Nadieżda usadowiła
się tak, aby mieć na wprost siebie obu desantowców. Suworow nie spuszczał z
niej wzroku, spoczął na fotelu plecami do pilota, mając ją wciąż przed oczami.
Od niechcenia wyjął zza pasa nóż, którym zaczął się bawić. Nigdy wcześniej nie
widziała takiego noża, całego czarnego, ze skórzaną rączką, ostro zakończonego.
Przerzucał go z ręki do ręki i zakręcił nim młynka, pokazując swą biegłość,
cały czas utrzymując kontakt wzrokowy, nie patrząc nawet swe ręce. Z boku przy
włazie stał Walter, spoglądał na pole bitwy, jak zawsze skupiony wyłącznie na
Polakach, jakby nieświadom tego zagrożenia. Ostentacyjnie Suworowa ignorował,
stojąc plecami do kogoś, kto właśnie okazał się wrogiem dużo bardziej
niebezpiecznym, niż wszystko, z czym walczyli na Dzikich Polach. Doskonale
wiedział, że jak każdy pies łańcuchowy desantowiec nie zrobi nic bez rozkazu
swego pana.
Przez otwarty właz
wznoszącego się wiertalotu widoczne było pole walki. Poniżej Arkuszyn formował
swych ludzi, którzy pod osłoną tanków zajmowali pozycje. PT-81 maszerowały w
kierunku zniszczonych okolic dawnej cegielni, nie bacząc na płonący tam ogień.
W przeciwieństwie do ciężkich i olbrzymich T-79 o niszczycielskiej sile, były
niewielkie. Nie dysponowały tak dużą siłą ognia, zaprojektowane i stworzone do
walk na Dzikich Polach, świetnie sprawdzały się w starciu z Polakami. Posiadały
także mniejsze załogi, w krótkich kabinach mieściło się jedynie dwóch tankistów.
Rozstawiły się już na pozycjach i uruchomiły swe śmiercionośne miotacze ognia,
a długie strumienie płomieni popłynęły z luf rażąc plamę. Została całkowicie
odcięta zaporową linią ognia, a na jej grzbiet spadł metanapalm. Nim wiertalot
się obrócił, Walter dostrzegł, że machając mackami na wszystkie strony zaczęła
się cofać.
Ujrzał jeszcze Ząbki,
które zmieniły się w piekło. Po zrujnowanej miejscowości nie został teraz żaden
ślad, przez gruzowisko z trudem przemieszczały się BWP przerzucające piechotę,
w ślad za pozostałymi siłami napierającymi na północ, gdzie kroczyły powoli
tanki i podążali żołnierze. Polacy wyraźnie ustępowali pod naporem wojska, a
Druga Armia zwyciężała i parła naprzód, odbijając zonę z rąk nieprzyjaciela.
Wkrótce natarcie będzie musiało stanąć, Stawka koordynując działania nie mogła
pozwolić, aby front ataku wysunął się zbytnio naprzód, przed oddziały
osłaniające je od flanki, z dala od linii zaopatrzenia. To ostatnie mogło być
problematycznie, dopóki uaktywniały się zmienne, uniemożliwiając loty
transporterów. Armia będzie musiała także zaczekać, aż dopali się zniszczony
działami Warszawy obszar, nim będzie można weń wkroczyć. Walter przewidywał, że
za kilkanaście godzin działa wystrzelą znowu, daleko w głąb Dzikich Pól, a
Druga Armia rozciągnie siły szeroko za Radzymin i Tłuszcz, aż po obszar gdzie
będzie musiała stanąć, hen pod Wyszkowem, gdzie od dawna panowały inna
geografia i fizyka. Jasne było jednak, że Druga Armia Wojska Ludowej Polskiej
Komunistycznej Republiki Radzieckiej zwycięża, a odwet został wzięty. Nie
rokowało to dobrze drużynie, bowiem oznaczało, iż zamiast upragnionego
odpoczynku i przepustki do Warszawy, po uzupełnieniu zapasów czeka ich powrót
na front. Tak daleko na Dzikich Polach rozpoznanie lotnicze nie będzie już
możliwe, zatem wkrótce Szpica będzie musiała podążyć przed Piątą Zmechdywizją,
rozpoznając trasę dla Dziewiątej Kompanii. Potem wiertalot obrócił się,
pochylił dziób i poleciał na południe, a Walter mógł jedynie oglądać z
wysokości kierujące się w kierunku Ząbek kolejne oddziały, w tym karne
bataliony, mające dokonać oczyszczenia zniszczonego miasta.
Przeszedł w głąb kabiny, mijając Nadieżdę i Suworowa, siedzących w fotelach na wprost, utrzymujących ciągły kontakt wzrokowy, zamkniętych w jakimś skomplikowanym szachu wojny nerwów. Opadł na wolny fotel wewnątrz maszyny, tuż obok Sokoła, siedzącego z przymkniętymi oczyma. Plecak rzucił u stóp.
- Jak ręka,
tawariszcz zampolit? – zapytał.
Sokół spojrzał na
niego uważnie.
- Wyliżę się –
stwierdził krótko. – Na wojnie o utrzymanie komunizmu poniosłem niezbędną
ofiarę.
Walter nie wiedział,
co odpowiedzieć. Oczy Sokoła czujnie mu się przyglądały, aż poczuł się
nieswojo.
Za oknami zapadła
ciemność, gdy opuścili strefę wojny i wlecieli w noc, którą kilka minut później
rozświetliły światła Kordonu. Podeszli do lądowania od wschodu, namierzani
przez działka przeciwlotnicze, wysyłając strzelcom kody identyfikacyjne, aby
wpuszczono ich do bezpiecznej strefy. Tak blisko zachowywano wszelkie
procedury, mimo iż teoretycznie nie groził tu atak Imperialistów, a zagrożeniem
mogły stać się wyłącznie twory zony. Przelecieli nad wschodnią linią kolejową,
zapewniającą łączność i zaopatrzenie miasta, strzeżoną i patrolowaną codziennie
przez opancerzone pociągi. Tory krzyżowały się w skomplikowanym układzie, w
znajdującym się tutaj węźle; część z nich wbiegała pod ziemię, łącząc się z
liniami metra. Przechodziła przez miasto, wydobywając się na powierzchnię w
węźle zachodnim, skąd trakcja kierowała się ku Poznaniowi, granicy cywilizacji.
Dalej ciągnęły się już wyłącznie ziemie spustoszone przez Imperialistów, którzy
zniszczyli je, by powstrzymać zwycięski pochód komunizmu. Na południe z węzła
zachodniego biegła nitka zbudowana już po wojnie, prowadząca przez Grójec i
fort Białobrzegi, do okręgu przemysłowego z siedzibą w Radomiu. Okazała się
niezbędna po tym, jak południowa zona odcięła istniejącą trasę wiodącą przez
Piaseczno. Jednakże serce biło tu, gdzie był Kordon, a linia kolejowa biegła ku
Lublinowi, aż za kres Dzikich Pól. Stamtąd rozgałęziała się, zapewniając
łączność z innymi miastami republik związkowych i terenami niezniszczonymi
przez wojnę. Tam wreszcie zbiegały się linie naziemne, wiodące do odległych
zauralskich fabryk uzbrojenia, ukrytych głęboko w trzewiach gór. Nic więc
dziwnego, że tory padały często ofiarą sabotażu Imperialistów, usiłujących
przeciąć linie zaopatrzeniowe. Stopniowo jednak państwa związkowe przenosiły je
pod ziemię, tę naturalną siedzibę ludzkości, zamieszkującą bezpieczne bunkry
miast. Z czasem zapewne zagłębi się w niej także cały węzeł wschodni i
odchodzące stąd pociągi będą bezpieczne przed atakami ludzi i sił przyrody.
Walter, spoglądający
na idącą pod nim wojenną lokomotywę,
rozmyślał o tym jak twardzi muszą być żołnierze Sił Ochrony Kolei, którzy
pozostawali przez większą część służby na zewnątrz, chroniąc Transporty i nie
mogli liczyć na częsty pobyt pod ziemią. Trasa w dużej mierze wiodła przez
otwartą przestrzeń leżącą z dala od zony lecz i tam zapędzali się Polacy, których liczba wzrastała w sposób
niewspółmierny do zużycia amunicji, służącej do ich wytępienia. Ciągnące się
nieprzerwanie puste pola wzbudzić mogły panikę.
Wiertalot przemknął
nad wysokim murem Kordonu, mijając pancerną bramę kolejową. Przeleciał nad
rozstawionymi licznie wzdłuż żelbetonowego muru wieżami, na których
bezpieczeństwa strzegły straże wyposażone w działka, mogące zniszczyć cele
powietrzne i naziemne, wspomagane przez detektory ruchu i liczniki
Geigera-Pietroszyna, mierzące poziom natężenia polactwa. W przypadku jego wzrostu
rozpoczynano działania pacyfikacyjne. Tuż pod murem, po stronie Dzikich Pól,
ciągnęła się osada bunkrów zwana Podkordonem, w której przebywali zeki czyli
rabowie wykonujący prace naprawcze i fortyfikacyjne, gdzie schronienie
znajdowali także powracający z Dzikich Pól stalkerzy, przynoszący wieści i
rozmaite znaleziska. Chętnie je skupowano, zaś dla wywiadu wieści przynoszone
przez tych wędrowców bywały bezcenne, jako że zapuszczali się w rejony, w które
nie wysyłano patroli, nie chcąc ryzykować utraty ludzi i sprzętu.
Za murem znajdowała
się baza wojenna, w większości ukryta bezpieczne pod ziemią, połączona ze sobą
siecią tuneli. Teraz na powierzchni kwitł ruch związany z prowadzonym kilka
wiorst stąd natarciem, panowało bitewne zamieszanie. Mi-6 znosiły z pola walki
uszkodzone tanki, osadzając je na płycie warsztatowej, skąd zjeżdżały windą w
dół, bezpieczne kryte za płytami bunkra. Logistyczni biegali, odprawiano BWPy,
gdy do wyruszenia przygotowywano kolejne kompanie Zmechdywizji, wreszcie
wyruszały pojazdy zaopatrzeniowe, bowiem czoło natarcia zdążyło już wystrzelać
całą amunicję. Nad tym wszystkim przemknął wiertalot, przelatując nad naziemnymi
konstrukcjami wsparcia, kierując się ku płycie lotniska bojowego, wysuniętej
spod ziemi na powierzchnię. Tam osiadł nieopodal innych maszyn, które właśnie
tankowano i przygotowywano do startu, a wirniki zwolniły.
Opuścili pokład
kierując się ku hangarowi dezynfekcyjnemu, gdyż tylko poprzez niego możliwe
było przedostanie się do pozostałych pomieszczeń Kordonu, oddzielonych od płyty
lotniska drutem kolczastym. Procedura nie mogła ominąć nawet Sokoła zwłaszcza,
że ranił go nieznany typ twora. Gdy dochodzili do bramy, skąd wśród zasieków
wiodła trasa do hangaru, okazało się, że na Sokoła czekają kolejni żołnierze
specnazu. Zasalutowali mu, a mężczyzna zatrzymał się by odwrócić się po raz
ostatni do Szpicy.
- Towarzysze –
powiedział głośno. – Ludowa ojczyzna dziękuje wam za wasze zaangażowanie. Nie
zostanie ono zapomniane. Przypominam, iż jakiekolwiek rozmowy na temat tej
misji, nawet między sobą, zostaną ukarane. Dzisiejsze wydarzenie objęte są
najwyższą klauzulą. Zrozumiano?
- Tak jest –
powiedzieli zmęczonymi głosami.
- Nie mówcie nic,
wróg czuwa – dodał. Otwarto dla niego oddzielną furtkę prowadzącą do pomieszczeń
dezynfekcyjnych, nim tam poszedł, odwrócił się i wyjął zza pazuchy coś, co
podał specnazowcowi z dystynkcjami lejtnanta. Ten skinął głową, jasnym było, że
odpowiedzialność za pilnowanie tej rzeczy przechodzi teraz na niego. Suworow
spojrzał jeszcze w stronę Nadieżdy, pokazując jej wymownym gestem, co z nią
chętnie by uczynił.
- Gawniok – mruknęła.
- Towarzysze –
podniósł głos Walter. – Jesteśmy na powrót w ludowej ojczyźnie. Przypominam o
zachowaniu postaw godnych komunistycznego żołnierza.
- Podziękował wam
przynajmniej za uratowanie życia, tawariszcz lejtnant? – zapytał Czeczen.
- Najlepiej jak umiał
– odparł Walter, wspominając lufę Suworowa wbijającą się w jego pierś, którego
rozkaz wyraźnie obejmował utajnienie misji Sokoła, nieprzewidując pozostawienia
świadków. Lecz skoro polecił ich oszczędzić, musiało się za tym kryć coś, nad
implikacjami czego nie chciał się teraz zastanawiać.
Milczeli wiedząc, że
pora powrócić do koszarowej rzeczywistości, w której najlepiej nie odzywać się
i czuwać, by wyłowić najmniejsze możliwe odstępstwa; gdzie mógł kryć się ideologiczny wróg, o którym należało
zameldować.
Przez bramę podążyli
w kierunku hangaru. Weszli do środka, w wąskim korytarzu oświetlonym bladym
światłem słabych żarówek rozdzielili się. Mężczyźni udali się innym kierunku.
Po chwili dotarli do pomieszczenia, o surowych żelbetonowych ścianach, gdzie
zaczęli się rozbierać, zdejmując z siebie śmierdzące i sztywne umundurowanie. Z
broni wyjęli magazynki, rozłożyli ją na części, kładąc na taśmie przesyłowej wraz
z pełnym wyposażeniem. Gdy ułożyli już to wszystko i stali nadzy na zimnej
betonowej podłodze, Walter wcisnął przycisk, a taśma ruszyła wioząc ich sprzęt
na odkażanie. Oni zaś przeszli dalej, do pomieszczenia, w którym chlusnęła na
nich zimna woda z zawieszonych wyżej pryszniców. Stojąc pod strumieniem
chemicznych środków, spłukujących z niego zonę, Walter powoli zaczął się
odprężać. Wrócili do bazy, teraz już bezpieczni we wnętrzach pomieszczenia
pozbawionego okien, wreszcie co najważniejsze, przeżyli spotkanie z Sokołem. Od
momentu gdy napotkali go w Markach, najbardziej obawiał się chwili zakończenia
tego zadania. A jednak pozwolono im odejść. Ceną tego wszystkiego była śmierć
Komara.
Napięcie powoli go
opuszczało. Jego myśli uciekły ku Nadieżdzie, jednak na razie nie mógł sobie
pozwolić jeszcze na chwilę odpoczynku.
Po badaniu medycznym,
zaaplikowaniu zastrzyków i tabletek, uznano ich poziom napromieniowania za
zadowalający, zezwalając na powrót do koszar. Odebrali swe rzeczy, przyodziali
fartuchy dezynfekcyjne i schodami zeszli w głąb wąskich tuneli, kierując się w
stronę podziemnych baraków. Tam rozdzielili się, bowiem Walter miał jeszcze
przed sobą szereg obowiązków. Czeczen i Wszoła także nie mogli jeszcze udać na
spoczynek, czekało ich czyszczenie i konserwacja broni, a Walter bez ceregieli
wręczył im swoje wyposażenie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że odpoczynek może
być krótki, choć regulacje przewidywały po powrocie z tygodniowego pobytu w
zonie dwa tygodnie przerwy od działań poza Dzikimi Polami; sytuacja była jednak
wyjątkowa. Prowadzone natarcie miało ich wkrótce wezwać.
Atak wydrenował
Kordon z ludzi, żelbetonowe korytarze, gdzie zazwyczaj w wąskich przejściach
trudno było się wyminąć i zasalutować, były teraz puste. Ale Kordon budowano
jako bazę wojskową, nie zapewniał więc luksusów i szerokich korytarzy tuneli
metra podziemnego miasta. Walter udał się do siedziby Kompanii, gdzie zastał
jedynie oficera politycznego, patrzącego na niego niechętnym wzrokiem. Wojsko
ruszyło na front, wraz z nim nawet szef kompanii, zbrojmistrz i gaciowi, na
czas walk na miejscu pozostawiono jedynie szkieletową obsługę. Walter
zameldował się regulaminowo, pobrał kartę papieru, usiadł przy biurku i w
bladym świetle żarówki zaczął cyrylicą wystukiwać raport. Szło mu nieco
opornie, długo trwało nim skończył, podpisał i zdał oficerowi, który wciąż nie
odezwał się do niego żadnym słowem.
Kapitan Ławrientij
Bolesławowicz Kochowski studiował dokument długo i uważnie, podczas gdy Walter
stał w postawie zasadniczej, wpatrując się wyuczonym ruchem w niewidoczny punkt
żelbetonowej ściany.
- Ciekawe
zakończenie, tawariszcz młodszy lejtnant – odezwał się wreszcie poprawiając
okulary Kochowski. – „Tamże przyjęto do wykonania zlecone zadanie Bazy, po jego
zakończeniu powrócono do Kordonu”. Raport nie precyzuje nic więcej.
- Takie otrzymałem
rozkazy, tawariszcz zampolit – odparł Walter. – Rozkazy objęte klauzulą
najwyższej tajności.
- Nie obejmuje ona
oficerów Informacji – Kochowski przypomniał do jakiej formacji należy, mimo iż
był formalnie członkiem Kompanii. Prawda była nieco inna, bo funkcję
kompanijnych zampolitów pełnili zazwyczaj pozbawieni perspektyw karierowicze,
starający się tu zasłużyć, nie mając wystarczających koneksji by trafić do
elitarnych wydziałów śledczych i wywiadowczych. Nadzorujących postawę żołnierzy
i szukających wśród nich odstępstw, zwano czasem wrzodami, jako że ich funkcja
w kompanii prócz węszenia spisków była nikła. Na szczęście mocni dowódcy, tacy
jak Arkuszyn, potrafili utemperować nadmierną nadgorliwość zampolitów, którzy
chwytali wiatr w żagle pod ich nieobecność.
- Poinformowano mnie,
że jeśli zdradzę tę informację czeka mnie kara gorsza od śmierci, a każdy, kto
wykaże zainteresowanie w najlepszym wypadku zostanie wysłany na front zachodni,
towarzyszu kapitanie – Walter oderwał wzrok od ściany i spojrzał w oczy młodemu
zampolitowi. Ten zamrugał oczami.
- W takim razie
gratuluję postawy – powiedział po chwili przychylnie. – Oczywiście potwierdzę
powyższe, towarzyszu młodszy lejtnancie.
- Oczywiście,
towarzyszu kapitanie.
Zwycięstwo jak łatwo
można było przewidzieć było krótkie, a Walter wiedział, że przyjdzie mu
pożałować chwilowej satysfakcji.
- Właśnie, wracając
do kwestii postawy – Kochowski znowu spojrzał w kartkę. – Brakuje mi tu jakoś
szczegółów zachowania wojska. Określenie „postawa bez zarzutu” nie wystarczy,
nie mogę przyjąć do wiadomości, iż prosty żołnierz nie potrzebował
naprowadzenia na właściwe tory myślenia, że jego klasowa świadomość była przez
cały czas na odpowiednim poziomie…
- Tak było,
towarzyszu zampolit.
- A moim zdaniem
wasza czujność się obniża i nie dbacie o budowanie właściwej świadomości wojska
– powiedział z widoczną satysfakcją Kochowski. – W przeciwieństwie do raportów
innych młodszych oficerów, u was nie ma reprymend, brak informacji o
podejmowanych działaniach wychowawczych. Skonfrontuję wasz raport z raportami
waszych żołnierzy, zobaczymy czy dostrzegli oni jakieś nieprawidłowości wśród
swoich kolegów… bądź u dowódcy – podkreślił na zakończenie.
Walter nie
zareagował. Kochowski przeciągnął się i założył ręce za głowę.
- Stoicie jak sztubak
– rzekł. – A jesteście teraz młodszym oficerem. Oczekuje się od was więcej. Być
może ta wasza promocja była przedwczesna, a wasze zasługi polityczne zbyt małe…
- Moje główne zasługi
były nieco inne, tawariszcz zampolit – przypomniał buńczucznie Walter.
- A tak – zgodził się
Kochowski. – I teraz widać w waszej postawie wyraźne efekty. Zawsze byłem
zdania, że promowanie za działania bojowe to błąd, bo nic w wojsku nie jest tak
ważne jak dyscyplina i postawa wychowawcza. To widać w waszym wypadku.
Walter ugryzł się w
język. I tak powiedział już za dużo, zderzenie z codziennością koszarowego
świata po powrocie z zony zawsze przychodziło mu z trudem. Kochowski spoglądał
na niego z wyraźną satysfakcją, oczekując aż Walter spuści głowę i przyzna się
do błędu. Niedoczekanie twoje, ty wrzodzie.
- A zatem mamy brak
odpowiedniej czujności, nie kształtowanie postawy żołnierza, a tym samym
naruszenie dyscypliny i jeszcze to – zampolit pomachał raportem. – Śmierć
szeregowego Komarowskiego – Walter cofnął się myślami do wydarzeń na nasypie,
podczas gdy Kochowski podniósł głos. – Napisaliście, że zginął wskutek
znalezienia się w polu rażenia bomb. To niedopuszczalne! Sugerujecie, że nasze
lotnictwo popełniło pomyłkę? Siejecie defetyzm! Szeregowy Komarowski zginął
podczas starcia z wrogiem! Jeśli kogoś to obciąża, to was! Natychmiast
poprawcie mi ten raport i przepiszcie raz jeszcze w całości towarzyszu młodszy
lejtnancie.
Walter gwałtownie
przysunął się do przodu opierając o biurko, aż zaskoczony Kochowski odskoczył
gwałtownie do tyłu.
- Nie mogę,
towarzyszu zampolicie – powiedział Walter.
- Odmawiacie
wykonania rozkazu, towarzyszu młodszy lejtnancie? – podniósł się ze swojego
miejsca zampolit.
- Zgodnie z przepisami
raporty sporządzone podczas prowadzenia działań wojennych, nawet w przypadku
rażących niezgodności formalnych, mogą zostać uzupełnione w terminie
późniejszym, lecz nie muszą być poprawiane – odparł spokojnie Walter. – A
jesteśmy właśnie w trakcie działań wojennych, czyżbyście zapomnieli o tym,
tawariszcz zampolit? A może wskazane będzie zameldowanie o waszej niewłaściwej
bojowej postawie?
Mierzyli się
wzrokiem, wreszcie zampolit usiadł, a Walter się cofnął.
- Uważajcie,
towarzyszu młodszy lejtnancie – powiedział Kochowski.
- Uważam codziennie,
towarzyszu zampolit – odparł Walter. – Na froncie podczas działań wojennych,
kiedy bronię naszej ludowej ojczyzny i walczę o utrzymanie komunizmu, narażając
swe życie.
- Nie zawsze was to
ochroni – wycedził Kochowski. – Udzielam wam oficjalnej reprymendy, za brak
kształtowania postaw wojska i utrzymywania dyscypliny. Odmaszerować.
Walter zasalutował i
opuścił pomieszczenie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zrobił coś głupiego, a
z Kochowskiego właśnie uczynił sobie wroga. Za swoimi papierkami był w zasadzie
niegroźny, temperowany przez Arkuszyna, którego pozycja i zasługi bojowe
sprawiały, że Walter nie musiał się obawiać niskiej rangi zampolitów. Z drugiej
strony Walter uczynił coś, czego nie powinien robić, jeśli chciał budować swą
karierę wojskową. Właściwym byłoby doniesienie, że zampolit nie przestrzega
przepisów, co zapewniłoby punkty w rozgrywce i stało się wyjściową dla
przyszłego awansu. Waltera jednak zupełnie to nie interesowało i gdyby nie
zmęczenie oraz ostatnie wydarzenia, nie stawiłby mu czoła. Zapewne jutro będzie
tego żałował.
Na razie jednak szedł
wąskimi korytarzami, skręcając w kierunku koszar, w słabo oświetlone rejony,
docierając do niewielkiego pomieszczenia, gdzie znajdował się składzik. Tam
nagle poczuł na swej szyi czyjąś dłoń, a potem został pociągnięty do tyłu.
Nadieżda wpiła się
łapczywie w jego usta, całując go mocno, pchnęła na ścianę, zaczynając ściągać
z niego mundur.
Po wszystkim ubrali
się szybko, nie mogąc pozwolić, aby ktoś zaskoczył ich na bezpośrednim
naruszeniu regulaminu Ludowego Wojska Polskiej KRR lub domniemaniu takiego
naruszenia. Choć było to wykroczenie, na które patrzono przez place i nawet je
tolerowano, nie można było pozwolić na jego rozprzestrzenienie, rozsyłano więc
winnych w dwie strony świata, na oddalone od siebie odcinki frontu. Siedli na
ziemi paląc skręty z neuronikotyny, wiedząc, że w tym miejscu nikt ich nie
usłyszy. Do składziku wiódł tylko jeden korytarz, a koszary były puste.
- Skąd ten cały Sokół
o nas wiedział? - zastanawiała się
Nadieżda. – Nawet nas nie znał, a słyszałeś, co powiedział? Że jestem wsparciem
dla ciebie? Że pewne rzeczy są aż nazbyt oczywiste?
- Szkolono go –
odparł Walter. – Żeby rozpoznawał pewne rzeczy, wzorce zachowań. On nie jest
zampolitem, to ktoś więcej.
Prychnęła.
- Nie mów rzeczy
oczywistych, jasne, że jest kimś więcej więcej, nie wiem czy on w ogóle jest
oficerem Informacji Wojskowej, słyszałeś kiedyś o pułkowniku, który
rozkazywałby żołnierzom specnazu? Do tego świetnie mówi po polsku, w zasadzie
bez rosyjskich naleciałości…
Walter zastanowił się
nad jej słowami.
- Jak zwykle widzisz
więcej niż ja – powiedział. – Jesteś zbyt szybka jak dla mnie.
- Jak dla ciebie… -
żachnęła się. – Walter, nie ma żadnych nas, jest tylko chwila odprężenia. To
cię kiedyś zgubi, fakt, że mi ufasz. Nie wierz nikomu, nawet mi.
- Nawet tobie?
- Skarżysz mi się na
Kochowskiego, to czemu wlazłeś mu na odcisk? – zapytała. – Nie mogłeś mu
przytaknąć i rzucić niezbędnego ochłapu? Napisać, jak opieprzałeś mnie i innych
przypominając o właściwej postawie? Nie możesz zachować się jak na dowódcę
przystało?
- Nadia, ja…
- Przestań –
zezłościła się. – Zachowujesz się jak durak, rób tak dalej, a zmienią nam
dowódcę, a nas rozgonią po innych kompaniach, aby przypomnieć o właściwej
postawie. A ja wtedy będę musiała sypiać z innym kamandirem, żeby coś osiągnąć.
- Nie zrobisz tego –
zaoponował. Usiłował sięgnąć dłonią do jej wygolonej głowy, ale się odsunęła.
- Nie bądź durak –
zaśmiała się. – Oczywiście, że zrobię. I napiszę o twym nieprawilnym
zachowaniu, tak samo jak pozostali.
- Nie zrobią tego.
Pokręciła głową.
- Wot, durak… Jesteś
zbyt miękki i to cię zgubi. Co, myślisz, że inni nie piszą o twoim zachowaniu?
Że Czeczen, Tamara czy Wszoła nie raportują tego, czego nie czynisz, choć
powinieneś? Że ja tego nie robię? To wszystko trafi do twoich akt towarzyszu,
aż pójdziecie na reedukację, bo nikt nie będzie już zwracał uwagi na wasze
zasługi bojowe – pokręciła głową. – Walter, ja cię proszę, zacznij ty zachowywać
się jak na lejtnanta przystało. Tak jak w Liwie. Za to cię awansowali.
Nie odpowiedział.
Zaciągnął się by poczuć jak przyjemny błogostan go unosi, a neuronikotyna
wpływa odprężająco na zwoje mózgowe.
- Zwróciłeś uwagę na
to pomieszczenie, gdzie ukrywał się szpion? – zapytała po chwili. – Ja miałam
okazję tylko rzucić okiem, bo mój dowódca posłał mnie na dół…
- Do czego zmierzasz?
– przerwał jej drobne złośliwości.
- Wysadziłeś drzwi –
powiedziała. – Zamknięte drzwi. On się tam ukrywał. Przed cieniami. A nasz
towarzysz Sokół mówił, że on podobno ma jakiś związek ze zwiększoną aktywnością
Polaków… - Walter przypomniał sobie rozrzucone kawałki barykady. – Pewnie tam
się ukrył, by przeczekać bombardowanie, kiedy odcięli go ogniem, a potem
utknął. Tylko Walter… Jeśli to szpion, to czemu uciekał na południe? Do
naszych?
- Nadia…
- Co, wierzysz w to,
że przeszedłby Kordon i dostał się do podziemnej Warszawy? Po tym jak Sokół
ostrzegł przed nim Bazę? Nic by mu nie pomogło… Nie, Walter. On uciekał, ale
przed Sokołem. Do naszych. Z jakiego powodu?
- Nadia…
- I skoro go Sokół
namierzał, musiał mieć wszczep. Taki jak nasz. Wiesz co Walter, to pewnie był
żołnierz. Gdybyśmy tam zostali chwilę dłużej mogłabym ten wszczep wyjąć i
dowiedzieć się…
Wszczepu nie było.
Był więc gdzieś nadajnik, zapewne w pakunku, pomyślał Walter. Zirytował się.
- Towarzyszko
Okuniewa – powiedział rozzłoszczony. – Przeczycie sama sobie. Z jednej strony
powtarzacie mi, że powinienem się pilnować i postępować regulaminowo, z drugiej
sami pchacie się pod rewolucyjny trybunał. Ciekawość pierwszym etapem na drodze
do reedukacji, zapomnieliście? – ale w głębi ducha wciąż myślał o tym, czego
Nadieżda nie widziała. O Sokole, który szukał wszczepu po tym jak strzelił
tamtemu w twarz, czyniąc ją niemożliwą do rozpoznania. Sprawiając, że trup stał
się nieznanym żołnierzem. Zaraz, co on krzyknął?
- Wiem – wzruszyła
ramionami. – Po prostu on mnie niepokoi. A ten Suworow… Jakby przewidywał
wszystkie moje ruchy. Byłam przekonana, że będą chcieli nas zabić. Kiedy wpuścili
nas na pokład, sądziłam, że zrobią to po wylądowaniu… Zdziwiłam się, że Sokół
zostawił ślady…
Mrok. Przypomniało mu
się, co powiedział tamten. Mówił zapewne o tych cieniach. Przez chwilę chciał
jej o nich powiedzieć, ale zrezygnował. Mimo całego swego sprytu i
inteligencji, gubiła ją jej ciekawość. Zresztą to już nieważne, im szybciej
wyrzuci to z pamięci, tym lepiej.
- Myślę, że pora o
tym wszystkim zapomnieć – powiedział – Gdzie nam prostaczkom do tajemnic
Informacji Wojskowej. Mamy chwilę odpoczynku, wykorzystajmy ją – przyciągnął
Nadię do siebie. – A Sokoła już więcej nie spotkamy – szepnął nim pocałował jej
kark.
Mylił się.
Wezwanie nadeszło dwa
dni później. Przygotowywali się powoli do wymarszu. Zezwolono im na 24 godzin
odpoczynku, dodatkową dobę wymusili wojskowi lekarze, stwierdzając, iż
puszczenie drużyny z powrotem w pole z tak dużą dawką promieniowania w
organizmie, równać się będzie bezpowrotnej utracie żywotnej tkanki
społeczeństwa. Wpakowano ich więc z powrotem pod chemiczne prysznice, nafaszerowano
lekami, aż wreszcie Walter otrzymał rozkaz przejścia w stan gotowości.
Przez minione dwa dni
koszary stopniowo się zapełniły, choć nie osiągnęły jeszcze stanu sprzed
rozpoczęcia Odwetu. Z Dzikich Pól cofano część walczących Kompanii aby umożliwić
im dezynfekcję i wypoczynek przez dalszymi działaniami. Niestety promieniowanie
na rubieży było zbyt duże, aby wojsko mogło pozostać tam na dłużej. Nie bez
znaczenia był również fakt, iż część plutonów została mocno przetrzebiona
podczas walk w Ząbkach i w dalszej części zony. Aktywność Polaków przeszła
wszystko co do tej pory znali; rozmnożyli się oni w nieznanym dotąd stopniu.
Atak zatrzymał się kilka wiorst za Wołominem, a front rozciągnął się na północ,
w kierunku Radzymina, który został odbity z polskich rąk. Twory przetrzebiono,
plan minimum został osiągnięty. Stawka tym razem nie zamierzała jednak dopuścić
do sytuacji, gdy Polacy rozpanoszą się i znowu zepchną siły patrolowe pod
Warszawę, zagrażając wschodniej linii
kolejowej. Spod Siedlec także wyruszyły pułki Drugiej Armii i od Sokołowa
Podlaskiego kierowały się zachód, planując w Łochowie nawiązać kontakt z
oddziałami maszerującymi na Tłuszcz.
Stamtąd z kolei zakładano marsz na Wyszków, tym samym zamierzając
zepchnąć Polaków aż za Narew, która miała stać się na granicą zony, przyjmując
oczywiście, że rzeka wciąż istniała. Teoria ta zderzała się jednak z
aktywnością zony, jej nieprzewidywalnymi zmiennymi i szalejącymi odczytami
promieniowania. Na razie dokonywano rotacji piechoty, czekając aż wszystkie
oddziały osiągną zaplanowane pozycje, a tanki pilnie strzegły zajętych terenów.
Próby wypuszczenia między Radzymin a Wołomin eskadr bombowców nie skończyły się
dobrze. Po stracie kilku maszyn dowództwo wstrzymało loty w kierunku Wyszkowa i
jak zwykle niezbędne było użycie niewielkich patroli zwiadowczych, mogących
rozpoznać zagrożenie stojące na drodze wojska. Stąd i w bój szykowano oddział
Waltera, którego już uprzedzono, że po przetransportowaniu pod Radzymin wyruszy
w kierunku Serocka, a następnie dokona zwiadu wzdłuż Narwi, która jak
wskazywały stare mapy była rzeką dość szeroką, mogącą wymagać forsowania.
Zapowiadało to wiele niebezpieczeństw, zwłaszcza że było to już poza rubieżą
zony, w sercu Dzikich Pól, gdzie nic nie było już takie jak dawniej. Nie
zdołano uzupełnić stanu drużyny, z uwagi na priorytet przyznany dla piechocie,
która poniosła duże straty podczas walk w Ząbkach. Ich efekt był jednak aż
nadto widoczny, w promieniu kilku wiorst od Warszawy brak było jakichkolwiek
Polaków, choć ceną za to była powstała w miejscu istniejących tam ruin i
gruzowisk, całkowicie płaska i spalona do cna ziemia.
Do Kordonu powróciły
także cztery plutony Dziewiątej Kompanii, z nieco zmniejszonym stanem osobowym
wskutek strat poniesionych w walce. Arkuszyn dał ludziom dobę odpoczynku, sam
zaś polecił dokonanie niezbędnych uzupełnień i napraw. Skutkiem tego szef
kompanii dwoił się i troił usiłując w tak krótkim czasie zaprowiantować wojsko,
uzupełnić paliwo i przywrócić do stanu używalności uszkodzone wozy BWP.
Arkuszyn zaś nakazał lejtnantom dowodzącym plutonom by przymknęli oczy na
upojenie alkoholowe żołnierzy przez pierwszą dobę od powrotu do koszar, by już
dzień później zaprowadzić na powrót zwyczajową dyscyplinę. Sierżanci biegali
więc z nerwowym krzykiem sprawdzając stan broni, pilnując aby doprowadzono ją
do należytego porządku. W tym czasie Walter był już u zbrojmistrza uzupełniając
zużytą amunicję, potwierdzając jej pobranie podpisami na stosownych
formularzach.
Tam zastał go
Kochowski, na twarzy którego malowała się satysfakcja.
- Ach, tu jesteście,
towarzyszu młodszy lejtnancie – wydawał się zadowolony.
- Mogę wam w czymś
pomóc, towarzyszu kapitanie? – zapytał Walter.
- No i doigraliście
się wreszcie młodszy lejtnancie – rzekł z satysfakcją zampolit podając mu
niewielką kartkę papieru. – To przyszło dziś rano ze sztabu.
Walter spoglądał na
dokument opatrzony czerwonymi pieczęciami, zawierający pouczenie o
konsekwencjach związanych z niewypełnieniem zawartego tam polecenia.
- Pokwitować gdzieś
odbiór towarzyszu kapitanie? – zapytał wreszcie.
- Doigraliście się,
towarzyszu – rzekł Kochowski. – Widać wieści o waszej niewłaściwej postawie
doszły bardzo wysoko, skoro macie stawić się bezpośrednio w siedzibie
Informacji Wojskowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz