sobota, 27 maja 2023

Ciemna Symetria: Stacja Warszawa Zachodnia (I)

 

- Nie podoba mi się – powiedział Kowalski. Zmęczenie powoli brało górę nad adrenaliną i spoglądając na pozycjometr. Motocykle krążyły między Fortem Alamo a Stacją przewożąc do pociągu sprzęt. Ewakuacja przebiegała dość sprawnie, sieć czujników ostrzegawczych wciąż milczała. Zupełnie jakby wróg gdzieś przepadł. A jednak tam był, krążąc wciąż nad ich głowami, uniemożliwiając łączność. Nie podejmowali nawet prób usunięcia Kandyda, przewidując kolejną falę nalotów, gdy tylko pociąg ruszy. Na termowizji przeciwnika ich zamiary były wystarczająco jasne, a pociąg stanowił zapewne doskonały cel, jarząc się na czerwono pośród chaosu zakłóceń. Wolał nie zastanawiać się jakie mają szanse.

Sokoliński stał zadumany.

- Był przekonujący – rzekł wreszcie, jakby do siebie. - Zagrał na czułej nucie. Mojej i Rassmusena – popatrzył w kierunku szpiega. Ich rozmówca przerwał negocjacje, informując ich, że musi omówić dotychczasowe ustalenia z Konwentem, po czym zawrócił w kierunku tuneli i rozpłynął się w mroku. Im dłużej Kowalski przyglądał się gruzowisku i niewielkiemu przejściu, niegdyś stanowiącemu wjazd kolejowy do tunelu, skryty za skomplikowanym systemem grodzi, tym bardziej mu się ono nie podobało. Z pewnością byli stamtąd obserwowani, nawet jeśli nie mógł niczego dostrzec. Zakasłał. Powietrze stawało się coraz bardziej nieznośne, nie tylko z powodu gorąca i szalejącego pożaru, przynoszącego drobiny i spalone fragmenty. Na szczęście zdawało się, że duszący dym snuje się w kierunku śródmieścia i centrum miasta, gdzie zdawała się mieszkać duszna ciemność. Znaleźli się w umierającym świecie, a on czuł podskórny lęk, nie pragnąc niczego więcej, niż się stąd wydostać. Pociąg wciąż jeszcze nie był gotów do ewakuacji, a on nie wiedzieć czemu miał coraz większe wrażenie, że ich czas dobiega powoli końca.

- Nie podoba mi się to wszystko – powtórzył, choć nie potrafił tego uzasadnić.

- Mi też – przyznał Sokoliński. - Ale bardzo im zależy na tym, aby się z nami porozumieć.

- Dlaczego?

- Nie odgruzowali tego zawalonego przejścia po to, aby nas zaatakować. Dawało im doskonałą barykadę i pewność, że nie zdołamy się do nich dostać. Może po prostu boją się naszych karabinów – mruknął.

- Dopóki nie wiedzą, że można policzyć nasze siły na palcach jednej ręki i nie mamy łączności z Sojuszem.

- W takim razie lepiej im tego nie mówmy, sierżancie – powiedział Sokoliński. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ruszacie za pół godziny. Przekażcie naszym, co tu się dzieje.

- Jeśli są tak potężni, z jakiego powodu zablokowali wszystkie wejścia do tuneli? - niczym echo Kowalski powtórzył pytanie nurtujące ich od dłuższego czasu.

- Zapewne powiesz, że nie chodziło wyłącznie o chęć utrzymania taktycznej przewagi.

- Skoro nie bali się tego co jest na zewnątrz, mogło chodzić im wyłącznie o to, by powstrzymać tych, którzy są w środku.

- A kto jest w środku?

- Mieszkańcy Warszawy, tak powiedział. O ile mówi prawdę. Jest jedynym człowiekiem, którego jak dotąd zobaczyliśmy.

- Ci, którzy towarzyszą cieniom także są ludźmi.

- Ale mają czarne oczy. Ten nie – zauważył Kowalski. - Co to znaczy?

- Mam wrażenie, że chcesz mnie do czegoś przekonać – mruknął Sokoliński. - Nie musisz. Jestem ostrożny.

- Słuchałeś tego stalkera? - zapytał sierżant. Gaworko okazał się nadzwyczaj pomocny, nie mogli wręcz uwierzyć, że nie został im podstawiony przez wroga. Gdy już otrząsnął się z szoku wywołanego stwierdzeniem, że ma do czynienia z imperialistami, którzy dodatkowo trzymają w niewoli majora specnazu, język gwałtownie mu się nagle rozwiązał. Opowiedział im jak dotarł do Warszawy z oddziałem, który wbrew jakiemukolwiek rozsądkowi przekroczył martwy obszar na południu, będący domem niewytłumaczalnych zjawisk. Dowiedzieli się od niego jak znaczym siłom stawili czoła, fakt że odnieśli zwycięstwo wydawał się coraz bardziej niepojęty. Jednak Kowalski myślał o czym innym.

- Której części konkretnie? - głos Sokolińskiego wyraźnie wskazywał, że nie traktuje opowieści stalkera wiarygodnie. Była niezmiernie chaotyczna i nieskładna, a on sam wydawał się niespełna rozumu. Pojawiały się tam dziwaczne historie o znikających czerwonych światłach,  o tym jak raz w życiu zapuścił się na południową zonę, tuż przed upadkiem Warszawy, gdy ziemia stała się jałowa i uciekał stamtąd przerażony, a jedyną jego zdobyczą był karabin snajperski, znaleziony w dziwym kręgu kamieni, który potem sprzedał żołnierzowi, szukającemu broni, której nie da się zidentyfikować. Temu samemu żołnierzowi, który znajdował się w oddziale, jaki wziął go do niewoli w Górze Kalwarii, choć tamten go nie poznał. Można było go jednak zrozumieć, spoglądając na rany zadane mu podczas tortur przez specnaz, który dodatkowo zastosował jakieś środki chemiczne, by wydobyć z niego potrzebne informacje.

- O ciemności, która zawisła nad tym miastem, gdzie się ukrywał – powiedział sierżant. - W której zniknęli wszyscy mieszkańcy, a wraz z nimi zmierzch. Taki sam jak wisi teraz nad Warszawą. A wokół pozostały tylko ciemne plamy… nietrudno się domyślić, kto za tym stoi. Widziałeś, kto krwawi na czarno.

- Cienie – skinął głową Sokoliński. - Do czego zmierzasz?

- Skąd pewność, że mieszkańcy Warszawy nie zniknęli w podobny sposób? - Kowalski wciąż myślał o panicznym lęku, jaki ciemność wzbudziła w Gaworce. Do tego stopnia, że nie trzeba było go zachęcać, by pomógł im przenosić rzeczy i pracować fizycznie, mimo wyraźnego zmęczenia. Błagał jedynie, by znalazło się dlań miejsce w pociągu.

- Do czego chcesz mnie właściwie przekonać? - zirytował się Sokoliński. - Żeby nie zawierać z nimi porozumienia?

- Mam wrażenie, że może to być ugoda z diabłem – wbrew sobie powiedział sierżant. Pułkownik prychnął.

- Kowalski – chrząknął. - Boisz się, że zostanę kupiony przez jego opowieść, prawda? Bo brzmi ona kusząco, czyż nie?

- Ja…

- Powiedz, czego ty właściwie chcesz? - zapytał Sokoliński. - Nigdy nie czułeś się do końca jednym z nas, prawda? Dlatego odszedłeś z SBS. Bo Polska tak naprawdę nie była dla ciebie realna. Bo to mit i legenda. Walczyliśmy o nieistniejący kraj. Nie wierzyłeś nigdy, że to coś więcej. Nie zrozumiałeś o co walczymy.

- Polska, o którą walczycie, została dawno zniszczona – odparł Kowalski. - Pamiętasz ją w ogóle? Czy znasz ją jedynie z frontowych opowieści, tych którzy w niej dorastali?

Sokoliński nie wydawał się poirytowany.

- To właśnie twój problem – powiedział. - Nie wierzysz w Polskę. W to, że może zostać wyzwolona. A my tak.

- Bo Polski nie ma! - warknął Kowalski. - Coś, co już nigdy nie zaistnieje!

- A jednak tu jesteśmy – zauważył Sokoliński. - Wojsko Polskie wróciło do domu.

- Do domu! - prychnął sierżant i potoczył ręką wokół, wskazując rozlewający się nad ruinami mrok, rozświetlany przez płomienie. - To kraina śmierci – zauważył i pokręcił głową.

- Mówiłem, że tego nie zrozumiesz – odparł pułkownik. - Ale może gdyby ktoś zagroził twojemu Iowa…

- Idaho.

-… nieważne. Może wtedy byś coś zrozumiał. Ale zadaj sobie sam pytanie, co jeśli jego słowa są prawdziwe? Co jeśli zna sposób by Sojusz zwyciężył a wojna dobiegnie końca?

- Ta wojna nigdy się nie skończy.

- A jeśli mówi prawdę? - nacisnął Sokoliński.

- Wtedy… - Kowalski się zawachał.

- Właśnie. Ani ja, ani ty, ani Rassmusen, ani cały Sojusz nie mogą postąpić inaczej – pokiwał głową pułkownik. - I wiesz co? Mam wrażenie, że takie same z nas wszystkich skurwysyny jak z twojego diabła. Bo wojna nas takimi uczyniła.

Nim Kowalski zdążył odpowiedzieć rozległo się trzeszczenie w jego słuchawce.

- Kontrola – zgłosił w odpowiedzi na wywołanie Jaskółki i przez ułamek sekundy oczekiwał w napięciu na jej odpowiedź.

- Nie znalazłam ich – rozwiała jego wszelkie nadzieje. Drony krążyły po coraz szerszych trasach nieopodal miejsca bitwy i lotniska, na tyle na ile pozwalały im manifestacje. Wciąż nie natrafiły na najmniejszy sygnał z pozycjometru. Deveraux, Bauman i Weyland przepadli wraz ze swym więźniem, choć akurat nim sierżant najmniej się przejmował.

- Wiem, że marines nie zostawiają swoich – wtrącił się Sokoliński. - Ale w tym wypadku to rozkaz – po czym dodał: - Jeśli żyją, znajdziemy ich – Kowalski nie zapytał głośno, w jaki sposób chce to uczynić z czwórką ludzi. Nim zdążył odpowiedzieć, ponownie usłyszał głos Vasquez.

- Mam jakieś niewyraźne odczyty na perymetrze – uprzedziła. - Zakłócenia radiowe, na wschodzie.

- Obserwuj. Pośpieszcie się z tym załadunkiem – Sokoliński spojrzał na Kowalskiego. - Chyba rzeczywiście czas już się skończył – ruszył szybkim krokiem w kierunku Rassmusena i Budzyńskiej. W tej samej chwili, jakby na zamówienie z tunelu powolnym krokiem wyszedł ich rozmówca. Mimo ciemnego stroju odcinał się wyraźnie na tle mroku. Sierżant ruszył za pułkownikiem.

- Jakieś nowe ustalenia na linii wywiadowczej? - zapytał Sokoliński.

- Czegoś od nas wyraźnie chcą – odparł Rassmusen. - Wkładają wiele wysiłku, żeby z nami rozmawiać. I żeby przekonać nas, że znają sposób jak pokonać Związek.

- Może po prostu chcą nas zneutralizować, skoro boją się naszej broni – zauważył pułkownik. - Wiemy przynajmniej z jakiego powodu nasze pociski działają na wszystko w tym miejscu, a tamci są bezsilni?

- Nie mam pomysłu – przyznał Rassmusen.

- Towarzyszka Budzyńska też nie jest pomocna? - zapytał Sokoliński z błyskiem w oku.

- Major Budzyńska zdaje się stała się nieco bardziej wiarygodna – zauważyła tamta. - Nie musicie dziękować, imperialiści, ani przepraszać. Kompleks istnieje.

- Znasz tego człowieka? - Kowalski wskazał na przedstawiciela Konwentu. Tamta nie odpowiadała.

- Pociski – przypomniał Sokoliński.

- Nie mam pojęcia z jakiego powodu nie odnoszą skutku zwykłe pociski ani te o zmiennej prędkości, dostosowane do różnej gęstości powierzchni – odparła po chwili. -  To musi być coś co macie wy, czego nie ma Związek.

- Jak teoria kwantowa – wtrącił Rassmusen. Budzyńska zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.

- Miałam na myśli coś działającego – odparła. - A nie błędny model fizyki.

- Dość – uciął pułkownik i ruszył w stronę oczekującego przedstawiciela Konwentu.

Kowalski znowu się rozkasłał. Pożar wyraźnie się rozszerzał, obejmując większa część miasta, lecz mężczyzna zdawał sobie nic z tego nie robić.

- Mieliście czas, by przemyśleć naszą ofertę, imperialiści? - zapytał.

- Rozważaliśmy waszą wiarygodność – przyznał Rassmusen. - Jeśli chodzi o Kompleks…

- Jak pokonać Związek? - przerwał Sokoliński. Mężczyzna zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.

- Rasowy z pana żołnierz, pułkowniku. Przechodzi pan prosto do najważniejszego, łączącego nas militarnego celu.

- O ile ten cel jest wspólny – wtrącił Kowalski. Mężczyzna nie wydawał się zbity z tropu.

- Dla nas jest to wolna Polska – powiedział. - W każdym razie dla mnie i pułkownika, nieprawdaż? A dla was ostateczne zwycięstwo. Koniec odwiecznej wojny z długotrwałym wrogiem.

- Jak? - ponowił pytanie Sokoliński.

- W jaki sposób można zniszczyć wroga, który ma całkowicie scentralizowaną strukturę? - zapytał mężczyzna. - W której brak jest jakiejkolwiek samodzielności, a wszystko zbudowane jest na kształt piramidy, w której panują lęk i obawa przed podjęciem decyzji? Kiedy w niej nastąpi całkowity paraliż, uniemożliwiający zareagowanie na działania przeciwnika?

- Kiedy zabraknie na jej szczycie głowy – odezwała się Budzyńska.

- Dokładnie – pochwalił mężczyzna, przyglądając się jej wnikliwie.

- Kompleks to planował – powiedziała.

- Ucisz się – warknął Kowalski.

- I nie zdołał tego dokonać – mężczyzna jakby go nie słyszał. - Ale skoro nie można się w jakieś miejsce dostać, należy sprowadzić to co się w nim znajduje do siebie. I to wam właśnie daję, imperialiści.

- Co takiego? - nie zrozumiał Sokoliński.

- Przyczynę wszelkiego zła i waszych problemów. Powód trwającej od lat wojny, bez którego dobiegnie ona końca. Daję wam zwycięstwo, którego rezultatem będzie upadek Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich. A w rezultacie, pułkowniku, powrót odrodzonej Polski.

- Mało to konkretne – przerwał Rassmusen.

- Kim jesteś? - zapytała Budzyńska. Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie.

- Pochodzisz z Królewskiej Góry – stwierdził. - Wiesz o czym mówię. Byłaś częścią Kompleksu.

- I zupełnie cię nie pamięta – wtrącił się Rassmusen, powstrzymując Kowalskiego, który zbliżył się do Budzyńskiej. Dał mu znak, by pozwolił jej mówić.

- Przybyli tu z powodu Kompleksu – powiedziała.

- I jego cudownej broni – uśmiechnął się mężczyzna. - I właśnie ją dostaniecie imperialiści. I wiele innych rzeczy. Jeśli nam pomożecie.

- Pomożemy w wyzwoleniu Polski? - zapytał Rassmusen.

- Polskę wyzwolimy sami – odpowiedział mężczyzna bez cienia ironii w głosie. - Ale nie zdołamy sami pokonać Związku. To odpowiedź na twoje kolejne pytanie, imperialisto, z jakiego powodu potrzebujemy waszej pomocy, jeśli dysponujemy mocą, która przekracza wasze wyobrażenie. Bo nawet nieskończona moc ma swe ograniczenia.

- Nieskończona moc – wtrącił się nieco sceptycznym tonem Sokoliński.

- Polska znowu powstanie – mężczyzna patrzył mu prosto w oczy. - Z waszą pomocą. Odzyskamy nasz dom. Orzeł w koronie znów będzie wznosił się ponad naszą ojczystą ziemią – ostatnie słowa wymówił z naciskiem.

- Zawsze tego chcieliśmy – odezwała się Budzyńska.

- I tak się stanie. Kiedy ostatnio byłaś na Królewskiej Górze?

- Przed upadkiem Warszawy. Straciłam kontakt ze wszystkimi, po tym co tu się stało.

- Tak mi się wydawało – powiedział. - Wiele się zmieniło, ale godzina wreszcie wybiła.

W tej samej chwili w słuchawkach rozległ się przeciągły dźwięk. Kowalski rzucił okiem na pozycjometr i nie musiał już słuchać ostrzeżeń Vasquez, wystarczyły mu wskazania matematyki.

- Tu Jaskółka! Ze wschodu nadlatują wrogie samoloty w liczbie przekraczającej sto!

Nadbrzeża Wisły >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz