czwartek, 11 maja 2023

Ciemna Symetria: Fort Alamo (I)

 

Rozkaz, na który czekał Kowalski wciąż nie nadchodził. Mimo, iż przegrywali na całej linii. Choć początkowo sądził, że mają szczęście, gdy ostrzał z wrogiej artylerii skierowany został w rejon lotniska, gdzie uprzednio starli się z wrogiem, a tamci sądzą, że pozostała tam większość sił Sojuszu, wkrótce zrozumiał jak bardzo się mylił. Wszystko było zaplanowanym działaniem przeciwnika, co dotarło doń, gdy sieć matematyczna zawyła ostrzegawczym wyciem, wykrywając nadciągające latające obiekty przeciwnika. Nad Warszawę tango rzucali kolejny desant, pozycjometr rozjarzył się informacją o kilkudziesięciu pojazdach, wciąż zwiększając ich liczbę. Vasquez krzyczała coś o wrogiej eskadrze, przy tym wszystkim trwające natarcie przestało mieć znaczenie.

Nie atakowali, by przeprowadzić zwiad bojowy i wymacać przeciwnika, szturmu nie prowadzono także, by wykurzyć ich z fortu, choć początkowo tak uważali. Ledwie mieli czas rozstawić się na przedpolu, tuzin zdolnych do walki żołnierzy, siedmiu spadochroniarzy i pięciu marines. Ranni pozostali w forcie z Rassmusenem, Budzyńską, stalkerem o nazwisku Gaworko, wspomagając Vasquez i Marciniaka, uaktywniających gwałtownie sieć bojową. Nie było już powodu, by kryć transmisję, dawała im jedyną przewagę, o ile jeszcze jakąkolwiek mieli. Gdy za jego plecami na fort zaczęły spadać pociski, sądził, że tamci strzelają na ślepo. Potem pojawiły się wrogi czołg i transporter opancerzony i zaczęły zadawać im straty. Mógł jedynie kląć w myślach, widząc co się dzieje. Cyberdyny trafił szlag, żołnierze wroga odpalali strieły i choć kilku z nich wyeliminowali przy pomocy moździerza, już po chwili musieli zmienić pozycję. Di Stefano dostał, a Kowalski nie sprawdzał czy jego sygnał na pozycjometrze wciąż nadaje, po prostu zarzucił go sobie na plecy. Gdy trafiony został Henrikssen chwycił go Yutani. Przynajmniej cel taktyczny został osiągnięty, pozbyli się artylerii, strzał z wiązki energetycznej wysadził wieżyczkę, pozbawiając możliwości strzału. Osiągnęli to całkowicie ignorując zagrożenie ze strony wozu bojowego i czołgu, które przycisnęły ogniem marines i spadochroniarzy. Mogli spodziewać się strat, lecz Kowalski musiał zgodzić się w tym punkcie z Sokolińskim, artyleria była ich głównym zagrożeniem. Co najmniej dwie cyberdyny uległy zniszczeniu, stracili prawdopodobnie jeden z dronów, lecz udało się im dopaść maszynę przeciwnika. Ceną były straty w sprzęcie i ludziach. Choć zdołali dostać przy tym co najmniej kilku wrogich żołnierzy, ci wciąż nacierali, na szczęście w założonym przez nich kierunku, pod osłoną wozu bojowego i czołgu. Potem jednak wszystko się spieprzyło, a Kowalski pojął, że nie mają najmniejszych szans.

Gdy dotarło doń ostrzeżenie o wrogich maszynach, a ukrywszy się w jednym z licznych lei wyjrzał, by ujrzeć nadlatujące helikoptery i srebrne igły tnące niebo pod warstwą nisko zawieszonych chmur, wszystko stało się dlań jasne.

- Cztery bombowce Żabojad, dwa Fokstroty – głos Vasquez był mimo wszystko beznamiętny. - Jedenaście transportowców Hip…

- Uruchomić p-lot – przerwał jej Sokoliński. - Odwrót do fortu, zaraz zaroi się tu od wroga.

Łatwo powiedzieć, bowiem nad ich głowami śmigały pociski z działka wozu opancerzonego. Atak pozorowany wyszedł tamtym nadzwyczaj dobrze, dowodzący natarciem najwyraźniej wiedział co robi. Musiał mieć doświadczenie w walkach z Sojuszem. Bo właśnie takie było jego zadanie, miał związać walką grupę desantową, by utrudnić i uniemożliwić jej odparcie desantu. To tłumaczyło powód, dla którego ostrzeliwał wcześniej lotnisko. Oczyszczał przedpole do zrzutu bojowego, nie wiedząc czy Sojusz nie pozostawił tam sił. I zadanie swe wypełnił nadzwyczaj dobrze, choć stracił przy tym własne działa.

Uniósł nieco głowę i spojrzał w bok. Yutani sprawdzał właśnie puls Henrikssena i gdy napotkał spojrzenie sierżanta pokręcił głową. Marine padł właśnie na polu chwały. Di Stefano wciąż żył, lecz był nieprzytomny, a twarz miał we krwi. Kowalski analizował szybko w jaki sposób go stąd zabrać, jednocześnie usiłując wyjrzeć z leja. Yutani ściągał właśnie nieśmiertelnik Henrikssena, wyraźnie wahając się, czy strzelić mu w głowę, choć takie polecenie otrzymał. Nie  porzucali swoich, lecz nie mogli dopuścić, by anomalia zaczęła ich przekształcać. Sierżant na razie nie miał czasu się na tym skupić, spoglądał w niebo widząc pośród salw działek i pocisków karabinowych ciemniejące kształty helikopterów Mi. Hipy, usiłował sobie przypomnieć ilu żołnierzy wroga mogą przenosić. U spodu  niektórych kołysały się wozy opancerzone. W zasadzie nie stanowiło żadnej różnicy czy wróg przybędzie w sile kilkadziesiąt czy kilkaset, końcowy rezultat może być tylko jeden, bez żadnej różnicy.

Zorientował się jedynie, że okrążają łukiem obszar na południe od miasta, kierując się wprost ku lotnisku nieopodal Stacji Mokotów. Logiczne, unikną w ten sposób ostrzału podczas desantu, a przebycie tych kilku mil nie zajmie im długo. Jeden wóz sprawiał im wystarczająco dużo problemów, z powodu salw wystrzeliwanych seriami, nie mógł się wycofać, podobnie Sokoliński ze swoimi spadochroniarzami, ukrytymi w pobliskim leju. Transporter znajdował się ledwie kilka klików, za jego pancerzem kryli się żołnierze wroga, czołg kierował ku nim swą wieżyczkę. Wówczas z nieba spadać zaczęły Żabojady.

Nim przeszły w lot nurkowy, z fortu odezwała się artyleria przeciwlotnicza. Rozświetliła nieustający zmierzch ognistymi wystrzałami. Matematyka uaktywniły działka i zaczęła namierzać cele. Piloci jakby na to czekali, a do walki weszły Fokstroty, odpalając pociski w kierunku wykrytych stanowisk obrony p-lot.  Wówczas w ich stronę pomknęły rakiety Sidewinder, wystrzelone przez podrywające się w górę Harpie. Nagle stało się jasno jak w dzień, gdy niebo rozbłyskać zaczęło wybuchami, a gdzieś w tym wszystkim miała miejsce eksplozja, gdy kroczący czołg wpakował się wreszcie na pole minowe. Wybuch zachwiał nim i zdołał dokonać to, czego nie były w stanie uczynić Mavericki, łamiące sobie zęby na reaktywnym pancerzu. Przechylił się, gdy jedna z jego nóg została odgięta i runął na bok, a stalowa konstrukcja wygięła się pod dziwnym kątem. Kierowca wozu bojowego widząc co się dzieje, zaczął hamować i udało mu się zatrzymać prawie w miejscu. Działko na chwilę zamilkło, serie stały się coraz krótsze, gdy wróg dawał mu szansę na ostygnięcie. Nie powstrzymało to jednak ataku żołnierzy, którzy przypadli do ziemi tuż za wielkimi kołami i strzelali w ich kierunku. Kowalski odpowiedział ogniem. Wróg zatrzymał się nie zamierzając brnąć dalej w pułapkę zastawioną przez przeciwnika, jednak pozorny impas trwał krótko. Działko wozu bojowego odezwało się ponownie, sprawiając iż rozproszeni w długiej linii marines i spadochroniarze musieli skryć swe głowy. Sokoliński wykorzystał jednak chwilę, by polecić swym ludziom rozłożyć moździerze.

Pierwsza salwa poszła na ślepo, matematyka jednak ekstrapolując kąt strzału pomyliła się niewiele. Pociski eksplodowały nieopodal wozu, nawet jeśli nie były w stanie przebić jego pancerza, wciąż byli tam wrodzy żołnierze. Ich dowódca wyraźnie zorientował się co się dzieje, bo po chwili pojazd zaczął powoli się wycofywać, osłaniając zmieniających pozycję żołnierzy.

Tymczasem za plecami Kowalskiego jedna z rakiet zdołała dosięgnąć celu, gdy ziemia nad Fortem Alamo wzniosła się w powietrze. Stanowisko p-lot poszło w diabły, dwa pozostałe spełniały swe zadanie dzięki sieci bojowej trzymając na dystans bombowce przeciwnika, usiłujące przejść do lotu nurkowego. Jeden odchodził z dymiącym silnikiem na południe, wykonując gwałtowny zwrot, po raz kolejny usiłując ominąć znajdujący się tam obszar. Fokstroty wykonywały swój taniec, umykając przed Sidewinderami, jednak konieczność manewrowania w obszarze anomalii i manifestacji, których usiłowała uniknąć, sprawiła, iż stały się łatwym celem dla rakiet. Jeden z pilotów bombowców zdecydował się na samobójczą próbę bombardowania, spadając z góry niczym jastrząb wprost w kierunku Fortu, jednak natknął się na krzyżowy ogień działek, które sieć bojowa nakierowała prosto na nadlatujący obiekt. Zmierzch oznaczyła kolejna eksplozja. Pozostałe dwa Żabojady wykonały nawrót, odchodząc na zachód.

Kowalski usiłował złapać chwilę oddechu, przeładował i dał znak Yutaniemu, by sprawdził co z Di Stefano. Tamten skończył strzelać do przeciwnika, po czym obrócił wzrok ku ciału Henrikssena. Wciąż nie wykonał rozkazu. Kowalski wyciągnął pistolet, po czym pociągnął za spust. Nie czuł przy tym żadnych emocji.

- Zabierz amunicję – polecił. Wiedział, że ich sytuacja nie jest najlepsza. Co oni sobie w ogóle myśleli, admirał i jego planiści, posyłając ich w to miejsce? Reakcję przeciwnika łatwo było przewidzieć. Chwilowo odparli atak, lecz było to wszystko na co ich było stać. Sokoliński najwyraźniej sądził ponownie.

- Wstrzymać ogień – rozległ się jego głos w słuchawce. - Do bazy.

O ile pozwoli im na to wróg, wóz bojowy wciąż strzelał w ich kierunku, a żołnierze cofnęli się, lecz najwyraźniej umacniali się skryci za jego pancerzem. Nie zamierzali rezygnować, najwyraźniej otrzymali rozkaz wiązania walką marines tak długo, aż desant zostanie wysadzony na lotnisku.

Wiertaloty już tam docierały. Matematyka była bezlitosna, Vasquez nawet nie usiłowała im przeszkadzać, zapewne nie miała nawet na to sposobu. Za chwilę ich problemy staną się jeszcze większe.

Jak zawsze kiedy sądził, że nie może już być gorzej, usłyszał jej głos w słuchawce.

- Kontakt bojowy. Ze wschodu nadlatują Fokstroty i Żabojady. Liczba co najmniej dwanaście.

Podziemna Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz