piątek, 18 listopada 2022

Rozdział 7

 7.

Walter nie od razu odzyskał wzrok. Przyzwyczajał się do dziennego światła powoli, podczas gdy kontury otaczającego go świata się wyostrzały. Wejście do pomieszczenia wyposażonego w okna, po dwóch dobach spędzonych pod ziemią, stanowiło znaczny szok, choć nie tak duży, jak fakt, że znalazł się w budynku znajdującym się na powierzchni. Z całą mocą wróciło poczucie zagrożenia, jakie miał na otwartej przestrzeni, gdzie nie mógł skryć się w bezpiecznych trzewiach tuneli metra.

- Nie bójcie się – powiedział Zachert. – Chroni nas pancerna szyba, takiej samej grubości, jak używana na Kremlu. Nie przebije jej nawet pocisk wystrzelony z tanka. Nie przepuszcza promieniowania. A w wypadku alarmu bombowego zdążymy zejść do schronu.

Walter mrugał oczami. Za plecami Sokoła widział stalowoszare niebo, wywołujące odruch paniki.

- Podejdźcie tu – polecił Zachert, a Walter zmusił się, aby to uczynić. Szok wywołany oślepieniem powoli mijał, jednak był żołnierzem i bywał wielokrotnie na powierzchni. Zbliżył się do Sokoła.

- Popatrzcie – rzekł mężczyzna. – Robi wrażenie, prawda? – Walter zorientował się, że patrzy na świat z wysokości. Spoglądał na zrujnowaną Warszawę nie z poziomu ziemi, znajdował się wyżej. Nie przepadał za tym, nie lubił latania wiertalotami, zawsze zastanawiał się jak znoszą to piloci, a w szczególności myśliwcy z migów i suchoji, którym ziemia przesuwała się poniżej z olbrzymią prędkością. Wciąż mrugał oczami, odzyskując widzenie, dostrzegając teraz ruiny budowli na horyzoncie, niezbyt odległy budynek Prudentialu, najwyższy w Warszawie, od dawna całkowicie opuszczony, wraz z ciągnącymi się wokół niego gruzowiskami. Sprawiały wrażenie opuszczonych, choć poniżej kwitło życie, znajdowały tam się zamaskowane wyrzutnie przeciwlotnicze, działa przeciwrakietowe i potężne armaty, które nie tak dawno zrównały z ziemią obszar położony na północny wschód od stolicy. W kierunku południowym ciągnęły się zaś pola miczurinowskich upraw, aż po granice okolic miasta Warszawy, stanowioną przez Fort Dąbrowskiego strzegący Czerniakowa. Dalej była już tylko zona, te bezpieczniejsze i nigdy niepoznane południowe Dzikie Pola. Tuż pod nim ciągnęło się gruzowisko, na wprost w pewnej odległości, znajdował się ocalały fragment budynku w postaci arkad, za nimi pnie czarnych drzew, porastane przez czerwoną roślinność.

- Jesteśmy na drugim piętrze – powiedział Zachert. – A poniżej nas widzicie ruiny dawnego Pałacu Saskiego. Rozsypane na atomowym wietrze, jak cała upadająca potęga Imperialistów. Lubię na nie patrzeć, przypominają mi, jak ulotna i tymczasowa jest ich cała potęga. Ale towarzyszu lejtnancie, nie obawiajcie się, zasłonię te okna, inaczej nie uda się nam porozmawiać. Widzę, że widok Warszawy wami nieźle wstrząsnął, choć staracie się maskować. Zapewne nigdy nie widzieliście jej z tej perspektywy?

- Nie, towarzyszu pułkowniku.

Zachert podszedł do biurka i wcisnął znajdujący się tam przycisk. Okna zaczęły być przesłaniane zjeżdżającymi na zewnątrz budynku w dół metalowymi zasłonami. Zachert zapalił lampę, kierując ją w kierunku Waltera, skutkiem czego, ten nie dostrzegał niczego innego. Najpierw światło dzienne, potem ciemność, wreszcie światło wprost w oczy. Nie miał pojęcia, co znajduje się w pomieszczeniu.

- Siadajcie – polecił Sokół, usadawiając się za biurkiem, na którym leżał duży arkusz papieru oraz ułożone teczki. Poprawił lampę, kierując światło nieco z boku. – To stara technika – rzekł z namaszczeniem. – Kiedyś kierowano światło na przesłuchiwanego, aby dostrzec czy mruży źrenice i kłamie podczas przesłuchania. Od tamtej pory technika poszła znacznie naprzód, nie potrzebujemy tego, aby stwierdzić czy kłamiecie towarzyszu, po prostu będziemy to wiedzieć. Jakieś pytania, młodszy lejtnancie?

- Nie, towarzyszu pułkowniku.

- Doskonale, radziecki z was człowiek – pochwalił Zachert. – Nie wiecie, po co tu jesteście, z jakiego powodu was wezwano, za jakie przewinienia jesteście przesłuchiwani, ale przyjmujecie los z pokorą. Charaszo.

Zdjął ze stosu jedną z teczek, ułożył ja na biurku i otworzył. Wszystko to czynił przy pomocy lewej ręki, prawa znajdowała się pod stołem, a Walterowi nie udało się dostrzec jak wygląda jego dłoń.

- Młodszy lejtnant Karol Walter, lat 21 – zaczął czytać Zachert. – Urodzony na Stacji Twarda w latach szalejącej na powierzchni zimy atomowej i przekazany przez rodziców na pionierskie wychowanie. Znaczy z urodzenia Warszawiak, do tego z Woli, robotniczej dzielnicy z najlepszymi tradycjami… Czujecie się Warszawiakiem, Walter?

- Komunistą, towarzyszu pułkowniku.

- Znakomita odpowiedź, towarzyszu, znakomita, świetnie wykuli was w ogniu pionierskiego wychowania. Rodzice komuniści, bez zarzutu i złego pochodzenia… Poznaliście ich kiedyś?

- Nie, towarzyszu pułkowniku.

- Doskonale, prawdziwi ideowcy, w tamtych latach mało kto chciał dobrowolnie oddawać dzieci na wychowanie Państwu, a oni dali przykład. Macie to po nich, trzeba przyznać, że jesteście prawdziwym komunistą. Co nie znaczy – Sokół zniżył głos – Że nie ma wobec was zarzutów.

Walter milczał.

- W wieku 15 lat kończy podstawową obowiązkową edukację – referował dalej pułkownik. – Nie decyduje się, mimo rad doradcy zawodowego, na pracę w przemyśle, zamiast tego wstępuje na ochotnika do wojska. Przydzielony do piechoty, walczy na Dzikich Polach, gdzie dosługuje się w ciągu pięciu lat stopnia sierżanta. Wyznaczony do zwiadu, od trzech lat patrole rozpoznania w zonie odcinka frontu środkowopolskiego. Wielokrotnie odznaczony, ordery pierwszej i drugiej klasy, medal obrońcy komunizmu… ranny pod Pułtuskiem, wykazał się bohaterstwem, proszę walki w Nowym Dworze Mazowieckim, pod Płońskiem, Sokołowem Podlaskim… I wreszcie bohaterska obrona nad Liwcem. W Liwie, po wykryciu znacznych sił Polaków nieznanego wówczas typu, obronił się z dwoma ludźmi, ocalając w ten sposób konwój medyczny, wiozący rannych wojaków spod Sokołowa… Powiedzcie, jak udało się wam przetrwać i pokonać hordę Polaków?

- Broniliśmy się w zamku, towarzyszu pułkowniku – odparł Walter. – Zaczynaliśmy w ośmiu.

- Jaki skromny… o proszę, wraz z nim była wówczas następna osoba, do której zaraz dojdziemy, szeregowy Okuniewa, lat osiemnaście, snajper wyborowy, w armii od 14 roku życia… Ale po kolei. Za Liw nasz bohater, z rekomendacji dowódcy Dziewiątej Kompanii majora… obecnie kapitana Arkuszyna, otrzymuje awans do stopnia młodszego lejtnanta. Ciekawa postać też ten Arkuszyn, urodzony wilk, wielokrotnie karany za wstawianie się za własnymi ludźmi, karnie przeniesiony z Armii Czerwonej… ale nie on nas tu interesuje – spojrzał na Waltera. – Jak widzicie wiemy wszystko o was o was, całej waszej gromadce…

- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

- Potwierdzacie, to dobrze, a teraz przejdźmy do waszych przewinień, tych mniejszych i większych – z teczki wydobył niewielką kartkę papieru i zaczął czytać. – W poczuciu honoru i moralności żołnierza, z uwagi na rażące naruszenie zasad komunistycznej moralności i dyscypliny wojskowej, uważam w obowiązku zawiadomić, iż młodszy lejtnant Karol Walter, obcował fizycznie z szeregową Nadieżdą Okuniewą w dniu… to nieważne, o proszę w następujący sposób… mieliście widownię, zapewne się podobało. Przeczytać wam? Może nie, znacie przecież z autopsji. Ten niepodpisany, więc sięgnijmy po inny. Podpisany z imienia i nazwiska, o proszę „mój dowódca Karol Walter naruszył dyscyplinę w następujących dniach i miejscach w Okuniewą… Ciekawe czy oni piszą to, ponieważ ona daje dupy tylko wam, czy tez rzeczywiście uważają, że naruszcie moralność. Mam tu jeszcze jeden, dość szczegółowo opisuje liczbę razy i ilość w ciągu ostatnich miesięcy, wygląda na to, że zaczęło się w Liwie, rozumiem wojenne emocje, to jeszcze można wybaczyć, ale kontynuować… ślepe trwanie w błądzeniu i odstępstwie od komunistycznych wartości. Co wy na to towarzyszu Walter? Uważacie, że zasługujecie na rangę młodszego lejtnanta?

- Towarzyszu pułkowniku … - zaczął Walter, któremu zrobiło się gorąco, ale Sokół huknął pięścią w stół.

- Nie zaczynajcie, czas na samokrytykę przyjdzie później, trzeba wcześniej było myśleć o czymś innym niż o jednej bladzi – Sokół ściszył głos. – A teraz przejdźmy do poważniejszych kwestii. Brak zachowania czujności klasowej i dyscypliny wychowawczej, co sam miałem okazję zauważyć. Ale oto kolejne raporty, brak podnoszenia świadomości klasowej, nie wykazuje postawy godnej oficera, tolerując zachowania niegodne komunistycznego żołnierza, o proszę, dowódca naszego oddziału nie daje należytego przykładu… A to co? Najnowszy, zachowanie nielicujące z honorem, nie należy tolerować, przyzwala na to dowódca kompanii Arkuszyn… kto to się porywa na wilka stepowego? Kochowski zampolit… wot durak, przecież Arkuszyn pożre go na surowo… Tak, dobrze, że nic nie mówicie – Sokół oderwał się od kolejnych kartek. – Właściwie, nie macie żadnej obrony. Zastanawiacie się może, kto to pisał? Wszyscy. Ale jest coś jeszcze gorszego… powiedzieć wam co, Walter?

Po chwili ciszy Walter odrzekł:

- Tak jest towarzyszu pułkowniku.

- Otóż podobne informacje są w teczkach żołnierzy całej waszej drużyny. Uderzyło mnie jedno. Piszą wszyscy, zapewne Okuniewa donosi nawet na siebie, biorąc pod uwagę precyzyjny opis ile razy krzyczała podczas stosunku, będąc z wami w ubiegłym miesiącu w transzei paliwowej. Ale tylko jedna osoba nie sporządza donosów. Zgadnijcie jaka?

Walter nie odpowiedział.

- No właśnie! – oskarżycielsko wskazał palcem Sokół. – Nie pisze niczego, a jest młodszym oficerem. To rażący dowód zaniechania, zasługujący na pozbawienie stopnia i reedukację w karnym batalionie. A Okuniewą należy zesłać do batalionu rozrywkowego, gdzie jej do karabinu snajperskiego, skoro ma takie talenty w innej dziedzinie, niech zadba o zapewnienie rozrywki większej ilości wojska. Zresztą widzę, że zaproponował to Kochowski…

Sokół urwał wpatrując się w Waltera. Ten nie dał po sobie poznać, co myśli. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje.

- Twardy żołnierz – powiedział łagodniejszym tonem Zachert. – Nie tylko w boju. Lakoniczny i małomówny, jak już mówiłem, nie pisnął o misji z Sokołem. Ale Sokół ma go w garści, jak swój łup… A Sokół ma władzę żeby wybaczyć. Co wy na to, młodszy lejtnancie?

Walterowi wydało się, że się przesłyszał. Spojrzał na Zacherta nierozumiejącym wzrokiem. Ten uśmiechnął się.

- Akwarium ma moc sprawczą, której nie posiada nikt inny. Może sprawić, że zostanie narysowana gruba kreska, przeszłość zostanie wówczas pozostawiona daleko za sobą. Potrafi oczyścić kartoteki, zapomnieć o przewinieniach. Sprawić, że to gryzipiórki takie jak Kochowski zostaną posłane do batalionów rozrywkowych, żeby notować, o czym mówi się w burdelach, w końcu tam pewien typ człowieka sprawia się najlepiej. Akwarium może wreszcie sprawić, iż błędy Okuniewej zostaną wybaczone. I pewnego młodszego oficera.

Zachert wpatrywał się uważnie w Waltera, który nic nie rozumiał.

- Co trzeba zrobić, towarzyszu pułkowniku? – zapytał wreszcie, spodziewając się, że usłyszy o konieczności współpracy.

- Widzę, że rozumiecie towarzyszu – pokiwał głową Zachert. – Czynicie właśnie pierwszy krok na drodze do rehabilitacji – zamknął gwałtownie teczkę i odsunął się nieco od blatu. – Teraz skoro już wiemy na czym stoimy – powiedział – Możemy spokojnie porozmawiać.

Walter oczekujący na zadanie kolejnego pytania, nie był zupełnie przygotowany na to, co usłyszał.

- Powiedzcie mi, co wiecie o historii zony – polecił Zachert.

- O historii?

- O tym jak powstały Dzikie Pola – zachęcił Sokół. – Skrócona wersja. Zacznijcie od zwycięstwa nad faszyzmem.

Walterowi chwilę zajęło zebranie myśli po nagłej zmianie kierunku jaki przybrała rozmowa. Sięgnął pamięcią do zapomnianych szkolnych wiadomości, o których od lat nie myślał, utrwalając sobie jedynie podstawowe fakty, przypominane na wiecach i akademiach. Historia zony nie była czymś co go interesowało, ona była jego teraźniejszością, którą poznawał i której stawiał czoła.

- Po zwycięstwie nad burżuazyjnym faszyzmem i zakończeniu wojny ojczyźnianej, nadeszła era wolności. Do przodującego ustroju dołączyło wiele krajów wprowadzających demokrację ludową, bowiem geniusz Józefa Stalina widział w obranym kierunku możliwość stopniowego doprowadzenia krajów związkowych oraz stowarzyszonych do komunizmu – zaczął Walter. – Jednak imperialiści knowali, dysponując potężną bombę atomową…

- Skróćcie to trochę – polecił Sokół.

- Dzikie Pola powstały po użyciu tej broni na terenie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – mówił Walter. – Gdy po śmierci towarzysza Stalina, Przewodnik Ludzkości, Ławrientij Beria udaremnił spisek rewizjonistów i przejął władzę nad Związkiem Radzieckim… wspomagany przez marszałka Sierowa, uczyniono olbrzymi krok na drodze do komunizmu. Lecz elementy rewizjonistów i odstępców zasiały swe zdradzieckie ziarna w podległych krajach. Kilka lat później Polacy i Węgrzy się zbuntowali, usiłując obalić sojusz robotniczo-chłopski…

- Wiecie z jakiego powodu się zbuntowali? – zapytał Sokół.

- Nieuświadomione masy były sterowane przez pozostających u władzy agentów imperialistów.

- Mniej więcej. Kontynuujcie.

- Siły wierne socjalizmowi stoczyć musiały bój o wolność, zwłaszcza gdy na stronę odstępców przeszła część armii. Na szczęście oddziały popierające przewodniczącego Radkiewiczowa, podległe marszałkowi Rokossowskiemu, dowodzącemu Drugą Armią, stłumiły bunt, choć aby powstrzymać zdrajców mordujących chłopów i robotników niezbędne było użycie bomby atomowej. Spadła ona na północ od Warszawy, a kolejnej użyto w rejonie Zambrowa. W rejonach powstałych po wybuchu pozostała skażona ziemia i tak narodziła się zona. Imperialiści nie pozwalali się jej odrodzić, i zatruwali tam ziemię, zrzucając stonkę i zarazki biologiczne przetestowane w Korei.

- Tak, kontynuujcie.

- W Polsce zaprowadzono pokój, a gdy kilka lat później zapanował komunizm, zlikwidowano Polską Rzeczpospolitą Ludową, będącą etapem na drodze do komunizmu. Towarzysz Beria utworzył Związek Rad, w skład którego weszły powstałe Komunistyczne Republiki Związkowe. Lecz wówczas imperialiści zaatakowali nasze instalacje obronne na Kubie, wypowiadając nam wojnę. Tak rozpoczął się dziejowy etap rewolucyjnego komunizmu, którego należy obronić przez imperialistami, aby mógł zapanować powszechny dobrobyt. Nasze siły pokojowe ruszyły wyzwolić uciśnione masy, a wówczas imperialiści użyli bomb wodorowych, biologicznych i innych dotąd nam nieznanych typów. Zniszczeniu uległa wówczas znaczna część terenu LPKRR, bowiem usiłowali zlikwidować przemieszczającą się wschód Armię Czerwoną i stworzyć obszar nie do przebycia. W ten sposób z północy na południe zbombardowano wielki pas ziemi między morzem a górami, prócz zniszczenia rejonów na północ i zachód od Warszawy, pośrodku kraju powstał olbrzymi uskok, zagładzie także uległ cały pas ziemi za Poznaniem, imperialiści nie zawahali się zniszczyć całkowicie obszaru Ludowej Niemieckiej KRR, to jednak nie zatrzymało pochodu naszych armii, które doszły wówczas do Renu, a potem…

- Tak, to było przed waszym urodzeniem. Dla was to historia. Imperialiści zawsze zakładali, że atak atomowy doprowadzi do upadku cywilizacji, tymczasem nasza rozkwitła i wzięła z niej siłę z upadku bomb. A co z zoną?

Walter chrząknął.

- Kiedy po latach skończyła się zima atomowa, ludzie usiłowali odzyskać zniszczone rejony, okazało się, że dzieci Polaków, którzy na nich pozostali, zmienili się. A także ci, którzy żyli w centrum tych obszarów. Stało się tak jak przewidział wspaniały Trofim Łysenko, przystosowali się do panujących warunków, wraz ze swym potomstwem. Stali się Polakami zasiedlającymi Dzikie Pola, zmieniając z każdym rokiem coraz bardziej, aż zupełnie nie przypominali już ludzi. Dodatkowo zmieniła się sama natura, w zonie przestała obowiązywać znana fizyka, okazało się, że przemienia ona wszystko co jest w jej zasięgu. Od tamtej pory walczymy z Polakami, usiłującymi zyskać jak największy obszar, atakując nas wraz z innymi tworami zony, choć nigdy dotąd nie było jeszcze takiej ich aktywności, jak w tym roku. Ale dwa dni temu bitwa warszawska została przez nas wygrana.

- Tak, a wszystko to dzięki Drugiej Armii – mruknął zamyślony Zachert. – Niezlikwidowanej po buncie i połączonej z Armią Czerwoną, wyłącznie dzięki zdecydowanej postawie marszałka Rokossowskiego, którego wierni ludzie powstrzymali bunt. A która to Druga Armia, okazała się świetnie przydatna do obrony rodzimej ziemi, gdy narodziła się zona, podczas gdy Armia Czerwona odbijała świat z rąk imperialistów. Podejdźcie tutaj i popatrzcie.

Arkuszem rozłożonym na blacie okazała się mapa Europy. Użyto na niej cyrylicy, co sprawiło, iż Walterowi czytało się dużo łatwiej. Zachert wskazał kilka miejsc.

- Zobaczcie ile mamy zon… W pewnym momencie imperialiści mieli już tylko jeden pomysł na powstrzymanie pochodu naszej zwycięskiej rewolucji. Zrzucali bomby by stworzyć rejony zaporowe, by zatrzymać naszą piechotę. I rzeczywiście, ludzkie życie okazało się ważniejsze, choć ofensywa została zatrzymana, a walki przeniosły się w inne rejony świata, w Europie pozostały liczne miejsca takiej jak Dzikie Pola. Jak słusznie powiedzieliście gdy zima dobiegła końca, okazało się, że wszędzie gdzie walczono, ludzie zmienili się. Bo choć Trofim Łysenko przewidział, że gatunki dostosują się do nowych warunków, początkowo nie wiedział, iż będzie dziać się to nie tylko w obrębie postępujących generacji, lecz także w już istniejącej, a także że pod wpływem pojawienia się znacznej ilości nowych gatunków także natura zacznie się dostosowywać do sztucznie wywołanych warunków. Stąd w zonie zaczęła zmieniać się fizyka, chemia, podążając za tworami, tam gdzie ich największe natężenie… nie udało się nam przeniknąć nigdzie do wnętrza zon, nie wiemy co tam się dzieje, bo im bliżej centrum tym powietrze przestaje nadawać się oddychania, wszystkie znane nam pierwiastki zmieniają się i transformują, a stałe fizyczne przestają w ogóle obowiązywać. Nawet energia przemieszcza się inaczej, zasady termodynamiki zdają się tam nie istnieć… - chrząknął. – Zony mamy bardzo różne jak wiecie. Front zachodni między Poznaniem a rzeką Łabą to całkowicie spustoszone miejsce, gdzie często walczymy z Imperialistami. Twory są tam gigantyczne, weterani zwą ich Niemcami. Sprawdza się tam wyłącznie ciężki sprzęt, zwłaszcza że Imperialiści próbują przesuwać linie graniczne okopów. Cały czas szaleją tam burze, mroźne wichry, których centrum znajdować się musi gdzieś w ruinach Berlina. Piekielne miejsce, wasza zona to bułka z masłem, acz też jest ona zagadkowa. Dzikie Pola, jak je nazywacie z kolektywnie działającymi Polakami. W zasadzie każda z zon jest inna i ma nieco inne rodzaje tworów. Ale wasze Dzikie Pola to jeszcze na dokładkę obszar, gdzie Imperialiści zwalili nam na głowę także niebo - zadumany spojrzał na Waltera.

- Co takiego, towarzyszu pułkowniku? – zdziwił się Walter, którego ciekawość wzięła górę.

- W końcowej fazie pierwszej wojny pozbyli się już właściwie ładunków konwencjonalnych– wyjaśnił Zachert. – Tuż po tym jak zbombardowaliśmy Alaskę, a oni zniszczyli rejon między Łabą a Odrą, wyruszyły nasze oddziały z terenów Białorusi, śmiało krocząc przez zbombardowane tereny. Wtedy Imperialiści zestrzelili z orbity meteoryty, sabaki przodowali wówczas w kosmicznym wyścigu, choć bazy na księżycu jeszcze nie mieli. Zrąbali wszystko co latało nam nad głowami i zmienili to w kosmiczny deszcz spadający wprost na maszerującą armię - zdjął arkusz mapy z biurka, a pod spodem ukazała się następna mapa sztabowa, znana doskonale Walterowi. Pochodząca z czasów sanacji wojskowa mapa sztabowa, przedstawiająca okolice Warszawy.

- O proszę, front środkowopolski, na północ od Warszawy, aż po Białystok.

- To Dzikie Pola – zauważył Walter. Sokół przytaknął.

- Tak jak mówiłem, tu jeszcze poprawili ognistym deszczem. Druga fala poszła na Poznań i zniszczyła do reszty tereny po Odrę. Trzecie fala złożona była z najmniejszych odłamków i poszła w kierunku stolicy od południa.

Postukał palcem obszar leżący na południe od Warszawy, za fortem Dąbrowskiego, za Wilanowem i Służewem.

- Południowe Dzikie Pola – powiedział Walter.

- Rozrzuciło to po całym obszarze, deszczem ognistych kamieni, sprawiając, że przestał się nadawać do zamieszkania– powiedział Sokół. – Poprawił to, co załatwiono wcześniej rakietą, która wybuchła wcześniej nad tym obszarem, leciała zdaje się na Warszawę, ale udało się ją zestrzelić. Niestety zdążyła się już uzbroić. Przynajmniej tak wynika z naszych wyliczeń, bo dane z tamtych okresów są mocno nieprecyzyjne, liczba zakłóceń szalejących w jonosferze była olbrzymia. Meteoryty spadły mniej więcej w tym samym czasie, kiedy nad tym obszarem wybuchła bomba, to tez ciekawa sprawa, w innych miejscach wybuchała trafiając w ziemię, a tu nie doleciała. W każdym razie tak powstała zona południowa. Co o niej wiecie?

Walter wpatrywał się w obszar położony między Górą Kalwarią, Piasecznem a Wilanowem, zamknięty w wąskim trójkącie Wisły. Obszar przez który przejazd był niemożliwy, co sprawiało, że linia kolejowa do Radomia i na południe musiała biec przez Grójec.

- Niewiele, towarzyszu pułkowniku – przyznał. – To południowe Dzikie Pola. Tam się nic nie dzieje. Nigdy w zasadzie nic z nich nie wylazło, rzadko coś większego przez tę czerwoną mgłę, pojawiają się czasem jakieś niewielkie stada Polaków, takich samych jak wszędzie, nie da się tam wejść, nic się tam nie roi, załoga Fortu Dąbrowskiego świetnie daje sobie radę, podobnie placówki w Czersku i Gołkowie…

- Właśnie – podchwycił Zachert. – Ciekawa sprawa ta czerwona mgła, nieruchoma, niepozwalająca tam wejść. Ciekawa zona, do której nie wszedł nigdy żaden stalker, ani patrol wojskowy… Byliście tam kiedyś?

Walter pokręcił głową.

- Nikt nie był. Stacjonowałem krótko w Forcie Dąbrowskiego, kilka lat temu, bo to dobre miejsce na poligon dla młodych żołnierzy, z czerwonej mgły wyłażą niewielkie grupki Polaków i można na nich przetrenować taktykę i nauczyć się walczyć. Dalej i tak się nie da podejść…

- Skąd to przekonanie? – zapytał Zachert. – Znacie kogoś, kto wchodził w czerwoną mgłę?

Walter zmarszczył czoło.

- Nie – powiedział w końcu. – Ale jest zakaz wchodzenia i przypomina się o tym każdemu patrolowi. Te które wchodziły w mgłę nie wracały… Albo wracały przemienione w Polaków. A wokół mgły jest wybitnie niestała fizyka.

Sokół skinął głową.

- Zgadza się – powiedział – Ciekawa sprawa, jedyna znana zona, która aktywność tworów ma niewielką, jest całkowicie odcięta i ma zamknięte wokół granice, których nie poszerza. Zona, o której nikt w zasadzie nic nie wie. Ale ja znam kogoś kto się dowie – zawiesił głos.

Waltera tknęło nagle złe przeczucie.

- Towarzyszu, ja…

- Zgadza się, macie rację – powiedział Zachert. – Jest to młodszy lejtnant Karol Walter i jego drużyna. Zabierzecie mnie do na południowe Dzikie Pola.

Zapadła cisza. Sokół spoglądał na Waltera, który po chwili się odezwał.

- Towarzyszu pułkowniku – zaczął. – Nie nadaję się na przewodnika w tamten rejon. Nie znam go. On nie jest dostępny. Na południe się nie chodzi. Po prostu nie da się przejść.

- Towarzyszu młodszy lejtnancie – powiedział spokojnie Sokół – To jest po prostu rozkaz. Mogłem wam go wydać wcześniej, ale postanowiłem coś wam uzmysłowić. Że musicie ślepo wykonywać moje polecenia. Nie macie żadnej możliwości, by ich nie wykonać. Bo jesteście jak te ryby w akwarium przy moich drzwiach. Na mej całkowitej łasce. Więc jeśli każę strzelać – wy strzelacie. Obojętnie do kogo, do kobiety lub dziecka. Teraz jesteście żołnierzem rewolucji, jeśli będzie trzeba popełnicie dla niej samobójstwo.

Właśnie je popełniam, pomyślał Walter, wiedząc jak skończy się próba wejścia w czerwoną mgłę. Ale Sokół najwyraźniej odczytał jego myśli.

- Nie martwcie się – powiedział. – Ja nie zamierzam popełniać samobójstwa. A idę z wami. Przeprowadzę was przez czerwoną mgłę. A wy poprowadzicie mnie dalej. Ze swoją znajomością Dzikich Pól.

Walter patrzył zdumiony na Zacherta.

- Nie rozumiem, towarzyszu pułkowniku – powiedział w końcu.

- A co tu jest do rozumienia? – zapytał Zachert. – Wpadliście w gówno. I toniecie. Ale jeśli wykonacie moje rozkazy ściśle, co do joty, bez wahania, wyjdziecie z tego z czystą kartą. I dalej będziecie mogli sobie posuwać tę waszą snajperkę, choć następnym razem nikt już wam nie pomoże. A rozkaz jest prosty. Idziemy na Dzikie Pola. Na południe – pokazał na mapę sztabową. – Musimy dowiedzieć się co tam jest. A wy mnie poprowadzicie jak najbliżej centrum – pokazał środek obszaru na którym widniała nazwa Konstancin. Po chwili dodał – Bez obaw. Jak wspomniałem nie jestem samobójcą. Dojdziemy najdalej jak się da, jeśli przejście okaże się niemożliwe, zawrócimy.

- Nie znam tego rejonu – powiedział Walter.

- Ale znacie zonę – odparł Sokół. – Wiecie jak się tam zachować, wyczuwacie ją wręcz instynktownie. Zetknął nas los, a ja widziałem was w działaniu, więc zgodzić się muszę z opinią kapitana Arkuszyna na wasz temat, zamieszczoną w aktach. Dzikie Pola są dla was czymś naturalnym, poruszacie się po nich, jak po doskonale znanym polu bitwy. Jesteście kimś kto sobie poradzi i sprawi, że ta wyprawa będzie miała szanse powodzenia.

- Myślałem, że uważacie, iż mój oddział gubi rutyna – przypomniał zgnębionym głosem Walter.

- Rutyna w przypadku konwencjonalnego przeciwnika – przytaknął Sokół. – Ale przeciwnik w postaci zony, jest dla was przysłowiową kaszką z mleczkiem.

- Moja drużyna nie ma wystarczającej siły ognia by zapewnić nam osłonę - zauważył Walter.

- Da ją specnaz – zapewnił Zachert. Złożył jedną ręką mapę – Posłuchajcie. Kiedy mówię, że przejdziemy przez mgłę, tak się stanie. Zbadałem dość gruntownie dostępne informacje na temat południowej zony i wszystkie wzmianki. Wiem, jak minąć czerwoną mgłę. Nie wiem co dalej, stąd jesteście potrzebni mi wy, poprowadzicie mnie i desantowców. Zapewne zastanawiacie się po co… Nie muszę wam mówić, lecz dla was żołnierzy, czasem prócz kija dobra jest także marchewka. Młodszy lejtnancie, misja, w której weźmiecie udział, ma niebagatelne znaczenie dla obronności LPKRR. I ocalenia wielu ludzkich żyć. I co wy na to?

- Nie rozumiem – przyznał Walter.

Sokół znowu uśmiechnął się swym dziwnym uśmiechem, lecz jego oczy pozostały lodowate.

- Uczyniliście ciekawą uwagę młodszy lejtnancie kiedy wędrowaliśmy sobie polami – powiedział. – Że Polacy zachowują się tak, jakby zaczęli myśleć. Bardzo to trafne spostrzeżenie. Coś się zmieniło.

- Co takiego? – zdziwił się Walter, a Sokół pochylił się do w jego stronę.

- Ruchy na froncie środkowopolskim były skoordynowane. Jak nigdy wcześniej – powiedział. – Stawka musiała zaplanować działania, jakby szła na wojnę z Imperialistami. Nie tylko dlatego, że Polacy wyroili się w niespotykanej liczbie i wypchnęli nas z Radzymina. Ta aktywność była niespotykana, powiązana ze zwiększoną aktywnością na froncie zachodnim. I w innych zonach. A teraz powiedzcie, nie poczulibyście się zaniepokojeni, gdyby pod waszym nosem był mały obszar, o którym nic nie wiecie, na którym nie wiadomo co się dzieje i dodatkowo będącym jedyną znaną zoną, z której nie wyroiła się żadna horda?

Walter zastanawiał się nad słowami Sokoła. I niezbyt mu się podobały.

- Mogę wam powiedzieć jedynie – dodał Zachert – Iż mam informacje, że na południu kryje się coś, co ma z tym związek. I zamierzam to znaleźć i wyeliminować, bowiem stanowi zagrożenie nie tylko dla LPKRR lecz również dla całego Sojuza. A wy mi w tym pomożecie. Zrozumiano?

- Tak jest – powiedział Walter.

- Doskonale – odparł Sokół. – Rozkazy już poszły, zostajecie oddelegowani wraz ze swoimi ludźmi. Oficjalnie przenosimy was do placówki południowej, na prośbę tamtejszego dowódcy, celem przeprowadzenia dalekiego rekonesansu zaczepnego na linii Piaseczno – Grójec, z uwagi na zwiększoną aktywność. Nikt nie ma prawa wiedzieć o prawdziwym celu misji, nawet wasza drużyna, do czasu aż się nie spotkamy. Pełne zaprowiantowanie i uzbrojenie, niezbędne wedle waszej oceny na co najmniej 9 dni.

- Dziewięć? Towarzyszu pułkowniku…

- Wiem. Bezpieczny czas przebywania w zonie to tydzień. Nie martwcie się, nie planuję tam tak długo pozostać, do celu w teorii można dojść jeden dzień, jako że to zona zakładam, iż osiągniemy kres naszej eksploracji najpóźniej po trzech dobach. Wracamy po siedmiu. Dwa dni dokładam na wszelki wypadek. Wyruszamy pojutrze z placówki Stacja Unia Lubelska. Meldujecie się o godzinie szóstej rano. Wykonać.

- Tak jest, towarzyszu pułkowniku – zasalutował Walter i odwrócił się by odejść.

- Jeszcze jedno – osadził go w miejscu głos Zacherta. – Sprawicie się dobrze, a wynagrodzę, uczynię pełnym lejtnantem ze wszystkimi przywilejami. Akwarium umie zadbać o swoich. Lecz jeśli mnie nie posłuchacie, zdradzicie, lub powiecie komuś, że mieliście do czynienia z GRU… zapewniam, że wasze problemy będą niczym, w porównaniu z tym co spotka Okuniewą.

 

Wychodził z gabinetu trzęsąc się w środku. Nie mógł zebrać myśli, choć starał się tego nie pokazać. Zachert miał rację, był jak ryba w akwarium, bez możliwości ucieczki, za szklaną taflą, w każdej chwili ktoś mógł zakończyć jego los. Może i stanowił przykład dobrego żołnierza, ale w życiu codziennym okazał się głupcem. Większym niż przypuszczał.

Kapitan Budzyńska wstała i zamknęła za nim drzwi.

- Zaczekajcie – powiedziała. – Wezwę strażników – podniosła słuchawkę telefonu. Walter znowu spoglądał na Akwarium czując, że się rozpada.

- Niektóre ryby da się wyleczyć – powiedziała Budzyńska. – Kiedy już uświadomi im się, że są chore. Ale jak powiedziałam, nie zapominajcie o rewolucyjnych ideałach. I o wierności ojczyźnie. Są sytuacje, kiedy nie ma się wyboru. Ale czasem trzeba go dokonać.

Strażnicy wyprowadzili Waltera za drzwi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz