środa, 24 maja 2023

Ciemna Symetria: Fort Alamo (V)

 

Czekali nieopodal wejścia na Stację Warszawa Zachodnia. Jeszcze kilka godzin temu tory znikały pod ziemią, docierając do zwałowiska gruzu, którymi zasypano wjazd do tunelu. Podobnymi odcięto wejścia na zbadane przez nich mokotowskie stacje, za wyjątkiem Stacji Unii Lubelskiej. Fakt ten wciąż nie dawał Kowalskiemu spokoju, nie rozstrzygnęli czy barykady powstrzymać miały znajdujących się w podziemnych mieście przed wyjściem na zewnątrz, czy też ochronić ich przed atakiem żyjących na powierzchni istot. Spośród żyjących pod ziemią napotkali jak dotąd jedynie przedstawiciela Konwentu o czarnych jak noc oczach oraz cienie. Twory zwane przez miejscowych Polakami, od których powinna się roić powierzchnia, zniknęły gdzieś bez śladu. Wszystko to nadal go niepokoiło, zepchnięte jedynie na margines problemów związanych z obecnością żołnierzy wroga kilka mil od nich ma Mokotowie, problemem w postaci samolotu Kandyd zagłuszającego ich transmisję, którego nie mogli zestrzelić oraz nadciągającą do miasta wrogą armią.

Mroczne miasto ogarnęły płomienie. Budzyńska wyjaśniła im, że celem bomb i pocisków były podziemne działa. Jak w każdym związkowym mieście będącym podziemną twierdzą przygotowano wielokalibrową artylerię, spodziewając się ataku Sojuszu, co zakrawało na totalne szaleństwo. Z drugiej strony przyznać trzeba było, że atak ten jednak nastąpił, nawet jeśli przeprowadziła go niewielka grupka żołnierzy. Dział jednak przeciw nim nie użyto, bowiem milczały one od czasów upadku Warszawy, gdy zniknęło wojsko, które mogło je obsługiwać. Jednak to one były głównym celem ataku powietrznego, bowiem swymi pociskami niwelowały całe areały ziemi, z łatwością mogąc roznieść w puch nadciągającą armię. Teraz, gdy się ich pozbyto, bombami burzącymi i kasetonowymi uniemożliwiając ich wysunięcie spod ziemi, wrogie wojsko miało otwartą drogę na wschodnie przedpola miasta, gdzie zajmie pozycje i skąd wkrótce rozpocznie własny ostrzał. Ich czas się gwałtownie kurczył.

Stąd w forcie pozostała jedynie Vasquez z rannymi, monitorując zagrożenia. Sieć czujników rozciągała się obecnie od Alamo we wszystkich kierunkach, po perymetrze krążył dron patrolowy, a ocalałe cyberdyny i Harpie gotowe były natychmiast odpowiedzieć ogniem. Wróg jednak nie nadchodził, o ile udało się jej zorientować krył się w bliźniaczym forcie na Mokotowie. Obie strony nie dysponowały siłami wystarczającymi do przeprowadzenia ataku, mogły jedynie szachować się wzajemnie. W lepszej sytuacji byli tamci, już za kilka godzin nadejdzie kolejne natarcie. Desant zostanie tym razem wysadzony nieopodal miasta, ze wschodu rozpocznie się atak artylerii. Z tego powodu przygotowywali się na odwrót w nieznane, wprost w paszczę niebezpieczeństwa, z którego wcześniej uciekli. Jeżeli NASW miała jakiś plan ewakuacji, musieli z niego skorzystać, choć Kowalski nie miał pojęcia co admirał zaplanował. Musiał jednak podjąć próbę powrotu na lotnisko do Sochaczewa, o ile przetrwało ono przejście podnoszącej temperaturę manifestacji. Nie zamierzał dyskutować z Sokolińskim, który planował pozostać w Warszawie do końca.

Przy pociągu pracowali wszyscy mogący utrzymać się na nogach. Nie spali od dawna, a zmęczenie dawało się mocno we znaki. Evergreen i Jackson w hardimanach zdołali odczepić wagony, przestawiając lokomotywę na sąsiedni tor. Brak infrastruktury kolejowej uniemożliwiał jednak jej zawrócenie, pozostawała więc jazda tyłem, co nie rokowało dobrze. Musieli zabrać przynajmniej jeden wagon, by móc ulokować gdzieś nieprzytomnych. Rany niektórych z żołnierzy były głębokie. Niszczycielskie salwy z działek czołgów zdołały przebić ich kamizelki.

Wszystko to nie rokowało najlepiej. Do tego był jeszcze Konwent, stanowiący potencjalne zagrożenie, dysponujący niezrozumiałą siłą. Chcący z nimi się porozumieć. Do tego stopnia, że otworzył przejście na Stację Warszawa Zachodnia, zapraszając ich na rozmowy. Sokoliński w pierwszej chwili odmówił.

- Pułkowniku, co takiego? - Rassmusen, cywilny członek wyprawy z ramienia CIA, wywiadu wojskowego lub NASW, aż podskoczył. - Nie może pan…

- Mogę – powiedział cierpko Sokoliński. - I wracając do rozmowy, którą odbyliśmy kilkanaście godzin temu, mówiąc bez ogródek, niewiele może pan uczynić, by mi na to nie pozwolić. Chyba, że ma pan jakiś magiczny sposób, by nawiązać łączność z Sojuszem i zgodnie ze swą obietnicą odebrać mi dowodzenie.

- Mogę zawsze sam podjąć decyzję o rozpoczęciu rozmów – powiedział po chwili zastanowienia Rassmusen.

- Śmiało – zachęcił Sokoliński. - Proszę się tam udać. W sumie nie będę pana zatrzymywał, choć mógłbym, bo to ja mam broń.

- Czy pan wie co pan właśnie robi? - zirytował się Rassmusen.

- Wiem, że dotarliśmy do punktu, w którym ta misja stała się stricte wojskowa – odparł zmęczonym głosem pułkownik. - Przy siłach jakie mi pozostały, nie mogę pozwolić sobie na stratę nikogo więcej. A tym ryzykuję wchodząc do tych tuneli. To ich teren.

- Proszę się uspokoić Rassmusen, pułkownik się jedynie droczy – jak zły duch do rozmowy włączyła się Budzyńska. - To jasne, że odmówi rozmowy na terenie potencjalnego przeciwnika. Cienie stanowią zagrożenie, w końcu zaatakowały nas, a wcześniej zabiły jego ludzi.

- Wiesz o czym rozmawialiśmy z pułkownikiem? - odezwał się Kowalski.

- Mogę się domyślać, co dla mnie zaplanowaliście. Kula w łeb? - zapytała, po czym się nieznacznie uśmiechnęła. - Czy też miałbyś ochotę zrobić ze mną coś wcześniej i ukarać mnie za wszystko co ci zrobiłam?

Znowu udało się jej doprowadzić go do szału. Mimowolnie zacisnął dłoń w pięść, co nie uszło uwadze Budzyńskiej. Opanował się.

- Szukasz nowej ofiary, skoro zniknął Walter? - zapytał. Przestała się uśmiechać. - Nie będziesz teraz miała na kim się zemścić? - wiedział doskonale, co jest jej słabością i jakie uczucia żywiła wobec ich drugiego jeńca. Przestała się uśmiechać.

- Znajdę go – powiedziała. - Ciekawe jak zdołał uciec? Pewnie zabił trójkę marines, ale pewnie cię to nie obchodzi…

- Dość – przerwał Sokoliński.

- Wszyscy jesteśmy zmęczeni, ale przestańmy się zachowywać jak dzieci – poprosił Rassmusen. - Mogę się dowiedzieć co pan zaplanował pułkowniku?

- Nie droczę się z panem. Ale oferty skrycia się w tunelach przed atakiem wroga nie mogłem przyjąć – odparł tamten. - Zwłaszcza, że rzeczywiście wcześniej zabili moich ludzi. Ale czegoś od nas chcą, a byłoby głupotą zignorować ich. Zwłaszcza, że są na naszej flance i otworzyli sobie to przejście. Mogą zaatakować nas w każdej chwili. Będziemy rozmawiać przy wejściu do tunelu.

- Dobrze – powiedział po chwili Rassmusen.

- Zaś co do towarzyszki Budzyńskiej – kontynuował Sokoliński. - Wiesz już co rozważaliśmy z sierżantem Kowalskim. A skoro misja jest czysto wojskowa, zamierzam eliminować możliwe zagrożenia i rozważać wszystko w kategoriach zysków i strat. Więc przekonaj mnie, że go nie stanowisz i jesteś przydatna.

- Kompleks – odparła bez zastanowienia.

- Mityczny kompleks, którego nikt nie widział.

- Czym innym jest ten Konwent, ze swą zdolnością panowania nad manifestacjami i anomaliami, jeśli nie czymś związanym z Kompleksem?

- Na razie to są wyłącznie próżne nadzieje – mruknął Kowalski. Zignorowała go.

- Pułkowniku, wiem co pan chce zrobić – powiedziała. - Rozpoznać potencjalne zagrożenie na poziomie wojskowym, z powodu tego co stało się w Sochaczewie nie chce pan traktować ich jako sojusznika. Ale zdaje pan sobie sprawę, że jeśli rzeczywiście władają taką siłą, jest to cudowna broń, która da Sojuszowi przewagę, aby zakończyć tę wojnę – spojrzała w kierunku Rassmusena. - To moc panowania nad zmienną fizyką, pozwalającą kształtować świat – powiedziała powoli, po czym znowu zwróciła się do Sokolińskiego. - Będzie pan także rozmawiać, bo potrzebujecie czasu, by przygotować ewakuację. Nie możecie pozwolić sobie na to, żeby ktoś was zaatakował, gdy będziecie tuż pod jego nosem uruchamiać lokomotywę.

- Wciąż nie zostałem przekonany, że nadal jesteś nam potrzebna – odpowiedział Sokoliński.

- Pułkowniku, zapomina się pan – zaczął Rassmusen. - Jest pan żołnierzem Sojuszu… - lecz tamten uciszył go uniesieniem ręki.

- Proszę zadać sobie pytanie, co jeśli okaże się, że to rzeczywiście Kompleks? - Budzyńska patrzyła mu w oczy, a w jej głosie nie było lęku. - Rozważyć wszystkie za i przeciw. Czy w kategoriach zysków i strat, jeśli moja opowieść okaże się prawdą, eliminacja mojej skromnej osoby będzie czymś pożytecznym, czy też jedynie zaspokoi wasze pragnienie zemsty?

Sokoliński milczał.

- Idzie z nami – powiedział wreszcie. - Ale jeśli odezwie się bez pozwolenia, po prostu ją Kowalski zastrzel. I tym razem to jest rozkaz, a nie ostrzeżenie, zrozumieliście towarzyszko Budzyńska? Czy znowu mam was uderzyć?

- Zrozumiałam.

- Dobrze. Nie zmieniłem o was zdania, choć po tym wszystkim co się wydarzyło, możemy rzeczywiście uznać, że nie GRU nie chciało nas wciągnąć w pułapkę.

- Powiedziałam, jesteśmy po tej samej stronie.

- Zobaczymy.

I w ten sposób znaleźli się nieopodal miejsca, gdzie torowisko zagłębiało się w tunelu prowadzącym pod ziemię. Nieopodal krążył dron, niecałą milę od nich trwały prace przy przygotowywaniu pociągu. Kowalski trzymał karabin, Budzyńska nie patrzyła w jego kierunku, Sokoliński stał niedbale z ręką na biodrze, gdzie za pasem zatknął pistolet. Rassmusen ocknął się i usiłował protestować przeciw obecności sierżanta i zbyt wielkiej ilości ludzi, ale Sokoliński go uciszył.

- Skoro posłało nas tu NASW, marines będą przy tej rozmowie – uciął. Wiedział, że Kowalski i tak musiałby być obecny przy tej rozmowie. To on zdawać będzie relację po powrocie na ISS, o ile taki nastąpi. Rassmusen grał do własnej bramki, nie byli nawet do końca pewni, którą agencję Sojuszu reprezentuje. Choć traciło to znaczenie, gdy stanęli na wprost niezrozumiałego.

Nadchodziło w ich kierunku w postaci starszego mężczyzny w ciemnym stroju, mającego nie więcej niż pięćdziesiąt lat. Szedł powoli, a jego spojrzenie było uważne, choć mrużył oczy pośród zmierzchu. Był sam.

- Aż czworo – powiedział, gdy się do nich zbliżył, używając polskiego. - Boicie się starszego mężczyzny?

- A ty nie boisz się przychodzić tu w pojedynkę? - zapytał Sokoliński.

- Czasem trzeba podjąć niezbędne ryzyko – odparł tamten. - Imperialiści. W Warszawie. Nie sądziłem, że was tu kiedyś zobaczę.

- Imperialiści – drgnął Sokoliński.

- Chyba nie spodziewacie się, że ktoś, kto jest obywatelem tego kraju, może posłużyć się innym określeniem, niż takim, którego używał przez lata? - zapytał.

- Więc kim właściwie jesteś?

- Powiedzmy, że rzecznikiem. Mówię w imieniu Konwentu.

- Czym jest Konwent?

- Władzą ludu ustanowioną w mieście – odparł. - Władzą, która obaliła komunistów i ich niesprawiedliwość. I przywróciła Warszawę jej mieszkańcom. A istotnym dla nas jest dowiedzienie się, czy przybywacie jako przyjaciele czy wrogowie?

Zapadła cisza, którą przerwał po chwili niepewnie Rassmusen.

- Nasze pierwsze spotkanie nie zaczęło się najlepiej…

- Zabiliście moich ludzi – przerwał ostro Sokoliński. - W Sochaczewie.

- A wy zabiliście wielu z naszych żołnierzy – odparł mężczyzna. - Czyż nie?

- Którzy nas zaatakowali.

- Podobnie jak uczynili to wasi w Sochaczewie, gdy zobaczyli naszych ludzi. My z kolei nie mogliśmy przypuszczać, że na ziemiach od lat stanowiących teren Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej spotkamy kogoś innego niż naszych zapiekłych wrogów. Niestety wszyscy popełniliśmy... pomyłkę.

- Pomyłkę – powiedział w zadumie pułkownik. - Skoro zapytaliście wprost, ja uczynię to również, bo od tego zależy moja odpowiedź. Kim jesteście i czego właściwie chcecie?

- Tego samego co wy… pułkowniku – odparł mężczyzna. - Bo chyba dobrze odczytuję insygnia na mundurze.

- Tego samego? Czyżby?

- Bo wciąż na jawie widzę i co noc mi się śni, że ta co nie zginęła wyrośnie z naszej krwi - odpowiedział rzecznik Konwentu, a Sokoliński gwałtownie drgnął. - Właśnie tego chcemy i wy również, nieprawdaż? Bo ten orzełek w koronie na pańskim ramieniu właśnie to oznacza, prawda?

- Pułkownik Janusz Sokoliński, Druga Samodzielna Brygada Spadochronowa Wojska Polskiego Sił Sojuszu Zjednoczonych Narodów – powiedział po chwili sztywno oficer.

- Spadochroniarze. Spadkobiercy żołnierzy Sosabowskiego – odparł tamten.

- Skąd…

- …wiem? - uśmiechnął się. - Wbrew temu co może się wydawać, wielu od lat oczekiwało na wasz powrót. Polska to nie tylko władza komunistów.

- A czyja? - wtrącił się Rassmusen. Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem.

- Imperialista w czystej postaci – powiedział spokojnie. - Którego polski jest wyuczony.

- Nazywam się Rassmusen i…

- Nie ma pan orzełka – popatrzył na Kowalskiego. - USMC – przeczytał. - NASW. I flaga amerykańska. Ciekawe. Mam wrażenie, że widzę tu wiele formacji wojskowych – spoglądał z zaciekawieniem na Budzyńską i jej pozbawiony oznaczeń mundur, która milczała.

- Stanowimy korpus ekspedycyjny Sojuszu – poinformował Sokoliński. - Z kim mamy do czynienia?

- Korpus ekspedycyjny – rzekł rozmówca w zadumie. - Pięknie to brzmi. Po co właściwie tu przybyliście, imperialiści? Bo nie sądzę, żeby udzielić nam pomocy. Liczyliśmy na nią wiele lat, lecz nikt nam nie pomógł. Wie pan pułkowniku ile lat czekaliśmy, aż przybędzie wyzwolenie? Aż powrócicie na białych koniach i przyniesiecie wolność?

Sokoliński zdawał się nie wiedzieć co ma rzec, lecz w sukurs przyszedł mu Rassmusen.

- A zatem wyzwoliliście Warszawę – powiedział. - Konwent ludu. To z waszego powodu Związek przemieszcza tu całą armię. Nie mogą pozwolić aby ten bunt się utrzymał. I nie mogą zbombardować was jak w pięćdziesiątym szóstym, skoro nie zachodzi tu reakcja jądrowa. Idą tu siły...

- … które powstrzymamy. Nie podzielimy losu Budapesztu – przerwał mężczyzna. - Choć przydałaby się jakaś pomoc. Wie pan pułkowniku, wiemy że to nie wasza wina. Zachód zdradził. Nie posłuchał ostrzeżeń. Potem było za późno, nasz kraj padł ofiarą wielkiej polityki. Tej samej, która sprawiła, że przez lata, nie pozwalano wam na przybycie. Co się zmieniło, by pozwolono przybyć tu polskiemu wojsku?

- Nie znaleźliśmy się tutaj, by rozmawiać o polityce – otrząsnął się Sokoliński. Kowalski poczuł na sobie wzrok mężczyny.

- NASW – zmienił temat wyraźnie zaciekawiony. - Piękna naszywka. Z gwiazdami. Czy to nie wojenny sputnik na orbicie? Jesteście astronautą?

- Jestem marine – odparł sierżant i wzruszył ramionami. Mężczyzna zdawał się nad czymś zastanawiać.

- Przybyliśmy tu by zweryfikować pewną opowieść – powiedział Rassmusen. - Czy też sprawdzić ją u źródła…

- Mianowicie?

- Historię o ukrytej bazie, gdzie szkolą się ludzie chcący wyzwolić Polskę. Badający dziwne zjawiska i opracowujący broń mogącą pokonać wroga. Szykujący powstanie…

- Mówicie o Królewskiej Górze? - zapytał spokojnie mężczyzna. Oczy Budzyńskiej zabłysły. Otworzyła usta, lecz nie powiedziała ani słowa.

- Co wiecie o Kompleksie?

- Zagrajmy w otwarte karty – powiedział mężczyzna. - Wiem, że nie przybyliście nam pomóc w naszej walce. Zapewne nawet o niej nie wiedzieliście. Przybywacie po wunderwaffe, czyż nie? Coś, co da przewagę imperialistom w trwającej wojnie, prawda?

- Można tak powiedzieć – powiedział Rassmusen.

- Kompleks – odezwał się Kowalski. - A jednak – lecz mężczyzna go zignorował.

- A co jeśli dostalibyście coś więcej? - zapytał.

- Więcej? - nie zrozumiał Rassmusen.

- Co jeśli wasz Sojusz otrzymałby możliwość całkowitego zwycięstwa? - zapytał ich rozmówca. - Co gdyby mógł zakończyć wojnę całkowitym pokonaniem przeciwnika?

- Jak?

- Wyeliminowaniem jej powodu i przyczyny – powiedział spokojnie mężczyzna. - Cóż, skoro już tu przybyliście nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy się porozumieć. Wiem jak można rzucić na kolana Związek Komunistycznych Republik Radzieckich. A wy możecie tego dokonać.

- Brzmi to jak rojenia szaleńca – powiedział Sokoliński.

- Podobnie jak dziwne zmienne, inne fizyki, a jednak jest prawdą. Co pan na to pułkowniku, by polskie oddziały pokonały swego znienawidzonego wroga raz na zawsze?

- Powiedziałbym tak.

- Więc zróbmy to.

Stacja Warszawa Fabryczna >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz