środa, 3 maja 2023

Ciemna Symetria: Warszawa Ochota

Krajobraz całkowicie się zmienił i nie przypominał widzianego przez nich wcześniej. Na myśl przywodził bazę treningową Alfa na księżycu, gdzie po zawiązaniu oddziału i wcieleniu ich do korpusu rozpoczęli ćwiczenia poruszania się w warunkach zerowej grawitacji. Teren zryty był licznymi kraterami i lejami, grafitowa roślinność i mięsiste czerwone liście zostały zniszczone. Pozostały jedynie zwęglone kikuty, a ostry zapach mieszał się z wszechobecną spalenizną. Resztki budowli na przedmieściu zostały w dużej mierze zniwelowane. W dwóch miejscach natknął się na zwęglone szczątki metalu, w których rozpoznał cyberdyny. Na szczęście wzniesienie przed nimi przetrwało, choć wraz z otaczającymi je obwałowaniami również zostało ostrzelane. Kowalski nie czuł jednak z tego powodu niepokoju, bowiem pozycjometr aktualizował się co pięć minut, jednocześnie przesyłając sygnał ostrzegawczy ciszy radiowej. Nie wiedział jedynie czy czujniki ruchu przetrwały bombardowanie, przemieszczał się więc powoli i ostrożnie, idąc na czele pochodu wraz z Gmurczykiem. Za nimi podążała reszta żołnierzy, niosąc rannych na składanych noszach, pod osłoną tych, którzy mogli wciąż strzelać, starając się jednocześnie pilnować Budzyńskiej. Nikt nie dowierzał w szczególne zdolności w tym zakresie Rassmusena, który nawet podczas bitwy na Placu Unii Lubelskiej nie wyciągnął broni. Pochód zamykał Sokoliński, wszyscy równie milczący i zmęczeni.

Gdy zbliżyli się do fortu, Kowalski dostrzegł jak intensywnemu został poddany ostrzałowi. Płaski teren wszędzie usiany był śladami wybuchów, jednak eksplozje nie zdołały przebić grubego stropu, pochodzącego sprzed wieku, wzmocnionego przez tutejsze wojska. Cała okolica przykryta była ziemią, pełną lejów, co jednoznacznie wskazywało, że ich sieć obronną, złożoną z działek ustawionych na obwałowaniach trafił szlag.

Vasquez wyszła im naprzeciw, wynurzając się z jednego z kraterów.

- Witajcie w Alamo - powiedziała, a jej głos zdradzał objawy zmęczenia.

- Dobra nazwa - zgodził się Kowalski, uznając, że to dużo lepsze określenie, niż Fort Szczęśliwice, którego nazwy i tak nikt z jego marines nie potrafił wymówić. Mimo wszystko im dłużej przebywał w towarzystwie żołnierzy SBS, coraz bardziej czuł się obywatelem USA. Wolał zapomnieć o swych korzeniach, nie potrafiąc zidentyfikować się z szaleństwem i manią ogarniającą polskich żołnierzy. Choć jak przewidział, po walce wszystkie wcześniejsze animozje straciły znaczenie, teraz byli towarzyszami broni, złączonymi wspólnym doświadczeniem.

- Jest gorzej niż na pozycjometrze - zauważyła Vasquez. Namierniki odczytywały sygnał pulsu, nie pozwalając stwierdzić na odczycie sieci matematycznej ilu żołnierzy zostało rannych.

- SBS stracił dwunastu - odparł Kowalski. - Mają pięciu rannych. My... sama widzisz. Nie wiem co z Deveraux. Baumann i Weyland zniknęli, podobnie nasz jeniec. Evergreen...

- Pojawili się właśnie na taktyce, nie przesyłam wam wszystkich danych - powiedziała. - Ale nie mam pojęcia skąd wzięli się tak daleko.

- Żyją?

- I przemieszczają się w tym kierunku. W jakiś sposób ich sygnały uaktywniły się na wschodzie, nad samą rzeką.

- Dobrze - Kowalski wyraźnie się ożywił. Liczba ocalałych marines zwiększyła się właśnie do siedmiu.

- Co tam właściwie się stało? - zapytała. - Sieć padła mi w połowie starcia i do tej pory nie wstała. Wszystko co przetrwało jeśli działa, to bez smyczy.

- Zdjęliśmy im ten czołg, ale w zasadzie było już po nas - mruknął. - Ten pieprzony specnaz przygotował się dobrze do walki. Nie mieliśmy z nimi szans, mieli pancerze bojowe i komplet wyposażenia.

- I co się stało?

- Na razie lepiej powiedz, jak sytuacja wygląda tu - powiedział, widząc iż w ich stronę zmierza pułkownik Sokoliński, dowódca SBS i formalnie głównodowodzący misji. Popatrzył na zniszczenia, uszkodzone obwałowania, szybko taksując wzrokiem.

- Nasza pozycja pogarsza się z minuty na minutę - stwierdził. - Oczywiście obrona także nie działa?

Przynajmniej nieco się uspokoił, uznała. Od początku misji wyraźnie dawał do zrozumienia, że marines są w niej jedynie nic nie znaczącym dodatkiem, dodatkowo pozostając pełen animozji w stosunku do Kowalskiego, którego uważał za co najmniej zdrajcę. Ich dowódca ośmielił porzucić się elitarne wojska spadochronowe, by wstąpić do tworzonej grupy bojowej pod auspicjami marines. To ustawiło go na straconej pozycji, gdyż w oczach SBS nie było lepszych żołnierzy w całym Sojuszu. Dodatkowo, jak słusznie przewidział Kowalski, dla SBS misja dotarcia do Warszawy była czymś więcej, umożliwiła im powrót do z dawna utraconej stolicy Polski. Choć początkowe kontakty między marines i SBS były pełne tarć, teraz nawet pułkownik przestał zdradzać napady kowbojskiego zachowania. Być może podobnie jak wszyscy nieco ochłonął po bitwie, w której SBS straciło prawie połowę swego stanu.

- Rozwalili wszystko co znajdowało się na umocnieniach - zaczęła składać meldunek.

- Ta artyleria, która zrzuciła nam te budynki na głowę? - domyślił się. - Tam zginął Domaradzki - dodał zamyślony, jak gdyby ta śmierć znaczyła dla niego więcej. Stracił swego zastępcę, a także zapewne przyjaciela.

- Posłałam tam Harpie, ale gnoje się przygotowali i wywalili w nie naraz kilka strieł. Wtedy padła nam sieć, ale nie z powodu jonizacji. Myślę, że stało się to, czego się obawialiśmy, te dziwne oddziaływania nas odcięły. Cały sprzęt działał, lecz przeszedł na działanie proceduralne. Drony nie dały rady zdjąć tej haubicy.

- Gdzie ona jest?

- Jakieś dwie - trzy mile od nas w kierunku południa - powiedziała. - Nim sieć padła złapałam namiar, są tam jeszcze co najmniej dwa pojazdy, nie wiem czy to czołgi czy transportery. Tak samo jak my umocnili się w znajdującym się tam forcie, ale jeśli są sprytni, zmienili pozycję. Mogą sądzić, że już nas załatwili. Gdy tylko nas namierzyli przez sygnał kierunkowy sieci, zaczęli strzelać. Trwało to kwadrans, od tamtej pory panuje spokój. Dlatego zarządziłam ciszę radiową i nie próbuję niczego uruchamiać. Czujniki ruchu nadal działają, Marciniak ich pilnuje. Wciąż tam są i chyba się przegrupowują.

- Pytanie co zrobią dalej - powiedział Sokoliński. Spojrzał na swych ludzi, wchodzących do fortu, niosących rannych, po czym podniósł głos. - Odpocząć, dopóki możecie! Wewnątrz fortu! Rozumiem, że wytrzymał ostrzał? - spojrzał na Vasquez.

- Solidne budownictwo - kiwnęła głową, choć wedle pierwszej oceny, gdy oglądali od wewnątrz czerwone cegły, pamiętające jeszcze zapewne ubiegłe stulecie, nic na to nie wskazywało. W ich stronę zmierzali Budzyńska i Rassmusen, a wraz z nim ktoś jeszcze, w obdartym stroju i długim płaszczu. Sokoliński wyraźnie się napiął. Kowalski zawołał w stronę Yutaniego:

- Zabierz ich do środka! - rzucił. Budzyńska o dziwo jakby zrozumiała, że chwila nie jest właściwa i nie odezwała się ani słowem, co było do niej niepodobne.

- Kto to jest?

- Nazywa się Gaworko. Znaleźliśmy go po drodze, zdaje się, że uciekł tamtym - odparł Kowalski. Patrzył za Budzyńską i był przekonany, że kalkuluje właśnie na chłodno, myśląc o tym co się stało, o tym kogo spotkali na Placu, kto pokonał Rosjan, lecz jednocześnie próbował zaatakować ich. Chrząknął. - Wróg sądzi pewnie, że to my wyeliminowaliśmy ich towarzyszy. To stało się tak szybko, że nie mieli szansy przekazać informacji o... tamtych - nie zdecydował się użyć nazwy Konwent.

- Wiem - kiwnął głową Sokoliński. - Paru uciekło, ale nie sądzę, żeby to zmieniało sytuację na lepszą. Może zastanowią się przynajmniej, gdy dowiedzą się, że nas też zaatakowały te... cienie.

- Ich broń nie działa na cienie - mruknął Kowalski. - Pewnie uznają, że to nasza sprawka.

- Jestem tego świadom. Ilu mogą mieć tam ludzi?

- Namiar zdjął wcześniej latentne sygnały co najmniej kilkunastu wszczepów bojowych - powiedziała Vasqez.

- Czyli do ochrony haubicy dali pluton - stwierdził Sokoliński. - Nie więcej niż trzydziestu, ale i tak więcej niż możemy im przeciwstawić. Sieć nie działa, więc mają nad nami przewagę. Co z naszym sprzętem?

- Mamy jeszcze pięć cyberdynów, po dwa moździerzowe i dwa rakietowe, jeden z wiązką, do tego cztery Harpie przyziemiły. Resztę straciliśmy. Ale zostały już im tylko działka, należałoby załadować Mavericki i Hellfire, jeśli mają w ogóle móc cokolwiek zdziałać przeciw tym ich pojazdom i haubicy. Trzeba też zmienić im baterie, a nie zdecyduję się ich ściągnąć z powrotem. Nie dość, że natychmiast nas zobaczą i znowu zaczną strzelać, to mogą mieć jeszcze sporo strieł.

- W sumie fakt, że zaczęli ostrzał bazy… Alamo, ocalił nam życie - zauważył Sokoliński. - Gdyby dalej walili do nas, pogrzebaliby nas we wszystkich budynkach... to szaleńcy. Strzelali na ślepo, nie wiedzieli nawet, czy nie trafiają w swych ludzi. Bardzo chcieli się nas pozbyć.

- Nie bardziej niż my ich - zauważył Kowalski.

- Mamy jeszcze inny problem - Vasquez wyraźnie najgorsze wiadomości zostawiła na koniec. - Nie mamy żadnej możliwości nawiązania łączności z Sojuszem.

- Anomalia?

- Nie, na niewielkim obszarze działa, mamy odczyty z pozycjometrów. Ale jesteśmy zagłuszani i to na terenie wielu mil. Mają gdzieś tam tego Kandyda, pewnie krąży nadal na południu. Im zapewnia łączność dalekiego zasięgu, a nas odcina. Nawet jeśli poślę dron łączności na zachód, to nie przebije się. Na północ i wschód nie mogę, bo jest tam ta pieprzona anomalia. Na południu są oni...

- Wiem - przerwał jej Sokoliński. - Mamy jaką możliwość zdjęcia tego samolotu?

- Nie - pokręciła głową. - Kandyd to samolot wysokiego pułapu, Iły nie schodzą niżej niż 3000 mil, choć w tych anomaliach mogą mieć inną taktykę. W każdym razie nie mamy żadnych dronów rakietowych, nawet gdyby Harpie przeleciały jakoś obok ich Fortu, nie dolecą tak wysoko. Ich przewaga polega na odpaleniu rakiet na krótkim dystansie, Kandyd zobaczy je z daleka i zestrzeli. Na chwilę obecną zresztą cokolwiek stąd wystartuje, może zostać trafione przez nich z Fortu, nie wiem co tam jeszcze mają, kiedy padła sieć zdjęli mi dwa drony, a cyberdyny skasowali artylerią. Zostało nam pięć dronów, nie chcę ryzykować.

- A wydawałoby się, że wszystko uwzględniliśmy - rzekł w zadumie Kowalski.

- Diabeł siedzi w szczegółach - mruknął w Sokoliński. - Czy ten fort przetrwa bombardowanie kasetonowe?

- Dopóki nie zrzucą nam łeb atomówki...

- Nie zrzucą. Nie zadziała - przypomniał. - Mamy około dwóch godzin, zdążyli już pewnie wysłać tu lotnictwo, żebyśmy nie mieli przewagi w powietrzu.

- Nie kontrolujemy tutejszego lotniska - przypomniała o ich planie Vasquez. - Nadal mogą je opanować i...

- Tutejsze lotnisko nie jest opcją - powiedział Sokoliński. - Jeśli spróbują...

- ... wtedy poznamy intencje... miejscowych - dokończył Kowalski. - Proponowałbym jednak postawić straż od strony północy.

- Myślisz o tym zawalonym wejściu do tunelu? - zapytał Sokoliński.

- Myślę o każdym wejściu. Mamy jeszcze techniczne przejście do tunelu w forcie - przypomniał mu sierżant.

- Dobry pomysł.

- O czym nie wiem? - zapytała Vasquez.

- Na pewno mamy w okolicy Kolektyw - wyjaśnił jej. - Lubią pojawiać się w najmniej spodziewanych miejscach. Mamy też kogoś w tunelach... kto wyraźnie nie lubi tych samych ludzi, co my, ale jego intencje nie są do końca jasne. Obiecał co prawda do nas nie strzelać, ale...

- ... ale nie tego się spodziewaliśmy - uciął Sokoliński. – Jest nas za mało, musimy pomyśleć jak zabezpieczyć się bez sieci.

- Przed wyjściem czegoś z tunelu technicznego? - zastanowiła się Vasquez. - Tamci w końcu dają sobie radę bez naszej techniki. Zwykłe granaty na linkach?

- Jest to jakiś pomysł - zgodził się Kowalski. - Pułkowniku, myślę, że powinniśmy porozmawiać. Nasza sytuacja taktyczna...

- Wiem, do cholery - zirytował się Sokoliński. - Odpowiedź na pytanie, na razie brzmi nie. Tak zgadzam się, w obecnej sytuacji najbardziej logiczne i uzasadnione jest wycofanie się, jest nas za mało, a oni znają naszą pozycję i ściągają tu posiłki, kiedy zaroi się od lotnictwa będziemy mieli przes... Ale sam doskonale wiesz, że nawet gdybyśmy wsiedli z powrotem do pociągu i odjechali, pomijając już nawet to, co czeka nas na trasie, ich artyleria nie dałaby nam szansy. Te gówna mają zasięg do piętnastu mil, więc cokolwiek zrobimy, musimy się jej najpierw pozbyć. Muszę chwilę pomyśleć! Na razie przygotujmy się do zmiany pozycji. Kwadrans odpoczynku - poszedł w stronę wnętrza fortu.

- Demontaż sieci potrwa dłużej - mruknęła Vasquez patrząc jak wchodzi do wnętrza. - Po za tym mamy tu jednak zasłonę przed artylerią...

- Porzucimy sieć - myślał głośno Kowalski. - Ale wcześniej nawiążesz łączność z Evergreenem i Jacksonem. Podasz im współrzędne spotkania, po drodze poszukają Deveraux i reszty. Mam wrażenie, że nie tylko tamci wiedzą gdzie jesteśmy, powinniśmy wynieść się choćby do innego fortu, nawet jeśli to wydaje się oczywiste.

- Gdzie właściwie jest Dev i pozostali? - zapytała.

- Nie masz nadal żadnego sygnału?

- Waszych też nie miałam, dopóki nie podeszliście bliżej. Ale to chyba nie tylko sprawka Kandyda, coś tam po prostu zakłóca nasze transmisje danych.

- I dlatego nadal zakładamy, że żyją.

- Wszyscy, nawet ten pajac Baumann - zgodziła się. - Skoro złamiemy ciszę,  spróbuję ich wywołać. Co tam właściwie zaszło?

- Mówiłem ci, mieli nas - odparł. - Zaskoczyliśmy ich, ale kiedy padła sieć, straciliśmy przewagę. Dodatkowo pojawił się Kolektyw. Tym razem Związek miał karabiny, zdolne pokonać ochotników. Lecz nie zadziałały... kiedy przybyły cienie.

- Cienie?

Wyraźnie się wzdrygnął.

- Nie wiem jak inaczej je opisać - powiedział. - Jakby nie miały kształtu i wymiaru, są wysokie, cienkie i poruszają się niezwykle szybko w tej ciemności. Tam jest jeszcze bardziej ciemno niż tutaj - wskazał otaczający ich półmrok, utrzymujący się niezmiennie od kilku godzin. - Ruskie kule trafiają w nie i toną w nich bez śladu. Myślę, że to one zaatakowały naszych w Sochaczewie. Nas też próbowali dostać.

- Skoro pokonali specnaz, jak wam się udało...?

- Wygląda na to, że mamy jakąś magiczną amunicję - wzruszył ramionami. - I nie pytaj mnie jak to możliwe. Rassmusen też nie wie, ani towarzyszka Budzyńska. Zabijamy bez problemu Kolektyw i te cienie. Dlatego przestały nas atakować.

- Dobre i to.

- Nie wiem - pokręcił głową. - Nie było cię tam, w ciągu dwóch minut wyeliminowali cały specnaz. Po prostu każdy, którego złapały padał na ziemię. A potem zabierali wszystkich do tunelu metra.

Wyraźnie widziała, że w jakiś sposób to wszystkimi wstrząsnęło. Może z tego powodu byli tak milczący.

- A Dev? I nasi? - zapytała.

- Nie widziałem aby ich złapały - pokręcił głową. - Byli razem w najdalej wysuniętym na południe budynku, wyeliminowała wszystkich ich snajperów, potem trafili budynek. Ściągnęła do siebie Evergreena i Jacksona. Ale wszyscy zniknęli. Nie miałem z nikim łączności, ani odczytów z pozycjometru. Znaleźliśmy tylko ślady krwi i jakiejś walki. Z tymi cieniami nie dało się walczyć, więc to raczej nie ich sprawka.

- Złapali ich?

- Nie wiem - powiedział. - Skoro Jackson i Evergreen się odnaleźli, pozostali też gdzieś muszą być. Nie sądzę, żeby wpadli w ręce tangosów, ci którzy przetrwali, uciekali na południe, pewnie do tego fortu. Ale może znajdziemy tam naszych... chyba, że mają tu jeszcze jakieś siły, o których nie wiemy. Satelita nic nie pokazywał, ale to było parę godzin temu, mogli znowu rzucić kolejną setkę ludzi...

- Kto jest w tunelach? - zmieniła temat.

- Konwent - odparł. - Przynajmniej tak o sobie mówią.

- Więc nie ci sojusznicy Budzyńskiej?

- Była tak samo zaskoczona jak my, choć jednak w jakiś sposób jej opowieść się potwierdziła - odparł. - Na pewno te cienie stanowią siłę uderzeniową Konwentu i nie lubią ruskich. Choć miałem wrażenie, że wzięliby się za nas, gdyby nie to, że nasza amunicja ich zabija. Wyraźnie się tego nie spodziewali. Poprosili o rozejm.

- Rozejm? Cienie?

- Ten, który z nami rozmawiał wyglądał jak człowiek, miał czarne oczy - powiedział. - Jak otaczający nas mrok. Obiecał nas nie atakować i uprzedził, aby trzymać się z dala od tuneli. Powiedział, że poradzą sobie sami, jeśli ktoś będzie chciał wylądować na lotnisku. Wiedział, że mamy bazę na zachodzie i uprzedził, że przyjdą do nas na negocjacje.

- Negocjacje? Jakie rodzaju?

- Nie powiedział. Czegoś od nas chcą - rzekł. - Ale wszystko to mi się nie podoba, a Sokolińskiemu jeszcze bardziej. Nie ważne co wcześniej mówił o nie oddaniu Warszawy, wierz mi, po tym co zobaczyliśmy, chciałby wynieść się stąd równie mocno jak my.

- Nie utrzymamy się tu - zauważyła.

- Wiem. Ale SBS tak łatwo się nie podda - powiedział. - A my najpierw musimy odnaleźć naszych.

- Nikt nie pozostaje.

- Tak. I dlatego na razie zostajemy - rzekł. - Zbunkrujemy się gdzieś w piwnicach tych ruin - popatrzył w stronę miasta, nad którym wisiała ciemność. Na północy niebo nadal było fioletowe.

Nie mieli jednak szansy na odpoczynek, bowiem ich pozycjometry jednocześnie zabrzmiały dźwiękiem alarmu.

- Skurwysyny - powiedziała spoglądając na odczyt. - Mam ich na czujnikach ruchu. Nie czekali, aż my ich zaatakujemy. Nadchodzą sprawdzić, czy coś przetrwało ostrzał ich artylerii.

Warszawa Śródmieście >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz