Arciniegas
wpatrywała się w świetliste kropki na monitorach, zmierzające do
nieistniejącego celu.
- Ile
czasu do uderzenia?
- Za 6
minut trafią w obiekt – odpowiedział
Hagen.
- Kiedy
Phaetony znajdą się na pozycji? – siliła się na cierpliwość, choć irytowało ją,
że jej załoga nie przewiduje kolejnego pytania.
- 8 minut
– zaczęła Triptree – jeśli zwiększymy ciąg… – lecz Arciniegas gestem
powstrzymała jej wypowiedź. Zapadła cisza, a Triptree była wyraźnie zdziwiona,
że komandor nie podjęła jeszcze żadnej decyzji. Telefon przy fotelu kapitan
zaczął dzwonić, choć nie zamierzała go jeszcze odbierać. Wreszcie jakby się
ocknęła i wszystko znowu zaczęło dziać się błyskawicznie.
- Chcę
mieć wyliczone parametry skoku przed upływem tych sześciu minut – powiedziała.
- Triptree, odezwij się do „Chattanogi” i przekaż, aby byli gotowi na skok do
ISS. Siedzą tu już tyle czasu, że powinni mieć go wyliczony, jeśli nie…
spróbujemy im pomóc naszym eniakiem, muszą tylko przygotować parametry
obliczeniowe. Hagen, w wyrzutniach chcę mieć przygotowane do wystrzelenia
Aegisy, z procedurą aktywnej obrony.
- Przed
czym będziemy się bronić? – chciał wiedzieć.
- Jeszcze
nie wiem – powiedziała bardziej do siebie, po czym chwyciła słuchawkę telefonu
i uderzyła nią szybko o aparat, sprawiając, iż zamilkł. – Ale skoro nasi
przyjaciele wybrali zamiast zadawania pytań wybuchy jądrowe, odpowiedź może
okazać się równie dosadna. Ehlert, wyznacz kurs między anomalię, a ich statki i
odpalaj silniki.
- Mamy
jakiś powód, dla którego pozwalamy, by odkryli naszą obecność? – chciała
wiedzieć Triptree.
- Tak.
Chcę wiedzieć co tam się dzieje. Przyśpiesz drony, lecimy za nimi i skracamy
dystans. Jeśli to możliwe mają tam być przed uderzeniem.
- Na jaką
odległość się zbliżamy? – chciał wiedzieć Hagen.
- Naprawdę
muszę wszystkiego pilnować? – zirytowała się. – Trzymaj nas poza ich zasięgiem,
ale zostaw przestrzeń na manewry, gdyby wpadło im do głowy już z tej odległości
zacząć walić impulsowymi w naszym kierunku, żeby nas zatrzymać.
- Wiem,
że nie muszę przypominać, że staliśmy się właśnie doskonale widoczni –
powiedziała Triptree. – Oraz, że szarżujemy właśnie w kierunku cztery wrogie
okręty, w tym jeden klasy Woschod… Nie żebyśmy mieli w ogóle szanse z trzema
Wostokami. Ale zaczynam lepiej rozumieć ideę szybkiej ucieczki, więc…
- Uwaga
odnotowana – odparła Arciniegas, po czym postanowiła sobie przypomnieć, że
miała dzielić się z załogą swymi planami. – Interesują mnie ich intencje. Więc
masz swobodę manewrów, Hagen, ale nie zbliżaj się bliżej niż… - nie mogła się
zdecydować. – 50 tysięcy mil od obiektu – poleciła wreszcie.
-
Przyśpieszyli – powiedział Hagen. – W kierunku obiektu.
- I
wszystko jasne – stwierdziła, po czym spojrzała na trzymaną w ręku słuchawkę,
której wciąż nie odłożyła i połączyła się z Gellertem, polecając mu by
generator był w gotowości do skoku alarmowego. W międzyczasie Triptree
przekazała jej wątpliwości kapitana Gore na temat zasadności szykowania się do
ucieczki, skoro znajdował się w odległości od zjawiska praktycznie równej
połowy aktualnej odległości Marsa od Ziemi, ale zdecydowała się nie odpowiadać.
Wpatrywała się na malejącą odległość między kropkami i figurami geometrycznymi
oznaczającymi torpedy, statki i nieistniejący obiekt, po czym zdecydowała się w
końcu połączyć z klasycznym przykładem szalonego naukowca jakiego miała na
pokładzie.
- Już
możemy porozmawiać – zaczęła spokojnie, wiedząc doskonale, kto zaczął do niej
dzwonić, gdy wydarzenia nabrały tempa. W końcu działał równie szybko jak ona,
był także podobnie niecierpliwy. – O ile jeszcze kontroli nad pomieszczeniem
nie przejęła Nayada.
- Pani
żarty są jak zawsze niezbyt na miejscu. Satya nas słyszy – odpowiedział
Everett. – Jesteśmy na głośniku.
- Nie
traćmy więc czasu – przerwała. Miała nadzieję, że przed kolejną rozmową będą
mieli okazję oboje wypocząć, zwłaszcza iż naukowiec sądząc po jego stanie
wyraźnie tego potrzebował, jednak życie jak zawsze miało własne plany.
Rozważyła czy nie kazać Westermorelandowi ogłuszyć kobiety, lecz myśl ta znikła
równie szybko jak się pojawiła. Nieodpowiedzialna kapitan i szalony naukowiec
stanowili już zabójczy duet, a wariatka będąca szpiegiem niewiele w tym
równaniu zmieniała. Arciniegas mówiła więc dalej. – Niestety po części to my
jesteśmy odpowiedzialni za to, że wystrzelili. Zapewne mieli takie rozkazy,
pasywną obserwację do czasu, aż Sojusz nie zainteresuje się tym, na co patrzą.
Gdy pojawiły się nasze drony musieli działać. Nie wydaje mi się, żeby dowódca
tej eskadry samodzielnie podjął decyzję o strzelaniu pociskami jądrowymi, raczej
polecono mu zniszczyć obiekt, nim wpadnie w nasze ręce i uniemożliwić zebranie
informacji na jego temat. Ignorują fakt, że idziemy na nich zupełnie się z tym
nie kryjąc, więc wydaje się to oczywiste… I uprzedzając pytanie, nie mamy
żadnej możliwości zestrzelić ich pocisków, są za daleko – nie musiała szukać
potwierdzenia u Ehlerta, pewne rzeczy były oczywiste. A Everett wiedział także
doskonale, iż nie będą w stanie zagrozić statkom Kosmfloty i powstrzymać ich
przed dalszymi działaniami, jeśli pociski nie odniosą skutku, a tamci rozpoczną
zmasowany ostrzał. Zawiesiła głos. – A teraz słucham.
-
Dzwoniłem, żeby wyrazić swą obawę, dotyczącą tego co może wydarzyć się za
cztery minuty – powiedział.
- To
znaczy?
- To
pytanie na które nie znam odpowiedzi. Moja obawa wynika raczej z faktu, że
wiemy co eksplozje atomowe robią w połączeniu z ciemnymi materiami, nawet jeśli
ich nie rozumiemy.
-
Doktorze, nie mam czasu, na teoretyczne rozmowy, jeśli nie ma pan dla mnie nic
konkretnego – westchnęła. – Oboje widzieliśmy te pańskie zjawiska i anomalie w
działaniu, więc proszę uwierzyć, jestem daleka od lekceważenia tego co może się
wydarzyć. Zbliżamy się do nich wyłącznie po to, by zapewnić panu miejsce w
pierwszym rzędzie, jak najszybszy
przesył danych i odczyty. Ale jesteśmy gotowi na natychmiastową ewakuację,
jeśli sprawy przybiorą nieciekawy obrót.
- Skupię
się więc na tym co będę otrzymywać – odparł. – Miałbym jednak sugestię, iż
jeśli zaistnieje taka możliwość powstrzymać się od zaczepiania obiektu w
podobny sposób oraz przeszkodzić tamtym w dalszych działaniach.
- Trochę
na to za późno, skoro robią to z radości na nasz widok – stwierdziła odkładając
słuchawkę. Ale musiała przyznać mu rację. Nikt nie lubił, gdy na powitanie
zamiast strzału ostrzegawczego przypuszczano atak frontalny, a właśnie tak
Związek zadziałał, gdy coś wlazło do jego ogródka. Zorientowała się nagle, że
nie traktuje obiektu jako siły natury, lecz coś działającego z premedytacją i
zupełnie się jej to nie spodobało.
- Phaeton
2 i 3 za minutę w zasięgu – usłyszała głos Triptree. – Aktywny skan na razie
nie pokazuje zmian.
- Dwa
Wostoki na kursie przechwytującym – rzucił Ehlert.
-
Nareszcie, zaczynałam się już niepokoić – mruknęła Arciniegas. – Pora na
zabawę. Hagen, martwy ciąg, lecimy siłą bezwładności, cisza radiowa – Phaetony
już dawno w myślach poświęciła, choć wiedziała, że nie dadzą się tak łatwo
zestrzelić.
Wszystko
zadziało się podręcznikowo. Wostoki wystrzeliły rakiety, matematyka dronów
przeliczyła ich trajektorie, przeanalizowała schemat działania, wyliczając czas
reakcji na podstawie odległości i zdawała się je całkowicie ignorować.
Arciniegas bardziej interesowały kropki zmierzające w kierunku obiektu, z tego
co widziała, dotrą one do swego celu, nim cokolwiek zagrozi Phaetonom. Te
zbliżały już do granicy efektywnego działania swych czujników. Chwilę później
eksplodowały rakiety wystrzelone w ich kierunku, na wiele setek mil przed tym,
nim mogły efektywnie wrogowi zagrozić. Ehlert poinformował ją oczywiście
natychmiast o tym co sama widziała, co zupełnie jej nie zaskoczyło. Wróg
prewencyjnie tworzył martwą strefę jonizacji, by uniemożliwić maszynom Sojuszu
zbliżenie się. Przez myśl przemknęło jej, że zapewne nie miał na celu
udaremnienia lotu Phaetonów, których nie był w stanie z tej odległości zidentyfikować,
widząc je jako drony, wystrzelone znikąd, w ślad za którymi szedł statek,
widoczny jedynie przez chwilę. Konkluzja mogła być tylko jedna, iż był to „Von
Braun”, okręt Sojuszu o nieznanych dokładnie możliwościach, który prócz
skracania drogi przez przestrzeń wyeliminował dumę Związku, „Korolowa”. O ile
oczywiście marynarze Kosmfloty dostali takie informacje. Z pewnością jednak
liczyli się z faktem, iż tajemniczy statek mógł podchodzić do ataku. Nie
podjęła jednak żadnych innych działań, nawet gdy w przestrzeń wystrzelono
kolejną salwę rakiet impulsowych, wyraźnie po to, by uniemożliwić im podejście
na bliższą odległość. Jej podejrzenia okazały się więc prawdziwe.
Beznamiętnie
śledziła więc sytuację na ekranie taktycznym, wysłuchując informacji od załogi
mostka, kątem oka rzucając na dane telemetryczne, które zaczęły spływać z
Phaetonów i odczyty lokalnych warunków fizycznych. Poleciła Triptree skierować
wszystkie Phaetony w kierunku obiektu, z uwzględnieniem matematyki nastawionej
na wykrycie ewentualnych anomalii, sama zaś pozostawała w odległości od tego
wszystkiego, świadoma, że z tej odległości okręty Związku nie stanowią dla nich
zagrożenia, nawet jeśli będą w stanie oznaczyć ich domniemaną pozycję, choć od
dłuższego czasu lecieli wyłącznie siłą bewładności. W tej chwili śledziła już
wyłącznie pociski jądrowe Związku zmierzające do celu, którego wedle wszelkich
prawideł w ogóle tam nie było. Hagen nie byłby sobą, gdyby nie zaczął odliczać
czasu pozostałego do uderzenia, a ona czekała na to, co się wydarzy, orientując
się, że jest coraz bardziej spięta, gotowa do reakcji, cokolwiekby się nie
wydarzyło.
I
doczekała się.
- Impakt
– powiedział Hagen, po czym wszystko zniknęło.
- Gdzie
wybuch? – zapytała po kilku sekudach.
- Śladowe
odczyty energetyczne – poinformowała Triptree. – Wzrasta promieniowanie.
-
Niewypał?
- Nikłe
promieniowanie gamma. Brak śladów pocisków – doprecyzowała tamta. Spojrzała na
Arciniegas. –Weszły w obiekt i straciłam całkowicie namiar. Jakby wybuch był w
mikroskali… albo ich w ogóle go było.
- Akurat
tego nikt się raczej nie spodziewał – mruknęła kapitan, zaciskając dłoń na
słuchawce. Spoglądała na odczyty, ale w ciągu tych kilkunastu sekund, które
minęły od nieudanej próby zniszczenia obiektu, najwyraźniej ich wróg był tak samo
zdezorientowany. Woschod w eskorcie Wostoka wciąż szedł w jego kierunku. Dwa
statki posłane na spotkanie dronów zaczęły wykonywać zwrot, wciąż jednak
pilnując przeciwnika.
Jednak
niesprecyzowane obawy Arciniegas niespodziewanie się zmieniły, gdy zawył alarm.
- To
matematyka! – zawołała Triptree. – Ustawiłam automatyczne ostrzeżenie! Zeszły
dane z Phaetona 1, obiekt się zmienia!
- Powiedz
coś więcej! – warknęła Arciniegas, choć wiedziała, że tamta dokonuje odczytu na
bieżąco. – Co zrobiły pociski?
- To nie
pociski – powiedziała Triptree. – Kształt ulega przemianie, wydłuża się w
kierunku zjonizowanej przestrzeni!
Arciniegas
uznała, że w starciu z nieznanym nie będzie prowokować losu.
-
Phaeotony na smycz, Hagen cofamy się po wektorze przybycia – poleciła.
- Brak
sieci Hermes – poinformowała w tym samym momencie Triptree. – Nie mam łączności
z niczym, nawet „Chattanoga” nie odpowiada.
Nim
komandor zdążyła się coś powiedzieć, usłyszała głos Ehlerta.
- Silniki
nie reagują!
Gdy
podniosła słuchawkę, po drugiej stronie czekał już Gellert, który zadzwonił
pierwszy.
- Co z
moim napędem? – warknęła.
- O to
samo chciałem zapytać – poinformował. – Silniki nie reagują. Nie mam pojęcia
dlaczego. Mieszanka nie inicjuje zapłonu. Jest jeszcze coś…
-
Dlaczego czuję, że będzie gorzej?
-
Trzymałem generator kwantowy w gotowości do odpalenia, tylko, że nic z tego już
nie będzie. Straciliśmy fotony. Nie możemy skoczyć.
Nie mieli
łączności i byli uziemieni, ruchem bezwładności lecąc w kierunku zjonizowanej
przestrzeni. A obiekt zdawał się rosnąć, wprost w ich stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz