piątek, 19 maja 2023

Ciemna Symetria: Fort Alamo (III)

 

Spoglądali zmęczeni na płomienie.

- Przerzucali całe dywizje w tym kierunku, tak? - usiłował przypomnieć sobie Kowalski. - O ilu mowach było na odprawie? Kilkadziesiąt tysięcy? Kilkaset?

- Wystarczająco dużo, byśmy mówiąc prostym żołnierskim językiem, mieli przejebane – odparł zmęczonym głosem Sokoliński. - Ale oczywiście damy sobie z nimi radę, prawda Kowalski? Bo my jesteśmy elitą spadochroniarzy, a wy elitą piechoty morskiej. W sumie to nobilitacja, by powstrzymać paru żołnierzy Sojuszu wróg potrzebuje całej armii.

- W takim razie jakim cudem nie wygraliśmy dotąd tej wojny? - kwaśno spytał Kowalski. - Została nas dziesiątka zdolnych do walki. Jeden z moich poległ…

- A mi dwóch – odparł Sokoliński. - Zostało mi pięciu zdolnych walki razem z mną, tobie też została piątka, po tym jak cudownie odnalazło się i ocaliło nas twoje wsparcie w hardimanach. Do tego Vasquez i Marciniak – westchnął. - I masz oczywiście rację. Za Wisłą wkrótce będą ich tysiące. I dziesiątki stanowisk artyleryjskich.

- Skorzystajmy więc z faktu, że pozbyliśmy się artylerii i…

- Co ty właściwie chcesz zrobić, Kowalski? - zirytował się Sokoliński. - Widziałeś, jak zryli teren tymi chaotycznymi salwami artyleryjskimi i bombami? Spośród tych ich dziesiątek rakiet parę trafiło w cel, choć strzelali na ślepo.

- Nie wydaje mi się – mruknął sierżant.

- Co takiego?

- Oni nic nie robią przypadkiem. W nas strzelali, byśmy im nie przeszkodzili. Te ich bomby trafiły dokładnie tam, gdzie miały trafić – wskazał na szalejący w mieście pożar.

- Gdzie? - Sokoliński spoglądał na ruiny i płomienie widoczne na tle ciemności unoszącej się nad śródmieściem. - Tu nic nie ma.

- Nie wiem co chcieli osiągnąć, ale moim zdaniem nie celowali w nas. Może chcieli coś zniszczyć, a może utrudnić nam życie… Może Budzyńska nam to wyjaśni – pułkownik drgnął na dźwięk jej nazwiska. - Jeśli ogień będzie się rozprzestrzeniał, wkrótce temperatura się podniesie. Nie da się też oddychać.

- Ta ich odmiana napalmu śmierdzi coraz bardziej – zgodził się Sokoliński.

Przerwał im głos Vasqez.

- Natomiast nasi przyjaciele tangosi zmieniają pozycję – poinformowała.

- Gdzie się przemieszczają? - zapytał pułkownik.

- Porzucili swój fort i idą na wschód – odpowiedziała. - Omijają szerokim łukiem lotnisko i podążają w kierunku rzeki.

- Pewnie śpieszno im do swoich – zauważył Kowalski.

- Albo coś kombinują. Zobaczymy – mruknął Sokoliński.

- Więc jaki ma pan plan pułkowniku? - oficjalnie zapytał Kowalski, zmieniając temat. Rozmówca nie wydawał się zmieszany, choć na jego brudnym obliczu niewiele dało się odczytać.

- Kowalski, powiedz mi, czy gdyby ktoś zajął to wasze Idaho…

- Iowa.

- Nieważne, czy nie zrobilibyście wszystkiego, aby go odzyskać?

- Nie będziemy teraz rozmawiać o tym – odparł sierżant. - Mamy inne…

- Przeciwnie – powiedział Sokoliński. - To w tej chwili dość ważne. Jakie rozkazy mieli marines? Doprowadzić Waltera i Budzyńską do Warszawy, tak? Dopilnowując, aby nie spadł im włos z głowy. A my mieliśmy być siłą uderzeniową, która umożliwi zweryfikowanie ich szalonych opowieści, o potędze, która się tu kryje i jest w stanie pokonać związek. I jak wszyscy doskonale się domyślali, od własnego rządu otrzymaliśmy własne rozkazy. Po dotarciu do Warszawy ani kroku w tył.

Kowalski prychnął.

- Nie wiem co AFCOM myślał, czy też admirał, lub ktokolwiek… Plan oparty na wycofaniu się pociągiem, żeby zabrał nas „Jefferson Davies”… - pokręcił głową. - Jakby nie można było przewidzieć, jakie siły na nas rzucą…

- Admirał poświęcił was, Kowalski – powiedział Sokoliński.

- Nie chce mi się w to uwierzyć – odparł po chwili tamten.

- Dla mnie to wszystko od początku było pretekstem. Nie wierzyłem w te wszystkie opowieści, choć przyznaję, po tym co zobaczyłem… - chrząknął. - Może i rzeczywiście, jest w tym coś więcej. Ale dla nas liczył się fakt, że dostaliśmy szansę, by wrócić do utraconego domu – znowu spojrzał w kierunku płomieni. - Wiesz, że otrzymałem rozkazy od polskiego rządu na uchodźstwie?

- Domyślam się jakie.

- Ani kroku w tył, Kowalski – potwierdził tamten. - Zatem ja doskonale wiem co mam zrobić. Nigdy nie rozważałem nawet ewakuacji, nawet jeśli zabezpieczaliśmy sobie drogę odwrotu i tamto lotnisko, żeby mógł po was przylecieć prom. Mój rząd… nasz rząd, twój i mój, bo też jesteś Polakiem, choćby w drugim pokoleniu, poinformował już Sojusz, że są tu polskie siły. I pozostaniemy tu jako symbol, a każda godzina naszej obecności będzie widomym znakiem i problemem dla Sojuszu. Tamci przyjdą po nas, lecz będą chcieli wziąć nas żywcem, a my będziemy bić się do ostatka. O każdy kamień tego miasta. Wiedziałem na co się pisze.

- Ja nie zamierzam stać się męczennikiem – powiedział Kowalski. - Tylko ocalić siebie i moich ludzi.

- Wiec bierzcie motocykle i ruszajcie w kierunku Sochaczewa – poradził Sokoliński.

- Obawiam się, że to nie takie proste – odparł sierżant. - Także dla tych, którzy tu pozostaną. Ten Konwent… Widziałeś co stało się na lotnisku?

- Przynajmniej dotrzymali słowa – powiedział Sokoliński. Obaj mieli przed oczami obrazy z drona widziane kilka minut temu. Lotnisko pełne było powyginanych metalowych szczątków, które zardzewiały w mgnieniu oka. Pośród nich grasowały cienie, szukając tych, którzy przetrwali.

- Rassmusen jest podniecony. To, co się tam stało, potwierdza słowa Budzyńskiej – powiedział z niechęcią w głosie Kowalski.

- Kto wie, może ta opowieść o Kompleksie nie jest tak szalona… - mruknął Sokoliński. - Ale nie będą tego rozstrzygać nasze proste, żołnierskie głowy.

- Musielibyśmy najpierw rozwiązać problem łączności – sierżant odruchowo spojrzał w niebo. - Dopóki ten gówniany samolot tam jest, nie zdołamy się z nikim porozumieć. Zagłusza wszystko w promieniu wielu mil, nawet jeśli Vash pośle drona, będzie musiał odlecieć naprawdę daleko, żeby nadać transmisję. A my nie będziemy mieć bezpośredniego kontaktu.

- Wiem – powiedział Sokoliński. - Więc reasumując, jesteśmy udupieni. Chodźcie Kowalski, minęło już osiem minut i kwadrans od zakończenia bitwy. Nasze wojsko miało już szansę odpocząć, przecież to ledwie trzydzieści parę godzin, od kiedy ostatnio spaliśmy.

Zeskoczyli z pooranego wału fortu, na którym stali. Sokoliński schował lornetkę. Nie miał szansy jej użyć, nie zdołała przebić otaczającego ich zmierzchu i ciemności narastającej w kierunku miasta, gdzie szalał pożar i manifestacje wrogiej fizyki. Powietrze stawało się coraz cięższe do oddychania, pył pojawiał się w coraz większej ilości, wraz ze śmierdzącym dymem i drobinami, stanowiącymi widomy znak metanapalmowych płomieni.

- Zatem, sierżancie... Podjąłem decyzję – odezwał się pułkownik, spoglądając na wejście do fortu, gdzie wojsko nie miało zapewne nawet chwili wytchnienia, sprawdzając broń, amunicję i zajmując się rannymi. Zadbali o wydanie odpowiednich rozkazów, nim wyszli na zewnątrz porozmawiać. - Wciąż działa na niewielkim obszarze sieć matematyczna i nasze czujniki. Nie mamy jak się wycofać, powinniśmy się przemieścić, ale obserwuje nas ten cholerny samolot, którego nie mamy się jak pozbyć, do tego zakłóca naszą łączność. Na dokładkę gdzieś niedaleko są niedobitki wrogiego wojska, które raczej nie zaatakują, ale będą nas obserwować. Więc niestety w grę nie wchodzi nawet porzucenie tego pieprzonego fortu, bo mamy rannych. Chyba, że odgruzujemy sobie przejście do tuneli i spróbujemy tam się ukryć, ale to chyba nie wchodzi w grę, prawda? Nie wiem kim jest Konwent, ale po tym co zobaczyłem, obawiam się tego, co będzie, gdy wezmą się za nas. Jest nas za mało, w końcu się połapią i przestaną bać naszych cudownych karabinów. Nie wiem dlaczego nasza amunicja zabija wszystko w tym mieście, ale powoli przestaje dawać to nam przewagę… W każdym razie, Kowalski, nawet gdybym nie otrzymał rozkazu, ani kroku w tył, w tej chwili nie mamy innej możliwości, niż ufortyfikować Fort Alamo i utrzymać się w nim. To po pierwsze.

- Obawiałem się, że to usłyszę. Ale marines nie porzucają towarzyszy broni. Zostaniemy z wami.

- Nie spodziewałem się, że marines powiedzą coś innego. Ale nie zostaniecie z nami, Kowalski. Podzielimy się na dwie grupy. To po drugie. Weźmiecie rannych i wsiądziecie do pociągu. Zabierzecie drony oraz cyberdyny. Odczepimy lokomotywę, przestawimy zwrotnicę. Udacie się w kierunku miejsca ewakuacji. Po drodze nawiążecie łączność.

- Jeśli przedrzemy się przez tą dziką roślinność, jeśli Kandyd nie poleci za nami i jeśli lotnisko przetrwało to, co stało się z Sochaczewem. Jeśli nie natrafimy na manifestację, albo siły przeciwnika przemieszczające się z zachodu…

- Więcej wiary, Kowalski. Masz lepszy plan?

- Chciałbym odnaleźć moich ludzi.

- Jeśli przeżyli bombardowanie, przedrą się do nas – powiedział Sokoliński. - Sam dobrze wiesz, że nie jesteśmy w stanie wysłać w tej chwili żadnego patrolu. Teraz bierzmy się do roboty, mamy niewiele czasu nim ustawią artylerię za Wisłą i zaczną strzelać w linię kolejową, żeby nas odciąć.

- Jeśli zabierzemy drony…

- Zgadza się. Ale jesteśmy spadochroniarzami. Nasza piątka będzie walczyć do końca, gołymi rękami. I jeszcze jedno. Zabierzecie ze sobą Rassmusena.

- Będzie protestował. Co z Budzyńską?

- Nie miałeś rozkazu, by sprowadzić ją z powrotem – powiedział Sokoliński.

- Chcesz wpakować jej kulę w łeb? - zapytał Kowalski. - Traktujesz ją od początku jako wroga.

- Sam powiedziałeś, jest niebezpieczna, stanowi zagrożenie dla wszystkich. Zagrożenia się eliminuje. Na razie zajmijmy się czymś bardziej prozaicznym. Pociągiem.

- Tak – zgodził się Kowalski. Przygotowania nie ujdą uwagi krążącej wysoko nad nimi załodze samolotu rozpoznawczego Kandyd. I wywołają z całą pewnością reakcję przeciwnika. W sytuacji w jakiej się znaleźli nie pozostało jednak nic innego, niż rozwiązywać problemy na bieżąco.

Chwilę później później pojawiły się kolejne.

- Ruch na czujnikach – ostrzegł głos Vasquez. - Od strony stacji kolejowej. To nie tango.

- Konwent – stwierdził Sokoliński.

Sieć matematyczna wszczęła alarm, uaktywniając ocalałe cyberdyny. Harpie, w których ledwie zdołali wymienić akumulatory i załadować amunicję, przygotowywały się do startu.

- Biała flaga – uprzedziła Vash. - Idą rozmawiać.

Podziemna Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz