Tunele
płonęły na czerwono, blask wbijał się w oczy Gerbera mieszając się z ciemnością
wylewającą się ze ścian. Szedł powoli, a obok niego Afanasjewa. Starał się
ocenić swoje szanse, nie miał broni palnej, która na mężczyznę i tak nie
działała, o ile to co ujrzał, nie było tanią sztuczką. Po tym jak doświadczył
jednak tego, iż rzucał dwa cienie, z których jeden pozbawił go głosu, nie
dotykając go fizycznie, był przekonany, że tamten dysponuje dziwnymi
zdolnościami. Podobnie jak przypominające cienie istoty o świetlistych oczach,
które ich zaatakowały. Skupił się więc na obserwacji, czujnie przyglądając się
mężczyźnie, którego ostre rysy tonęły w półmroku. Tamten szedł przed siebie
spokojnie, bocznym tunelem serwisowym, zdając się nie dbać o to, czy ktoś za
nim podąża. Gerber z trudem dotrzymywał kroku, każde drżenie przebiegające
przez jego ciało powodowało ból. Tuż obok niego szła Afansjewa, a jej oczy
zdawały się płonąć w ciemności. Zerknął szybko, by stwierdzić, iż także ona
rzuca tylko jeden cień, lecz milczała, przyjąwszy wyczekującą postawę.
Krzyki
nasiliły się, zdawali się zbliżać do ich źródła, Gerber zdawał się rozróżniać
pojedyncze słowa, gdy mężczyzna zatrzymał się.
- Jak
myślicie? Czy ich niepewność już wzrosła? - popatrzył na Afanasjewą. - Czy
pozbawieni przywództwa są jak dzieci, którym trzeba wskazać drogę? Czy dojrzali
już do utraty wiary, którą nazywacie odstępstwem?
- Kim
jesteście? - warknęła.
-
Przyszłością – odparł mężczyzna. - Jakoś nie martwi was los waszych ludzi. Po
prostu ich przekreślacie, jak to od dawna macie w zwyczaju. Zatem zapewne są
już dla was straceni. Są tylko mięsem armatnim.
- Elitą
armii czerwonej – sprostowała Afanasjewa. - Trzonem zwiadu, który będzie waszą
zgubą.
- Ach tak
– rzekł mężczyzna z wyraźną zadumą. - Chodźcie więc zobaczyć, jak radzi sobie
ta wasza elita.
Gerber
najchętniej pozostałby w tym miejscu, nie podążając w kierunku czerwonego
pulsującego światła, które odpychało go swym brudem. Oczy łzawiły mu, gdy
uświadamiał sobie, iż pochodzi ono z kesonowych lamp, które pokrywał ciemny
osad, spływający i skapujący ku ziemi mrocznymi kroplami. Niechętnie stawiał
krok za krokiem, pobieżnie zastanawiając się, w którym z tuneli serwisowych się
znajduje. Na podłodze brakowało torów, rury biegły wzdłuż betonowych okręgów na
jednej ze ścian. Miejsce jakie znaleźć można było w całym podziemnym mieście.
Nadal nie słyszał pracy wentylatorów, a powietrze było duszne i śmierdzące.
Mężczyzna stanął w przejściu prowadzącym do pomieszczenia znajdującego się na
wprost.
- Czyż to
wszystko nie kojarzy się wam z piekłem? - zapytał. - Lejtnantowi Gerberowi
zapewne nie, ale wam towarzyszko Afanasjewa powinno. Przecież jesteście
człowiekiem kształconym, biegłym we wrogiej ideologii i zabobonach. Powinniście
wiedzieć co mam na myśli.
- Skoro
mówicie o diable… to wy zabiliście naszych zwiadowców – odpowiedziała kobieta.
- To wy ich ukrzyżowaliście.
- A przy
okazji zostali wykastrowani i wyłupiono im oczy – przyznał ze spokojem
mężczyzna. Jego czarna sylwetka rysowała się wyraźnie na tle czerwieni. - Chyba
nie myśleliście, że mógł zrobić to ktoś inny?
- Co
chcieliście przekazać swym szalonym czynem? Co chcieliście osiągnąć, pisząc że
Bóg istnieje?
-
Chciałem aby ta wiadomość dotarła do adresata – odparł z uśmiechem mężczyzna. -
I cel swój osiągnąłem, czyż nie?
- Za to
co zrobiliście, Przewodnik Narodów… - zaczęła, lecz mężczyzna przerwał jej
uniesieniem dłoni.
-
Jesteście dla niego tylko narzędziem. Podobnie jak i dla mnie. Spełniliście już
swój cel, więc wasz los go nie zainteresuje. Mieliście przekazać mu co
zobaczyliście i to zrobiliście. Chciałem aby nadano komunikat do Stawki, aby
wiadomość dotarła bezpośrednio do niego. Nic więc dziwnego, że użyłem jego
imienia. I on to zrozumiał.
-
Zrozumiał co? - rzuciła Afanasjewa.
- Co mu
przekazuję – odparł powoli mężczyzna. - Że w ateistycznym królestwie absolutnym,
które stworzył, narodził się Bóg. I zstąpił z niebios w ogniu atomowego
zniszczenia, przynosząc ze sobą Mrok!
- Mrok?
To wy przynieśliście tę zarazę do naszych miast – zrozumiała Afanasjewa.
-
Przynieśliśmy o wiele więcej – zaśmiał się mężczyzna. - Damy wszystkim wolność.
A wy się do tego przyczyniliście!
- Nikt
wam na to nie pozwoli – warknęła kobieta podniesionym tonem. - Tak, wysłałam
wiadomość. Wiecie, że zmierza tu największa w historii grupa bojowa Armii
Czerwonej? Z tego miasta nie zostanie kamień na kamieniu! Przewodnik Narodów
nakaże je zmiażdżyć, jeśli trzeba będzie zdusi tę waszą zarazę osobiście!
- Tak –
potwierdził skinieniem głowy mężczyzna. - Niech tak się stanie – uśmiechał się
drwiąco. - Wasza wiara w partię towarzyszko Afanasjewa przynosi wam zaszczyt –
powiedział. - Ale skruszy się szybciej niż myślicie.
- Oddam
życie z dumą za komunizm rewolucyjny – oświadczyła. - Umrę z pieśnią na ustach,
ze świadomością, jaki czeka was koniec!
- A zatem
Bóg istnieje, towarzyszko Afanasjewa – rzekł mężczyzna. - Bo waszym Bogiem jest
darogij tawariszcz Ławrientij – ostatnie słowa wycedził po rosyjsku, a
ton jego głosu na chwilę się zmienił, po czym znowu rozpogodził. - Lecz cóż
zrobi Bóg, mający rząd dusz, który dowie się, że jego domenę wydziera mu kawałek
po kawałku ktoś inny, równy prawdziwym Bogom? - zaśmiał się sam do siebie. -
Kiedy jego legiony staną na wprost niego, odkryją, że ich władca nie jest
Bogiem, lecz jedynie człowiekiem. A wówczas on upadnie!
-
Jesteście szaleni! - poinformowała go Afanasjewa z pogardą w głosie. -
Przewodnik Narodów jest ideą i wcieleniem komunizmu rewolucyjnego. A komunizm
jest wieczny!
- Wasza
ślepa wiara przynosi wam chlubę, towarzyszko – mężczyzna teatralnie udał, że
klaska. - Ale jak powiedziałem zostanie poddana próbie, a wy jej nie
przejdziecie. Bo nic za nią nie stoi, prócz człowieka, który wypaczył idee, by
stać się władcą absolutnym, wręcz Bogiem. Najpierw odebrałem wam lejtnanta
Kalicińskiego, on już wątpi. Wkrótce zrozumie, że prawo i sprawiedliwość oraz
porządek leżą gdzie indziej. A on może być ich częścią. Zaś jego ludzie… Sporo
z nich dołączy i pójdzie, gdy dowie się, że mogą uwolnić się na zawsze od ludzi
takich jak wy czy Gerber – popatrzył na Maksyma. - Choć tacy jak on są
wszędzie. Nie wierzący w nic, prócz własnej korzyści. Wierzycie w komunizm,
Gerber?
Maksym
miał zmrużone oczy. Ręka go bolała, ramię wisiało bezwładnie, strzała
przypominała o sobie przy każdym poruszeniu. Słuchając rozmowy miał wrażenie,
iż trafił prosto w środek jakiegoś szaleństwa, w którym pogrąża się, nie widząc
wyjścia z sytuacji. Nie miał pojęcia kim jest ich rozmówca, prócz faktu, że
pokazał już, iż dysponuje siłami, które przekraczają możliwość jego zrozumienia
i przeciwstawienia się im. Usiłował go ocenić, lecz nie mógł pojąć, do czego
tamten zmierza. Wiedział jednak, że przejrzał go już wcześniej, więc
jakiekolwiek próby udawania, że jest lub nie jest komunistą spełzną na niczym.
To nie był ktoś, kim można było manipulować, to on prowadził rozmówcę w
pożądanym kierunku. Maksym nie zastanawiał się więc nad odpowiedzią.
- Pierdol
się – rzekł z niechęcią.
-
Dokładnie! – zaśmiał się tamten. - Dobrze wybrałem, to ktoś kto ma wszystko
gdzieś, poza sobą – spoważniał. - Lejtnancie Berger, macie przed sobą wielką
misję do spełnienia. Jesteście ciekawi jaką?
- Nie –
odparł zupełnie szczerze Maksym.
- Też tak
sądzę. Ale dowiecie się w swoim czasie – rzekł mężczyzna. - Na razie ja bym się
chciał czegoś dowiedzieć…
- Niczego
się nie dowiecie! - warknęła Afanasjewa, wysyłając Gerberowi przypomnienie,
kogo reprezentuje. Maksym czuł bijącą od niej pewność siebie, płynącą nie tylko
z faktu, iż była radzieckim oficerem, lecz przede wszystkim z tego, że
reprezentuje Akwarium. Była pobita, lecz nie upokorzona.
- Dowiem
się wszystkiego – rzekł mężczyzna. - W ciągu najbliższej godziny wasza wiara
zostanie skruszona. A nawet jeśli nie, w co wątpię, prędzej czy później
będziemy wiedzieć wszystko o czym myślicie. Posiądziemy całą waszą wiedzę.
Chyba zapomnieliście gdzie jesteście? To rubież zony. I coś więcej, co was
zmieni.
Afanasjewa
wpatrywała się weń dumnym spojrzeniem.
- To się
wam nie uda – oznajmiła.
- Ależ
przeciwnie – zapewnił mężczyzna. - Gdybyście nie zauważyli, nie zdołacie
uruchomić swojego wszczepu bojowego. Zapewne już próbowaliście wysłać sygnał.
Żaden z nich nie zadziała, żaden z żołnierzy nie zakończy swojego życia z
dziurą w głowie, czy to nie pocieszające, lejtnancie Gerber? Będziecie żyli,
towarzyszka pułkownik zapewne nie wspomniała, że posiada aktywator? Chciała
nawet dokonać zbiorowej eksplozji, synchronizując detonację, gdy kroczyłem
między wami. Ciekawe co o tym powie Kaliciński i wasi ludzie… ale co za tym
idzie wy też nie popełnicie samobójstwa, towarzyszko. Te wasze fale radiowe po
prostu nie zadziałają, tak długo, jak nie pozwolę na to.
- Nie
pozwolę? - zapytała Afanasjewa. - Wcześniej nie mówiliście o sobie w ten
sposób.
- Ja, my,
co za różnica – odparł tamten. - Jesteście w rękach Konwentu.
- Czym
jest Konwent?
- Władzą
ludu. A lud zadaje teraz wam pytania. Kto z wami przybył, lejtnancie Gerber? -
ton głosu mężczyzny się zmienił. Maksym od dłuższej chwili opierał się o
ścianę, korzystając z chwili wytchnienia, marząc o tym aby usiąść. Spojrzał
niechętnie w kierunku tamtego.
-
Przecież wiecie – powiedział. - Wojsko, tanki, specnaz. Zdaje się, że macie
wszystkich.
- Nie
wszystkich – uśmiechnął się mężczyzna, a myśli Gerbera pomknęły ponownie ku
Dowgille. - Lecz nie róbcie sobie nadziei, pozwoliłem uciec kilku z waszych
żołnierzy. Ktoś musi być przecież zwiastunem katastrofy i odebrać morale
reszcie wojska… Ale zdaje się, że Stawka miała dla nich inne zadania, bo w
chwili gdy rozmawiamy atakują siły imperialistów.
- Imperialiści
to wasi sojusznicy – stwierdziła Afanasjewa.
- Mamy
wspólnego wroga, was – przyznał mężczyzna. –A nic bardziej nie jednoczy. Pytałem kogo tu sprowadziliście, Gerber? Czy
GRU posłało tu prócz towarzyszki Afanasjewej jakąś tajną broń? Nie mieliście
pojęcia, co tu zastaniecie, wiem to już od waszych zwiadowców. Co ze sobą przywieźliście?
Lub kogo? - wbił swój wzrok w Maksyma. Ten nie widział powodu by nie
współpracować.
- Po
drodze zgarnęliśmy stalkera – powiedział. - W Górze Kalwarii. O innych rzeczach
nie wiem.
Mężczyzna
wyraźnie się zastanawiał.
-
Ukryliście coś przede mną, towarzyszko? - zapytał.
- Waszą
zgubę – odparła tamta z butą.
-
Kłamiecie – stwierdził mężczyzna z pewnością siebie w głosie. - A lejtnant
Gerber nie. Nieistotne. I tak się dowiem. Już wkrótce. Bo jeśli to, o co pytam
nie przybyło tu z wami, to przynieśli to imperialiści.
- Wasi
krwawi sojusznicy – warknęła Afansjewa. - Jak i maości!
- Już
dawno nie mają nic wspólnego z Mao – przypomniał mężczyzna. – Nawet nie są
ludźmi, pytanie w takim razie kim… Lecz o tym przekonam się osobiście już
niebawem. Pytam o coś innego… na górze jest coś znajomego. W ruinach miasta.
Wkrótce dowiem się co to jest i skąd się tam wzięło. Lub kto – dodał jakby sam
do siebie. - Nieważne.
Gerber
oddychał ciężko i z trudem oderwał się od ściany, gdy mężczyzna na niego
skinął. W uszach tętniła mu krew, gdzieś na jakimś poziomie rejestrował krzyki
dochodzące z płonącego czerwienią połączenia, lecz starał się ich nie słyszeć.
Nie był w stanie rozróżnić słów, które zlewały się w jazgot. Popatrzył wprost
na mężczyznę, którego twarz kryła się w mroku. Zatrzymał się i spoglądał mu w
oczy, usiłując stać prosto, co nie było proste.
- Dręczy
was ból? - zapytał tamten. - Nie odpowiadajcie. Ból jest częścią życia.
Elementem niezbędnego doświadczenia. Pułkownik Afanasjewa mogłaby coś na ten
temat powiedzieć, od lat podobni jej używają bólu by warunkować żołnierzy
specnazu, czyniąc z nich posłuszne pieski. Wierne aż do końca. Desantowiec
nigdy nie zdradzi, nie posiada za to samodzielności. Idealny żołnierz.
Niewolnik.
- To
miecz trzymany przez zbrojne ramię komunizmu rewolucyjnego – oświadczyła
Afanasjewa. - Który spadnie wprost na waszą głowę i ją odrąbię.
-
Podejdźcie tutaj towarzysze – poradził dobrotliwie rozmówca. - I spójrzcie.
Gerber
najchętniej usiadłby i odpoczął, lecz wiedział, że niemądrze byłoby odmówić. Z
niechęcią wspiął się po kilku schodach, obok podążyła Afanasjewa, mężczyzna
odwrócił się do nich plecami, zupełnie na nich nie bacząc. A później przesunął
się umożliwiając im zajrzenie do sali zalanej czerwonym światłem.
Przez
chwilę Gerberowi zdawało się, że spogląda na chaos kłębiących się kształtów,
szybko jednak zaczął się w nim wyłaniać porządek. W pomieszczeniu pośród
czerwieni tańczyły cienie, rzucane przez szarpiące się gwałtownie sylwetki
ludzi, usiłujących ruszyć się z miejsca, gwałtownie usiłujących się wyrwać i skoczyć
do przodu. Lecz nie było to możliwe, zdawali się być skrępowani niczym
kajdanami, choć nie mógł dostrzec żadnych, lecz po chwili zorientował się,
dlaczego wszystko wokół zdaje się ruszać. Wszędzie tańczyły cienie rzucane
przez poruszających się ludzi, zdając się przemieszczać niezależnie, we własnym
wzorze, zdając się być nierozerwalnie połączone z pozostałymi. Ludzie miotali
się na podłodze, niczym w opętanym tańcu, nad nimi zaś stali inni, nieruchomi
niczym posągi, jednocześnie unieśli głowy w kierunku mężczyzny, który stał obok
Gerbera i Afansjewej. Było w nich coś nienormalnego i nie był to wcale strój,
prosty i typowy dla urzędników rad, jaki nosili niegdyś mieszkańcy tego miasta,
wyraźnie sfatygowany. Stali nieruchomo, podczas gdy u ich stóp wili się
krzyczący ludzie, których cienie zdawały poruszać się niezależnie od nich.
Maksym dopiero po chwili pojął, że ciała niektórych są nienaturalnie wydłużone,
inne zdawały się być przepołowione, pozbawione nóg. Tułowia niektórych zdawały
się nienaturalnie przedłużone, napęczniałe, z innych wyrastały odnóża. Nie był
w stanie stwierdzić gdzie kończy się ciało, a zaczyna cień, im dłużej wodził
wzrokiem dookoła, coraz więcej dostrzegał szaleństwa. Na podłodze wyli i
zawodzili desantowcy ze specnazu, gieroje Sojuza, wyłuskani ze swych metalowych
zbroi, bezsilni wobec mocy ciemności, która torturowała ich, przekształcając
ich ciała. Wzdłuż ścian i sufitu wiły się segmenty czerni, poruszające się na
niewielkich nóżkach, stanowiące ciało któregoś z jeńców, inni przestawali
przypominać ludzi. A pośród nich stali nieruchomi mężczyźni. I nagle Gerber
pojął, że najwyraźniej nie mają oczu, lecz było to tylko złudzenie, bowiem
wówczas je otworzyli i spojrzeli nań czernią nocy, całkowicie pozbawioną białek
i uśmiechnęli się szeroko. I wtedy pochylił się, przeszył go paroksyzm bólu, a
żołądek skurczył się, gdy usiłował zwymiotować na swój mundur, pojmując, iż
otaczający go zapach, którego wcześniej nie mógł rozpoznać, jest zapachem krwi,
wszechobecnej i intensywnej.
-
Witajcie w Konwencie – powiedział ten, który ich tu przywiódł. - Czy też raczej
w pierwszym kręgu piekła, nieprawdaż towarzyszko Afansjewa?
- Kim
jesteście? - warknęła pułkownik GRU, a w jej głosie brzmiał lęk wymieszany z
wściekłością i gniewem.
- Bogiem
Mroku – rzekł mężczyzna. - Panem tego, co imperialiści zowią Ciemnymi
Materiami. Podoba mi się ta nazwa.
- Giń
zdrajco! - rozległ się nagle krzyk Afanasjewej, która niespodziewanie szybkim
ruchem rzuciła się w kierunku tamtego. Nawet się nie poruszył, gdy nóż uderzył
w jego pierś, gdzie wycelowała. Po czym zadrgał i wypadł jej z ręki, nie mogąc
przebić ciała, a ona syknęła z bólu, zupełnie jak gdyby z całej siły
wyprowadziła cios w betonową ścianę. Mężczyzna niezwykle szybkim ruchem złapał
ją za przegub i zacisnął na niej dłoń, czyniąc to wyraźnie mocno, bowiem
kobieta krzyknęła. Szarpnęła, usiłując się wyrwać, lecz bezskutecznie.
- A
jednak straciliście panowanie nad sobą – powiedział. - Gdzie legendarne
opanowanie oficerów GRU i nadludzka zdolność manipulacji innymi? Znajomość
ludzkiej psychiki, umożliwiająca panowanie nad jednostkami?
- Wiem
kim jesteście – rzuciła z wyraźnym bólem. - Wysławiacie się jak ktoś
wykształcony, byliście kimś z władz tego miasta! Opanowaliście moc zony, a
teraz chcecie się mścić za to, że was tu porzuciliśmy na jej pastwę!
- Tak –
rzekł w zadumie. - Właśnie tym byłem. Człowiekiem władzy. A teraz jestem sługą
Konwentu. A takich jak ja są tysiące. Lud powstał, a wasze panowanie się
skończy. Nastał czas kontrrewolucji.
- Z
kontrrewolucją się nie rozmawia, do kontrrewolucji się strzela – syknęła. - I
taki będzie właśnie wasz koniec! Skoro wiecie o czym mówią imperialiści
jesteście zdrajcą na ich usługach.
- Nie –
zaprzeczył. - Nie słuchaliście. Jesteście wspólnym wrogiem. Dołączają do nas
kolejni, zapewne zaciekawi was, że właśnie przybył emisariusz maoizmu, szukając
przymierza. Jak myślicie, jakie macie szanse?
-
Rewolucja zwycięży! - odparła.
- Lecz
nie wasza – stwierdził. - Zmęczyła mnie już ta rozmowa. Widzę, że staracie się
nie patrzeć na to co się tu dzieje, czemu? Czym różni się od waszych katowni?
- My
dokonujemy reedukacji! - warknęła.
- My
również. Ale nie w waszym wypadku – odrzekł. - Rosjan się nie reedukuje. Dla
was przewidziany został tylko jeden koniec. Za stulecia waszego panowania nad
tym krajem. Za to co uczyniliście, zapłacicie najwyższą cenę. Popatrzcie! -
szarpnął ją za rękę. - Jak mówiłem, ból jest częścią życia. Skoro zostali przy
jego użyciu warunkowani, sprawdzamy czy da się go użyć, by odwrócić ten proces.
Lecz niestety, wasz specnaz popada w szaleństwo. Może to kwestia tego, że
sprawdzamy przy okazji, jak daleko możemy się posunąć. Zawsze miałem duszę
naukowca…
- Co
takiego? - spytała. Gerber skupiał wzrok na Afanasjewej, usiłując pozostać
niemym świadkiem tego co zachodziło. Nie chciał patrzeć na salę, słuchać
krzyków, kątem oka rejestrował, iż mężczyźni o czarnych oczach powrócili do
swej pracy, wolał nie wiedzieć co właściwie robili. Starał się pozostać zgięty,
nie myśląc nawet o tym, jak wygląda.
- Miałem
w stosunku do was inne plany – poinformował. - Zamierzałem was złamać. I poznać
wasze wszystkie sekrety. Oficer GRU to gratka. Wierzący w komunizm. Jak
myślicie, ile czasu bym potrzebował? To byłoby dopiero wyzwanie… wasz umysł
ujawniający wszystkie najbardziej strzeżone tajemnice GRU… Mówiłem wam, że
wszystkiego się od was dowiem – przyciągnął ją do siebie, a ona wyraźnie nie
była w stanie mu się oprzeć. - Ale zmieniłem zdanie – powiedział. - Przecież
wcześniej uprzedziłem, że kolejną próbę ataku potraktuję z całkowitą
surowością. A ja jestem słownym człowiekiem. Zatem zostaniecie ukarani.
Zaczniemy od ręki, którą na mnie podnieśliście.
Afanasjewa
nagle zaczęła krzyczeć, choć początkowo Gerber nie miał pojęcia dlaczego. Lecz
po chwili zorientował się, że powietrze wokół miejsca, w którym mężczyzna
zacisnął swą dłoń na przegubie powietrze faluje, drga zupełnie jakby podniosła
się tam temperatura, lecz przede wszystkim ciemnieje, pogrążając się w Mroku.
Krzyk kobiety przeszedł w pisk, gdy szarpała się, drugą ręką usiłując na
przemian uderzać mężczyznę i odpychać, po chwili używała już do tego nóg. Nie
zdołała jednak się wyrwać.
- Irytuje
mnie wasz pisk – powiedział mężczyzna. - Więc po prostu się uciszcie – stał
nadal nie poruszony, a Afanasjewa nagle zamilkła i miotała się w ciszy, co
sprawiało przerażające wrażenie. W uszy Gerbera uderzył ponownie krzyk tamtych,
lecz mężczyzna spojrzał z gniewem w stronę sali i nagle wszystko umilkło, choć
nie powiedział ani słowa. Maksym nawet nie próbował się rozglądać, wiedział, że
na sali nic się nie zmieniło, a desantowcy miotają się tam w ciszy nie mogąc
umrzeć, zwinięci w paroksyzmach bólu i transformowanych ciał.
Przegub
Afanasjewej zdawał się czernieć pod dotykiem mężczyzny. Powoli uniósł on drugą
dłoń i chwycił nią palce kobiety, po czym uśmiechnął się do niej i szarpnął.
Ręka oderwała się od ciała, a on puścił jej przegub, tak że poleciała do tyłu i
uderzyła o ścianę. Nie straciła przytomności, w szoku uniosła do góry swe
przedramię i wpatrywała się w poczerniały kikut.
- To nie
będzie już wam potrzebne – powiedział mężczyzna, spoglądając na trzymaną w ręku
dłoń. - Zbrojne ramię komunizmu… lecz jeśli nie będzie miało jak trzymać broni
okaże się niczym, nieprawdaż? - rzucił trzymaną ręką w kierunku ściany, a ta
nagle zafalowała, zmieniając kolor na czarny. Rekę pochłonęła ciemność. - To by
było na tyle – stwierdził, po czym nie zmieniając wyrazu twarzy powiedział
spoglądając na Gerbera i Afanasjewą. - Zaczekajcie proszę tu na mnie i nigdzie
nie odchodźcie. Mam pewne sprawy do załatwienia. Ale najpierw towarzyszko
pułkownik muszę zrobić coś z waszymi oddziałami. Rzeczywiście przybyły i
atakują, ale jak to wy, niczego nie możecie się nauczyć, poświęcacie kolejnych
ludzi, fala za falą. Usiłują wysadzić na lotnisku kolejny desant. Pora się nimi
zająć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz