8.
Po koszarach niósł się głos fałszującego i kaleczącego rosyjski Dowgiłły, akompaniującego sobie na gitarze.
Kto nie wieri zdies nie wieri
Kto tam był to wsio pajmał
czieławieka w pałatkie
padawali wiertalot
Dwatsat lietek eto mało
małysz w pałatkie paridiot
A szto z niego ostało
eta wsio położą w grob
Walter minął hale
baraków, w których żołnierze odpoczywali na piętrowych łóżkach, grając w karty.
Każdy z nich wiedział, co oznacza sierżant śpiewający swemu dowódcy. Było to
niczym rytuał, powtarzający się przed każdą walką. Musiały przyjść rozkazy, a
oni znowu mieli ruszyć do zony. Walter zastał Arkuszyna nad butelką,
słuchającego śpiewu Dowgiłły.
- Naucz ty się
wreszcie pa russkij – powiedział do niego kapitan swym łamanym językiem.
Zobaczył wchodzącego Waltera - Siadajcie – rzekł. – Widziałem już papier, wy
macie się zaopatrzyć i przemieścić w rejon Unii Lubelskiej. Kuda my idziem w
boj, nam zabierają Szpicę.
- Przyszedłem się
odmeldować, towarzyszu kapitanie – powiedział Walter.
- A ja powiedziałem,
siadajcie – powtórzył Arkuszyn, wyciągając drugą szklankę – Dowgiłło! –
zawołał, a sierżant odłożył gitarę. – Zamknij ty wrota. Ja budu żegnac mojewo
sołdata –polał, wyciągając kawałek zaschniętego chleba – Izwienitie –
powiedział. – Od kiedy my poszli na Radzymin, w tej ofensywie zapoju ci u nas
brak.
Drzwi skrzypnęły, a
nim Dowgiłło je zamknął, Arkuszyn rzucił za nim:
- A weź ty sprawdź,
pacziemu u nas awaria elektryki na kompanii.
Dowgiłło skinął
głową, a Walter popatrzył zdziwiony wokół.
- Towarzyszu
kapitanie, ale prąd jest … - zaczął zastanawiając się ile dowódca wypił, kiedy
nagle żarówki zamigotały i zgasły. Po chwili w dali uruchomił się generator,
warcząc dźwiękiem silnika, a pomieszczenie zalało czerwone światło.
- A mówił ja, że awaria elektryki –
uśmiechnął się chytrze Arkuszyn. – No to Kochowski zaraz się przekręci bo mu machinu
nie zadziała. Nie pasłyszy, on szto my tu budziem gawarit. A teraz gadaj ty –
podniósł szklanicę i Walter uczynił to samo. Stuknęli się wlewając w siebie
alkohol. - Czego od ciebie chciał ten suczy syn Zachert? – zapytał kapitan,
łapiąc powietrze.
Walter także przez chwilę nie mógł
złapać oddechu.
- Towarzyszu kapitanie, ja nie mogę
o tym mówić.
- Na pewno – chrząknął Arkuszyn i
podkręcił wąsa. – A skurwysyn jeden, niedoczekanie jewo, zabiera mi najlepszego
sałdata. A ja nicziewo nie zdziełam – popatrzył na pustą szklankę. – Wy
uważajcie na siebie mładszyj lejtnant. Bardzo uważajcie.
- Ja…
Arkuszyn przerwał uniesieniem ręki.
- Nie możecie gawaric, nie dziwne,
ale posłuszaj ty maładiec. On nie zampolit, ale to już wam pewnie wiadomo - spoglądał na pustą szklankę. – Ja jewo już
spotkał, choć on nie pamięta…. – głos mu spoważniał. – Eta gad. Żmija. On
własną matkę by ubił – zamilkł. – Wy pasłuszajtie. Ja go poznał w Sajgonie, kak
my w Wietnamie z maoizmem wojowali. Mój pluton w centrum, Sajgon przechodził z
rąk do rąk. Bili my się dzielnie, ale
kitajcy pół miasta zajęli. No i przychodzi rozkaz ze sztabu, szto mamy udać się
z młodszym lejtnantem Zachertem, bo specnaz nie może się do niego przebić –
znowu nalał sobie do szklanki i wychylił jednym haustem. – No to my paszli mu
na pomoc, przebijamy się do niego, przez kitajców, wtedy wołamy sztab, a oni
mowią szto my pod rozkazami Zacherta. A on gawari, wam Arkuszyn mnie zwac
Sokołem. Wy rozkaz wykonacie? Da, wykonam. A on podchodzi, pajmujesz ty, ze
swoją gadką i mówi, sierżant Arkuszyn, mienia wiadomo, szto wy nie pilnował
żołnierzy, szto ten i ten rabowali, ci duraki się spili, a tamci sztab
prokriali. Ale ja zapomnę, gawari, jeśli wy mój czieławiek, jeśli wy wykonacie
bez wahania rozkaz. Jeżeli wy będziecie mój wołk stepowy – spojrzał na Waltera.
– Znacie te opowieść? Szto on wam powiedział? Ze zapomni szto wy i Okuniewa..
- Czy wszyscy o tym wiedzą? –
zapytał Walter. Arkuszyn uśmiechnął się.
- Młody i durny. Kochowski wie, on
mienia raban rewolucyjny, rozumiesz, chciał tu robić, kary pokazowe wam dawać.
Ale Kochowskim wy się nie przejmujcie, ja już napisał do dowództwa, szto duch u
nas rewolucyjny słabnie, bo zampolit nie walczy z nami na froncie, tylko on w
koszarach uprawia komunistyczne praktyki. A sołdaty potrzebują wsparcia w polu.
Więc się nie martwcie, już postanowione szto on do natarcia pójdzie w pierwoje
szeriegu, szto my budziemy smatrili kak zampolit komunista walczy. Ale Zachert…
- pokręcił głową. – On mnie wtedy miał. U niego taka metoda, znajdzie słaby
punkt i uderzy. Kak żmija. Ukąsi, jadu wleje, on nie chce posłuchu, on chce
wierności. On ciągle kłamie, skłóca ludzi, by nimi władać.
- Co wam kazał zrobić? – zapytał
Walter. Twarz Arkuszyna stężała.
- To najgorsza swołocz – rzekł. – My
z nim poszli, a potem zabijali dla niego… nie Imperialistów, nie kitajców, tam
były malcziki i dziewoczki… rebiata wietnamskich tawariszczi… - zamilkł na
chwilę, po czym spojrzał błędnie na Waltera. – I tak wam za dużo rzekłem. Ja
nie znaju, szto on miał za misję, eta polityka była. Ubić kak psów,
komunistycznych tawariszczi z familiami. On nie miał specnaza pod ręką, stąd
był Arkuszyn. A patom kurwij syn kazał nam poczekać. I my siedli i czekali… I
wtedy pryszli kitajcy. On naszą kryjówką sprzedał. Żeby świadków u niego nie
było…
- Ale jesteście tu – powiedział po
chwili Walter.
- Ocalałem – odparł Arkuszyn. – Z
całego plutonu tolko ja. Mnie znaleźli i przez tygodnie ja leżał ranny, nie
mówił kak mienia zawod, on myślał pewnie że ja ubity z moja rotą. A ja wrócił
na front. I nie widział go przez piatnatsat lat. On mienia zapomniał.
- Nieprawda – odezwał się Walter. - On
doskonale wie. Nazwał was wilkiem stepowym.
Arkuszyn pokiwał ciężko głową.
- Widzicie, to jego metoda… Myśli,
że ma mnie w garści, że ja wciąż jego czieławiek. A zatem wiedział, że
przeżyłem i pozwolił mi żyć… On przyjdzie jednego dnia i powie, ty mój, ty masz
u mnie dołg, szto ja pozwolił tobie żyt… Wot, pszek z niego.
Światło zamigotało i czerwień
ustąpiła miejsca żółtemu światłu lamp. Obaj zamrugali oczami, gdy półmrok
zniknął z pomieszczenia. Arkuszyn odstawił szklankę.
- Wot i awaria eliektryki się
skończyła… - spojrzał na Waltera. – Da swidanja, młodszyj lejtnant. Eta stakan.
Radzieckij czieławiek pije stakana, bo na dorogę ruszał zawsze pieszo.
- Da – zgodził się Walter. – Zawsze
stakana, nigdy strzemiennego, bo radziecki czieławiek nie jeździł nigdy na
kapitalistycznym koniu, zawsze chodził pieszo, jak uczciwy chłop i robotnik..
Wypili.
- Wy na siebie uważajcie, maładiec –
dodał jeszcze Arkuszyn. – Choć po prawdzie to nie wydaje mi się, szto ja was
jeszcze kiedyś zobaczę.
Drużyna przyjęła rozkazy z
niedowierzaniem.
- Kompania w bój, a my na kanikułę?
– zapytał Czeczen – Co przeskrobaliśmy?
- Rozkaz ma priorytet czerwony,
więcej nie powinniście wiedzieć towarzyszu szeregowy – powiedział oschle
Walter, a oni spoważnieli, wyczuwając zmianę nastroju dowódcy. – Szczegółowe
cele zostaną przedstawione w stosownym czasie – spoglądał na nich zastanawiając
się, ile prawdy było w słowach Zacherta. Kto z nich pisał o jego
nieprawomyślnym zachowaniu. Być może wszyscy. Nie mógł ich winić, był to
zwyczajny sposób postępowania, sam się go nauczył i przed laty praktykował.
Była to droga prowadząca do awansu. A jednak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że
braterstwo broni, które jak mu się wydawało ich łączyło, w jakimś stopniu
przestało istnieć. Choć, gdy wywietrzał już z niego alkohol, z drugiej strony
rozmyślał nad słowami Arkuszyna, o tym jak Zachert manipuluje ludźmi, jak
kłamie. Patrzył na swój oddział, jednak nie potrafił odpowiedzieć na
pojawiające się pytania. Sposępniał.
- Pełne wyposażenie, amunicję
uzupełnić, sprawdzić broń, wymienić uszkodzony sprzęt – rzucał poleceniami, po
czym odszedł, zająć się papierkową robotą i przygotowaniem do misji. Unikał
kontaktu wzrokowego z Nadieżdą, nie poszedł do składziku, więc nie zdziwił się,
gdy zdybała go w wąskim przejściu, prowadzącym z baraków żołnierzy do części
oficerskiej. Nie dał jej jednak dojść do słowa.
- Towarzyszko, przypominam o
odpowiedniej postawie – powiedział. – I przypomnieniu sobie podstawowych zasad
oraz norm komunistycznej postawy – po czym odszedł. Spoglądała za nim z nieco
zdziwioną miną, ale Walter wiedział, że zrozumie. Rzeczywiście była od niego
dużo bardziej inteligentna. Wszystko to razem wzięte sprawiło jednak, że stał
się jeszcze bardziej ponury. Zignorował zaproszenia pozostałych oficerów,
którzy pokroili w kostkę czosnek wielkości dyni, pochodzący z upraw
miczurinowskich i przy akompaniamencie gitary pili przed nadchodzącą bitwą.
Morale w kompanii było wysokie, dała się poznać w boju już wielokrotnie,
ostatnio wyrywając Marki i Ząbki z rąk Polaków.
Sprawdził swą broń, wyczyścił,
wypełnił wszystkie formularze i druki. W kancelarii tajnej odebrał paczkę
przysłaną z Informacji Wojskowej. Były to kompletne mapy obszaru położonego na
południe od Warszawy, sporządzone w latach pięćdziesiątych, tuż przed wybuchem
walk z Polakami. Przedstawiały nieistniejącą już zabudowę oraz miejscowości,
których od dawna nie oglądało ludzkie oko. W paczce znajdowały się także
zdjęcia lotnicze, na których się skupił, choć nie na wiele mu się przydały.
Studiował układ ruin na południe od Bazy Unii Lubelskiej, strzegącej
pobliskiego lotniska na Polach Mokotowskich, przeniesionego w to miejsce
ponownie z jego późniejszej lokalizacji, jako że Okęcie położone było zbyt
daleko od podziemnej Warszawy. W latach zimy atomowej gdy w ruinach miasta
pojawiali się pierwsi Polacy, atakując konwoje, miało to ważkie znaczenie. Na
południe znajdował się obszar ruin i domów, przez lata solidnie spenetrowany
przez stalkerów i szabrowników, wychodzących z placówki handlowe, położonej
nieopodal Stacji, odsuniętej na wschód od lotniska ze względów bezpieczeństwa.
Nieopodal tej osady znajdowały się uprawy łazienkowskie, gdzie na polach w dawnym
parku wyrastały olbrzymie krzyżówki owoców i warzyw, żywiących całą Warszawę.
Było to jedno z wielu miejsc upraw, wiele spośród nich znajdowało się także pod
ziemią. Podobnie jak i ludzie, rośliny świetnie przystosowywały się do
zmienionych warunków.
Walter przyglądał się mapie usiłując
zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ze zdjęć lotniczych wynikało, że na
południe od Stacji Unii wciąż prowadzi droga, wyraźnie oczyszczona, bowiem
docierała, aż do miejsca opisanego na mapie jako Królikarnia, gdzie znajdowała
się placówka strażnicza, w miejscu dawnego Fortu Legionów. Tworzyła ciąg
umocnień wraz z Fortem Dąbrowskiego, dużo mniejszym od bazy przy lotnisku
Mokotowskim, lecz stanowiącym fortecę i siedzibę wojska. Między placówkami
biegł mur, lecz w przeciwieństwie do Kordonu, opasanego potężnym żelbetonowym
pasmem umocnień, wyższym znacznie od człowieka, opatrzonym w liczne zasieki, na
których rozbiła się horda jaka wyroiła się od Radzymina, ten był niski, lecz
spełniał swoje zadanie. Na prawym brzegu Wisły, mimo licznych patroli Polacy od
lat szturmowali Kordon, który powiększał swe fortyfikacje, by skutecznie się
bronić. Na południu zasieki i umocnienia były mniejsze, liczba żołnierzy
niższa, lecz metro pozwalało w każdej chwili posłać dowolną liczbę wojska,
podobnie jak przerzucić je na północ do bazy Słodowiec. Choć południe usypiało
swą niewielką liczbą Polaków wyłażących z mgły, niestanowiących tu plagi,
twierdza Warszawa była bardzo dobrze broniona, w szczególności lotnisko
mokotowskie, zarówno jego naziemna, jak i podziemna część.
Przyglądał się uważnie zdjęciom
lotniczym. Teraz kiedy je oglądał docierało do niego, że Zachert ma sporo
racji, bo rzeczywiście południowe Dzikie Pola były aberracją. Między Górą
Kalwarią a Wilanowem rozciągał się podłużny owal, którego granice zostały
sfotografowane i oglądał je teraz na zdjęciach, jednakże odcinały się wyraźnie
od nich linią, za którą znajdowała się nicość, nieprzenikniona, przykryta jakby
chmurą. Zdjęcia wykonano z samolotu, który podleciał najbliżej jak było to
możliwe. Zona szła od Wisły, przecinając Wilanów, przez Służew, stopniowo
skręcając na południe, dochodziła do bazy Lesznowola, skąd kierowała się ku
Górze Kalwarii, gdzie biegła ku północy. Przesłaniała Wisłę obejmując swym
zasięgiem Karczew, niewielką część Otwocka, zakręcając ponownie w kierunku
Wilanowa, gdzie rzeka stawała się ponownie widoczna, nieopodal tamy
czerniakowskiej, nieprzepuszczającej większych tworów wodnych do miasta.
Centrum zony wypadało zaś gdzieś w miejscowości Konstancin. Waltera zmroziło,
gdy uświadomił sobie, że przy samej granicy Warszawy znajduje się całkowicie
nieznany obszar. Podobnie było na północnym zachodzie, lecz choć tamten rejon
się często zmieniał, rozpoznawały go liczne patrole, a przede wszystkim nie był
odcięty obszarem czerwonej mgły. Zawsze się mówiło o spokojnej południowej
zonie, nigdy nie uświadamiał sobie jaki ma ona zasięg, że jest to obszar
całkowicie wyłączony spod władzy człowieka. Jak to możliwe, że partia…
uświadomił sobie, implikacje płynące z tego faktu. Właśnie dopuszczono go do
wiedzy, do której dotąd nie miał dostępu. Zrobiło mu się gorąco. Jego prostego
lejtnanta, zapoznano z tajemnicą spec przeznaczenia, do której sądząc po
klauzuli, dostęp mieli tylko nieliczni. Znalazł się wąskim gronie osób wiedzących,
że południowa zona jest jeszcze bardziej tajemnicza i potencjalnie bardziej
niebezpieczna niż sądzono. Fakt całkowitej niedostępności zony celowo ukrywano.
Wątpił, by takie informacje miał choćby Arkuszyn. Sięgnął po kolejne dokumenty
znajdujące się w kopercie, przysłane mu niechybnie przez Zacherta. Były to
także zdjęcia, lecz wyraźnie robione z dużej wysokości, a Walter tego rodzaju
fotografii wcześniej nie widywał. Po chwili zorientował się, że ogląda zdjęcia
wykonane ze sputnika. W miejscu zony znajdowała się ciemna plama. Były tam
także inne zdjęcia, wykonane przy użyciu filtrów, o których nie miał
najmniejszego pojęcia. Fotografie podpisano cyrylicą słowami „termograf”,
„widmoszumu” i innymi niezrozumiałymi określeniami, a na każdej znajdował się
napis „Rewolucja”. Pochodziły ze stacji bojowej zawieszonej nad Europą, której
załoga wywodząca się z krajów związkowych monitorowała dzień i noc aktywność
wroga, stanowiąc pierwszą linię alarmu i obrony przed nadlatującymi rakietami.
Walter pamiętał z kronik filmowych, iż kosmonauci z LPKRR wielokrotnie dzielnie
dała wyraz swej czujności, w module bojowym wykutym w fabrykach
świętokrzyskich, stawiając czoła wrogom. Nie zmieniało to faktu, iż na każdym
ze zdjęć zona występowała w postaci nieprzeniknionego obszaru o różnym kolorze,
mimo iż wyraźnie nie było widać tam chmur. Dzikie Pola strzegły swych tajemnic.
Walter powrócił do map.
Przestudiował rejon położony na południe od nich, zakładając, iż skoro punktem
zbornym jest Stacja Unii Lubelskiej, Zachert wyruszyć będzie chciał na
południe, chyba że skorzystają z transportu lotniczego. Nie zmieniało to faktu,
że zonę penetrować będą z tamtego kierunku, inaczej wyruszyliby z Kordonu.
Przyglądał się uważnie linii granicznej biegnącej przez ruiny wsi Służewiec,
zastanawiając się jaki pułkownik ma plan. I jak zamierza przeżyć w czerwonej
mgle pokrywającej cały obszar. I nie zmienić się przy tym w Polaka.
Waltera mimowolnie przeszły
dreszcze.
Wyruszyli ze wschodniego węzła
kolejowego, gdzie przedostali się siecią korytarzy i śluz Kordonu. Tu, prócz
wprowadzonej niedaleko tego miejsca pod ziemię linii kolejowej, biegnącej do
Mińska Mazowieckiego, gdzie rozdzielała się na linię brzeską i lubelską,
znajdowała się także wojskowa linia okrężna, stanowiąca niezależny system
transportowy, umożliwiający szybkie przerzucenie wojska. Nitki prowadziły do
stacji Gdańskiej na północy i stacji Agrykola na południu. Tam łączyły się z
liniami metra, lecz tylko w teorii, odrębny system torowisk biegł równolegle do
właściwych tuneli, które w każdej chwili można było także wyłączyć z cywilnego
ruchu, umożliwiając transport wojska.
Na stacji panował ruch, bowiem
niedawno wtoczył się pancerny skład z Brześcia, wiozący świeże oddziały
Krasnoarmiejców na front południowo-zachodni, a patrząc na twarze młodych
wojaków i ich liczbę, Walter był pewien, że szykuje się kolejna ofensywa. Nie
dało się ukryć krążących po Warszawie pogłosek o przerzucanych oddziałach,
których ilość mogła świadczyć tylko o jednym. Nadchodził czas kiedy do Europy powróci
znowu wojna, a zwycięskie oddziały Armii Czerwonej pomaszerują przez zony
zaporowe, roznosząc w pył Imperialistów. Ich zacofanie technologiczne i ślepa
gałąź nauki, w którą zabrnęli, zapowiadała nadchodzący upadek.
Żaden z żołnierzy nie opuścił pociągu,
o co dbali rozstawieni wzdłuż stacji uzbrojeni żołnierze SOK. Zmieniali właśnie
tych, którzy przybyli na pancernym pociągu, a ślady jakie nosiła lokomotywa
oraz liczne stopień osmalenia działek, zamontowanych na platformach na dachach
wagonów świadczyły, iż po drodze pociąg natknąć się musiał na twory włóczące
się bezładnie na pustkowiach wschodniej części kraju, z dala od zony. Traciły
tam swą żywotność, gdy jako pojedyncze jednostki znajdowały się poza
środowiskiem, do którego były przystosowane, znajdując śmierć z ręki wojska.
Rozsiedli się na jednym z peronów,
spoglądając na inne pociągi z odkrytymi platformami, przewożące sprzęt między
Kordonem a pozostałymi rejonami umocnienia Warszawy. Patrzyli na rozmontowane
tanki jadące do naprawy, noszące ślady niedawnej bitwy w Ząbkach, z
uszkodzonymi elementami kroczącymi. Część jechała do huty warszawskiej, gdzie w
podziemnych kuźniach musiała zostać przetopiona na nowo, wylana z surówki
stopów metali o jakich jeszcze kilkanaście lat temu nie śniło się nauce.
Spoglądali na jadące pociągi, z ulgą pozbywszy się ciężkich plecaków. Walter
pozostawił ich w tym miejscu, by udać się do dyspozytorni celem okazania
rozkazu dyslokacji.
- Tacy młodzi – powiedziała
Nadieżda, spoglądając na twarze piętnasto i szesnastolatków, idących po
przeszkoleniu podstawowym wprost na pierwszą linię frontu. – Szkoda.
- Szkoda ci żywotnej męskiej tkanki
– zachichotał Czeczen. – Ale ja ci mogę pomóc spełnić twoje marzenia,
towarzyszko Okuniewa, widać, że chyba dawno nie mieliście okazji, by…
- Niestety, żebym mogła spełnić z
wami swoje marzenia, musielibyście mieć tam coś nieco większego, niż to, co
macie między nogami, towarzyszu – odparła spokojnie, po czym zmieniła temat. –
Nie uważacie, że to ciekawa sprawa, dyslokują nas przed ofensywą, a jeszcze
odstajemy rozkaz zapewniający nam transport. Podstawią nam wagon, nie będziemy
tu siedzieć godzinami i czekać, aż będzie tam szedł jakiś pociąg.
- Do tego nadmiarowe wyposażenie,
amunicji więcej niż trzeba, zapas żywności na dwa tygodnie… Mamy przerąbane –
Czeczen zaciągnął się skręconym papierosem, następnie podał go Nadieżdzie.
- A Tamara zapakowała cały plecak
środków na wszystko co możliwe – dodał Wszoła. Spojrzeli na nią, siedzącą na
swym plecaku, wpatrującą się w dym i parę, unoszące się miedzy torowiskami,
którymi przemieszczały się pociągi.
- Tak – powiedziała po chwili. –
Znowu tam wracamy – zamknęła oczy, mając nadzieję, że pulsowanie w skroniach
ustąpi, lecz uporczywie się jej trzymało, ból głowy nie chciał jej opuścić.
Oślepiały ją migające latarnie ścienne, odsłaniane przez przejeżdżające wagony.
Popatrzyła na resztę drużyny, szukając ich w mroku stacji, gdzie żarzyły się
pomarańczowe ogniki papierosów. Oni nie wiedzą o czym mówią, pomyślała, to
jeszcze dzieci, żyją tylko chwilą, nie myślą co robią. Oni nie wypatrują
chwili, kiedy służba dobiegnie końca. A ja jestem stara. Mam 27 lat. I
trzynaście lat za sobą. Zostało jeszcze siedem. Mam już dość. Chcę przeżyć. Nie
chcę tam wracać.
- Nie wiem o co w tym chodzi, ale
mam złe przeczucia – powiedział nagle Wszoła, a Tamara popatrzyła na niego z
nienawiścią, choć nikt tego nie dostrzegł w ciemności. Po co to powiedziałeś,
pomyślała.
- Przeczucia to przeżytek minionej
epoki – upomniał go Czeczen. – Ale myślę, że niestety niedługo się dowiemy, co
zaplanowały dla nas partia i rewolucja. Wraca tawariszcz, lejtnant.
Nadieżda popatrzyła w kierunku
nadchodzącego Waltera. W swoim czasie zamierzała dowiedzieć się z jakiego
powodu jej unikał. Wydawało się jej dotąd, że doskonale go poznała i potrafi
przewidzieć wszystkie jego zachowania, lecz mocno ją zaskoczył, robiąc wszystko
by nie zostawać z nią sam na sam. Dowie się, w swoim czasie.
- Powstań – polecił Walter, sięgając
po swą broń i plecak. Założyli cały swój osprzęt i ruszyli za dowódcą. Poprowadził
ich poprzez ciemność wąskich kładek nad peronami, wśród semaforów
wyświetlających kolorowe światła, między peronami, nad którymi rozłożył się
kulisty dach bunkra, przykrytego zwałami ziemi i gruzów, w kierunku lokomotywy.
Nie wyjeżdżała nigdy na powierzchnię, nie miała stalowych osłon, jedynie
miejsca na zamontowanie stanowisk karabinów maszynowych na wypadek konieczności
użycia ich w metrze. Wskoczyli na pokład, a po chwili maszynista ruszył, a
elektryczny silnik pchnął machinę naprzód. Powoli rozpędziła się do prędkości
kilkunastu wiorst na godzinę i zniknęła w tunelu prowadzącym pod Wisłą. Resztę
drogi odbyli w ciemności, rozświetlanej z rzadka przez światła pozycyjne
tunelu.
Wreszcie za Agrykolą dotarli do
głównego tunelu metra, równolegle do którego biegły tory. Byli teraz głęboko
pod ziemią, korytarze skryto wiele arszynów pod powierzchnią, z dala od
wszechobecnej kurzawki. Prawdziwa ofiarność i poświęcenie robotników, którzy
wykopali w tym miejscu tunele, zaprawdę była godna podziwu, czyniąc z nich
bohaterów LPKRR.
Gdy dotarli do wojskowego peronu
Stacji Unii Lubelskiej, stał tam już sierżant SOK. Zasalutował i doprowadził
ich w kierunku śluzy, za którą znajdowała się baza mokotowska. Byli oczekiwani,
młody, najwyżej piętnastoletni poborowy, poprowadził ich wąskimi chodnikami w
kierunku schodów. Jak wszędzie służbę wartowniczą pełnili ci, którzy nie
decydowali się na zawodową dwudziestoletnią karierę wojskową. Jednakże oddając
im sprawiedliwość, przyznać trzeba było, że stanowili także trzony kompanii
wojennych, takich jak Arkuszyna, gdzie do boju wiedli ich zawodowi
podoficerowie, a walczyli wraz u boku zawodowych żołnierzy. To oni przekuwali
rewolucyjny komunizm w czyn.
Zachert czekał już na nich w
oświetlonej sufitowymi lampami sali. Drużyna nie dała się ponieść emocjom gdy
go ujrzała. Nadieżda zmrużyła jedynie oczy, gdy wśród kilku znajdujących się
wewnątrz ludzi dostrzegła Suworowa. Wystawił w jej kierunku palec formując w
dłoń pistolet i uśmiechnął się.
- Nu diewoczka, zdrastwujcie –
poruszył ustami. Walter nie zdążył się zameldować, bowiem Zachert od razu
przeszedł do rzeczy.
- Szpica, spocznij. Skoro wszyscy są
w komplecie, przeprowadzimy odprawę. Jestem pułkownik Iwan Stepanowicz Zachert
z GRU, niektórzy z was znają mnie jako Sokoła, dalej mogą mnie tak nazywać.
Towarzysze, przed wami niebywały zaszczyt, który zapisze się złotymi zgłoskami
w historii komunizmu.
A potem wyjaśnił zgromadzonym z
jakiego powodu.
Kiedy Zachert tłumaczył to, co
Walter już słyszał, miał okazję rozejrzeć się po sali. Najwyraźniej cel misji
były zaskoczeniem wyłącznie dla jego ludzi. Czeczen miał na tyle przytomności
umysłu, by nie próbować się odezwać. Natasza spojrzała na Waltera i to
spojrzenie wcale mu się nie spodobało. Wszoła zacisnął dłoń na postawionym obok
krzesła karabinie. Tamara spuściła głowę. Prócz nich oraz Zacherta wewnątrz
znalazło się jeszcze dziewięć osób, a Walter pomyślał, że zrobiła się niezła
wycieczka. Siedmiu desantowców ze specnazu. Patrząc na Suworowa i jego kompanów
Walter poczuł się nieswojo i ze wszystkich sił starał się nie odwrócić wzroku.
Większość z nich była od niego o kilka lat starsza, wyraźnie widać było, że
wykuci są z zupełnie innej stali, czujni jak koty, w każdej chwili gotowi
zabijać. Doświadczenie zdobyli na wojnie z Imperialistami, nie mierzyli się z
tworami zony. Pozostałą dwójkę stanowili kobieta w wieku około trzydziestu lat
i czterdziestoletni łysiejący mężczyzna w okularach. Choć mieli założone
kamizelki widać było wyraźnie, że nie są żołnierzami, nie tylko dlatego, że nie
nosili broni.
- Pytania? – Sokół skończył
przedstawiać swój plan. Nie uszło uwagi Waltera, iż wciąż nie podał żadnych
szczegółów.
- Towarzyszu pułkowniku –
powiedziała Tamara powoli, stanowczym głosem, choć widać było jak wiele ją to
kosztuje. – Z medycznego punktu widzenia nie ma sposobu, by przetrwać kontakt z
czerwoną mgłą, nie przemieniając się w Polaka. Jest wyjątkowo agresywna, ma
przyśpieszone działanie, gdy wchodzi w kontakt z…
- Ależ wiem, kapral Wiśniewska –
przerwał jej Zachert. – Myślę, że więcej na ten temat może powiedzieć doktor
Zinajda Markiewicz, z Instytutu Biochemii Ludowej Akademii Nauk – wszyscy
spojrzeli na wstającą kobietę, która poczuła się wywołana.
- Tak, ta mgła ma niespotykane
nigdzie indziej czynniki łysenkogenne – przyznała. – Badania prowadzone w LAN
dowodziły, że ewolucja adaptywna i przystosowanie do jej środowiska zachodzi w
przeciągu godzin, czasem nawet minut, tworzy bardzo drapieżne odmiany Polaków,
nie bronią przed nią żadne znane nam środki…
- Ani maski, ani inhibitory –
wtrącił się Sokół. – Dziękuje pani doktor. Doktor Markiewicz jest wybitnym
specjalistą z dziedziny biochemii zony, co oznacza, iż bada truchła znoszone
przez obecnych tu zwiadowców, opracowując najlepsze metody ich zabijania.
Będzie więc najlepszą osobą do zgłębienia tajemnic południowych Dzikich Pól.
Kiedy już się tam dostaniemy. Bo mgła nie pokrywa całego obszaru, prawda panie
docencie?
Teraz wstał mężczyzna.
- Docent Fiodor Tomaszowicz
Grzegorzewski – przedstawił się. – Instytut Fizyki i Chemii LAN – przedstawił
się – Badaliśmy mgłę na wiele sposobów, kiedy nasze ekspedycje nie były jej w
stanie przejść, a żołnierze nie wracali..
Pięknie, pomyślał w tym momencie
Czeczen, Pięknie. Znaczy, nie jesteśmy pierwsi.
- … ale nawet nasze próby wysłania
elektrotechnicznych maszyn kończyły się niepowodzeniem. Stopień ich uszkodzenia
i degeneracji był znaczny. Jednakże jednego z tanków badawczych udało nam się
częściowo ściągnąć z powrotem, dzięki użytej sztucznej przekładni, która
trybami zegarowymi nastawiła mu trasę okrężną i…
- Do rzeczy, towarzyszu docencie.
- Tak – sumitował się Grzegorzewski.
– Odczyty i analiza stopnia uszkodzenia pancerza wykazały, że czerwona mgła
tworzy jakiś nieznany rodzaj bariery, stanowiący zmienną o niestałych
właściwościach, o różnym natężeniu, pełną dziur. Ale za zmienną tą panuje
normalna fizyka. Za barierą jest środowisko zdatne do funkcjonowania.
- Albo miejscowa dziura z lokalnym
środowiskiem, bańka stałej fizycznej – wtrąciła doktor Markiewicz. – Właściwie
nie jesteśmy pewni i wciąż dyskutujemy…
- Ależ jesteśmy pewni – odezwał się
Sokół. – Jesteśmy z całkowitą pewnością.
- Ale… - zdziwiła się Markiewicz.
Tym razem przerwał jej Grzegorzewski.
- Towarzyszu, jeśli macie koncepcję
przejścia przez dziury w barierze, to jest ona wybitnie… - zaczął, ale Zachert
uciszył go ruchem ręki.
- Szanowni towarzysze nauki –
powiedział. – Mam nieco inną koncepcję i zostanie ona udowodniona wręcz
organoleptycznie, ale na razie pozostanie tajemnicą, bowiem wrogowie komunizmu
czuwają. Na chwilę obecną jest to tajemnica militarna i jeszcze przez kilka
godzin taką pozostanie, potem wszystko stanie się jasne. Towarzysze zostaliście
dołączeni do tej wyprawy, aby służyć radą naukową, bo nie mamy pojęcia na co
możemy się natknąć. Osłonę bojową zapewni nam oddział Groza – wskazał na
sześciu desantowców. – Zaś rozpoznanie i ocenę taktyczną na Dzikich Polach
pozostawimy w ręku oddziału Szpica – pokazał na ludzi Waltera. - A teraz towarzysze, pora wyruszyć. Na
odpowiedzi przyjdzie czas później, przed nami pierwszy etap wyprawy. Za dwie
godziny chcę stanąć w Szopach Polskich, tam dowiecie się jak sforsujemy zonę.
Powstań! – polecił.
Podnieśli się i zaczęli wkładać swe
wyposażenie. Nadieżda patrząc na Suworowa i specnazowców spostrzegła nie bez
satysfakcji, że ich plecaki są dużo większe i cięższe, prócz nich niosą ciężki
osprzęt, ukryty w dużych worach. Jak wielbłądy, pomyślała, będą jak tłuste,
spasione nieruchome cele, a Polacy wpadną w nich jak w masło. Swoją drogą
ciekawe co oni niosą, bo na pewno uzbrojenie nie zajmuje tyle miejsca, z czym
oni idą na wojnę… Naukowcy mieli równie duże pakunki, zapewne mieścili w nich
swe przyrządy. Będą stanowić tylko problem i obciążenie, widać że służbę odbyli
lata temu i poświęcili się nauce. Badali zonę czysto teoretycznie, nie mieli
pojęcia jak śmiertelna bywa praktyka.
- Lejtnant Adaszew – Zachert zwrócił
się do noszącego dystynkcje oficerskie – Poprowadzić grupę na zewnątrz do
punktu zbornego i załadować wóz bojowy. Pierwszą część trasy sobie ułatwimy –
wyjaśnił. – Niestety, nawet ja nie znam sposobu by rzucić za czerwoną mgłę
jakiegoś tanka, bo zapewne wiele by to ułatwiło. A wy młodszy lejtnant Walter,
idziecie ze mną – powiedział i wyszedł z sali.
- Czeczen, zabrać mój sprzęt –
polecił Walter, biorąc przykład z Zacherta, który pozostawił swoje wyposażenie
desantowcom. Podał karabin Dżiazijewowi i wyszedł za Sokołem. Dogonił go w
korytarzu, orientując się, że nie podąża w kierunku windy lub schodów
prowadzących na zewnątrz.
- Dokąd idziemy, towarzyszu
pułkowniku? – zapytał.
- Brakuje mi jeszcze jednego członka
naszej wyprawy – powiedział Zachert. – Więc musimy go odnaleźć. W placówce handlowej.
- Co robi tam żołnierz, towarzyszu
pułkowniku?
- To nie żołnierz – odpowiedział
Sokół. – Szukamy pewnego stalkera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz