piątek, 5 maja 2023

Ciemna symetria: Podziemna Warszawa (I)

 
PODZIEMNA WARSZAWA

Gerber otworzył oczy by spojrzeć prosto w ciemność. Do rzeczywistości przywołał go ból, jego ręka płonęła, ramię przeszywała wbita weń igła. Arkuszyn, przypomniał sobie, jego dawny dowódca, zmieniony w jakieś zwierzę. Prawie odgryzł mu rękę i trafił go strzałą. Przynajmniej zdołał wpakować w tamtego kulę. Choć Gerberowi zdawało się, że go ściga, nie zdołał go dopaść. Zatem musiał być martwy, bowiem tak łatwo by mu nie odpuścił. Nie po tym Gerber kilka lat temu strzelił mu w głowę ze snajperki, czego tamten nie miał prawa przeżyć. Widział na własne oczy jak tamten pada na ziemię. Może przynajmniej tym razem nie zmartwychwstanie.

Teraz miał jednak inne problemy, nie miał pojęcia gdzie jest, nie był w stanie ruszać ręką. Nie mógł jej podnieść, by wyjąć strzałę tkwiącą w ramieniu. Adrenalina, która go dotąd napędzała, zniknęła. Potem sobie przypomniał. Cienie. Skoczyły ku niemu i Afanasjewej, oficer GRU, która poprowadziła ich wprost pod lufy imperialistów. Wygraliby te bitwę, gdyby nie istoty, który wyszły z tuneli, okazując się całkowicie odporne na ich kule. Wszystko wracało w spirali szalonych wspomnień, pośród bólu.

Obok ktoś zakaszlał.

- Kto tu? - zapytał czujnie, czekając aż jego wzrok choć trochę przystosuje się do ciemności. Obecnie jedyne co był w stanie stwierdzić, to fakt, iż leży na wilgotnej podłodze.

- Gerber, ty skurwysynu - rozległ się kobiecy głos, który rozpoznał.

- Tekagawelidze, nie mówi się tak do dowodzącego - rzekł z naciskiem.

- Zamknijcie się, Gerber - usłyszał inny głos. - Powiedziała mi wszystko. Gdybym mógł to zostalibyście na miejscu ukarani za zdradę komunizmu... a przede wszystkim za to, że jesteście bandytą, a nie żołnierzem. Jesteście hańbą tej armii, niegodnymi by nosić pagony nie tylko sierżanta, lecz nawet szeregowego!

- Co nie zmienia faktu, że tkwi z nami w jednym gównie - rozległ się nieco dalej inny głos. Gerber zorientował się już po znacznej liczbie oddechów, że jest tu co najmniej kilkadziesiąt osób.

- Kto to powiedział? Przyznać się! - podniósł głos Kaliciński, który chwilę wcześniej wygłosił tyradę. Walnięty lejtnant pełen idei, który przejął niedawno dowodzenie nad jego kompanią, żyjący frazesami o komunistycznej równości.

Skoro byli w gównie, to niczym nie ryzykował. Tym bardziej, iż jeśli ktoś pozwolił sobie na takie zdanie wypowiedziane do oficera, dyscyplina zaczęła się sypać. Zresztą za sprawą Kalicińskiego, który zapomniał się w obliczu prostego wojska, wyrażając się tak o pełniącym obowiązki oficera i dowódcy drugiego z plutonów, jakie poszły na Warszawę.

- Pierdol się, lejtnancie - powiedział więc Gerber. - A wy Tekagawelidze zapomnieliście o dyscyplinie. Za chwilę wam przypomnę, że jesteście w wojsku. Moim wojsku.

- Gerber! - warknął Kaliciński. - Za zdradę komunizmu polecam was...

- Ucisz się! - przerwał mu tamten. - Teraz interesuje mnie co innego. Gdzie jesteśmy i jak się stąd wydostać?

Kaliciński zaczął coś mówić, lecz zagłuszył go głos Norberciaka.

- Jak to gdzie? Nie pomylę tego zapachu z niczym innym. To Warszawa!

Miał rację. Znajdowali się gdzieś w tunelach, głęboko pod ziemią, w metrze, pozbawionym całkowicie oświetlenia. Nawet gdyby Gerber należał do pokolenia urodzonego już pod powierzchnią, które przystosowało się do widzenia w ciemności, nie mógłby dostrzec niczego więcej. Ciemność była głęboka i całkowita, pozbawiona najmniejszego promyczka światła. Lecz zapach podkładów, stęchłego powietrza, jedzenia, ludzkiego potu i podziemia był nie do pomylenia. Zdawało się jednak, że jest mocniejszy, a powietrze stoi. Gdy wytężał słuch nie słyszał pracy wentylatorów, tłoczących i wymieniających przy pomocy węglowych filtrów powietrze. Nigdy także nie zdarzało się, aby w tunelach panowała całkowita noc, nawet na długich odcinkach, którymi przemieszczały się wyłącznie pociągi. Rozświetlały je tam czerwonym światłem kesonowe lampy, tu jednak wszędzie wokół panował mrok. Gerber nie był w stanie stwierdzić w jakiej części miasta się znalazł, nie dobiegał go nawet żaden dźwięk ani gwar, co było dziwne. Metro zawsze żyło. Przypomniał sobie jednak, że Warszawa upadła i żądzą w niej jedynie cienie, które najwyraźniej ich tu sprowadziły.

Zastanawiał się nad tym, usiłując zapomnieć o bólu. Skoro te istoty, które nie przypominały ludzi, w jakiś sposób ich tu przeniosły, dawało to pewne możliwości. Podstawową była ta, że nadal żyli. Pomacał swą dłoń, gdzie spływająca krew zdążyła już zaschnąć, choć nikt jej nie opatrzył. Załatwił mu prawą rękę, wiodącą, Gerber nie miał pojęcia czy zdoła oddać celny strzał. Z kolei w lewym ramieniu wciąż tkwiła strzała. Przy pasie nie odnalazł manierki, lecz wymacał środki odkażające i naboje. Cienie nie obawiały się ich broni, na którą były całkowicie odporne. Kule wystrzeliwane z kałasznikowów zdawały się w nich znikać, pomimo faktu, iż dzięki swej modulowanej prędkości bez problemu były w stanie przebić ciała Polaków i maoistów, którzy w jakiś sposób dostosowali się do normalnej broni. Z nieznanego powodu jedynie broń imperialistów zdawała się być w stanie ich pokonać, choć prędkość wylotowa kul tamtych nie była duża. Gerber widział jak pociski rykoszetowały od pancerzy bojowych specnazu. Wiele dałby, żeby mieć w ręku taką broń, bo mimo, iż ciemność wokół była absolutna, a on nadal nie miał pojęcia skąd się tu wziął i gdzie właściwie się znajduje, przeszedł już w tryb poradzenia sobie z sytuacją.

- Kto tu właściwie jest? - zapytał głośno. Kaliciński dalej coś mamrotał, ale nie udzielił odpowiedzi, więc Gerber podniósł głos. - Rota posłuszna majemu kamandu!

- Niedoczekanie wasze... - zaczął Kaliciński, lecz Maksym skończył się z bawieniem w subtelności.

- Zamknij się! Jeżeli jeszcze raz mi przerwiesz to znajdę cię w tej ciemności i ci zapierdolę! Kolejno odlicz! - nawet jeśli lejtnant usiłował coś powiedzieć zagłuszył go głos Norberciaka, a potem kolejnych żołnierzy.

- Adin! Dwa! Tri! - pozostali szybko podłapali, nawet jeśli czasem ich głosy nakładały się na siebie, bo w ciemności nie mogli stwierdzić, czy ktoś znajduje się w pobliżu. Gerber słuchał uważnie, wyławiając znajome głosy. Tekagawelidze, Norberciak, Kubica... wielu nie usłyszał. Przypomniał sobie ciało Strzedzińskiego, zniszczony wóz bojowy i poległych towarzyszy. A przede wszystkim Domagarowa, którego zabiła ta snajperka. Na myśl o niej zacisnął zęby. Jeśli czegoś chciał prócz wydostania się z tej ciemności, to właśnie jej. Miał już ją na swej łasce, gdy wmieszał się pieprzony Walter, teraz noszący mundur imperialistów. Zemściłby się na nim, gdyby nie pojawił się Arkuszyn, a także miałby tamtą. Walter i Arkuszyn byli nieważni, ale żałował, że nie udało mu się jej dopaść. Zamiast bawić się powinien ją od razu zabić. Zabiła zbyt wielu jego ludzi, by mógł puścić jej to płazem. Lecz przede wszystkim powinna zapłacić za śmierć Domagarowa.

Na razie jednak wciąż tkwił w tym miejscu, wsłuchując się w odliczanie, które dobiegło właśnie końca.

- Sorok wosiem! - rozległ się męski głos, którego nie rozpoznał, po czym zapadła cisza. Razem z nim i tym debilem Kalicińskim pięćdziesiąt osób, z obu plutonów Dziewiątej Kompanii, jakie wyruszyły do Warszawy. Brakowało prawie drugie tyle, a właściwie trzydziestu kilku. Kilkunastu zabrał ze sobą Dowgiłło, oddelegowany do osłony Grada i PT-81, które miały zająć Fort Mokotowski. Być może Jewgienij przeżył, haubica zasiała spustoszenie w szeregach wroga, lecz po chwili Gerber zdusił iskierkę nadziei, jaka się w nim zatliła. Nawet jeśli przetrwał, nie należało liczyć, że przyjdzie im z pomocą. Może był w stanie dzięki przewadze ogniowej pokonać imperialistów, lecz wobec cieni był tak samo bezsilny jak oni. A zatem stracili co najmniej trzydziestu ludzi, być może część uciekła, lecz pozostali padli ofiarą pola minowego, na które się wpakowali, ostrzału moździerza, a przede wszystkim wrogiego snajpera. Jednakże co najistotniejsze cienie nikogo nie zabiły, choć takie wrażenie odniósł widząc ich atak. Najwyraźniej wszyscy, którzy upadli, gdy zostali dotknięci, trafili tutaj. A przynajmniej oba plutony Dziewiątej, bowiem nie odezwał się ani jeden głos należący do żołnierza specnazu. A przecież oni także zostali schwytani przez cienie, jedynie tankiści zginęli na miejscu w swych pojazdach.

- Dziedowszczyna, meldować się! - wydał następny rozkaz. Na razie nikt nie pojawił się w ciemności, w której zostali porzuceni, cienie gdzieś odeszły. Musiał jak najszybciej zorganizować wszystko, by ustalić gdzie właściwie się znaleźli. - Czy macie broń?

- Da - rzucił ktoś, potem następny. Tak jak podejrzewał, cienie pozostawiły uzbrojenie, tym którzy mieli je przy sobie. Nie było im ono potrzebne, nie musiały się go obawiać.

- Towarzysze sierżanci! Nie będziecie wykonywać tego polecenia! - wtrącił się Kaliciński. Gerber nie zamierzał brudzić sobie rąk, obawiał się zresztą, że z powodu swych ran nie będzie tego w stanie uczynić. W chwili gdy miał gwizdnąć w charakterystyczny sposób znany jemu i Norberciakowi, rozległ się chrapliwy głos.

- Lejtnant Kaliciński! Milczeć! - zabrzmiał jak smagnięcie bicza.

- Towarzyszko pułk...

- Milczcie, skoro nie potraficie powiedzieć nic użytecznego! Być może zabranie was okazało się moim błędem, lecz sądziłam, że ideowy komunista jest w tej misji kimś niezbędnym. Ja jednak umiem przyznać się do błędu.

Afansjewa. A zatem była tu razem z nimi, Gerber nie wątpił, że przeżyła, jednak zakładał, że znalazła się w tym samym miejscu, co żołnierze specnazu, których najwyraźniej cienie przeniosły zupełnie gdzie indziej. Nagle przestał czuć się panem sytuacji, o ile w ogóle mógł uważać, że kontroluje cokolwiek w ciemnościach. Pozbycie się Kalicińskiego to jedno, nie mógł jednak rzucić wyzwania oficerowi Akwarium. Nawet w miejscu, gdzie nikt na niego nie patrzył, a ciemność pozwalała uderzyć znienacka i niepostrzeżenie.

- A właśnie tak się stało towarzysze, popełniłam błąd! - mówiła dalej do wojska Afanasjewa. - Błąd zbytniej pewności siebie! Imperialiści sprowadzili maoistów i ich pomioty, które uodpornili na naszą broń. To tylko pokazuje jak bardzo się nas lękają! - Gerber nie wiedział, czy jej słowa przeznaczone są wyłącznie dla wojska, czy też w nie wierzy. Uznał jednak, że nie. W chwili słabości wyznała mu nieco więcej, znaleźli się w Warszawie nie tylko z powodu posłanej tu imperialistycznej grupy zwiadowczej, lecz również z powodu wroga który się tu ukrył i rzucił wyzwanie potędze ich kraju. Wroga, który w tajemniczy sposób przejął kontrolę nad Polakami i atakował związkowe miasta, przerzucając tam twory. Wroga, który stanowił zagrożenie dla ich kraju. To nie imperialiści ukrzyżowali zwiadowców, których znaleźli na lotnisku, uczynił to tajemniczy Mrok. Gerber zyskał nagle przekonanie, że cienie są z nim w jakiś sposób powiązane, stanowiąc kolejną z jego broni, rzuconych do walki z potęgą komunizmu.

I właśnie w tej potędze upatrywał swą szansę. Jeśli to, co powiedziała mu Afanasjewa było prawdą, w stronę Warszawy zmierzały wielkie siły wojskowe, zamierzając zniszczyć kryjącego się w niej przeciwnika. Jeśli zdołają się wydostać z tuneli, być może uda przedrzeć im się do Dziewiątej. Kompania nadciągała tu od strony Lublina w sile, jakiej niewielkie siły imperialistów nie były się w stanie przeciwstawić, a tym bardziej cienie. Nawet jeśli odporne są na pociski z ich karabinów, nawet one ulegną lotnictwu i tankom. Nim jednak zdoła uformować jakiś plan, musi ustalić, gdzie się znaleźli. Nie mógł jednak na razie przerwać Afanasjewej, która mówiła dalej.

- Jesteśmy tutaj, pobici, lecz nie pokonani. To ja odpowiadam za to, że się tu znaleźliśmy. Jako prawdziwa komunistka nie boję się złożyć samokrytyki, towarzysze! Pewność siebie sprawiła, że pragnęłam za wszelką cenę pokonać imperialistów, powstrzymać ich nim dotrą do swego celu! - zawiesiła na chwilę głos. - Towarzysze! Ta taktyka okazała się skuteczna! Choć początkowo rzucili nas na kolana, zastawili na nas zasadzkę, w którą ja wprowadziłam wojsko, przyjęta taktyka okazała się skuteczna. Imperialiści legli u naszych stóp, wraz ze swymi sojusznikami maoistami! - gdy mówiła, Gerberowi ponownie stanęło przed oczami to, co początkowo wzięli za atak nadchodzący z tuneli, a co zapoczątkowało strzelaninę między nimi a imperialistami, którzy wzięli otwarcie ognia za atak. Zapewne spora część żołnierzy widziała to samo, jednak linia Afansasjewej była jedyna i słuszna, należało ją przyjąć. Nie zamierzał jej kwestionować, lecz był przekonany, że maoiści uciekali z tuneli przed przeciwnikiem, którego nie byli w stanie pokonać. Przed cieniami, które uderzyły na wszystkie strony konfliktu.

- Dopiero przybycie nowego wroga, który okazał się odporny na nasze pociski przechyliło szalę równania! Lecz nawet on nie był w stanie zgasić w nas komunistycznego ducha! Rzucił na na kolana, lecz my się podniesiemy i będziemy silniejsi! I wygramy tę bitwę! W imię komunizmu! Beria!

- Beria! - rozległy się przyciszone głosy, automatycznie powtarzające nazwisko Przewodnika Narodów. To do niego skierowana była wiadomość, przypomniał sobie Gerber i nie wiedzieć czemu poczuł niepokój. Nie sądził już aby żołnierzy radzieckich przybili do krzyży imperialiści. To było dzieło ich przeciwnika, który rzucił wyzwanie potędze komunizmu, wzywając na wojnę samego Przywódcę Ludzkości. Uczynił to ten, który zaatakował ich miasta, przenosząc tam Polaków, którzy uderzyli dosłownie znikąd, a trzy miejscowości stały się strefą wojny taką jak Dzikie Pola, pozbawione jedynie zmiennych, lecz pełnymi najbardziej przerażających tworów.

Wroga, który był blisko, uświadomił sobie Gerber. Z którym muszą się zmierzyć, jeśli chcą się stąd wydostać.

- Beria! - podchwycił nagle i powtórzył głośno, gdy głosy umilkły. Był przekonany, że wszyscy skierowali w ciemności spojrzenie w miejsce, z którego dobiegł jego głos. Gerber doskonale wiedział co robi. Wszyscy powtórzyli nieco głośniej imię Zbawcy Ludzkości, a on podniósł głos jeszcze bardziej.

- Beria!

- BERIA! - zabrzmiał w odpowiedzi.

- Beria - powiedział donośnie, nie pozwalając na kolejny okrzyk, który poniesie się echem pośród tunelu. - To imię jest tym, co nas jednoczy. Imię twórcy rewolucyjnego komunizmu, imię naszego zwycięstwa! Z tym imieniem na sztandarach stawimy czoła każdemu niebezpieczeństwa! Jesteśmy elitą wojsk tego świata, żołnierzami czerwonego sztandaru, którzy niosą pokój do każdego miejsca! Także i tych tuneli! I dlatego wygramy! Ku chwale komunizmu! BERIA!

- BERIA! - poniosło się echem pośród tuneli, co usłyszeć musieli ci, którzy tu się znajdowali. Cienie, maoiści, imperialiści... nie dbał o to, bowiem osiągnął już to, co zamierzał. Jeśli mieli cokolwiek zrobić, potrzebna była do tego wiara, którą wojsko straciło. Sam cel jaki postawiła przed nimi Afanasjewa nie wystarczył. Scementował na nowo oba plutony.

- Gerber - usiłował chwilę zepsuć Kaliciński. - Swym zachowaniem kalacie po prostu komunizm. Wiem doskonale co planujecie, chcecie wykorzystać wszystkich do własnych celów, żeby samemu się stąd...

- Milczcie, Kaliciński! - podniosła głos Afanasjewa. Zdawała sobie sprawę, co Gerber właśnie uczynił, gdy łączył wojsko na nowo, czyniąc je ponownie siłą, która pozwoli im podjąć próbę wydostania się z ciemności. Była świadoma równie dobrze jak lejtnant, że Maksym potraktował ideę instrumentalnie, lecz przejrzał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że zaakceptuje to bez wahania. Rzeczywiście, mimo bólu odczuwał rosnące zadowolenie, gdy słuchał jej słów. - Nie jesteście godni swojego stopnia, lejtnancie! Nie waham powiedzieć się przy wojsku, iż wątpicie w ideały rewolucyjnego komunizmu! Zbłądziliście, odbieram wam dowodzenie! Sierżant Gerber wciąż nie zwątpił nigdy. To, co wydostanie nas z tego miejsca to nasza niezachwiana wiara w rewolucję i jej największego orędownika i głosiciela! Przejmujecie dowodzenie towarzyszu Gerber, działajcie!

- Tak jest, towarzyszko pułkownik! - rzucił natychmiast, odruchowo próbując zasalutować, lecz ból szybko przywołał go do porządku. Zyskał wszystko, co zaplanował, teraz pozostało to wykorzystać. Lecz najpierw musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. - Lecz nie pozwólmy by w nasze szeregi wkradał się defetyzm! Towarzyszko, być może wasza samokrytyka była pochopna, być może nie tylko taktyka była prawidłowa, także jej wykonanie. Lecz postawa niektórych wpłynęła znacząco na obniżenie zdolności bojowej oddziału... - zawiesił znacząco głos. Wiedział, że Afanasjewa zrozumie, podobnie jak wszyscy w oddziale. Zrozumiał także Kaliciński.

- Towarzyszko Afanasjewa – zaczął tamten, lecz nie dała mu dokończyć. Zrozumiała co oferuje jej Gerber. Wyjście z niekorzystnej sytuacji. Sprawia, że jej wina i porażka, okazują się celowym działaniem kogoś innego. Kalicińskiego, na którego Gerber znalazł wreszcie skuteczny sposób.

- Milczcie! Już nie macie prawa głosu - syknęła. - Zaraz się wami zajmiemy! Pełniący obowiązki lejtnanta, Gerber, działajcie!

- Jesteście aresztowani, za zdradę komunistycznej ojczyzny - rzekł zimno Gerber, nie pozwalając tamtemu dojść do słowa. - Dowódcy drużyn, zgłaszać się! Sprawdzić broń, zebrać najbliższych ludzi! Policzyć ile mamy karabinów! Norberciak, odebrać pas lejtnantowi... byłemu lejtnantowi Kalicińskiemu!

Tamten próbował protestować, lecz nie miało to już znaczenia. Gerber wygrał partię, a Kaliciński nie przewidział tego co nadeszło, nie miał także wystarczająco wiele odwagi, by w ciemności ruszyć ku Gerberowi. Nie miał pojęcia, że tamten jest ranny, lecz przede wszystkim był całkowicie wierny i oddany ideałom. Postępował zgodnie z zasadami. Jego błąd. Jeden z ostatnich. Za chwilę Maksym planował ten temat zakończyć, na razie musiał zająć się czym innym.

Nie było tak źle, broń palną miał praktycznie każdy prócz niego, stracił swoją podczas starcia z Arkuszynem. Mieli czterdzieści trzy pistolety, do tego czternaście kałasznikowów, które niektórzy z żołnierzy wciąż nosili plecach. Ciekawe czy w ogóle strzelali, czy też gdzieś się zadekowali, nie był to jednak temat do rozważań w chwili obecnej. Jak zwykle leserzy przetrwali, skonstatował Maksym, a on dzięki nim się stąd wydostanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że skoro w ciemności porzuciły ich cienie, ich broń na nic się nie zda, lecz dawała jakąś pewność siebie. Prócz tego mieli jeszcze granaty, przede wszystkim Mazura, których nie mieli szansy wcześniej użyć. Zamierzał spróbować wszystkiego, by wydostać się z miejsca, w którym się znaleźli.

- Towarzyszko pułkownik! - mówił Kaliciński. - Żądam sądu, zgodnie z kodeksem cywilnym i wojskowym re...

- Sądu? Zdrajca nie ma prawa do Sądu! - ryknął Gerber. - Towarzyszko pułkownik, najwyraźniej lekcja, której udzieliliście nam w Czersku nie dla wszystkich była wystarczająca! Nie wszyscy sobie ją przyswoili, pozwólcie...

- Zapewne jesteście gotowi wykonać ją osobiście? - głos Kalicińskiego ociekał wrogością. Maksym chętnie by to uczynił, lecz nie był w stanie, na szczęście pośród ciemności nikt nie widział jego ran. Słyszał jak od pewnego czasu wszyscy się krzątają, sam jednak nie próbował wstać. Nie rozwiązał wciąż problemu strzały, wbitej w jego ramię, której nie mógł wyjąć, nie będąc w stanie zacisnąć drugiej dłoni. Lecz próba sił wypadała na jego korzyść, wiedział nad czym duma w ciemności Afanasjewa, czy pozwolić Gerberowi dostać jego nagrodę, czy jednocześnie nie sprawi to, że straci kontrolę nad sytuacją, którą jej oddał.

Nie dane było jej zdecydować, gdyż nagle zabłysło światło. Został oślepiony, podobnie jak pozostali, gdy wdarło się do jego mózgu, zalewając świat swym blaskiem. Nie było mocne, lecz po pobycie w ciemności nawet niewielkie natężenie uderzyło swą ostrością. Wcześniej nic nie widział, teraz miał wrażenie, że oślepł pośród bólu. Zamknął oczy, żałując że nie jest w stanie unieść dłoni i zasłonić nimi twarzy.

A pośród światła rozległo się klaskanie i usłyszeli męski głos.

- Jesteście niesamowici! - powiedział ktoś. - Nawet bardziej niż przypuszczałem, towarzysze! - zaśmiał się. - Witam w mych skromnych progach przedstawicieli niezwyciężonej armii!

Gerber nie był w stanie nikogo zauważyć. Jego oczy łzawiły, rozpalone jasnym światłem w blasku ciemności. Usiłował się skupić na źródle dźwięku, wypowiadającym słowa w języku polskim pewnym i mocnym głosem. Mężczyzna kładł akcent nieco inaczej niż on, zwyczajem starych ludzi, urodzonych jeszcze przed wybuchem wojny.

- Kim jesteście? - zapytała Afanasjewa. Odzyskała pewność siebie, mówiła jak ktoś świadomy, że stoi za nią największa z potęg, której nikt nie zdoła się przeciwstawić.

- Waszym wrogiem, towarzyszko pułkownik - odpowiedział mężczyzna bez lęku. - Szukałem was. Wiedziałem, że w tak znaczącej misji specnaz nie mógł przybyć bez dowódcy z ramienia GRU.

- Kim jesteście? - zapytała krótko.

- Nie interesuje was co z waszymi ludźmi? Typowe - rzekł z wyraźnym namysłem. Gerber nadal nie był w stanie dostrzec rozmówcy, więc przezornie milczał, słuchając rozmowy. - To tylko narzędzia, do wykonania zadania, czyż nie? Niewiele się zmieniło, powiedziałbym że wasze metody stały się doskonalsze. Wasi ludzie nie chcą nic mówić, nawet mimo perswazji, zdaje się, że odpowiednio ich warunkowaliście. Żołnierze Kordonu sporo opowiedzieli o tej waszej metodzie, gdy przeszli na naszą stronę...

- Na czyją stronę? - podniosła głos. - Myślicie, że wam uwierzę? Kim wy właściwie jesteście?

- Ławrientij wam nie powiedział? - tamten był wyraźnie zadowolony. - Wy również jesteście narzędziem. Może nieco innego rodzaju, bardziej zaawansowanym, bo dostaliście do ręki własne narzędzia. I przywiedliście je do zguby. Was wszystkich, towarzysze! W szalonej krucjacie Berii!

Żołnierze milczeli, niespodziewanie odezwał się Kaliciński.

- Nie przywiedziesz nas do zdrady! Nie zwątpimy!

- Wy już wątpicie - rzekł mężczyzna. - Sami powiedzcie, czy warto umierać, za kogoś, kto chciał was przed chwilą zabić? Kto nie wierzy w ideały komunistycznej równości? Kto w przeciwieństwie do was toleruje to, co się dzieje? Nie macie dość tej niesprawiedliwości?

- Jestem wierny komunizmowi - rzucił Kaliciński. - Nie namówicie mnie do...

- Do niczego was nie namawiam - przerwał tamten. - Mówię wam co widzę. Dowódcę z GRU, który zamierza was wszystkich poświęcić. I żołnierza, który zamierza pozbyć się was, bo załatwia swoje prywatne porachunki - z jakiegoś powodu Maksym był przekonany, że spojrzał w jego stronę. - Sami powiedzcie, czy tak wygląda komunistyczna sprawiedliwość? Na razie nie odpowiadajcie, wystarczy, że nie może mówić towarzyszka Afanasjewa, bo tak się nazywacie, dobrze słyszałem? Chyba nie możemy pozwolić, by z ust komunistki wydobywały się kolejne kłamstwa?

Pytanie zdaje się nie było retoryczne, a Gerberowi zdawało się, że słyszy jakieś harczenie. Afanasjewa z nieznanego powodu zamilkła. Zaczął już rozróżniać nieco szczegółów, dostrzegał zarys sylwetki stojący pośród światła. Mężczyzna średniego wzrostu, odziany w ciemny strój przypominający mundur, stojący pośród siedzących sylwetek żołnierzy. Niektórzy z nich już się podnieśli, lecz tamten zdawał się nie przejmować, krocząc między nimi. Gerber mrużąc oczy rozejrzał się, orientując iż znajdują się w jednym z pomieszczeń któregoś z tuneli. Sufit był sklepiony tuż nad nimi, a źródło światła stanowiły kesonowe lampy. Pomieszczenie zdawało się być całkowicie niepilnowane, co stwarzało szansę. Nigdzie nie dostrzegł innych osób, nawet cieni, mężczyzna był całkowicie sam. Tym samym popełniał największy z błędów. Teraz zaś kierował się w jego stronę. Gerber cicho gwizdnął.

Mężczyzna zatrzymał się.

- Śmiało - powiedział. - Spróbujcie. Wzrok przyzwyczaił się wam wystarczająco do światła?

Norberciak spróbował. Stał dosłownie na wyciągnięcie ręki od mężczyzny, uniósł ją szybko trzymając pistolet i praktycznie z przyłożenia pociągnął za spust.

W uszach Gerbera zapiszczało, gdy huk rozszedł się w ciasnej przestrzeni pomieszczenia, zwielokrotniony przez echo pobliskiego tunelu. Odruchowo jego ręce drgnęły, usiłując uciec do uszu, lecz skrzywił się z bólu, gdy usiłował je unieść. Widział coraz więcej szczegółów, spoglądał na Norberciaka, który oddał właśnie strzał, nie odnoszący żadnych efektów. Gerber wyraźnie dostrzegł wystrzał, podskakującą lufę broni, jednak tamten nawet nie drgnął.

- Skoro mamy już tę próbę za sobą, towarzysze - powiedział spokojnie. - Przyjmijmy, że sprawdziliście właśnie, iż nie można mnie zabić. Kolejna zostanie potraktowana z całą surowością i zostaniecie ukarani. Nie żywię wobec większości was wrogości, ale to może się zmienić.

Gerber wreszcie ujrzał otoczenie w całej okazałości. Mężczyzna ruszył powoli w jego stronę, miał nie mniej niż pięćdziesiąt lat, ogoloną twarz i świdrujące spojrzenie.  Twarz wciąż była rozmazana, lecz Maksym skupił się na widoku, który miał za jego plecami. Afanasjewa trzymała się za gardło jakby usiłując coś powiedzieć, lecz nie była w stanie. Rzucała dwa cienie, jeden nieruchomo uciekał od źródła światła, drugi zdawał się stać, przypominając ich przeciwników. Swą rękę trzymał wyciągniętą, wprost w kierunku jej gardła. Żołnierze siedzieli bądź stali spoglądając na to co się dzieje, czekając na rozkaz, który nie nadchodził. Mężczyzna zaś stanął na wprost Gerbera. Tamten powoli się podniósł i spojrzał mu w oczy nie okazując lęku.

- Więc kim jesteście? - zapytał, starając się nie pokazać, ile bólu kosztowało go powstanie.

- Hardzi jesteście, towarzyszu Gerber - powiedział tamten. - Czyli twardy z was skurwysyn. Powiedziałem, że jesteście niesamowici, to dotyczyło właśnie was. Urodzony przywódca, ledwie odzyskujecie przytomność, już tworzycie plany, nie zastanawiając się co właściwie się wydarzyło. Ale nie wasi ludzie są dla was najważniejsi, lecz wyrównanie porachunków. Wobec uczciwego komunisty, jakim jest lejtnant Kaliciński, czyż nie?

- Nie - odpowiedział Gerber. - Nie poróżnicie nas.

- Nie? - zapytał tamten. - To nie ja was poróżnię. To wy - znowu podniósł głos, zwracając się do Kalicińskiego, który stał nieopodal. - Przysłuchuję się wam, od kiedy odzyskaliście przytomność. Jest tu radziecka oficer, dla którego jesteście wyłącznie narzędziami, jakimi zawsze byli mieszkańcy tego kraju. Ktoś kto wyciera sobie gębę mową o ideałach komunizmu, lecz tak naprawdę realizuje wyłącznie cele, które mu polecono. I bez wahania was porzuci i poświęci - patrzył w kierunku Afanasjewej, po czym przeniósł wzrok na Gerbera. - Mamy i przywódcę, którego wasz los zupełnie nie obchodzi. Wykorzysta każdą sytuację dla swoich własnych celów, a was poświęci. Czyż nie czynił tak do tej pory? - nie czekał na odpowiedź, tylko ruszył w stronę Kalicińskiego. - Mamy wreszcie prawdziwie uczciwego komunistę, którego ta sytuacja mierzi, jest bowiem wysoce niesprawiedliwa i przeczy ideałom, w które wierzy,.

- Nie zdradzę komunizmu i swoich ludzi - rzekł gniewnie Kaliciński.

- Nikt tego od was nie oczekuje - odpowiedział tamten, po czym rozłożył ręce. - Lecz jak na dłoni widzę uczucia malujące się na waszej twarzy. Sami powiedzcie, nie macie dość niesprawiedliwości, nieuczciwości, tych którzy uważają słowa, w które wierzycie za puste frazesy? A co jeśli byście zobaczyli miejsce, gdzie równość i sprawiedliwość naprawdę istnieją?

- Tym miejscem jest nasza Republika – oświadczył lejtnant, jednak mężczyzna jakby nie usłyszał.

- Walczyliście z nami, bo ludzie tacy jak Afanasjewa was tu przywiedli. Kazali nas zaatakować, nie mówiąc wam, że są tu ludzie, którzy miłują pokój. Jesteście w Warszawie, gdzie władzę objął lud! - nie czekając na odpowiedź ruszył ponownie w kierunku Gerbera, mówiąc dalej. - Sami powiedziecie towarzysze żołnierze najdzielniejszej z Armii, co byście uczynili, gdyby ktoś zaoferował wam wolność od ludzi, którzy was krzywdzą... niech zgadnę, takich jakim zapewne jest pełniący obowiązki lejtnanta Gerber? Co jeśli ktoś da wam sprawiedliwość i możliwość odwetu na takich osobach?

- Powiedziałabym, że to bardzo dobrze - rozległ się głos Gruzinki. Gerber chciał coś powiedzieć, lecz zorientował się, że nie jest w stanie. Kiedy spojrzał na podłogę ujrzał, iż rzuca dwa cienie i wszystko stało się dlań przerażająco jasne. Wyręczył go Kaliciński.

- Uciszcie sie Tekagawelidze!

- Lejtnacie Kaliciński, nie chcecie zobaczyć Warszawy, w której włada lud? - zapytał tamten. - Wolny od niesprawiedliwości małych i wielkich ludzi? Gdzie panuje prawdziwy komunizm, którzy chcą zniszczyć tyrani? Odpowiedzcie szczerze, zastanówcie się komu jesteście wierni, czy ideałom komunizmu czy kulcie fałszywej jednostki?

Lejtnant zastanawiał się przez chwilę.

- Komunistyczna równość? Po prostu wam nie wierzę.

- A powinniście - rzekł tamten. - I uwierzycie. Ważne, że mamy już jedną osobę, która jest gotowa odpłacić pięknym za nadobne - spojrzał prosto w twarz Gerbera. Ten nie mógł się odezwać, jego głos zdawał się być zduszony, jak gdyby coś zaciskało się na jego gardle. - Popatrzcie uważnie. Zapewne nie tylko ta dzielna dziewczyna cierpiała z jego powodu. Spójrzcie teraz, czy lejtnant Gerber wzbudza strach? Nie stoi za nim komunizm, jedynie niesprawiedliwość. Zobaczcie na jego rękę, na rany. Czy wciąż się go boicie? Czy wciąż uważacie, że może wam coś uczynić? Niektórzy z was kręcą głową i słusznie. Zastanówcie się, czy system, który pozwala na istnienie kogoś takiego jest sprawiedliwy! - Maksym nie był się w stanie odezwać, lecz wyraźnie czuł zachodzącą wśród żołnierzy zmianę. Gruzinka była kamyczkiem, który mógł uruchomić lawinę, jeśli nie zdoła jej powstrzymać. W tej chwili nie mógł jednak nic uczynić. Mężczyzna powiedział nieco ciszej - widzicie, towarzyszu Gerber, władza oparta na strachu jest władzą ulotną i iluzoryczną. W przeciwieństwie do władzy opartej na idei, która jednak musi być prawdziwa.

- Nie odzywać się! - zawołał Kaliciński.

- Słusznie prawicie, lejtnancie, nawet jeśli w głębi ducha znacie odpowiedź - rzekł mężczyzna. - Pomyślcie o tym, wkrótce pozwolę wam ujrzeć jak wygląda sprawiedliwość pod rządami ludu. I sami zdecydujecie, co jest lepsze. Na razie jednak usunę powód waszej troski - znowu spojrzał na Gerbera. - Pójdziecie sami czy mam was wlec?

Maksym ruszył za nim, widząc iż tamten skinął na Afanasjewą. Ta również powstała, rzucając okiem w kierunku Kalicińskiego, jak gdyby chciała mu czegoś zabronić. Wyraźnie nie była jednak w stanie się odezwać. Gerber powiódł wzrokiem po żołnierzach, widział jak Tekagawelidze wbija w niego spojrzenie i nie zamierza odwracać wzroku. Stracił nad nią władzę, już to wiedział. Kulejąc szedł za mężczyzną, który podążał w kierunku tuneli, a obok niego szła Afanasjewa. Nagle zorientował się, że może znowu mówić, rzuca bowiem tylko jeden cień.

- Czego od nas chcesz do cholery? - warknął. Nie próbował na razie nic zrobić, każdy krok przynosił mu wystarczająco wiele bólu, a to co ujrzał sprawiło, iż jasnym stało się dlań, iż mężczyzna zupełnie nie przejmuje się zagrożeniem z jego strony.

- Wkrótce się dowiecie, czemu was wybrałem - rzekł tamten.

- Kim jesteście? - zapytała Afanasjewa.

- Światłem, które rozświetla mrok - odparł tamten. - A jego blasku kroczą moje cienie.

Przed nimi tunel płonął czerwonym światłem i rozlegały się krzyki.

Kourou >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz