poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 5

Nadieżda usadowiła się tak, aby mieć na wprost siebie obu desantowców. Suworow nie spuszczał z niej wzroku, spoczął na fotelu plecami do pilota, mając ją wciąż przed oczami. Od niechcenia wyjął zza pasa nóż, którym zaczął się bawić. Nigdy wcześniej nie widziała takiego noża, całego czarnego, ze skórzaną rączką, ostro zakończonego. Przerzucał go z ręki do ręki i zakręcił nim młynka, pokazując swą biegłość, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy, nie patrząc nawet swe ręce. Z boku przy włazie stał Walter, spoglądał na pole bitwy, jak zawsze skupiony wyłącznie na Polakach, jakby nieświadom tego zagrożenia. Ostentacyjnie Suworowa ignorował, stojąc plecami do kogoś, kto właśnie okazał się wrogiem dużo bardziej niebezpiecznym, niż wszystko, z czym walczyli na Dzikich Polach. Doskonale wiedział, że jak każdy pies łańcuchowy desantowiec nie zrobi nic bez rozkazu swego pana.

Przez otwarty właz wznoszącego się wiertalotu widoczne było pole walki. Poniżej Arkuszyn formował swych ludzi, którzy pod osłoną tanków zajmowali pozycje. PT-81 maszerowały w kierunku zniszczonych okolic dawnej cegielni, nie bacząc na płonący tam ogień. W przeciwieństwie do ciężkich i olbrzymich T-79 o niszczycielskiej sile, były niewielkie. Nie dysponowały tak dużą siłą ognia, zaprojektowane i stworzone do walk na Dzikich Polach, świetnie sprawdzały się w starciu z Polakami. Posiadały także mniejsze załogi, w krótkich kabinach mieściło się jedynie dwóch tankistów. Rozstawiły się już na pozycjach i uruchomiły swe śmiercionośne miotacze ognia, a długie strumienie płomieni popłynęły z luf rażąc plamę. Została całkowicie odcięta zaporową linią ognia, a na jej grzbiet spadł metanapalm. Nim wiertalot się obrócił, Walter dostrzegł, że machając mackami na wszystkie strony zaczęła się cofać.

Ujrzał jeszcze Ząbki, które zmieniły się w piekło. Po zrujnowanej miejscowości nie został teraz żaden ślad, przez gruzowisko z trudem przemieszczały się BWP przerzucające piechotę, w ślad za pozostałymi siłami napierającymi na północ, gdzie kroczyły powoli tanki i podążali żołnierze. Polacy wyraźnie ustępowali pod naporem wojska, a Druga Armia zwyciężała i parła naprzód, odbijając zonę z rąk nieprzyjaciela. Wkrótce natarcie będzie musiało stanąć, Stawka koordynując działania nie mogła pozwolić, aby front ataku wysunął się zbytnio naprzód, przed oddziały osłaniające je od flanki, z dala od linii zaopatrzenia. To ostatnie mogło być problematycznie, dopóki uaktywniały się zmienne, uniemożliwiając loty transporterów. Armia będzie musiała także zaczekać, aż dopali się zniszczony działami Warszawy obszar, nim będzie można weń wkroczyć. Walter przewidywał, że za kilkanaście godzin działa wystrzelą znowu, daleko w głąb Dzikich Pól, a Druga Armia rozciągnie siły szeroko za Radzymin i Tłuszcz, aż po obszar gdzie będzie musiała stanąć, hen pod Wyszkowem, gdzie od dawna panowały inna geografia i fizyka. Jasne było jednak, że Druga Armia Wojska Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej zwycięża, a odwet został wzięty. Nie rokowało to dobrze drużynie, bowiem oznaczało, iż zamiast upragnionego odpoczynku i przepustki do Warszawy, po uzupełnieniu zapasów czeka ich powrót na front. Tak daleko na Dzikich Polach rozpoznanie lotnicze nie będzie już możliwe, zatem wkrótce Szpica będzie musiała podążyć przed Piątą Zmechdywizją, rozpoznając trasę dla Dziewiątej Kompanii. Potem wiertalot obrócił się, pochylił dziób i poleciał na południe, a Walter mógł jedynie oglądać z wysokości kierujące się w kierunku Ząbek kolejne oddziały, w tym karne bataliony, mające dokonać oczyszczenia zniszczonego miasta.

Przeszedł w głąb kabiny, mijając Nadieżdę i Suworowa, siedzących w fotelach na wprost, utrzymujących ciągły kontakt wzrokowy, zamkniętych w jakimś skomplikowanym szachu wojny nerwów. Opadł na wolny fotel wewnątrz maszyny, tuż obok Sokoła, siedzącego z przymkniętymi oczyma. Plecak rzucił u stóp.

- Jak ręka, tawariszcz zampolit? – zapytał.

Sokół spojrzał na niego uważnie.

- Wyliżę się – stwierdził krótko. – Na wojnie o utrzymanie komunizmu poniosłem niezbędną ofiarę.

Walter nie wiedział, co odpowiedzieć. Oczy Sokoła czujnie mu się przyglądały, aż poczuł się nieswojo.

Za oknami zapadła ciemność, gdy opuścili strefę wojny i wlecieli w noc, którą kilka minut później rozświetliły światła Kordonu. Podeszli do lądowania od wschodu, namierzani przez działka przeciwlotnicze, wysyłając strzelcom kody identyfikacyjne, aby wpuszczono ich do bezpiecznej strefy. Tak blisko zachowywano wszelkie procedury, mimo iż teoretycznie nie groził tu atak Imperialistów, a zagrożeniem mogły stać się wyłącznie twory zony. Przelecieli nad wschodnią linią kolejową, zapewniającą łączność i zaopatrzenie miasta, strzeżoną i patrolowaną codziennie przez opancerzone pociągi. Tory krzyżowały się w skomplikowanym układzie, w znajdującym się tutaj węźle; część z nich wbiegała pod ziemię, łącząc się z liniami metra. Przechodziła przez miasto, wydobywając się na powierzchnię w węźle zachodnim, skąd trakcja kierowała się ku Poznaniowi, granicy cywilizacji. Dalej ciągnęły się już wyłącznie ziemie spustoszone przez Imperialistów, którzy zniszczyli je, by powstrzymać zwycięski pochód komunizmu. Na południe z węzła zachodniego biegła nitka zbudowana już po wojnie, prowadząca przez Grójec i fort Białobrzegi, do okręgu przemysłowego z siedzibą w Radomiu. Okazała się niezbędna po tym, jak południowa zona odcięła istniejącą trasę wiodącą przez Piaseczno. Jednakże serce biło tu, gdzie był Kordon, a linia kolejowa biegła ku Lublinowi, aż za kres Dzikich Pól. Stamtąd rozgałęziała się, zapewniając łączność z innymi miastami republik związkowych i terenami niezniszczonymi przez wojnę. Tam wreszcie zbiegały się linie naziemne, wiodące do odległych zauralskich fabryk uzbrojenia, ukrytych głęboko w trzewiach gór. Nic więc dziwnego, że tory padały często ofiarą sabotażu Imperialistów, usiłujących przeciąć linie zaopatrzeniowe. Stopniowo jednak państwa związkowe przenosiły je pod ziemię, tę naturalną siedzibę ludzkości, zamieszkującą bezpieczne bunkry miast. Z czasem zapewne zagłębi się w niej także cały węzeł wschodni i odchodzące stąd pociągi będą bezpieczne przed atakami ludzi i sił przyrody.

Walter, spoglądający na idącą  pod nim wojenną lokomotywę, rozmyślał o tym jak twardzi muszą być żołnierze Sił Ochrony Kolei, którzy pozostawali przez większą część służby na zewnątrz, chroniąc Transporty i nie mogli liczyć na częsty pobyt pod ziemią. Trasa w dużej mierze wiodła przez otwartą przestrzeń leżącą z dala od zony lecz i tam zapędzali się Polacy,  których liczba wzrastała w sposób niewspółmierny do zużycia amunicji, służącej do ich wytępienia. Ciągnące się nieprzerwanie puste pola wzbudzić mogły panikę.

Wiertalot przemknął nad wysokim murem Kordonu, mijając pancerną bramę kolejową. Przeleciał nad rozstawionymi licznie wzdłuż żelbetonowego muru wieżami, na których bezpieczeństwa strzegły straże wyposażone w działka, mogące zniszczyć cele powietrzne i naziemne, wspomagane przez detektory ruchu i liczniki Geigera-Pietroszyna, mierzące poziom natężenia polactwa. W przypadku jego wzrostu rozpoczynano działania pacyfikacyjne. Tuż pod murem, po stronie Dzikich Pól, ciągnęła się osada bunkrów zwana Podkordonem, w której przebywali zeki czyli rabowie wykonujący prace naprawcze i fortyfikacyjne, gdzie schronienie znajdowali także powracający z Dzikich Pól stalkerzy, przynoszący wieści i rozmaite znaleziska. Chętnie je skupowano, zaś dla wywiadu wieści przynoszone przez tych wędrowców bywały bezcenne, jako że zapuszczali się w rejony, w które nie wysyłano patroli, nie chcąc ryzykować utraty ludzi i sprzętu.

Za murem znajdowała się baza wojenna, w większości ukryta bezpieczne pod ziemią, połączona ze sobą siecią tuneli. Teraz na powierzchni kwitł ruch związany z prowadzonym kilka wiorst stąd natarciem, panowało bitewne zamieszanie. Mi-6 znosiły z pola walki uszkodzone tanki, osadzając je na płycie warsztatowej, skąd zjeżdżały windą w dół, bezpieczne kryte za płytami bunkra. Logistyczni biegali, odprawiano BWPy, gdy do wyruszenia przygotowywano kolejne kompanie Zmechdywizji, wreszcie wyruszały pojazdy zaopatrzeniowe, bowiem czoło natarcia zdążyło już wystrzelać całą amunicję. Nad tym wszystkim przemknął wiertalot, przelatując nad naziemnymi konstrukcjami wsparcia, kierując się ku płycie lotniska bojowego, wysuniętej spod ziemi na powierzchnię. Tam osiadł nieopodal innych maszyn, które właśnie tankowano i przygotowywano do startu, a wirniki zwolniły.

Opuścili pokład kierując się ku hangarowi dezynfekcyjnemu, gdyż tylko poprzez niego możliwe było przedostanie się do pozostałych pomieszczeń Kordonu, oddzielonych od płyty lotniska drutem kolczastym. Procedura nie mogła ominąć nawet Sokoła zwłaszcza, że ranił go nieznany typ twora. Gdy dochodzili do bramy, skąd wśród zasieków wiodła trasa do hangaru, okazało się, że na Sokoła czekają kolejni żołnierze specnazu. Zasalutowali mu, a mężczyzna zatrzymał się by odwrócić się po raz ostatni do Szpicy.

- Towarzysze – powiedział głośno. – Ludowa ojczyzna dziękuje wam za wasze zaangażowanie. Nie zostanie ono zapomniane. Przypominam, iż jakiekolwiek rozmowy na temat tej misji, nawet między sobą, zostaną ukarane. Dzisiejsze wydarzenie objęte są najwyższą klauzulą. Zrozumiano?

- Tak jest – powiedzieli zmęczonymi głosami.

- Nie mówcie nic, wróg czuwa – dodał. Otwarto dla niego oddzielną furtkę prowadzącą do pomieszczeń dezynfekcyjnych, nim tam poszedł, odwrócił się i wyjął zza pazuchy coś, co podał specnazowcowi z dystynkcjami lejtnanta. Ten skinął głową, jasnym było, że odpowiedzialność za pilnowanie tej rzeczy przechodzi teraz na niego. Suworow spojrzał jeszcze w stronę Nadieżdy, pokazując jej wymownym gestem, co z nią chętnie by uczynił.

- Gawniok – mruknęła.

- Towarzysze – podniósł głos Walter. – Jesteśmy na powrót w ludowej ojczyźnie. Przypominam o zachowaniu postaw godnych komunistycznego żołnierza.

- Podziękował wam przynajmniej za uratowanie życia, tawariszcz lejtnant? – zapytał Czeczen.

- Najlepiej jak umiał – odparł Walter, wspominając lufę Suworowa wbijającą się w jego pierś, którego rozkaz wyraźnie obejmował utajnienie misji Sokoła, nieprzewidując pozostawienia świadków. Lecz skoro polecił ich oszczędzić, musiało się za tym kryć coś, nad implikacjami czego nie chciał się teraz zastanawiać.

Milczeli wiedząc, że pora powrócić do koszarowej rzeczywistości, w której najlepiej nie odzywać się i czuwać, by wyłowić najmniejsze możliwe odstępstwa; gdzie mógł kryć się  ideologiczny wróg, o którym należało zameldować.

Przez bramę podążyli w kierunku hangaru. Weszli do środka, w wąskim korytarzu oświetlonym bladym światłem słabych żarówek rozdzielili się. Mężczyźni udali się innym kierunku. Po chwili dotarli do pomieszczenia, o surowych żelbetonowych ścianach, gdzie zaczęli się rozbierać, zdejmując z siebie śmierdzące i sztywne umundurowanie. Z broni wyjęli magazynki, rozłożyli ją na części, kładąc na taśmie przesyłowej wraz z pełnym wyposażeniem. Gdy ułożyli już to wszystko i stali nadzy na zimnej betonowej podłodze, Walter wcisnął przycisk, a taśma ruszyła wioząc ich sprzęt na odkażanie. Oni zaś przeszli dalej, do pomieszczenia, w którym chlusnęła na nich zimna woda z zawieszonych wyżej pryszniców. Stojąc pod strumieniem chemicznych środków, spłukujących z niego zonę, Walter powoli zaczął się odprężać. Wrócili do bazy, teraz już bezpieczni we wnętrzach pomieszczenia pozbawionego okien, wreszcie co najważniejsze, przeżyli spotkanie z Sokołem. Od momentu gdy napotkali go w Markach, najbardziej obawiał się chwili zakończenia tego zadania. A jednak pozwolono im odejść. Ceną tego wszystkiego była śmierć Komara.

Napięcie powoli go opuszczało. Jego myśli uciekły ku Nadieżdzie, jednak na razie nie mógł sobie pozwolić jeszcze na chwilę odpoczynku.

 

Po badaniu medycznym, zaaplikowaniu zastrzyków i tabletek, uznano ich poziom napromieniowania za zadowalający, zezwalając na powrót do koszar. Odebrali swe rzeczy, przyodziali fartuchy dezynfekcyjne i schodami zeszli w głąb wąskich tuneli, kierując się w stronę podziemnych baraków. Tam rozdzielili się, bowiem Walter miał jeszcze przed sobą szereg obowiązków. Czeczen i Wszoła także nie mogli jeszcze udać na spoczynek, czekało ich czyszczenie i konserwacja broni, a Walter bez ceregieli wręczył im swoje wyposażenie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że odpoczynek może być krótki, choć regulacje przewidywały po powrocie z tygodniowego pobytu w zonie dwa tygodnie przerwy od działań poza Dzikimi Polami; sytuacja była jednak wyjątkowa. Prowadzone natarcie miało ich wkrótce wezwać.

Atak wydrenował Kordon z ludzi, żelbetonowe korytarze, gdzie zazwyczaj w wąskich przejściach trudno było się wyminąć i zasalutować, były teraz puste. Ale Kordon budowano jako bazę wojskową, nie zapewniał więc luksusów i szerokich korytarzy tuneli metra podziemnego miasta. Walter udał się do siedziby Kompanii, gdzie zastał jedynie oficera politycznego, patrzącego na niego niechętnym wzrokiem. Wojsko ruszyło na front, wraz z nim nawet szef kompanii, zbrojmistrz i gaciowi, na czas walk na miejscu pozostawiono jedynie szkieletową obsługę. Walter zameldował się regulaminowo, pobrał kartę papieru, usiadł przy biurku i w bladym świetle żarówki zaczął cyrylicą wystukiwać raport. Szło mu nieco opornie, długo trwało nim skończył, podpisał i zdał oficerowi, który wciąż nie odezwał się do niego żadnym słowem.

Kapitan Ławrientij Bolesławowicz Kochowski studiował dokument długo i uważnie, podczas gdy Walter stał w postawie zasadniczej, wpatrując się wyuczonym ruchem w niewidoczny punkt żelbetonowej ściany.

- Ciekawe zakończenie, tawariszcz młodszy lejtnant – odezwał się wreszcie poprawiając okulary Kochowski. – „Tamże przyjęto do wykonania zlecone zadanie Bazy, po jego zakończeniu powrócono do Kordonu”. Raport nie precyzuje nic więcej.

- Takie otrzymałem rozkazy, tawariszcz zampolit – odparł Walter. – Rozkazy objęte klauzulą najwyższej tajności.

- Nie obejmuje ona oficerów Informacji – Kochowski przypomniał do jakiej formacji należy, mimo iż był formalnie członkiem Kompanii. Prawda była nieco inna, bo funkcję kompanijnych zampolitów pełnili zazwyczaj pozbawieni perspektyw karierowicze, starający się tu zasłużyć, nie mając wystarczających koneksji by trafić do elitarnych wydziałów śledczych i wywiadowczych. Nadzorujących postawę żołnierzy i szukających wśród nich odstępstw, zwano czasem wrzodami, jako że ich funkcja w kompanii prócz węszenia spisków była nikła. Na szczęście mocni dowódcy, tacy jak Arkuszyn, potrafili utemperować nadmierną nadgorliwość zampolitów, którzy chwytali wiatr w żagle pod ich nieobecność.

- Poinformowano mnie, że jeśli zdradzę tę informację czeka mnie kara gorsza od śmierci, a każdy, kto wykaże zainteresowanie w najlepszym wypadku zostanie wysłany na front zachodni, towarzyszu kapitanie – Walter oderwał wzrok od ściany i spojrzał w oczy młodemu zampolitowi. Ten zamrugał oczami.

- W takim razie gratuluję postawy – powiedział po chwili przychylnie. – Oczywiście potwierdzę powyższe, towarzyszu młodszy lejtnancie.

- Oczywiście, towarzyszu kapitanie.

Zwycięstwo jak łatwo można było przewidzieć było krótkie, a Walter wiedział, że przyjdzie mu pożałować chwilowej satysfakcji.

- Właśnie, wracając do kwestii postawy – Kochowski znowu spojrzał w kartkę. – Brakuje mi tu jakoś szczegółów zachowania wojska. Określenie „postawa bez zarzutu” nie wystarczy, nie mogę przyjąć do wiadomości, iż prosty żołnierz nie potrzebował naprowadzenia na właściwe tory myślenia, że jego klasowa świadomość była przez cały czas na odpowiednim poziomie…

- Tak było, towarzyszu zampolit.

- A moim zdaniem wasza czujność się obniża i nie dbacie o budowanie właściwej świadomości wojska – powiedział z widoczną satysfakcją Kochowski. – W przeciwieństwie do raportów innych młodszych oficerów, u was nie ma reprymend, brak informacji o podejmowanych działaniach wychowawczych. Skonfrontuję wasz raport z raportami waszych żołnierzy, zobaczymy czy dostrzegli oni jakieś nieprawidłowości wśród swoich kolegów… bądź u dowódcy – podkreślił na zakończenie.

Walter nie zareagował. Kochowski przeciągnął się i założył ręce za głowę.

- Stoicie jak sztubak – rzekł. – A jesteście teraz młodszym oficerem. Oczekuje się od was więcej. Być może ta wasza promocja była przedwczesna, a wasze zasługi polityczne zbyt małe…

- Moje główne zasługi były nieco inne, tawariszcz zampolit – przypomniał buńczucznie Walter.

- A tak – zgodził się Kochowski. – I teraz widać w waszej postawie wyraźne efekty. Zawsze byłem zdania, że promowanie za działania bojowe to błąd, bo nic w wojsku nie jest tak ważne jak dyscyplina i postawa wychowawcza. To widać w waszym wypadku.

Walter ugryzł się w język. I tak powiedział już za dużo, zderzenie z codziennością koszarowego świata po powrocie z zony zawsze przychodziło mu z trudem. Kochowski spoglądał na niego z wyraźną satysfakcją, oczekując aż Walter spuści głowę i przyzna się do błędu. Niedoczekanie twoje, ty wrzodzie.

- A zatem mamy brak odpowiedniej czujności, nie kształtowanie postawy żołnierza, a tym samym naruszenie dyscypliny i jeszcze to – zampolit pomachał raportem. – Śmierć szeregowego Komarowskiego – Walter cofnął się myślami do wydarzeń na nasypie, podczas gdy Kochowski podniósł głos. – Napisaliście, że zginął wskutek znalezienia się w polu rażenia bomb. To niedopuszczalne! Sugerujecie, że nasze lotnictwo popełniło pomyłkę? Siejecie defetyzm! Szeregowy Komarowski zginął podczas starcia z wrogiem! Jeśli kogoś to obciąża, to was! Natychmiast poprawcie mi ten raport i przepiszcie raz jeszcze w całości towarzyszu młodszy lejtnancie.

Walter gwałtownie przysunął się do przodu opierając o biurko, aż zaskoczony Kochowski odskoczył gwałtownie do tyłu.

- Nie mogę, towarzyszu zampolicie – powiedział Walter.

- Odmawiacie wykonania rozkazu, towarzyszu młodszy lejtnancie? – podniósł się ze swojego miejsca zampolit.

- Zgodnie z przepisami raporty sporządzone podczas prowadzenia działań wojennych, nawet w przypadku rażących niezgodności formalnych, mogą zostać uzupełnione w terminie późniejszym, lecz nie muszą być poprawiane – odparł spokojnie Walter. – A jesteśmy właśnie w trakcie działań wojennych, czyżbyście zapomnieli o tym, tawariszcz zampolit? A może wskazane będzie zameldowanie o waszej niewłaściwej bojowej postawie?

Mierzyli się wzrokiem, wreszcie zampolit usiadł, a Walter się cofnął.

- Uważajcie, towarzyszu młodszy lejtnancie – powiedział Kochowski.

- Uważam codziennie, towarzyszu zampolit – odparł Walter. – Na froncie podczas działań wojennych, kiedy bronię naszej ludowej ojczyzny i walczę o utrzymanie komunizmu, narażając swe życie.

- Nie zawsze was to ochroni – wycedził Kochowski. – Udzielam wam oficjalnej reprymendy, za brak kształtowania postaw wojska i utrzymywania dyscypliny. Odmaszerować.

Walter zasalutował i opuścił pomieszczenie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zrobił coś głupiego, a z Kochowskiego właśnie uczynił sobie wroga. Za swoimi papierkami był w zasadzie niegroźny, temperowany przez Arkuszyna, którego pozycja i zasługi bojowe sprawiały, że Walter nie musiał się obawiać niskiej rangi zampolitów. Z drugiej strony Walter uczynił coś, czego nie powinien robić, jeśli chciał budować swą karierę wojskową. Właściwym byłoby doniesienie, że zampolit nie przestrzega przepisów, co zapewniłoby punkty w rozgrywce i stało się wyjściową dla przyszłego awansu. Waltera jednak zupełnie to nie interesowało i gdyby nie zmęczenie oraz ostatnie wydarzenia, nie stawiłby mu czoła. Zapewne jutro będzie tego żałował.

Na razie jednak szedł wąskimi korytarzami, skręcając w kierunku koszar, w słabo oświetlone rejony, docierając do niewielkiego pomieszczenia, gdzie znajdował się składzik. Tam nagle poczuł na swej szyi czyjąś dłoń, a potem został pociągnięty do tyłu.

Nadieżda wpiła się łapczywie w jego usta, całując go mocno, pchnęła na ścianę, zaczynając ściągać z niego mundur.

 

Po wszystkim ubrali się szybko, nie mogąc pozwolić, aby ktoś zaskoczył ich na bezpośrednim naruszeniu regulaminu Ludowego Wojska Polskiej KRR lub domniemaniu takiego naruszenia. Choć było to wykroczenie, na które patrzono przez place i nawet je tolerowano, nie można było pozwolić na jego rozprzestrzenienie, rozsyłano więc winnych w dwie strony świata, na oddalone od siebie odcinki frontu. Siedli na ziemi paląc skręty z neuronikotyny, wiedząc, że w tym miejscu nikt ich nie usłyszy. Do składziku wiódł tylko jeden korytarz, a koszary były puste.

- Skąd ten cały Sokół o nas wiedział?  - zastanawiała się Nadieżda. – Nawet nas nie znał, a słyszałeś, co powiedział? Że jestem wsparciem dla ciebie? Że pewne rzeczy są aż nazbyt oczywiste?

- Szkolono go – odparł Walter. – Żeby rozpoznawał pewne rzeczy, wzorce zachowań. On nie jest zampolitem, to ktoś więcej.

Prychnęła.

- Nie mów rzeczy oczywistych, jasne, że jest kimś więcej więcej, nie wiem czy on w ogóle jest oficerem Informacji Wojskowej, słyszałeś kiedyś o pułkowniku, który rozkazywałby żołnierzom specnazu? Do tego świetnie mówi po polsku, w zasadzie bez rosyjskich naleciałości…

Walter zastanowił się nad jej słowami.

- Jak zwykle widzisz więcej niż ja – powiedział. – Jesteś zbyt szybka jak dla mnie.

- Jak dla ciebie… - żachnęła się. – Walter, nie ma żadnych nas, jest tylko chwila odprężenia. To cię kiedyś zgubi, fakt, że mi ufasz. Nie wierz nikomu, nawet mi.

- Nawet tobie?

- Skarżysz mi się na Kochowskiego, to czemu wlazłeś mu na odcisk? – zapytała. – Nie mogłeś mu przytaknąć i rzucić niezbędnego ochłapu? Napisać, jak opieprzałeś mnie i innych przypominając o właściwej postawie? Nie możesz zachować się jak na dowódcę przystało?

- Nadia, ja…

- Przestań – zezłościła się. – Zachowujesz się jak durak, rób tak dalej, a zmienią nam dowódcę, a nas rozgonią po innych kompaniach, aby przypomnieć o właściwej postawie. A ja wtedy będę musiała sypiać z innym kamandirem, żeby coś osiągnąć.

- Nie zrobisz tego – zaoponował. Usiłował sięgnąć dłonią do jej wygolonej głowy, ale się odsunęła.

- Nie bądź durak – zaśmiała się. – Oczywiście, że zrobię. I napiszę o twym nieprawilnym zachowaniu, tak samo jak pozostali.

- Nie zrobią tego.

Pokręciła głową.

- Wot, durak… Jesteś zbyt miękki i to cię zgubi. Co, myślisz, że inni nie piszą o twoim zachowaniu? Że Czeczen, Tamara czy Wszoła nie raportują tego, czego nie czynisz, choć powinieneś? Że ja tego nie robię? To wszystko trafi do twoich akt towarzyszu, aż pójdziecie na reedukację, bo nikt nie będzie już zwracał uwagi na wasze zasługi bojowe – pokręciła głową. – Walter, ja cię proszę, zacznij ty zachowywać się jak na lejtnanta przystało. Tak jak w Liwie. Za to cię awansowali.

Nie odpowiedział. Zaciągnął się by poczuć jak przyjemny błogostan go unosi, a neuronikotyna wpływa odprężająco na zwoje mózgowe.

- Zwróciłeś uwagę na to pomieszczenie, gdzie ukrywał się szpion? – zapytała po chwili. – Ja miałam okazję tylko rzucić okiem, bo mój dowódca posłał mnie na dół…

- Do czego zmierzasz? – przerwał jej drobne złośliwości.

- Wysadziłeś drzwi – powiedziała. – Zamknięte drzwi. On się tam ukrywał. Przed cieniami. A nasz towarzysz Sokół mówił, że on podobno ma jakiś związek ze zwiększoną aktywnością Polaków… - Walter przypomniał sobie rozrzucone kawałki barykady. – Pewnie tam się ukrył, by przeczekać bombardowanie, kiedy odcięli go ogniem, a potem utknął. Tylko Walter… Jeśli to szpion, to czemu uciekał na południe? Do naszych?

- Nadia…

- Co, wierzysz w to, że przeszedłby Kordon i dostał się do podziemnej Warszawy? Po tym jak Sokół ostrzegł przed nim Bazę? Nic by mu nie pomogło… Nie, Walter. On uciekał, ale przed Sokołem. Do naszych. Z jakiego powodu?

- Nadia…

- I skoro go Sokół namierzał, musiał mieć wszczep. Taki jak nasz. Wiesz co Walter, to pewnie był żołnierz. Gdybyśmy tam zostali chwilę dłużej mogłabym ten wszczep wyjąć i dowiedzieć się…

Wszczepu nie było. Był więc gdzieś nadajnik, zapewne w pakunku, pomyślał Walter. Zirytował się.

- Towarzyszko Okuniewa – powiedział rozzłoszczony. – Przeczycie sama sobie. Z jednej strony powtarzacie mi, że powinienem się pilnować i postępować regulaminowo, z drugiej sami pchacie się pod rewolucyjny trybunał. Ciekawość pierwszym etapem na drodze do reedukacji, zapomnieliście? – ale w głębi ducha wciąż myślał o tym, czego Nadieżda nie widziała. O Sokole, który szukał wszczepu po tym jak strzelił tamtemu w twarz, czyniąc ją niemożliwą do rozpoznania. Sprawiając, że trup stał się nieznanym żołnierzem. Zaraz, co on krzyknął?

- Wiem – wzruszyła ramionami. – Po prostu on mnie niepokoi. A ten Suworow… Jakby przewidywał wszystkie moje ruchy. Byłam przekonana, że będą chcieli nas zabić. Kiedy wpuścili nas na pokład, sądziłam, że zrobią to po wylądowaniu… Zdziwiłam się, że Sokół zostawił ślady…

Mrok. Przypomniało mu się, co powiedział tamten. Mówił zapewne o tych cieniach. Przez chwilę chciał jej o nich powiedzieć, ale zrezygnował. Mimo całego swego sprytu i inteligencji, gubiła ją jej ciekawość. Zresztą to już nieważne, im szybciej wyrzuci to z pamięci, tym lepiej.

- Myślę, że pora o tym wszystkim zapomnieć – powiedział – Gdzie nam prostaczkom do tajemnic Informacji Wojskowej. Mamy chwilę odpoczynku, wykorzystajmy ją – przyciągnął Nadię do siebie. – A Sokoła już więcej nie spotkamy – szepnął nim pocałował jej kark.

Mylił się.

Wezwanie nadeszło dwa dni później. Przygotowywali się powoli do wymarszu. Zezwolono im na 24 godzin odpoczynku, dodatkową dobę wymusili wojskowi lekarze, stwierdzając, iż puszczenie drużyny z powrotem w pole z tak dużą dawką promieniowania w organizmie, równać się będzie bezpowrotnej utracie żywotnej tkanki społeczeństwa. Wpakowano ich więc z powrotem pod chemiczne prysznice, nafaszerowano lekami, aż wreszcie Walter otrzymał rozkaz przejścia w stan gotowości.

Przez minione dwa dni koszary stopniowo się zapełniły, choć nie osiągnęły jeszcze stanu sprzed rozpoczęcia Odwetu. Z Dzikich Pól cofano część walczących Kompanii aby umożliwić im dezynfekcję i wypoczynek przez dalszymi działaniami. Niestety promieniowanie na rubieży było zbyt duże, aby wojsko mogło pozostać tam na dłużej. Nie bez znaczenia był również fakt, iż część plutonów została mocno przetrzebiona podczas walk w Ząbkach i w dalszej części zony. Aktywność Polaków przeszła wszystko co do tej pory znali; rozmnożyli się oni w nieznanym dotąd stopniu. Atak zatrzymał się kilka wiorst za Wołominem, a front rozciągnął się na północ, w kierunku Radzymina, który został odbity z polskich rąk. Twory przetrzebiono, plan minimum został osiągnięty. Stawka tym razem nie zamierzała jednak dopuścić do sytuacji, gdy Polacy rozpanoszą się i znowu zepchną siły patrolowe pod Warszawę, zagrażając  wschodniej linii kolejowej. Spod Siedlec także wyruszyły pułki Drugiej Armii i od Sokołowa Podlaskiego kierowały się zachód, planując w Łochowie nawiązać kontakt z oddziałami maszerującymi na Tłuszcz.  Stamtąd z kolei zakładano marsz na Wyszków, tym samym zamierzając zepchnąć Polaków aż za Narew, która miała stać się na granicą zony, przyjmując oczywiście, że rzeka wciąż istniała. Teoria ta zderzała się jednak z aktywnością zony, jej nieprzewidywalnymi zmiennymi i szalejącymi odczytami promieniowania. Na razie dokonywano rotacji piechoty, czekając aż wszystkie oddziały osiągną zaplanowane pozycje, a tanki pilnie strzegły zajętych terenów. Próby wypuszczenia między Radzymin a Wołomin eskadr bombowców nie skończyły się dobrze. Po stracie kilku maszyn dowództwo wstrzymało loty w kierunku Wyszkowa i jak zwykle niezbędne było użycie niewielkich patroli zwiadowczych, mogących rozpoznać zagrożenie stojące na drodze wojska. Stąd i w bój szykowano oddział Waltera, którego już uprzedzono, że po przetransportowaniu pod Radzymin wyruszy w kierunku Serocka, a następnie dokona zwiadu wzdłuż Narwi, która jak wskazywały stare mapy była rzeką dość szeroką, mogącą wymagać forsowania. Zapowiadało to wiele niebezpieczeństw, zwłaszcza że było to już poza rubieżą zony, w sercu Dzikich Pól, gdzie nic nie było już takie jak dawniej. Nie zdołano uzupełnić stanu drużyny, z uwagi na priorytet przyznany dla piechocie, która poniosła duże straty podczas walk w Ząbkach. Ich efekt był jednak aż nadto widoczny, w promieniu kilku wiorst od Warszawy brak było jakichkolwiek Polaków, choć ceną za to była powstała w miejscu istniejących tam ruin i gruzowisk, całkowicie płaska i spalona do cna ziemia.

Do Kordonu powróciły także cztery plutony Dziewiątej Kompanii, z nieco zmniejszonym stanem osobowym wskutek strat poniesionych w walce. Arkuszyn dał ludziom dobę odpoczynku, sam zaś polecił dokonanie niezbędnych uzupełnień i napraw. Skutkiem tego szef kompanii dwoił się i troił usiłując w tak krótkim czasie zaprowiantować wojsko, uzupełnić paliwo i przywrócić do stanu używalności uszkodzone wozy BWP. Arkuszyn zaś nakazał lejtnantom dowodzącym plutonom by przymknęli oczy na upojenie alkoholowe żołnierzy przez pierwszą dobę od powrotu do koszar, by już dzień później zaprowadzić na powrót zwyczajową dyscyplinę. Sierżanci biegali więc z nerwowym krzykiem sprawdzając stan broni, pilnując aby doprowadzono ją do należytego porządku. W tym czasie Walter był już u zbrojmistrza uzupełniając zużytą amunicję, potwierdzając jej pobranie podpisami na stosownych formularzach.

Tam zastał go Kochowski, na twarzy którego malowała się satysfakcja.

- Ach, tu jesteście, towarzyszu młodszy lejtnancie – wydawał się zadowolony.

- Mogę wam w czymś pomóc, towarzyszu kapitanie? – zapytał Walter.

- No i doigraliście się wreszcie młodszy lejtnancie – rzekł z satysfakcją zampolit podając mu niewielką kartkę papieru. – To przyszło dziś rano ze sztabu.

Walter spoglądał na dokument opatrzony czerwonymi pieczęciami, zawierający pouczenie o konsekwencjach związanych z niewypełnieniem zawartego tam polecenia.

- Pokwitować gdzieś odbiór towarzyszu kapitanie? – zapytał wreszcie.

- Doigraliście się, towarzyszu – rzekł Kochowski. – Widać wieści o waszej niewłaściwej postawie doszły bardzo wysoko, skoro macie stawić się bezpośrednio w siedzibie Informacji Wojskowej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz