9.
Magazyny handlowe rozłożyły się w
szerokiej hali. Od bazy oddzielał je uzbrojony posterunek, sprawdzający
przepustki, nieopodal znajdował się tunel łączący z cywilną częścią Stacji Unii
Lubelskiej. Tam z kolei wchodzących kontrolowali milicjanci, na których jak zwykle
w miejscach gdzie dochodziło do styku wzajemnych uprawnień i kompetencji,
żołnierze patrzyli z wyższością, zaś milicjanci odwzajemniali się niechęcią. W
jednym i drugim przypadku dochodziło do przenikania towarów z punktu
handlowego, przy czym w bazie największą popularnością cieszył się alkohol,
wymieniany najczęściej za przydziałową neuronikotynę. Na teren sieci metra
płynęły zaś rozmaite przedmioty, często artefakty z dawnych czasów, przynoszone
z zony przez stalkerów. Kwitł także czarny rynek, z którym milicjanci nie byli
sobie w stanie poradzić.
Krocząc wśród krążących tu ludzi,
odzianych w szare wojłoki robotników, Walter zauważył, iż nie kierują się w
stronę powierzchni handlowych. Zachert podążał ku bocznej części stacji, z dala
od peronu, a bliżej wejścia na powierzchnię. W wydrążonych tam podczas atomowej
zimy pomieszczeniach, gdy ludzie z trudem przystosowywali się do nowych
warunków, nim w ich organizmach nie zaszły jeszcze łysenkowskie zmiany,
ułatwiające życie pod ziemią, teraz mieściły się inne lokale. Były to zakłady
szewskie, krawieckie, posterunek milicji, ale również lokale rozrywkowe.
Zachert szedł pewnie ku jednemu z nich i wkroczył do środka niewyróżniającego
się z zewnątrz pomieszczenia, przesuwając kotarę oddzielającą je od korytarza.
Wewnątrz panował półmrok, lecz
Walter dostrzegł błyskające czujnie białka oczu. W bladym świetle klosza
stojących dwóch lamp, dostrzegł mężczyzn siedzących przy stoliku, w długich
płaszczach, niektórych zarośniętych i brodatych, z ogorzałymi twarzami. Nosili
się po wojskowemu, choć niektórzy mieli na sobie odzienie uszyte ze skóry
upolowanych zdziczałych zwierząt, biegających po pustkowiach graniczących z
Dzikimi Polami. W ich dłoniach żarzyły się papierosy, na widok dwóch żołnierzy
odstawili szklanki z czajem i umilkli. Choć nie byli uzbrojeni, a ich
licencjonowana broń znajdowała się zgodnie z przepisami na posterunku nieopodal
wyjścia, atmosfera w pomieszczeniu wyraźnie zmieniła się na wrogą. Zachert
zdawał się tym nie przejmować, gdy kroczył między stalkerami, świadom, iż
reprezentuje najwyższą władzę.
Walter miał do przedstawicieli tego
zawodu stosunek nieco niechętny, bowiem nazbyt często natykał się na ślady ich
działalności oraz ich samych na rubieżach Dzikich Pól. Pogoń za zdobyczą, czy
to w postaci pamiątek po dawnych mieszkańcach, czy też nowych rodzajów Polaków
nieznanych nauce, w zamian, za które to zdobycze płacono im rublami, jego
zdaniem nie licowała z godnością komunistycznego obywatela. Stalkerzy
niechętnie dzielili się informacjami o zonie ze zwiadowcami, mimo iż nie
uważali ich za konkurencję. Strzegli jednak pilnie swych tajemnic. Z drugiej
strony Walter musiał przyznać, że ich odwaga była olbrzymia. Samotnie zapuszczali się na Dzikie Pola, badając
zasięg jej rubieży, ryzykując przemianę bądź trafienie na zmienną, usiłując
dotrzeć jak najbliżej serca zony, której jeszcze nikt nie spenetrował.
Zachert stanął między stolikami
rozglądając się. Walter zatrzymał nieopodal wejścia, rozumiejąc, iż Sokół
oczekuje, aby nie pozwolił nikomu odejść. Naliczył przy stolikach siedmiu
stalkerów, za barem zaś jeszcze jednego mężczyznę.
- Nie widzę tutaj Rudego –
powiedział Zachert. – A jego szukam.
Odpowiedziała mu cisza. Pułkownik
nie wydawał się przejęty. Podszedł do jednego ze stolików i popatrzył na
stalkera. Ten wytrzymał jedynie chwilę, nim odwrócił wzrok. Zachert uśmiechnął
się, a jego twarz ginęła w półmroku.
- Towarzysze – powiedział. –
Gwarantuję wam, że jeżeli wyjdę stąd bez żadnej informacji, to inspekcja
handlowa będzie waszym najmniejszym problemem. Nie będziecie mieli okazji
oglądać już powierzchni, na pewno odwiedzicie moje pokoje na Stacji Zwycięstwa.
W normalnych okolicznościach poczekałbym teraz na pobliskim posterunku na
zwyczajowe anonimowe donosy, ale nieco mi się śpieszy. O ile wiem nie
przepadacie za Rudym. Gdzie on jest?
Ciszę przerwał barczysty stalker.
- Wyszedł wczoraj – powiedział. –
Cholerny Jonasz. Towarzyszu oficerze, możecie sprawdzić w rejestrze. My
niewinni.
- Mylicie się, wszyscy są winni,
tylko jeszcze nie każdy zdał sobie z tego sprawę – powiedział spokojnie
Zachert. – Wyszedł, mówicie, sprawdzę oczywiście. Jonasz… Dlaczego tak go
nazywacie? Skoro już zaczęliście, mówcie dalej.
Mężczyzna sięgnął po czaj. Był świt,
szykowali się do wyjścia na powierzchnię, stąd żaden z nich nie popijał zapoju.
- Trzy razy szedł ostatnio z innymi.
I trzech nie wróciło. Tylko on – powiedział. – Nikt z nas już z nim nie chce
chodzić. Musiał spotkać Ciemną Panią.
Walter skrzywił się, choć przesąd i
zabobon został lata temu wyeliminowany ze społeczeństwa, ten jeden trzymał się
dość mocno w stalkerskim środowisku. Ciemna Pani, twór wędrujący po
pustkowiach, czający się w ciemnościach, dopadający bezszelestnie każdego, kto
ją ujrzał i szepczący mu ostatnie słowa. Już to sprawiało, że Walter wątpił w
jej istnienie, bowiem trudno przypuszczać, aby opowieści o niej mogły krążyć,
skoro zabijać miała każdego z napotkanych ludzi. Wojsko nigdy nie natrafiło na
ślad takiego Polaka, nie pojawiły się na ten temat żadne raporty. Stalkerzy
jednak wierzyli, że to ona odpowiada za zniknięcia tych, którzy nie powracali z
wypraw łupieżczych. Niektórym ponoć miało udać się przeżyć spotkanie z nią,
wówczas jednak dopadało ich nieszczęście, prowadzące z czasem do śmierci.
- Tak, wracał sam, a jak słyszałem
nieźle obłowiony? – pułkownik nie zwrócił na ostatnie słowa uwagi.
Mężczyzna nie odpowiedział.
- Towarzysze, przed nami nic się nie
ukryje – powiedział spokojnie Zachert. – Także to, że Rudy usiłował sprzedać
ostatnio dużo rzeczy na lewo. Ale powiedzcie, rozumiem, że znosił ostatnio
nadmiar zdobyczy?
- Jakby trafił na nieruszoną sadybę.
W której nikt inny nie był – odparł mężczyzna.
- Tak… - pokiwał głową Zachert. –
Tak właśnie słyszałem. Powiedzcie mi, mówił, dokąd idzie?
- Wyszedł stąd po południu. Bardzo
mu się śpieszyło – powiedział stalker spoglądając na swych towarzyszy.
Wymienili między sobą spojrzenia.
- A miał jakiś powód? – zapytał
wciąż uśmiechnięty Zachert.
Mężczyzna przełknął ślinę.
- Powiedzmy towarzyszu oficerze, że
wiara dała mu do zrozumienia, że przynosi pecha.
- Tak. Rozumiem. Dziękuję w takim
razie za postawę godną komunisty – pokiwał głową Sokół. – I pamiętajcie, partia
czuwa – następnie skinął na Waltera i podążyli na posterunek. Tam Zachert
zajrzał w rejestry i zażądał przepuszczenia ich do schodów prowadzących na
górę. Milicjanci próbowali oponować twierdząc, iż wojskowi mają używać
wyłącznie wyjścia w bazie, ale Sokół swym najuprzejmiejszym tonem zaproponował
im przeniesienie do łagru w Rawiczu w charakterze strażników. Nie ryzykowali,
wkrótce za żołnierzami zamknęły się wrota i stanęli u stóp schodów wiodących na
powierzchnię. Padało tu blade światło poranka, więc zatrzymali się, aby ich
wzrok stopniowo przyzwyczaił się do tych warunków.
- Towarzyszu pułkowniku, można zadać
pytanie? – odezwał się Walter. Zachert wyrwał się z zamyślenia.
- Nie trzeba – powiedział. –
Wyjaśnię. Ten stalker Rudy miał stawić się dzisiaj rano i udać razem z nami.
Dowiedziałem się o nim wczoraj i posłałem wezwanie ze Zwycięstwa, miał czekać
rano w bazie. Wiem, że wezwanie odebrał.
- Po co nam ten stalker, towarzyszu?
Zachert odezwał się dopiero po
chwili.
- Mówiłem, że jest sposób, aby
przedostać się za mgłę. Doszedłem do tego teoretycznie. A ten stalker
praktycznie. I go znalazł. Jak myślicie, skąd miał ostatnio tyle łupów? Za mgłą
jest dziewiczy obszar. Trafił na żyłę złota, pełno opuszczonych domów. Niestety, czy też na szczęście dla nas,
zgubiła go chciwość. I dzięki niej dowiedzieliśmy się, że tam był. Rychło w
czas, akurat w sam raz, aby mógł pokazać nam drogę. Ale najpierw musimy go
znaleźć. Zastanawia mnie co innego.
- Co takiego towarzyszu pułkowniku?
- A mianowicie lejtnancie –
odpowiedział Zachert. – Jaki powód może mieć ktoś, ignoruje wezwanie na Stację
Zwycięstwa. Nie spotkałem się jeszcze z tak wielką głupotą.
- Jeśli mówicie, ze ma dużo na
sumieniu, mógł się przestraszyć. I ucieka przed sprawiedliwością – zasugerował
Walter.
Zachert pokręcił głową.
- Wystraszył się to prawda, ale nie
jestem pewien czego. Przed nami nie ucieknie i wie o tym, nigdzie nie będzie
się mógł ukryć, dojdziemy go jak psa. Koledzy stalkerzy pewnie nieco go
wytarmosili i wytłumaczyli, że nie powinien już tu wracać. Wystraszył się do
tego stopnia, że wyszedł na zewnątrz przed wieczorem.
- Jeżeli jest na tyle głupi, żeby
chcieć pozostawać tam w nocy… - zaczął Walter.
- Może go jeszcze dzięki temu
dościgniemy – powiedział Zachert. – Musiał gdzieś się przyczaić i nie odszedł
daleko. Pytanie tylko czy jest taki głupi, czy też zdesperowany.
Powierzchnia przywitała ich
stalowoszarym niebem. Chmury wisiały nisko, a Walter z niepokojem sprawdził czy
nie zbiera się na deszcz. Na razie na szczęście byli wśród ruin, gdzie w dobrym
stanie zachowały się piętrowe budynki przedmieść Warszawy. Kwasowe deszcze nie
padały zresztą w znacznym oddaleniu od zony. Ale południowe Dzikie Pola
rządziły się nieco odmiennymi prawami.
Nieopodal znajdowały się zrujnowane
i opuszczone budynki, w dużej mierze mające kilka pięter. Po lewej stronie
skarpa opadała w dół, wprost na pola miczurinowskich upraw, gdzie widać było
figurki krzątających się chłopów. Po prawej stronie piętrzył się zrujnowany
budynek z czerwonej cegły, ustawiony tuż nad bazą wojskową, będący dawną
siedzibą wojska. Daleko za nim znajdowało się lotnisko, znad którego wznosił
się właśnie wiertalot kierując się na wschód. Zapewne pozostałe maszyny ukryto
pod przesuwaną płytą ochronną, na czas przerwy w ofensywie. Wokół panowała
cisza, przed nimi znajdowała się dawna droga i ślady nieistniejącego już
torowiska. Prowadziły prosto na południe, nieopodal wysoka zabudowa ustępowała
miejsca niskiej i rzadkiej. Tu przed wojnami sięgnęła odbudowywana stolica,
mimo iż jej granice powiększono daleko na południe, nie sięgnęła ich przed zimą
atomową. Gdzieś tam była mgła, a w niej Dzikie Pola pośród dawnych wsi i folwarków,
takich jak Natolin i Ursynów, gdzie przed rozpoczęciem działań wojennych nie
sięgnął postęp.
Zachert szedł szybkim krokiem,
docierając do BWP zaparkowanego przed wyjazdem z podziemnej części bazy
wojskowej. Czekała przy nim pozostała część grupy, stojąc na tle olbrzymich kół
z lanej gumy, przewyższających wysokość dorosłego człowieka. Drabinka
prowadząca do bocznego włazu była spuszczona, Walter dostrzegł na górze dwójkę
naukowców. Tylne drzwi desantowe właśnie się zamykały, najwyraźniej grupa załadowała
już swoje wyposażenie.
- Adaszew – zawołał Zachert,
podchodząc szybko do desantowców i wyciągając z wewnętrznej kieszeni szynela
mapę. Nawet w świetle dziennym Walter nie mógł dostrzec jego drugiej ręki,
kryjącej się w rękawie – Spotykamy się na rozstaju dróg prowadzących do Fortu,
między Szopami Polskimi a Niemieckimi – pokazał na mapie. – Zabierasz ludzi i
pędzicie tam ustawiając blokadę. Wysyłasz stamtąd patrol wraz z BWP na kierunku
Wyględów. Szukacie stalkera, wołają na niego Rudy, licencja wystawiona na imię
i nazwisko Michaił Gelert. Znajduje się na tym obszarze – Zachert miał rację.
Stalker nie uszedł daleko po ciemku, a wychodząc ze Stacji Unii Lubelskiej udać
się mógł wyłącznie na południe w kierunku mgły, bądź na południowy zachód,
bowiem musiał obejść wokół patrolowany teren lotniska. Mieli szansę jeszcze go
dojść. Pułkownik mówił dalej – Suworow, Możejko k’mnie. Poszukiwania za celem
na kierunku południe, rozproszyć się na prawo od drogi, patrol tempem
desantowca.
- Weźmiemy lewą stronę drogi, od
strony skarpy, towarzyszu pułkowniku – wtrącił się Walter. Zachert popatrzył na
niego uważnie, po czym skinął głową. – Nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie
zadekował się gdzieś na tej linii.
- Okuniewa! – rzucił Walter, a
Nadieżda poderwała się łapiąc karabin. – Łap trop!
Pędziła już wzdłuż drogi, w kierunku
budynków na skarpie. Suworow nie potrzebował rozkazów, wraz z drugim
desantowcem zniknął jak duch. Walter popatrzył w kierunku Adaszewa, który
wydawał rozkazy pozostałym żołnierzom, w tym trójce jego ludzi.
- Współzawodnictwo bywa dobre,
młodszy lejtnancie – powiedział cichym głosem Zachert. – Ale tolerowane będzie
wyłącznie w sytuacjach, gdy będzie mogło się przysłużyć naszym celom. Czy to
jest zrozumiałe?
- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.
- Żeby było jasne – powiedział
Zachert, jak gdyby wnikając w myśli Waltera, rozumiejąc z jakiego powodu
postanowił wziąć udział w pościgu. – Nie będę tolerował przepychanek między
wami, a lejtnantem Adaszewem. Jedynym dowódcą jestem tu ja. Gdy wejdziemy na
Dzikie Pola, będę otwarty na wasze… sugestie. Ale będziecie mi bezwzględnie
posłuszni. We wszystkim, chyba pamiętacie naszą rozmowę?
Ustawili zegarki. Zachert ruszył w
kierunku BWP. Walter nie czekał aż wóz odjedzie, udał się w ślad za Nadieżdą.
Przemieszczał się szybko, wzdłuż
szczytu skarpy, mijając domy i zarośla. Przeszedł obok miejsca, w którym
zbiegały się drewniane zbutwiały podkłady. Niegdyś znajdowała się tu zajezdnia
tego nadziemnego metra, zdaje się zwanego tramwajem, którego tory już dawno
zabrano i przetopiono na inne cele. Podążał ulicą równoległą do głównej drogi
wiodącej na południe, na mapie nazwanej Puławską. Przyglądał się uważnie
mijanym kilkupiętrowym budynkom, wypatrując w pustych okiennicach jakiegoś
ruchu. Droga była mocno zniszczona, a błoto w niektórych miejscach utrudniało
mu przejście. Przechodząc przez zarośla spojrzał w dół, gdzie w oddali ciągnął
się kwartał zabudowań, położony między ulicami Sobieskiego a Czerniakowską.
Część ruin zaczęto już wysadzać, aby powiększyć obszar upraw, choć i tak ich
gros znajdował się pod ziemią, bezpieczny przed atakiem imperialistycznych
rakiet.
Droga, którą się przemieszczał, po
jakimś czasie skończyła się, skręcając w kierunku Puławskiej. Przed nim
znajdowały się porośnięte zaroślami obszary, wśród których widział zbiegającą
ze skarpy drogę prowadzącą w kierunku dawnej ulicy Sobieskiego. Obszar
zabudowań poniżej w tym miejscu się kończył, na szczycie skarpy znajdowały się
ruiny biegnące w kierunku Królikarni. Walter skręcił w stronę Puławskiej, by
zobaczyć jak trzypiętrowej budowli wynurza się Nadieżda.
- Widać was z daleka tawariszcz
lejtnant – powiedziała. – Gdybyście byli imperialistą, już dawno bym was
zdjęła.
- Nie próbuj się mierzyć z tymi, którzy walczą
z imperialistami – powiedział zbliżając się do niej. – Tacy jak Suworow są zbyt
niebezpieczni. Nawet ja cię wtedy nie ochronię.
- O to chodzi? – zapytała. – Unikasz
mnie, bo chcesz mnie ochronić? – nie czekając na odpowiedź wskazała na budynek.
– To była szkoła. Nie przestanie mnie to nigdy zadziwiać, jest tak różna od
naszych pionierskich szkół… Stalker był tutaj. Niedawno.
- Skąd wiesz, że to on? – zapytał
Walter.
- Był tutaj ktoś noszący wojskowe
buty – powiedziała. – Nocował w jednym z domów po drodze, jadł konserwę
cywilną, nie palił ogniska, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi, bardzo się
śpieszył, tak bardzo, że zgubił nóż – pokazała mu długie ostrze, przydatne w
wycinaniu krzewów, jakiego raczej nikt nie pozostawiłby z własnej woli. –
Wszedł do tego budynku, gdzie miał skrytkę i pobrał stąd różne rzeczy, w tym
uzbrojenie. Depczemy mu po piętach.
- To nie stójmy tak, Okuniewa –
polecił, a ta skinęła głową i pochylona, z lufą snajperki skierowaną na wprost,
ruszyła w kierunku Puławskiej. Walter chciał jej przypomnieć, że nie są
przecież w zonie, ale po namyśle ściągnął z pleców kałasznikowa, odbezpieczył,
zarepetował i podążył za nią. Nadieżda nie miała problemów z odszukiwaniem
śladów, choć on biegnąc za nią nie dostrzegał niczego. Skręcili, podążając w
kierunku Królikarni, przecinając drogę schodzącą ze skarpy. Od strony
Puławskiej dobiegł ich dźwięk silnika, gdy przejechał tamtędy transport od
strony Fortu. Mijali zrujnowany budynek kościoła, gdy usłyszeli strzały.
Odgłos pojedynczych wystrzałów
rozległ się przed nimi. Nadieżda przypadła nisko do ziemi, przykładając lunetę
do oczu, wychylając się zza rogu. Po chwili wycofała się.
- Mężczyzna, wbiegł do budynku –
powiedziała cicho. – Gonią go ogary.
- Ile? – zapytał Walter, klękając
przy ścianie.
- Siedem – spojrzała ponownie.
- Zdejmuj je po kolei – powiedział
po chwili, po czym poderwał się i wybiegł zza węgła.
Ogary znajdowały się daleko przed
nim. Między nimi był jeszcze zniszczony dom, porośnięta suchą trawą przestrzeń,
a dalej dwupiętrowy samotny budynek, na którego ściany skakały bestie. Walter
nie wierzył w opowieści, iż ludzie hodowali niegdyś te stwory i trzymali je w
domach, tylko samobójca mógł chcieć przebywać z tymi potworami wielkości
człowieka, z pyskami mogącymi odgryźć jednym kłapnięciem olbrzymich kłów całą
głowę. Ciało pozbawione futra, guzowate narośle i mięśnie, niezwykle trudne do
przebicia. Na szczęście nie dla kałasznikowa, którego pociski potrafiły nawet
przejść na wylot przez grube bele drewna. Jeszcze go nie dostrzegły, nie były w
stanie zmieścić się w drzwi budynku, w którym ukrył się mężczyzna, którego
widziała Nadieżda. Ogary wybijały się na tylnych łapach skacząc na ściany,
wydając warknięcia, usiłując dostać się do środka. Niektóre krążyły wokół.
Siedem dorodnych sztuk, uciekinier nie miał najmniejszych szans. Takie duże
stada z rzadka spotykało się na rubieżach Dzikich Pól, zazwyczaj krążyły po
dwie –trzy sztuki poszukując pożywienia, którym były najczęściej mniejsze
zwierzęta.
Jeden ze stworów go dostrzegł,
pochylając głowę, przygotowując się do biegu w jego stronę. Wówczas jego łeb
podskoczył, gdy w huku wystrzału trafił go pocisk wystrzelony z SWD. Trafienie
w głowę dało pewność, że już nie powstanie. Ogar zatoczył się i upadł, a
pozostałe zwietrzyły krew i odwróciły się od budynku. Zaczęły węszyć
dostrzegając Waltera. Drugi strzał Nadieżdy trafił kolejnego, lecz ten zdążył
przekręcić łeb i zawył z bólu, gdy dostał w ucho. Walter wyciągnął już
zawleczkę z granatu i rzucił go dalekim łukiem w kierunku budynku, po czym
przypadł do ziemi, z kałasznikowem wysuniętym do przodu. Nim granat upadł dwa
ogary zdążyły skoczyć w jego kierunku i zerwać się do biegu. Znowu rozległ się
strzał, lecz Nadieżda ponownie nie trafiła w podskakujący łeb biegnącego
zwierzęcia, kula poszła w grzbiet, co przygięło go do ziemi. Walter nie czekał dłużej,
otworzył ogień do drugiego ogara, trafiając go prosto w kłąb. Wówczas
eksplodował granat. Wybuch wyrzucił w powietrze znaczną ilość ziemi,
przesłaniając budynek wraz ze stworami.
Nim opadł dym opadł, wyskoczył zeń
wprost na Waltera ogar raniony wcześniej przez Nadieżdę. Nie dała mu tym razem
szansy, pocisk wszedł w głowę. Wielkie cielsko upadło na ziemię, krwawiąc
zieloną posoką, a w powietrzu rozszedł się ostry zapach. Walter wtulił nos w
rękaw munduru, nie zmieniając pozycji, wciąż trzymając na celu miejsce, w
którym przed chwilą krążyło stado. Gdy dym się rozwiał dostrzegł, że dostał
pozostałe sztuki, choć nie wszystkie zginęły na miejscu. Widział, jak co
najmniej jedna z nich rusza kończynami i wyje. Ściana budynku była
nienaruszona, choć cisnęło na nią zielonkawe szczątki.
- Kryj mnie! – zawołał do Nadieżdy i
powoli się podniósł, z kałasznikowem gotowym do strzału, podążając w stronę
budynku. Nic jednak nie tym razem nie próbowała nie go wyskoczyć. Zatrzymał się
z dala od zielonego truchła, wymierzył i pociągnął za spust. Kula weszła w łeb
ogara ucinając skowyt. Opuścił broń i naciągnął chustę na twarz, chroniąc się
przed gryzącym zapachem, aby po truchle przejść do budynku. Nie spodziewał się
zupełnie pojawienia innego rodzaju przeciwnika.
W ciemnym prostokącie okna dostrzegł
sylwetkę mężczyzny i przez chwilę sądził, że ma do czynienia ze stalkerem.
Ułamek sekundy minął, nim do Waltera dotarło, że ten mężczyzna z twarzą
przesłoniętą czarną chustą celuje w niego z karabinu. Wówczas w futrynę uderzył
pocisk wystrzelony przez Nadieżdę, która najwyraźniej również została
zaskoczona, lub też zawahała się nie przywykłszy do strzelania do ludzi.
Mężczyzna posłał w jej kierunku serię, jednocześnie zmieniając pozycję i
przesuwając lufę w kierunku Waltera, unoszącego swą broń. Wówczas odzianego na
czarno trafił pocisk wystrzelony z prawej strony. Walter padł na ziemię i
przetoczył się, celując w kierunku, z którego padł strzał, dostrzegając
nadbiegającego zza budynków po drugiej stronie Puławskiej Zacherta, a tuż obok
podnoszącego się po oddaniu strzału Suworowa.
- Bierz Rudego! – krzyknął
pułkownik, po czym przypadł do ziemi. Zza budynku, od strony niewidocznej dla
Waltera padły w kierunku ulicy strzały. Suworow już leżał i odpowiadał ogniem.
Z drugiej strony ulicy włączył się także ktoś jeszcze, puszczając przez
Puławską serie z kałasznikowa. Zapewne Możejko ostrzeliwał osobę atakującą
pułkownika z drugiej strony budowli, którą musiał do środka dostać się także
zabity
Walter poderwał się i z bronią
gotową do strzału dopadł ściany, następnie wskoczył przez okno. Wylądował obok
trupa. Budynek nie posiadał drzwi ani okien, przy ścianach stały zbutwiałe
meble. Nie dostrzegł nikogo. Przebiegł pochylony do następnego pomieszczenia,
które również było puste. Wychylił się przez okno i otworzył ogień do leżącego
za gruzowiskami mężczyzny, strzelającemu przez ulicę, w stronę Zacherta. Kule
weszły w ciało z boku, a przeciwnik nie miał najmniejszych szans. Walter nie
czekał, odwrócił się i pobiegł do kolejnego pomieszczenia, od strony ulicy,
które również było puste. Wówczas usłyszał strzał z pistoletu ponad nim.
Dobiegł do korytarza dostrzegając, iż po lewej stronie ma drzwi prowadzące
wprost na ulicę, gdzie dostrzegł ruch. Chwile zajęło zorientować się, że w jego
stronę biegnie Suworow, przecinając Puławską. Po prawej stronie miał schody
prowadzące w górę, pobiegł nimi, dostrzegając powyżej wejście do pomieszczenia,
przesłonięte jakąś sylwetką. Rzucił się w tamtą stronę i skoczył.
Wpadli do środka, ale mężczyzna
nosić musiał kamizelkę, bowiem cios kolbą w nerki nie zrobił na nim żadnego
wrażenia. Walter upadł na niego, ale tamten przekręcił się, zadając mu cios
łokciem w twarz. Głowa Waltera odskoczyła do tyłu, mężczyzna kopniakiem
wytrącił z jego ręki kałasznikowa, podnosząc się jednocześnie na nogi. Walter
sięgnął po swój pistolet, ale tamten był szybszy, zanurkował do środka
pomieszczenia, gdzie upadła jego broń. Był tam ktoś jeszcze, oparty o ścianę
mężczyzna w zielonym stroju, trzymający się za ramię, z ryżymi włosami. Rudy,
zarejestrował Walter usiłując wydostać broń z kabury. Nigdy nie potrzebował
dotąd tak szybko jej wydobywać, więc gdy wciąż szarpał rękojeść trzymaną przez
paski, tamten już pociągnął za spust.
Wystrzału nie było. Walter nie miał
pojęcia, czy broń się zacięła, czy też tamten nie przeładował, pociągnął mocno
za swój pistolet przechodząc do klęku. Nim zdołał wystrzelić, mężczyzna już
skoczył w jego stronę, rzucając pistolet i dobywając zza pasa wojskowy nóż. Nie
doleciał jednak, bo uderzenie kantem dłoni posłało go wprost na podłogę.
Przeturlał się znowu, podrywając się
z nożem trzymanym przed sobą, lecz między nim a Walterem stał już Suworow.
Zrzucił kurtkę zostając w samej kamizelce, dobywając swego dziwnego czarnego
noża, przyjmując lekko pochyloną pozycję. Tamten również się skulił i zamachał
nożem w kierunku Suworowa. Desantowiec nie zareagował, jego oddech zmienił się
i stał krótki. Mężczyzna z zasłoniętą twarzą błyskawicznie przemieścił się w
jego kierunku, wyprowadzając cios nożem, jakiego Walter nie zdążyłby w żaden
sposób zablokować. Suworow jednak odbił go własnym ostrzem, odpowiadając równie
szybkim wyciągnięciem ręki, drugą wyprowadził szybkie uderzenie w miejsce,
gdzie powinien znaleźć się brzuch mężczyzny. Ten jednak obrócił się, celując łokciem
w plecy Suworowa. Desantowca już tam nie było, wykonał piruet i zaatakował,
lecz jego ostrze napotkało nóż mężczyzny. Teraz obaj zaczęli wymieniać ciosy,
które krzesały iskry, gdy oba noże stykały się ze sobą. Mężczyźni przeskakiwali
z miejsca na miejsce, unikając jednocześnie wyprowadzanych kopniaków.
Walter spoglądał zafascynowany.
Sistiema, widział ją po raz pierwszy w akcji, zabójczo skuteczny system walki
specnazu, stworzony w celu pokonania oddziałów imperialistów. Wywodzący się
wprost z sambo bojowego, którego podstaw go nauczono, jeszcze bardziej
śmiertelnie niebezpieczny, do technik walki gołymi rękami oraz białą bronią,
dokładający naukę pełnego panowania nad własnym ciałem, kontrolą oddechu i
napięcia mięśniowego. Dotąd jedynie o niej słyszał, jako o czymś, co siało
popłoch w szeregach wojsk nieprzyjaciela, gdy niczym duchy desantowcy pojawiali
się znikąd i jak duchy zabijali przeciwnika. Opowiadano, że żołnierz specnazu
może zabić jednym ciosem, po dziś dzień w to nie wierzył, aż do teraz. Problem
polegał jednak na tym, że Suworow trafił na równorzędnego przeciwnika. Choć
walczył w wyraźnie inny sposób, nie korzystając z sistiemy, bez problemu
kontrował ciosy desantowca.
Walter przeniósł wzrok z szalonego
tańca śmierci na stalkera, siedzącego pod ścianą, z którego ramienia sączyła
się krew. Widać uchylił się w ostatniej chwili, nim jego przeciwnik go dopadł,
kolejnego strzału już by nie przeżył. Brak w nim woli walki, oddychał ciężko,
patrząc na starcie dwóch mężczyzn.
Suworowowi udało się wyprowadzić
kopniak w nogi przeciwnika, dzięki czemu posłał go na ziemię. Skoczył, by zadać
ostateczny cios, lecz ze schodów rozległ się głos Zacherta:
- Żywcem!
W ostatniej chwili Suworow odchylił
nóż, co pozwoliło mężczyźnie uniknąć nadchodzącego ciosu. Gdy wstawał uderzył
ostrzem wprost w ramię desantowca, raniąc go. Ten nie wydał okrzyku bólu, lecz
piruetem obrócił się, zamachując na przeciwnika. Cios był mocny, podbił
przedramię zamaskowanego, jednocześnie odsłaniając jego ciało. Suworow obrócił
szybko rękojeść noża i wyprowadził uderzenie wprost w dół, wbijając ostrze
głęboko w nogę przeciwnika. Ten krzyknął, lecz pchnął szybko własne ostrze
wprost w brzuch tamtego. Desantowcowi udało złapać się go za rękę i przytrzymać
ten cios, lecz musiał puścić własny nóż, aby go przytrzymać. Przeciwnik zaczął
się z nim szarpać pchając ostrze w stronę desantowca, a Suworowowi udało się
odwrócić ostrze w ostatniej chwili, gdy mężczyzna naparł swym ciałem. Ostrze
wsunęło się mocno przebijając kamizelkę wprost w serce tamtego, gdy opadł na
nie swym ciężarem. Otworzył usta i wypuścił ostatni oddech.
- Bladz – powiedział Suworow i
pchnął ciało przeciwnika, które upadło na ziemię. Wstał i sięgnął po swój nóż,
wyciągając go z nogi tamtego. – Szkolony – mruknął patrząc na Zacherta, który
zaklął.
Walter wstał i schował pistolet.
Pułkownik wszedł do pomieszczenia, a za nim pojawiła się Nadieżda. Spoglądała
na Suworowa lekko zmrużonymi oczyma. Walter miał rację. Mocno go nie doceniła.
Nie miała szansy równać się ze specnazem. Choć własna pewność siebie mogła
desantowców zgubić.
- Sprawdź ich – polecił Zachert,
podchodząc do stalkera. – Wy jesteście Rudy?
Mężczyzna popatrzył w górę i
wyraźnie zastanawiał się, co ma odpowiedzieć.
- Ja – potwierdził w końcu.
Zachert pochylił się, by spojrzeć mu
prosto w twarz.
- A kim byli wasi niedoszli zabójcy?
- Nie wiem – odparł Rudy. – Bandyci?
- A może koledzy stalkerzy? –
zapytał Zachert. – Ponoć mocno im się czymś naraziliście – podniósł się i
powiedział do Waltera – Przeszukać.
Suworow kończył właśnie sprawdzanie
ubrania mężczyzny, którego zabił. Pod chustą tkwiła zwykła twarz, która nikomu
nic nie mówiła.
- U niego nicziewo – powiedział. –
Nawet wszczepa – zatem nie był żołnierzem, choć wskazywało na to jego
wyszkolenie bojowe. Wszczepy przestawały działać po kilku latach, powodując
komplikacje zdrowotne, więc usuwano je kończącym służbę poborową. Zawodowym
żołnierzom po prostu wymieniano je raz na kilka lat.
- Zdziwiłbym się, żeby tamci mieli
coś, co pozwoli ich zidentyfikować – powiedział Zachert. – Nikt nie jest taki
głupi, żeby ryzykować czystkę ze strony władzy ludowej na wypadek wpadki. Ale
sprawdź wszystkich – popatrzył w kierunku stalkera, którego Walter pozbawił już
całej broni i sprzętu, rzucając je obok plecaka mężczyzny, ustawionego pod
ścianą. Teraz nie bacząc na jego jęki bólu podnosił Rudego brutalnie za
kołnierz. Zachert podszedł bliżej –
Wiecie co Rudy? A ja właśnie jestem władza ludowa. Nie chcieliście przyjść do
mnie, to my przyszliśmy do was. W zasadzie popełniliście wszelkie możliwe
przewinienia z kodeksu cywilnego, poza uniesieniem ręki na władzę ludową. A
jeśli to zrobicie, to władza ta zwyczajnie ją odrąbie – uniósł nagle rękaw
wysuwając z niego czarny kikut dłoni. Rudy krzyknął, a Walter zamrugał oczami
widząc pociemniałe zakończenie ręki, które zniknęło równie szybko jak się
pojawiło. Zachert mówił dalej – Ale coś wam powiem. Jesteśmy skłonni nieco
wybaczyć. Bo będziecie z nami współpracować. A nawet nas pokochacie.
- Tak – powiedział szybko Rudy. –
Zrobię wszystko, ja…
- Wystarczy, że zrobicie to, co wam
każę – rzekł łaskawie Zachert. – Ale o tym porozmawiamy u celu – popatrzył na
Waltera. – Pozbierajcie broń i rzeczy. Zaraz wezwę transport. Nie chcę już
żadnych niespodzianek. Idziemy – odwrócił się i ruszył po schodach, by przez
swoje radio skontaktować się z kierowcą BWP. Rudy potulnie ruszył za nim, wciąż
trzymając się za ranną rękę, eskortowany przez Suworowa. Ten spojrzał na
stojącą na schodach Nadieżdę.
- Nu dziewoczka, ty ostaw żołnierkę
muszcziznom. Ty pójdź k’mnie, ja pakażu tiebia szto ty dziewoczka się
nadawajesz – ruszył dalej.
- A ciała? – zapytał Walter. Zachert
odwrócił się.
- Standardowo – powiedział. – Kula w
łeb, aby nie wstały – zszedł po schodach.
Nadieżda podeszła i podniosła broń
zabitego.
- Wytrzyj sobie krew z twarzy Walter
– powiedziała. – Chyba masz szczęście, że żyjesz.
Walter wskazał jej rzeczy Rudego.
- To też zabierz.
- Ciekawa sprawa – powiedziała
Nadieżda. – Zobacz, ta broń jest nowa. Kałasznikow nieużywany, a jego ręce nie
wyglądają na dłonie żołnierza.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Tylko tyle, że rozejrzałam się na
dole. A raczej powąchałam – powiedziała. – Prócz martwych ogarów tam śmierdzi
coś jeszcze. Taki dziwny zapach. Jakby ktoś rozlał tu coś, co pachnie jak suka
z cieczką.
- Skąd wiesz jak pachnie suka z
cieczką?
- Likwidowałam równie dużo gniazd
ogarów jak ty.
Walter zastanawiał się nad
implikacjami tych słów.
- Powiedz mi – rzekł wreszcie.
- Tylko tyle, że chyba ktoś ściągnął
te stwory w to miejsce celowo – odparła. – A jak los postawił na ich drodze
dwójkę żołnierzyków, to postanowił sam dokończyć roboty i pozbyć się stalkera.
A twój przyjaciel Sokół nie wydawał się tym zupełnie zaskoczony.
- To nie jest mój przyjaciel. A ty
przestań prowokować Suworowa. Nie masz z nim żadnych szans. Nikt z nas nie ma.
Przysunęła się bliżej.
- Walter – powiedziała szeptem –
Nawet taki kozak jak on, mistrz sistiemy ma jedną słabość. Nie jest kuloodporny
– uśmiechnęła się, po czym dodała. - Moim zdaniem to jakaś politiczeskaja
sprawa. Nasz pułkownik Zachert zdaje się reprezentuje jakąś frakcję władzy
ludowej, a ktoś ma inne zamiary. To są rzeczy z gatunku tych, w jakie uczciwy
komunistyczny żołnierz nie powinien się pakować. Nic dobrego z tego nie
wyjdzie.
- Nie mamy za bardzo wyboru –
powiedział.
- Bardzo trzyma cię za jaja?
- Nadia, on wiedział o nas. I ma na
to dowody.
- Mówiłam ci już ileś razy, nie ma
żadnych nas – powiedziała, podnosząc plecak Rudego i zdobyczną broń, po czym
skierowała się w stronę schodów. Walter stał w milczeniu, dotykając bolącego nosa
i wycierając z twarzy krew. Następnie podszedł do leżącego i bez namysłu
strzelił mu w głowę. Potem uczynił to w stosunku do pozostałych ciał.
Po dwóch kwadransach nadjechał wóz bojowy i zawiózł ich na południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz