10.
Zatrzymali się na krawędzi skarpy, nieopodal
rozstaju dróg wiodących do Fortu. Dotarli do miejsca, skąd dalsza droga na
południe stała się niemożliwa do pokonania dla pojazdu wyposażonego w koła.
Znajdowały się tu ruiny nielicznych budowli, a okolicę porastały krzewy i
wyrośnięte drzewka. Gdzie nie gdzie widoczne były ślady zmiażdżonej roślinności,
pozostawione przez patrolujące sporadycznie ten teren tanki, nie mogące jednak
zejść do ruin wsi leżącej poniżej, ani też wspiąć się po stromym zboczu, pozbawionym
niwelacji terenu wykonanej przez saperów.
Las powoli odzyskiwał panowanie nad tym miejscem, niegdyś zajmowanym
przez pola uprawne. Zapewne wyrósłby wszędzie, gdyby nie to, co położone było
dalej. Na skarpę wpełzał czerwony opar, niczym ściana przesłaniający horyzont.
Ciągnął się od strony Wisły, wzbudzając niepokój. Zmieniał się i kłębił, tuż
nad nim powietrze falowało. Nie sposób było dostrzec, co kryje się za mgłą.
Walter spoglądał na opuszczone domy poniżej skarpy, a potem na wprost, gdzie za
linią drzew również unosiła się krwawa mgła. Im bliżej niej się podchodziło,
tym bardziej stawała się intensywna. Podniósł lornetkę i popatrzył w kierunku rzeki.
Między pasem mgły, a Fortem panował spokój.
- Co to za miasteczko, tawariszcz
lejtnant? – Czeczen stanął obok niego, wskazując na ruiny zabudowań leżące w
oddali, na drodze do Fortu.
- To nie miasteczko, to Wilanów –
odparł Walter. – Kolejna zapomniana wieś.
Odwrócił się w stronę miejsca
popasu. Żołnierze kończyli rozładowywać BWP, a Zachert wydawał rozkazy kierowcy
pojazdu, mającemu powrócić do Stacji Unii Lubelskiej. Wciąż nie powiedział im,
jakie ma plany. Tamara opatrywała ramię Rudego, czyniąc to wyraźnie w sposób
bardzo obcesowy. Między nimi snuli się bez ładu i składu naukowcy. Walter skierował
swe kroki ku Suworowowi, który siedząc na plecaku czyścił swój dziwny nóż.
- Spasiba, tawariszcz – powiedział.
Ten nawet nie zaszczycił go spojrzeniem – Piękne ostrze – nie ustępował.
Suworow uniósł je w górę.
- Kabar – odparł. – Eta jewo zawod.
Kabar. Imperialisty takie mają. Ja zdobył go na wrogu – pokazał Walterowi
niewielkie znaki na klindze, które okazały się polskimi literami. USMC.
- Co to znaczy?
- Ja nie znaju – powiedział Suworow.
– Ja ubił swołocz, z ichniejszego specoddziała, kak my forsowali Gwadalkiwir.
Ja mu zabrał ten nóż, kabar.
- Ciężko było?
- Ubić? Da, charoszyj wrog.
- Nie, na Gwaldakiwirze?
- Jak my już rzucili bomby atomowe,
to imperialisty się cofały. Wcześniej… dużo naszych padło – powiedział Suworow.
- Nie dziwota, że się cofali –
wtrącił się przysłuchujący rozmowie Grzegorzewski. – Kiedy podczas wyzwalania
bratnich narodów uda się użyć pocisków atomowych i bomb termonuklearnych, nie
mają najmniejszych szans.
Suworow spojrzał nań spode łba.
- Niet tawariszcz, oni nadal się
bronią. Pod miastami też mają metra i tunele. Tam walczą.
- Chodziło mi o coś innego –
Grzegorzewski wyraźnie nie dostrzegł przebłysku w spojrzeniu Suworowa, który z
niechęcią wspominał podziemne bitwy. Walter mógł sobie wyobrazić, przebijanie
się wąskimi korytarzami, zaciekle bronionymi przez wyszkolone wojsko. Trwało to
zapewne miesiącami, nieuświadomione masy stawiały opór w korytarzach wykopanych
tempem podobnym do warszawskiego, po tym jak ludzkość pojęła brak skrupułów w
użyciu tej broni przez przodujące narody świata. Już dawno jej większość zeszła
pod ziemię. Grzegorzewski mówił jednak o tym, co działo się na jej powierzchni.
– Chodzi mi o to, że ta ich elektronika daje im przewagę, dopóki nie uda się
użyć broni jądrowej.
- Eliektronika im nie pomaga – stwierdził
Suworow. – Nie, kiedy walczyć muszą z siłą komunistycznych rąk.
- No właśnie – Grzegorzewski
popatrzył na Waltera. – Wiecie towarzysze, oni poszli w te rozmaite ślepe
gałęzie nauki, przestali używać lamp i prądnic, mają te swoje układy scalone.
My badamy je zawsze w naszych komunistycznych pracowniach, ale ich zastosowanie
jest żadne po wybuchu bomb atomowych, kiedy powstaje impuls Mazura. Obwody po
prostu się smażą, ich technika przestaje funkcjonować. Te ich wszystkie
cybernetyczne machiny, precyzyjne systemy celowania, kierowane z odległości
rakiety i mózgi elektronowe nie działają . Wtedy na pole walki wkraczają nasze
oddziały, walczące bez użycia elektroniki, z rozwiniętą mechaniką precyzyjną,
tanki z serwomotorami i osłoniętymi od impulsu akumulatorami. Nie mają żadnych
szans.
- Ale najpierw trzeba te bomby i
pociski odpalić – odparł Walter, spoglądając na naukowca promieniującego dumą z
sukcesów komunistycznych wojaków. Myślał o tym ile to kosztuje, wiedział jak
bardzo Imperialiści bronią się przed atakiem jądrowym, słyszał czasem opowieści
o zaawansowanych systemach zwanych elektronicznymi, zastępujących człowieka, co
stanowiło wyraźny regres społeczny i dowód ich upadku, gdy pozwalali, aby
machiny wyręczały pracę ludzkich rąk, bądź wspomagały żołnierzy. Nie tak jak w
komunizmie, gdzie nad machiną zawsze panował człowiek i nie miała ona ani
jednego elektronicznego obwodu.
Odszedł od Grzegorzewskiego, który
gotów był właśnie tłumaczyć przewagę techniki lampowej, praktycznie całkowicie
odpornej na impulsy Mazura. Walter słyszał co prawda, że Imperialiści nauczyli
się chronić swe urządzenia przed wybuchami bomb atomowych, lecz zapewne naukowiec wiedział więcej niż
prosty żołnierz. Ponoć teraz niezbędne było użycie pocisków termonuklearnych,
niszczących całe połacie ziemi, aby ich urządzenia przestały działać w
zjonizowanym powietrzu. Widząc, że tworzenie zon zaporowych nie powstrzymywało
maszerujących wojsk komunizmu, zmienili taktykę i przestali tej broni w
zasadzie używać, zastępując ją ładunkami konwencjonalnymi. Stała się ona
natomiast główną siłą ofensywną komunistów, podczas walk o wyzwolenie ludzkości
przez wojska Związku, prowadzonego przez Przewodnika Ludzkości.
Zbliżył się do stalkera, którego
Tamara właśnie skończyła opatrywać..
- Boli – jęczał Rudy. Był ledwie
kilka lat starszy od niego, zarośnięty, a jego twarz znaczyły blizny. Walter
nie mógł zrozumieć jak ktoś mógł wybrać taką karierę, zamiast służby bądź pracy
dla dobra państwa oraz komunizmu, ryzykując swe życie dla tych kilku rubli,
które mógł zarobić w fabryce, lub gdzie indziej, bowiem płace były takie same.
- Miałam pomóc, towarzyszu –
powiedziała niechętnie Tamara. – Nie było mowy o tym, że nie będzie bolało.
- Bardzo dobrze – pochwalił Zachert,
który właśnie do nich podszedł. Rzucił siedzącemu Rudemu mapę – No dobra
tawariszcz stalker, gdzie jest tunel?
- Tunel? – słabym głosem zapytał
Rudy i w tym momencie otrzymał kopnięcie od Zacherta wprost w ranne ramię,
zawył i zwinął się z bólu, chwytając za opatrunek. Na żołnierzach nie zrobiło
to najmniejszego wrażenia, jako że przywykli do reguł postępowania określonych
w kodeksie cywilnym i wojskowym dla obszaru znanego jako Dzikie Pola, nawet
jeśli Walter starał się ich unikać, ale Grzegorzewski i Markiewicz popatrzyli z
wyraźnym niedowierzaniem.
- Tunel – powtórzył Zachert. – Ten,
którym przeszliście przez mgłę. Pozwólcie towarzyszu, że coś wam wytłumaczę.
Znaleźliście sposób, by przejść przez barierę zony i nie zgłosiliście tego
władzom. To samo w sobie by wystarczyło, aby zarobić najwyższą karę, ale wy
postanowiliście obszar tamten oczyścić ze znalezisk. Nikogo nie było tam od
lat, wyobrażam sobie, domy pełne sprzętu, nic tylko brać. I handlować na
czarnym rynku. Właśnie tak postąpiliście, przeszliście mgłę co najmniej kilka
razy, wróciliście, sprzedaliście zdobycze kategoryzowane Państwowej Inspekcji
Handlowej, a nadwyżki bokiem handlarzom. Ale wy zrobiliście coś głupszego. Otóż
przynieśliście zabytek. Co gorsza obiekt zakazany.
- Zabytek? Zakazany? – zapytał
łamiącym się głosem Rudy.
- A tak, zabytki, nie znacie tego
słowa, to pozostałości dawnej cywilizacji, o wysokim kunszcie wykonania,
stanowiąca o stopniu zaawansowania dawnych mas, mimo ich braku uświadomienia.
Zabytki są dla was zakazane, mogą podziwiać je jedynie partyjne elity,
przygotowane do kontaktu z wytworami ery przedkomunistycznej. Wszystkie
znajdują się na specjalnych listach ewidencji, a listy te tworzono jeszcze
przed wojnami. Więc powiedzcie mi, przynieśliście z ostatniej wyprawy, pewien
obraz? Wiem jaki, może powiecie mi co na nim było?
- Kobieta. W czymś takim złotym na
głowie – powiedział po chwili Rudy, kapitulując.
- Dobrze, nie wiecie co to jest, to
was trochę ratuje, bo przynieśliście obiekt należący do zakazanej klasy opium
dla ludu, jakim była niegdyś religia. Skoro nie wiecie czym był ten przedmiot,
nie będę was uświadamiał, aby nie zaburzyć waszej, przynajmniej w tej części,
właściwej postawy – powiedział Zachert. – Rzecz w tym, że służby monitorują
wszystko, co pojawia się na czarnym rynku, nie wiedzieliście o tym, prawda? A
gdy pojawił się obraz widniejący w ewidencji, jako pozostawiony w kościele w
miejscowości Powsin, leżącej za czerwoną mgłą, zgadnijcie co się stało? –
pochylił się w stronę Rudego. – Powiem wam. Stalker Rudy stał się bardzo
pożądany dla naszych służb i bardzo niepożądany dla jego kolegów stalkerów,
którym przysporzył tyle zamieszania i zwrócił na siebie uwagę, sprawiając że
przez ostatnie godziny trzepano ich leża, patrzono im na ręce oraz łupy, w
poszukiwaniu podobnych znalezisk. Większość uważała, że obraz był gdzieś
zadekowany przez lata, ale niektórzy doszli do wniosku, że stalker Rudy do
Powsina dotarł. Więc chyba nie dziwota, że brać stalkerska chętnie by takiego
Rudego zabiła, oczywiście wcześniej na torturach poznawszy sposób przedostania
się przez mgłę. Zaś władza ludowa w mojej postaci w zasadzie nie oferuje wam
ratunku, bo zasługujecie wyłącznie na karę gorszą niż śmierć. I osobiście
powinienem was w tej chwili we mgłę wrzucić, ale mam dla was ofertę.
Zaprowadzicie nas na południowe Dzikie Pola, a ja uznam, że dla takich jak wy,
nie szkoda kuli. A wasza śmierć będzie szybka i przyjemna, nie zamienicie się w
Polaka. A zatem, gdzie jest tunel?
Rudy nie zastanawiał się. Wziął mapę
do ręki i zaczął się jej przyglądać, usiłując zorientować się, gdzie się
znajduje.
- Jaki tunel, towarzyszu pułkowniku?
– Zapytał Walter. Zachert popatrzył na niego spokojnie.
- Tunel metra, oczywiście –
odpowiedział, wyraźnie usatysfakcjonowany, że naukowcy oraz żołnierze Szpicy
spoglądali nic nie rozumiejąc. Specnazowców zwyczajnie to nie interesowało.
Zachert sięgnął do szynela i wydobył złożony na kilka części dokument, podając
go Walterowi – Popatrzcie sobie, zdobyłem to na Dzikich Polach – powiedział.
Był to stary i zniszczony schemat,
przedstawiający przebieg linii metra, nieco inny od znanego Walterowi. Na
pożółkłym papierze widniały linie okrężna, marszałkowska, brak było części
użytkowanych tras. Na południe od Unii Lubelskiej biegła prosta nitka, łącząca
się z drugą, dochodzącą tu od strony obecnego węzła zachodniego. Stawały się
jedną i kierowały dalej poprzez Służew, w stronę pustkowia.
- Co to jest? – zapytał Walter,
wokół którego zgromadzili się powodowani ciekawością pozostali żołnierze jego
oddziału oraz naukowcy.
- Pierwotny projekt linii metra –
Zachert przyglądał się im uważnie. Nadieżdzie nie umknęło, iż wyraźnie
obserwuje ich reakcje.
- Nie ma takich tras – powiedział
Walter, podając mapę Grzegorzewskiemu. – Nie ma tej południowej.
- Nie ma – zgodził się Zachert. –
Już nie ma. Widzicie projekt, na podstawie którego kopano tunele po wojnie z
Polakami. Nim uderzyli Imperialiści, wykopano praktycznie wszystko, co tu
widzicie. Dokładnie nie wiadomo ile powstało tuneli, bo ówczesne archiwa
przepadły. Władze LPKRR zadbały aby ocalić ludzi i przeniosły ich pod ziemię,
ale nie przypilnowały, aby znalazła się pod nią większość dokumentacji.
Wszystkie archiwa pozostawiono na powierzchni i uległy zniszczeniu –
powiedział, po czym dodał w zamyśleniu. – Wyjątkowa niefrasobliwość, nieprawdaż?
– zawiesił głos, lecz nie doczekawszy się komentarza, kontynuował. - Z pewnego
punktu widzenia, ma też swoje dobre strony, gdyż historię należy pisać na nowo,
nie mogąc jej opierać na istniejących dokumentach. Dość, że po rozpoczęciu zimy
atomowej, gdy wojsko umocniło się nieopodal lotniska i przeniosło je pod
ziemię, zasypało korytarz biegnący na południe.
- Jak to zasypało? – Grzegorzewski
był wyraźnie zdziwiony. – Ale towarzyszu, nikt o tym korytarzu w ogóle nie wie.
- Zgadza się – przyznał Zachert. –
Próbowano go wykorzystać, ale okazało się że był już w dużej mierze zawalony, włąśnie
gdzieś w tej okolicy. Co gorsza zaczęły nim przybywać fale Polaków, usiłując
wlać się do metra. To były początki, nikt jeszcze nie wiedział, ze narodziły
się właśnie Dzikie Pola, nie znano zmiennych ani zasad. Pierwsi Polacy
wzbudzali przerażenie, mało kto wiedział jak z nimi walczyć – Walter nie mógł
wyobrazić sobie tych czasów, choć było to w początkach jego dzieciństwa. –
Tunel po prostu zalano betonem i z czasem o nim zapomniano. A on przetrwał.
- Ale dokąd prowadzi? – zapytała
Markiewicz, przyglądając się nitce, która nie kończyła się na krawędzi mapy,
tylko wyraźnie biegła dalej, na południe. – Przecież tam kompletnie nic nie ma
i nic nie było. Tylko jakieś wsie, Natolin, Ursynów i same pola.
- No właśnie, nic tam nie ma – pokiwał
głową Zachert. – Ale było.
- Co takiego tam było, towarzyszu? –
zaczęła Markiewicz, ale Zachert uniósł dłoń, by zamilkła.
- Postaram się udzielić części
odpowiedzi, gdy zatrzymamy się na noc, towarzyszko – powiedział – Teraz
wykorzystajmy jak najwięcej z dnia, jaki nam pozostał. Wstawaj Rudy, zaprowadź
nas do wejścia do metra, które znalazłeś. W sumie powinienem być ci wdzięczny,
dopóki się o tobie nie dowiedziałem, planowałem samodzielnie odnaleźć to wejście
w tych okolicach, ale na szczęście twoja głupota przysłuży się sprawie
komunizmu. Prowadź!
Jeden ze specnazowców chwycił
stalkera za kołnierz i brutalnie pociągnął w górę, wbijając jednocześnie lufę w
nerki. Rudy zachłysnął się i jęcząc złapał za bok.
- Czy to naprawdę konieczne,
towarzyszu? – zapytała doktor Markiewicz. – To przecież człowiek…
- … to zdrajca komunizmu –
odpowiedział spokojnie Zachert. – Zapytajcie ludzi naszego młodszego lejtnanta,
jak należałoby właściwie postąpić. Powiedzcie jej, żołnierzu.
- Oddać zonie – odezwał się Wszoła,
na którego wskazał pułkownik. – Nagiego i pobitego. Aby zmienił się w Polaka,
bo tylko na taki los zasłużył, gorszy niż śmierć.
- A teraz idziemy – rzucił Zachert.
Zaczęli podnosić swoje plecaki,
które po wyładowaniu z BWP przypomniały o swym ciężarze, wypełnione prowiantem
i wyposażeniem. Plecaki desantowców okazały się w dziennym świetle jeszcze
większe, jednak zdawali się je podnosić bez trudu, mimo iż były mocno
obciążone. Wszoła zastanawiał się, co mają w środku, bo nawet on niosąc
amunicję do PKM i przenośną butlę podręcznego miotacza płomieni, wydawał się
dźwigać mniejszy ekwipunek. Wzruszył ramionami, nie jego sprawa.
Walter założył swój plecak, wzrokiem
skontrolował swych ludzi, gdy poczuł klepnięcie w ramię.
- Pilnujcie swych żołnierzy,
towarzyszu młodszy lejtnancie – powiedział Adaszew wyjątkowo poprawnym polskim.
– Za dużo gadają. Wy też – po czym odszedł, nim Walter zdołał zareagować.
Patrzył za nim, zastanawiając się co chciał tamten mu powiedzieć. Myślał także
nad słowami Zacherta. Nie musiał być tak sprytny jak Nadieżda, by zauważyć, że
pułkownik nie powiedział im wszystkiego.
Jak zły duch pojawiła się Nadia,
podając mu zapalonego skręta. Przyjął go, zaciągając się z przyjemnością.
- Nie uważacie, towarzyszu
lejtnancie, że pułkownik zbytnio uwypukla pewne wersje wydarzeń? – zapytała
półgłosem.
- Nie odzywacie się niepytani,
towarzyszko szeregowa – odpowiedział. – Po prostu się zamknijcie.
Nadieżda odeszła bez słowa. Walter
miał ruszyć już za pozostałymi, gdy dostrzegł koło siebie Czeczena.
- Okuniewa powiedziała mi, co ten
Suworow potrafi – zaczął.
- Zmierzacie do czegoś?
- Mistrzowie sistiemy, desantowcy,
jest ich sześciu, do tego dowódca, a nas tylko piątka – powiedział Czeczen. –
Nie rokuje to dobrze, towarzyszu młodszy lejtnancie.
Walter spoglądał za nim w milczeniu.
Następnie podążył przez zarośla trasą wydeptaną przez pozostałych. Zamykał
pochód, spoglądając czujnie w tył, nawykiem wyniesionym z Dzikich Pól.
Zauważył, że także desantowcy stąpają ostrożnie, zupełnie jakby spodziewali się
ciosu w plecy.
Zarośla w tym miejscu nie były
wysokie, pozbawione liści, które w temperaturze kilku stopni poniżej zera nie
były w stanie rosnąć. Zmarznięta trawa wznosiła się na wysokość kolan. Napotykali
opuszczone budynki, wybudowane w większej odległości od siebie. Warszawa nie
zdążyła tu sięgnąć, znajdowały się tu jedynie dawne wsie i folwarki. Poniżej
skarpy zostawili za sobą zrujnowaną osadę, noszącą ślady powojennych zniszczeń,
gdzie dojść musiało do starć z Polakami, o czym świadczyły pordzewiałe łuski,
świadczące o dawnych bitwach. Przemieszczali się wzdłuż czerwonej mgły, mimo iż
pozostawała ona niewidoczna, skryta za drzewami.
Czoło pochodu zatrzymało się, a
Walter wyminął Wszołę, który odwrócił się przejmując tylną czatę. Zachert i
Adaszew wciskający lufę w brzuch Rudego stali przy piętrowym budynku, w
większej części zawalonym. Dwóch specnazowców zdjęło plecaki, odbezpieczyło
kałasznikowy i wkroczyło do środka. Nawet nie znam ich imion, pomyślał Walter.
Zatrzymał się obok Zacherta.
- Dobrze, że jesteście – powiedział
pułkownik. – Teraz kolej na Szpicę.
Jakbyśmy dotąd nic nie zrobili. Nie
powiedział jednak tego głośno. Twarz Waltera i spuchnięty nos wyraźnie
świadczyły o jego zaangażowaniu w misję. Każdy był w stanie przewidzieć co
nastąpi dalej. Nie zdziwił się więc zupełnie, gdy z budynku wyszedł jeden z
desantowców i powiedział:
- Charaszo. Jest pierechod.
- No to ruszajcie – powiedział
Zachert do Waltera.
- Ja poprowadzę, tam bezpiecznie –
zaoferował się Rudy, lecz umilkł pod świdrującym spojrzeniem Adaszewa.
- Nie pójdziecie przodem –
powiedział Zachert. – Nie będziecie także szli na końcu. Podążycie pod lufą
karabinu i jeśli spotka nas tam coś, o czym nie uprzedzicie, będziecie dalej
szli z przestrzeloną nogą. I lepiej żebyście bezpiecznie przeprowadzili nas na
drugą stronę.
- Taki mam zamiar – uśmiechnął się w
wymuszony sposób Rudy, maskując uśmiechem zdenerwowanie. Czeczen popatrzył na
doktor Markiewicz, która chciała coś powiedzieć, ale zamknęła usta. Widać
frontowe zwyczaje były dla niej szokiem. Oj diewoczka, ja bym ci pokazał, co
frontowy żołnierz potrafi zrobić z kobietą, może będzie jeszcze okazja… Nagle
poczuł ból z prawej strony, gdy coś mu się wbiło pod żebro. Spojrzał na
Nadieżdę, która dała mu kuksańca kolbą karabinu.
- Nie fantazjujcie na służbie,
towarzyszu – szepnęła. – Zwłaszcza o rzeczach poza waszym zasięgiem – lecz nie
słuchała tego, co zabełkotał w odpowiedzi, bo przyglądała się Rudemu. Zachert
właśnie jasno uświadomił mu, że kiedy przejdą przez tunel, przestanie być im
potrzeby. Trzeba będzie go pilnować.
- Podobno kiedyś w tych tunelach
byli Polacy… Przechodzili przez zwałowisko, w stronę Lubelskiej- powiedział
pułkownik do Waltera. – I dlatego je zamurowano. Sprawdźcie czy droga wolna.
- Czeczen, Wszoła, za mną! – polecił
Walter, puszczając ciężki karabin przodem. Zachert podał mu wykrywacz ruchu,
ale ten pokręcił głową.
- Jeszcze nie. Jeśli tam są, dużo
szybciej ich wyczujemy i usłyszymy.
W budynku znajdowały się schody
prowadzące w dół, do piwnicy, gdzie w półmroku przy ścianie stał drugi
desantowiec. Pokazał na odsłoniętą częściowo wnękę w ścianie. Widoczne było, że
ktoś użył do jej zamaskowania zbitych niedbale zbutwiałych desek. Dopiero z
bliska widoczne było, że stanowiły całość, a nie przypadkowy zbiór szczątków.
Wokół widoczne były także ślady prac, niedawno usunięto gruz i cegły,
zasłaniające wnękę.
- Napracowaliście się, towarzyszu
stalkerze – powiedział z widoczną ironią Zachert, za którym do piwnicy schodził
eskortowany przez Adaszewa Rudy – Choć wyraźnie ta praca nie wpłynęła
wychowawczo na waszą postawę. Jak wy w ogóle znaleźliście to miejsce?
- Kryłem się przed ogarami – mruknął
niewyraźnie Rudy. Zachert zaśmiał się.
- Lubią was jak widać. Uważajcie,
żeby nie skosztowały takiego przysmaku.
Walter przesunął dyktę i zajrzał do
wnęki. Powietrze było zimne i suche, nie czuć było smrodu polactwa. Oparł
plecak o ścianę, na broni zatrzasnął latarkę.
- Lina – odezwał się Rudy. Walter
spojrzał nań pytająco, a ten wyjaśnił – Za załomem jest lina, schowana w kupie
gruzu. Weźcie ją, dalej jest dziura prowadząca do środka, uważajcie żeby nie
wpaść.
- Podoba mi się wasza postawa,
towarzyszu stalkerze – powiedział Zachert. – Godna prawdziwego komunisty.
Walter wszedł we wnękę, świecąc
przed siebie, za nim ruszyli Czeczen i Wszoła, lufy karabinów trzymając
skierowane pionowo w dół. Znaleźli się w wąskiej przestrzeni między ścianami,
jednak na tyle szerokiej, że nie musieli się przeciskać. Biegła nieco w dół, po
chwili natrafili na stos kamieni. Walter pochylił się i wyciągnął spod nich
linę, pociągnął ją by stwierdzić, że jeden z jej końców przywiązany jest do
rdzewiejącej rury. Trzymając ją ruszył powoli przed siebie, by po chwili
natrafić na miejsce, w którym podłoga u jego stóp niespodziewanie się
otwierała, ziejąc dziurą. Poświecił, lecz nie mógł dostrzec niczego poniżej.
Wrzucił do środka kamień i usłyszał po chwili jego uderzenie o beton.
- Niech żyje bohaterska Czeczenia –
powiedział, podając linę Czeczenowi, który westchnął.
- Wiedziałem – oddał dowódcy
karabin, by przepasać się liną. Po chwili odebrał broń i zaczął opuszczać się
do dziury, oświetlany latarkami Waltera i Wszoły. Dostrzegli jak kilka sążni
niżej dotyka ziemi i momentalnie obraca się, świecąc wokół w poszukiwaniu
zagrożenia.
- Czysto – z dołu poniosło się echo.
Odwiązał sznur.
- Wołaj pozostałych – polecił Walter
Wszole, po czym podążył w ślady Czeczena.
Znalazł się w ciemnym niewielkim
pomieszczeniu, za plecami mając zawalone gruzem schody. Z przodu, gdzie
znajdował się Czeczen, zaczynały się za następną kondygnacją, ginąc w
ciemności. Ruszył w tamtym kierunku, po czym obaj ubezpieczając się wzajemnie
zeszli na dół. Znaleźli się w sali wyraźnie większej, a gdy poświecili okazało
się, że stoją na platformie peronu, po jednej stronie mając torowisko.
- O bladz, toż to metro – powiedział
Czeczen, który wyraźnie dotąd nie dowierzał opowieści Zacherta. Walter nie
dziwił mu się, sam nie wyszedł jeszcze ze zdumienia. Linia, o której nikt nie
wiedział, niewykorzystywana od lat? Rozumiał, że w pierwszych latach atomowej
zimy ludzie mogli wystraszyć się Polaków, ale potem? Dlaczego nikt nie odzyskał
tego terenu? Podszedł bliżej krawędzi peronu i pod jego nogami zachrzęściło.
Gdy poświecił zauważył, iż nadepnął na kości. Walały się na nich strzępki
odzieży, a czaszka leżąca obok była wyraźnie ludzka. Powietrze powinno
zakonserwować ciała w całości, pomyślał, a są tu same szkielety. Pochylił się,
by stwierdzić, że kości noszą ślady zębów. Odruchowo zacisnął dłoń na
kałasznikowie, ale wokół panowała cisza. Słyszał jedyne swój oddech i echo
kroków Czeczena. Cokolwiek zabiło tych ludzi, musiało opuścić to miejsce dawno
temu. Nabrał głęboko oddechu. Wciąż nie czuł zapachu polactwa, instynkt także
go nie ostrzegał. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zgasić światła, ale
nawet mimo jego lepszego widzenia w ciemności, nie dostrzegłby nic w miejscu,
gdzie panował kompletny mrok.
- Pełno kości na stacji – Czeczen
podszedł bliżej. – Ale to jakieś stare sprawy, sprzed lat. Nie ma nic, nawet
odchodów. Cokolwiek ich zeżarło, odeszło.
- Ciekawe w którą stronę – szeptem
odpowiedział Walter.
Podszedł do krawędzi platformy i
zeskoczył w dół. Pierwszy raz widział peron metra, z jednym tylko tunelem.
Wszystkie linie pod Warszawą miały po dwa, ze względów bezpieczeństwa, choć
pociągi do jazdy wykorzystywały zazwyczaj jeden, gdyż kursy nie były zbyt
częste. Popatrzył w ciemność w kierunku Warszawy i ruszył w tamtą stronę. Szedł
po torach, na których ułożono szyny, mające nieco inny rozstaw niż używane w
metrze. Powód wyjaśnił się, gdy zbliżył się do ciemnego kształtu majaczącego
nieruchomo u kresu stacji. Był to niewielki wagonik z urobkiem. Tunel budowano
tuż przed wojną i wywożono tędy wykopaną ziemię. Poświecił do wewnątrz, lecz
wagon był pusty i nieruchomy. Ruszył dalej wychodząc poza krąg światła
rzucanego przez latarkę Czeczena. Ciemność przed nim była absolutna i
nieruchoma, gdy poświecił okazało się, że tunel jest zawalony, a przejście na
północ zasłaniają zwały ziemi. Lecz prócz nich było tam coś jeszcze. Przed
zwałowiskiem także bielały kości, w dużych ilościach. Początkowo Walterowi
wydawało się, że zostały tu ułożone, ale gdy podszedł bliżej zorientował się,
że spogląda na szkielety Polaków, znalazł ciała. Były nienaturalnie wysuszone i
zmumifikowane, wykręcone w dziwnych pozach, ku górze, z wyciągniętymi szyjami.
Kilku z nich jakby zastygło na stojąco, gdy Walter podszedł bliżej zauważył u
szczytu ich głów dziury wielkości pięści. Przez chwilę spoglądał na nich w
zamyśleniu, poświecił na ziemię, patrząc na ogryzione kości, potem na strop.
Niczego tam nie znalazł. Przyjrzał się tworom. Nie znał tych typów, z wyglądu
bardzo przypominali ludzi. Ale pierwsi Polacy, niewiele różnili się od
ocalonych w podziemnej Warszawie, dopiero gdy zaczęli przybywać bezrozumnymi
hordami, usiłując pożreć mieszkańców metra, zorientowano się, że pozostając na
górze zatracili swe człowieczeństwo. Tych tutaj Dzikie Pola nie zmieniły
jeszcze tak bardzo, pyski mieli wydłużone i zaopatrzone w garnitur kłów, lecz
pozostali człekokształtni.
- Dziwna sprawa, tawariszcz lejtnant
– powiedział Czeczen. – Ci zasuszeni zżarli ludzi i pozostałych Polaków, a
potem co, umarli z głodu?
- Raczej ze starości – powiedział
Walter, spoglądając na ich dziwne pozycje. Przyglądał się także kilku zasuszonym
ciałom, których ręce wyciągnięte były w stronę zawalonej ziemi, jakby usiłowali
kopać, chcąc znaleźć sposób by się wydostać z tunelu. Dlaczego wszyscy byli w
tym jednym miejscu?
- Usiłowali przejść tunelem do metra
– stwierdził Czeczen. – I zdechli.
- Teren z drugiej strony stacji
czysty?
- Tak.
- Idź po pozostałych – zdecydował
Walter. Popatrzył raz jeszcze na Polaków. Wciąż go coś trapiło. Nadal nie czuł
żadnego zagrożenia, a znajdujące się tu ciała i szkielety musiały pochodzić
sprzed wielu lat. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że choć Czeczen miał
rację, a Polacy zabili ludzi na stacji, a potem sami siebie zjedli, coś się nie
zgadzało. Nie miał pojęcia, czemu zachowane ciała mają dziury w głowach i
znajdują się tylko w tej części stacji. Zupełnie jakby uciekali przed czymś co
nadchodziło z południa.
Tam panowały jednak wyłącznie cisza
i ciemność.
Dłuższy czas zajęło nim wszyscy
znaleźli się na dole oraz opuścili plecaki, schodząc schodami na peron,
położony kilkadziesiąt sążni pod powierzchnią. Zachert przechadzał się nieco
niecierpliwie po podeście.
- Musiało tu być wejście –
stwierdził. Był wyraźnie zadowolony, gdy znalazł się na peronie. Spoglądał w
tunel ku południu, a jego oczy błyszczały. Uruchomił oscyloskop, lecz nie
zarejestrował żadnego ruchu, a wychylenia skaczącej na zielonym ekranie linii
pozostawały w normie. Wskazówka licznika Geigera-Petroszyna, także nie
przekroczyła skali.
- Jak dla mnie Polaków nie było tu
od lat – stwierdziła Tamara.
Nadieżda w zamyśleniu wpatrywała się
w trupy Polaków na końcu tunelu, stojąc w tym samym miejscu, w którym
poprzednio zatrzymał się Walter. Także ona nie była w stanie znaleźć sensownego
wytłumaczenia tego, co miała przed oczami i mimo braku zagrożenia, wyraźnie coś
się jej nie podobało.
- Nie bojsia ty sucz – rzucił
Suworow .– Ja budu was zaszisziet.
- Jeżeli ktoś obroni ciebie –
odpowiedziała spokojnie. Desantowiec zaśmiał się obleśnie.
Grupa krzątała się przy krawędzi
peronu, zeskakując na tory.
- Daleko stąd? – zapytał Zachert.
Rudy pokręcił głową.
- Dwie albo trzy wiorsty.
- Do następnej stacji?
- Nie, to raczej takie wyjście z
drabiną, chyba jakiś wywietrznik – odparł Rudy.
- A dalej nie da się dojść?
Stalker zastanawiał się co
powiedzieć.
- Nie próbowałem – przyznał w końcu.
- Dlaczego? – Zachert wychwycił
wahanie w jego głosie.
- Na górze znalazłem miejsca z łupem
– odparł Rudy, – Nie miałem powodu by łazić dalej tunelem.
Walter słuchając tej rozmowy poczuł,
że umyka mu coś ważnego. Coś związanego z Rudym. Nie mógł jednak skojarzyć, co
to mogło być.
- Pokażecie to miejsce – powiedział
Zachert. – A tam zobaczymy, czy uda nam się pójść dalej. Idziecie obok mnie i
lejtnanta Adaszewa. Jeśli zobaczę, że prowadzicie nas w pułapkę…
- Jaką pułapkę? – zdenerwował się
Rudy. – Towarzyszu, ja tę trasę przeszedłem, nic tu nie ma…
- Mimo to, towarzyszu pułkowniku,
proponuję zachować zasady patrolowe – wtrącił się Walter. Zachert skinął głową
– Wszoła, Dżazijew, na dwie odległości taktyczne w przód, ubezpieczenie
wzajemne, pełna gotowość. Okuniewa, odległość za nimi, w gotowości, osłona –
polecił swym ludziom. – Pójdziemy za nimi. Proponuję, aby specnaz zabezpieczył
tył, choć nie powinno nic stamtąd nadejść…
- Specnaz nie zabezpiecza tyłu
młodszy lejtnancie – rzekł donośnie Adaszew. – Specnaz jest elitą natarcia.
- Być może, towarzyszu lejtnancie,
jeśli chodzi o imperialistów – podjął rękawicę Walter. – Ale w przypadku
Polaków, elity natarcia bywały całkowicie przetrzebiane.
- A ty znajesz, szto my z
Poliaczkami zdziełajem? – rozległ się głos Suworowa. Ale uciszył ich Zachert.
- Spokój! - spojrzał na obu dowódców. – Towarzyszu
młodszy lejtnancie, mniej zaczepnie w stosunku do oficerów i żołnierzy bratniej
armii. A ty daj pokój Adaszew, Walter ma rację. Nie zamierzamy tu się bić ani
walczyć, tylko przedostać się na południe. Szpica idzie przodem i rozpoznaje
teren, bo zna przeciwnika. Jak na coś natrafi, będziesz miał swoją wojnę.
Panimali?
- Da – potwierdzili obaj.
Po chwili wszyscy założyli swe
plecaki i ustalonym szykiem, świecąc latarkami, ruszyli naprzód. Ciemność ich
pochłonęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz