7.
Walter nie od razu
odzyskał wzrok. Przyzwyczajał się do dziennego światła powoli, podczas gdy
kontury otaczającego go świata się wyostrzały. Wejście do pomieszczenia
wyposażonego w okna, po dwóch dobach spędzonych pod ziemią, stanowiło znaczny
szok, choć nie tak duży, jak fakt, że znalazł się w budynku znajdującym się na
powierzchni. Z całą mocą wróciło poczucie zagrożenia, jakie miał na otwartej
przestrzeni, gdzie nie mógł skryć się w bezpiecznych trzewiach tuneli metra.
- Nie bójcie się –
powiedział Zachert. – Chroni nas pancerna szyba, takiej samej grubości, jak
używana na Kremlu. Nie przebije jej nawet pocisk wystrzelony z tanka. Nie
przepuszcza promieniowania. A w wypadku alarmu bombowego zdążymy zejść do
schronu.
Walter mrugał oczami.
Za plecami Sokoła widział stalowoszare niebo, wywołujące odruch paniki.
- Podejdźcie tu –
polecił Zachert, a Walter zmusił się, aby to uczynić. Szok wywołany oślepieniem
powoli mijał, jednak był żołnierzem i bywał wielokrotnie na powierzchni.
Zbliżył się do Sokoła.
- Popatrzcie – rzekł
mężczyzna. – Robi wrażenie, prawda? – Walter zorientował się, że patrzy na
świat z wysokości. Spoglądał na zrujnowaną Warszawę nie z poziomu ziemi,
znajdował się wyżej. Nie przepadał za tym, nie lubił latania wiertalotami,
zawsze zastanawiał się jak znoszą to piloci, a w szczególności myśliwcy z migów
i suchoji, którym ziemia przesuwała się poniżej z olbrzymią prędkością. Wciąż
mrugał oczami, odzyskując widzenie, dostrzegając teraz ruiny budowli na
horyzoncie, niezbyt odległy budynek Prudentialu, najwyższy w Warszawie, od
dawna całkowicie opuszczony, wraz z ciągnącymi się wokół niego gruzowiskami.
Sprawiały wrażenie opuszczonych, choć poniżej kwitło życie, znajdowały tam się
zamaskowane wyrzutnie przeciwlotnicze, działa przeciwrakietowe i potężne
armaty, które nie tak dawno zrównały z ziemią obszar położony na północny
wschód od stolicy. W kierunku południowym ciągnęły się zaś pola miczurinowskich
upraw, aż po granice okolic miasta Warszawy, stanowioną przez Fort Dąbrowskiego
strzegący Czerniakowa. Dalej była już tylko zona, te bezpieczniejsze i nigdy
niepoznane południowe Dzikie Pola. Tuż pod nim ciągnęło się gruzowisko, na
wprost w pewnej odległości, znajdował się ocalały fragment budynku w postaci
arkad, za nimi pnie czarnych drzew, porastane przez czerwoną roślinność.
- Jesteśmy na drugim
piętrze – powiedział Zachert. – A poniżej nas widzicie ruiny dawnego Pałacu
Saskiego. Rozsypane na atomowym wietrze, jak cała upadająca potęga Imperialistów.
Lubię na nie patrzeć, przypominają mi, jak ulotna i tymczasowa jest ich cała
potęga. Ale towarzyszu lejtnancie, nie obawiajcie się, zasłonię te okna,
inaczej nie uda się nam porozmawiać. Widzę, że widok Warszawy wami nieźle
wstrząsnął, choć staracie się maskować. Zapewne nigdy nie widzieliście jej z
tej perspektywy?
- Nie, towarzyszu
pułkowniku.
Zachert podszedł do
biurka i wcisnął znajdujący się tam przycisk. Okna zaczęły być przesłaniane
zjeżdżającymi na zewnątrz budynku w dół metalowymi zasłonami. Zachert zapalił
lampę, kierując ją w kierunku Waltera, skutkiem czego, ten nie dostrzegał
niczego innego. Najpierw światło dzienne, potem ciemność, wreszcie światło
wprost w oczy. Nie miał pojęcia, co znajduje się w pomieszczeniu.
- Siadajcie – polecił
Sokół, usadawiając się za biurkiem, na którym leżał duży arkusz papieru oraz
ułożone teczki. Poprawił lampę, kierując światło nieco z boku. – To stara
technika – rzekł z namaszczeniem. – Kiedyś kierowano światło na
przesłuchiwanego, aby dostrzec czy mruży źrenice i kłamie podczas
przesłuchania. Od tamtej pory technika poszła znacznie naprzód, nie
potrzebujemy tego, aby stwierdzić czy kłamiecie towarzyszu, po prostu będziemy
to wiedzieć. Jakieś pytania, młodszy lejtnancie?
- Nie, towarzyszu
pułkowniku.
- Doskonale,
radziecki z was człowiek – pochwalił Zachert. – Nie wiecie, po co tu jesteście,
z jakiego powodu was wezwano, za jakie przewinienia jesteście przesłuchiwani,
ale przyjmujecie los z pokorą. Charaszo.
Zdjął ze stosu jedną
z teczek, ułożył ja na biurku i otworzył. Wszystko to czynił przy pomocy lewej
ręki, prawa znajdowała się pod stołem, a Walterowi nie udało się dostrzec jak
wygląda jego dłoń.
- Młodszy lejtnant
Karol Walter, lat 21 – zaczął czytać Zachert. – Urodzony na Stacji Twarda w
latach szalejącej na powierzchni zimy atomowej i przekazany przez rodziców na
pionierskie wychowanie. Znaczy z urodzenia Warszawiak, do tego z Woli,
robotniczej dzielnicy z najlepszymi tradycjami… Czujecie się Warszawiakiem,
Walter?
- Komunistą,
towarzyszu pułkowniku.
- Znakomita
odpowiedź, towarzyszu, znakomita, świetnie wykuli was w ogniu pionierskiego
wychowania. Rodzice komuniści, bez zarzutu i złego pochodzenia… Poznaliście ich
kiedyś?
- Nie, towarzyszu
pułkowniku.
- Doskonale,
prawdziwi ideowcy, w tamtych latach mało kto chciał dobrowolnie oddawać dzieci
na wychowanie Państwu, a oni dali przykład. Macie to po nich, trzeba przyznać,
że jesteście prawdziwym komunistą. Co nie znaczy – Sokół zniżył głos – Że nie
ma wobec was zarzutów.
Walter milczał.
- W wieku 15 lat kończy
podstawową obowiązkową edukację – referował dalej pułkownik. – Nie decyduje
się, mimo rad doradcy zawodowego, na pracę w przemyśle, zamiast tego wstępuje
na ochotnika do wojska. Przydzielony do piechoty, walczy na Dzikich Polach,
gdzie dosługuje się w ciągu pięciu lat stopnia sierżanta. Wyznaczony do zwiadu,
od trzech lat patrole rozpoznania w zonie odcinka frontu środkowopolskiego.
Wielokrotnie odznaczony, ordery pierwszej i drugiej klasy, medal obrońcy
komunizmu… ranny pod Pułtuskiem, wykazał się bohaterstwem, proszę walki w Nowym
Dworze Mazowieckim, pod Płońskiem, Sokołowem Podlaskim… I wreszcie bohaterska
obrona nad Liwcem. W Liwie, po wykryciu znacznych sił Polaków nieznanego
wówczas typu, obronił się z dwoma ludźmi, ocalając w ten sposób konwój medyczny,
wiozący rannych wojaków spod Sokołowa… Powiedzcie, jak udało się wam przetrwać
i pokonać hordę Polaków?
- Broniliśmy się w
zamku, towarzyszu pułkowniku – odparł Walter. – Zaczynaliśmy w ośmiu.
- Jaki skromny… o
proszę, wraz z nim była wówczas następna osoba, do której zaraz dojdziemy,
szeregowy Okuniewa, lat osiemnaście, snajper wyborowy, w armii od 14 roku
życia… Ale po kolei. Za Liw nasz bohater, z rekomendacji dowódcy Dziewiątej
Kompanii majora… obecnie kapitana Arkuszyna, otrzymuje awans do stopnia
młodszego lejtnanta. Ciekawa postać też ten Arkuszyn, urodzony wilk,
wielokrotnie karany za wstawianie się za własnymi ludźmi, karnie przeniesiony z
Armii Czerwonej… ale nie on nas tu interesuje – spojrzał na Waltera. – Jak
widzicie wiemy wszystko o was o was, całej waszej gromadce…
- Tak jest,
towarzyszu pułkowniku.
- Potwierdzacie, to
dobrze, a teraz przejdźmy do waszych przewinień, tych mniejszych i większych –
z teczki wydobył niewielką kartkę papieru i zaczął czytać. – W poczuciu honoru
i moralności żołnierza, z uwagi na rażące naruszenie zasad komunistycznej
moralności i dyscypliny wojskowej, uważam w obowiązku zawiadomić, iż młodszy
lejtnant Karol Walter, obcował fizycznie z szeregową Nadieżdą Okuniewą w dniu…
to nieważne, o proszę w następujący sposób… mieliście widownię, zapewne się
podobało. Przeczytać wam? Może nie, znacie przecież z autopsji. Ten
niepodpisany, więc sięgnijmy po inny. Podpisany z imienia i nazwiska, o proszę
„mój dowódca Karol Walter naruszył dyscyplinę w następujących dniach i miejscach
w Okuniewą… Ciekawe czy oni piszą to, ponieważ ona daje dupy tylko wam, czy tez
rzeczywiście uważają, że naruszcie moralność. Mam tu jeszcze jeden, dość
szczegółowo opisuje liczbę razy i ilość w ciągu ostatnich miesięcy, wygląda na
to, że zaczęło się w Liwie, rozumiem wojenne emocje, to jeszcze można wybaczyć,
ale kontynuować… ślepe trwanie w błądzeniu i odstępstwie od komunistycznych
wartości. Co wy na to towarzyszu Walter? Uważacie, że zasługujecie na rangę
młodszego lejtnanta?
- Towarzyszu pułkowniku
… - zaczął Walter, któremu zrobiło się gorąco, ale Sokół huknął pięścią w stół.
- Nie zaczynajcie,
czas na samokrytykę przyjdzie później, trzeba wcześniej było myśleć o czymś
innym niż o jednej bladzi – Sokół ściszył głos. – A teraz przejdźmy do poważniejszych
kwestii. Brak zachowania czujności klasowej i dyscypliny wychowawczej, co sam
miałem okazję zauważyć. Ale oto kolejne raporty, brak podnoszenia świadomości
klasowej, nie wykazuje postawy godnej oficera, tolerując zachowania niegodne
komunistycznego żołnierza, o proszę, dowódca naszego oddziału nie daje
należytego przykładu… A to co? Najnowszy, zachowanie nielicujące z honorem, nie
należy tolerować, przyzwala na to dowódca kompanii Arkuszyn… kto to się porywa
na wilka stepowego? Kochowski zampolit… wot durak, przecież Arkuszyn pożre go
na surowo… Tak, dobrze, że nic nie mówicie – Sokół oderwał się od kolejnych
kartek. – Właściwie, nie macie żadnej obrony. Zastanawiacie się może, kto to
pisał? Wszyscy. Ale jest coś jeszcze gorszego… powiedzieć wam co, Walter?
Po chwili ciszy
Walter odrzekł:
- Tak jest towarzyszu
pułkowniku.
- Otóż podobne
informacje są w teczkach żołnierzy całej waszej drużyny. Uderzyło mnie jedno.
Piszą wszyscy, zapewne Okuniewa donosi nawet na siebie, biorąc pod uwagę
precyzyjny opis ile razy krzyczała podczas stosunku, będąc z wami w ubiegłym
miesiącu w transzei paliwowej. Ale tylko jedna osoba nie sporządza donosów.
Zgadnijcie jaka?
Walter nie
odpowiedział.
- No właśnie! –
oskarżycielsko wskazał palcem Sokół. – Nie pisze niczego, a jest młodszym
oficerem. To rażący dowód zaniechania, zasługujący na pozbawienie stopnia i
reedukację w karnym batalionie. A Okuniewą należy zesłać do batalionu
rozrywkowego, gdzie jej do karabinu snajperskiego, skoro ma takie talenty w
innej dziedzinie, niech zadba o zapewnienie rozrywki większej ilości wojska.
Zresztą widzę, że zaproponował to Kochowski…
Sokół urwał wpatrując
się w Waltera. Ten nie dał po sobie poznać, co myśli. Na jego twarzy nie
malowały się żadne emocje.
- Twardy żołnierz –
powiedział łagodniejszym tonem Zachert. – Nie tylko w boju. Lakoniczny i
małomówny, jak już mówiłem, nie pisnął o misji z Sokołem. Ale Sokół ma go w
garści, jak swój łup… A Sokół ma władzę żeby wybaczyć. Co wy na to, młodszy
lejtnancie?
Walterowi wydało się,
że się przesłyszał. Spojrzał na Zacherta nierozumiejącym wzrokiem. Ten
uśmiechnął się.
- Akwarium ma moc
sprawczą, której nie posiada nikt inny. Może sprawić, że zostanie narysowana
gruba kreska, przeszłość zostanie wówczas pozostawiona daleko za sobą. Potrafi
oczyścić kartoteki, zapomnieć o przewinieniach. Sprawić, że to gryzipiórki
takie jak Kochowski zostaną posłane do batalionów rozrywkowych, żeby notować, o
czym mówi się w burdelach, w końcu tam pewien typ człowieka sprawia się
najlepiej. Akwarium może wreszcie sprawić, iż błędy Okuniewej zostaną
wybaczone. I pewnego młodszego oficera.
Zachert wpatrywał się
uważnie w Waltera, który nic nie rozumiał.
- Co trzeba zrobić,
towarzyszu pułkowniku? – zapytał wreszcie, spodziewając się, że usłyszy o
konieczności współpracy.
- Widzę, że
rozumiecie towarzyszu – pokiwał głową Zachert. – Czynicie właśnie pierwszy krok
na drodze do rehabilitacji – zamknął gwałtownie teczkę i odsunął się nieco od
blatu. – Teraz skoro już wiemy na czym stoimy – powiedział – Możemy spokojnie porozmawiać.
Walter oczekujący na
zadanie kolejnego pytania, nie był zupełnie przygotowany na to, co usłyszał.
- Powiedzcie mi, co
wiecie o historii zony – polecił Zachert.
- O historii?
- O tym jak powstały
Dzikie Pola – zachęcił Sokół. – Skrócona wersja. Zacznijcie od zwycięstwa nad
faszyzmem.
Walterowi chwilę
zajęło zebranie myśli po nagłej zmianie kierunku jaki przybrała rozmowa.
Sięgnął pamięcią do zapomnianych szkolnych wiadomości, o których od lat nie
myślał, utrwalając sobie jedynie podstawowe fakty, przypominane na wiecach i
akademiach. Historia zony nie była czymś co go interesowało, ona była jego
teraźniejszością, którą poznawał i której stawiał czoła.
- Po zwycięstwie nad
burżuazyjnym faszyzmem i zakończeniu wojny ojczyźnianej, nadeszła era wolności.
Do przodującego ustroju dołączyło wiele krajów wprowadzających demokrację
ludową, bowiem geniusz Józefa Stalina widział w obranym kierunku możliwość
stopniowego doprowadzenia krajów związkowych oraz stowarzyszonych do komunizmu
– zaczął Walter. – Jednak imperialiści knowali, dysponując potężną bombę
atomową…
- Skróćcie to trochę
– polecił Sokół.
- Dzikie Pola
powstały po użyciu tej broni na terenie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej –
mówił Walter. – Gdy po śmierci towarzysza Stalina, Przewodnik Ludzkości,
Ławrientij Beria udaremnił spisek rewizjonistów i przejął władzę nad Związkiem
Radzieckim… wspomagany przez marszałka Sierowa, uczyniono olbrzymi krok na
drodze do komunizmu. Lecz elementy rewizjonistów i odstępców zasiały swe
zdradzieckie ziarna w podległych krajach. Kilka lat później Polacy i Węgrzy się
zbuntowali, usiłując obalić sojusz robotniczo-chłopski…
- Wiecie z jakiego
powodu się zbuntowali? – zapytał Sokół.
- Nieuświadomione
masy były sterowane przez pozostających u władzy agentów imperialistów.
- Mniej więcej.
Kontynuujcie.
- Siły wierne
socjalizmowi stoczyć musiały bój o wolność, zwłaszcza gdy na stronę odstępców
przeszła część armii. Na szczęście oddziały popierające przewodniczącego
Radkiewiczowa, podległe marszałkowi Rokossowskiemu, dowodzącemu Drugą Armią,
stłumiły bunt, choć aby powstrzymać zdrajców mordujących chłopów i robotników
niezbędne było użycie bomby atomowej. Spadła ona na północ od Warszawy, a
kolejnej użyto w rejonie Zambrowa. W rejonach powstałych po wybuchu pozostała
skażona ziemia i tak narodziła się zona. Imperialiści nie pozwalali się jej
odrodzić, i zatruwali tam ziemię, zrzucając stonkę i zarazki biologiczne
przetestowane w Korei.
- Tak, kontynuujcie.
- W Polsce
zaprowadzono pokój, a gdy kilka lat później zapanował komunizm, zlikwidowano
Polską Rzeczpospolitą Ludową, będącą etapem na drodze do komunizmu. Towarzysz
Beria utworzył Związek Rad, w skład którego weszły powstałe Komunistyczne
Republiki Związkowe. Lecz wówczas imperialiści zaatakowali nasze instalacje
obronne na Kubie, wypowiadając nam wojnę. Tak rozpoczął się dziejowy etap
rewolucyjnego komunizmu, którego należy obronić przez imperialistami, aby mógł
zapanować powszechny dobrobyt. Nasze siły pokojowe ruszyły wyzwolić uciśnione
masy, a wówczas imperialiści użyli bomb wodorowych, biologicznych i innych
dotąd nam nieznanych typów. Zniszczeniu uległa wówczas znaczna część terenu
LPKRR, bowiem usiłowali zlikwidować przemieszczającą się wschód Armię Czerwoną
i stworzyć obszar nie do przebycia. W ten sposób z północy na południe
zbombardowano wielki pas ziemi między morzem a górami, prócz zniszczenia
rejonów na północ i zachód od Warszawy, pośrodku kraju powstał olbrzymi uskok,
zagładzie także uległ cały pas ziemi za Poznaniem, imperialiści nie zawahali
się zniszczyć całkowicie obszaru Ludowej Niemieckiej KRR, to jednak nie
zatrzymało pochodu naszych armii, które doszły wówczas do Renu, a potem…
- Tak, to było przed
waszym urodzeniem. Dla was to historia. Imperialiści zawsze zakładali, że atak
atomowy doprowadzi do upadku cywilizacji, tymczasem nasza rozkwitła i wzięła z
niej siłę z upadku bomb. A co z zoną?
Walter chrząknął.
- Kiedy po latach
skończyła się zima atomowa, ludzie usiłowali odzyskać zniszczone rejony,
okazało się, że dzieci Polaków, którzy na nich pozostali, zmienili się. A także
ci, którzy żyli w centrum tych obszarów. Stało się tak jak przewidział
wspaniały Trofim Łysenko, przystosowali się do panujących warunków, wraz ze
swym potomstwem. Stali się Polakami zasiedlającymi Dzikie Pola, zmieniając z
każdym rokiem coraz bardziej, aż zupełnie nie przypominali już ludzi. Dodatkowo
zmieniła się sama natura, w zonie przestała obowiązywać znana fizyka, okazało
się, że przemienia ona wszystko co jest w jej zasięgu. Od tamtej pory walczymy
z Polakami, usiłującymi zyskać jak największy obszar, atakując nas wraz z
innymi tworami zony, choć nigdy dotąd nie było jeszcze takiej ich aktywności,
jak w tym roku. Ale dwa dni temu bitwa warszawska została przez nas wygrana.
- Tak, a wszystko to
dzięki Drugiej Armii – mruknął zamyślony Zachert. – Niezlikwidowanej po buncie
i połączonej z Armią Czerwoną, wyłącznie dzięki zdecydowanej postawie marszałka
Rokossowskiego, którego wierni ludzie powstrzymali bunt. A która to Druga
Armia, okazała się świetnie przydatna do obrony rodzimej ziemi, gdy narodziła
się zona, podczas gdy Armia Czerwona odbijała świat z rąk imperialistów.
Podejdźcie tutaj i popatrzcie.
Arkuszem rozłożonym
na blacie okazała się mapa Europy. Użyto na niej cyrylicy, co sprawiło, iż
Walterowi czytało się dużo łatwiej. Zachert wskazał kilka miejsc.
- Zobaczcie ile mamy
zon… W pewnym momencie imperialiści mieli już tylko jeden pomysł na
powstrzymanie pochodu naszej zwycięskiej rewolucji. Zrzucali bomby by stworzyć
rejony zaporowe, by zatrzymać naszą piechotę. I rzeczywiście, ludzkie życie
okazało się ważniejsze, choć ofensywa została zatrzymana, a walki przeniosły
się w inne rejony świata, w Europie pozostały liczne miejsca takiej jak Dzikie
Pola. Jak słusznie powiedzieliście gdy zima dobiegła końca, okazało się, że
wszędzie gdzie walczono, ludzie zmienili się. Bo choć Trofim Łysenko
przewidział, że gatunki dostosują się do nowych warunków, początkowo nie
wiedział, iż będzie dziać się to nie tylko w obrębie postępujących generacji,
lecz także w już istniejącej, a także że pod wpływem pojawienia się znacznej
ilości nowych gatunków także natura zacznie się dostosowywać do sztucznie
wywołanych warunków. Stąd w zonie zaczęła zmieniać się fizyka, chemia,
podążając za tworami, tam gdzie ich największe natężenie… nie udało się nam przeniknąć
nigdzie do wnętrza zon, nie wiemy co tam się dzieje, bo im bliżej centrum tym
powietrze przestaje nadawać się oddychania, wszystkie znane nam pierwiastki
zmieniają się i transformują, a stałe fizyczne przestają w ogóle obowiązywać.
Nawet energia przemieszcza się inaczej, zasady termodynamiki zdają się tam nie
istnieć… - chrząknął. – Zony mamy bardzo różne jak wiecie. Front zachodni
między Poznaniem a rzeką Łabą to całkowicie spustoszone miejsce, gdzie często
walczymy z Imperialistami. Twory są tam gigantyczne, weterani zwą ich Niemcami.
Sprawdza się tam wyłącznie ciężki sprzęt, zwłaszcza że Imperialiści próbują
przesuwać linie graniczne okopów. Cały czas szaleją tam burze, mroźne wichry,
których centrum znajdować się musi gdzieś w ruinach Berlina. Piekielne miejsce,
wasza zona to bułka z masłem, acz też jest ona zagadkowa. Dzikie Pola, jak je
nazywacie z kolektywnie działającymi Polakami. W zasadzie każda z zon jest inna
i ma nieco inne rodzaje tworów. Ale wasze Dzikie Pola to jeszcze na dokładkę obszar,
gdzie Imperialiści zwalili nam na głowę także niebo - zadumany spojrzał na
Waltera.
- Co takiego,
towarzyszu pułkowniku? – zdziwił się Walter, którego ciekawość wzięła górę.
- W końcowej fazie
pierwszej wojny pozbyli się już właściwie ładunków konwencjonalnych– wyjaśnił
Zachert. – Tuż po tym jak zbombardowaliśmy Alaskę, a oni zniszczyli rejon
między Łabą a Odrą, wyruszyły nasze oddziały z terenów Białorusi, śmiało
krocząc przez zbombardowane tereny. Wtedy Imperialiści zestrzelili z orbity
meteoryty, sabaki przodowali wówczas w kosmicznym wyścigu, choć bazy na
księżycu jeszcze nie mieli. Zrąbali wszystko co latało nam nad głowami i
zmienili to w kosmiczny deszcz spadający wprost na maszerującą armię - zdjął
arkusz mapy z biurka, a pod spodem ukazała się następna mapa sztabowa, znana
doskonale Walterowi. Pochodząca z czasów sanacji wojskowa mapa sztabowa,
przedstawiająca okolice Warszawy.
- O proszę, front
środkowopolski, na północ od Warszawy, aż po Białystok.
- To Dzikie Pola –
zauważył Walter. Sokół przytaknął.
- Tak jak mówiłem, tu
jeszcze poprawili ognistym deszczem. Druga fala poszła na Poznań i zniszczyła
do reszty tereny po Odrę. Trzecie fala złożona była z najmniejszych odłamków i
poszła w kierunku stolicy od południa.
Postukał palcem
obszar leżący na południe od Warszawy, za fortem Dąbrowskiego, za Wilanowem i
Służewem.
- Południowe Dzikie
Pola – powiedział Walter.
- Rozrzuciło to po
całym obszarze, deszczem ognistych kamieni, sprawiając, że przestał się nadawać
do zamieszkania– powiedział Sokół. – Poprawił to, co załatwiono wcześniej
rakietą, która wybuchła wcześniej nad tym obszarem, leciała zdaje się na
Warszawę, ale udało się ją zestrzelić. Niestety zdążyła się już uzbroić.
Przynajmniej tak wynika z naszych wyliczeń, bo dane z tamtych okresów są mocno
nieprecyzyjne, liczba zakłóceń szalejących w jonosferze była olbrzymia.
Meteoryty spadły mniej więcej w tym samym czasie, kiedy nad tym obszarem
wybuchła bomba, to tez ciekawa sprawa, w innych miejscach wybuchała trafiając w
ziemię, a tu nie doleciała. W każdym razie tak powstała zona południowa. Co o
niej wiecie?
Walter wpatrywał się
w obszar położony między Górą Kalwarią, Piasecznem a Wilanowem, zamknięty w
wąskim trójkącie Wisły. Obszar przez który przejazd był niemożliwy, co
sprawiało, że linia kolejowa do Radomia i na południe musiała biec przez
Grójec.
- Niewiele,
towarzyszu pułkowniku – przyznał. – To południowe Dzikie Pola. Tam się nic nie
dzieje. Nigdy w zasadzie nic z nich nie wylazło, rzadko coś większego przez tę
czerwoną mgłę, pojawiają się czasem jakieś niewielkie stada Polaków, takich
samych jak wszędzie, nie da się tam wejść, nic się tam nie roi, załoga Fortu
Dąbrowskiego świetnie daje sobie radę, podobnie placówki w Czersku i Gołkowie…
- Właśnie –
podchwycił Zachert. – Ciekawa sprawa ta czerwona mgła, nieruchoma,
niepozwalająca tam wejść. Ciekawa zona, do której nie wszedł nigdy żaden
stalker, ani patrol wojskowy… Byliście tam kiedyś?
Walter pokręcił
głową.
- Nikt nie był.
Stacjonowałem krótko w Forcie Dąbrowskiego, kilka lat temu, bo to dobre miejsce
na poligon dla młodych żołnierzy, z czerwonej mgły wyłażą niewielkie grupki
Polaków i można na nich przetrenować taktykę i nauczyć się walczyć. Dalej i tak
się nie da podejść…
- Skąd to
przekonanie? – zapytał Zachert. – Znacie kogoś, kto wchodził w czerwoną mgłę?
Walter zmarszczył
czoło.
- Nie – powiedział w
końcu. – Ale jest zakaz wchodzenia i przypomina się o tym każdemu patrolowi. Te
które wchodziły w mgłę nie wracały… Albo wracały przemienione w Polaków. A
wokół mgły jest wybitnie niestała fizyka.
Sokół skinął głową.
- Zgadza się –
powiedział – Ciekawa sprawa, jedyna znana zona, która aktywność tworów ma
niewielką, jest całkowicie odcięta i ma zamknięte wokół granice, których nie
poszerza. Zona, o której nikt w zasadzie nic nie wie. Ale ja znam kogoś kto się
dowie – zawiesił głos.
Waltera tknęło nagle
złe przeczucie.
- Towarzyszu, ja…
- Zgadza się, macie
rację – powiedział Zachert. – Jest to młodszy lejtnant Karol Walter i jego
drużyna. Zabierzecie mnie do na południowe Dzikie Pola.
Zapadła cisza. Sokół
spoglądał na Waltera, który po chwili się odezwał.
- Towarzyszu
pułkowniku – zaczął. – Nie nadaję się na przewodnika w tamten rejon. Nie znam
go. On nie jest dostępny. Na południe się nie chodzi. Po prostu nie da się
przejść.
- Towarzyszu młodszy
lejtnancie – powiedział spokojnie Sokół – To jest po prostu rozkaz. Mogłem wam
go wydać wcześniej, ale postanowiłem coś wam uzmysłowić. Że musicie ślepo
wykonywać moje polecenia. Nie macie żadnej możliwości, by ich nie wykonać. Bo
jesteście jak te ryby w akwarium przy moich drzwiach. Na mej całkowitej łasce.
Więc jeśli każę strzelać – wy strzelacie. Obojętnie do kogo, do kobiety lub
dziecka. Teraz jesteście żołnierzem rewolucji, jeśli będzie trzeba popełnicie
dla niej samobójstwo.
Właśnie je popełniam,
pomyślał Walter, wiedząc jak skończy się próba wejścia w czerwoną mgłę. Ale
Sokół najwyraźniej odczytał jego myśli.
- Nie martwcie się –
powiedział. – Ja nie zamierzam popełniać samobójstwa. A idę z wami.
Przeprowadzę was przez czerwoną mgłę. A wy poprowadzicie mnie dalej. Ze swoją
znajomością Dzikich Pól.
Walter patrzył
zdumiony na Zacherta.
- Nie rozumiem,
towarzyszu pułkowniku – powiedział w końcu.
- A co tu jest do
rozumienia? – zapytał Zachert. – Wpadliście w gówno. I toniecie. Ale jeśli
wykonacie moje rozkazy ściśle, co do joty, bez wahania, wyjdziecie z tego z
czystą kartą. I dalej będziecie mogli sobie posuwać tę waszą snajperkę, choć
następnym razem nikt już wam nie pomoże. A rozkaz jest prosty. Idziemy na
Dzikie Pola. Na południe – pokazał na mapę sztabową. – Musimy dowiedzieć się co
tam jest. A wy mnie poprowadzicie jak najbliżej centrum – pokazał środek
obszaru na którym widniała nazwa Konstancin. Po chwili dodał – Bez obaw. Jak
wspomniałem nie jestem samobójcą. Dojdziemy najdalej jak się da, jeśli
przejście okaże się niemożliwe, zawrócimy.
- Nie znam tego
rejonu – powiedział Walter.
- Ale znacie zonę –
odparł Sokół. – Wiecie jak się tam zachować, wyczuwacie ją wręcz instynktownie.
Zetknął nas los, a ja widziałem was w działaniu, więc zgodzić się muszę z
opinią kapitana Arkuszyna na wasz temat, zamieszczoną w aktach. Dzikie Pola są
dla was czymś naturalnym, poruszacie się po nich, jak po doskonale znanym polu
bitwy. Jesteście kimś kto sobie poradzi i sprawi, że ta wyprawa będzie miała
szanse powodzenia.
- Myślałem, że
uważacie, iż mój oddział gubi rutyna – przypomniał zgnębionym głosem Walter.
- Rutyna w przypadku
konwencjonalnego przeciwnika – przytaknął Sokół. – Ale przeciwnik w postaci
zony, jest dla was przysłowiową kaszką z mleczkiem.
- Moja drużyna nie ma
wystarczającej siły ognia by zapewnić nam osłonę - zauważył Walter.
- Da ją specnaz –
zapewnił Zachert. Złożył jedną ręką mapę – Posłuchajcie. Kiedy mówię, że
przejdziemy przez mgłę, tak się stanie. Zbadałem dość gruntownie dostępne informacje
na temat południowej zony i wszystkie wzmianki. Wiem, jak minąć czerwoną mgłę.
Nie wiem co dalej, stąd jesteście potrzebni mi wy, poprowadzicie mnie i
desantowców. Zapewne zastanawiacie się po co… Nie muszę wam mówić, lecz dla was
żołnierzy, czasem prócz kija dobra jest także marchewka. Młodszy lejtnancie,
misja, w której weźmiecie udział, ma niebagatelne znaczenie dla obronności
LPKRR. I ocalenia wielu ludzkich żyć. I co wy na to?
- Nie rozumiem –
przyznał Walter.
Sokół znowu
uśmiechnął się swym dziwnym uśmiechem, lecz jego oczy pozostały lodowate.
- Uczyniliście
ciekawą uwagę młodszy lejtnancie kiedy wędrowaliśmy sobie polami – powiedział.
– Że Polacy zachowują się tak, jakby zaczęli myśleć. Bardzo to trafne
spostrzeżenie. Coś się zmieniło.
- Co takiego? –
zdziwił się Walter, a Sokół pochylił się do w jego stronę.
- Ruchy na froncie
środkowopolskim były skoordynowane. Jak nigdy wcześniej – powiedział. – Stawka
musiała zaplanować działania, jakby szła na wojnę z Imperialistami. Nie tylko
dlatego, że Polacy wyroili się w niespotykanej liczbie i wypchnęli nas z
Radzymina. Ta aktywność była niespotykana, powiązana ze zwiększoną aktywnością
na froncie zachodnim. I w innych zonach. A teraz powiedzcie, nie poczulibyście
się zaniepokojeni, gdyby pod waszym nosem był mały obszar, o którym nic nie
wiecie, na którym nie wiadomo co się dzieje i dodatkowo będącym jedyną znaną
zoną, z której nie wyroiła się żadna horda?
Walter zastanawiał
się nad słowami Sokoła. I niezbyt mu się podobały.
- Mogę wam powiedzieć
jedynie – dodał Zachert – Iż mam informacje, że na południu kryje się coś, co
ma z tym związek. I zamierzam to znaleźć i wyeliminować, bowiem stanowi
zagrożenie nie tylko dla LPKRR lecz również dla całego Sojuza. A wy mi w tym
pomożecie. Zrozumiano?
- Tak jest –
powiedział Walter.
- Doskonale – odparł
Sokół. – Rozkazy już poszły, zostajecie oddelegowani wraz ze swoimi ludźmi.
Oficjalnie przenosimy was do placówki południowej, na prośbę tamtejszego
dowódcy, celem przeprowadzenia dalekiego rekonesansu zaczepnego na linii
Piaseczno – Grójec, z uwagi na zwiększoną aktywność. Nikt nie ma prawa wiedzieć
o prawdziwym celu misji, nawet wasza drużyna, do czasu aż się nie spotkamy.
Pełne zaprowiantowanie i uzbrojenie, niezbędne wedle waszej oceny na co
najmniej 9 dni.
- Dziewięć?
Towarzyszu pułkowniku…
- Wiem. Bezpieczny
czas przebywania w zonie to tydzień. Nie martwcie się, nie planuję tam tak
długo pozostać, do celu w teorii można dojść jeden dzień, jako że to zona
zakładam, iż osiągniemy kres naszej eksploracji najpóźniej po trzech dobach.
Wracamy po siedmiu. Dwa dni dokładam na wszelki wypadek. Wyruszamy pojutrze z
placówki Stacja Unia Lubelska. Meldujecie się o godzinie szóstej rano. Wykonać.
- Tak jest,
towarzyszu pułkowniku – zasalutował Walter i odwrócił się by odejść.
- Jeszcze jedno –
osadził go w miejscu głos Zacherta. – Sprawicie się dobrze, a wynagrodzę,
uczynię pełnym lejtnantem ze wszystkimi przywilejami. Akwarium umie zadbać o
swoich. Lecz jeśli mnie nie posłuchacie, zdradzicie, lub powiecie komuś, że
mieliście do czynienia z GRU… zapewniam, że wasze problemy będą niczym, w
porównaniu z tym co spotka Okuniewą.
Wychodził z gabinetu
trzęsąc się w środku. Nie mógł zebrać myśli, choć starał się tego nie pokazać.
Zachert miał rację, był jak ryba w akwarium, bez możliwości ucieczki, za
szklaną taflą, w każdej chwili ktoś mógł zakończyć jego los. Może i stanowił
przykład dobrego żołnierza, ale w życiu codziennym okazał się głupcem. Większym
niż przypuszczał.
Kapitan Budzyńska
wstała i zamknęła za nim drzwi.
- Zaczekajcie –
powiedziała. – Wezwę strażników – podniosła słuchawkę telefonu. Walter znowu
spoglądał na Akwarium czując, że się rozpada.
- Niektóre ryby da
się wyleczyć – powiedziała Budzyńska. – Kiedy już uświadomi im się, że są
chore. Ale jak powiedziałam, nie zapominajcie o rewolucyjnych ideałach. I o
wierności ojczyźnie. Są sytuacje, kiedy nie ma się wyboru. Ale czasem trzeba go
dokonać.
Strażnicy
wyprowadzili Waltera za drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz