czwartek, 24 listopada 2022

Rozdział 9

 9.

Magazyny handlowe rozłożyły się w szerokiej hali. Od bazy oddzielał je uzbrojony posterunek, sprawdzający przepustki, nieopodal znajdował się tunel łączący z cywilną częścią Stacji Unii Lubelskiej. Tam z kolei wchodzących kontrolowali milicjanci, na których jak zwykle w miejscach gdzie dochodziło do styku wzajemnych uprawnień i kompetencji, żołnierze patrzyli z wyższością, zaś milicjanci odwzajemniali się niechęcią. W jednym i drugim przypadku dochodziło do przenikania towarów z punktu handlowego, przy czym w bazie największą popularnością cieszył się alkohol, wymieniany najczęściej za przydziałową neuronikotynę. Na teren sieci metra płynęły zaś rozmaite przedmioty, często artefakty z dawnych czasów, przynoszone z zony przez stalkerów. Kwitł także czarny rynek, z którym milicjanci nie byli sobie w stanie poradzić.

Krocząc wśród krążących tu ludzi, odzianych w szare wojłoki robotników, Walter zauważył, iż nie kierują się w stronę powierzchni handlowych. Zachert podążał ku bocznej części stacji, z dala od peronu, a bliżej wejścia na powierzchnię. W wydrążonych tam podczas atomowej zimy pomieszczeniach, gdy ludzie z trudem przystosowywali się do nowych warunków, nim w ich organizmach nie zaszły jeszcze łysenkowskie zmiany, ułatwiające życie pod ziemią, teraz mieściły się inne lokale. Były to zakłady szewskie, krawieckie, posterunek milicji, ale również lokale rozrywkowe. Zachert szedł pewnie ku jednemu z nich i wkroczył do środka niewyróżniającego się z zewnątrz pomieszczenia, przesuwając kotarę oddzielającą je od korytarza.

Wewnątrz panował półmrok, lecz Walter dostrzegł błyskające czujnie białka oczu. W bladym świetle klosza stojących dwóch lamp, dostrzegł mężczyzn siedzących przy stoliku, w długich płaszczach, niektórych zarośniętych i brodatych, z ogorzałymi twarzami. Nosili się po wojskowemu, choć niektórzy mieli na sobie odzienie uszyte ze skóry upolowanych zdziczałych zwierząt, biegających po pustkowiach graniczących z Dzikimi Polami. W ich dłoniach żarzyły się papierosy, na widok dwóch żołnierzy odstawili szklanki z czajem i umilkli. Choć nie byli uzbrojeni, a ich licencjonowana broń znajdowała się zgodnie z przepisami na posterunku nieopodal wyjścia, atmosfera w pomieszczeniu wyraźnie zmieniła się na wrogą. Zachert zdawał się tym nie przejmować, gdy kroczył między stalkerami, świadom, iż reprezentuje najwyższą władzę.

Walter miał do przedstawicieli tego zawodu stosunek nieco niechętny, bowiem nazbyt często natykał się na ślady ich działalności oraz ich samych na rubieżach Dzikich Pól. Pogoń za zdobyczą, czy to w postaci pamiątek po dawnych mieszkańcach, czy też nowych rodzajów Polaków nieznanych nauce, w zamian, za które to zdobycze płacono im rublami, jego zdaniem nie licowała z godnością komunistycznego obywatela. Stalkerzy niechętnie dzielili się informacjami o zonie ze zwiadowcami, mimo iż nie uważali ich za konkurencję. Strzegli jednak pilnie swych tajemnic. Z drugiej strony Walter musiał przyznać, że ich odwaga była olbrzymia.  Samotnie zapuszczali się na Dzikie Pola, badając zasięg jej rubieży, ryzykując przemianę bądź trafienie na zmienną, usiłując dotrzeć jak najbliżej serca zony, której jeszcze nikt nie spenetrował.

Zachert stanął między stolikami rozglądając się. Walter zatrzymał nieopodal wejścia, rozumiejąc, iż Sokół oczekuje, aby nie pozwolił nikomu odejść. Naliczył przy stolikach siedmiu stalkerów, za barem zaś jeszcze jednego mężczyznę.

- Nie widzę tutaj Rudego – powiedział Zachert. – A jego szukam.

Odpowiedziała mu cisza. Pułkownik nie wydawał się przejęty. Podszedł do jednego ze stolików i popatrzył na stalkera. Ten wytrzymał jedynie chwilę, nim odwrócił wzrok. Zachert uśmiechnął się, a jego twarz ginęła w półmroku.

- Towarzysze – powiedział. – Gwarantuję wam, że jeżeli wyjdę stąd bez żadnej informacji, to inspekcja handlowa będzie waszym najmniejszym problemem. Nie będziecie mieli okazji oglądać już powierzchni, na pewno odwiedzicie moje pokoje na Stacji Zwycięstwa. W normalnych okolicznościach poczekałbym teraz na pobliskim posterunku na zwyczajowe anonimowe donosy, ale nieco mi się śpieszy. O ile wiem nie przepadacie za Rudym. Gdzie on jest?

Ciszę przerwał barczysty stalker.

- Wyszedł wczoraj – powiedział. – Cholerny Jonasz. Towarzyszu oficerze, możecie sprawdzić w rejestrze. My niewinni.

- Mylicie się, wszyscy są winni, tylko jeszcze nie każdy zdał sobie z tego sprawę – powiedział spokojnie Zachert. – Wyszedł, mówicie, sprawdzę oczywiście. Jonasz… Dlaczego tak go nazywacie? Skoro już zaczęliście, mówcie dalej.

Mężczyzna sięgnął po czaj. Był świt, szykowali się do wyjścia na powierzchnię, stąd żaden z nich nie popijał zapoju.

- Trzy razy szedł ostatnio z innymi. I trzech nie wróciło. Tylko on – powiedział. – Nikt z nas już z nim nie chce chodzić. Musiał spotkać Ciemną Panią.

Walter skrzywił się, choć przesąd i zabobon został lata temu wyeliminowany ze społeczeństwa, ten jeden trzymał się dość mocno w stalkerskim środowisku. Ciemna Pani, twór wędrujący po pustkowiach, czający się w ciemnościach, dopadający bezszelestnie każdego, kto ją ujrzał i szepczący mu ostatnie słowa. Już to sprawiało, że Walter wątpił w jej istnienie, bowiem trudno przypuszczać, aby opowieści o niej mogły krążyć, skoro zabijać miała każdego z napotkanych ludzi. Wojsko nigdy nie natrafiło na ślad takiego Polaka, nie pojawiły się na ten temat żadne raporty. Stalkerzy jednak wierzyli, że to ona odpowiada za zniknięcia tych, którzy nie powracali z wypraw łupieżczych. Niektórym ponoć miało udać się przeżyć spotkanie z nią, wówczas jednak dopadało ich nieszczęście, prowadzące z czasem do śmierci.

- Tak, wracał sam, a jak słyszałem nieźle obłowiony? – pułkownik nie zwrócił na ostatnie słowa uwagi.

Mężczyzna nie odpowiedział.

- Towarzysze, przed nami nic się nie ukryje – powiedział spokojnie Zachert. – Także to, że Rudy usiłował sprzedać ostatnio dużo rzeczy na lewo. Ale powiedzcie, rozumiem, że znosił ostatnio nadmiar zdobyczy?

- Jakby trafił na nieruszoną sadybę. W której nikt inny nie był – odparł mężczyzna.

- Tak… - pokiwał głową Zachert. – Tak właśnie słyszałem. Powiedzcie mi, mówił, dokąd idzie?

- Wyszedł stąd po południu. Bardzo mu się śpieszyło – powiedział stalker spoglądając na swych towarzyszy. Wymienili między sobą spojrzenia.

- A miał jakiś powód? – zapytał wciąż uśmiechnięty Zachert.

Mężczyzna przełknął ślinę.

- Powiedzmy towarzyszu oficerze, że wiara dała mu do zrozumienia, że przynosi pecha.

- Tak. Rozumiem. Dziękuję w takim razie za postawę godną komunisty – pokiwał głową Sokół. – I pamiętajcie, partia czuwa – następnie skinął na Waltera i podążyli na posterunek. Tam Zachert zajrzał w rejestry i zażądał przepuszczenia ich do schodów prowadzących na górę. Milicjanci próbowali oponować twierdząc, iż wojskowi mają używać wyłącznie wyjścia w bazie, ale Sokół swym najuprzejmiejszym tonem zaproponował im przeniesienie do łagru w Rawiczu w charakterze strażników. Nie ryzykowali, wkrótce za żołnierzami zamknęły się wrota i stanęli u stóp schodów wiodących na powierzchnię. Padało tu blade światło poranka, więc zatrzymali się, aby ich wzrok stopniowo przyzwyczaił się do tych warunków.

- Towarzyszu pułkowniku, można zadać pytanie? – odezwał się Walter. Zachert wyrwał się z zamyślenia.

- Nie trzeba – powiedział. – Wyjaśnię. Ten stalker Rudy miał stawić się dzisiaj rano i udać razem z nami. Dowiedziałem się o nim wczoraj i posłałem wezwanie ze Zwycięstwa, miał czekać rano w bazie. Wiem, że wezwanie odebrał.

- Po co nam ten stalker, towarzyszu?

Zachert odezwał się dopiero po chwili.

- Mówiłem, że jest sposób, aby przedostać się za mgłę. Doszedłem do tego teoretycznie. A ten stalker praktycznie. I go znalazł. Jak myślicie, skąd miał ostatnio tyle łupów? Za mgłą jest dziewiczy obszar. Trafił na żyłę złota, pełno opuszczonych domów.  Niestety, czy też na szczęście dla nas, zgubiła go chciwość. I dzięki niej dowiedzieliśmy się, że tam był. Rychło w czas, akurat w sam raz, aby mógł pokazać nam drogę. Ale najpierw musimy go znaleźć. Zastanawia mnie co innego.

- Co takiego towarzyszu pułkowniku?

- A mianowicie lejtnancie – odpowiedział Zachert. – Jaki powód może mieć ktoś, ignoruje wezwanie na Stację Zwycięstwa. Nie spotkałem się jeszcze z tak wielką głupotą.

- Jeśli mówicie, ze ma dużo na sumieniu, mógł się przestraszyć. I ucieka przed sprawiedliwością – zasugerował Walter.

Zachert pokręcił głową.

- Wystraszył się to prawda, ale nie jestem pewien czego. Przed nami nie ucieknie i wie o tym, nigdzie nie będzie się mógł ukryć, dojdziemy go jak psa. Koledzy stalkerzy pewnie nieco go wytarmosili i wytłumaczyli, że nie powinien już tu wracać. Wystraszył się do tego stopnia, że wyszedł na zewnątrz przed wieczorem.

- Jeżeli jest na tyle głupi, żeby chcieć pozostawać tam w nocy… - zaczął Walter.

- Może go jeszcze dzięki temu dościgniemy – powiedział Zachert. – Musiał gdzieś się przyczaić i nie odszedł daleko. Pytanie tylko czy jest taki głupi, czy też zdesperowany.

 

Powierzchnia przywitała ich stalowoszarym niebem. Chmury wisiały nisko, a Walter z niepokojem sprawdził czy nie zbiera się na deszcz. Na razie na szczęście byli wśród ruin, gdzie w dobrym stanie zachowały się piętrowe budynki przedmieść Warszawy. Kwasowe deszcze nie padały zresztą w znacznym oddaleniu od zony. Ale południowe Dzikie Pola rządziły się nieco odmiennymi prawami.

Nieopodal znajdowały się zrujnowane i opuszczone budynki, w dużej mierze mające kilka pięter. Po lewej stronie skarpa opadała w dół, wprost na pola miczurinowskich upraw, gdzie widać było figurki krzątających się chłopów. Po prawej stronie piętrzył się zrujnowany budynek z czerwonej cegły, ustawiony tuż nad bazą wojskową, będący dawną siedzibą wojska. Daleko za nim znajdowało się lotnisko, znad którego wznosił się właśnie wiertalot kierując się na wschód. Zapewne pozostałe maszyny ukryto pod przesuwaną płytą ochronną, na czas przerwy w ofensywie. Wokół panowała cisza, przed nimi znajdowała się dawna droga i ślady nieistniejącego już torowiska. Prowadziły prosto na południe, nieopodal wysoka zabudowa ustępowała miejsca niskiej i rzadkiej. Tu przed wojnami sięgnęła odbudowywana stolica, mimo iż jej granice powiększono daleko na południe, nie sięgnęła ich przed zimą atomową. Gdzieś tam była mgła, a w niej Dzikie Pola pośród dawnych wsi i folwarków, takich jak Natolin i Ursynów, gdzie przed rozpoczęciem działań wojennych nie sięgnął postęp.

Zachert szedł szybkim krokiem, docierając do BWP zaparkowanego przed wyjazdem z podziemnej części bazy wojskowej. Czekała przy nim pozostała część grupy, stojąc na tle olbrzymich kół z lanej gumy, przewyższających wysokość dorosłego człowieka. Drabinka prowadząca do bocznego włazu była spuszczona, Walter dostrzegł na górze dwójkę naukowców. Tylne drzwi desantowe właśnie się zamykały, najwyraźniej grupa załadowała już swoje wyposażenie.

- Adaszew – zawołał Zachert, podchodząc szybko do desantowców i wyciągając z wewnętrznej kieszeni szynela mapę. Nawet w świetle dziennym Walter nie mógł dostrzec jego drugiej ręki, kryjącej się w rękawie – Spotykamy się na rozstaju dróg prowadzących do Fortu, między Szopami Polskimi a Niemieckimi – pokazał na mapie. – Zabierasz ludzi i pędzicie tam ustawiając blokadę. Wysyłasz stamtąd patrol wraz z BWP na kierunku Wyględów. Szukacie stalkera, wołają na niego Rudy, licencja wystawiona na imię i nazwisko Michaił Gelert. Znajduje się na tym obszarze – Zachert miał rację. Stalker nie uszedł daleko po ciemku, a wychodząc ze Stacji Unii Lubelskiej udać się mógł wyłącznie na południe w kierunku mgły, bądź na południowy zachód, bowiem musiał obejść wokół patrolowany teren lotniska. Mieli szansę jeszcze go dojść. Pułkownik mówił dalej – Suworow, Możejko k’mnie. Poszukiwania za celem na kierunku południe, rozproszyć się na prawo od drogi, patrol tempem desantowca.

- Weźmiemy lewą stronę drogi, od strony skarpy, towarzyszu pułkowniku – wtrącił się Walter. Zachert popatrzył na niego uważnie, po czym skinął głową. – Nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie zadekował się gdzieś na tej linii.

- Okuniewa! – rzucił Walter, a Nadieżda poderwała się łapiąc karabin. – Łap trop!

Pędziła już wzdłuż drogi, w kierunku budynków na skarpie. Suworow nie potrzebował rozkazów, wraz z drugim desantowcem zniknął jak duch. Walter popatrzył w kierunku Adaszewa, który wydawał rozkazy pozostałym żołnierzom, w tym trójce jego ludzi.

- Współzawodnictwo bywa dobre, młodszy lejtnancie – powiedział cichym głosem Zachert. – Ale tolerowane będzie wyłącznie w sytuacjach, gdy będzie mogło się przysłużyć naszym celom. Czy to jest zrozumiałe?

- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

- Żeby było jasne – powiedział Zachert, jak gdyby wnikając w myśli Waltera, rozumiejąc z jakiego powodu postanowił wziąć udział w pościgu. – Nie będę tolerował przepychanek między wami, a lejtnantem Adaszewem. Jedynym dowódcą jestem tu ja. Gdy wejdziemy na Dzikie Pola, będę otwarty na wasze… sugestie. Ale będziecie mi bezwzględnie posłuszni. We wszystkim, chyba pamiętacie naszą rozmowę?

Ustawili zegarki. Zachert ruszył w kierunku BWP. Walter nie czekał aż wóz odjedzie, udał się w ślad za Nadieżdą.

Przemieszczał się szybko, wzdłuż szczytu skarpy, mijając domy i zarośla. Przeszedł obok miejsca, w którym zbiegały się drewniane zbutwiały podkłady. Niegdyś znajdowała się tu zajezdnia tego nadziemnego metra, zdaje się zwanego tramwajem, którego tory już dawno zabrano i przetopiono na inne cele. Podążał ulicą równoległą do głównej drogi wiodącej na południe, na mapie nazwanej Puławską. Przyglądał się uważnie mijanym kilkupiętrowym budynkom, wypatrując w pustych okiennicach jakiegoś ruchu. Droga była mocno zniszczona, a błoto w niektórych miejscach utrudniało mu przejście. Przechodząc przez zarośla spojrzał w dół, gdzie w oddali ciągnął się kwartał zabudowań, położony między ulicami Sobieskiego a Czerniakowską. Część ruin zaczęto już wysadzać, aby powiększyć obszar upraw, choć i tak ich gros znajdował się pod ziemią, bezpieczny przed atakiem imperialistycznych rakiet.

Droga, którą się przemieszczał, po jakimś czasie skończyła się, skręcając w kierunku Puławskiej. Przed nim znajdowały się porośnięte zaroślami obszary, wśród których widział zbiegającą ze skarpy drogę prowadzącą w kierunku dawnej ulicy Sobieskiego. Obszar zabudowań poniżej w tym miejscu się kończył, na szczycie skarpy znajdowały się ruiny biegnące w kierunku Królikarni. Walter skręcił w stronę Puławskiej, by zobaczyć jak trzypiętrowej budowli wynurza się Nadieżda.

- Widać was z daleka tawariszcz lejtnant – powiedziała. – Gdybyście byli imperialistą, już dawno bym was zdjęła.

 - Nie próbuj się mierzyć z tymi, którzy walczą z imperialistami – powiedział zbliżając się do niej. – Tacy jak Suworow są zbyt niebezpieczni. Nawet ja cię wtedy nie ochronię.

- O to chodzi? – zapytała. – Unikasz mnie, bo chcesz mnie ochronić? – nie czekając na odpowiedź wskazała na budynek. – To była szkoła. Nie przestanie mnie to nigdy zadziwiać, jest tak różna od naszych pionierskich szkół… Stalker był tutaj. Niedawno.

- Skąd wiesz, że to on? – zapytał Walter.

- Był tutaj ktoś noszący wojskowe buty – powiedziała. – Nocował w jednym z domów po drodze, jadł konserwę cywilną, nie palił ogniska, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi, bardzo się śpieszył, tak bardzo, że zgubił nóż – pokazała mu długie ostrze, przydatne w wycinaniu krzewów, jakiego raczej nikt nie pozostawiłby z własnej woli. – Wszedł do tego budynku, gdzie miał skrytkę i pobrał stąd różne rzeczy, w tym uzbrojenie. Depczemy mu po piętach.

- To nie stójmy tak, Okuniewa – polecił, a ta skinęła głową i pochylona, z lufą snajperki skierowaną na wprost, ruszyła w kierunku Puławskiej. Walter chciał jej przypomnieć, że nie są przecież w zonie, ale po namyśle ściągnął z pleców kałasznikowa, odbezpieczył, zarepetował i podążył za nią. Nadieżda nie miała problemów z odszukiwaniem śladów, choć on biegnąc za nią nie dostrzegał niczego. Skręcili, podążając w kierunku Królikarni, przecinając drogę schodzącą ze skarpy. Od strony Puławskiej dobiegł ich dźwięk silnika, gdy przejechał tamtędy transport od strony Fortu. Mijali zrujnowany budynek kościoła, gdy usłyszeli strzały.

Odgłos pojedynczych wystrzałów rozległ się przed nimi. Nadieżda przypadła nisko do ziemi, przykładając lunetę do oczu, wychylając się zza rogu. Po chwili wycofała się.

- Mężczyzna, wbiegł do budynku – powiedziała cicho. – Gonią go ogary.

- Ile? – zapytał Walter, klękając przy ścianie.

- Siedem – spojrzała ponownie.

- Zdejmuj je po kolei – powiedział po chwili, po czym poderwał się i wybiegł zza węgła.

Ogary znajdowały się daleko przed nim. Między nimi był jeszcze zniszczony dom, porośnięta suchą trawą przestrzeń, a dalej dwupiętrowy samotny budynek, na którego ściany skakały bestie. Walter nie wierzył w opowieści, iż ludzie hodowali niegdyś te stwory i trzymali je w domach, tylko samobójca mógł chcieć przebywać z tymi potworami wielkości człowieka, z pyskami mogącymi odgryźć jednym kłapnięciem olbrzymich kłów całą głowę. Ciało pozbawione futra, guzowate narośle i mięśnie, niezwykle trudne do przebicia. Na szczęście nie dla kałasznikowa, którego pociski potrafiły nawet przejść na wylot przez grube bele drewna. Jeszcze go nie dostrzegły, nie były w stanie zmieścić się w drzwi budynku, w którym ukrył się mężczyzna, którego widziała Nadieżda. Ogary wybijały się na tylnych łapach skacząc na ściany, wydając warknięcia, usiłując dostać się do środka. Niektóre krążyły wokół. Siedem dorodnych sztuk, uciekinier nie miał najmniejszych szans. Takie duże stada z rzadka spotykało się na rubieżach Dzikich Pól, zazwyczaj krążyły po dwie –trzy sztuki poszukując pożywienia, którym były najczęściej mniejsze zwierzęta.

Jeden ze stworów go dostrzegł, pochylając głowę, przygotowując się do biegu w jego stronę. Wówczas jego łeb podskoczył, gdy w huku wystrzału trafił go pocisk wystrzelony z SWD. Trafienie w głowę dało pewność, że już nie powstanie. Ogar zatoczył się i upadł, a pozostałe zwietrzyły krew i odwróciły się od budynku. Zaczęły węszyć dostrzegając Waltera. Drugi strzał Nadieżdy trafił kolejnego, lecz ten zdążył przekręcić łeb i zawył z bólu, gdy dostał w ucho. Walter wyciągnął już zawleczkę z granatu i rzucił go dalekim łukiem w kierunku budynku, po czym przypadł do ziemi, z kałasznikowem wysuniętym do przodu. Nim granat upadł dwa ogary zdążyły skoczyć w jego kierunku i zerwać się do biegu. Znowu rozległ się strzał, lecz Nadieżda ponownie nie trafiła w podskakujący łeb biegnącego zwierzęcia, kula poszła w grzbiet, co przygięło go do ziemi. Walter nie czekał dłużej, otworzył ogień do drugiego ogara, trafiając go prosto w kłąb. Wówczas eksplodował granat. Wybuch wyrzucił w powietrze znaczną ilość ziemi, przesłaniając budynek wraz ze stworami.

Nim opadł dym opadł, wyskoczył zeń wprost na Waltera ogar raniony wcześniej przez Nadieżdę. Nie dała mu tym razem szansy, pocisk wszedł w głowę. Wielkie cielsko upadło na ziemię, krwawiąc zieloną posoką, a w powietrzu rozszedł się ostry zapach. Walter wtulił nos w rękaw munduru, nie zmieniając pozycji, wciąż trzymając na celu miejsce, w którym przed chwilą krążyło stado. Gdy dym się rozwiał dostrzegł, że dostał pozostałe sztuki, choć nie wszystkie zginęły na miejscu. Widział, jak co najmniej jedna z nich rusza kończynami i wyje. Ściana budynku była nienaruszona, choć cisnęło na nią zielonkawe szczątki.

- Kryj mnie! – zawołał do Nadieżdy i powoli się podniósł, z kałasznikowem gotowym do strzału, podążając w stronę budynku. Nic jednak nie tym razem nie próbowała nie go wyskoczyć. Zatrzymał się z dala od zielonego truchła, wymierzył i pociągnął za spust. Kula weszła w łeb ogara ucinając skowyt. Opuścił broń i naciągnął chustę na twarz, chroniąc się przed gryzącym zapachem, aby po truchle przejść do budynku. Nie spodziewał się zupełnie pojawienia innego rodzaju przeciwnika.

W ciemnym prostokącie okna dostrzegł sylwetkę mężczyzny i przez chwilę sądził, że ma do czynienia ze stalkerem. Ułamek sekundy minął, nim do Waltera dotarło, że ten mężczyzna z twarzą przesłoniętą czarną chustą celuje w niego z karabinu. Wówczas w futrynę uderzył pocisk wystrzelony przez Nadieżdę, która najwyraźniej również została zaskoczona, lub też zawahała się nie przywykłszy do strzelania do ludzi. Mężczyzna posłał w jej kierunku serię, jednocześnie zmieniając pozycję i przesuwając lufę w kierunku Waltera, unoszącego swą broń. Wówczas odzianego na czarno trafił pocisk wystrzelony z prawej strony. Walter padł na ziemię i przetoczył się, celując w kierunku, z którego padł strzał, dostrzegając nadbiegającego zza budynków po drugiej stronie Puławskiej Zacherta, a tuż obok podnoszącego się po oddaniu strzału Suworowa.

- Bierz Rudego! – krzyknął pułkownik, po czym przypadł do ziemi. Zza budynku, od strony niewidocznej dla Waltera padły w kierunku ulicy strzały. Suworow już leżał i odpowiadał ogniem. Z drugiej strony ulicy włączył się także ktoś jeszcze, puszczając przez Puławską serie z kałasznikowa. Zapewne Możejko ostrzeliwał osobę atakującą pułkownika z drugiej strony budowli, którą musiał do środka dostać się także zabity

Walter poderwał się i z bronią gotową do strzału dopadł ściany, następnie wskoczył przez okno. Wylądował obok trupa. Budynek nie posiadał drzwi ani okien, przy ścianach stały zbutwiałe meble. Nie dostrzegł nikogo. Przebiegł pochylony do następnego pomieszczenia, które również było puste. Wychylił się przez okno i otworzył ogień do leżącego za gruzowiskami mężczyzny, strzelającemu przez ulicę, w stronę Zacherta. Kule weszły w ciało z boku, a przeciwnik nie miał najmniejszych szans. Walter nie czekał, odwrócił się i pobiegł do kolejnego pomieszczenia, od strony ulicy, które również było puste. Wówczas usłyszał strzał z pistoletu ponad nim. Dobiegł do korytarza dostrzegając, iż po lewej stronie ma drzwi prowadzące wprost na ulicę, gdzie dostrzegł ruch. Chwile zajęło zorientować się, że w jego stronę biegnie Suworow, przecinając Puławską. Po prawej stronie miał schody prowadzące w górę, pobiegł nimi, dostrzegając powyżej wejście do pomieszczenia, przesłonięte jakąś sylwetką. Rzucił się w tamtą stronę i skoczył.

Wpadli do środka, ale mężczyzna nosić musiał kamizelkę, bowiem cios kolbą w nerki nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Walter upadł na niego, ale tamten przekręcił się, zadając mu cios łokciem w twarz. Głowa Waltera odskoczyła do tyłu, mężczyzna kopniakiem wytrącił z jego ręki kałasznikowa, podnosząc się jednocześnie na nogi. Walter sięgnął po swój pistolet, ale tamten był szybszy, zanurkował do środka pomieszczenia, gdzie upadła jego broń. Był tam ktoś jeszcze, oparty o ścianę mężczyzna w zielonym stroju, trzymający się za ramię, z ryżymi włosami. Rudy, zarejestrował Walter usiłując wydostać broń z kabury. Nigdy nie potrzebował dotąd tak szybko jej wydobywać, więc gdy wciąż szarpał rękojeść trzymaną przez paski, tamten już pociągnął za spust.

Wystrzału nie było. Walter nie miał pojęcia, czy broń się zacięła, czy też tamten nie przeładował, pociągnął mocno za swój pistolet przechodząc do klęku. Nim zdołał wystrzelić, mężczyzna już skoczył w jego stronę, rzucając pistolet i dobywając zza pasa wojskowy nóż. Nie doleciał jednak, bo uderzenie kantem dłoni posłało go wprost na podłogę.

Przeturlał się znowu, podrywając się z nożem trzymanym przed sobą, lecz między nim a Walterem stał już Suworow. Zrzucił kurtkę zostając w samej kamizelce, dobywając swego dziwnego czarnego noża, przyjmując lekko pochyloną pozycję. Tamten również się skulił i zamachał nożem w kierunku Suworowa. Desantowiec nie zareagował, jego oddech zmienił się i stał krótki. Mężczyzna z zasłoniętą twarzą błyskawicznie przemieścił się w jego kierunku, wyprowadzając cios nożem, jakiego Walter nie zdążyłby w żaden sposób zablokować. Suworow jednak odbił go własnym ostrzem, odpowiadając równie szybkim wyciągnięciem ręki, drugą wyprowadził szybkie uderzenie w miejsce, gdzie powinien znaleźć się brzuch mężczyzny. Ten jednak obrócił się, celując łokciem w plecy Suworowa. Desantowca już tam nie było, wykonał piruet i zaatakował, lecz jego ostrze napotkało nóż mężczyzny. Teraz obaj zaczęli wymieniać ciosy, które krzesały iskry, gdy oba noże stykały się ze sobą. Mężczyźni przeskakiwali z miejsca na miejsce, unikając jednocześnie wyprowadzanych kopniaków.

Walter spoglądał zafascynowany. Sistiema, widział ją po raz pierwszy w akcji, zabójczo skuteczny system walki specnazu, stworzony w celu pokonania oddziałów imperialistów. Wywodzący się wprost z sambo bojowego, którego podstaw go nauczono, jeszcze bardziej śmiertelnie niebezpieczny, do technik walki gołymi rękami oraz białą bronią, dokładający naukę pełnego panowania nad własnym ciałem, kontrolą oddechu i napięcia mięśniowego. Dotąd jedynie o niej słyszał, jako o czymś, co siało popłoch w szeregach wojsk nieprzyjaciela, gdy niczym duchy desantowcy pojawiali się znikąd i jak duchy zabijali przeciwnika. Opowiadano, że żołnierz specnazu może zabić jednym ciosem, po dziś dzień w to nie wierzył, aż do teraz. Problem polegał jednak na tym, że Suworow trafił na równorzędnego przeciwnika. Choć walczył w wyraźnie inny sposób, nie korzystając z sistiemy, bez problemu kontrował ciosy desantowca.

Walter przeniósł wzrok z szalonego tańca śmierci na stalkera, siedzącego pod ścianą, z którego ramienia sączyła się krew. Widać uchylił się w ostatniej chwili, nim jego przeciwnik go dopadł, kolejnego strzału już by nie przeżył. Brak w nim woli walki, oddychał ciężko, patrząc na starcie dwóch mężczyzn.

Suworowowi udało się wyprowadzić kopniak w nogi przeciwnika, dzięki czemu posłał go na ziemię. Skoczył, by zadać ostateczny cios, lecz ze schodów rozległ się głos Zacherta:

- Żywcem!

W ostatniej chwili Suworow odchylił nóż, co pozwoliło mężczyźnie uniknąć nadchodzącego ciosu. Gdy wstawał uderzył ostrzem wprost w ramię desantowca, raniąc go. Ten nie wydał okrzyku bólu, lecz piruetem obrócił się, zamachując na przeciwnika. Cios był mocny, podbił przedramię zamaskowanego, jednocześnie odsłaniając jego ciało. Suworow obrócił szybko rękojeść noża i wyprowadził uderzenie wprost w dół, wbijając ostrze głęboko w nogę przeciwnika. Ten krzyknął, lecz pchnął szybko własne ostrze wprost w brzuch tamtego. Desantowcowi udało złapać się go za rękę i przytrzymać ten cios, lecz musiał puścić własny nóż, aby go przytrzymać. Przeciwnik zaczął się z nim szarpać pchając ostrze w stronę desantowca, a Suworowowi udało się odwrócić ostrze w ostatniej chwili, gdy mężczyzna naparł swym ciałem. Ostrze wsunęło się mocno przebijając kamizelkę wprost w serce tamtego, gdy opadł na nie swym ciężarem. Otworzył usta i wypuścił ostatni oddech.

- Bladz – powiedział Suworow i pchnął ciało przeciwnika, które upadło na ziemię. Wstał i sięgnął po swój nóż, wyciągając go z nogi tamtego. – Szkolony – mruknął patrząc na Zacherta, który zaklął.

Walter wstał i schował pistolet. Pułkownik wszedł do pomieszczenia, a za nim pojawiła się Nadieżda. Spoglądała na Suworowa lekko zmrużonymi oczyma. Walter miał rację. Mocno go nie doceniła. Nie miała szansy równać się ze specnazem. Choć własna pewność siebie mogła desantowców zgubić.

- Sprawdź ich – polecił Zachert, podchodząc do stalkera. – Wy jesteście Rudy?

Mężczyzna popatrzył w górę i wyraźnie zastanawiał się, co ma odpowiedzieć.

- Ja – potwierdził w końcu.

Zachert pochylił się, by spojrzeć mu prosto w twarz.

- A kim byli wasi niedoszli zabójcy?

- Nie wiem – odparł Rudy. – Bandyci?

- A może koledzy stalkerzy? – zapytał Zachert. – Ponoć mocno im się czymś naraziliście – podniósł się i powiedział do Waltera – Przeszukać.

Suworow kończył właśnie sprawdzanie ubrania mężczyzny, którego zabił. Pod chustą tkwiła zwykła twarz, która nikomu nic nie mówiła.

- U niego nicziewo – powiedział. – Nawet wszczepa – zatem nie był żołnierzem, choć wskazywało na to jego wyszkolenie bojowe. Wszczepy przestawały działać po kilku latach, powodując komplikacje zdrowotne, więc usuwano je kończącym służbę poborową. Zawodowym żołnierzom po prostu wymieniano je raz na kilka lat.

- Zdziwiłbym się, żeby tamci mieli coś, co pozwoli ich zidentyfikować – powiedział Zachert. – Nikt nie jest taki głupi, żeby ryzykować czystkę ze strony władzy ludowej na wypadek wpadki. Ale sprawdź wszystkich – popatrzył w kierunku stalkera, którego Walter pozbawił już całej broni i sprzętu, rzucając je obok plecaka mężczyzny, ustawionego pod ścianą. Teraz nie bacząc na jego jęki bólu podnosił Rudego brutalnie za kołnierz.  Zachert podszedł bliżej – Wiecie co Rudy? A ja właśnie jestem władza ludowa. Nie chcieliście przyjść do mnie, to my przyszliśmy do was. W zasadzie popełniliście wszelkie możliwe przewinienia z kodeksu cywilnego, poza uniesieniem ręki na władzę ludową. A jeśli to zrobicie, to władza ta zwyczajnie ją odrąbie – uniósł nagle rękaw wysuwając z niego czarny kikut dłoni. Rudy krzyknął, a Walter zamrugał oczami widząc pociemniałe zakończenie ręki, które zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Zachert mówił dalej – Ale coś wam powiem. Jesteśmy skłonni nieco wybaczyć. Bo będziecie z nami współpracować. A nawet nas pokochacie.

- Tak – powiedział szybko Rudy. – Zrobię wszystko, ja…

- Wystarczy, że zrobicie to, co wam każę – rzekł łaskawie Zachert. – Ale o tym porozmawiamy u celu – popatrzył na Waltera. – Pozbierajcie broń i rzeczy. Zaraz wezwę transport. Nie chcę już żadnych niespodzianek. Idziemy – odwrócił się i ruszył po schodach, by przez swoje radio skontaktować się z kierowcą BWP. Rudy potulnie ruszył za nim, wciąż trzymając się za ranną rękę, eskortowany przez Suworowa. Ten spojrzał na stojącą na schodach Nadieżdę.

- Nu dziewoczka, ty ostaw żołnierkę muszcziznom. Ty pójdź k’mnie, ja pakażu tiebia szto ty dziewoczka się nadawajesz – ruszył dalej.

- A ciała? – zapytał Walter. Zachert odwrócił się.

- Standardowo – powiedział. – Kula w łeb, aby nie wstały – zszedł po schodach.

Nadieżda podeszła i podniosła broń zabitego.

- Wytrzyj sobie krew z twarzy Walter – powiedziała. – Chyba masz szczęście, że żyjesz.

Walter wskazał jej rzeczy Rudego.

- To też zabierz.

- Ciekawa sprawa – powiedziała Nadieżda. – Zobacz, ta broń jest nowa. Kałasznikow nieużywany, a jego ręce nie wyglądają na dłonie żołnierza.

- Chcesz mi coś powiedzieć?

- Tylko tyle, że rozejrzałam się na dole. A raczej powąchałam – powiedziała. – Prócz martwych ogarów tam śmierdzi coś jeszcze. Taki dziwny zapach. Jakby ktoś rozlał tu coś, co pachnie jak suka z cieczką.

- Skąd wiesz jak pachnie suka z cieczką?

- Likwidowałam równie dużo gniazd ogarów jak ty.

Walter zastanawiał się nad implikacjami tych słów.

- Powiedz mi – rzekł wreszcie.

- Tylko tyle, że chyba ktoś ściągnął te stwory w to miejsce celowo – odparła. – A jak los postawił na ich drodze dwójkę żołnierzyków, to postanowił sam dokończyć roboty i pozbyć się stalkera. A twój przyjaciel Sokół nie wydawał się tym zupełnie zaskoczony.

- To nie jest mój przyjaciel. A ty przestań prowokować Suworowa. Nie masz z nim żadnych szans. Nikt z nas nie ma.

Przysunęła się bliżej.

- Walter – powiedziała szeptem – Nawet taki kozak jak on, mistrz sistiemy ma jedną słabość. Nie jest kuloodporny – uśmiechnęła się, po czym dodała. - Moim zdaniem to jakaś politiczeskaja sprawa. Nasz pułkownik Zachert zdaje się reprezentuje jakąś frakcję władzy ludowej, a ktoś ma inne zamiary. To są rzeczy z gatunku tych, w jakie uczciwy komunistyczny żołnierz nie powinien się pakować. Nic dobrego z tego nie wyjdzie.

- Nie mamy za bardzo wyboru – powiedział.

- Bardzo trzyma cię za jaja?

- Nadia, on wiedział o nas. I ma na to dowody.

- Mówiłam ci już ileś razy, nie ma żadnych nas – powiedziała, podnosząc plecak Rudego i zdobyczną broń, po czym skierowała się w stronę schodów. Walter stał w milczeniu, dotykając bolącego nosa i wycierając z twarzy krew. Następnie podszedł do leżącego i bez namysłu strzelił mu w głowę. Potem uczynił to w stosunku do pozostałych ciał.

Po dwóch kwadransach nadjechał wóz bojowy i zawiózł ich na południe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz