Rozkaz,
na który czekał Kowalski wciąż nie nadchodził. Mimo, iż przegrywali na całej
linii. Choć początkowo sądził, że mają szczęście, gdy ostrzał z wrogiej
artylerii skierowany został w rejon lotniska, gdzie uprzednio starli się z
wrogiem, a tamci sądzą, że pozostała tam większość sił Sojuszu, wkrótce
zrozumiał jak bardzo się mylił. Wszystko było zaplanowanym działaniem
przeciwnika, co dotarło doń, gdy sieć matematyczna zawyła ostrzegawczym wyciem,
wykrywając nadciągające latające obiekty przeciwnika. Nad Warszawę tango
rzucali kolejny desant, pozycjometr rozjarzył się informacją o kilkudziesięciu
pojazdach, wciąż zwiększając ich liczbę. Vasquez krzyczała coś o wrogiej
eskadrze, przy tym wszystkim trwające natarcie przestało mieć znaczenie.
Nie
atakowali, by przeprowadzić zwiad bojowy i wymacać przeciwnika, szturmu nie
prowadzono także, by wykurzyć ich z fortu, choć początkowo tak uważali. Ledwie
mieli czas rozstawić się na przedpolu, tuzin zdolnych do walki żołnierzy,
siedmiu spadochroniarzy i pięciu marines. Ranni pozostali w forcie z Rassmusenem,
Budzyńską, stalkerem o nazwisku Gaworko, wspomagając Vasquez i Marciniaka,
uaktywniających gwałtownie sieć bojową. Nie było już powodu, by kryć
transmisję, dawała im jedyną przewagę, o ile jeszcze jakąkolwiek mieli. Gdy za
jego plecami na fort zaczęły spadać pociski, sądził, że tamci strzelają na
ślepo. Potem pojawiły się wrogi czołg i transporter opancerzony i zaczęły
zadawać im straty. Mógł jedynie kląć w myślach, widząc co się dzieje. Cyberdyny
trafił szlag, żołnierze wroga odpalali strieły i choć kilku z nich
wyeliminowali przy pomocy moździerza, już po chwili musieli zmienić pozycję. Di
Stefano dostał, a Kowalski nie sprawdzał czy jego sygnał na pozycjometrze wciąż
nadaje, po prostu zarzucił go sobie na plecy. Gdy trafiony został Henrikssen
chwycił go Yutani. Przynajmniej cel taktyczny został osiągnięty, pozbyli się
artylerii, strzał z wiązki energetycznej wysadził wieżyczkę, pozbawiając
możliwości strzału. Osiągnęli to całkowicie ignorując zagrożenie ze strony wozu
bojowego i czołgu, które przycisnęły ogniem marines i spadochroniarzy. Mogli
spodziewać się strat, lecz Kowalski musiał zgodzić się w tym punkcie z
Sokolińskim, artyleria była ich głównym zagrożeniem. Co najmniej dwie cyberdyny
uległy zniszczeniu, stracili prawdopodobnie jeden z dronów, lecz udało się im
dopaść maszynę przeciwnika. Ceną były straty w sprzęcie i ludziach. Choć
zdołali dostać przy tym co najmniej kilku wrogich żołnierzy, ci wciąż
nacierali, na szczęście w założonym przez nich kierunku, pod osłoną wozu
bojowego i czołgu. Potem jednak wszystko się spieprzyło, a Kowalski pojął, że
nie mają najmniejszych szans.
Gdy
dotarło doń ostrzeżenie o wrogich maszynach, a ukrywszy się w jednym z licznych
lei wyjrzał, by ujrzeć nadlatujące helikoptery i srebrne igły tnące niebo pod
warstwą nisko zawieszonych chmur, wszystko stało się dlań jasne.
- Cztery
bombowce Żabojad, dwa Fokstroty – głos Vasquez był mimo wszystko beznamiętny. -
Jedenaście transportowców Hip…
-
Uruchomić p-lot – przerwał jej Sokoliński. - Odwrót do fortu, zaraz zaroi się
tu od wroga.
Łatwo
powiedzieć, bowiem nad ich głowami śmigały pociski z działka wozu
opancerzonego. Atak pozorowany wyszedł tamtym nadzwyczaj dobrze, dowodzący
natarciem najwyraźniej wiedział co robi. Musiał mieć doświadczenie w walkach z
Sojuszem. Bo właśnie takie było jego zadanie, miał związać walką grupę
desantową, by utrudnić i uniemożliwić jej odparcie desantu. To tłumaczyło
powód, dla którego ostrzeliwał wcześniej lotnisko. Oczyszczał przedpole do
zrzutu bojowego, nie wiedząc czy Sojusz nie pozostawił tam sił. I zadanie swe
wypełnił nadzwyczaj dobrze, choć stracił przy tym własne działa.
Uniósł
nieco głowę i spojrzał w bok. Yutani sprawdzał właśnie puls Henrikssena i gdy
napotkał spojrzenie sierżanta pokręcił głową. Marine padł właśnie na polu
chwały. Di Stefano wciąż żył, lecz był nieprzytomny, a twarz miał we krwi.
Kowalski analizował szybko w jaki sposób go stąd zabrać, jednocześnie usiłując
wyjrzeć z leja. Yutani ściągał właśnie nieśmiertelnik Henrikssena, wyraźnie
wahając się, czy strzelić mu w głowę, choć takie polecenie otrzymał. Nie porzucali swoich, lecz nie mogli dopuścić, by
anomalia zaczęła ich przekształcać. Sierżant na razie nie miał czasu się na tym
skupić, spoglądał w niebo widząc pośród salw działek i pocisków karabinowych
ciemniejące kształty helikopterów Mi. Hipy, usiłował sobie przypomnieć ilu
żołnierzy wroga mogą przenosić. U spodu
niektórych kołysały się wozy opancerzone. W zasadzie nie stanowiło
żadnej różnicy czy wróg przybędzie w sile kilkadziesiąt czy kilkaset, końcowy
rezultat może być tylko jeden, bez żadnej różnicy.
Zorientował
się jedynie, że okrążają łukiem obszar na południe od miasta, kierując się
wprost ku lotnisku nieopodal Stacji Mokotów. Logiczne, unikną w ten sposób
ostrzału podczas desantu, a przebycie tych kilku mil nie zajmie im długo. Jeden
wóz sprawiał im wystarczająco dużo problemów, z powodu salw wystrzeliwanych
seriami, nie mógł się wycofać, podobnie Sokoliński ze swoimi spadochroniarzami,
ukrytymi w pobliskim leju. Transporter znajdował się ledwie kilka klików, za
jego pancerzem kryli się żołnierze wroga, czołg kierował ku nim swą wieżyczkę.
Wówczas z nieba spadać zaczęły Żabojady.
Nim
przeszły w lot nurkowy, z fortu odezwała się artyleria przeciwlotnicza.
Rozświetliła nieustający zmierzch ognistymi wystrzałami. Matematyka uaktywniły
działka i zaczęła namierzać cele. Piloci jakby na to czekali, a do walki weszły
Fokstroty, odpalając pociski w kierunku wykrytych stanowisk obrony p-lot. Wówczas w ich stronę pomknęły rakiety
Sidewinder, wystrzelone przez podrywające się w górę Harpie. Nagle stało się
jasno jak w dzień, gdy niebo rozbłyskać zaczęło wybuchami, a gdzieś w tym
wszystkim miała miejsce eksplozja, gdy kroczący czołg wpakował się wreszcie na
pole minowe. Wybuch zachwiał nim i zdołał dokonać to, czego nie były w stanie
uczynić Mavericki, łamiące sobie zęby na reaktywnym pancerzu. Przechylił się,
gdy jedna z jego nóg została odgięta i runął na bok, a stalowa konstrukcja
wygięła się pod dziwnym kątem. Kierowca wozu bojowego widząc co się dzieje,
zaczął hamować i udało mu się zatrzymać prawie w miejscu. Działko na chwilę
zamilkło, serie stały się coraz krótsze, gdy wróg dawał mu szansę na
ostygnięcie. Nie powstrzymało to jednak ataku żołnierzy, którzy przypadli do
ziemi tuż za wielkimi kołami i strzelali w ich kierunku. Kowalski odpowiedział
ogniem. Wróg zatrzymał się nie zamierzając brnąć dalej w pułapkę zastawioną
przez przeciwnika, jednak pozorny impas trwał krótko. Działko wozu bojowego
odezwało się ponownie, sprawiając iż rozproszeni w długiej linii marines i
spadochroniarze musieli skryć swe głowy. Sokoliński wykorzystał jednak chwilę,
by polecić swym ludziom rozłożyć moździerze.
Pierwsza
salwa poszła na ślepo, matematyka jednak ekstrapolując kąt strzału pomyliła się
niewiele. Pociski eksplodowały nieopodal wozu, nawet jeśli nie były w stanie
przebić jego pancerza, wciąż byli tam wrodzy żołnierze. Ich dowódca wyraźnie
zorientował się co się dzieje, bo po chwili pojazd zaczął powoli się wycofywać,
osłaniając zmieniających pozycję żołnierzy.
Tymczasem
za plecami Kowalskiego jedna z rakiet zdołała dosięgnąć celu, gdy ziemia nad
Fortem Alamo wzniosła się w powietrze. Stanowisko p-lot poszło w diabły, dwa
pozostałe spełniały swe zadanie dzięki sieci bojowej trzymając na dystans
bombowce przeciwnika, usiłujące przejść do lotu nurkowego. Jeden odchodził z
dymiącym silnikiem na południe, wykonując gwałtowny zwrot, po raz kolejny
usiłując ominąć znajdujący się tam obszar. Fokstroty wykonywały swój taniec,
umykając przed Sidewinderami, jednak konieczność manewrowania w obszarze
anomalii i manifestacji, których usiłowała uniknąć, sprawiła, iż stały się
łatwym celem dla rakiet. Jeden z pilotów bombowców zdecydował się na samobójczą
próbę bombardowania, spadając z góry niczym jastrząb wprost w kierunku Fortu,
jednak natknął się na krzyżowy ogień działek, które sieć bojowa nakierowała
prosto na nadlatujący obiekt. Zmierzch oznaczyła kolejna eksplozja. Pozostałe
dwa Żabojady wykonały nawrót, odchodząc na zachód.
Kowalski
usiłował złapać chwilę oddechu, przeładował i dał znak Yutaniemu, by sprawdził
co z Di Stefano. Tamten skończył strzelać do przeciwnika, po czym obrócił wzrok
ku ciału Henrikssena. Wciąż nie wykonał rozkazu. Kowalski wyciągnął pistolet,
po czym pociągnął za spust. Nie czuł przy tym żadnych emocji.
- Zabierz
amunicję – polecił. Wiedział, że ich sytuacja nie jest najlepsza. Co oni sobie w
ogóle myśleli, admirał i jego planiści, posyłając ich w to miejsce? Reakcję
przeciwnika łatwo było przewidzieć. Chwilowo odparli atak, lecz było to
wszystko na co ich było stać. Sokoliński najwyraźniej sądził ponownie.
-
Wstrzymać ogień – rozległ się jego głos w słuchawce. - Do bazy.
O ile
pozwoli im na to wróg, wóz bojowy wciąż strzelał w ich kierunku, a żołnierze
cofnęli się, lecz najwyraźniej umacniali się skryci za jego pancerzem. Nie
zamierzali rezygnować, najwyraźniej otrzymali rozkaz wiązania walką marines tak
długo, aż desant zostanie wysadzony na lotnisku.
Wiertaloty
już tam docierały. Matematyka była bezlitosna, Vasquez nawet nie usiłowała im
przeszkadzać, zapewne nie miała nawet na to sposobu. Za chwilę ich problemy
staną się jeszcze większe.
Jak
zawsze kiedy sądził, że nie może już być gorzej, usłyszał jej głos w słuchawce.
- Kontakt
bojowy. Ze wschodu nadlatują Fokstroty i Żabojady. Liczba co najmniej
dwanaście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz