czwartek, 1 grudnia 2016

Ciemna Materia

Nie dowierzałem, że Blake Crouch popełnił książkę, którą da się czytać. Dotychczas kojarzył mi się wyłącznie z "Wayward Pines", które zawierało wszystkie elementy charakteryzujące fantastykę klasy B. Twisty scenariuszowe w postaci objawiania, w kolejnym tomie, że akcja zamiast w sennym miasteczku, w którym wszyscy ukrywają tajemnicę, dzieje się w odległej przyszłości, a otaczający okolicę mur oddziela ostatnich ludzi od drapieżników, w jakie zmieniły się ich potomkowie, stanowiły jedynie wierzchołek góry lodowej. Tymczasem dalem szansę „Dark Matter” i nie żałuję, choć nie jest to dzieło wybitnych lotów. Nie sposób było się jednak od niego oderwać, niczym w książkach Dana Browna akcja porywała niczym na rollercoasterze.
 „Dark Matter” zdaje się wyszła niedawno po polsku. Jak poprzednie książki Croucha także oparta jest na kalce. W trakcie lektury miałem nieodparte wrażenie, że powinien zapłacić tantiemy twórcom komiksu „Black Science”, który jakiś czas temu opisałem na blogu, a który namiętnie czytuję. Dołożył jednak sporo oryginalnych pomysłów, które sprawiają, że książka staje się ciekawa. Pomysł wyjściowy stanowi odwrócenie sytuacji wyjściowej z „Black Science”, gdzie grupa naukowców utknęła podróżując poprzez światy alternatywne i natrafia na swoje odpowiedniki. Niedawne zeszyty w „Black Science” opowiedziały historię zamiany takiego sobowtóra z inną osobą. Jeden z bohaterów widząc, iż wiedzie on wymarzone życie, zabił go i zastąpił. U Remedera przewrotność polegała na tym, iż zrobiła to postać, którą przez 20 kilka zeszytów uznawaliśmy za pozytywną, tymczasem okazała się odpowiadać za wszystkie nieszczęścia jakie spotkały grupę, ponadto popełniła morderstwo. Crouch wykorzystuje dokładnie ten sam pomysł, jednak przy okazji bawi się ulubionym pytaniem, jakie lubimy sobie zadawać. Co gdybym podjął inną decyzję? Gdybym uczynił to, związałabym się z tą osobą… Na początku bohaterowie rozważają konsekwencje swych decyzji, które doprowadziły ich do małżeństwa, a jednocześnie sprawiły, iż porzucili swe świetnie zapowiadające się kariery. Po trosze tego żałują, wciąż zastanawiając się co by było gdyby… Okazuje się jednak, że gdzieś w innej rzeczywistości ich marzenia się spełniły, a odpowiednik bohatera, kontynuując badania naukowe, odkrył sposób na wędrówkę poprzez światy. Docierając do naszego wymiaru, widzi co by było gdyby. I postanawia zacząć żyć życiem swego sobowtóra.
Dużo tu nie zdradzam, bo w zasadzie można się tego domyślić po lekturze opisu książki na ostatniej stronie okładki i kilkunastu pierwszych stronach. Dalej jest sztampowo i bardzo podobnie do „Black Science”. Następuje nieoczekiwana zmiana miejsc, bohater porwany przez swój odpowiednik ląduje w jego rzeczywistości, gdzie złowrogi korp prowadzi badania, by czerpać zyski ze plądrowania alternatywnych rzeczywistości. Napotyka odpowiedniki osób, które zna, będące zupełnie inne niż w rzeczywistości, po czym ścigany, rozpoczyna szaleńczą ucieczkę przez światy alternatywne. Głównie postapokaliptyczne, zatem wędrujemy poprzez światy gdzie miasta ulegają zniszczeniu, przykryte warstwą popiołu, gdzie panuje arktyczne zimno, bądź epidemie dziesiątkują ludzkość. Lecz w pewnym momencie okazuje się, że jest w tym wszystkim pewien klucz.
 Mimo swej konstrukcji i dążeniu do zapewnienia rozrywki Crouch odrobił lekcję z fizyki kwantowej i interpretacji kopenhaskiej, a przede wszystkim z mechaniki falowej. W klasycznym założeniu z kotem Schroedingera wszystko zależy od obserwatora, to on decyduje czy kot jest martwy czy żywy, sprawdzając wynik eksperymentu. W „Dark Matter” kotem zamkniętym w pudełku i obserwatorem jednocześnie jest bohater, co prowadzi do poważnych implikacji. Po pierwsze okazuje się, że to on tworzy światy alternatywne, swym umysłem wytwarzając nieskończoność możliwości, po drugie że ponieważ każda decyzja bądź jej brak ma swój odpowiednik, prowadzi to do poważnych konsekwencji. Bowiem w myśl tej zasady bohater będzie miał swe odpowiedniki, które będą konsekwencją wyborów dokonanych podczas wędrówki przez światy alternatywne. I w chwili gdy wydaje się, że książka zmierzać będzie ku zakończeniu, Crouch wykręca niespodziankę, stanowiącą logiczny ciąg konstrukcji świata zbudowanego wedle założeń Hugh Everetta, dotyczących multiwersum. Choć oczywiście nie mogę mu oddać pierszeństwa pomysłu, bowiem podobne rozwiązanie już dawno temu eksploatowano w komiksach Marvela.
Zapewne Crouch nie ma pojęcia na jak wielu kalkach zbudowana jest jego powieść, ale nie sposób nazwać jej plagiatem, podobnie jak nie użyjemy tego określenia wobec powieści pulpowych czy sensacyjnych. Więc jeśli ktoś nie szuka ambitnej fantastyki dającej do myślenia, lecz rozrywkowej, z niewielką dozą nauki w tle, „Ciemna Materia” wydaje się dlań stworzona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz