poniedziałek, 28 listopada 2022

Rozdział 10

 SPIS TREŚCI

10.

Zatrzymali się na krawędzi skarpy, nieopodal rozstaju dróg wiodących do Fortu. Dotarli do miejsca, skąd dalsza droga na południe stała się niemożliwa do pokonania dla pojazdu wyposażonego w koła. Znajdowały się tu ruiny nielicznych budowli, a okolicę porastały krzewy i wyrośnięte drzewka. Gdzie nie gdzie widoczne były ślady zmiażdżonej roślinności, pozostawione przez patrolujące sporadycznie ten teren tanki, nie mogące jednak zejść do ruin wsi leżącej poniżej, ani też wspiąć się po stromym zboczu, pozbawionym niwelacji terenu wykonanej przez saperów.  Las powoli odzyskiwał panowanie nad tym miejscem, niegdyś zajmowanym przez pola uprawne. Zapewne wyrósłby wszędzie, gdyby nie to, co położone było dalej. Na skarpę wpełzał czerwony opar, niczym ściana przesłaniający horyzont. Ciągnął się od strony Wisły, wzbudzając niepokój. Zmieniał się i kłębił, tuż nad nim powietrze falowało. Nie sposób było dostrzec, co kryje się za mgłą. Walter spoglądał na opuszczone domy poniżej skarpy, a potem na wprost, gdzie za linią drzew również unosiła się krwawa mgła. Im bliżej niej się podchodziło, tym bardziej stawała się intensywna. Podniósł lornetkę i popatrzył w kierunku rzeki. Między pasem mgły, a Fortem panował spokój.

- Co to za miasteczko, tawariszcz lejtnant? – Czeczen stanął obok niego, wskazując na ruiny zabudowań leżące w oddali, na drodze do Fortu.

- To nie miasteczko, to Wilanów – odparł Walter. – Kolejna zapomniana wieś.

Odwrócił się w stronę miejsca popasu. Żołnierze kończyli rozładowywać BWP, a Zachert wydawał rozkazy kierowcy pojazdu, mającemu powrócić do Stacji Unii Lubelskiej. Wciąż nie powiedział im, jakie ma plany. Tamara opatrywała ramię Rudego, czyniąc to wyraźnie w sposób bardzo obcesowy. Między nimi snuli się bez ładu i składu naukowcy. Walter skierował swe kroki ku Suworowowi, który siedząc na plecaku czyścił swój dziwny nóż.

- Spasiba, tawariszcz – powiedział. Ten nawet nie zaszczycił go spojrzeniem – Piękne ostrze – nie ustępował.

Suworow uniósł je w górę.

- Kabar – odparł. – Eta jewo zawod. Kabar. Imperialisty takie mają. Ja zdobył go na wrogu – pokazał Walterowi niewielkie znaki na klindze, które okazały się polskimi literami. USMC.

- Co to znaczy?

- Ja nie znaju – powiedział Suworow. – Ja ubił swołocz, z ichniejszego specoddziała, kak my forsowali Gwadalkiwir. Ja mu zabrał ten nóż, kabar.

- Ciężko było?

- Ubić? Da, charoszyj wrog.

- Nie, na Gwaldakiwirze?

- Jak my już rzucili bomby atomowe, to imperialisty się cofały. Wcześniej… dużo naszych padło – powiedział Suworow.

- Nie dziwota, że się cofali – wtrącił się przysłuchujący rozmowie Grzegorzewski. – Kiedy podczas wyzwalania bratnich narodów uda się użyć pocisków atomowych i bomb termonuklearnych, nie mają najmniejszych szans.

Suworow spojrzał nań spode łba.

- Niet tawariszcz, oni nadal się bronią. Pod miastami też mają metra i tunele. Tam walczą.

- Chodziło mi o coś innego – Grzegorzewski wyraźnie nie dostrzegł przebłysku w spojrzeniu Suworowa, który z niechęcią wspominał podziemne bitwy. Walter mógł sobie wyobrazić, przebijanie się wąskimi korytarzami, zaciekle bronionymi przez wyszkolone wojsko. Trwało to zapewne miesiącami, nieuświadomione masy stawiały opór w korytarzach wykopanych tempem podobnym do warszawskiego, po tym jak ludzkość pojęła brak skrupułów w użyciu tej broni przez przodujące narody świata. Już dawno jej większość zeszła pod ziemię. Grzegorzewski mówił jednak o tym, co działo się na jej powierzchni. – Chodzi mi o to, że ta ich elektronika daje im przewagę, dopóki nie uda się użyć broni jądrowej.

- Eliektronika im nie pomaga – stwierdził Suworow. – Nie, kiedy walczyć muszą z siłą komunistycznych rąk.

- No właśnie – Grzegorzewski popatrzył na Waltera. – Wiecie towarzysze, oni poszli w te rozmaite ślepe gałęzie nauki, przestali używać lamp i prądnic, mają te swoje układy scalone. My badamy je zawsze w naszych komunistycznych pracowniach, ale ich zastosowanie jest żadne po wybuchu bomb atomowych, kiedy powstaje impuls Mazura. Obwody po prostu się smażą, ich technika przestaje funkcjonować. Te ich wszystkie cybernetyczne machiny, precyzyjne systemy celowania, kierowane z odległości rakiety i mózgi elektronowe nie działają . Wtedy na pole walki wkraczają nasze oddziały, walczące bez użycia elektroniki, z rozwiniętą mechaniką precyzyjną, tanki z serwomotorami i osłoniętymi od impulsu akumulatorami. Nie mają żadnych szans.

- Ale najpierw trzeba te bomby i pociski odpalić – odparł Walter, spoglądając na naukowca promieniującego dumą z sukcesów komunistycznych wojaków. Myślał o tym ile to kosztuje, wiedział jak bardzo Imperialiści bronią się przed atakiem jądrowym, słyszał czasem opowieści o zaawansowanych systemach zwanych elektronicznymi, zastępujących człowieka, co stanowiło wyraźny regres społeczny i dowód ich upadku, gdy pozwalali, aby machiny wyręczały pracę ludzkich rąk, bądź wspomagały żołnierzy. Nie tak jak w komunizmie, gdzie nad machiną zawsze panował człowiek i nie miała ona ani jednego elektronicznego obwodu.

Odszedł od Grzegorzewskiego, który gotów był właśnie tłumaczyć przewagę techniki lampowej, praktycznie całkowicie odpornej na impulsy Mazura. Walter słyszał co prawda, że Imperialiści nauczyli się chronić swe urządzenia przed wybuchami bomb atomowych,  lecz zapewne naukowiec wiedział więcej niż prosty żołnierz. Ponoć teraz niezbędne było użycie pocisków termonuklearnych, niszczących całe połacie ziemi, aby ich urządzenia przestały działać w zjonizowanym powietrzu. Widząc, że tworzenie zon zaporowych nie powstrzymywało maszerujących wojsk komunizmu, zmienili taktykę i przestali tej broni w zasadzie używać, zastępując ją ładunkami konwencjonalnymi. Stała się ona natomiast główną siłą ofensywną komunistów, podczas walk o wyzwolenie ludzkości przez wojska Związku, prowadzonego przez Przewodnika Ludzkości.

Zbliżył się do stalkera, którego Tamara właśnie skończyła opatrywać..

- Boli – jęczał Rudy. Był ledwie kilka lat starszy od niego, zarośnięty, a jego twarz znaczyły blizny. Walter nie mógł zrozumieć jak ktoś mógł wybrać taką karierę, zamiast służby bądź pracy dla dobra państwa oraz komunizmu, ryzykując swe życie dla tych kilku rubli, które mógł zarobić w fabryce, lub gdzie indziej, bowiem płace były takie same.

- Miałam pomóc, towarzyszu – powiedziała niechętnie Tamara. – Nie było mowy o tym, że nie będzie bolało.

- Bardzo dobrze – pochwalił Zachert, który właśnie do nich podszedł. Rzucił siedzącemu Rudemu mapę – No dobra tawariszcz stalker, gdzie jest tunel?

- Tunel? – słabym głosem zapytał Rudy i w tym momencie otrzymał kopnięcie od Zacherta wprost w ranne ramię, zawył i zwinął się z bólu, chwytając za opatrunek. Na żołnierzach nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, jako że przywykli do reguł postępowania określonych w kodeksie cywilnym i wojskowym dla obszaru znanego jako Dzikie Pola, nawet jeśli Walter starał się ich unikać, ale Grzegorzewski i Markiewicz popatrzyli z wyraźnym niedowierzaniem.

- Tunel – powtórzył Zachert. – Ten, którym przeszliście przez mgłę. Pozwólcie towarzyszu, że coś wam wytłumaczę. Znaleźliście sposób, by przejść przez barierę zony i nie zgłosiliście tego władzom. To samo w sobie by wystarczyło, aby zarobić najwyższą karę, ale wy postanowiliście obszar tamten oczyścić ze znalezisk. Nikogo nie było tam od lat, wyobrażam sobie, domy pełne sprzętu, nic tylko brać. I handlować na czarnym rynku. Właśnie tak postąpiliście, przeszliście mgłę co najmniej kilka razy, wróciliście, sprzedaliście zdobycze kategoryzowane Państwowej Inspekcji Handlowej, a nadwyżki bokiem handlarzom. Ale wy zrobiliście coś głupszego. Otóż przynieśliście zabytek. Co gorsza obiekt zakazany.

- Zabytek? Zakazany? – zapytał łamiącym się głosem Rudy.

- A tak, zabytki, nie znacie tego słowa, to pozostałości dawnej cywilizacji, o wysokim kunszcie wykonania, stanowiąca o stopniu zaawansowania dawnych mas, mimo ich braku uświadomienia. Zabytki są dla was zakazane, mogą podziwiać je jedynie partyjne elity, przygotowane do kontaktu z wytworami ery przedkomunistycznej. Wszystkie znajdują się na specjalnych listach ewidencji, a listy te tworzono jeszcze przed wojnami. Więc powiedzcie mi, przynieśliście z ostatniej wyprawy, pewien obraz? Wiem jaki, może powiecie mi co na nim było?

- Kobieta. W czymś takim złotym na głowie – powiedział po chwili Rudy, kapitulując.

- Dobrze, nie wiecie co to jest, to was trochę ratuje, bo przynieśliście obiekt należący do zakazanej klasy opium dla ludu, jakim była niegdyś religia. Skoro nie wiecie czym był ten przedmiot, nie będę was uświadamiał, aby nie zaburzyć waszej, przynajmniej w tej części, właściwej postawy – powiedział Zachert. – Rzecz w tym, że służby monitorują wszystko, co pojawia się na czarnym rynku, nie wiedzieliście o tym, prawda? A gdy pojawił się obraz widniejący w ewidencji, jako pozostawiony w kościele w miejscowości Powsin, leżącej za czerwoną mgłą, zgadnijcie co się stało? – pochylił się w stronę Rudego. – Powiem wam. Stalker Rudy stał się bardzo pożądany dla naszych służb i bardzo niepożądany dla jego kolegów stalkerów, którym przysporzył tyle zamieszania i zwrócił na siebie uwagę, sprawiając że przez ostatnie godziny trzepano ich leża, patrzono im na ręce oraz łupy, w poszukiwaniu podobnych znalezisk. Większość uważała, że obraz był gdzieś zadekowany przez lata, ale niektórzy doszli do wniosku, że stalker Rudy do Powsina dotarł. Więc chyba nie dziwota, że brać stalkerska chętnie by takiego Rudego zabiła, oczywiście wcześniej na torturach poznawszy sposób przedostania się przez mgłę. Zaś władza ludowa w mojej postaci w zasadzie nie oferuje wam ratunku, bo zasługujecie wyłącznie na karę gorszą niż śmierć. I osobiście powinienem was w tej chwili we mgłę wrzucić, ale mam dla was ofertę. Zaprowadzicie nas na południowe Dzikie Pola, a ja uznam, że dla takich jak wy, nie szkoda kuli. A wasza śmierć będzie szybka i przyjemna, nie zamienicie się w Polaka. A zatem, gdzie jest tunel?

Rudy nie zastanawiał się. Wziął mapę do ręki i zaczął się jej przyglądać, usiłując zorientować się, gdzie się znajduje.

- Jaki tunel, towarzyszu pułkowniku? – Zapytał Walter. Zachert popatrzył na niego spokojnie.

- Tunel metra, oczywiście – odpowiedział, wyraźnie usatysfakcjonowany, że naukowcy oraz żołnierze Szpicy spoglądali nic nie rozumiejąc. Specnazowców zwyczajnie to nie interesowało. Zachert sięgnął do szynela i wydobył złożony na kilka części dokument, podając go Walterowi – Popatrzcie sobie, zdobyłem to na Dzikich Polach – powiedział.

Był to stary i zniszczony schemat, przedstawiający przebieg linii metra, nieco inny od znanego Walterowi. Na pożółkłym papierze widniały linie okrężna, marszałkowska, brak było części użytkowanych tras. Na południe od Unii Lubelskiej biegła prosta nitka, łącząca się z drugą, dochodzącą tu od strony obecnego węzła zachodniego. Stawały się jedną i kierowały dalej poprzez Służew, w stronę pustkowia.

- Co to jest? – zapytał Walter, wokół którego zgromadzili się powodowani ciekawością pozostali żołnierze jego oddziału oraz naukowcy.

- Pierwotny projekt linii metra – Zachert przyglądał się im uważnie. Nadieżdzie nie umknęło, iż wyraźnie obserwuje ich reakcje.

- Nie ma takich tras – powiedział Walter, podając mapę Grzegorzewskiemu. – Nie ma tej południowej.

- Nie ma – zgodził się Zachert. – Już nie ma. Widzicie projekt, na podstawie którego kopano tunele po wojnie z Polakami. Nim uderzyli Imperialiści, wykopano praktycznie wszystko, co tu widzicie. Dokładnie nie wiadomo ile powstało tuneli, bo ówczesne archiwa przepadły. Władze LPKRR zadbały aby ocalić ludzi i przeniosły ich pod ziemię, ale nie przypilnowały, aby znalazła się pod nią większość dokumentacji. Wszystkie archiwa pozostawiono na powierzchni i uległy zniszczeniu – powiedział, po czym dodał w zamyśleniu. – Wyjątkowa niefrasobliwość, nieprawdaż? – zawiesił głos, lecz nie doczekawszy się komentarza, kontynuował. - Z pewnego punktu widzenia, ma też swoje dobre strony, gdyż historię należy pisać na nowo, nie mogąc jej opierać na istniejących dokumentach. Dość, że po rozpoczęciu zimy atomowej, gdy wojsko umocniło się nieopodal lotniska i przeniosło je pod ziemię, zasypało korytarz biegnący na południe.

- Jak to zasypało? – Grzegorzewski był wyraźnie zdziwiony. – Ale towarzyszu, nikt o tym korytarzu w ogóle nie wie.

- Zgadza się – przyznał Zachert. – Próbowano go wykorzystać, ale okazało się że był już w dużej mierze zawalony, włąśnie gdzieś w tej okolicy. Co gorsza zaczęły nim przybywać fale Polaków, usiłując wlać się do metra. To były początki, nikt jeszcze nie wiedział, ze narodziły się właśnie Dzikie Pola, nie znano zmiennych ani zasad. Pierwsi Polacy wzbudzali przerażenie, mało kto wiedział jak z nimi walczyć – Walter nie mógł wyobrazić sobie tych czasów, choć było to w początkach jego dzieciństwa. – Tunel po prostu zalano betonem i z czasem o nim zapomniano. A on przetrwał.

- Ale dokąd prowadzi? – zapytała Markiewicz, przyglądając się nitce, która nie kończyła się na krawędzi mapy, tylko wyraźnie biegła dalej, na południe. – Przecież tam kompletnie nic nie ma i nic nie było. Tylko jakieś wsie, Natolin, Ursynów i same pola.

- No właśnie, nic tam nie ma – pokiwał głową Zachert. – Ale było.

- Co takiego tam było, towarzyszu? – zaczęła Markiewicz, ale Zachert uniósł dłoń, by zamilkła.

- Postaram się udzielić części odpowiedzi, gdy zatrzymamy się na noc, towarzyszko – powiedział – Teraz wykorzystajmy jak najwięcej z dnia, jaki nam pozostał. Wstawaj Rudy, zaprowadź nas do wejścia do metra, które znalazłeś. W sumie powinienem być ci wdzięczny, dopóki się o tobie nie dowiedziałem, planowałem samodzielnie odnaleźć to wejście w tych okolicach, ale na szczęście twoja głupota przysłuży się sprawie komunizmu. Prowadź!

Jeden ze specnazowców chwycił stalkera za kołnierz i brutalnie pociągnął w górę, wbijając jednocześnie lufę w nerki. Rudy zachłysnął się i jęcząc złapał za bok.

- Czy to naprawdę konieczne, towarzyszu? – zapytała doktor Markiewicz. – To przecież człowiek…

- … to zdrajca komunizmu – odpowiedział spokojnie Zachert. – Zapytajcie ludzi naszego młodszego lejtnanta, jak należałoby właściwie postąpić. Powiedzcie jej, żołnierzu.

- Oddać zonie – odezwał się Wszoła, na którego wskazał pułkownik. – Nagiego i pobitego. Aby zmienił się w Polaka, bo tylko na taki los zasłużył, gorszy niż śmierć.

- A teraz idziemy – rzucił Zachert.

Zaczęli podnosić swoje plecaki, które po wyładowaniu z BWP przypomniały o swym ciężarze, wypełnione prowiantem i wyposażeniem. Plecaki desantowców okazały się w dziennym świetle jeszcze większe, jednak zdawali się je podnosić bez trudu, mimo iż były mocno obciążone. Wszoła zastanawiał się, co mają w środku, bo nawet on niosąc amunicję do PKM i przenośną butlę podręcznego miotacza płomieni, wydawał się dźwigać mniejszy ekwipunek. Wzruszył ramionami, nie jego sprawa.

Walter założył swój plecak, wzrokiem skontrolował swych ludzi, gdy poczuł klepnięcie w ramię.

- Pilnujcie swych żołnierzy, towarzyszu młodszy lejtnancie – powiedział Adaszew wyjątkowo poprawnym polskim. – Za dużo gadają. Wy też – po czym odszedł, nim Walter zdołał zareagować. Patrzył za nim, zastanawiając się co chciał tamten mu powiedzieć. Myślał także nad słowami Zacherta. Nie musiał być tak sprytny jak Nadieżda, by zauważyć, że pułkownik nie powiedział im wszystkiego.

Jak zły duch pojawiła się Nadia, podając mu zapalonego skręta. Przyjął go, zaciągając się z przyjemnością.

- Nie uważacie, towarzyszu lejtnancie, że pułkownik zbytnio uwypukla pewne wersje wydarzeń? – zapytała półgłosem.

- Nie odzywacie się niepytani, towarzyszko szeregowa – odpowiedział. – Po prostu się zamknijcie.

Nadieżda odeszła bez słowa. Walter miał ruszyć już za pozostałymi, gdy dostrzegł koło siebie Czeczena.

- Okuniewa powiedziała mi, co ten Suworow potrafi – zaczął.

- Zmierzacie do czegoś?

- Mistrzowie sistiemy, desantowcy, jest ich sześciu, do tego dowódca, a nas tylko piątka – powiedział Czeczen. – Nie rokuje to dobrze, towarzyszu młodszy lejtnancie.

Walter spoglądał za nim w milczeniu. Następnie podążył przez zarośla trasą wydeptaną przez pozostałych. Zamykał pochód, spoglądając czujnie w tył, nawykiem wyniesionym z Dzikich Pól. Zauważył, że także desantowcy stąpają ostrożnie, zupełnie jakby spodziewali się ciosu w plecy.

Zarośla w tym miejscu nie były wysokie, pozbawione liści, które w temperaturze kilku stopni poniżej zera nie były w stanie rosnąć. Zmarznięta trawa wznosiła się na wysokość kolan. Napotykali opuszczone budynki, wybudowane w większej odległości od siebie. Warszawa nie zdążyła tu sięgnąć, znajdowały się tu jedynie dawne wsie i folwarki. Poniżej skarpy zostawili za sobą zrujnowaną osadę, noszącą ślady powojennych zniszczeń, gdzie dojść musiało do starć z Polakami, o czym świadczyły pordzewiałe łuski, świadczące o dawnych bitwach. Przemieszczali się wzdłuż czerwonej mgły, mimo iż pozostawała ona niewidoczna, skryta za drzewami.

Czoło pochodu zatrzymało się, a Walter wyminął Wszołę, który odwrócił się przejmując tylną czatę. Zachert i Adaszew wciskający lufę w brzuch Rudego stali przy piętrowym budynku, w większej części zawalonym. Dwóch specnazowców zdjęło plecaki, odbezpieczyło kałasznikowy i wkroczyło do środka. Nawet nie znam ich imion, pomyślał Walter. Zatrzymał się obok Zacherta.

- Dobrze, że jesteście – powiedział pułkownik. – Teraz kolej na Szpicę.

Jakbyśmy dotąd nic nie zrobili. Nie powiedział jednak tego głośno. Twarz Waltera i spuchnięty nos wyraźnie świadczyły o jego zaangażowaniu w misję. Każdy był w stanie przewidzieć co nastąpi dalej. Nie zdziwił się więc zupełnie, gdy z budynku wyszedł jeden z desantowców i powiedział:

- Charaszo. Jest pierechod.

- No to ruszajcie – powiedział Zachert do Waltera.

- Ja poprowadzę, tam bezpiecznie – zaoferował się Rudy, lecz umilkł pod świdrującym spojrzeniem Adaszewa.

- Nie pójdziecie przodem – powiedział Zachert. – Nie będziecie także szli na końcu. Podążycie pod lufą karabinu i jeśli spotka nas tam coś, o czym nie uprzedzicie, będziecie dalej szli z przestrzeloną nogą. I lepiej żebyście bezpiecznie przeprowadzili nas na drugą stronę.

- Taki mam zamiar – uśmiechnął się w wymuszony sposób Rudy, maskując uśmiechem zdenerwowanie. Czeczen popatrzył na doktor Markiewicz, która chciała coś powiedzieć, ale zamknęła usta. Widać frontowe zwyczaje były dla niej szokiem. Oj diewoczka, ja bym ci pokazał, co frontowy żołnierz potrafi zrobić z kobietą, może będzie jeszcze okazja… Nagle poczuł ból z prawej strony, gdy coś mu się wbiło pod żebro. Spojrzał na Nadieżdę, która dała mu kuksańca kolbą karabinu.

- Nie fantazjujcie na służbie, towarzyszu – szepnęła. – Zwłaszcza o rzeczach poza waszym zasięgiem – lecz nie słuchała tego, co zabełkotał w odpowiedzi, bo przyglądała się Rudemu. Zachert właśnie jasno uświadomił mu, że kiedy przejdą przez tunel, przestanie być im potrzeby. Trzeba będzie go pilnować.

- Podobno kiedyś w tych tunelach byli Polacy… Przechodzili przez zwałowisko, w stronę Lubelskiej- powiedział pułkownik do Waltera. – I dlatego je zamurowano. Sprawdźcie czy droga wolna.

- Czeczen, Wszoła, za mną! – polecił Walter, puszczając ciężki karabin przodem. Zachert podał mu wykrywacz ruchu, ale ten pokręcił głową.

- Jeszcze nie. Jeśli tam są, dużo szybciej ich wyczujemy i usłyszymy.

W budynku znajdowały się schody prowadzące w dół, do piwnicy, gdzie w półmroku przy ścianie stał drugi desantowiec. Pokazał na odsłoniętą częściowo wnękę w ścianie. Widoczne było, że ktoś użył do jej zamaskowania zbitych niedbale zbutwiałych desek. Dopiero z bliska widoczne było, że stanowiły całość, a nie przypadkowy zbiór szczątków. Wokół widoczne były także ślady prac, niedawno usunięto gruz i cegły, zasłaniające wnękę.

- Napracowaliście się, towarzyszu stalkerze – powiedział z widoczną ironią Zachert, za którym do piwnicy schodził eskortowany przez Adaszewa Rudy – Choć wyraźnie ta praca nie wpłynęła wychowawczo na waszą postawę. Jak wy w ogóle znaleźliście to miejsce?

- Kryłem się przed ogarami – mruknął niewyraźnie Rudy. Zachert zaśmiał się.

- Lubią was jak widać. Uważajcie, żeby nie skosztowały takiego przysmaku.

Walter przesunął dyktę i zajrzał do wnęki. Powietrze było zimne i suche, nie czuć było smrodu polactwa. Oparł plecak o ścianę, na broni zatrzasnął latarkę.

- Lina – odezwał się Rudy. Walter spojrzał nań pytająco, a ten wyjaśnił – Za załomem jest lina, schowana w kupie gruzu. Weźcie ją, dalej jest dziura prowadząca do środka, uważajcie żeby nie wpaść.

- Podoba mi się wasza postawa, towarzyszu stalkerze – powiedział Zachert. – Godna prawdziwego komunisty.

Walter wszedł we wnękę, świecąc przed siebie, za nim ruszyli Czeczen i Wszoła, lufy karabinów trzymając skierowane pionowo w dół. Znaleźli się w wąskiej przestrzeni między ścianami, jednak na tyle szerokiej, że nie musieli się przeciskać. Biegła nieco w dół, po chwili natrafili na stos kamieni. Walter pochylił się i wyciągnął spod nich linę, pociągnął ją by stwierdzić, że jeden z jej końców przywiązany jest do rdzewiejącej rury. Trzymając ją ruszył powoli przed siebie, by po chwili natrafić na miejsce, w którym podłoga u jego stóp niespodziewanie się otwierała, ziejąc dziurą. Poświecił, lecz nie mógł dostrzec niczego poniżej. Wrzucił do środka kamień i usłyszał po chwili jego uderzenie o beton.

- Niech żyje bohaterska Czeczenia – powiedział, podając linę Czeczenowi, który westchnął.

- Wiedziałem – oddał dowódcy karabin, by przepasać się liną. Po chwili odebrał broń i zaczął opuszczać się do dziury, oświetlany latarkami Waltera i Wszoły. Dostrzegli jak kilka sążni niżej dotyka ziemi i momentalnie obraca się, świecąc wokół w poszukiwaniu zagrożenia.

- Czysto – z dołu poniosło się echo. Odwiązał sznur.

- Wołaj pozostałych – polecił Walter Wszole, po czym podążył w ślady Czeczena.

Znalazł się w ciemnym niewielkim pomieszczeniu, za plecami mając zawalone gruzem schody. Z przodu, gdzie znajdował się Czeczen, zaczynały się za następną kondygnacją, ginąc w ciemności. Ruszył w tamtym kierunku, po czym obaj ubezpieczając się wzajemnie zeszli na dół. Znaleźli się w sali wyraźnie większej, a gdy poświecili okazało się, że stoją na platformie peronu, po jednej stronie mając torowisko.

- O bladz, toż to metro – powiedział Czeczen, który wyraźnie dotąd nie dowierzał opowieści Zacherta. Walter nie dziwił mu się, sam nie wyszedł jeszcze ze zdumienia. Linia, o której nikt nie wiedział, niewykorzystywana od lat? Rozumiał, że w pierwszych latach atomowej zimy ludzie mogli wystraszyć się Polaków, ale potem? Dlaczego nikt nie odzyskał tego terenu? Podszedł bliżej krawędzi peronu i pod jego nogami zachrzęściło. Gdy poświecił zauważył, iż nadepnął na kości. Walały się na nich strzępki odzieży, a czaszka leżąca obok była wyraźnie ludzka. Powietrze powinno zakonserwować ciała w całości, pomyślał, a są tu same szkielety. Pochylił się, by stwierdzić, że kości noszą ślady zębów. Odruchowo zacisnął dłoń na kałasznikowie, ale wokół panowała cisza. Słyszał jedyne swój oddech i echo kroków Czeczena. Cokolwiek zabiło tych ludzi, musiało opuścić to miejsce dawno temu. Nabrał głęboko oddechu. Wciąż nie czuł zapachu polactwa, instynkt także go nie ostrzegał. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zgasić światła, ale nawet mimo jego lepszego widzenia w ciemności, nie dostrzegłby nic w miejscu, gdzie panował kompletny mrok.

- Pełno kości na stacji – Czeczen podszedł bliżej. – Ale to jakieś stare sprawy, sprzed lat. Nie ma nic, nawet odchodów. Cokolwiek ich zeżarło, odeszło.

- Ciekawe w którą stronę – szeptem odpowiedział Walter.

Podszedł do krawędzi platformy i zeskoczył w dół. Pierwszy raz widział peron metra, z jednym tylko tunelem. Wszystkie linie pod Warszawą miały po dwa, ze względów bezpieczeństwa, choć pociągi do jazdy wykorzystywały zazwyczaj jeden, gdyż kursy nie były zbyt częste. Popatrzył w ciemność w kierunku Warszawy i ruszył w tamtą stronę. Szedł po torach, na których ułożono szyny, mające nieco inny rozstaw niż używane w metrze. Powód wyjaśnił się, gdy zbliżył się do ciemnego kształtu majaczącego nieruchomo u kresu stacji. Był to niewielki wagonik z urobkiem. Tunel budowano tuż przed wojną i wywożono tędy wykopaną ziemię. Poświecił do wewnątrz, lecz wagon był pusty i nieruchomy. Ruszył dalej wychodząc poza krąg światła rzucanego przez latarkę Czeczena. Ciemność przed nim była absolutna i nieruchoma, gdy poświecił okazało się, że tunel jest zawalony, a przejście na północ zasłaniają zwały ziemi. Lecz prócz nich było tam coś jeszcze. Przed zwałowiskiem także bielały kości, w dużych ilościach. Początkowo Walterowi wydawało się, że zostały tu ułożone, ale gdy podszedł bliżej zorientował się, że spogląda na szkielety Polaków, znalazł ciała. Były nienaturalnie wysuszone i zmumifikowane, wykręcone w dziwnych pozach, ku górze, z wyciągniętymi szyjami. Kilku z nich jakby zastygło na stojąco, gdy Walter podszedł bliżej zauważył u szczytu ich głów dziury wielkości pięści. Przez chwilę spoglądał na nich w zamyśleniu, poświecił na ziemię, patrząc na ogryzione kości, potem na strop. Niczego tam nie znalazł. Przyjrzał się tworom. Nie znał tych typów, z wyglądu bardzo przypominali ludzi. Ale pierwsi Polacy, niewiele różnili się od ocalonych w podziemnej Warszawie, dopiero gdy zaczęli przybywać bezrozumnymi hordami, usiłując pożreć mieszkańców metra, zorientowano się, że pozostając na górze zatracili swe człowieczeństwo. Tych tutaj Dzikie Pola nie zmieniły jeszcze tak bardzo, pyski mieli wydłużone i zaopatrzone w garnitur kłów, lecz pozostali człekokształtni.

- Dziwna sprawa, tawariszcz lejtnant – powiedział Czeczen. – Ci zasuszeni zżarli ludzi i pozostałych Polaków, a potem co, umarli z głodu?

- Raczej ze starości – powiedział Walter, spoglądając na ich dziwne pozycje. Przyglądał się także kilku zasuszonym ciałom, których ręce wyciągnięte były w stronę zawalonej ziemi, jakby usiłowali kopać, chcąc znaleźć sposób by się wydostać z tunelu. Dlaczego wszyscy byli w tym jednym miejscu?

- Usiłowali przejść tunelem do metra – stwierdził Czeczen. – I zdechli.

- Teren z drugiej strony stacji czysty?

- Tak.

- Idź po pozostałych – zdecydował Walter. Popatrzył raz jeszcze na Polaków. Wciąż go coś trapiło. Nadal nie czuł żadnego zagrożenia, a znajdujące się tu ciała i szkielety musiały pochodzić sprzed wielu lat. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że choć Czeczen miał rację, a Polacy zabili ludzi na stacji, a potem sami siebie zjedli, coś się nie zgadzało. Nie miał pojęcia, czemu zachowane ciała mają dziury w głowach i znajdują się tylko w tej części stacji. Zupełnie jakby uciekali przed czymś co nadchodziło z południa.

Tam panowały jednak wyłącznie cisza i ciemność.

 

Dłuższy czas zajęło nim wszyscy znaleźli się na dole oraz opuścili plecaki, schodząc schodami na peron, położony kilkadziesiąt sążni pod powierzchnią. Zachert przechadzał się nieco niecierpliwie po podeście.

- Musiało tu być wejście – stwierdził. Był wyraźnie zadowolony, gdy znalazł się na peronie. Spoglądał w tunel ku południu, a jego oczy błyszczały. Uruchomił oscyloskop, lecz nie zarejestrował żadnego ruchu, a wychylenia skaczącej na zielonym ekranie linii pozostawały w normie. Wskazówka licznika Geigera-Petroszyna, także nie przekroczyła skali.

- Jak dla mnie Polaków nie było tu od lat – stwierdziła Tamara.

Nadieżda w zamyśleniu wpatrywała się w trupy Polaków na końcu tunelu, stojąc w tym samym miejscu, w którym poprzednio zatrzymał się Walter. Także ona nie była w stanie znaleźć sensownego wytłumaczenia tego, co miała przed oczami i mimo braku zagrożenia, wyraźnie coś się jej nie podobało.

- Nie bojsia ty sucz – rzucił Suworow .– Ja budu was zaszisziet.

- Jeżeli ktoś obroni ciebie – odpowiedziała spokojnie. Desantowiec zaśmiał się obleśnie.

Grupa krzątała się przy krawędzi peronu, zeskakując na tory.

- Daleko stąd? – zapytał Zachert.

Rudy pokręcił głową.

- Dwie albo trzy wiorsty.

- Do następnej stacji?

- Nie, to raczej takie wyjście z drabiną, chyba jakiś wywietrznik – odparł Rudy.

- A dalej nie da się dojść?

Stalker zastanawiał się co powiedzieć.

- Nie próbowałem – przyznał w końcu.

- Dlaczego? – Zachert wychwycił wahanie w jego głosie.

- Na górze znalazłem miejsca z łupem – odparł Rudy, – Nie miałem powodu by łazić dalej tunelem.

Walter słuchając tej rozmowy poczuł, że umyka mu coś ważnego. Coś związanego z Rudym. Nie mógł jednak skojarzyć, co to mogło być.

- Pokażecie to miejsce – powiedział Zachert. – A tam zobaczymy, czy uda nam się pójść dalej. Idziecie obok mnie i lejtnanta Adaszewa. Jeśli zobaczę, że prowadzicie nas w pułapkę…

- Jaką pułapkę? – zdenerwował się Rudy. – Towarzyszu, ja tę trasę przeszedłem, nic tu nie ma…

- Mimo to, towarzyszu pułkowniku, proponuję zachować zasady patrolowe – wtrącił się Walter. Zachert skinął głową – Wszoła, Dżazijew, na dwie odległości taktyczne w przód, ubezpieczenie wzajemne, pełna gotowość. Okuniewa, odległość za nimi, w gotowości, osłona – polecił swym ludziom. – Pójdziemy za nimi. Proponuję, aby specnaz zabezpieczył tył, choć nie powinno nic stamtąd nadejść…

- Specnaz nie zabezpiecza tyłu młodszy lejtnancie – rzekł donośnie Adaszew. – Specnaz jest elitą natarcia.

- Być może, towarzyszu lejtnancie, jeśli chodzi o imperialistów – podjął rękawicę Walter. – Ale w przypadku Polaków, elity natarcia bywały całkowicie przetrzebiane.

- A ty znajesz, szto my z Poliaczkami zdziełajem? – rozległ się głos Suworowa. Ale uciszył ich Zachert.

- Spokój! -  spojrzał na obu dowódców. – Towarzyszu młodszy lejtnancie, mniej zaczepnie w stosunku do oficerów i żołnierzy bratniej armii. A ty daj pokój Adaszew, Walter ma rację. Nie zamierzamy tu się bić ani walczyć, tylko przedostać się na południe. Szpica idzie przodem i rozpoznaje teren, bo zna przeciwnika. Jak na coś natrafi, będziesz miał swoją wojnę. Panimali?

- Da – potwierdzili obaj.

Po chwili wszyscy założyli swe plecaki i ustalonym szykiem, świecąc latarkami, ruszyli naprzód. Ciemność ich pochłonęła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz