poniedziałek, 29 grudnia 2014

6. Na linii frontu


Huk wystrzałów ucichł. Walter poświecił do wnętrza pomieszczenia, następnie powiódł latarką wokół. Gdy odwrócił się dostrzegł wkraczającego na korytarz Czeczena i podążającą tuż za nim Nadieżdę.
- Stójcie! – rozkazał – Świecić dookoła, uważajcie na cienie – Nadieżda powiedziała coś do niego, ale nie był jej w stanie usłyszeć. – Cienie – powtórzył. – Atakują. Kule nic im nie robią. Tylko światło. Nadieżda, znajdź Wszołę i Tamarę. Teraz! – znowu coś powiedziała, więc zirytował się – Okuniewa wykonać rozkaz! –zaczekał, aż odwróciła się by odejść, po czym polecił – Czeczen, osłaniaj mi tyły.  
Gdy spojrzał ponownie w kierunku końca korytarza dostrzegł, Sokoła stojącego nieopodal zniszczonego wejścia. Latarkę trzymał zdrową ręką, drugą kryjąc w rękawie szynelu. Pokrywał go biały pył, miał zakrwawioną twarz z prawej strony. Walter uświadomił sobie, że zapewne wygląda podobnie. Gdy ruszył przez gruzowisko Sokół zgasił latarkę, wsuwając ją następnie za pas. Odsłonił połę płaszcza i lewą ręką wydobył z kabury pistolet.
- Poświećcie! – polecił donośnie, zapewne także jeszcze nie do końca odzyskał słuchu po eksplozji. Walter stanął w ruinie ściany i skierował do wnętrza pomieszczenia lufę, przesuwając ją z jednego krańca na drugi.  Cieni nigdzie nie było widać, przez okno z lewej strony wpadał blask dalekiego ognia, za oknami z prawej strony zapadł już zmierzch. Na wprost widoczne były odległe błyski. W pomieszczeniu leżały wyrwane siłą wybuchu pozostałości drzwi, wraz z fragmentami ściany i elementów stanowiących wyraźnie części barykady, blokującej wejście. Wszystko to zostało rozrzucone wybuchem granatu.
Rozległ się strzał. Sokół wpakował kulę w głowę leżącego. Walter zdziwił się, że dobija on szpiona sposobem przeznaczonym dla poległych żołnierzy.
- Dla pewności – wyjaśnił tamten. Schował pistolet do kabury, następnie szamocząc się z połą płaszcza wydobył tulejkę inhibitora. Walter wciąż omiatając pomieszczenie światłem latarki patrzył jak Sokół ukazuje prawą rękę, która zmieniła się w czarny kikut. Mężczyzna po zrobieniu zastrzyku pochylił się nad zwłokami. Walter podszedł bliżej, by zobaczyć jak zdrową ręką Sokół odsłania poły kurtki trupa i zaczyna szperać w jego kieszeniach. Zampolit trzymał latarkę skierowaną wprost na ciało zabitego. Twarz mężczyzny była nie do rozpoznania, po tym jak Sokół potraktował ją pistoletem TT model 71. Strzał oddany z bliska zmienił ją w osmaloną miazgę. Trup nosił w kurtkę moro, do pasa miał przytroczoną maskę gazową. Nieopodal leżał pistolet APS, z którego do nich wycelował.
- Nóż – polecił Sokół, chowając do szynela coś, co wyciągnął zabitemu zza pazuchy. Walter podał Sokołowi swój wojskowy nóż, a ten przekręcił szybkim ruchem ciało na brzuch, po czym zagłębił ostrze w nasadzie głowy tamtego. Dowódca Szpicy przyglądał się jak wydobywa z tyłu głowy trupa metalową kostkę. Powstrzymał się od pytań, dostrzegając przed sobą wszczep identyfikacyjny, jaki sam nosił. Model dla zawodowych żołnierzy, dający z odległości pół wiorsty namiar umożliwiający odnalezienie i ustalenie tożsamości żołnierza. Lecz o ile było mu wiadomo, uruchamiał się dopiero w momencie śmierci, zaś Sokół namierzał tego kogoś już wcześniej. Nie odezwał się jednak ani słowem. Zampolit wstał, powiódł wzrokiem po pomieszczeniu i ruszył w stronę tylnej ściany.
- Nie możemy tu zostać towarzyszu – zaczął Walter nieco ciszej, któremu powoli wracał słuch.
- Zaraz – powiedział Sokół, pochylając się nad czymś. W świetle latarki Walter dostrzegł plecak tamtego, który zampolit przetrząsał.
Ponownie rozejrzał się. Po cieniach nie było śladu, nie wiedział czy zginęły czy po prostu się wycofały. Nie spotkał jeszcze na Dzikich Polach takich tworów i nie słyszał jeszcze by ktoś się na nie natknął. Popatrzył na swą nogę. Nie odniósł na szczęście żadnych ran, mundur pod białym pyłem wydawał się nienaruszony. Odetchnął i znowu spojrzał na Sokoła, stojącego przy oknie, zza którego widać było błyski.
- Odwrót – powiedział tamten, odwracając się nagle.
- Zabieramy ciało? – zapytał Walter.
- Nie ma czasu – odparł zampolit. – Wynosimy się. Natychmiast.
Nie pozostawało nic innego, jak odwrócić się, krzykiem zwołać drużynę, a następnie opuścić budynek. Cienie nie wróciły, lecz gdy znaleźli się na zewnątrz odkryli, iż trafili wprost w środek czegoś, co reakcyjne przesądy określały mianem piekła.

Przed budynkiem zapadł już zmierzch, a pył utrudniający widoczność opadł, nie musieli więc wkładać  masek. Wciąż nie wyłączyli zaczepionych na broni latarek, dzięki czemu Walter naliczył cztery światła. Wszyscy przeżyli, choć nie miał pojęcia czy prócz niego i Sokoła, ktoś natknął się na tamte istoty.
- Zgasić! – polecił, nie zamierzając zdradzić swej pozycji. Jasnym stało się dlań z jakiego powodu Sokół spojrzawszy przez okno w kierunku Ząbek nakazał natychmiastową ewakuację.
Powietrze było suche. Mimo, iż nadciągała noc, półmrok wciąż rozjaśniał pomarańczowy blask dopalającego się ognia. Walter powoli odzyskiwał słuch, orientując się, iż powietrze wypełnia kakofonia nienaturalnych dźwięków. Od strony zniwelowanego obszaru, gdzie niegdyś leżały Wołomin i Zielonka, narastał odgłos kojarzący się z mięsem rzuconym na rozgrzaną blachę pieca. Coś nadciągało w ich kierunku, uciekając od ognia, zdawało mu się, że słyszy także klekotanie. Z przeciwnej strony, od Kordonu świat ginął za kikutami osmalonych drzew i budynków, znad których unosił się dym, stanowiący pozostałość po bombardowaniu metanapalmowym, dokonanym przez Suchoje, które odcięły w ten sposób szpionowi możliwość ucieczki. Ogień już dawno zgasł, jego intensywność i użyte ładunki nie były tak znaczne, jak wystrzelone z dział warszawskiej twierdzy. Z tej strony także coś się zbliżało, wzniecając kłęby kurzu, w mechanicznym huku silników. Zmechdywizja szła w bitwę.
Lecz jej epicentrum musiały stawać się Ząbki, znad których widoczne były kolejne jasnoniebieskie rozbłyski. Miny Mazura wybuchały w tempie świadczącym o potężnym natarciu Polaków jakie tam miało właśnie miejsce. Saperzy zaminowali cały obszar miejscowości przeciwpiechotnymi, wyładowującymi się po najlżejszym naciśnięciu. Ładunek elektryczny natychmiast paraliżował wszystkich znajdujących się w obszarze jego działania. To co okazało się nieskuteczne podczas walk z Maoistami za Ussuri, w Mongolii i Kraju Nadmorskim, było zabójcze dla Polaków, którym energia elektryczna niszczyła ich nieskomplikowane układy nerwowe.
Prócz błysku ładunków za Zielonką, od strony płonącego Wołomina, dostrzec można było rozbłyski wybuchających bomb, a pośród nich migające ciemne sylwetki Suchoji, przypadających niczym jastrzębie ku ziemi, następnie podrywających się gwałtownie po pozbyciu ładunku. Łukiem zawracały z powrotem ku Warszawie, kierując się ku Polom Mokotowskim, gdzie lądowały wyłącznie na czas niezbędny na uzupełnienie amunicji, by wznieść się ponownie na wojnę. Ich miejsce zajmowały kolejne eskadry nadlatujące nad pole bitwy.
Walter początkowo chciał od niej się oddalić w kierunku, z którego przybyli, lecz niebo rozświetliły błyski dziesiątek pocisków wystrzeliwanych z katiusz. Przyczajone gdzieś na granicy Kordonu, waliły szeroką salwą rozproszoną nad polami między Markami a Drewnicą. Z oddali dobiegał huk detonacji gdy uderzały o ziemię i eksplodowały. Gdy w tamtym kierunku pomknęły Suchoje, Walter pojął, że również z tej strony muszą nadciągać Polacy. Dotarło to także do Sokoła, który zawołał:
- Stać! Towarzyszu Dżazijew, nawiązać łączność! -  Czeczen przyjął to z wdzięcznością, bo noga dawała mu się we znaki, lecz nie zamierzał tego pokazać suczemu zampolitowi. 
Uklęknął obok Sokoła by wydobyć radiostację i nawiązać łączność. Z polecenia Waltera drużyna ustawiła się wokół, wpatrując w otaczającą przestrzeń. Dźwięk skwierczącego mięsa był już blisko, a nasilający się mechaniczny hałas nie zdołał go zagłuszyć. Czeczen rozkładając antenę spojrzał na Sokoła. Choć żywił do zampolita uczucie oscylujące między niechęcią a nienawiścią, współczuł mu spoglądając na jego rękę. To było coś gorszego od śmierci, zarażenie polactwem i trwała amputacja.
Kręcił potencjometrem, słysząc wyłącznie trzaski, nie mogąc przebić się na swoją częstotliwość przez niebo wypełnione setkami komunikatów i rozkazów. Fale załamywały się w tak bliskiej obecności Polaków, wyraźnie granica zony zbliżała się, a Dzikie Pola sięgały łakomie po więcej.
- Przeciwnik, północny wschód – rozległo się zawołanie Nadieżdy. Zza czarnych kikutów drzew i budowli, od strony Wołomina, wprost ze spalonego bezmiaru wyłoniła się horda. To byli najdziksi z Polaków, ich wykręcone ciała nie przypominały już nawet ludzi. Włochate kule, z otworami gębowymi zaopatrzonymi w ostre jak igły zęby, przemieszczały się na czterech wygiętych odnóżach. Pędziły przed siebie w szeregach, klekocząc swymi paszczami, niezmiernie szybko przekładając pajęcze nogi. Na ich drodze znajdowała się drużyna. Polacy płynęli nieprzebraną falą, ludzie nie mieli z nimi żadnych szans.
- Nadieżda, Wszoła do przodu, ustawić pikietę – głos Waltera brzmiał spokojnie. Sokół nie reagował, wpatrywał się w nadciągającą zagładę.
- Tamara lewe skrzydło – komenderował Walter przemieszczając się na prawo. – Nie strzelać bez rozkazu. Czeczen, raport.
- Za duże zakłócenia, nie mogę się przebić – padło w odpowiedzi.
- Krótkie serie Wszoła, prawa strona, Nadieżda ogień osłonowy środek, Czeczen chowaj sprzęt – komenderował Walter sprawdzając stan swojego magazynka.
Nadieżda zaczęła strzelać. Po chwili dołączył do niej Wszoła, puszczając serię w kierunku nadciągających tworów, znajdujących się jeszcze w oddaleniu. Wówczas z tyłu rozległ się huk, usłyszeli przelatujący nad nimi gwizd i środek hordy wybuchł, gdy uderzył tam pocisk odłamkowy, rozrzucając wokół fragmenty szczątków.
W chmurze popiołu i dymu, ze spalonego obszaru wynurzył się T-79. Serwomotory pracowały donośnym warkotem, gdy olbrzymie ciężkie nogi tanka wyginały się uderzając o ziemię, a maszyna kroczyła naprzód. Każdy kolejny krok dudnił, zaś ziemia zapadała się, gdy kilkutonowa masa stąpała powoli swymi potężnymi osłoniętymi kończynami grubości kilku połączonych żelbetonowych słupów, rozgniatając przeszkody, na które natrafiała. Wysoko znajdowała się podłużna ćwierćobrotowa kabina tankistów,  skrytych za grubymi warstwami pancerza nieprzepuszczającymi promieniowania. Gigantyczna maszyna, zaprojektowana przez geniusz komunistycznych umysłów, w odpowiedzi na przyjętą przez imperialistów taktykę tworzenia zon zaporowych przy użyciu bomb termojądrowych, podążała naprzód. Pod osłoną potężnych tanków Zmechpiechota mogła przedostać się przez skażone obszary termojądrowe by rozpocząć walkę.
Maszyna ze zgrzytem serwomotorów zatrzymała się i ustabilizowała swą pozycję, obniżając nieco górne kończyny na wygiętych w tył stawach.
- Przerwać ogień! – wrzasnął Walter – Za mną, dawaj! – poderwali się błyskawicznie i popędzili w kierunku błyskających min.
Nad nimi przeleciał z gwizdem kolejny pocisk, gdy tank wystrzelił, a siła odrzutu nawet nie zachwiała obniżoną już w pełni do pozycji strzeleckiej maszyną. Dzięki temu tym razem strzał był wycelowany, trafiając wprost w środek pajęczej hordy. Odłamkowy zasiał spustoszenie, lecz nie powstrzymał chmary tworów. Wówczas zagrały działka umieszczone bo bokach kabiny. Potężne lufy ZU-25 zamontowane w T-79 wyrzucały z siebie rzędy pocisków kalibru 37 mm, powodując jatkę w szeregach przeciwnika, gdy tank powoli obracał kabinę puszczając krótkie serie, by działka nie uległy przegrzaniu. Pole ostrzału było krótkie i choć tankiści załadowali i wystrzelili kolejny odłamkowy, uczynili jedynie wyłom w hordzie, która rozlała się po obu stronach, z lewej i prawej flanki, podążając nieubłaganie ku maszynie. Wówczas jednak z popiołów wynurzyły się kolejne T-79 i zaczęły ostrzeliwać twory.
Drużyna zdążyła usunąć się z linii strzału i podążała biegiem w kierunku epicentrum bitwy. Walter obejrzał się. Tuż za nimi widoczne były jedynie rozbłyski serii strzałów z luf działek ZU, gdy nagle niebo pojaśniało. Nieboskłon przecięły salwy z katiusz walących w kierunku Ząbek, a chwilę później zobaczył niecałe pół wiorsty od nich rozbłyski wystrzałów z artylerii rakietowej, która odpalała pociski, osłaniana przez kroczące tanki.
- Czeczen, co z łącznością? – wrzasnął, przekrzykując wybuchy. Obserwował T-79 z niepokojem, nie miał pojęcia czy tankiści ze swych kabin zauważyli poprzednio żołnierzy i dali im osłonę, czy też po prostu rozpoczęli bitwę nie mając pojęcia, że między nimi a nacierającymi tworami znalazła się Szpica. Dobiegli teraz do łąki, w kierunku której chwilowo nie podążali żadni Polacy, zatrzymał więc drużynę, by dać im chwilę wytchnienia – Szyk eskorta – polecił, a żołnierze ustawili się wokół Sokoła oddychając ciężko. Ten nic nie mówił, wyraźnie w walce oddał dowództwo Walterowi. Jego twarz była nieprzenikniona, nawet gdy dyszał ze zmęczenia.
- Nie można się przebić, job twoju mat – klął Czeczen. – Pieprzone Dzikie Pola, za duże promieniowanie, za dużo szumu w eterze, może gdyby było wyżej…
Popatrzył w górę, gdzie nad polem walki krążyć musiał Trzmiel, Ił-76 pełniący rolę rozpoznania, którego załoga na bieżąco raportowała sytuację panującą na polu bitwy, opisując ją zwięzłymi komunikatami. Zona pozwalała na rozpoznanie wyłącznie wizualne, uniemożliwiając zrobienie jakichkolwiek zdjęć, a sam samolot musiał trzymać się z daleka, chcąc utrzymać łączność. Olbrzymia antena w którą został wyposażony sprawiała, iż służył jako przekaźnik łączności między bazą a nacierającymi oddziałami.
- Biegniemy w tamtą stronę – Walter wskazał piętrzące się przed nimi hałdy, nieco odległe od ich pozycji. Ruszyli, przybliżając się do Ząbek. Wkrótce ich nogi ugrzęzły w piasku, a teren okazał się mocno zdradliwy, poprzetykany rowami i dołami pełnymi piachu oraz gliny. Wyraźnie ją stąd w jakimś celu wydobywano, ale nie mieli czasu nad tym myśleć. Zaczęli wspinać się na usypaną tu dawno temu kupę radioaktywnego piachu, by na górze przypaść do ziemi.
- Opróżnić manierki! – polecił Walter – Czeczen, łączność!
Wypili do końca pełną chemikaliów wodę, a endorfina bojowa zaczęła śpiewać w ich organizmach, gdy patrzyli jak świat pogrąża się w chaosie. Było jasno jak w dzień, wszystko widoczne doskonale jak na dłoni. Ząbki zmieniły się w miejsce pełne wybuchów i eksplozji oraz salw pocisków tanków, wokół przelatywały pociski artyleryjskie i rakietowe, nad nimi waliły katiusze. Czoło natarcia starło się już z Polakami, za nimi w widocznych od strony Warszawy kłębach kurzu do walki szedł trzon Drugiej Armii.

jako ilustrację wykorzystano obraz Jakuba Różalskiego ze strony http://www.artstation.com/artwork/1920-before-the-storm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz