wyjechał znowu w blade światło. Odcinek położony między Stacją
Szwedzka, a Dworcem Wileńskim nie był długi, Walter wiedział, że po drodze
minęli ostatni posterunek wojskowy i gniazda CKM stanowiące, wraz ze znajdującą
się w tym miejscu śluzą, ostatni punkt straży wojskowej. Teraz znalazł się już
w cywilnej części miasta, docierając do Dworca Wileńskiego, gdzie kwitło życie
i znajdowało się wiele knajp, a także melin i uciech. Ich istnienie było
oficjalnie usankcjonowane, przeznaczonych dla żołnierzy szukających tej
rozrywki, dzięki czemu mogli rozładować napięcie. Stacja znajdowała się najbliżej Kordonu i
właśnie tu wydawano głównie przepustki z frontu - chyba, że żołnierze składali
wnioski o umożliwienie odwiedzenia im domu, co zdarzało się raczej rzadko.
Większość z nich nie miała rodziców, byli produktem powojennych czasów, kiedy
to większą część bezprizornych oraz sierot oddano pionierskiemu wychowaniu,
kształcąc w ten sposób przyszłych zawodowych żołnierzy, tak jak on
bezgranicznie oddanych idei komunizmu. Pozostali żołnierze wywodzili się przede
wszystkim z pozostałych części Związku, zgodnie z polityką internacjonalizmu
wewnętrznego, co najmniej 30 % sił wojskowych pochodzić musiało z innych
republik.
Dwuwagonowy pociąg
wtoczył się na Dworzec Wileński, a Walter zamrugał, choć stacja nie była nigdy
w pełni oświetlona. Pociąg zatrzymał się na peronie, nad którym wisiały masywne
żyrandole, a sufit biegł łukiem nad torowiskiem. Na peron prowadziły arkady
między potężnymi kolumnami, zdobionymi ornamentami. Podłoga zachowała jeszcze
ślady dawnej świetności, widoczne były dekorowane płytki. Peronem przechadzały
się patrole milicji, inspekcji handlowej i żandarmerii wojskowej, choć ta
ostatnia miała najmniej roboty, bowiem od czasu rozpoczęcia operacji Odwet
przepustek z Kordonu nie udzielano. Mimo aktywności służb porządkowych towary z
zony pochodzące z Podkordonu zawsze w jakiś tajemniczy sposób znajdowały drogę
na Bazar Różyckiego, nierzadko przemycane na prośbę handlarzy przez żołnierzy
udających się na przepustkę, w zamian za kilka kopiejek.
Dworzec Wileński był
jedną z najbardziej barwnych i żywych stacji Warszawy, połączony z chodnikami i
komorami dawnej Pragi, wciąż się rozbudowywał, sprawiając wrażenie bogatszej od
pozostałych stacji, choć oczywiście w komunizmie rzecz taka była nie do
pomyślenia. Był także niezwykle gwarny, a od tego rodzaju hałasu Walter przez
ostatnie dni nieco się odzwyczaił, bowiem nawet ciasne korytarze garnizonu nie
rozbrzmiewały taką kakofonią wszechobecnych dźwięków. W Kordonie łatwo było
zapomnieć jak wielu ludzi mieszka w podziemnym mieście.
Czworo drzwi wagonu
zasunęło się z sykiem i pociąg znowu ruszył, gasząc światła, by zagłębić się w
ciemności. Teraz podążał głęboko pod ziemią, tunelem pod zatrutą Wisłą, od
której z dala trzymały się nawet patrole wojskowe. Poziom jej promieniowania i
skażenia gwarantował dawkę, jakiej nie potrafiły obniżyć nawet największe dawki
leków. W jej wodach zamieszkały zaś różne dziwne stworzenia, niektóre nazbyt
drapieżne dla wszystkiego, co próbowało zbliżać się do brzegu rzeki. Pod tym
względem zasady łysenkizmu były nieubłagane i sprawdzały się w praktyce.
Wszystkie gatunki przystosowywały się do warunków, najlepiej jak umiały.
Walter wsłuchiwał się
w miarowy stukot kół, ciemność rozświetlały mijane lampy, rozmieszczone rzadko
na suficie tunelu, a także widoczny żar skręconych papierosów. Gdy pociąg
zatrzymywał się na Stacji Teatralnej dostrzegł, że niektórzy z pasażerów
przypatrują mu się z ciekawością. Czynili to z ukrycia, każdy przywykł aby nie
okazywać nadmiernego zainteresowania, spuszczać głowę, starając się nie dać
pretekstu przedstawicielom władzy. Na Stacji Teatralnej, jak i na pozostałych,
o zagrożeniu ze strony Imperialistów przypominały rozwieszone plakaty. Wróg
mógł być wszędzie, choć Walter po wstąpieniu do wojska zupełnie o tym
zapomniał, gdyż jego przeciwnikiem stali się Polacy. Problemy żyjących w
mieście robotników, chłopów pracujących zarówno na powierzchniowych jak i
podziemnych farmach, urzędników czy ludzi zatrudnionych w sektorze usług, nie
były częścią jego życia. On bronił tych ludzi przed zmieniającym się, groźnym,
adaptującym się wrogiem.
Stacja Teatralna nie
była duża, tu sufit był płaski, ozdobiony licznymi dekoracjami i lustrami, w
dawnych czasach, gdy stacja pozostawała w pełni rozświetlona, a lustra były
czyste, rozjaśniały ją miriady świateł. Na biegnącym między torowiskami peronie
znajdowały się białe kolumny, podtrzymujące sklepienie. Stacja brała swą nazwę
od znajdującego się niegdyś na powierzchni budynku teatralnego, łącząc się
teraz z jego podziemiami, gdzie odcięta od powierzchni znajdowała się scena.
Odbywały się tam akademie i przedstawienia. Zarówno w ośrodku, jak i po
wstąpieniu do wojska, Waltera przyprowadzano tu w ramach zajęć wychowawczych i
kulturalno-oświatowych, na sztuki czołowych dramaturgów radzieckich. Także w
tym miejscu odbywały się zawsze centralne obchody święta rewolucji. Stąd mógł w
zasadzie przejść już piechotą, bowiem szereg korytarzy zapewniał łączność z
pobliską Stacją Zwycięstwa, postanowił jednak dotrzeć tam pociągiem. Ten
potoczył się przez tunel i na chwilę zatrzymał się, gdy przestawiano zwrotnicę.
Znajdowało się tu skrzyżowanie, tunel na wprost wiódł ku centrum miasta i
Stacji Berii. Jednak była to odnoga rzadko używana, bowiem droga łącząca bazę
wojskową z siedzibą partii traktowana była wyłącznie jako awaryjna. Zapewne na
odcinku tym znajdowały się uzbrojone posterunki. Chcąc dotrzeć do Stacji Berii
należało przesiąść się na Stacji Zwycięstwa, ku której właśnie podążał, w
kierunku Linii Marszałkowskiej, łączącej Stację Unii Lubelskiej, z jej odległym
krańcem - Stacją Komuny Paryskiej i
tunelami prowadzącymi ku Słodowcowi, gdzie znajdowała się przypowierzchniowa
osada.
W ten sposób dotarł
do kresu swej podróży, na istniejące tu dwa perony, wybudowane z uwagi na
rozgałęzienie torowisk. Gdy wagon zatrzymał się z szarpnięciem, z ciężkimi
nogami wstał i wyszedł na stację, jak zwykle pełną życia. Wymijając ludzi
powędrował między kolumnami w kierunku
chodnika prowadzącego
do siedziby sztabu. Przeszedł między zdobionymi płaskorzeźbami
przedstawiającymi trud ludzi pracy; minął grupę pionierów na szkolnej
wycieczce, prowadzonej przez nauczycielki noszące obowiązkowe czerwone chusty.
Oczy dzieci były niczym wąskie szparki, pochodziły z pokolenia, które
zaadaptowało się już do życia w metrze. Szedł powoli, przyglądając się twarzom
mijanych osób. Choć przeważająca część z nich była w wieku zbliżonym do jego,
mając niewiele ponad lub nawet mniej niż 20 lat, wszystkie oblicza były szare i
blade, należące do ludzi, którzy nie opuszczali nigdy podziemi.
Przystanął przed
wejściem w korytarzyk i wyciągnął skręconego wcześniej papierosa. Zaciągał się
długo i łapczywie, zastanawiając się, czy nie jest to jego ostatnia przyjemność
w życiu. Wreszcie papieros się dopalił, parząc go w palce. Nie pozostał już
żaden powód, by zwlekać.
Korytarz doprowadził
go do ciężkich metalowych wrót, przy których stali dwaj uzbrojeni żołnierze,
noszący pancerze taktyczne, co sprawiało, iż byli od niego dużo wyżsi. Ledwo
mieścili się w niskim tunelu, jednak widok wojaków odzianych w pancerne zbroje,
z wyglądu przypominających małe tanki, przypominał o potędze wojska i jego
możliwościach. Walter nie wątpił, iż są w pełni uzbrojone. Na Dzikich Polach
nie korzystano z nich, bowiem spowalniały żołnierzy, utrudniały poruszanie,
miały ograniczony kąt widzenia. Stąd też były słabo przydatne podczas walk w
zonie, gdzie wojsko musiało często się przemieszczać, dostosowując taktykę do
szybkości i ilości Polaków. Jednak, jako osłona dla piechoty bądź tanków,
sprawdzały się świetnie, roznosząc dzięki swym potężnym działkom kolejne fale
szturmującego przeciwnika. Żołnierze kryli się w ich wnętrzach, w wielkich
skafandrach, podczas walk z imperialistami, którzy w przeciwieństwie do Polaków
dysponowali znaczną siłą ognia, zdolną przetrzebić idącą do walki piechotę. Na
tamtych polach bitew niezbędne było użycie ciężkiej opancerzonej dywizji, która
miała szansę przedostać się przez umocnione pozycje.
Walter okazał swe
wezwanie i został wpuszczony do wewnątrz, gdzie natrafił na kolejny posterunek.
Polecono mu oddać pistolet, lecz pozostawiono pas, co było pocieszające. Musiał
poddać się prześwietleniu, które potwierdziło, że nie posiada przy sobie innego
uzbrojenia, a następnie został skierowany do pomieszczenia, w którym odkażono
go przy użyciu jakiegoś dymu. Środki bezpieczeństwa były dlań w pełni
zrozumiałe. Tu znajdował się sztab Drugiej Armii, będący łakomym celem dla
Imperialistów. Ukryty głęboko pod ziemią, pod dawną siedzibą Sztabu, stanowił
mózg operacji prowadzonych na Dzikich Polach. Tu mieściła się Stawka
Najwyższego Naczelnego Dowództwa, najwyższy organ wojskowy LPKRR, koordynujący
działania wojenne i odpowiedzialny za strategiczne kierowanie siłami
połączonych frontów. Tu podejmowano decyzje, w oparciu o informacje płynące z
frontu zachodniego pod Poznaniem, z frontu środkowopolskiego na Dzikich Polach,
a przede wszystkim z frontów walki wyzwoleńczej, gdzie codziennie na całym
świecie Imperialiści usiłowali naruszyć kruchy pokój. Choć ostatnio boje
toczyły się głównie w rejonie basenu śródziemnomorskiego i na Atlantyku, mogły
mieć wpływ na sytuację w środkowoeuropejskich zonach. Maoiści także nie
próżnowali, niosąc sztandary swego zdradzieckiego przywódcy, podstępnie
atakując Wyspy Kurylskie, bądź rejony atomowej pustyni mongolskiej, gdzie
tracili wielu ludzi w starciu z hordami mongolskimi z tamtejszej zony. Nic
dziwnego więc, że w sztabie panował ruch i wąskimi korytarzami krążyli
oficerowie wojska.
Uzbrojona eskorta
poprowadziła Waltera w kierunku windy. Wsiedli wraz z nim, szeregowi stanęli po
jego obu stronach. Drzwi kabiny zasunęły się i ruszyli, a Walter zdziwił się
mając wrażenie, że jadą do góry, choć było to niemożliwe. Siedziba sztabu
mieściła się głęboko pod powierzchnią, bezpieczna od wszelkich możliwych
rodzajów imperialistycznych ataków, wkopana wiele arszynów w ziemię.
Gdy drzwi windy
rozsunęły się, na Waltera czekali kolejni strażnicy. Po raz kolejny
skrupulatnie sprawdzili wezwanie, książeczkę wojskową porównując ze zdjęciem,
przystawili masywny czytnik do jego czaszki, potwierdzając na oscyloskopie
odczyt identyfikacyjny wszczepu z posiadanym wzorcem. Znalazł się w korytarzu
oświetlonym ciemnożółtym światłem, ze ścianami wyłożonymi drewnianą boazerią,
co nie było dość częste. Jego środkiem biegł czerwony dywan, na ścianach
zawieszono portrety Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina, Dzierżyńskiego oraz
jeszcze innych postaci, spośród których nie wszystkie Walter kojarzył z
nazwiska. Idąc korytarzem mijali drzwi nienoszące żadnych oznaczeń i numerów,
na każdymi świeciła lampa, zawieszona na wygiętym kawałku metalu, przeczącym
znanej Walterowi prostocie. Niektóre z lamp paliły się na czerwono. Strażnicy
doprowadzili go do środka korytarza i zapukali.
- Wejść – rozległ się
zimny kobiecy głos.
Wkroczył do środka,
podczas gdy strażnicy zasalutowali i odeszli. Drzwi za nim zamknęły się, a on
niepewnie przystanął, rozglądając po pokoju, oświetlonym wyłącznie lampką
stojącą na biurku. Siedziała za nim postać, nad którą wisiały dwa portrety. Pod
większym, przedstawiającym Przewodnika Ludzkości, Ławrientija Berię znajdował
się mniejszy, na którym widniał mężczyzna w mundurze marszałka. Walter nie mógł
sobie przypomnieć jego imienia, choć przecież znał na pamięć twarze wszystkich
dowódców armii. Ten miał jednak na sobie prosty mundur, nie nosił oznaczeń, w
przeciwieństwie do pozostałych dowódców, w szczególności frontowych generałów.
Był marszałkiem, a przecież było ich tylko trzech w całym Związku. Gdy Walter
przywoływał w pamięci ich nazwiska, jego uwagę przyciągnęło inne źródło
światła. Na ścianie, przy której znajdowały się kolejne drzwi, ustawiono dużą
szklaną taflę. Po chwili zorientował się, że to szklany pojemnik olbrzymich
rozmiarów, wypełniony wodą, wewnątrz którego pływają jakieś stworzenia,
oświetlone od dołu niebieskawym światłem. Przypomniał sobie ich nazwę z lekcji
szkolnych. Były to ryby, które wyginęły podczas wojen z Imperialistami, gdy
jeziora wyparowały w błysku bomb atomowych, a rzeki i potoki zmieniły się w
zatrute strumienie, które zasiedliły adaptując się węgorze oraz inne jeszcze
większe i gorsze stworzenia.
- To poważne
naruszenie dyscypliny towarzyszu lejtnancie, nie zameldować się starszemu
stopniem – usłyszał. Gwałtownie zwrócił się w stronę biurka, strzelając
obcasami.
- Młodszy lejtnant
Karol Walter, melduje…
- Spocznij –
przerwała kobieta zza biurka. – Walter spostrzegł, że była niewiele starsza od
niego, jednakże na noszonym przez nią mundurze widniały pagony kapitana. Był to
mundur piechoty, brak na nim było jakichkolwiek oznaczeń, prócz wpiętej w
kołnierz niewielkiej odznaki wojsk powietrznodesantowych. Elita Armii
Czerwonej. Specnaz. A jednak kobieta mówiła płynnie po polsku, co było
zaskakujące. Uniosła się nieco zza biurka , znad maszyny do pisania,
spoglądając na Waltera przez okulary. Dostrzegł, że ma dłuższe blond włosy,
związane z tyłu, a więc miał do czynienia z oficerem sztabowym, a nie frontowym.
Kobieta lustrowała go równie uważnie, mówiąc dalej – Zazwyczaj nie powinno się
wybaczać nawet najdrobniejszych przewinień u żołnierzy naszej bratniej armii,
bowiem prowadzić mogą one do obniżenia bojowego ducha, tak niezbędnego na
froncie do utrzymania i zaprowadzenia na świecie rewolucyjnego komunizmu,
jednak tym razem udzielam wam wyłącznie ustnej reprymendy, bez wpisu do waszych
akt.
- Dziękuję,
towarzyszko kapitan!
- Rozumiem, że wasza
uwaga została rozproszona przez akwarium. Nie widuje się czegoś takiego na co
dzień na froncie, w zasadzie nigdzie już go nie można zobaczyć, ten przeżytek
został dawno wyeliminowany…
Akwarium. Przeszedł
go dreszcz. Słyszał już to słowo, powtarzane czasem z przestrachem wśród
żołnierzy, którzy potem milkli, przerażeni faktem, że jego wypowiedzenie może
ściągnąć najgorsze. W znaczeniu, w jakim je poznał, nie było pojemnikiem
wypełnionym wodą i rybami.
- … lecz My trzymamy
je na pamiątkę dawnych czasów, aby nie zapomnieć, kim byliśmy kiedyś, przed
nadejściem komunizmu – mówiła kobieta. – Kim jest nasz przeciwnik, który nie
zaznał jeszcze powszechnego szczęścia i wyzwolenia spod kapitalistycznego
ucisku. I że może ukrywać się również w naszych szeregach, dlatego musimy się
strzec i pilnować, obserwując każdego. Jak ryby w akwarium, nieświadome, że
ktoś na nie spogląda.
Wstała zza
biurka i podeszła powoli do tafli,
zatrzymując się przed nią.
- Patrząc możemy
zawsze ocenić, która ryba się psuje… i usunąć ją nim zarazi inne. Możemy także
wynagrodzić zachowanie niektórych ryb – odwróciła się w kierunku Waltera.
Podeszła doń i spojrzała nieco w górę, jako że był od niej wyższy. – Wiecie,
gdzie jesteście? - zapytała szybko.
Pokiwał głową.
Przypomniał sobie już nazwisko marszałka na portrecie.
- Głos straciliście?
– rzuciła szorstko.
- Nie, towarzyszko
kapitan, ja… - zająknął się tracąc pewność jak nigdy w życiu, on, który stawiał
czoło okropnościom Dzikich Pól i Polakom. Ale wiedział, że trafiały tu większe
zuchy niż on, przepadając bezpowrotnie w Akwarium. Spoglądał nad głową kobiety,
wpatrując się w portret marszałka Iwana Aleksandrowicza Sierowa, bohatera
Związku Radzieckiego i Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej.
Człowieka, który przysłużył się jego ojczyźnie, aresztując faszystowskich
przywódców burżuazyjno-sanacyjnej Polski, który ocalił Przewodnika Ludzkości
przed zgotowanym mu zdradzieckim spiskiem odstępców, tłumiąc bunt Polaków i
Węgrów. Szefa Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije.
- Nie ty jeden
tracisz tu głos, maładiec – powiedziała kobieta z uśmiechem w kąciku ust. – Nie
ty jeden, gdy trafiasz do Akwarium.
- Ja…
- Spocznijcie,
młodszy lejtnant Karol Walter – powiedziała. – Jestem kapitan Swietłana Natasza
Stanisławowna Budzyńska. A dla was mam teraz jedną radę – przysunęła się
bliżej. – Nie zdradźcie nigdy ideałów. W ostatecznym rozrachunku pozostańcie
wierni swej ojczyźnie. Zrozumieliście?
- Tak jest, towarzysz
kapitan – potwierdził, choć nagle cała sytuacja wydała mu się dziwna.
- Zapamiętajcie tę
radę - powiedziała. – Bo to jedyna, jakiej wam udzielę. Liczymy na was.
Podeszła do biurka i
podniosła słuchawkę jednego z telefonów stojących na blacie.
- Jest tutaj –
zameldowała, uzyskawszy od razu połączenie, po czym potwierdziła. – Tak jest.
Zaczekajcie – powiedziała do Waltera.
Wpatrywał się w akwarium,
spoglądając na pływające ryby, ogłuszony całą sytuacją. Sądził, że podąża do
Informacji Wojskowej, lecz prawda okazała się dużo gorsza. Nie miał pojęcia, że
w sztabie znajduje się piętro, gdzie swą siedzibę ma owiana złą sławą
organizacja, budząca przerażenie, której nazwę nawet najwyżsi oficerowie
wypowiadali z lękiem. Patrzył na ryby i docierało do niego, że znalazł się w
sytuacji podobnej do nich, jest tutaj bezbronny i obserwowany, nie znając nawet
powodów. Mógł się jedynie domyślać, że miało to coś wspólnego z tym, co stało
się na Dzikich Polach i w Drewnicy. Przełknął ślinę, patrząc na niebieską wodę,
za biurkiem kapitan Budzyńska stukała powoli w klawisze maszyny. Dźwięk niósł
się echem w jego głowie.
Ciszę przerwał
wreszcie ostry dźwięk telefonu. Budzyńska podniosła słuchawkę, po czym bez
słowa odłożyła.
- Wejdźcie –
powiedziała patrząc na Waltera. – Towarzysz pułkownik na was czeka.
Oddychając ciężko
ruszył z miejsca, podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Wszedł do środka i
natychmiast oślepł. Wszędzie było światło, białe jasne światło dnia i zabójczej
powierzchni. Odruchowo mrużąc oczy
skulił się i rozejrzał w poszukiwaniu pozycji dającej schronienie.
- Uspokójcie się
towarzyszu, jesteście bezpieczni – usłyszał głos dochodzący z przodu. – Na razie.
Popatrzył w tamtą
stronę, gdzie na tle światła majaczył ciemny kształt.
- Pozwólcie kamandir,
że tym razem przedstawię się wam poprawnie – usłyszał głos Sokoła. – Jestem
pułkownik Iwan Stepanowicz Zachert z Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije.
Dobrze, że przybyliście na moje zaproszenie do GRU, bo mamy o czym porozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz