poniedziałek, 19 grudnia 2016

Powrót do Wspólnoty

Odpocznijmy na chwilę od światów równoległych na rzecz porządnej fantastyki naukowej, dziejącej się w kosmosie, w rozsądnej proporcji posiadającej wymieszaną naukę z akcją. Jestem właśnie po lekturze najnowszej książki Petera F. Hamiltona.
To jeden z najmniej docenianych w Polsce pisarzy SF, jakoś nie zdobył popularności, ani pojedynczymi książkami, ani cyklem o Konfederacji, od którego zresztą zaczęła się jego obecność w naszym kraju. Bądźmy jednak szczerzy, historia o zmarłych powracających z przyszłości do świata żywych i plądrujących galaktykę nie była jego najlepszym dokonaniem, pisana była jednak dawno temu, gdy dopiero rozpoczynał swą karierę. W Polsce jednak nie spotkała się zdaje się z dobrym przyjęciem także Commonwealth Saga, czyli cykl o Wspólnocie. Niestety ostatnia część trylogii o Pustce wchodzącej w skład tego cyklu wciąż nie ukazała się w naszym języku, zdaje się MAG zapowiedział że wyda ją po wieloletniej przerwie. Polską wersję położyli tradycyjnie tłumacze, bowiem zabrakło zgodności w rozmaitych terminach i określeniach, ma się więc wrażenie, że książki nie są ze sobą zupełnie związane i tylko przypadkiem część bohaterów jest wspólna. Niestety space-opera czy hard-SF w Polsce jakoś nie sprzedają się zbyt dobrze, a Marcin Podlewski czy Rafał Dębski wiosny tu nie czynią. Hamiltonowi bliżej w swych pomysłach do Podlewskiego, autor "Głębi" zapewne zachwyciłby się wieloma pomysłami i rozwiązaniami jakie angielski pisarz zastosował pisząc o post-ludzkości. Problem jednak z Hamiltonem polega na tym, że pisze rozwlekle i nie każdemu musi to odpowiadać. Mam wrażenie, iż nierzadko przepisuje do swych książek opracowanie na ich potrzeby charakterystyki i biogramy bohaterów nawet drugoplanowych. Ma to dwie zalety – poznajemy dzięki temu nie tylko ich samych, lecz również świat w jakim funkcjonują i rządzące nimi zasady. Akcja budowana jest powoli, co jednak nie każdemu musi odpowiadać. Ponadto rozpisana jest na wielu bohaterów, nim ich wątki zaczną się łączyć mija BARDZO dużo czasu, bowiem Hamilton pisze cegły. Spokojnie można wyciąć z nich 50% objętości bez straty dla tekstu, jednak gdy ktoś już przyzwyczai się do sposobu narracji zaczyna to nawet lubić.
Cykl o Wspólnocie warto przedstawić, bo to moim zdaniem jedno z najlepszych dokonań na polu SF. Rozpoczyna go "Misspeth Youth", zdaje się że do tej pory nie wydana po polsku, którą jednak można sobie spokojnie darować. Akcja dzieje się w roku 2040, opowiada o konsekwencjach społecznych odkrycia metody rejuwenacji komórek, czyli odmłodzenia z jednoczesnym transferem pamięci. Poddani procesowi tracą głowę odnajdując w sobie na nowo hormony nastolatków, a więzi społeczne zaczynają pękać, zasady przepadają. W zasadzie to dość nietypowa książka dla Hamiltona, za którą zresztą był gdy ją wydano w roku 2002 krytykowany. Dwa lata później powrócił do tego samego świata, tym razem w sposób udany. W roku 2004 i 2005 dylogia "Gwiazda Pandory" i "Judasz Ujawniony" przeniosła nas na powrót do świata rejunewacji, pod koniec XXIV wieku. Ludzkość opanowała kosmos, jednak w sposób sprawiający wrażenie żartu. Nauczyła się otwierać tunele podprzestrzenne, więc rozprzestrzenia się powoli w galaktyce, korzystając z pociągów jeżdżących między planetami, na których zlokalizowano bramy. Ziemia i jej kolonie tworzą luźny i nieformalny związek zwany Wspólnotą. Szybko giniemy w natłoku wątków i bohaterów. Czego tu nie ma! Zagadka największej kradzieży bankowej sprzed 200 lat, tajemnica obcych kroczących ścieżkami poza czasem, zabójstwa, sekta szaleńców wierząca, iż ludzkość kontrolowana jest przed obcych, tajemniczy wrak statku badany od stuleci, pozbawiona emocji śledcza, milionerzy, naukowcy… Galeria postaci jest olbrzymia, a wątki tak rozproszone, że długo nie mogą się spotkać. Gdy nagle okazuje się, że to, co uważaliśmy wraz z bohaterami książki za szaleństwo jest prawdą, jest to sporym zaskoczeniem. W skrócie ludzkość podejmuje wyprawę, budując swój pierwszy statek kosmiczny, gdy z nieba Wspólnoty znikają dwie gwiazdy. Nazwane zostają Parą Dysona, bowiem jedynym wytłumaczeniem ich zniknięcia może być budowa Sfery Dysona, co przekracza możliwości techniczne Wspólnoty. Na nią właśnie natrafia trapiona kłopotami ekspedycja, którą usiłują powstrzymać terroryści, gdy dociera wreszcie do wspomnianych gwiazd. Następnie nieświadoma niczego ludzkość sprowadza na siebie zagrożenie i staje na krawędzi zagłady, gdy Sfera Dysona się otwiera, a to co zostało za nią uwięzione, znajduje się na wolności. Wkrótce rozpoczyna się walka o przetrwanie nie tylko Wspólnoty, ale także całej rasy ludzkiej, bowiem wróg choć okazuje się być praktycznie niepowstrzymany.
Nie ukrywam, że od dylogii zaczęła się moja znajomość ze Wspólnotą, o ile przez dłuższy czas czytałem książkę powoli, do momentu dotarcia do Sfery Dysona robiłem to już z zapartym tchem, nie mogąc się od niej oderwać. Druga połowa „Judasza Wyzwolonego” to zresztą jazda bez trzymanki, gdy nagle wszystko staje się jasne, a bohaterowie odkrywają tajemnicę, którą może zniszczyć Wspólnotę i usiłują powstrzymać wroga stojącego za wszystkimi wydarzeniami.
Kolejny powrót przez Hamiltona do świata Wspólnoty nastąpił w latach 2007-2010, kiedy ukazała się trylogia o Pustce. Tym razem trafiliśmy do Wspólnoty w przyszłości odległej o 1500 lat. Wojna sprzed 10 wieków jest już tylko wspomnieniem, to czasy post-ludzkości. Wspólnota nadal istnieje, zamieszkiwana przez biononicznych ludzi, wyposażonych w interfejsy maszynowe, kontrolujących w pełni swe ciała i długość życia. Istnieje kultura Wyższych, modyfikacje DNA są powszechne, do tego choć Sztuczna Inteligencja opuściła Wspólnotę, ludzkość stworzyła Zaawansowaną Sieć Neuronową, do której można wgrać swój umysł, porzucając ciało. Sieć staje się samodzielnym post-bytem. Oczywiście nie wszystko jest tak piękne jak się wydaje, bowiem ludzkość staje na granicy, a kwestia jej dalszego rozwoju wywołuje konflikt w obrębie postludzkości – progresywiści spierają się z konserwatystami. Jednak główną częścią akcji jest tajemnicza Pustka pośrodku galaktyki. Potężna sztuczna czarna dziura, otoczona niezrozumiałym polem kwantowym, która powoli rozrasta się, a z czasem pochłonie całą drogę mleczną. Ludzkość, która po wydarzeniach poprzedniej dylogii postanowiła rozproszyć się po galaktyce, porzucając tunele na rzecz statków kosmicznych, uaktywnia Pustkę, a statki kolonizacyjne wpadają do środka. Gdy we Wspólnocie zaczyna działać kwantowe pole emocji zwane Gaiapolem, okazuje się, iż dzięki snom udaje się zobaczyć co stało się z zaginionymi statkami. W Pustce minęły tysiące lat, nie działa żadna technologia, na planecie zwanej Querencia ludzie cofnęli się do społeczeństwa feudalnego, lecz jednocześnie zyskali dary, jakich nie posiada nikt we wspólnocie. Telepatia i telekineza pozwala im kształtować otoczenie, a także modyfikować domowe zwierzęta, manipulacja czasem pozwala zmieniać rzeczywistość. Tajemnica Pustki zdaje się być rozwiązaniem i progresem dla ludzi.
Akcja zawiązuje się przez dwa tomy, w których śledzimy równolegle dzieje Wspólnoty i Quarencii, poznając fakcje i ugrupowania manipulujące sobą wzajemnie, po czym eksploduje w tomie trzecim, gdy Wspólnota staje w obliczu kolejnej wojny, a jednocześnie w obliczu złamania tajemnicy Pustki. Rozwiązanie całej historii jest jednym z lepszych jakie zdarzyło mi się czytać, pozostaje więc mieć nadzieję, że poznają je również polscy czytelnicy, bo po wydaniu Pustki Snów i Pustki Czasu, "Evolution Void" wciąż nie doczekało się ciągu dalszego.
Po lekturze Pustki zdawać się może, iż historia Wspólnoty doszła do ściany, w zasadzie trudno wymyślić coś więcej dotarłszy do punktu ewolucji postludzkości około 36 wieku. A jednak. Rok 2014 przyniósł nam nową dylogię, zakończoną ledwie trzy miesiące temu.
Kroniki Spadłych, bo chyba tak trzeba tłumaczyć The Chronicle of the Fallers, składają się z dwóch części - „The Abyss beyond Dreams” i „A Night without Stars”. Przyznam, iż początkowo byłem rozczarowany lekturą pierwszej części, bowiem stanowi ona wyraźny regres w stosunku do wcześniejszej twórczości Hamiltona. Dzieje się w czasie poprzedzającym akcję Pustki i opowiada historię innego statku kolonizacyjnego, który w niej przepadł. Pasażerowie pozbawieni technologii stworzyli społeczeństwo na planecie Bienvenido, z technologią na poziomie wieku XIX, bowiem w Pustce nie działa elektryczność. I podobnie jak w poprzedniej trylogii przez 3000 lat jakie minęły we wszechświecie osobliwości, podczas gdy we Wspólnocie upływa ledwie kilkaset, społeczeństwo pozbawione udogodnień porzuciło demokrację na rzecz tyranii. Jednak osią akcji tej dylogii nie jest Pustka, bowiem jej tajemnicę poznaliśmy, lecz przybycie jednego z bohaterów cyklu na Bienvenido. Zostaje on posłany w tajnej misji na Querencję, bowiem o Bienvenido Wspólnota nic nie wie. Tu trafia w sam środek piekła, jakie tworzą Spadli, stanowiący zagrożenie, przy którym wróg jakiego ludzkość spotkała w pierwszej dylogii o Wspólnocie to kaszka z mleczkiem.
Choć brzmi to potwornie głupio, oparte jest na całkiem niezłych podstawach biochemicznych. Spadli podbijają inne planety poprzez wchłonięcie i zduplikowanie. Są czymś w rodzaju porywaczy ciał, którzy zrzucają swe jaja, chwytające ludzi oraz zwierzęta, następnie dosłownie pożerające ich dla protein, jednocześnie dokonując ich duplikacji. Dla pozbawionej technologii ludzkości okazują się zajadłym wrogiem, do tego jak to zwykle bywa ludzie walczą sami ze sobą, a młody rewolucjonista chce obalić dyktat potomków kapitana statku. W to wszystko trafia przybysz ze Wspólnoty, z jej egalitarnymi zasadami.
Początkowo czytało mi się to źle, wyglądało na to, że raz jeszcze Hamilton rozgrywa opowieść o Quarencii, ale jednak nie. Jak zawsze dąży do obranego przez siebie celu, budując wątki, które zaczną schodzić się później. Tu kluczem okazała się anomalia czasowa, w jakiej wciąż w pętli trwało pierwsze spotkanie ludzkości i Spadłych. Eksplodujące zakończenie pierwszego tomu pozostawiło niedosyt, a także pytania co dalej stanie się z ludzkością, która znalazła się miliony lat świetlnych od naszej galaktyki, bez technologii i możliwości kontaktu ze Wspólnotą. Odpowiedzi przyniosła wydana we wrześniu „Noc bez gwiazd”, w której okazało się, iż Hamilton nie stracił nic ze swych umiejętności. 300 lat po wyrzuceniu z Pustki poza galaktykę ludzkość przegrywa swą wojnę ze Spadłymi, bowiem jej technologia pozostaje na poziomie rozwoju podobnym do naszej obecnej. Straciwszy jednak telekinezę i telepatię, traktując Wspólnotę i latentne geny biononiczne jako wrogie, nie ma najmniejszej szansy na pokonanie Spadłych, którzy przygotowują swą Apokalipsę. Społeczeństwo Bienvenido pełne jest paranoi, poszukiwanie gniazd Spadłych jego celem. Jak to zwykle u Hamiltona parę pomysłów jest na granicy żartu – takich jak statki wybudowane na podstawie projektu Sputnik, w których dzielni kosmonauci zwalczają wyrojenia Spadłych. Jednakże wszystko stanowi logiczną całość, a opis społeczeństwa w trakcie ciągłej rewolucji, zwalczającego zewnętrznego wroga, lecz przede wszystkim potomków post-ludzkości wychodzi mu świetnie. Wyzwolenie z Pustki wspominane jest jako największe przekleństwo, bowiem choć technologia nie działała, Spadli nie mieli przewagi. Teraz zdają się wygrywać, a progres jest powstrzymywany, bowiem przypomina o Wspólnocie, z której przedstawiciela winy ludzie znaleźli się tutaj. Akcja tym razem dość szybko rusza naprzód, gdy pojawia się przybysz z przeszłości, dający możliwość nawiązania kontaktu ze Wspólnotą, zarówno władze Bienvenido jak i Spadli zrobią wszystko aby go dostać.
Drugi tom rekompensuje wszystkie niedostatki pierwszego. Więc jeśli ktoś czyta po angielsku i szuka dobrej SF, polecam Hamiltona gorąco, bo w Polsce nie ma zdaje się szans na wydanie Kronik Spadłych, skoro fenomenalna Pustka nie znalazła odbiorców. Pozostaje jedynie żal, że to zapewne ostatnia wizyta we Wspólnocie, choć zawsze można mieć nadzieję...

1 komentarz:

  1. Jest szansa ale nazwali to Kroniką Upadłych na całe szczęście bo nie rani tak polskich uszu :)

    OdpowiedzUsuń