poniedziałek, 14 listopada 2022

Rozdział 6

 


6.

Walter w wyjściowym mundurze opuścił koszary, kierując się wąskimi korytarzami do wyjścia z Kordonu. Przeszedł skomplikowany system śluz, mijając linie kolejnych posterunków, zamiast przepustki okazując otrzymane wezwanie. Oczy kolejnych żołnierzy rozszerzały się, gdy spoglądali na dokument, a potem na niego, jak gdyby co najmniej zaraził się polactwem. Pod pewnymi względami jego status był teraz dużo gorszy niż  kogośogarniętego łysenkowską przyśpieszoną ewolucją adaptywną, nie dziwił się, że starano się trzymać od niego z dala, na wszelki wypadek, by nie zostać posądzonym o utrzymywanie z nim kontaktu.

Jedynie Arkuszyn, dowiedziawszy się o poleceniu stawiennictwa, wezwał go do siebie, z trzymanej na biurku butelki nalał solidną porcję i podając Walterowi stakana, powiedział:

- Bud zdarow.

Alkohol wciąż palił go w gardle, gdy wspominał słowa Arkuszyna, wzywają go, lecz po niego nie przyszli, co może oznaczać wiele. Na pewno jednak nie chodziło o trywialne kwestie braków w sporządzanych przez niego raportach.

Ostatnia śluza przepuściła go, otwierając się z sykiem pneumatycznego mechanizmu, a stojący tu na straży milicjant spojrzał za nim z niepokojem. Nie wiedział, co ma sądzić o tym ogorzałym żołnierzu, podążającym samotnie z wezwaniem stawiennictwa do siedziby sztabu na Stacji Zwycięstwa, nie doprowadzanym przez żadnych strażników. O ile zdarzało się to jeszcze w przypadku wzywanych do siedziby milicji i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, nieopodal Stacji Plac Dzierżyńskiego, to niezwykle rzadko sytuacja tak miała miejsce w przypadku wojskowych.

Przez Walterem otworzyła się przestrzeń Stacji Szwedzka, jednej z dwóch stacji metra położonej na prawym brzegu zatrutej Wisły. Jak każda stacja graniczna była w dużej mierze zmilitaryzowana, choć dopuszczano tu cywili niezbędnych do wykonywania pewnych prac, a na samej stacji porządku strzegła Milicja Obywatelska, jednak władza należała tu do wojska. Zwłaszcza, iż system śluz zapewniał bezpośrednie połączenie z bazą Kordonu. Jak na żadnej innej stacji głównym problemem potrafili bywać pijani żołnierze, doskonale wiedzący, iż przypadki naruszenia dyscypliny niezwiązane z ideologią, karane są wyłącznie aresztem. Główną bolączką był tutaj pokątny handel kwitnący między wojskowymi a cywilami, sprawiający, iż również Żandarmeria miała w tym miejscu wiele do roboty.

Walter zatrzymał się na chwilę, znalazłszy się w szerokiej przestrzeni Stacji Szwedzka, jednej z najstarszych stacji warszawskiego metra, które zapewniło ocalenie mieszkańcom stolicy podczas wojny z Imperialistami. Sufit był tu nisko sklepiony, oparty na żelbetonowych belkach, utrzymywanych przez potężne czworościenne bryły kolumn. Stacja znajdowała się ponad 60 sążni pod ziemią, na jej dachu spoczywały zwały gruzów zniszczonego Targówka, stanowiąc doskonałą osłonę na wypadek ataku nuklearnego, jak podczas ostatniej wojny. Peron miał szerokość kilku arszynów, pośrodku między platformami biegło podwójne torowisko. W dalszej części znajdowała się komora rozjazdowa, niedawno wykopano kolejne komory i chodniki, rozbudowując tę część miasta na potrzeby obsługi bazy wojskowej. Znajdujące się po obu stronach platformy schody, prowadzące niegdyś na powierzchnię, kończyły się teraz ślepą ścianą.

Na stacji kwitło życie, choć podlegające surowym regułom wojskowego trybu postępowania. Dla pracujących tu robotników otwarto punkty zaopatrzeniowe, za cichym przyzwoleniem wojska, dzięki czemu wymykający się z koszar po alkohol nie musieli narażać się, przekradając bocznymi chodnikami do stacji Dworzec Wileński, stanowiącej znaczne skupisko ludności, a co za tym idzie miejsce gdzie funkcjonowały sklepy oraz meliny. Niedaleko dworca działał Bazar Różyckiego, na którym mimo działalności Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym zawsze nabyć można było rzeczy niedostępne w normalnym handlu. Przede wszystkim pamiątki dawnych czasów i inne przedmioty pochodzące z zony, które zawsze jakoś tu trafiały mimo licznych posterunków usiłujących wyłapać towar przemycany z osady Podkordonu, dokąd znosili go szabrownicy i stalkerzy. Choć ci ostatni nie mogli w teorii sprzedawać swych znalezisk w innych miejscach niż państwowe skupy, praktyka była zupełnie inna.

Walter zszedł na peron, zbliżając się stalowoszarego wagonu. Pociągi kończyły tutaj swą trasę, co godzinę przemieszczając się do głównej linii metra, kursując do Stacji Komuny Paryskiej, stamtąd na południe do Stacji Unii Lubelskiej, skąd ponownie zawracały ku rozjazdowi na lewą stronę Wisły. Walter nie musiał jechać tak daleko, jego celem było Stacja Zwycięstwa, położona na skrzyżowaniu linii metra północ-południe i bocznicy prowadzącej ze wschodniego węzła kolejowego, alternatywnej do głównej trasy kolejowej. Bocznica począwszy od Stacji Zwycięstwa stawała się główną arterią miasta, prowadząc wprost do Stacji Przewodnika Ludzkości Ławrientija Berii, największej w Warszawie, gdzie mieściły się prawie wszystkie główne urzędy oraz siedziba partii. Tam krzyżowała się z kolejną linią północ-południe, wiodącą od Stacji Stawki do Stacji Zbawiciela Józefa Stalina, gdzie przecinała się z linią biegnącą tu od Stacji Zwycięstwa, zwanej powszechnie linią Marszałkowską. Po drodze mijało się podziemną linię kolejową wschód-zachód, biegnącą przez Stację Główną, począwszy od węzła wschodniego. Sieć otaczała jeszcze linia Okrężna podążająca wokół miasta od Stacji Stawki przez Stacje Żytnia, Pawia, Wolska, Towarowa i dalej na południe przez Stacje Narutowicza aż do Stacji Lotnisko Mokotowskie, choć cały odcinek aż do Stacji Zbawiciela Stalina był zmilitaryzowany i wyłączony z ruchu. Całości dopełniała jeszcze równoległa do Marszałkowskiej linia biegnąca Stacjami Nowy Świat, Agrykola, Na Rozdrożu, wzdłuż pancernego umocnienia krawędzi warszawskiej skarpy. Na drugi brzeg, prócz linii, którą miał odjechać, prowadziła jeszcze linia okrężna, przecinająca jego trasę na Stacji Dworzec Wileński, do której właśnie zmierzał.

Kroczył przez peron, oddychając przyjemną przetworzoną atmosferą podziemnego miasta, niosącą tak wiele zapachów, wolną od zanieczyszczeń Dzikich Pól. Duszne powietrze filtrowane było w metalowym zamkniętym obiegu trzewi miasta, utrzymywanym w systemie licznych śluz, z monitorowanym poziomem skażenia. Wrota pozwalały odciąć kolejne komory, w wypadku nadciągnięcia trujących chmur z wnętrza zony, do czego dochodziło już w przeszłości. System nie był hermetyczny, Warszawa już dawno rozrosła się w głąb podziemi, wykorzystując lochy i piwnice dawnego miasta oraz wykopane przez lata tunele i komory, będące domem dla całej społeczności.

Walter wychował się w samym środku metra, na Stacji Koszykowa, bezpiecznie skrytej na Linii Rewolucji, między Politechniką a Stacją Chałubińskiego. Nawet w tych pierwszych latach po wojnie z Imperialistami, gdy zniszczone obszary zmieniały się w Dzikie Pola, a twory włóczyły się po powierzchni, atakując ludzi i przedostając do tuneli, Koszykowa pozostawała niezagrożona. Odcięta całkowicie od świata, z zawalonymi wejściami, uniemożliwiała przedostanie się Polakom do wewnątrz. Walter nie pamiętał prawie w ogóle tych lat, jego pierwsze wspomnienia wiązały się już z życiem w podziemiach i wychowaniem w ośrodku pionierów. Wówczas armia walczyła o oczyszczenie powierzchni, gdy Polacy zagrażać zaczęli linii kolejowej wschód-zachód. To wtedy bohaterscy obrońcy sojuszu robotniczo-chłopskiego wyrysowali linię Kordonu i wypchnęli Polaków na prawy brzeg Wisły, umożliwiając przemienienie znacznej części okolic dawnej Warszawy w tereny uprawne. Miczurinowskie warzywa przyjęły się na powierzchni świetnie, zgodnie z zasadami łysenkizmu dostosowując do zmienionych warunków, sprawiając, iż zaopatrzenie stało się dużo lepsze niż przed wojną. Choć starsze pokolenie długo nie mogło przywyknąć do życia w oświetlonej sztucznym światłem podziemnej Warszawie, młodzież taka jak on, nie znając innego życia, na powierzchni czuła się nieswojo. Podobnie wyglądało obecnie życie w wielu miastach Związku, w których efektem wojny z Imperialistami było ukrycie się w przemyślnym systemie bunkrów i tuneli, mogących przetrwać uderzenia atomowe, od lat przynajmniej kilka razy w roku przydarzające się na planecie, na której przeżytki gnijącego kapitalizmu zaciekle broniły się przed postępem, a maoiści usiłowali zastąpić komunistyczny indywidualizm swym kolektywizmem.

Warszawa ocalała wskutek geniuszu socjalistycznych przywódców, którzy w czasach budowy komunizmu podjęli brzemienną w skutkach decyzję, o której po dziś dzień uczono w szkołach. Świadczyła ona o wyższości ustroju i dojrzałości jego przywódców, dzięki którym uratowano stolicę Polski dla przyszłych pokoleń. Tę historię znało każde dziecko, gdy Geniusz Narodów, Józef Stalin, poprzednik Przewodnika Ludzkości, Ławrientija Berii, zaproponował bratnią pomoc w odbudowie Warszawy po wojnie z faszyzmem, odmianie imperialistycznego kapitalizmu. W imieniu narodu rosyjskiego zaoferował dar, dając do wyboru budowę osiedla mieszkaniowego, wielkiego Pałacu Rad Nauki i Kultury lub metra. Wybrano metro, które wzniesiono w niebywałym tempie, bijąc wszelkie normy i już wkrótce okazało się, jak brzemienna w skutkach była to decyzja.

Bohaterscy górnicy rosyjscy, wraz z polskimi towarzyszami, począwszy od 1951 roku, kopali szyby na głębokość 40 - 60 metrów, ówczesnej jednostki metrycznej, następnie przebijali się przez iły i piaski nasączone wodą. Wreszcie wydrążyli korytarze i chodniki pod miastem, prowadząc tory w osobnych tunelach. Ta akordowa praca sprawiła, iż w swym początkowym przebiegu głębokie metro ukończono już dwa lata później. Tak narodziła się pierwotna linia, biorąca początek na Stacji Szwedzka, wiodąca przez Dworzec Wileński na drugą stronę Wisły, na Stację Plac Teatralny, gdzie rozgałęziała się na dwa odcinki. Jeden prowadził na południe pod Placem Zwycięstwa, krzyżując się z Dworcem Głównym, jako obecna linia Marszałkowska prowadząc przez Stację Plac Konstytucji do Stacji Plac Unii Lubelskiej. Gdy place na powierzchni przestały istnieć, nazwy stacji uległy skróceniu. Linia wiodąca na północ przechodziła przez Plac Dzierżyńskiego, kończąc swój bieg na Placu Komuny Paryskiej, z czasem ulegając przedłużeniu. Otwarcie metra, mimo iż wówczas każdą stację wyposażono w jedno tylko wejście, stało się wielkim świętem i triumfem budującego komunizm społeczeństwa. Oddane do użytku stacje zachwycały swym wspaniałym i bogatym wystrojem.

Już kilka lat później metro okazało się czymś więcej. Stało się schronieniem podczas wojny z Polakami. W tunelach ukryła się postępowa część ludności Warszawy i okolic, podczas gdy marszałek Polski Konstanty Rokossowski z wiernych sobie oddziałów utworzył Drugą Armię Wojska Polskiego, roznosząc zdradzieckie oddziały w pył, niszcząc rebelię ogniem i mieczem oraz bombami atomowymi. Użycie tej broni w najbliższych rejonach Warszawy uzmysłowiło wszystkim, jak będzie wyglądać nadchodząca wojna z Imperialistami. Inny przykład dała sytuacja na bratnich Węgrzech, gdzie także tunele pozwoliły ocalić i przeżyć przez miesiące odciętym od świata siłom, wiernym idei budowy komunizmu, po tym jak na miasto spadły bomby atomowe, aby spalić swym ogniem ręce podniesione na prawowitą władzę.

We wszystkich miastach Związkowych przystąpiono do kopania tuneli głębokiego metra, zwłaszcza, iż napięcie na świecie jasno mówiło, iż nadciąga nieuniknione starcie z gnijącym kapitalizmem. W Warszawie wydobyto plany opracowane ćwierć wieku wcześniej, w ciągu kilku lat powstały żelbetonowe tunele, tworzące podziemną sieć połączeń stolicy, między zachodnim węzłem kolejowym a Wisłą, oraz Słodowcem na północy a Polami Mokotowskimi na południu. Sieć tuneli połączyła liczne stacje, metro stało się podstawowym środkiem transportu dla ludności, doskonale pamiętającej niedawne wydarzenia. I dzięki temu prawie wszyscy mieszkańcy Warszawy i okolic ocaleli. Zaprawieni w ćwiczeniach i alarmach zeszli pod ziemię, gdy rozpoczęła się wojna z Imperialistami, kiedy spadać zaczęły rakiety, bomby wodorowe oraz stonka, zaś Imperialiści użyli każdego rodzaju posiadanej śmiercionośnej broni, chcąc powstrzymać postęp. Teraz, wiele lat później, Warszawa była nadal stolicą podziemnej Polski, w której zaprowadzono komunizm. Lecz wciąż niezbędnym było jego obronienie, czym ofiarnie zajmowały się całe masy na froncie, którym podążała Druga Armia Wojska Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej.

Spoglądając na symbole sierpa i młota widniejące na stalowym wagonie, Walter wsiadł do środka. Zajął miejsce, patrząc na surowy wystrój Stacji Szwedzka. Nie przypominała ona innych stacji pierwszej linii metra, była niewielka z nielicznymi reliefami robotników na ścianach. W czasach, gdy ją budowano znajdował się tu kres Warszawy i zabudowania Targówka, traktowano ją raczej jako nastawnię i miejsce serwisowe, planując, iż właściwą stacją stanie się Dworzec Wileński, wybudowany z rozmachem godnym socrealizmu.

Walter powiódł wzrokiem po peronie, po czym rozejrzał się po wagonie. Zapełniali go w dużej mierze robotnicy, wracający z nocnej zmiany z warsztatowni Kordonu oraz wschodniego węzła kolejowego, przysypiający na siedzeniach. Było także kilku mężczyzn wyglądających na handlarzy, zapewne przewożących jakieś towary z Podkordonu do swych drobnych sklepików, które utrzymały się na uboczu wielkich państwowych magazynów.

Światło na stacji zamigotało i przygasło, po czym generatory uruchomiły się zapewniając nieprzerwaną dostawę do czasu wyeliminowania problemu. Często stanowiły go szczury przegryzające kable biegnące przez tunele. Drzwi metalowego wagonu zasunęły się a pociąg ruszył, gasząc zbędne oświetlenie. Walter odetchnął głęboko, starając się nie myśleć o tym, co czeka na niego na końcu drogi. Pociąg wjechał w prawe odgałęzienie tunelu i zniknął w nim, powoli tocząc się przed siebie. Po lewej stronie został tunel prowadzący w kierunku Kordonu, podążali teraz przez przyjazną ciemność. Długi i wąski korytarz obniżał się, niedługo pociąg wyjechał znowu w blade światło. Odcinek położony między Stacją Szwedzka, a Dworcem Wileńskim nie był długi, Walter wiedział, że po drodze minęli ostatni posterunek wojskowy i gniazda CKM stanowiące, wraz ze znajdującą się w tym miejscu śluzą, ostatni punkt straży wojskowej. Teraz znalazł się już w cywilnej części miasta, docierając do Dworca Wileńskiego, gdzie kwitło życie i znajdowało się wiele knajp, a także melin i uciech. Ich istnienie było oficjalnie usankcjonowane, przeznaczonych dla żołnierzy szukających tej rozrywki, dzięki czemu mogli rozładować napięcie.  Stacja znajdowała się najbliżej Kordonu i właśnie tu wydawano głównie przepustki z frontu - chyba, że żołnierze składali wnioski o umożliwienie odwiedzenia im domu, co zdarzało się raczej rzadko. Większość z nich nie miała rodziców, byli produktem powojennych czasów, kiedy to większą część bezprizornych oraz sierot oddano pionierskiemu wychowaniu, kształcąc w ten sposób przyszłych zawodowych żołnierzy, tak jak on bezgranicznie oddanych idei komunizmu. Pozostali żołnierze wywodzili się przede wszystkim z pozostałych części Związku, zgodnie z polityką internacjonalizmu wewnętrznego, co najmniej 30 % sił wojskowych pochodzić musiało z innych republik.

Dwuwagonowy pociąg wtoczył się na Dworzec Wileński, a Walter zamrugał, choć stacja nie była nigdy w pełni oświetlona. Pociąg zatrzymał się na peronie, nad którym wisiały masywne żyrandole, a sufit biegł łukiem nad torowiskiem. Na peron prowadziły arkady między potężnymi kolumnami, zdobionymi ornamentami. Podłoga zachowała jeszcze ślady dawnej świetności, widoczne były dekorowane płytki. Peronem przechadzały się patrole milicji, inspekcji handlowej i żandarmerii wojskowej, choć ta ostatnia miała najmniej roboty, bowiem od czasu rozpoczęcia operacji Odwet przepustek z Kordonu nie udzielano. Mimo aktywności służb porządkowych towary z zony pochodzące z Podkordonu zawsze w jakiś tajemniczy sposób znajdowały drogę na Bazar Różyckiego, nierzadko przemycane na prośbę handlarzy przez żołnierzy udających się na przepustkę, w zamian za kilka kopiejek.

Dworzec Wileński był jedną z najbardziej barwnych i żywych stacji Warszawy, połączony z chodnikami i komorami dawnej Pragi, wciąż się rozbudowywał, sprawiając wrażenie bogatszej od pozostałych stacji, choć oczywiście w komunizmie rzecz taka była nie do pomyślenia. Był także niezwykle gwarny, a od tego rodzaju hałasu Walter przez ostatnie dni nieco się odzwyczaił, bowiem nawet ciasne korytarze garnizonu nie rozbrzmiewały taką kakofonią wszechobecnych dźwięków. W Kordonie łatwo było zapomnieć jak wielu ludzi mieszka w podziemnym mieście.

Czworo drzwi wagonu zasunęło się z sykiem i pociąg znowu ruszył, gasząc światła, by zagłębić się w ciemności. Teraz podążał głęboko pod ziemią, tunelem pod zatrutą Wisłą, od której z dala trzymały się nawet patrole wojskowe. Poziom jej promieniowania i skażenia gwarantował dawkę, jakiej nie potrafiły obniżyć nawet największe dawki leków. W jej wodach zamieszkały zaś różne dziwne stworzenia, niektóre nazbyt drapieżne dla wszystkiego, co próbowało zbliżać się do brzegu rzeki. Pod tym względem zasady łysenkizmu były nieubłagane i sprawdzały się w praktyce. Wszystkie gatunki przystosowywały się do warunków, najlepiej jak umiały.

Walter wsłuchiwał się w miarowy stukot kół, ciemność rozświetlały mijane lampy, rozmieszczone rzadko na suficie tunelu, a także widoczny żar skręconych papierosów. Gdy pociąg zatrzymywał się na Stacji Teatralnej dostrzegł, że niektórzy z pasażerów przypatrują mu się z ciekawością. Czynili to z ukrycia, każdy przywykł aby nie okazywać nadmiernego zainteresowania, spuszczać głowę, starając się nie dać pretekstu przedstawicielom władzy. Na Stacji Teatralnej, jak i na pozostałych, o zagrożeniu ze strony Imperialistów przypominały rozwieszone plakaty. Wróg mógł być wszędzie, choć Walter po wstąpieniu do wojska zupełnie o tym zapomniał, gdyż jego przeciwnikiem stali się Polacy. Problemy żyjących w mieście robotników, chłopów pracujących zarówno na powierzchniowych jak i podziemnych farmach, urzędników czy ludzi zatrudnionych w sektorze usług, nie były częścią jego życia. On bronił tych ludzi przed zmieniającym się, groźnym, adaptującym się wrogiem.

Stacja Teatralna nie była duża, tu sufit był płaski, ozdobiony licznymi dekoracjami i lustrami, w dawnych czasach, gdy stacja pozostawała w pełni rozświetlona, a lustra były czyste, rozjaśniały ją miriady świateł. Na biegnącym między torowiskami peronie znajdowały się białe kolumny, podtrzymujące sklepienie. Stacja brała swą nazwę od znajdującego się niegdyś na powierzchni budynku teatralnego, łącząc się teraz z jego podziemiami, gdzie odcięta od powierzchni znajdowała się scena. Odbywały się tam akademie i przedstawienia. Zarówno w ośrodku, jak i po wstąpieniu do wojska, Waltera przyprowadzano tu w ramach zajęć wychowawczych i kulturalno-oświatowych, na sztuki czołowych dramaturgów radzieckich. Także w tym miejscu odbywały się zawsze centralne obchody święta rewolucji. Stąd mógł w zasadzie przejść już piechotą, bowiem szereg korytarzy zapewniał łączność z pobliską Stacją Zwycięstwa, postanowił jednak dotrzeć tam pociągiem. Ten potoczył się przez tunel i na chwilę zatrzymał się, gdy przestawiano zwrotnicę. Znajdowało się tu skrzyżowanie, tunel na wprost wiódł ku centrum miasta i Stacji Berii. Jednak była to odnoga rzadko używana, bowiem droga łącząca bazę wojskową z siedzibą partii traktowana była wyłącznie jako awaryjna. Zapewne na odcinku tym znajdowały się uzbrojone posterunki. Chcąc dotrzeć do Stacji Berii należało przesiąść się na Stacji Zwycięstwa, ku której właśnie podążał, w kierunku Linii Marszałkowskiej, łączącej Stację Unii Lubelskiej, z jej odległym krańcem  - Stacją Komuny Paryskiej i tunelami prowadzącymi ku Słodowcowi, gdzie znajdowała się przypowierzchniowa osada.

W ten sposób dotarł do kresu swej podróży, na istniejące tu dwa perony, wybudowane z uwagi na rozgałęzienie torowisk. Gdy wagon zatrzymał się z szarpnięciem, z ciężkimi nogami wstał i wyszedł na stację, jak zwykle pełną życia. Wymijając ludzi powędrował między kolumnami w kierunku

chodnika prowadzącego do siedziby sztabu. Przeszedł między zdobionymi płaskorzeźbami przedstawiającymi trud ludzi pracy; minął grupę pionierów na szkolnej wycieczce, prowadzonej przez nauczycielki noszące obowiązkowe czerwone chusty. Oczy dzieci były niczym wąskie szparki, pochodziły z pokolenia, które zaadaptowało się już do życia w metrze. Szedł powoli, przyglądając się twarzom mijanych osób. Choć przeważająca część z nich była w wieku zbliżonym do jego, mając niewiele ponad lub nawet mniej niż 20 lat, wszystkie oblicza były szare i blade, należące do ludzi, którzy nie opuszczali nigdy podziemi.

Przystanął przed wejściem w korytarzyk i wyciągnął skręconego wcześniej papierosa. Zaciągał się długo i łapczywie, zastanawiając się, czy nie jest to jego ostatnia przyjemność w życiu. Wreszcie papieros się dopalił, parząc go w palce. Nie pozostał już żaden powód, by zwlekać.

Korytarz doprowadził go do ciężkich metalowych wrót, przy których stali dwaj uzbrojeni żołnierze, noszący pancerze taktyczne, co sprawiało, iż byli od niego dużo wyżsi. Ledwo mieścili się w niskim tunelu, jednak widok wojaków odzianych w pancerne zbroje, z wyglądu przypominających małe tanki, przypominał o potędze wojska i jego możliwościach. Walter nie wątpił, iż są w pełni uzbrojone. Na Dzikich Polach nie korzystano z nich, bowiem spowalniały żołnierzy, utrudniały poruszanie, miały ograniczony kąt widzenia. Stąd też były słabo przydatne podczas walk w zonie, gdzie wojsko musiało często się przemieszczać, dostosowując taktykę do szybkości i ilości Polaków. Jednak, jako osłona dla piechoty bądź tanków, sprawdzały się świetnie, roznosząc dzięki swym potężnym działkom kolejne fale szturmującego przeciwnika. Żołnierze kryli się w ich wnętrzach, w wielkich skafandrach, podczas walk z imperialistami, którzy w przeciwieństwie do Polaków dysponowali znaczną siłą ognia, zdolną przetrzebić idącą do walki piechotę. Na tamtych polach bitew niezbędne było użycie ciężkiej opancerzonej dywizji, która miała szansę przedostać się przez umocnione pozycje.

Walter okazał swe wezwanie i został wpuszczony do wewnątrz, gdzie natrafił na kolejny posterunek. Polecono mu oddać pistolet, lecz pozostawiono pas, co było pocieszające. Musiał poddać się prześwietleniu, które potwierdziło, że nie posiada przy sobie innego uzbrojenia, a następnie został skierowany do pomieszczenia, w którym odkażono go przy użyciu jakiegoś dymu. Środki bezpieczeństwa były dlań w pełni zrozumiałe. Tu znajdował się sztab Drugiej Armii, będący łakomym celem dla Imperialistów. Ukryty głęboko pod ziemią, pod dawną siedzibą Sztabu, stanowił mózg operacji prowadzonych na Dzikich Polach. Tu mieściła się Stawka Najwyższego Naczelnego Dowództwa, najwyższy organ wojskowy LPKRR, koordynujący działania wojenne i odpowiedzialny za strategiczne kierowanie siłami połączonych frontów. Tu podejmowano decyzje, w oparciu o informacje płynące z frontu zachodniego pod Poznaniem, z frontu środkowopolskiego na Dzikich Polach, a przede wszystkim z frontów walki wyzwoleńczej, gdzie codziennie na całym świecie Imperialiści usiłowali naruszyć kruchy pokój. Choć ostatnio boje toczyły się głównie w rejonie basenu śródziemnomorskiego i na Atlantyku, mogły mieć wpływ na sytuację w środkowoeuropejskich zonach. Maoiści także nie próżnowali, niosąc sztandary swego zdradzieckiego przywódcy, podstępnie atakując Wyspy Kurylskie, bądź rejony atomowej pustyni mongolskiej, gdzie tracili wielu ludzi w starciu z hordami mongolskimi z tamtejszej zony. Nic dziwnego więc, że w sztabie panował ruch i wąskimi korytarzami krążyli oficerowie wojska.

Uzbrojona eskorta poprowadziła Waltera w kierunku windy. Wsiedli wraz z nim, szeregowi stanęli po jego obu stronach. Drzwi kabiny zasunęły się i ruszyli, a Walter zdziwił się mając wrażenie, że jadą do góry, choć było to niemożliwe. Siedziba sztabu mieściła się głęboko pod powierzchnią, bezpieczna od wszelkich możliwych rodzajów imperialistycznych ataków, wkopana wiele arszynów w ziemię.

Gdy drzwi windy rozsunęły się, na Waltera czekali kolejni strażnicy. Po raz kolejny skrupulatnie sprawdzili wezwanie, książeczkę wojskową porównując ze zdjęciem, przystawili masywny czytnik do jego czaszki, potwierdzając na oscyloskopie odczyt identyfikacyjny wszczepu z posiadanym wzorcem. Znalazł się w korytarzu oświetlonym ciemnożółtym światłem, ze ścianami wyłożonymi drewnianą boazerią, co nie było dość częste. Jego środkiem biegł czerwony dywan, na ścianach zawieszono portrety Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina, Dzierżyńskiego oraz jeszcze innych postaci, spośród których nie wszystkie Walter kojarzył z nazwiska. Idąc korytarzem mijali drzwi nienoszące żadnych oznaczeń i numerów, na każdymi świeciła lampa, zawieszona na wygiętym kawałku metalu, przeczącym znanej Walterowi prostocie. Niektóre z lamp paliły się na czerwono. Strażnicy doprowadzili go do środka korytarza i zapukali.

- Wejść – rozległ się zimny kobiecy głos.

Wkroczył do środka, podczas gdy strażnicy zasalutowali i odeszli. Drzwi za nim zamknęły się, a on niepewnie przystanął, rozglądając po pokoju, oświetlonym wyłącznie lampką stojącą na biurku. Siedziała za nim postać, nad którą wisiały dwa portrety. Pod większym, przedstawiającym Przewodnika Ludzkości, Ławrientija Berię znajdował się mniejszy, na którym widniał mężczyzna w mundurze marszałka. Walter nie mógł sobie przypomnieć jego imienia, choć przecież znał na pamięć twarze wszystkich dowódców armii. Ten miał jednak na sobie prosty mundur, nie nosił oznaczeń, w przeciwieństwie do pozostałych dowódców, w szczególności frontowych generałów. Był marszałkiem, a przecież było ich tylko trzech w całym Związku. Gdy Walter przywoływał w pamięci ich nazwiska, jego uwagę przyciągnęło inne źródło światła. Na ścianie, przy której znajdowały się kolejne drzwi, ustawiono dużą szklaną taflę. Po chwili zorientował się, że to szklany pojemnik olbrzymich rozmiarów, wypełniony wodą, wewnątrz którego pływają jakieś stworzenia, oświetlone od dołu niebieskawym światłem. Przypomniał sobie ich nazwę z lekcji szkolnych. Były to ryby, które wyginęły podczas wojen z Imperialistami, gdy jeziora wyparowały w błysku bomb atomowych, a rzeki i potoki zmieniły się w zatrute strumienie, które zasiedliły adaptując się węgorze oraz inne jeszcze większe i gorsze stworzenia.

- To poważne naruszenie dyscypliny towarzyszu lejtnancie, nie zameldować się starszemu stopniem – usłyszał. Gwałtownie zwrócił się w stronę biurka, strzelając obcasami.

- Młodszy lejtnant Karol Walter, melduje…

- Spocznij – przerwała kobieta zza biurka. – Walter spostrzegł, że była niewiele starsza od niego, jednakże na noszonym przez nią mundurze widniały pagony kapitana. Był to mundur piechoty, brak na nim było jakichkolwiek oznaczeń, prócz wpiętej w kołnierz niewielkiej odznaki wojsk powietrznodesantowych. Elita Armii Czerwonej. Specnaz. A jednak kobieta mówiła płynnie po polsku, co było zaskakujące. Uniosła się nieco zza biurka , znad maszyny do pisania, spoglądając na Waltera przez okulary. Dostrzegł, że ma dłuższe blond włosy, związane z tyłu, a więc miał do czynienia z oficerem sztabowym, a nie frontowym. Kobieta lustrowała go równie uważnie, mówiąc dalej – Zazwyczaj nie powinno się wybaczać nawet najdrobniejszych przewinień u żołnierzy naszej bratniej armii, bowiem prowadzić mogą one do obniżenia bojowego ducha, tak niezbędnego na froncie do utrzymania i zaprowadzenia na świecie rewolucyjnego komunizmu, jednak tym razem udzielam wam wyłącznie ustnej reprymendy, bez wpisu do waszych akt.

- Dziękuję, towarzyszko kapitan!

- Rozumiem, że wasza uwaga została rozproszona przez akwarium. Nie widuje się czegoś takiego na co dzień na froncie, w zasadzie nigdzie już go nie można zobaczyć, ten przeżytek został dawno wyeliminowany…

Akwarium. Przeszedł go dreszcz. Słyszał już to słowo, powtarzane czasem z przestrachem wśród żołnierzy, którzy potem milkli, przerażeni faktem, że jego wypowiedzenie może ściągnąć najgorsze. W znaczeniu, w jakim je poznał, nie było pojemnikiem wypełnionym wodą i rybami.

- … lecz My trzymamy je na pamiątkę dawnych czasów, aby nie zapomnieć, kim byliśmy kiedyś, przed nadejściem komunizmu – mówiła kobieta. – Kim jest nasz przeciwnik, który nie zaznał jeszcze powszechnego szczęścia i wyzwolenia spod kapitalistycznego ucisku. I że może ukrywać się również w naszych szeregach, dlatego musimy się strzec i pilnować, obserwując każdego. Jak ryby w akwarium, nieświadome, że ktoś na nie spogląda.

Wstała zza biurka  i podeszła powoli do tafli, zatrzymując się przed nią.

- Patrząc możemy zawsze ocenić, która ryba się psuje… i usunąć ją nim zarazi inne. Możemy także wynagrodzić zachowanie niektórych ryb – odwróciła się w kierunku Waltera. Podeszła doń i spojrzała nieco w górę, jako że był od niej wyższy. – Wiecie, gdzie jesteście? - zapytała szybko.

Pokiwał głową. Przypomniał sobie już nazwisko marszałka na portrecie.

- Głos straciliście? – rzuciła szorstko.

- Nie, towarzyszko kapitan, ja… - zająknął się tracąc pewność jak nigdy w życiu, on, który stawiał czoło okropnościom Dzikich Pól i Polakom. Ale wiedział, że trafiały tu większe zuchy niż on, przepadając bezpowrotnie w Akwarium. Spoglądał nad głową kobiety, wpatrując się w portret marszałka Iwana Aleksandrowicza Sierowa, bohatera Związku Radzieckiego i Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej. Człowieka, który przysłużył się jego ojczyźnie, aresztując faszystowskich przywódców burżuazyjno-sanacyjnej Polski, który ocalił Przewodnika Ludzkości przed zgotowanym mu zdradzieckim spiskiem odstępców, tłumiąc bunt Polaków i Węgrów. Szefa Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije.

- Nie ty jeden tracisz tu głos, maładiec – powiedziała kobieta z uśmiechem w kąciku ust. – Nie ty jeden, gdy trafiasz do Akwarium.

- Ja…

- Spocznijcie, młodszy lejtnant Karol Walter – powiedziała. – Jestem kapitan Swietłana Natasza Stanisławowna Budzyńska. A dla was mam teraz jedną radę – przysunęła się bliżej. – Nie zdradźcie nigdy ideałów. W ostatecznym rozrachunku pozostańcie wierni swej ojczyźnie. Zrozumieliście?

- Tak jest, towarzysz kapitan – potwierdził, choć nagle cała sytuacja wydała mu się dziwna.

- Zapamiętajcie tę radę - powiedziała. – Bo to jedyna, jakiej wam udzielę. Liczymy na was.

Podeszła do biurka i podniosła słuchawkę jednego z telefonów stojących na blacie.

- Jest tutaj – zameldowała, uzyskawszy od razu połączenie, po czym potwierdziła. – Tak jest. Zaczekajcie – powiedziała do Waltera.

Wpatrywał się w akwarium, spoglądając na pływające ryby, ogłuszony całą sytuacją. Sądził, że podąża do Informacji Wojskowej, lecz prawda okazała się dużo gorsza. Nie miał pojęcia, że w sztabie znajduje się piętro, gdzie swą siedzibę ma owiana złą sławą organizacja, budząca przerażenie, której nazwę nawet najwyżsi oficerowie wypowiadali z lękiem. Patrzył na ryby i docierało do niego, że znalazł się w sytuacji podobnej do nich, jest tutaj bezbronny i obserwowany, nie znając nawet powodów. Mógł się jedynie domyślać, że miało to coś wspólnego z tym, co stało się na Dzikich Polach i w Drewnicy. Przełknął ślinę, patrząc na niebieską wodę, za biurkiem kapitan Budzyńska stukała powoli w klawisze maszyny. Dźwięk niósł się echem w jego głowie.

Ciszę przerwał wreszcie ostry dźwięk telefonu. Budzyńska podniosła słuchawkę, po czym bez słowa odłożyła.

- Wejdźcie – powiedziała patrząc na Waltera. – Towarzysz pułkownik na was czeka.

Oddychając ciężko ruszył z miejsca, podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Wszedł do środka i natychmiast oślepł. Wszędzie było światło, białe jasne światło dnia i zabójczej powierzchni.  Odruchowo mrużąc oczy skulił się i rozejrzał w poszukiwaniu pozycji dającej schronienie.

- Uspokójcie się towarzyszu, jesteście bezpieczni – usłyszał głos dochodzący z przodu. – Na razie.

Popatrzył w tamtą stronę, gdzie na tle światła majaczył ciemny kształt.

- Pozwólcie kamandir, że tym razem przedstawię się wam poprawnie – usłyszał głos Sokoła. – Jestem pułkownik Iwan Stepanowicz Zachert z Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije. Dobrze, że przybyliście na moje zaproszenie do GRU, bo mamy o czym porozmawiać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz