- Nie! - warknęła komandor
NASW Eleonora Consuela Arciniegas, widząc kto opuszcza właśnie wnętrze promu.
Rzut zakończyli przed chwilą,
materializując się na powrót w przestrzeni kosmicznej, po tym jak pole
defleksyjne umożliwiło im lot szybszy niż światło, wraz ze strumieniem fotonów.
Arciniegas pozostawiła wszystko w rękach swej załogi, na mostku działającej
niczym sprawnie naoliwiony mechanizm, prosząc by obudzili ją, tuż przed
dokonaniem translokacji w przestrzeni. Jak zawsze otworzyła oczy wcześniej,
instynktownie wyczuwając, że nadchodzi skok. Być może podświadomie usłyszała
zmianę w pracy generatora kwantowego, lub na tyle przyzwyczaiła się już do tego dziwnego
statku, którym przyszło jej dowodzić, iż po prostu była świadoma jego zachowań.
Otworzyła oko i czujnie wpatrywała się w opróżnioną do połowy butelkę whisky,
marząc o chwili gdy wreszcie będzie mogła ją wypić. Jednak od trzech tygodni
nie miała takiej możliwości, bowiem nie licząc krótkich pobytów na ISS, nie
zdołała zejść z pokładu na czas wystarczający, by doprowadzić się do stanu
nieprzytomności. Bardzo jej tego brakowało, bowiem stres zaczynał robić swoje,
a sytuacja stałą się mocno napięta. Każda kolejna misja niewidzialnego dla
radarów i czujników statku, była coraz bardziej ważna. Orbita ziemska roiła się
od statków usiłujących się wzajemnie wymanewrować i wystrzelić w siebie
rakiety, usiłując przejąć panowanie nad przestrzenią kosmiczną. Kosmflota
zgromadziła swe siły wokół sieci stacji bojowej Ałmaz, zaś większość oficerów
NASW zgodna była w swej opinii, iż jest to wstęp do inwazji. Choć było to
całkowicie nielogiczne, bowiem wszelkie symulacje zakładały, iż skutkiem
starcia obu flot ponad Ziemią i wymiany pocisków jądrowych będzie całkowite
zjonizowanie przestrzeni, zniszczenie sił obu stron, jednak przyjęto, że tamci
nie mają po prostu innego wyjścia. Admirał Tierieszkowa znalazła się pod
ścianą, chcąc zachować stanowisko i nie paść ofiarą czystek zarządzonych przez
Berię, musiała osiągnąć przewagę w kosmosie, po tym jak utraciła swój flagowy
okręt. Co gorsza “Leonid Korolow”, pierwszy okręt Związku zdolny przemieszczać
się z prędkością bliską światłu, dzięki falom grawitacyjnym, wyposażony w
niezwykle mocny pancerz, oraz nieskończoną ilość broni, nie padł ofiarą
przeważających sił przeciwnika, lecz niewielkiego stateczku, którym przyszło
dowodzić Arciniegas. “Von Braun” nie posiadał opancerzenia, jego uzbrojenie
było niewielkie, a podstawowym atutem była jego zwrotność i fakt, że był
niewidoczny dla radarów przeciwnika. Ten się nie patyczkował, o ile się
orientowała, zarządzono otwarty sezon polowań i gdy tylko podejrzewano, że mogą
znajdować się w pobliżu odpalano w ich kierunku pociski impulsowe. Doświadczyli
tego, gdy osłaniali dwie doby wcześniej desant wykonywany na Ziemię przez
“Jeffersona Daviesa”. Zdjęli dwa pociski lecące w jego stronę i tym samym
ujawnili swą pozycję, to wystarczyło by wszystkie statki Kosmfloty porzuciły
pościg za promem desantowym, rzucając się jak wściekłe za “Von Braunem”.
Kolejny raz udało im się uciec, lecz uczynienie priorytetem ich statku, a nie
okrętu wiozącego desant w środek terytorium Związku Ludowych Republik
Radzieckich, zdecydowanie pokazało wszystkim, jakie są aktualne cele admirał
Tierieszkowej. Szybko postarała się, by drugi raz nie popełnić błędu, cała
przestrzeń nad Europą Środkową, pozostająca w zasięgu podstacji Rewolucja
została zjonizowana, gdy w górnych partiach atmosfery eksplodowały dwa pociski
atomowe. Ich czas odpalenia był na tyle krótki, że drony bojowe ISS nie zdołały
ich dojść i przechwycić na czas. Tym samym obszar nad terytorium dawnej Polski
stał się niedostępny dla statków NASW, których osłony nie radziły sobie z
nadmiarem jonizacji, a płyty scalone eniaków przestawały działać. Na wszelki
wypadek rejon zaczęły patrolować Woschody i Wostoki, dając wszystkim do
zrozumienia, co czeka kolejnych śmiałków, których NASW spróbuje posłać na dół.
“Jefferson Davies” nie przeszedłby położonego przez nich ognia zaporowego, choć
jonizacja była mu nie straszna. Jeszcze niedawno nosił nazwę “Gieroja Sojuza” i
był promem desantowym klasy Buran, który Sojusz przejął na Marsie. W normalnych
warunkach poleciałby na Ziemię, gdzie zostałby poddany wstecznej inżynierii i
rozebrany śrubka po śrubce. Warunki nie były jednak zwykłe, admirał Aldrin
zdecydował o wcieleniu go do NASW, przechrzcił zgodnie z tradycją obowiązującą
w stosunku do promów, nadając mu imię jednego z prezydentów. Choć oczywiście
jego skrzywione poczucie humoru dało o sobie znać, skoro wybrał przywódcę
Konfederacji. Z drugiej strony Aldrin niczego nie robił przypadkiem, gdy
Arciniegas zapytała go o powód takiego wyboru, dał jej do zrozumienia, że to
pewien rodzaj wiadomości. Nie zdradził jednak do kogo ją kierował, a ona nie
pytała. “Daviesa” pilotowała jej była załoga, Jones i Scobee, z którymi
spędziła lata swego zesłania na “Lincolnie”. Ten ostatni pozostał na Marsie, a
jego miejsce zajął “Davies”, wykorzystany do desantu na Ziemię, wprost w obszar
wroga, gdzie nie mogły dotrzeć okręty Sojuszu. A teraz był tu ponownie. “Von
Braun” opuścił bezpieczny dok na ISS po naładowaniu generatorów, przygotowując
się do skoku w nieznane. W przeciwieństwie do większości kapitanów NASW
Arciniegas nie słuchała powtarzanych plotek na temat mglistego zagrożenia
nadlatującego z głębi kosmosu, jako jedna z niewielu osób znała także powód,
dla którego Komsflota zgromadziła swe siły wokół Ziemi. Przybył do Układu
Słonecznego, pojawił się w okolicach Saturna, gdzie mieli pierwotnie się udać,
po czym zniknął bez śladu, nagle objawiając się na orbicie Marsa. Stanowił
skupisko egzotycznej materii, którą główny naukowiec Adlrina, Hugh Everett
nazwał ciemną. I w zasadzie tyle mogli o nim powiedzieć, niestety nie ulegało
wątpliwości, że powiązany jest ze zmienioną fizyką w Układzie Słonecznym,
multiniestałościami czasoprzestrzeni istniejącymi na terenie dawnej Polski i
Mongolii, a przede wszystkim z niepojętym zjawiskiem odpowiadającym za
gaśnięcie gwiazd. Wszystkie znikały, jedna po drugiej, a teraz najwyraźniej
nadeszła pora na Słońce, bowiem w Układzie Słonecznym zmaterializowało się w
niepojęty sposób coś równie niezrozumiałego. “Von Braun” zaś miał sprawdzić, z
czym właściwie przyszło im się zmierzyć, bowiem jak na razie tajemniczy obiekt
był mocno nierealny, wymykał się poznaniu, nie tylko dlatego, że był
niewidoczny gołym okiem. Powyższe sprawiało, iż jak na razie mało kto dawał
wiarę informacji, iż może doprowadzić do zagłady ludzkości. Arciniegas po kilku
tygodniach obcowania z Everettem, którego prywatnie uznawała za nieco szalonego,
była przekonana co do słuszności jego teorii. I oczywiście Aldrin ją posłał,
aby sprawdzić z czym mają do czynienia. Gdy zajmowali pozycję do skoku, a ona
się obudziła, odebrali rozkaz z ISS by przejąć w trybie nagłym lecącego w ich
kierunku “Daviesa”. Rozkaz przyszedł z najwyższym priorytetem admirała, który
dodatkowo zarządził ciszę radiową. Arciniegas nie dyskutowała, pilotujący “Von
Brauna” Hagen wykonał manewr zbliżenia perfekcyjnie, nie tracąc więcej niż
kwadrans na pochwycenie “Daviesa”, po czym praktycznie od razu skoczyli,
zgodnie z otrzymanym poleceniem. Gdy Arciniegas wywołała dowodzącego promem
Jonesa, usiłując dowiedzieć się, co kryje się za rozkazami, zasugerował aby przyszła
i dowiedziała się sama. W ten sposób znalazła się przy otwierającej się śluzie
i zajrzała prosto w twarz Everetta. Lecz to jeszcze nie było najgorsze, tuż za
nim dostrzegła skuloną sylwetkę, którą natychmiast rozpoznała, a jej twarz
wykrzywiła wściekłość. Wraz z naukowcem przybyła Satya Nayada, cywilny
naukowiec Sojuszu, a jednocześnie szpieg pracujący dla tamtych, która zdradziła
ich podczas ostatniej misji. I jednocześnie odpowiadała za śmierć komandora
NASW.
- Co ona tutaj robi? -
Arciniegas zdołała się jakoś opanować. Nayada uciekła przed jej wzrokiem,
kryjąc się za plecami Everetta, który zza swych okularów rozglądał się
przekrwionymi oczami. Kryło się w nich zmęczenie, lecz również coś więcej, co
była w stanie z łatwością rozpoznać. Natychmiast w jej głowie zapaliło się
ostrzegawcze światełko, najwyraźniej naukowcowi stres ostatnich dni dał się we
znaki dużo bardziej niż pozostałym. Symptomy rozpoznawała z łatwością, pytanie
jak daleko zawędrował na drodze, którą obrał. To by wiele tłumaczyło, lecz nie
zmieniało całej sytuacji. - Nie wejdzie na pokład - zaznaczyła, powstrzymując
się od wyrażenia swego protestu w inny sposób.
- Złości się pani, bo nikt
nie zapytał kapitana okrętu o zdanie? - zapytał Everett opuszczając śluzę.
Wyciągnęła rękę i oparła się o ścianę, blokując mu przejście. Swój wzrok wbiła
w Nayadę, która skulona, wpatrywała się w podłogę promu, wyraźnie starając się
zniknąć z pola widzenia rozgniewanej Arciniegas. W ciasnej przestrzeni śluzy
było to jednak całkiem niemożliwe.
- Ja się nie złoszczę -
wycedziła w odpowiedzi. - Ja dostaję szału. Bo usiłuje pan wprowadzić na pokład
zdrajcę, rosyjską szpieg, która zabiła jednego z naszych. Co pan sobie w ogóle
wyobrażał, że postawi mnie przed faktem dokonanym i przemyci ją na pokład?
- Nie interesuje pani powód?
- Nie! - warknęła. -
Zapomniał pan, że teraz to jest mój okręt.
- Admirał mógłby mieć na ten
temat inne zdanie.
- Admirał doskonale wie, co o
tym sądzę! Coś się chyba panu pomyliło Everett, skoro zapomniał pan, o
podstawowej zasadzie panującej na statkach. Podejmowanie pewnych działań bez
zgody i wiedzy kapitana to jedno, ale próba wprowadzenia na pokład zdrajcy...
- Nie jestem zdrajcą! -
wybuchła nagle Nayada. - Przestańcie o mnie rozmawiać, jakby mnie tutaj nie
było! I wie pani co, Arciniegas? Proszę mnie wyrzucić przez tę swoją śluzę,
albo się ode mnie odpierdolić!
Zapadła cisza. Arciniegas
zajrzała prosto w oczy Satyi Nayady, płonące światłem jasnego gniewu. Komandor
nie mówiła nic, nie tyle zaskoczona wybuchem tamtej, była już jego świadkiem
podczas ich poprzedniej misji. Teraz jednak uległ on zmianie, wcześniej był to
akt desperacji i rozpaczy, świadomość nieuchronności sytuacji, teraz należał do
kogoś, kto stracił wszystko i został postawiony pod ścianą. Zmienił się także
ton głosu, stał się mocniejszy i wyostrzony, pełen frustracji. Lecz nie był to
głos kogoś na granicy upadku, stanu jaki Arciniegas zdążyła dobrze poznać.
Wpatrywała się w tamtą, lecz w przeciwieństwie do dawnej Satyi Nayady, ta nie
odwracała wzroku, rzucała jej wyzwanie. Ale nie po to, aby wygrać jakikolwiek
pojedynek.
- Schowaj sobie głęboko
życzenie śmierci - powiedziała po dłuższej chwili komandor. - Na razie na nią
nie zasłużyłaś.
- Życzenie śmieci? – zdziwiony
głos Nayady drżał, wyraźnie na krawędzi opanowania.
- Na pewno nie wcześniej niż
odcierpisz to, co uczyniłaś - odparła Arciniegas. - Choć nie wiem czy zdołasz.
- Och, do cholery - przerwał
Everett. - To nie jej wina, że...
- Dość - ucięła komandor. -
Mogę wreszcie dowiedzieć się co się tu właściwie dzieje? - wciąż nie spuszczała
oczu z Nayady. Nie wiedziała czego się po niej spodziewać, przez lata
matematyczka była uśpionym agentem, zakodowanym posthipnotycznie przez CIA,
nieświadomie używanym do rozpracowywania środowisk uniwersyteckich dla FBI i
realizowania zadań wywiadowczych. Niestety w pewnym momencie przechwycili ją
Rosjanie, utrzymując w posthipnotycznej fikcji uczynili z niej podwójnego
agenta, który wciąż realizował zadania dla agencji wywiadowczych Sojuszu,
jednocześnie pracując dla Rosjan. Podczas poprzedniej misji “Von Brauna” gdy
została zdemaskowana zgodnie ze swym kodowaniem natychmiast zabiła oficera
kontrwywiadu NASW, wyrzucając ten fakt ze swej pamięci, powracając do
naprawiania statku, do czego wydatnie się zresztą przyczyniła. Mimo, iż
uszkodzili go szpiedzy tamtych, czego ona nie była świadoma, jak również faktu,
że dla nich pracuje. Pomieszanie z poplątaniem, nic dziwnego, że w chwili gdy z
jej umysłu usunięto wszystkie blokady, wpadła w stan katatonii. A teraz znowu
tu była, najwyraźniej w pełni przytomna, choć nie będąca sobą. Arciniegas miała
się czego obawiać.
Wściekłość zniknęła,
przechodząc w zimną kalkulację. Jej reakcja nie była skierowana przeciw
Nayadzie, Everett trafił w czuły punkt. Nikt nie zapytał jej o zdanie, ani nie
poinformował o tym co nastąpi. Przez ostatnie tygodnie, od momentu koncentracji
Kosmfloty wokół Ziemi naukowiec zszedł z pokładu i stał się jedynie złym
wspomnieniem. Zdążyła zapomnieć, że “Von Braun” używany był do działań innych
niż bojowe i wywiadowcze, także do naukowego gromadzenia danych. O ile
rozumiała w pełni taką konieczność, protestowała przeciw temu jej dusza
samodzielnego kapitana NASW, którego sensem istnienia było obecnie skradanie
się w środku terytorium przeciwnika i rozpoznawanie jego sił. Pojawienie się
Everetta zapowiadało, że jej smycz ponownie zostanie skrócona, choć było w
pełni logiczne, biorąc pod uwagę fakt, iż przybyli tu stanąć na wprost
nieznanego. Jednak pojawienie się Nayady, być może sprawnej umysłowo, lecz w
stanie dalekim od stabilności emocjonalnej, było czymś z czym nawet się nie
liczyła. I jednocześnie stanowiło spory problem.
Everett podawał jej właśnie
kopertę opieczętowaną przez admirała Eugene Aldrina. Spojrzała na nią
przelotnie, biorąc ją do ręki.
- Niech zgadnę, rozkazy
admirała?
- Nie zamierza pani ich
otworzyć?
- To może poczekać. Nie będę
negować oczywistego faktu, że Nayada... że nie mogłaś się tu znaleźć, bez
wiedzy i zgody Admirała - powiedziała. - Więc? Mogę dowiedzieć się o co tu
chodzi?
- Powiedzmy, że musieliśmy
opuścić dość szybko przestrzeń ISS - powiedział Everett.
- To niepodobne nawet do
admirała - odparła. - Niech zgadnę, to pan za tym stoi, tak bardzo panu
zależało, żeby zobaczyć z bliska ten tajemniczy obiekt?
- Właśnie, obiekt - ożywił się.
- Skoro już zakończyliśmy i jesteśmy w pobliżu Marsa, muszę udać się do mojego
eniaka.
- Nie, nie skończyliśmy. I
nie jesteśmy w pobliżu Marsa, kiedy sprawdziłam współrzędne wyjściowe,
znajdowaliśmy się dużo bliżej Vesty - wyjaśniła ze spokojem.
- Vesta? Co my tu robimy? -
teraz on podniósł wzrok. - To za daleko! Mieliśmy być...
- Doktorze, posiadanie
niewidzialnego dla radaru statku ma sens, pod warunkiem, że nikt nie zna
miejsca jego pobytu. A rozbłysk fotonowy dość jasno informuje tamtych, że coś
przybyło w ich rejon. W tej chwili nie dają się nawet nabrać, gdy wyrzucamy
drona, nie zakładają, że przetransferowano go z ISS, od razu walą atomówką,
zakładając, iż przybył “Von Braun”. Taka jest niestety cena popularności.
- Przynajmniej po
marsjańskiej misji ktoś z nas ją zdobył - odparł Everett. - Zatem idziemy
ciągiem bezwładności od Ceresa. Mogę zapytać w jakiej odległości jest obiekt?
- Może pan, a ja nie
odpowiem. Bo zamiast być po skoku na mostku, jestem tutaj i zastanawiam się co
z wami zrobić - zastanowiła się przez chwilę. Nayada wreszcie opuściła głowę i
nie wpatrywała się już w nią zaczepnie. Pomyślała, że wygląda naprawdę źle,
mocno zaniedbana, z podkrążonymi oczami i szarą twarzą. - Rozumiem, że pan
idzie analizować spływające dane.
- Tak - kiwnął głową, po czym
zawahał się, jak gdyby musiał zwalczyć w sobie chęć natychmiastowego udania się
do pomieszczenia, w którym uzyskałby natychmiastowy wgląd w odczyty telemetrii
i czujników dalekiego zasięgu. - Ale musimy porozmawiać. We dwoje, kiedy już
zajrzy pani do tej koperty.
- To będzie musiało chwilę
poczekać - odparła. - Najpierw rozwiążemy tę sytuację, a ja sprawdzę co dzieje
się na mostku. A teraz proszę o odpowiedź na pytanie, jakie plany ma admirał co
do Satyi? - celowo użyła jej imienia, lecz tamta nie zareagowała.
- Na razie jest potrzebna w
pomieszczeniu eniaka - bez zmrużenia oka wypalił Everett. Przez chwilę wydawało
się jej, że się przesłyszała.
- Doktorze, tego już za
wiele! - wycedziła. - Chyba nie sądzi pan, że po tym co zrobiła wpuszczę ją do
najważniejszego pomieszczenia na statku!
- Przypominam, że to ona
naprawiła eniaka, kiedy dokonano sabotażu - odparł doktor.
- Jestem tutaj - przypomniała
o swej obecności Nayada. Arciniegas zirytowała się.
- Proszę powiedzieć, z
jakiego powodu, jest panu tam potrzebna - zażądała. - I nie kryć się za
odpowiedzią, że taki jest rozkaz admirała.
- Potrzebna jest mi jej
analiza matematyczna - odparł szybko.
- Analiza matematyczna? - nie
musiała nawet starać się, by w jej głosie zabrzmiało niedowierzanie. Było zupełnie
naturalne.
- Tak, a ostatnio mamy
problem z matematykami. NSA wydrenowała 40 000 najlepszych do swoich projektów.
- W takim razie proszę
poszukać nieco bliżej niż na Ziemi. Na ISS też jest ich sporo przy obsłudze
sieci matematycznej.
- Chwilowo nie możemy tam
wrócić.
- Nie możemy? - w odpowiedzi
spojrzał na kopertę z rozkazami, którą trzymała w ręku. Coraz lepiej, nie
możemy, czyli tak naprawdę nie chcemy. Spojrzała na Nayadę, która rozglądała
się mrużąc oczy. - Śmiem twierdzić, że ona nie do końca jest w stanie cokolwiek
analizować.
- Proszę nie mówić o mnie w
trzeciej osobie, jestem tu, do cholery! - krzyknęła Satya, a Arciniegas
drgnęła.
- Na twój stan są dwa
lekarstwa - powiedziała. - Ale żadne cię nie wyleczy, na tyle się nie
zmieniłaś, choć mogę jedynie domyślać się co przeżywasz.
- Naprawdę? Możesz? Wiesz co
przeżywam? - warknęła tamta.
- Nie i nie chcę wiedzieć.
Kompletnie mnie to interesuje - uciszyła ją Arciniegas. - Szczerze mówiąc, mam
to gdzieś, jedyne co mnie obchodzi, to czy stanowisz zagrożenie dla mojego
statku. I w jaki sposób takiemu zapobiec. Dobrze, więc, porozmawiamy wkrótce,
doktorze - podeszła do ściany i zdjęła słuchawkę systemu łączności, wywołując
mostek. Swoim zwyczajem nie czekała, aż po drugiej stronie zgłosi się osoba
pełniąca funkcję pierwszego oficera i zajmująca jej fotel. - Niech Hagen
otworzy skrzynkę - poleciła. - A potem przyślij mi tu Westemorelanda z
kajdankami - odłożyła słuchawkę, nie czekając na potwierdzenie.
- Kajdanki? Naprawdę? -
zaczął Everett.
- Albo to, albo nie opuści
promu - poinformowała zimno Arciniegas. - Czy też raczej śluzy, pozostanie w
niej zamknięta z obu stron.
- Żadnych gróźb w rodzaju, że
zostanę zastrzelona? - zapytała Nayada, a jej głos znowu stał się niski i
mroczny.
- Chciałabyś - odparła komandor.
- A może tak ci się tylko wydaje. Śmierć jest prosta, żyć ze świadomością tego
co się uczyniło, nie jest tak łatwo.
- To nie była jej wina -
spróbował znowu Everett.
- Nie sądzę, zresztą żebyś
miała odwagę to zakończyć - zlekceważyła go Arciniegas.
- Namawiasz mnie do tego? -
Nayada znów na nią patrzyła.
- Podsuwam jedynie sposoby.
To by wiele rozwiązało.
- Jak pani do cholery może...
- zirytował się Everett.
- Zwyczajnie. Zapomina pan,
że jestem socjopatką, której obce są wszelkie uczucia, która szuka
najprostszych rozwiązań - powiedziała komandor.
- Tego mogę ci zazdrościć -
powiedziała Nayada. Nie wiesz czego, pomyślała Arciniegas, lecz nie odezwała
się, a tamta zadała pytanie: - Jakie dwa sposoby?
- Upić się i zapomnieć. Albo
pójść z kimś do łóżka.
- Pomagało? - w głosie tamtej
nie było kpiny.
- Na jakiś czas. Potem
niestety i tak budzisz się na powrót w tej kurewskiej rzeczywistości -
odpowiedziała Arciniegas. Nayada pokiwała głową i znowu skuliła się w sobie.
Usłyszeli kroki, gdy na dolny pokład zsunął się po drabince marynarz
Westemoreland, który zatrzymał się niepewnie, nie wiedząc co uczynić. Obecność
komandor wciąż go peszyła, dodatkowo była nią Arciniegas, przy której nie można
było czuć się pewnie. Z jednej strony przydział na “Von Brauna” po tym jak
rozeszło się czego statek dokonał był szczytem marzeń, z drugiej wielu obawiało
się szalonej kapitan. I słusznie.
- Idziesz z doktorem
Everettem do pomieszczenia eniaka - rozkazała. - Ją przykuj jak najdalej od
maszyny, tak aby się nie mogła uwolnić, do stałego elementu. Zrozumiałeś?
- Tak, pani komandor - starał
się zachować pewność siebie. Przywykł już do jej wybuchów i dziwacznych
rozkazów, a przynajmniej tak mu się wydawało.
- Westemoreland, nie spieprz
tego! - rzuciła. - Ona zabiła oficera NASW, nie lituj się nad nią! Jeśli będzie
miała okazję, może cię zabić! Zostaniesz z nimi i nie będziesz spuszczać jej z
oka! Nie może się ruszyć!
- Tak jest, pani komandor! -
podskoczył.
- Teraz jestem wyszkoloną
zabójczynią? - Nayada pokręciła głową z niesmakiem.
- W tym równaniu to nie na
tobie mi zależy, matematyczko - poinformowała Arciniegas. - Więc weź to sobie
do serca i pamiętaj z kim masz do czynienia.
- Uważam, że... - zaczął
Everett, lecz przerwała mu.
- Nie interesuje mnie, co pan
uważa. Da mi pan gwarancję, że jej umysł jest całkowicie czysty? Wolny od
sugestii posthipnotycznych, które uaktywnią się w określonej chwili? Gdy
ostatnio ją widziałam śliniła się i była w katatonii, a główny lekarz ISS
twierdził, że nie ma z nią kontaktu. Dopóki nie wyjaśni mi pan co się stało, a
ja nie upewnię się, że jest wolna od wpływu tamtych, będzie traktowana, jak
zagrożenie. Czy to jasne? I jeszcze jedno. Do następnej rozmowy ze mną proszę
wytrzeźwieć. Skończyłam.
Everett znał ją na tyle, by
wiedzieć, kiedy należy ustąpić. Westemoreland niepewnym ruchem podszedł do
Satyi, która pochyliła głowę i wyciągnęła ku niemu ręce. Ten postanowił jednak
założyć jej kajdanki z tyłu, co wywołało cmoknięcie dezaprobaty doktora. Sama
Nayada jednak nic nie powiedziała. Arciniegas patrzyła za nimi, z jednej strony
zadowolona, że wziął sobie jej przestrogi do serca, z drugiej strony uznając,
że jednak przejął się zbyt bardzo, skoro skuł ją na potrzeby kilku kroków,
jakie musieli przejść by znaleźć się w pomieszczeniu eniaka. Gdy szyfrowane
drzwi zamknęły się za nimi, uderzyła pięścią w łącznik śluzy.
- Jones! Scobee! Do cholery,
kogo mi tu przywieźliście! - zawołała, lecz z wnętrza promu nikt nie
odpowiedział. Piloci przezornie zamknęli się w module dowodzenia, najwyraźniej
nie chcąc stawiać jej czoła. Policzę się z wami później, stwierdziła i
odwróciła się, by udać się na mostek. Ujrzała Gellerta, siwiejącego mechanika z
wydatnym brzuchem, wyglądającego z maszynowni.
- Jeśli szuka pani kogoś, by
się wyładować, to sugeruję wyrzucić kogoś przez śluzę - powiedział.
- Znowu podsłuchujesz? -
rzuciła złym głosem.
- Mówi pani, tak głośno, że
nie muszę - odparł. - A zatem nasz naukowiec znowu na pokładzie? I do tego
jeszcze... - pokręcił głową. - Po prostu szczęśliwa i wesoła rodzinka znowu w
komplecie, nie ma co. Przewiduję kłopoty.
- One nigdy nas nie opuściły
- odparła i minęła go, wspinając się na górę. Poprzez środkowy pokład ruszyła w
kierunku mostka, czekając aż opuści ją irytacja, ściskając w ręku kopertę.
Wszystko po kolei.
Półkula mostka powitała ją
swym półmrokiem i migającymi ekranami, prezentującymi odczyty systemów i
czujników, które szybko przebiegła wzrokiem, skupiając się przez chwilę na
telemetrii. Najdłużej jej wzrok przyciągnął niewielki obiekt widoczny na
maksymalnym zbliżeniu kamery, stanowiący jaśniejący na szaro punkt, pośród
czerni. Przez ekran przebiegł pas zakłócenia, niestety kamera była jedynym
sposobem, by obserwować przestrzeń kosmiczną, żaden z pojazdów NASW nie mógł
zostać wyposażony w iluminator, który mógł zostać łatwo przebity podczas
starcia. Zresztą nawet osłona ablacyjna pochłaniająca energię kinetyczną nie
dawała gwarancji, zwłaszcza iż urządzenia Sojuszu zawodziły w chwili wybuchu
jądrowego, generującego potężny impuls zakłócający ich prace. Statki tamtych
były dużo lepiej opancerzone, choć co za tym idzie dużo mniej zwrotne i
nieruchawe, jednak nawet one musiały korzystać z zewnętrznych kamer. Choć “Von
Braun” wyposażony był w najlepsze zeissowskie soczewki, klasy jaką stosowano w
dronach zwiadowczych, Vesta z odległości dziesiątek milionów mil, zero koma
pięć AU od nich, prezentowała się marnie. Przesadziła z tą bliskością, chciała
dopiec Everettowi, bo de facto byli od niej bardzo daleko, mając nieopodal
Marsa. Planetoida niegdyś widoczna gołym okiem praktycznie z obszaru całej
Ziemi, w czasach nim chmury stanowiące pozostałość atomowych eksplozji zasnuły
niebo, stanowiła jedynie punkt jasnego światła pośród mroku, nie rozświetlając
ciemności swym blaskiem. Właśnie tym powinna zajmować się NASW, pomyślała, w
jakiejś innej, lepszej rzeczywistości. Tymczasem, mimo iż dysponujemy
kilkudziesięcioma statkami, latamy poprzez kosmos, penetrując go przy pomocy
skoków fotonowych prawie do Neptuna, porzuciliśmy jego badanie. Nie wiemy nawet
jak wyglądają Vesta czy też Ceres z bliska, nie wspominając o innych planetach
i planetoidach. Skupiamy się wyłącznie na obserwowaniu ruchów wroga, starając
się go przechytrzyć w ciągłych utarczkach. A ja jestem produktem wojny, w
czasach pokoju, kosmos przestałby mi wystarczać. Znowu jej myśli pomknęły ku
butelce, lecz wiedziała, że da radę. Zwłaszcza teraz, gdy była znowu w centrum
wydarzeń. Nieopodal miejsca, gdzie wróciła do gry po okresie zesłania.
Kilkanaście tysięcy mil od Marsa, który w postaci koła oznaczony został w na siatce
telemetrycznej, wraz z towarzyszącymi mu niewielkimi obiektami w postaci
czerwonych kropek. Matematyka statku oznaczyła tam coś jeszcze, czego
Arciniegas nie była w stanie dostrzec, na obrazie z przedniej kamery,
ukazującej Marsa. Czymkolwiek było to coś, nie było widoczne w normalnej
przestrzeni.
Stanowiło zaś powód ich rzutu
fotonowego, który zalecono im natychmiast, gdy obiekt zmaterializował się
ponownie, choć materializacja była słowem mocno na wyrost. Poprzednio obiekt
pojawił się znikąd w pobliżu Saturna, który na moment zniknął z pola widzenia
teleskopów NASW, następnie pojawiając się znowu. Spektrometry ustawione zgodnie
z zaleceniami Everetta na wykrywanie odchyleń soczewkowania grawitacyjnego
namierzyły obecność skupiska tajemniczego oddziaływania, które nazwał on ciemną
materię, nie tyle zresztą ciemną, co kompletnie niewidoczną. Której istnienia
nie był w stanie udowodnić, co sprawiło, iż jego ostrzeżenia o nadciągającym
zagrożeniu, nie zostały potraktowane poważnie. Sam zresztą nie miał do niedawna
pojęcia jak ono wygląda, zdołał jedynie stwierdzić, iż jest w jakiś sposób
powiązane z dziwacznymi oddziaływaniami na powierzchni Ziemi, a przede
wszystkim z gasnącymi gwiazdami w tej części Drogi Mlecznej. To ostatnie
powodowało u Arciniegas gęsią skórkę, dopiero niedawno odkryli, to co Rosjanie
wiedzieli już od kilku lat, z nieznanego powodu z przestrzeni kosmicznej
znikały gwiazdy, znienacka ich miejsce na niebie zajmowała pustka. Na tyle
odległe, iż nie byli w stanie stwierdzić, czy coś gasi je bez śladu, czy też po
prostu przesłania, bowiem i taka teoria się pojawiła. Rzecz w każdym razie
przerastała na tyle wyobrażenie większości wojskowych, że uznali ją za jakiś
podstęp tamtych, a gdy sprawa utknęła w licznych podkomisjach naukowych, w Układzie
Słonecznym zmaterializowało się coś, przed czym przestrzegał Everett. Szczęście
w nieszczęściu, iż zdawało się zmierzać prosto w środek terytorium Związku,
gdzie skupiały się ciemne materie, generujące niestałości fizyczne, zaburzające
czas, przestrzeń, egzystencję i ewolucję. Pojawiło się i zniknęło, co sprawiło,
iż wielu odetchnęło z ulgą, drony zwiadowcze zastały tam jedynie pustą
przestrzeń. Nie zdołano nawet stwierdzić czym był obiekt mający 18 mil
średnicy, który najwyraźniej był skupiskiem ciemnej materii w kształcie kuli,
bowiem taki obraz ukazało zdjęcie wykonane metodą soczewkowania grawitacyjnego,
choć złośliwi mówili, że to dwuwymiarowa plama Everetta, jak natychmiast je
ochrzczono, gdy obiekt zniknął i można było się na ten temat śmiać. NASW
odetchnęła z ulgą, gdy informacja na ten temat wyciekła, mając wreszcie jakiś
powód do śmiechu, co w sytuacji gdy Kosmflota zgromadziła swe siły wokół stacji
Ałmaz, było czymś, na co rzadko sobie pozwalano. W opinii większości wróg coś
knuł, Arciniegas podzielała jednak zdanie admirała Aldrina i Everetta. Rosjanie
wiedzieli o nadejściu obiektu i dosłownie zesrali się ze strachu, gromadząc swe
siły do ostatecznego starcia. Jednak mało kto rozpatrywał taki scenariusz
poważnie, w opinii większości Związek przygotowywał się do rozpoczęcia
ostatecznej wojny i nie pojmowano, czemu NASW nie reaguje, skupiając się
jedynie na bronieniu swej przestrzeni. Sprawca tajemniczego zamieszania pojawił
się tymczasem ponownie, w nieznany sposób przemieszczając się w pobliże Marsa.
Aldrin natychmiast posłał tu “Von Brauna”, jedyny statek NASW, zdolny do
wykonania obliczeń umożliwiających więcej niż jeden skok fotonowy. W normalnych
warunkach dokonać mogły tego jedynie sprzężone sieci matematyczne tworzone
przez wiele eniaków, zdolnych przeliczyć współrzędne i parametry grawitacyjne,
uwzględniające pozycje statku. Stąd okręty NASW skakały na założone pozycje, po
czym przebywały na nich wiele dni niezbędne do dokonania obliczeń powrotnych.
Powyższe całkowicie niwelowało przewagę jaką dawało skrócenie lotu przez
przestrzeń, uniemożliwiając wycofanie się w obliczu spotkania wroga. Eniak “Von
Brauna” wolny był od takich ograniczeń, paradoksalnie zaprojektowany został w
oparciu o teorie opracowane przez Satyę Nayadę, która wpadła na pomysł sieci
pozbawionej kontroli ludzkich operatorów, łączącej ze sobą dane. Świat był już
wystarczająco poplątany przed pojawieniem się obiektu.
Matematyka wyznaczyła jego
pozycję nieopodal marsjańskiej orbity, na razie nie posiadając do
zinterpretowania żadnych danych, znajdowali się bowiem kilka milionów mil od
Marsa. Odległość całkowicie przesadzona, w zasadzie uniemożliwiającą
stwierdzenie czegokolwiek, bowiem odczyty z tej odległości były w zasadzie
niewiele lepsze od dawanych przez czujniki i teleskopy ISS, uzyskiwali je
jedynie nieco szybciej. Lecz sama wybrała ten punkt przybycia, nie zamierzając
niepotrzebnie ryzykować, bynajmniej nie z powodu zagrożenia jakie stanowiły
cztery statki Związku, reprezentowane przez czerwone kropki na telemetrii.
Obiekt stanowił całkową niewiadomą, na
chwilę obecną nie wiedziała nawet czy nie jest dyskiem, choć przychylała się
raczej do opinii, że jest kulą. Sposób w jaki wcześniej przesłonił Saturna był
zagadkowy, bowiem w tej chwili kamera nie ukazywała niczego, choć powinni go z
tej odległości dostrzec, bowiem jego średnica zwiększyła się, do 40 mil. Swymi
rozmiarami przewyższał więc karłowatą planetę, o ile oczywiście sposób
dokonywania odczytu nie był błędny. Everett przestawił skanery na wykrywanie
pozytonów, które jak twierdził pojawiają się wskutek zderzeń cząstek w
zwiększonej liczebnie. Ich nadmiar prezentował się na ekranie jako zwarta masa,
co z punktu widzenia fizyki było nonsensem, bowiem masy nie było tam w ogóle.
Zresztą w świecie rozszarpywanym przez niestałe fizyczne szalejące w Europie
Środkowej fizyka przestała już dawno być ścisłą nauką. Obiekt był całkowicie
nieruchomy, przynajmniej o ile niezbyt precyzyjnie mógł stwierdzić pozytonowy
odczyt. Co znaczyło, iż całkowicie ignoruje oddziaływanie grawitacyjne planety,
w zasięgu której się znalazł, lub w nieznany sposób koryguje swą pozycję.
Everett po przeanalizowaniu ruchów ciał w pobliżu Saturna doszedł już uprzednio
do wniosku, że obiekt nie generuje własnego pola grawitacyjnego, co
oznaczałoby, że nie ma masy i byłoby całkowicie logiczne, skoro nie było go
widać. Tym samym po prostu nie istniał, a ich odczyty były całkowicie błędnym
modelem. Gdyby była w stanie to stwierdzić ich życie stałoby się na pewno dużo
prostsze, sprowadzone jedynie do konieczności rozwiązania problemu wroga
stojącego u bram. Wiedziała jednak, że tak się nie stanie, wbrew temu co
twierdziły analizy naukowców, jakie przesłano jej wraz z poleceniem wykonania
skoku. “Von Braun” był jedynym okrętem, który mógł tego dokonać i uciec w obliczu
zagrożenia, o ile byłby w stanie tego dokonać. Właśnie z tego powodu
zdecydowała zachować ostrożność posuniętą aż nazbyt daleko, choć większość
teorii naukowców sprowadzała się do stwierdzenia, iż nie wiedzą, z czym mają do
czynienia. Przeważała wersja, iż to jakiś rodzaj nie do końca pojętej broni
tamtych, zwłaszcza że zaskoczyli wszystkich użyciem fal grawitacyjnych do
przemieszczenia swego statku i nikt nie wiedział jak tego dokonali. Tajemnica
ta była na razie nie do rozwiązania, a ona wspomniany statek zestrzeliła
jedynie cudem, wykorzystując do tego oddziaływania odkryte przez Everetta,
których nikt poza nim i Aldrinem nie traktował do niedawna zbyt poważnie. Z
jakiegoś powodu mimo pojawienia się obiektu, nie przybyło mu zwolenników,
jedynym nowum jakie odnalazła, były twierdzenia kolejnego wariata o nazwisku
Sagan, który uznał, że mają do czynienia z obcą inteligencją. Wszystkie
opracowania wyrzuciła więc do kosza, po czym zarządziła skok, wstrzymany w
ostatniej chwili otrzymanym poleceniem z ISS, by przyjąć “Jeffersona Daviesa”,
który wkrótce w ich kierunku wystartował. Jednocześnie zarządzono im ciszę
radiową, w związku z czym skoro złapali opóźnienie, postanowiła się przespać,
pozostawiając wszystko w rękach swej zdolnej zastępczyni. A teraz stała na
mostku za fotelem kapitańskim, którego podporucznik Alice Triptree nie
zdecydowała się zająć, nawet gdy przekazała jej obowiązki. Gdy po powrocie z
misji marsjańskiej mianowano ją dowódcą “Von Brauna” w miejsce zmarłego
tragicznie komandora Christiansena, niektórzy krzywili się na tę decyzję
Aldrina. Nie odważyli się jednak nic uczynić, nawet w AFCOM, które wiele by
dało, by nie widzieć na stanowisku kapitana kogoś, kto utracił wcześniej
flagowy okręt Sojuszu. Jednak nie mieli wyjścia i musieli zaakceptować
powierzenie dowodzenia opromienionej chwałą zwycięstwa nad krążownikiem
“Korolow” Arciniegas, która po raz drugi stała się dla wielu bohaterką Sojuszu
i największym kapitanem NASW. Nie protestowali także z obawy, iż znajdują się
na liście jaką przywiozła Aldrinowi, na której znajdowało się wiele wpływowych
nazwisk jastrzębi pragnących wyrwać się spod rozkazów CINSPAC i wydać otwartą
wojnę w przestrzeni kosmicznej Związkowi. Stworzyli nieformalną organizację,
którą wykorzystali natychmiast agenci tamtych, sabotując i infiltrując NASW.
Nie wiedziała czy problem siatki szpiegowskiej został rozwiązany, natomiast
wraz z problemem gromadzącej się floty przeciwnika i ostrzeżeniem o zagrożeniu
ze strony Kolektywu, który zniszczył kosmodrom na Cape Canaveral, zaprzątnął
umysły sztabowców na tyle, że nie zaprotestowali skoro najbardziej nietypowy
statek Sojuszu i oczko w głowie NASW, stał się polem dowodzenia dwóch kobiet.
Najbardziej protestowała sama Triptree, na każdym kroku kwestionująca jej
decyzje i personalnie za nią nie przepadająca. I właśnie dlatego Arciniegas
chciała mieć ją u swego boku, aby stanowiła jej trzeźwy osąd sytuacji.
Niepotrzebny był jej klakier, lecz ktoś, kto ją zahamuje. A takich ludzi było
na lekarstwo, zwłaszcza po tym jak stała się bohaterem pieprzonej floty i każdy
jej zazdrościł, chciał z nią służyć, a jak wiedziała cichaczem niektorzy
usiłowali ją zdyskredytować, powtarzając iż jest pijaczką i ninfomanką. Nie
próbowali mówić jej tego w oczy, bo za bardzo się jej bali. Zresztą niezbyt się
tym przejmowała.
Gdy Triptree zorientowała
się, że jest na mostku, jak zwykle dała wyraz swym uczuciom.
- Miło, że zaszczyciła nas
pani swą obecnością, kapitanie - powiedziała. - To ledwie osiem i pół minuty po
skoku we wrogą przestrzeń.
- Straciłaś przez ten czas
kontrolę nad sytuacją, poruczniku? - zapytała Arciniegas siadając w fotelu i
wciskając przyciski przejęcia kontroli dowodzenia. - Więc czym się przejmujesz?
Triptree znała ją już na
tyle, żeby nie skomentować, skoro dała już wyraz swej ocenie sytuacji i
nieprofesjonalnego w jej mniemaniu podejścia, polegającego na tym, że zamiast
być na mostku, Arciniegas pognała do śluzy, gdy Jones przekazał jej niepewnym
głosem, że powinna przyjść tu osobiście.
- Czy mogę się dowiedzieć
gdzie przepadł Westemoreland z kajdankami? - zapytała zamiast tego. Kapitan
“Von Brauna” nie odpowiadała. Wpatrywała się w ekran telemetrii szukając śladu
niebieskich punkcików, oznaczających jednostki Sojuszu. Bynajmniej nie chodziło
jej o statki lecz o zwiadowcze drony klasy Phaeton, które standardowo
wystrzeliwano w przestrzeń przeciwnika, poświęcając je celem zebrania
informacji. “Chattanooga” trzymała straż nad Marsem, choć było to raczej słowo
na wyrost. Okręt wojskowy
klasy Apollo od kilku tygodni utrzymywał pozycję 15 milionów mil od
planety, dekując się w głębi pasa asteroid. Odległość na tyle spora, by nie
stanowić zagrożenia dla przeciwnika, ani go nie rozdrażnić, ujawniając swą
obecność na radarach dalekiego zasięgu. Jednocześnie w zasadzie nie dało się
wiele dostrzec, jednak skoro wróg pozostawił Mars bezbronnym, musiał być bardzo
zdesperowany lub coś knuć. Przez lata utrzymywał tu potężną flotę strzegącą
jego sztandarowej inwestycji, baz założonych na czerwonej planecie, dowodu na
triumf komunizmu. Ponad dwadzieścia lat temu ktoś w NASW wpadł na pomysł, aby
odbić z ich rąk planetę, nim zdołają się na niej umocnić, świeżo po lądowaniu.
Desant skończył się tragicznie, flota wówczas jeszcze poruszająca się z
konwencjonalną prędkością została po rocznej podróży dosłownie zmieciona z
nieba, bo wiedząc o nadciągającym desancie, tamci świetnie się przygotowali.
Wywołało to znaczny spadek morale w NASW i całym Sojuszu, prowadząc do
przyjęcia strategii odstąpienia od atakowania, zamieniając je na
powstrzymywanie przeciwnika. Czerwona planeta stała się umocnioną twierdzą,
której NASW nawet nie starało się ugryźć, uważając, że gra nie jest warta
świeczki, zwłaszcza gdy w grę wchodziła wyłącznie kupa czerwonego piachu. Tamci
jednak umacniali się i rozbudowywali swe instalacje na planecie, jak gdyby
przygotowując się na dzień, w którym uda im się wreszcie utopić całą Ziemię w
nuklearnej zagładzie. Sytuacja taka utrzymywała się do niedawna, gdy
niespodziewanie kilka miesięcy temu odesłali większość floty ku Ziemi,
ściągając tam większość okrętów z całego Układu. Nad Marsem pozostawili jedynie
kilka statków, co natychmiast NASW wykorzystała posyłając “Von Brauna”. Teraz
powracał po kilku tygodniach w miejsce, w którym dokonany został przez marines
desant, a znajdująca się na powierzchni baza, zwana “Krasnają Zwiezdą” zmieniła
się w centrum multiniestałej fizyki. Ta ostatnia najbardziej interesowała
Arciniegas, bowiem instynktownie czuła, że przybycie obiektu jest z nią
związane, podobnie jak z koncentracją Kosmfloty wokół Ziemi. Byli jednak zbyt
daleko by odkryć oddziaływania na powierzchni, zauważyła wreszcie drony
nadlatujące ciągiem bezwładności w kierunku planety. O dziwo statki Kosmfloty
nie podjęły jeszcze żadnych działań, po chwili jednak dotarło do niej, że z odległości
ponad miliona mil nie mają szansy ich wykryć. Sojusz w przestrzeni Układu
Słonecznego rozrzucił sieć przekaźników Hermes, wspomagających przesył
radiowych danych, odbierających sygnały od boi i innych okrętów. Matematyka
“Von Brauna” przejmowała odczyty z “Chattanoogi” i dronów, nie mając z nimi
bezpośredniej łączności. O ile wiedziała, tamci nie mieli tak szerokiej sieci
namierzania i możliwości porozumiewania, nie dysponując możliwością skróconego
lotu przez kosmos, nie próbowali nawet pozostawiać własnych czujników.
- Nadal nas nie zauważyli -
stwierdziła.
- Już niedługo - mruknęła
Triptree. - Doczekam się odpowiedzi, kapitanie?
- Tak - powiedziała
Arciniegas i popatrzyła na załogę mostka. Hagen siedział za sterami, Triptree
pilnowała systemów, zaś Ehlert milcząc pilnował uzbrojenia. Nie miał wiele do
roboty, ponieważ “Von Braun” miał go niewiele, a w chwili obecnej poziom
energii skierowanej do jego zasilenia był szczątkowy. Nie zanosiło się na to,
aby był tu w najbliższym czasie potrzebny. Popatrzyła na zegar, stwierdzając,
iż do zakończenia czterogodzinnej zmiany na mostku pozostało jeszcze 50 minut.
Zarządziła tak krótkie intwerwały chcąc mieć wypoczętą załogę, bowiem nie miała
pojęcia ile czasu tu spędzą. W końcu mierzyli się przecież z czymś nieznanym i nieprzewidywalnym.
Na razie jej instynkt nie zapowiadał żadnych kłopotów, wszystkie odczyty były
prawidłowe, utrzymywali kontakt z siecią Hermes, pozostając niewidoczni dla
przeciwnika. Prawdziwa sielanka. Odprężyła się - Czy mamy już wyliczony rzut
powrotny?
- Jak zawsze, awaryjny powrót
na Deep Space - powiedział Hagen. Wciąż nie przestawało jej to zadziwiać, eniak
“Von Brauna” przewyższał swymi możliwościami sieci matematyczne ISS.
- Skoro nic nam nie grozi,
Triptree - zdecydowała - przekieruj część jego mocy obliczeniowej do bazy
Everetta. Możemy liczyć nieco wolniej, a na pokładzie mamy znowu szalonego
doktora.
- Wiedziałem, że wszystko co
dobre, kiedyś się skończy - pozwolił sobie zauważyć Hagen.
- Razem z nim przyleciała
Nayada.
Na mostku zapadła nagła cisza,
wyraźnie odróżniająca się od zwykłego stanu wpatrywania się w czujniki.
- Kim jest Nayada? - zapytał
Ehlert.
- Szpiegiem - burknęła
Triptree.
- Problemem - uściśliła
Arciniegas. - Już wiesz po co kajdanki.
- Po co ją tu przywiózł?
- Rozkaz admirała. Chyba -
przypomniała sobie o trzymanej w ręku kopercie. Mogła jeszcze chwilę poczekać.
- Połącz mnie z “Daviesem” - poleciła i podniosła słuchawkę. Jones tym razem
odebrał. - Czy stary obyczaj nie każe się zameldować, po przybyciu na pokład,
kapitanie Jones? - zapytała zjadliwie.
- Mogę już na niego wejść,
czy mnie zastrzelisz? - usłyszała w odpowiedzi.
- Może powinnam. Powiesz mi o
co tu chodzi?
- Zapytaj Everetta. Ledwo
zdążyliśmy odpocząć i załatać dziury po desancie na Ziemię, a admirał polecił
nam startować gdy tylko wejdzie na pokład. I zachować całkowitą ciszę radiową.
- Coraz lepiej - mruknęła
spoglądając na kopertę. Co tym razem Aldrin wymyślił? Stary lis nie robił
niczego bez powodu.
- Mogę wejść na pokład?
- Nie - powiedziała i
odłożyła słuchawkę, zamierzając sprawdzić jakie rozkazy przywiózł Everett.
- Ruch na perymetrze -
poinformował ją Ehlert. Lecz ona widziała już sama, czerwone punkty na
telemetrii ożyły i uruchomiły silniki NERVA.
- Gdzie lecą?
- Z tej odległości jeszcze
nie wiem - powiedział. - Kiedy Phaetony znajdą się w zasięgu... - kolejny
marynarz, który jeszcze nie do końca ją poznał i wypowiadał zbyt wiele słów.
Zastępował Melliera, który odpoczywał po swej czterogodzinnej służbie.
- Ruszyli, bo zobaczyli nasze
drony - powiedziała. - Chcę tylko wiedzieć, w którą stronę - zakładała, że będą
się rozpraszać, usiłując je przechwycić.
- “Chattanooga” się zgłasza -
powiedziała Triptree. - Kapitan Gore przesyła pozdrowienia i pyta czy może nam
jakoś pomóc.
- Podziękuj i przekaż
pozdrowienia - odparła zdawkowo. Apollo zobaczył ich na swej matematyce, dzięki sygnałowi
transpondera identyfikującego ich jako statek tej klasy w siatce taktycznej
Sojuszu, podobnie jak tamci nie mogąc dostrzec ich na radarach. Nawet jeśli
oszukiwali w ten sposób sieć matematyczną, fałszywy sygnał od czasu starcia z
“Korolowem” nie był w stanie już nikogo nabrać. Wszyscy wiedzieli o wyczynie
Arciniegas i kontaktowali się z nią, oferując wsparcie. Czasem marzyła o tym,
by wyłączyć transponder w diabły i zniknąć z telemetrii Sojuszu. Taka była cena
sławy i popularności, ciągła korespondencja, gdy nie panowała cisza radiowa,
dialogi z kapitanami NASW i ostrzał atomowy ze strony Kosmfloty. Samo życie.
Wciąż byli bardzo daleko od “Chattanoogi”, mimo iż szli ciągiem bezwładności w
stronę Marsa. Telemetria otrzymywała już pierwsze odczyty z Phaetonów.
- Oni lecą w drugą stronę -
zauwazył oczywiste Ehlert.
- Tak - zgodziła się. W
stronę niczego.
- Widzą obiekt - mruknął
Hagen. Ostatnie słowo wymówił dość niepewnie.
- Raczej wykrywają -
poprawiła Triptree. - Podobnie jak my. Tam wciąż nic nie ma.
- Czyli przynajmniej wiemy,
że nam się nie wydaje - powiedziała Arciniegas. Nawet jeśli wciąż nic nie
widać.
Sieć matematyczna uruchomiła
nagle brzęczący alarm i zamigotała czerwonym światłem.
- Torpedy w przestrzeni! -
zawołał Ehlert. Zwyczajowe ostrzeżenie nie było potrzebne, widziała sama, trzy
pociski Saber, o sile 250 kiloton każdy zostały wystrzelone ze statków
Kosmfloty. I wcale nie mknęły w kierunku dronów, choć do ich zestrzelenia
wystarczyłyby zwykłe rakiety impulsowe.
- I po ciszy radiowej. Powiadomcie
“Deep Space” - poleciła Arciniegas nie dając po sobie poznać, by coś ją
poruszyło. - Strzelają do obiektu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz