wtorek, 2 maja 2023

Ciemna symetria: USS "Von Braun"" (I)

 

- Nie! - warknęła komandor NASW Eleonora Consuela Arciniegas, widząc kto opuszcza właśnie wnętrze promu.

Rzut zakończyli przed chwilą, materializując się na powrót w przestrzeni kosmicznej, po tym jak pole defleksyjne umożliwiło im lot szybszy niż światło, wraz ze strumieniem fotonów. Arciniegas pozostawiła wszystko w rękach swej załogi, na mostku działającej niczym sprawnie naoliwiony mechanizm, prosząc by obudzili ją, tuż przed dokonaniem translokacji w przestrzeni. Jak zawsze otworzyła oczy wcześniej, instynktownie wyczuwając, że nadchodzi skok. Być może podświadomie usłyszała zmianę w pracy generatora kwantowego, lub  na tyle przyzwyczaiła się już do tego dziwnego statku, którym przyszło jej dowodzić, iż po prostu była świadoma jego zachowań. Otworzyła oko i czujnie wpatrywała się w opróżnioną do połowy butelkę whisky, marząc o chwili gdy wreszcie będzie mogła ją wypić. Jednak od trzech tygodni nie miała takiej możliwości, bowiem nie licząc krótkich pobytów na ISS, nie zdołała zejść z pokładu na czas wystarczający, by doprowadzić się do stanu nieprzytomności. Bardzo jej tego brakowało, bowiem stres zaczynał robić swoje, a sytuacja stałą się mocno napięta. Każda kolejna misja niewidzialnego dla radarów i czujników statku, była coraz bardziej ważna. Orbita ziemska roiła się od statków usiłujących się wzajemnie wymanewrować i wystrzelić w siebie rakiety, usiłując przejąć panowanie nad przestrzenią kosmiczną. Kosmflota zgromadziła swe siły wokół sieci stacji bojowej Ałmaz, zaś większość oficerów NASW zgodna była w swej opinii, iż jest to wstęp do inwazji. Choć było to całkowicie nielogiczne, bowiem wszelkie symulacje zakładały, iż skutkiem starcia obu flot ponad Ziemią i wymiany pocisków jądrowych będzie całkowite zjonizowanie przestrzeni, zniszczenie sił obu stron, jednak przyjęto, że tamci nie mają po prostu innego wyjścia. Admirał Tierieszkowa znalazła się pod ścianą, chcąc zachować stanowisko i nie paść ofiarą czystek zarządzonych przez Berię, musiała osiągnąć przewagę w kosmosie, po tym jak utraciła swój flagowy okręt. Co gorsza “Leonid Korolow”, pierwszy okręt Związku zdolny przemieszczać się z prędkością bliską światłu, dzięki falom grawitacyjnym, wyposażony w niezwykle mocny pancerz, oraz nieskończoną ilość broni, nie padł ofiarą przeważających sił przeciwnika, lecz niewielkiego stateczku, którym przyszło dowodzić Arciniegas. “Von Braun” nie posiadał opancerzenia, jego uzbrojenie było niewielkie, a podstawowym atutem była jego zwrotność i fakt, że był niewidoczny dla radarów przeciwnika. Ten się nie patyczkował, o ile się orientowała, zarządzono otwarty sezon polowań i gdy tylko podejrzewano, że mogą znajdować się w pobliżu odpalano w ich kierunku pociski impulsowe. Doświadczyli tego, gdy osłaniali dwie doby wcześniej desant wykonywany na Ziemię przez “Jeffersona Daviesa”. Zdjęli dwa pociski lecące w jego stronę i tym samym ujawnili swą pozycję, to wystarczyło by wszystkie statki Kosmfloty porzuciły pościg za promem desantowym, rzucając się jak wściekłe za “Von Braunem”. Kolejny raz udało im się uciec, lecz uczynienie priorytetem ich statku, a nie okrętu wiozącego desant w środek terytorium Związku Ludowych Republik Radzieckich, zdecydowanie pokazało wszystkim, jakie są aktualne cele admirał Tierieszkowej. Szybko postarała się, by drugi raz nie popełnić błędu, cała przestrzeń nad Europą Środkową, pozostająca w zasięgu podstacji Rewolucja została zjonizowana, gdy w górnych partiach atmosfery eksplodowały dwa pociski atomowe. Ich czas odpalenia był na tyle krótki, że drony bojowe ISS nie zdołały ich dojść i przechwycić na czas. Tym samym obszar nad terytorium dawnej Polski stał się niedostępny dla statków NASW, których osłony nie radziły sobie z nadmiarem jonizacji, a płyty scalone eniaków przestawały działać. Na wszelki wypadek rejon zaczęły patrolować Woschody i Wostoki, dając wszystkim do zrozumienia, co czeka kolejnych śmiałków, których NASW spróbuje posłać na dół. “Jefferson Davies” nie przeszedłby położonego przez nich ognia zaporowego, choć jonizacja była mu nie straszna. Jeszcze niedawno nosił nazwę “Gieroja Sojuza” i był promem desantowym klasy Buran, który Sojusz przejął na Marsie. W normalnych warunkach poleciałby na Ziemię, gdzie zostałby poddany wstecznej inżynierii i rozebrany śrubka po śrubce. Warunki nie były jednak zwykłe, admirał Aldrin zdecydował o wcieleniu go do NASW, przechrzcił zgodnie z tradycją obowiązującą w stosunku do promów, nadając mu imię jednego z prezydentów. Choć oczywiście jego skrzywione poczucie humoru dało o sobie znać, skoro wybrał przywódcę Konfederacji. Z drugiej strony Aldrin niczego nie robił przypadkiem, gdy Arciniegas zapytała go o powód takiego wyboru, dał jej do zrozumienia, że to pewien rodzaj wiadomości. Nie zdradził jednak do kogo ją kierował, a ona nie pytała. “Daviesa” pilotowała jej była załoga, Jones i Scobee, z którymi spędziła lata swego zesłania na “Lincolnie”. Ten ostatni pozostał na Marsie, a jego miejsce zajął “Davies”, wykorzystany do desantu na Ziemię, wprost w obszar wroga, gdzie nie mogły dotrzeć okręty Sojuszu. A teraz był tu ponownie. “Von Braun” opuścił bezpieczny dok na ISS po naładowaniu generatorów, przygotowując się do skoku w nieznane. W przeciwieństwie do większości kapitanów NASW Arciniegas nie słuchała powtarzanych plotek na temat mglistego zagrożenia nadlatującego z głębi kosmosu, jako jedna z niewielu osób znała także powód, dla którego Komsflota zgromadziła swe siły wokół Ziemi. Przybył do Układu Słonecznego, pojawił się w okolicach Saturna, gdzie mieli pierwotnie się udać, po czym zniknął bez śladu, nagle objawiając się na orbicie Marsa. Stanowił skupisko egzotycznej materii, którą główny naukowiec Adlrina, Hugh Everett nazwał ciemną. I w zasadzie tyle mogli o nim powiedzieć, niestety nie ulegało wątpliwości, że powiązany jest ze zmienioną fizyką w Układzie Słonecznym, multiniestałościami czasoprzestrzeni istniejącymi na terenie dawnej Polski i Mongolii, a przede wszystkim z niepojętym zjawiskiem odpowiadającym za gaśnięcie gwiazd. Wszystkie znikały, jedna po drugiej, a teraz najwyraźniej nadeszła pora na Słońce, bowiem w Układzie Słonecznym zmaterializowało się w niepojęty sposób coś równie niezrozumiałego. “Von Braun” zaś miał sprawdzić, z czym właściwie przyszło im się zmierzyć, bowiem jak na razie tajemniczy obiekt był mocno nierealny, wymykał się poznaniu, nie tylko dlatego, że był niewidoczny gołym okiem. Powyższe sprawiało, iż jak na razie mało kto dawał wiarę informacji, iż może doprowadzić do zagłady ludzkości. Arciniegas po kilku tygodniach obcowania z Everettem, którego prywatnie uznawała za nieco szalonego, była przekonana co do słuszności jego teorii. I oczywiście Aldrin ją posłał, aby sprawdzić z czym mają do czynienia. Gdy zajmowali pozycję do skoku, a ona się obudziła, odebrali rozkaz z ISS by przejąć w trybie nagłym lecącego w ich kierunku “Daviesa”. Rozkaz przyszedł z najwyższym priorytetem admirała, który dodatkowo zarządził ciszę radiową. Arciniegas nie dyskutowała, pilotujący “Von Brauna” Hagen wykonał manewr zbliżenia perfekcyjnie, nie tracąc więcej niż kwadrans na pochwycenie “Daviesa”, po czym praktycznie od razu skoczyli, zgodnie z otrzymanym poleceniem. Gdy Arciniegas wywołała dowodzącego promem Jonesa, usiłując dowiedzieć się, co kryje się za rozkazami, zasugerował aby przyszła i dowiedziała się sama. W ten sposób znalazła się przy otwierającej się śluzie i zajrzała prosto w twarz Everetta. Lecz to jeszcze nie było najgorsze, tuż za nim dostrzegła skuloną sylwetkę, którą natychmiast rozpoznała, a jej twarz wykrzywiła wściekłość. Wraz z naukowcem przybyła Satya Nayada, cywilny naukowiec Sojuszu, a jednocześnie szpieg pracujący dla tamtych, która zdradziła ich podczas ostatniej misji. I jednocześnie odpowiadała za śmierć komandora NASW.

- Co ona tutaj robi? - Arciniegas zdołała się jakoś opanować. Nayada uciekła przed jej wzrokiem, kryjąc się za plecami Everetta, który zza swych okularów rozglądał się przekrwionymi oczami. Kryło się w nich zmęczenie, lecz również coś więcej, co była w stanie z łatwością rozpoznać. Natychmiast w jej głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko, najwyraźniej naukowcowi stres ostatnich dni dał się we znaki dużo bardziej niż pozostałym. Symptomy rozpoznawała z łatwością, pytanie jak daleko zawędrował na drodze, którą obrał. To by wiele tłumaczyło, lecz nie zmieniało całej sytuacji. - Nie wejdzie na pokład - zaznaczyła, powstrzymując się od wyrażenia swego protestu w inny sposób.

- Złości się pani, bo nikt nie zapytał kapitana okrętu o zdanie? - zapytał Everett opuszczając śluzę. Wyciągnęła rękę i oparła się o ścianę, blokując mu przejście. Swój wzrok wbiła w Nayadę, która skulona, wpatrywała się w podłogę promu, wyraźnie starając się zniknąć z pola widzenia rozgniewanej Arciniegas. W ciasnej przestrzeni śluzy było to jednak całkiem niemożliwe.

- Ja się nie złoszczę - wycedziła w odpowiedzi. - Ja dostaję szału. Bo usiłuje pan wprowadzić na pokład zdrajcę, rosyjską szpieg, która zabiła jednego z naszych. Co pan sobie w ogóle wyobrażał, że postawi mnie przed faktem dokonanym i przemyci ją na pokład?

- Nie interesuje pani powód?

- Nie! - warknęła. - Zapomniał pan, że teraz to jest mój okręt.

- Admirał mógłby mieć na ten temat inne zdanie.

- Admirał doskonale wie, co o tym sądzę! Coś się chyba panu pomyliło Everett, skoro zapomniał pan, o podstawowej zasadzie panującej na statkach. Podejmowanie pewnych działań bez zgody i wiedzy kapitana to jedno, ale próba wprowadzenia na pokład zdrajcy...

- Nie jestem zdrajcą! - wybuchła nagle Nayada. - Przestańcie o mnie rozmawiać, jakby mnie tutaj nie było! I wie pani co, Arciniegas? Proszę mnie wyrzucić przez tę swoją śluzę, albo się ode mnie odpierdolić!

Zapadła cisza. Arciniegas zajrzała prosto w oczy Satyi Nayady, płonące światłem jasnego gniewu. Komandor nie mówiła nic, nie tyle zaskoczona wybuchem tamtej, była już jego świadkiem podczas ich poprzedniej misji. Teraz jednak uległ on zmianie, wcześniej był to akt desperacji i rozpaczy, świadomość nieuchronności sytuacji, teraz należał do kogoś, kto stracił wszystko i został postawiony pod ścianą. Zmienił się także ton głosu, stał się mocniejszy i wyostrzony, pełen frustracji. Lecz nie był to głos kogoś na granicy upadku, stanu jaki Arciniegas zdążyła dobrze poznać. Wpatrywała się w tamtą, lecz w przeciwieństwie do dawnej Satyi Nayady, ta nie odwracała wzroku, rzucała jej wyzwanie. Ale nie po to, aby wygrać jakikolwiek pojedynek.

- Schowaj sobie głęboko życzenie śmierci - powiedziała po dłuższej chwili komandor. - Na razie na nią nie zasłużyłaś.

- Życzenie śmieci? – zdziwiony głos Nayady drżał, wyraźnie na krawędzi opanowania.

- Na pewno nie wcześniej niż odcierpisz to, co uczyniłaś - odparła Arciniegas. - Choć nie wiem czy zdołasz.

- Och, do cholery - przerwał Everett. - To nie jej wina, że...

- Dość - ucięła komandor. - Mogę wreszcie dowiedzieć się co się tu właściwie dzieje? - wciąż nie spuszczała oczu z Nayady. Nie wiedziała czego się po niej spodziewać, przez lata matematyczka była uśpionym agentem, zakodowanym posthipnotycznie przez CIA, nieświadomie używanym do rozpracowywania środowisk uniwersyteckich dla FBI i realizowania zadań wywiadowczych. Niestety w pewnym momencie przechwycili ją Rosjanie, utrzymując w posthipnotycznej fikcji uczynili z niej podwójnego agenta, który wciąż realizował zadania dla agencji wywiadowczych Sojuszu, jednocześnie pracując dla Rosjan. Podczas poprzedniej misji “Von Brauna” gdy została zdemaskowana zgodnie ze swym kodowaniem natychmiast zabiła oficera kontrwywiadu NASW, wyrzucając ten fakt ze swej pamięci, powracając do naprawiania statku, do czego wydatnie się zresztą przyczyniła. Mimo, iż uszkodzili go szpiedzy tamtych, czego ona nie była świadoma, jak również faktu, że dla nich pracuje. Pomieszanie z poplątaniem, nic dziwnego, że w chwili gdy z jej umysłu usunięto wszystkie blokady, wpadła w stan katatonii. A teraz znowu tu była, najwyraźniej w pełni przytomna, choć nie będąca sobą. Arciniegas miała się czego obawiać.

Wściekłość zniknęła, przechodząc w zimną kalkulację. Jej reakcja nie była skierowana przeciw Nayadzie, Everett trafił w czuły punkt. Nikt nie zapytał jej o zdanie, ani nie poinformował o tym co nastąpi. Przez ostatnie tygodnie, od momentu koncentracji Kosmfloty wokół Ziemi naukowiec zszedł z pokładu i stał się jedynie złym wspomnieniem. Zdążyła zapomnieć, że “Von Braun” używany był do działań innych niż bojowe i wywiadowcze, także do naukowego gromadzenia danych. O ile rozumiała w pełni taką konieczność, protestowała przeciw temu jej dusza samodzielnego kapitana NASW, którego sensem istnienia było obecnie skradanie się w środku terytorium przeciwnika i rozpoznawanie jego sił. Pojawienie się Everetta zapowiadało, że jej smycz ponownie zostanie skrócona, choć było w pełni logiczne, biorąc pod uwagę fakt, iż przybyli tu stanąć na wprost nieznanego. Jednak pojawienie się Nayady, być może sprawnej umysłowo, lecz w stanie dalekim od stabilności emocjonalnej, było czymś z czym nawet się nie liczyła. I jednocześnie stanowiło spory problem.

Everett podawał jej właśnie kopertę opieczętowaną przez admirała Eugene Aldrina. Spojrzała na nią przelotnie, biorąc ją do ręki.

- Niech zgadnę, rozkazy admirała?

- Nie zamierza pani ich otworzyć?

- To może poczekać. Nie będę negować oczywistego faktu, że Nayada... że nie mogłaś się tu znaleźć, bez wiedzy i zgody Admirała - powiedziała. - Więc? Mogę dowiedzieć się o co tu chodzi?

- Powiedzmy, że musieliśmy opuścić dość szybko przestrzeń ISS - powiedział Everett.

- To niepodobne nawet do admirała - odparła. - Niech zgadnę, to pan za tym stoi, tak bardzo panu zależało, żeby zobaczyć z bliska ten tajemniczy obiekt?

- Właśnie, obiekt - ożywił się. - Skoro już zakończyliśmy i jesteśmy w pobliżu Marsa, muszę udać się do mojego eniaka.

- Nie, nie skończyliśmy. I nie jesteśmy w pobliżu Marsa, kiedy sprawdziłam współrzędne wyjściowe, znajdowaliśmy się dużo bliżej Vesty - wyjaśniła ze spokojem.

- Vesta? Co my tu robimy? - teraz on podniósł wzrok. - To za daleko! Mieliśmy być...

- Doktorze, posiadanie niewidzialnego dla radaru statku ma sens, pod warunkiem, że nikt nie zna miejsca jego pobytu. A rozbłysk fotonowy dość jasno informuje tamtych, że coś przybyło w ich rejon. W tej chwili nie dają się nawet nabrać, gdy wyrzucamy drona, nie zakładają, że przetransferowano go z ISS, od razu walą atomówką, zakładając, iż przybył “Von Braun”. Taka jest niestety cena popularności.

- Przynajmniej po marsjańskiej misji ktoś z nas ją zdobył - odparł Everett. - Zatem idziemy ciągiem bezwładności od Ceresa. Mogę zapytać w jakiej odległości jest obiekt?

- Może pan, a ja nie odpowiem. Bo zamiast być po skoku na mostku, jestem tutaj i zastanawiam się co z wami zrobić - zastanowiła się przez chwilę. Nayada wreszcie opuściła głowę i nie wpatrywała się już w nią zaczepnie. Pomyślała, że wygląda naprawdę źle, mocno zaniedbana, z podkrążonymi oczami i szarą twarzą. - Rozumiem, że pan idzie analizować spływające dane.

- Tak - kiwnął głową, po czym zawahał się, jak gdyby musiał zwalczyć w sobie chęć natychmiastowego udania się do pomieszczenia, w którym uzyskałby natychmiastowy wgląd w odczyty telemetrii i czujników dalekiego zasięgu. - Ale musimy porozmawiać. We dwoje, kiedy już zajrzy pani do tej koperty.

- To będzie musiało chwilę poczekać - odparła. - Najpierw rozwiążemy tę sytuację, a ja sprawdzę co dzieje się na mostku. A teraz proszę o odpowiedź na pytanie, jakie plany ma admirał co do Satyi? - celowo użyła jej imienia, lecz tamta nie zareagowała.

- Na razie jest potrzebna w pomieszczeniu eniaka - bez zmrużenia oka wypalił Everett. Przez chwilę wydawało się jej, że się przesłyszała.

- Doktorze, tego już za wiele! - wycedziła. - Chyba nie sądzi pan, że po tym co zrobiła wpuszczę ją do najważniejszego pomieszczenia na statku!

- Przypominam, że to ona naprawiła eniaka, kiedy dokonano sabotażu - odparł doktor.

- Jestem tutaj - przypomniała o swej obecności Nayada. Arciniegas zirytowała się.

- Proszę powiedzieć, z jakiego powodu, jest panu tam potrzebna - zażądała. - I nie kryć się za odpowiedzią, że taki jest rozkaz admirała.

- Potrzebna jest mi jej analiza matematyczna - odparł szybko.

- Analiza matematyczna? - nie musiała nawet starać się, by w jej głosie zabrzmiało niedowierzanie. Było zupełnie naturalne.

- Tak, a ostatnio mamy problem z matematykami. NSA wydrenowała 40 000 najlepszych do swoich projektów.

- W takim razie proszę poszukać nieco bliżej niż na Ziemi. Na ISS też jest ich sporo przy obsłudze sieci matematycznej.

- Chwilowo nie możemy tam wrócić.

- Nie możemy? - w odpowiedzi spojrzał na kopertę z rozkazami, którą trzymała w ręku. Coraz lepiej, nie możemy, czyli tak naprawdę nie chcemy. Spojrzała na Nayadę, która rozglądała się mrużąc oczy. - Śmiem twierdzić, że ona nie do końca jest w stanie cokolwiek analizować.

- Proszę nie mówić o mnie w trzeciej osobie, jestem tu, do cholery! - krzyknęła Satya, a Arciniegas drgnęła.

- Na twój stan są dwa lekarstwa - powiedziała. - Ale żadne cię nie wyleczy, na tyle się nie zmieniłaś, choć mogę jedynie domyślać się co przeżywasz.

- Naprawdę? Możesz? Wiesz co przeżywam? - warknęła tamta.

- Nie i nie chcę wiedzieć. Kompletnie mnie to interesuje - uciszyła ją Arciniegas. - Szczerze mówiąc, mam to gdzieś, jedyne co mnie obchodzi, to czy stanowisz zagrożenie dla mojego statku. I w jaki sposób takiemu zapobiec. Dobrze, więc, porozmawiamy wkrótce, doktorze - podeszła do ściany i zdjęła słuchawkę systemu łączności, wywołując mostek. Swoim zwyczajem nie czekała, aż po drugiej stronie zgłosi się osoba pełniąca funkcję pierwszego oficera i zajmująca jej fotel. - Niech Hagen otworzy skrzynkę - poleciła. - A potem przyślij mi tu Westemorelanda z kajdankami - odłożyła słuchawkę, nie czekając na potwierdzenie.

- Kajdanki? Naprawdę? - zaczął Everett.

- Albo to, albo nie opuści promu - poinformowała zimno Arciniegas. - Czy też raczej śluzy, pozostanie w niej zamknięta z obu stron.

- Żadnych gróźb w rodzaju, że zostanę zastrzelona? - zapytała Nayada, a jej głos znowu stał się niski i mroczny.

- Chciałabyś - odparła komandor. - A może tak ci się tylko wydaje. Śmierć jest prosta, żyć ze świadomością tego co się uczyniło, nie jest tak łatwo.

- To nie była jej wina - spróbował znowu Everett.

- Nie sądzę, zresztą żebyś miała odwagę to zakończyć - zlekceważyła go Arciniegas.

- Namawiasz mnie do tego? - Nayada znów na nią patrzyła.

- Podsuwam jedynie sposoby. To by wiele rozwiązało.

- Jak pani do cholery może... - zirytował się Everett.

- Zwyczajnie. Zapomina pan, że jestem socjopatką, której obce są wszelkie uczucia, która szuka najprostszych rozwiązań - powiedziała komandor.

- Tego mogę ci zazdrościć - powiedziała Nayada. Nie wiesz czego, pomyślała Arciniegas, lecz nie odezwała się, a tamta zadała pytanie: - Jakie dwa sposoby?

- Upić się i zapomnieć. Albo pójść z kimś do łóżka.

- Pomagało? - w głosie tamtej nie było kpiny.

- Na jakiś czas. Potem niestety i tak budzisz się na powrót w tej kurewskiej rzeczywistości - odpowiedziała Arciniegas. Nayada pokiwała głową i znowu skuliła się w sobie. Usłyszeli kroki, gdy na dolny pokład zsunął się po drabince marynarz Westemoreland, który zatrzymał się niepewnie, nie wiedząc co uczynić. Obecność komandor wciąż go peszyła, dodatkowo była nią Arciniegas, przy której nie można było czuć się pewnie. Z jednej strony przydział na “Von Brauna” po tym jak rozeszło się czego statek dokonał był szczytem marzeń, z drugiej wielu obawiało się szalonej kapitan. I słusznie.

- Idziesz z doktorem Everettem do pomieszczenia eniaka - rozkazała. - Ją przykuj jak najdalej od maszyny, tak aby się nie mogła uwolnić, do stałego elementu. Zrozumiałeś?

- Tak, pani komandor - starał się zachować pewność siebie. Przywykł już do jej wybuchów i dziwacznych rozkazów, a przynajmniej tak mu się wydawało.

- Westemoreland, nie spieprz tego! - rzuciła. - Ona zabiła oficera NASW, nie lituj się nad nią! Jeśli będzie miała okazję, może cię zabić! Zostaniesz z nimi i nie będziesz spuszczać jej z oka! Nie może się ruszyć!

- Tak jest, pani komandor! - podskoczył.

- Teraz jestem wyszkoloną zabójczynią? - Nayada pokręciła głową z niesmakiem.

- W tym równaniu to nie na tobie mi zależy, matematyczko - poinformowała Arciniegas. - Więc weź to sobie do serca i pamiętaj z kim masz do czynienia.

- Uważam, że... - zaczął Everett, lecz przerwała mu.

- Nie interesuje mnie, co pan uważa. Da mi pan gwarancję, że jej umysł jest całkowicie czysty? Wolny od sugestii posthipnotycznych, które uaktywnią się w określonej chwili? Gdy ostatnio ją widziałam śliniła się i była w katatonii, a główny lekarz ISS twierdził, że nie ma z nią kontaktu. Dopóki nie wyjaśni mi pan co się stało, a ja nie upewnię się, że jest wolna od wpływu tamtych, będzie traktowana, jak zagrożenie. Czy to jasne? I jeszcze jedno. Do następnej rozmowy ze mną proszę wytrzeźwieć. Skończyłam.

Everett znał ją na tyle, by wiedzieć, kiedy należy ustąpić. Westemoreland niepewnym ruchem podszedł do Satyi, która pochyliła głowę i wyciągnęła ku niemu ręce. Ten postanowił jednak założyć jej kajdanki z tyłu, co wywołało cmoknięcie dezaprobaty doktora. Sama Nayada jednak nic nie powiedziała. Arciniegas patrzyła za nimi, z jednej strony zadowolona, że wziął sobie jej przestrogi do serca, z drugiej strony uznając, że jednak przejął się zbyt bardzo, skoro skuł ją na potrzeby kilku kroków, jakie musieli przejść by znaleźć się w pomieszczeniu eniaka. Gdy szyfrowane drzwi zamknęły się za nimi, uderzyła pięścią w łącznik śluzy.

- Jones! Scobee! Do cholery, kogo mi tu przywieźliście! - zawołała, lecz z wnętrza promu nikt nie odpowiedział. Piloci przezornie zamknęli się w module dowodzenia, najwyraźniej nie chcąc stawiać jej czoła. Policzę się z wami później, stwierdziła i odwróciła się, by udać się na mostek. Ujrzała Gellerta, siwiejącego mechanika z wydatnym brzuchem, wyglądającego z maszynowni.

- Jeśli szuka pani kogoś, by się wyładować, to sugeruję wyrzucić kogoś przez śluzę - powiedział.

- Znowu podsłuchujesz? - rzuciła złym głosem.

- Mówi pani, tak głośno, że nie muszę - odparł. - A zatem nasz naukowiec znowu na pokładzie? I do tego jeszcze... - pokręcił głową. - Po prostu szczęśliwa i wesoła rodzinka znowu w komplecie, nie ma co. Przewiduję kłopoty.

- One nigdy nas nie opuściły - odparła i minęła go, wspinając się na górę. Poprzez środkowy pokład ruszyła w kierunku mostka, czekając aż opuści ją irytacja, ściskając w ręku kopertę. Wszystko po kolei.

Półkula mostka powitała ją swym półmrokiem i migającymi ekranami, prezentującymi odczyty systemów i czujników, które szybko przebiegła wzrokiem, skupiając się przez chwilę na telemetrii. Najdłużej jej wzrok przyciągnął niewielki obiekt widoczny na maksymalnym zbliżeniu kamery, stanowiący jaśniejący na szaro punkt, pośród czerni. Przez ekran przebiegł pas zakłócenia, niestety kamera była jedynym sposobem, by obserwować przestrzeń kosmiczną, żaden z pojazdów NASW nie mógł zostać wyposażony w iluminator, który mógł zostać łatwo przebity podczas starcia. Zresztą nawet osłona ablacyjna pochłaniająca energię kinetyczną nie dawała gwarancji, zwłaszcza iż urządzenia Sojuszu zawodziły w chwili wybuchu jądrowego, generującego potężny impuls zakłócający ich prace. Statki tamtych były dużo lepiej opancerzone, choć co za tym idzie dużo mniej zwrotne i nieruchawe, jednak nawet one musiały korzystać z zewnętrznych kamer. Choć “Von Braun” wyposażony był w najlepsze zeissowskie soczewki, klasy jaką stosowano w dronach zwiadowczych, Vesta z odległości dziesiątek milionów mil, zero koma pięć AU od nich, prezentowała się marnie. Przesadziła z tą bliskością, chciała dopiec Everettowi, bo de facto byli od niej bardzo daleko, mając nieopodal Marsa. Planetoida niegdyś widoczna gołym okiem praktycznie z obszaru całej Ziemi, w czasach nim chmury stanowiące pozostałość atomowych eksplozji zasnuły niebo, stanowiła jedynie punkt jasnego światła pośród mroku, nie rozświetlając ciemności swym blaskiem. Właśnie tym powinna zajmować się NASW, pomyślała, w jakiejś innej, lepszej rzeczywistości. Tymczasem, mimo iż dysponujemy kilkudziesięcioma statkami, latamy poprzez kosmos, penetrując go przy pomocy skoków fotonowych prawie do Neptuna, porzuciliśmy jego badanie. Nie wiemy nawet jak wyglądają Vesta czy też Ceres z bliska, nie wspominając o innych planetach i planetoidach. Skupiamy się wyłącznie na obserwowaniu ruchów wroga, starając się go przechytrzyć w ciągłych utarczkach. A ja jestem produktem wojny, w czasach pokoju, kosmos przestałby mi wystarczać. Znowu jej myśli pomknęły ku butelce, lecz wiedziała, że da radę. Zwłaszcza teraz, gdy była znowu w centrum wydarzeń. Nieopodal miejsca, gdzie wróciła do gry po okresie zesłania. Kilkanaście tysięcy mil od Marsa, który w postaci koła oznaczony został w na siatce telemetrycznej, wraz z towarzyszącymi mu niewielkimi obiektami w postaci czerwonych kropek. Matematyka statku oznaczyła tam coś jeszcze, czego Arciniegas nie była w stanie dostrzec, na obrazie z przedniej kamery, ukazującej Marsa. Czymkolwiek było to coś, nie było widoczne w normalnej przestrzeni.

Stanowiło zaś powód ich rzutu fotonowego, który zalecono im natychmiast, gdy obiekt zmaterializował się ponownie, choć materializacja była słowem mocno na wyrost. Poprzednio obiekt pojawił się znikąd w pobliżu Saturna, który na moment zniknął z pola widzenia teleskopów NASW, następnie pojawiając się znowu. Spektrometry ustawione zgodnie z zaleceniami Everetta na wykrywanie odchyleń soczewkowania grawitacyjnego namierzyły obecność skupiska tajemniczego oddziaływania, które nazwał on ciemną materię, nie tyle zresztą ciemną, co kompletnie niewidoczną. Której istnienia nie był w stanie udowodnić, co sprawiło, iż jego ostrzeżenia o nadciągającym zagrożeniu, nie zostały potraktowane poważnie. Sam zresztą nie miał do niedawna pojęcia jak ono wygląda, zdołał jedynie stwierdzić, iż jest w jakiś sposób powiązane z dziwacznymi oddziaływaniami na powierzchni Ziemi, a przede wszystkim z gasnącymi gwiazdami w tej części Drogi Mlecznej. To ostatnie powodowało u Arciniegas gęsią skórkę, dopiero niedawno odkryli, to co Rosjanie wiedzieli już od kilku lat, z nieznanego powodu z przestrzeni kosmicznej znikały gwiazdy, znienacka ich miejsce na niebie zajmowała pustka. Na tyle odległe, iż nie byli w stanie stwierdzić, czy coś gasi je bez śladu, czy też po prostu przesłania, bowiem i taka teoria się pojawiła. Rzecz w każdym razie przerastała na tyle wyobrażenie większości wojskowych, że uznali ją za jakiś podstęp tamtych, a gdy sprawa utknęła w licznych podkomisjach naukowych, w Układzie Słonecznym zmaterializowało się coś, przed czym przestrzegał Everett. Szczęście w nieszczęściu, iż zdawało się zmierzać prosto w środek terytorium Związku, gdzie skupiały się ciemne materie, generujące niestałości fizyczne, zaburzające czas, przestrzeń, egzystencję i ewolucję. Pojawiło się i zniknęło, co sprawiło, iż wielu odetchnęło z ulgą, drony zwiadowcze zastały tam jedynie pustą przestrzeń. Nie zdołano nawet stwierdzić czym był obiekt mający 18 mil średnicy, który najwyraźniej był skupiskiem ciemnej materii w kształcie kuli, bowiem taki obraz ukazało zdjęcie wykonane metodą soczewkowania grawitacyjnego, choć złośliwi mówili, że to dwuwymiarowa plama Everetta, jak natychmiast je ochrzczono, gdy obiekt zniknął i można było się na ten temat śmiać. NASW odetchnęła z ulgą, gdy informacja na ten temat wyciekła, mając wreszcie jakiś powód do śmiechu, co w sytuacji gdy Kosmflota zgromadziła swe siły wokół stacji Ałmaz, było czymś, na co rzadko sobie pozwalano. W opinii większości wróg coś knuł, Arciniegas podzielała jednak zdanie admirała Aldrina i Everetta. Rosjanie wiedzieli o nadejściu obiektu i dosłownie zesrali się ze strachu, gromadząc swe siły do ostatecznego starcia. Jednak mało kto rozpatrywał taki scenariusz poważnie, w opinii większości Związek przygotowywał się do rozpoczęcia ostatecznej wojny i nie pojmowano, czemu NASW nie reaguje, skupiając się jedynie na bronieniu swej przestrzeni. Sprawca tajemniczego zamieszania pojawił się tymczasem ponownie, w nieznany sposób przemieszczając się w pobliże Marsa. Aldrin natychmiast posłał tu “Von Brauna”, jedyny statek NASW, zdolny do wykonania obliczeń umożliwiających więcej niż jeden skok fotonowy. W normalnych warunkach dokonać mogły tego jedynie sprzężone sieci matematyczne tworzone przez wiele eniaków, zdolnych przeliczyć współrzędne i parametry grawitacyjne, uwzględniające pozycje statku. Stąd okręty NASW skakały na założone pozycje, po czym przebywały na nich wiele dni niezbędne do dokonania obliczeń powrotnych. Powyższe całkowicie niwelowało przewagę jaką dawało skrócenie lotu przez przestrzeń, uniemożliwiając wycofanie się w obliczu spotkania wroga. Eniak “Von Brauna” wolny był od takich ograniczeń, paradoksalnie zaprojektowany został w oparciu o teorie opracowane przez Satyę Nayadę, która wpadła na pomysł sieci pozbawionej kontroli ludzkich operatorów, łączącej ze sobą dane. Świat był już wystarczająco poplątany przed pojawieniem się obiektu.

Matematyka wyznaczyła jego pozycję nieopodal marsjańskiej orbity, na razie nie posiadając do zinterpretowania żadnych danych, znajdowali się bowiem kilka milionów mil od Marsa. Odległość całkowicie przesadzona, w zasadzie uniemożliwiającą stwierdzenie czegokolwiek, bowiem odczyty z tej odległości były w zasadzie niewiele lepsze od dawanych przez czujniki i teleskopy ISS, uzyskiwali je jedynie nieco szybciej. Lecz sama wybrała ten punkt przybycia, nie zamierzając niepotrzebnie ryzykować, bynajmniej nie z powodu zagrożenia jakie stanowiły cztery statki Związku, reprezentowane przez czerwone kropki na telemetrii. Obiekt stanowił  całkową niewiadomą, na chwilę obecną nie wiedziała nawet czy nie jest dyskiem, choć przychylała się raczej do opinii, że jest kulą. Sposób w jaki wcześniej przesłonił Saturna był zagadkowy, bowiem w tej chwili kamera nie ukazywała niczego, choć powinni go z tej odległości dostrzec, bowiem jego średnica zwiększyła się, do 40 mil. Swymi rozmiarami przewyższał więc karłowatą planetę, o ile oczywiście sposób dokonywania odczytu nie był błędny. Everett przestawił skanery na wykrywanie pozytonów, które jak twierdził pojawiają się wskutek zderzeń cząstek w zwiększonej liczebnie. Ich nadmiar prezentował się na ekranie jako zwarta masa, co z punktu widzenia fizyki było nonsensem, bowiem masy nie było tam w ogóle. Zresztą w świecie rozszarpywanym przez niestałe fizyczne szalejące w Europie Środkowej fizyka przestała już dawno być ścisłą nauką. Obiekt był całkowicie nieruchomy, przynajmniej o ile niezbyt precyzyjnie mógł stwierdzić pozytonowy odczyt. Co znaczyło, iż całkowicie ignoruje oddziaływanie grawitacyjne planety, w zasięgu której się znalazł, lub w nieznany sposób koryguje swą pozycję. Everett po przeanalizowaniu ruchów ciał w pobliżu Saturna doszedł już uprzednio do wniosku, że obiekt nie generuje własnego pola grawitacyjnego, co oznaczałoby, że nie ma masy i byłoby całkowicie logiczne, skoro nie było go widać. Tym samym po prostu nie istniał, a ich odczyty były całkowicie błędnym modelem. Gdyby była w stanie to stwierdzić ich życie stałoby się na pewno dużo prostsze, sprowadzone jedynie do konieczności rozwiązania problemu wroga stojącego u bram. Wiedziała jednak, że tak się nie stanie, wbrew temu co twierdziły analizy naukowców, jakie przesłano jej wraz z poleceniem wykonania skoku. “Von Braun” był jedynym okrętem, który mógł tego dokonać i uciec w obliczu zagrożenia, o ile byłby w stanie tego dokonać. Właśnie z tego powodu zdecydowała zachować ostrożność posuniętą aż nazbyt daleko, choć większość teorii naukowców sprowadzała się do stwierdzenia, iż nie wiedzą, z czym mają do czynienia. Przeważała wersja, iż to jakiś rodzaj nie do końca pojętej broni tamtych, zwłaszcza że zaskoczyli wszystkich użyciem fal grawitacyjnych do przemieszczenia swego statku i nikt nie wiedział jak tego dokonali. Tajemnica ta była na razie nie do rozwiązania, a ona wspomniany statek zestrzeliła jedynie cudem, wykorzystując do tego oddziaływania odkryte przez Everetta, których nikt poza nim i Aldrinem nie traktował do niedawna zbyt poważnie. Z jakiegoś powodu mimo pojawienia się obiektu, nie przybyło mu zwolenników, jedynym nowum jakie odnalazła, były twierdzenia kolejnego wariata o nazwisku Sagan, który uznał, że mają do czynienia z obcą inteligencją. Wszystkie opracowania wyrzuciła więc do kosza, po czym zarządziła skok, wstrzymany w ostatniej chwili otrzymanym poleceniem z ISS, by przyjąć “Jeffersona Daviesa”, który wkrótce w ich kierunku wystartował. Jednocześnie zarządzono im ciszę radiową, w związku z czym skoro złapali opóźnienie, postanowiła się przespać, pozostawiając wszystko w rękach swej zdolnej zastępczyni. A teraz stała na mostku za fotelem kapitańskim, którego podporucznik Alice Triptree nie zdecydowała się zająć, nawet gdy przekazała jej obowiązki. Gdy po powrocie z misji marsjańskiej mianowano ją dowódcą “Von Brauna” w miejsce zmarłego tragicznie komandora Christiansena, niektórzy krzywili się na tę decyzję Aldrina. Nie odważyli się jednak nic uczynić, nawet w AFCOM, które wiele by dało, by nie widzieć na stanowisku kapitana kogoś, kto utracił wcześniej flagowy okręt Sojuszu. Jednak nie mieli wyjścia i musieli zaakceptować powierzenie dowodzenia opromienionej chwałą zwycięstwa nad krążownikiem “Korolow” Arciniegas, która po raz drugi stała się dla wielu bohaterką Sojuszu i największym kapitanem NASW. Nie protestowali także z obawy, iż znajdują się na liście jaką przywiozła Aldrinowi, na której znajdowało się wiele wpływowych nazwisk jastrzębi pragnących wyrwać się spod rozkazów CINSPAC i wydać otwartą wojnę w przestrzeni kosmicznej Związkowi. Stworzyli nieformalną organizację, którą wykorzystali natychmiast agenci tamtych, sabotując i infiltrując NASW. Nie wiedziała czy problem siatki szpiegowskiej został rozwiązany, natomiast wraz z problemem gromadzącej się floty przeciwnika i ostrzeżeniem o zagrożeniu ze strony Kolektywu, który zniszczył kosmodrom na Cape Canaveral, zaprzątnął umysły sztabowców na tyle, że nie zaprotestowali skoro najbardziej nietypowy statek Sojuszu i oczko w głowie NASW, stał się polem dowodzenia dwóch kobiet. Najbardziej protestowała sama Triptree, na każdym kroku kwestionująca jej decyzje i personalnie za nią nie przepadająca. I właśnie dlatego Arciniegas chciała mieć ją u swego boku, aby stanowiła jej trzeźwy osąd sytuacji. Niepotrzebny był jej klakier, lecz ktoś, kto ją zahamuje. A takich ludzi było na lekarstwo, zwłaszcza po tym jak stała się bohaterem pieprzonej floty i każdy jej zazdrościł, chciał z nią służyć, a jak wiedziała cichaczem niektorzy usiłowali ją zdyskredytować, powtarzając iż jest pijaczką i ninfomanką. Nie próbowali mówić jej tego w oczy, bo za bardzo się jej bali. Zresztą niezbyt się tym przejmowała.

Gdy Triptree zorientowała się, że jest na mostku, jak zwykle dała wyraz swym uczuciom.

- Miło, że zaszczyciła nas pani swą obecnością, kapitanie - powiedziała. - To ledwie osiem i pół minuty po skoku we wrogą przestrzeń.

- Straciłaś przez ten czas kontrolę nad sytuacją, poruczniku? - zapytała Arciniegas siadając w fotelu i wciskając przyciski przejęcia kontroli dowodzenia. - Więc czym się przejmujesz?

Triptree znała ją już na tyle, żeby nie skomentować, skoro dała już wyraz swej ocenie sytuacji i nieprofesjonalnego w jej mniemaniu podejścia, polegającego na tym, że zamiast być na mostku, Arciniegas pognała do śluzy, gdy Jones przekazał jej niepewnym głosem, że powinna przyjść tu osobiście.

- Czy mogę się dowiedzieć gdzie przepadł Westemoreland z kajdankami? - zapytała zamiast tego. Kapitan “Von Brauna” nie odpowiadała. Wpatrywała się w ekran telemetrii szukając śladu niebieskich punkcików, oznaczających jednostki Sojuszu. Bynajmniej nie chodziło jej o statki lecz o zwiadowcze drony klasy Phaeton, które standardowo wystrzeliwano w przestrzeń przeciwnika, poświęcając je celem zebrania informacji. “Chattanooga” trzymała straż nad Marsem, choć było to raczej słowo na wyrost. Okręt wojskowy klasy Apollo od kilku tygodni utrzymywał pozycję 15 milionów mil od planety, dekując się w głębi pasa asteroid. Odległość na tyle spora, by nie stanowić zagrożenia dla przeciwnika, ani go nie rozdrażnić, ujawniając swą obecność na radarach dalekiego zasięgu. Jednocześnie w zasadzie nie dało się wiele dostrzec, jednak skoro wróg pozostawił Mars bezbronnym, musiał być bardzo zdesperowany lub coś knuć. Przez lata utrzymywał tu potężną flotę strzegącą jego sztandarowej inwestycji, baz założonych na czerwonej planecie, dowodu na triumf komunizmu. Ponad dwadzieścia lat temu ktoś w NASW wpadł na pomysł, aby odbić z ich rąk planetę, nim zdołają się na niej umocnić, świeżo po lądowaniu. Desant skończył się tragicznie, flota wówczas jeszcze poruszająca się z konwencjonalną prędkością została po rocznej podróży dosłownie zmieciona z nieba, bo wiedząc o nadciągającym desancie, tamci świetnie się przygotowali. Wywołało to znaczny spadek morale w NASW i całym Sojuszu, prowadząc do przyjęcia strategii odstąpienia od atakowania, zamieniając je na powstrzymywanie przeciwnika. Czerwona planeta stała się umocnioną twierdzą, której NASW nawet nie starało się ugryźć, uważając, że gra nie jest warta świeczki, zwłaszcza gdy w grę wchodziła wyłącznie kupa czerwonego piachu. Tamci jednak umacniali się i rozbudowywali swe instalacje na planecie, jak gdyby przygotowując się na dzień, w którym uda im się wreszcie utopić całą Ziemię w nuklearnej zagładzie. Sytuacja taka utrzymywała się do niedawna, gdy niespodziewanie kilka miesięcy temu odesłali większość floty ku Ziemi, ściągając tam większość okrętów z całego Układu. Nad Marsem pozostawili jedynie kilka statków, co natychmiast NASW wykorzystała posyłając “Von Brauna”. Teraz powracał po kilku tygodniach w miejsce, w którym dokonany został przez marines desant, a znajdująca się na powierzchni baza, zwana “Krasnają Zwiezdą” zmieniła się w centrum multiniestałej fizyki. Ta ostatnia najbardziej interesowała Arciniegas, bowiem instynktownie czuła, że przybycie obiektu jest z nią związane, podobnie jak z koncentracją Kosmfloty wokół Ziemi. Byli jednak zbyt daleko by odkryć oddziaływania na powierzchni, zauważyła wreszcie drony nadlatujące ciągiem bezwładności w kierunku planety. O dziwo statki Kosmfloty nie podjęły jeszcze żadnych działań, po chwili jednak dotarło do niej, że z odległości ponad miliona mil nie mają szansy ich wykryć. Sojusz w przestrzeni Układu Słonecznego rozrzucił sieć przekaźników Hermes, wspomagających przesył radiowych danych, odbierających sygnały od boi i innych okrętów. Matematyka “Von Brauna” przejmowała odczyty z “Chattanoogi” i dronów, nie mając z nimi bezpośredniej łączności. O ile wiedziała, tamci nie mieli tak szerokiej sieci namierzania i możliwości porozumiewania, nie dysponując możliwością skróconego lotu przez kosmos, nie próbowali nawet pozostawiać własnych czujników.

- Nadal nas nie zauważyli - stwierdziła.

- Już niedługo - mruknęła Triptree. - Doczekam się odpowiedzi, kapitanie?

- Tak - powiedziała Arciniegas i popatrzyła na załogę mostka. Hagen siedział za sterami, Triptree pilnowała systemów, zaś Ehlert milcząc pilnował uzbrojenia. Nie miał wiele do roboty, ponieważ “Von Braun” miał go niewiele, a w chwili obecnej poziom energii skierowanej do jego zasilenia był szczątkowy. Nie zanosiło się na to, aby był tu w najbliższym czasie potrzebny. Popatrzyła na zegar, stwierdzając, iż do zakończenia czterogodzinnej zmiany na mostku pozostało jeszcze 50 minut. Zarządziła tak krótkie intwerwały chcąc mieć wypoczętą załogę, bowiem nie miała pojęcia ile czasu tu spędzą. W końcu mierzyli się przecież z czymś nieznanym i nieprzewidywalnym. Na razie jej instynkt nie zapowiadał żadnych kłopotów, wszystkie odczyty były prawidłowe, utrzymywali kontakt z siecią Hermes, pozostając niewidoczni dla przeciwnika. Prawdziwa sielanka. Odprężyła się - Czy mamy już wyliczony rzut powrotny?

- Jak zawsze, awaryjny powrót na Deep Space - powiedział Hagen. Wciąż nie przestawało jej to zadziwiać, eniak “Von Brauna” przewyższał swymi możliwościami sieci matematyczne ISS.

- Skoro nic nam nie grozi, Triptree - zdecydowała - przekieruj część jego mocy obliczeniowej do bazy Everetta. Możemy liczyć nieco wolniej, a na pokładzie mamy znowu szalonego doktora.

- Wiedziałem, że wszystko co dobre, kiedyś się skończy - pozwolił sobie zauważyć Hagen.

- Razem z nim przyleciała Nayada.

Na mostku zapadła nagła cisza, wyraźnie odróżniająca się od zwykłego stanu wpatrywania się w czujniki.

- Kim jest Nayada? - zapytał Ehlert.

- Szpiegiem - burknęła Triptree.

- Problemem - uściśliła Arciniegas. - Już wiesz po co kajdanki.

- Po co ją tu przywiózł?

- Rozkaz admirała. Chyba - przypomniała sobie o trzymanej w ręku kopercie. Mogła jeszcze chwilę poczekać. - Połącz mnie z “Daviesem” - poleciła i podniosła słuchawkę. Jones tym razem odebrał. - Czy stary obyczaj nie każe się zameldować, po przybyciu na pokład, kapitanie Jones? - zapytała zjadliwie.

- Mogę już na niego wejść, czy mnie zastrzelisz? - usłyszała w odpowiedzi.

- Może powinnam. Powiesz mi o co tu chodzi?

- Zapytaj Everetta. Ledwo zdążyliśmy odpocząć i załatać dziury po desancie na Ziemię, a admirał polecił nam startować gdy tylko wejdzie na pokład. I zachować całkowitą ciszę radiową.

- Coraz lepiej - mruknęła spoglądając na kopertę. Co tym razem Aldrin wymyślił? Stary lis nie robił niczego bez powodu.

- Mogę wejść na pokład?

- Nie - powiedziała i odłożyła słuchawkę, zamierzając sprawdzić jakie rozkazy przywiózł Everett.

- Ruch na perymetrze - poinformował ją Ehlert. Lecz ona widziała już sama, czerwone punkty na telemetrii ożyły i uruchomiły silniki NERVA.

- Gdzie lecą?

- Z tej odległości jeszcze nie wiem - powiedział. - Kiedy Phaetony znajdą się w zasięgu... - kolejny marynarz, który jeszcze nie do końca ją poznał i wypowiadał zbyt wiele słów. Zastępował Melliera, który odpoczywał po swej czterogodzinnej służbie.

- Ruszyli, bo zobaczyli nasze drony - powiedziała. - Chcę tylko wiedzieć, w którą stronę - zakładała, że będą się rozpraszać, usiłując je przechwycić.

- “Chattanooga” się zgłasza - powiedziała Triptree. - Kapitan Gore przesyła pozdrowienia i pyta czy może nam jakoś pomóc.

- Podziękuj i przekaż pozdrowienia - odparła zdawkowo. Apollo zobaczył ich na swej matematyce, dzięki sygnałowi transpondera identyfikującego ich jako statek tej klasy w siatce taktycznej Sojuszu, podobnie jak tamci nie mogąc dostrzec ich na radarach. Nawet jeśli oszukiwali w ten sposób sieć matematyczną, fałszywy sygnał od czasu starcia z “Korolowem” nie był w stanie już nikogo nabrać. Wszyscy wiedzieli o wyczynie Arciniegas i kontaktowali się z nią, oferując wsparcie. Czasem marzyła o tym, by wyłączyć transponder w diabły i zniknąć z telemetrii Sojuszu. Taka była cena sławy i popularności, ciągła korespondencja, gdy nie panowała cisza radiowa, dialogi z kapitanami NASW i ostrzał atomowy ze strony Kosmfloty. Samo życie. Wciąż byli bardzo daleko od “Chattanoogi”, mimo iż szli ciągiem bezwładności w stronę Marsa. Telemetria otrzymywała już pierwsze odczyty z Phaetonów.

- Oni lecą w drugą stronę - zauwazył oczywiste Ehlert.

- Tak - zgodziła się. W stronę niczego.

- Widzą obiekt - mruknął Hagen. Ostatnie słowo wymówił dość niepewnie.

- Raczej wykrywają - poprawiła Triptree. - Podobnie jak my. Tam wciąż nic nie ma.

- Czyli przynajmniej wiemy, że nam się nie wydaje - powiedziała Arciniegas. Nawet jeśli wciąż nic nie widać.

Sieć matematyczna uruchomiła nagle brzęczący alarm i zamigotała czerwonym światłem.

- Torpedy w przestrzeni! - zawołał Ehlert. Zwyczajowe ostrzeżenie nie było potrzebne, widziała sama, trzy pociski Saber, o sile 250 kiloton każdy zostały wystrzelone ze statków Kosmfloty. I wcale nie mknęły w kierunku dronów, choć do ich zestrzelenia wystarczyłyby zwykłe rakiety impulsowe.

- I po ciszy radiowej. Powiadomcie “Deep Space” - poleciła Arciniegas nie dając po sobie poznać, by coś ją poruszyło. - Strzelają do obiektu.

Warszawa Ochota >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz