wtorek, 23 maja 2023

Ciemna Symetria: ISS "Deep Space" (II)

 

Jeśli czegoś Grieve żałował, to tego, że nie ma broni. Dokując do stacji był przekonany, że wchodzi do gniazda wilków, a przewodnik stada będzie czekał na niego w śluzie, aby go obwąchać i pokazać mu swą władzę. W idealnym świecie chętnie udowodniłby mu kto jest samcem alfa, niestety musieli grać według zasad zwanych cywilizacją. Ponadto się pomylił, nie czekał na niego nikt, prócz eskorty honorowej marines, ku jego zdziwieniu nieuzbrojonej. Nie dał po sobie jednak niczego poznać, podobnie jak nie pokazywał swojego samopoczucia po locie. Przede wszystkim wewnętrznie się gotował, przez ostatnie godziny odcięty od łączności, podczas gdy lot wydłużał się w nieskończoność. Po części zakładał, że odpowiedzialne za to mogło być zamieszanie na orbicie, którego nie mógł zobaczyć, lecz ostatnie dane jakie sprawdził przed startem świadczyły, że sytuacja jest o krok od eskalacji, gdy statki namierzają się wzajemnie, a ich kapitanowie prowokują. Wszystko wskazywało na to, że Związek po przerzuceniu znad Marsa większości swych sił jest o krok od ofensywy. Jednakże instynkt podpowiadał generałowi, że być może fakt, iż tak długo przetrzymano prom na torze podejścia spowodowany mógł być działaniem komantora Gleesona, kimkolwiek by on nie był, bo już przed startem promu z Korou otrzymał informację, iż takiej osoby nie ma na znanej liście aktywnego personelu NASW. I była to ostatnia wiadomość, jaka dotarła, bowiem pilot promu nie przekazał mu aktualizacji o sytuacji na dole, co też stanowiło swego rodzaju wiadomość. Najwyraźniej NASW grało w swą własną grę, w najbardziej idealnym z momentów, gdy znaleźli się na krawędzi wojny.

Gdy pozbyl się kombinezonu, przeszedł przez śluzę w swoim polowym mundurze, schylając się w ciasnej grodzi stacji, czekali na niego marines i nikt poza nimi, co było zastanawiające.

Major Morris Schaefer złożył meldunek, a dwóch szeregowych wyprężyło się stojąc na baczność.

- Witamy na stacji, generale – powiedział oficer i było to ostatnie na co pozwolił mu Grieve.

- Stan ludzi i uzbrojenia na stacji, kapitanie – zażądał, pozwalając by jego zasobnik przejął jeden z żołnierzy. Schaefer okazał się jednak przygotowany i nie dał się zaskoczyć.

- Czterdziestu czterech marines, w tym trzech oficerów i sześciu podoficerów, 14 strzelb Garand, 14 strzelb Mossberg,  4 karabiny M16…

- Czemu tak mało? – przerwał.

- Grupa desantowa wyczyściła nas prawie ze wszystkiego – wyjaśnił Schaefer. – Zostało po jednej sztuce broni, mniej przydatnej na Ziemi, do walki kontaktowej, do której może dojść na statkach – co miało sens. W ciasnych pomieszczeniach, w przypadku abordażu, do którego doszło jak dotąd ledwie kilka razy w historii zmagań kosmicznych, dużo bardziej sprawdzić mogły się strzelby, mające mniejszy zasięg i celność, lecz dużo skuteczniejsze na krótszy dystans, dające pewność, iż dzięki nim będzie się można pozbyć przeciwnika.

- Amunicja – rzucił więc Grieve i okazało się, że było dużo gorzej niż się spodziewał. Pozostały ledwie 1000 pocisków, czyli liczba niewystarczająca nawet na ćwiczenia dla tutejszych żołnierzy, czego nie musiał nawet liczyć. Na to mógł na szczęście coś poradzić.

- Złożyliśmy zamówienie, ale… - zaczął Schaefer, lecz Grieve przerwał mu polecając wyładować skrzynie, które odbyły z nim lot w kosmos. W ciasno wyładowanym promie rozważał, jak zawsze w takich sytuacjach, czy w przypadku wybuchu arsenału załadowanego na jego polecenie zasobami bazy Korou, w przypadku wybuchu będą jakieś szanse na identyfikację jego ciała. Zapytał o inny sprzęt, bowiem był przekonany, że tego także odczuwali braki. Tu okazało się być trochę lepiej.

- 30 zbroi bojowych typu Hardiman II MK, z czego 6 odrzutowych – meldował Schaefer. Desant Sokolińskiego miał stanowić rozpoznanie, a jego atutem miała być mobilność, nie zabrano więc kombinezonów bojowych, w które któryś kiedyś z logistyków polecił wyposażyć marines w NASW, nie biorąc pod uwagę faktu, że trudno w nich będzie walczyć w kosmosie. Zalegały od lat w magazynach ISS, stanowiąc przestrzały typ, coraz rzadziej używany w walkach na Ziemi. Kolejne informacje nie były dlań zaskoczeniem, magazyn uzbrojenia nie dysponował ani jedną siecią bojową, dronem, ani cyberdynem, nie wspominając o pociskach ziemia-powietrze i przeciwpancernych. Nawet gdyby jakimś cudem umieszczono tak nieporzebne w kosmosie narzędzia wojny, zostałyby zdesantowane kilkadziesiąt godzin wcześniej do Warszawy. Kiedy jednak usłyszał kolejną pozycję poprosił o powtórzenie.

- Co do cholery robi na stacji kosmicznej Humvee? – zapytał z niedowierzaniem.

- Nie mam pojęcia – przyznał major. – Usiłowałem ustalić, kiedy objąłem tu dowodzenie, ale nikt nie wie kiedy i w jakich okolicznościach się tu znalazł. Zapewne kolejny wybitny sukces naszej aprowizacji – albo jakiś dawno zapomniany żart któregoś z marines, bo mimo najszczerszych chęci Grieve nie był w stanie znaleźć żadnej logiki w dostarczeniu pojazdu terenowego w kosmos. Nawet prowadzone z orbity operacje desantowe przez ostatnią dekadę polegały na zrzucaniu kontenerów w miejsca najmniej oczekiwane przez przeciwnika, w ostatnich latach skupiając się raczej na siłach Kolektywu, gdzie walka była raczej kontaktowa i desant pojazdu nie znajdował uzasadnienia. W sumie nie miało to znaczenia, choć logistyka zdołała go po raz kolejny zaskoczyć, ale jak wiadomo gdzie kończyła się logika, zaczynało zaopatrzenie.

Popatrzył na kapitana, stojących na baczność żołnierzy i sierżanta, który świdrował go wzrokiem starając się jednocześnie nie patrzeć, w sposób doskonale znany wszystkim wiarusom. Grieve doskonale wiedział jednak z kim ma na ISS do czynienia. Nie był w końcu oficerem sztabowym, lecz dowódcą do niedawna walczącym jeszcze na froncie pacyficznym, podlegającym CINCAS, dowództwu wojny azjatyckiej, które kilka lat temu przekształciło się w pełnoprawny front, jaki powstał gdy Kolektyw zaczął atakować anomaliami grawitacyjnymi, otwieranymi przez ochotników. Z tej racji dość blisko współpacował z CISNPAC, a ISS stało się na jakiś czas platformą desantową Sojuszu. W myśl dawnej morskiej tradycji, której spadkobiercą czuło się w jakimś stopniu NASW, marines stanowili także piechotę morską na niektórych statkach klasy Apollo, operujących  do niedawna w głębokiej przestrzeni. Pozornie nie miało to wielkiego sensu, ale kilka spotkań ze statkami tamtych, które podjęły próby abordażu przy użyciu wojsk Kosmarmii sprawiło, że Sojusz musiał zareagować. Nie stworzono własnej piechoty kosmicznej, zamiast tego delegowano marines, którzy przez kwartał pełnili służbę rotacyjnie na ISS, co traktowano raczej jako możliwość odpoczynku od strefy wojny. Plusem było więc, że kierowano tu weteranów, Schaefer nie był więc gryzipiórkiem, co Grieve wiedział z jego akt, podobnie jak przejrzał na szybko informacje o pozostałych 74 marines pozostających na stacji. Minusem było jednak to, że stacjonowali tu już pół roku i mimo inwencji Schaefera zdecydowanie wyszli z wprawy i stracili umiejętności. Atak na port Houston w czerwcu poważnie ograniczył możliwości zaopatrzeniowe Sojuszu utrudniając logistykę, a aktywność wroga w kosmosie spowodowała alarm bojowy, który uniemożliwił rotację, jednocześnie zmuszając siły znajdujące się na stacji do obsady statków klasy Apollo, zgodnie z procedurami DEFCON. Schaefer mógł więc jedynie rotować ludzi między statkami i stacją, miał więc 15 w trybie odpoczynku po rejsach, 15 na czuwaniu i 15 na służbie, a pozostałych na pokładach statków idących na zwarcie w przestrzeni kosmicznej. Tych obecnych na stacji Grieve stawiał właśnie w tryb alarmu bojowego i po części czuł się winny, zdając sobie doskonale sprawę, że nie mieli odpoczynku od pół roku, nie mając przerwy na Ziemi, z drugiej strony jednak służba w kosmosie nie należała przez ostatnie miesiące do specjalnie wymagających. Wstrzymano wszelkie desanty, gdy rozpoczęto pacyfikację dawnych Chin wypalając je do gołej ziemi w poszukiwaniu Kolektywu. Wyjątkiem od reguły był oczywiście specjalny oddział, który w ramach korpusu utworzono z elitarnych żołnierzy różnych jednostek Sojuszu, chcąc stworzyć grupę desantową, mogącą zaskoczyć przeciwnika w kosmosie. Choć przetrzebiona podczas swej przedostatniej misji, teraz znajdowała się na Ziemi, a Grieve nie zamierzał dopuścić, aby tam pozostała, choć nie miał jeszcze pojęcia jak może ich wyciągnąć, choć w jego głowie powstawał już pewien plan.

- Sprawdzić uzbrojenie osobiste, wyposażenie bojowe, stan hardimanów i sprzętu – powiedział więc. – Mają być gotowe do wydania.

- Sierżancie Southwood – polecił Schaeffer.

- Tak jest – odparł beznamiętnie podoficer. – Co z… utrudnieniami?

- Dla korpusu nie ma żadnych utrudnień – Grieve odezwał się nim Schaeffer zdążył coś powiedzieć. – Zielone światło, by wszystkie pokonać. – sierżant uśmiechnął się z wyraźną radością.

- Mogę wiedzieć na co się szykujemy, sir? – spojrzał na generała.

- Jak zawsze, sierżancie – odparł Grieve nie chcąc przyznać, że ten ruch ma jedynie na celu poprawę jego samopoczucia i przesunięcie pionków na wewnętrznej planszy. – Na wojnę. – Niestety tym, czego potrzebował Grieve, był NASW, bez którego nie mógł rozpocząć żadnych działań.

- Jeśli mogę coś zaproponować, sir… - chrząknął Souhtwood. – Być może będą trudności we współpracy, które mógłby rozwiązać jakiś oficer.

- Porucznik Ethan – rzucił krótko Schaeffer i wyjaśnił Grieve’owi. – Może trzeba będzie wpłynąć na kilku oficerów NASW, którzy zbyt dosłownie biorą polecenia.

- Jak wpłynąć?

- Skutecznie – wyjaśnił kapitan. Grieve nie indagował dalej. Na razie interesowało go co innego.

- Sytuacja na dole? – zapytał. Schaeffer po raz pierwszy okazał niepewność.

- Nie posiadam… informacji – przyznał.

- Majorze – powiedział spokojnie Grieve. – Ja naprawdę wiem, kiedy ktoś mi usiłuje dać coś do zrozumienia. Ale jednocześnie wysyła w ten sposób wiadomość całemu korpusowi. Więc chyba pora, żeby korpus odpowiedział, nieprawdaż? Proszę mnie zaprowadzić do centrum sterowania.

- To również może okazać się utrudnione – przyznał Schaeffer.

- Dla korpusu? Nie sądzę – poinformował go Grieve, na co tamten wyprężył się i wskazał dłonią korytarz po lewej stronie i ruszyli. Generał chrząknął. – Kolejne pytanie, które chciałem zadać… z jakiego powodu podczas ciągłego alarmu bojowego na tej stacji marines nie są uzbrojeni?

Schaeffer wydawał się zaskoczony.

- Na ISS nigdy nie nosimy broni – powiedział. – Zgodnie z procedurami NASW. Nie ma takiej potrzeby. To też chyba pewien pragmatyzm. W razie zagrożenia zawsze zdążymy ją pobrać, a w innych sytuacjach raczej niewskazana jest tu strzelanina.

- Dobrze. Obawiałem się, że flota rozbroiła was, by nie bać się was w tutejszym barze – Grieve powiedział to celowo na użytek dwóch towarzyszących im marines. – Ale mamy wojnę. Chyba parę rzeczy warto to zmienić. A teraz chciałbym się dowiedzieć jakiego rodzaju utrudnienia tutaj się pojawiły, kapitanie.

Skręcili w łączniku. Grieve starał się zapamiętać układ klaustrofobicznych i wąskich korytarzy, które rozświetlało przyćmione światło.

- Nasz dostęp do poszczególnych części stacji został ograniczony – wyjaśnił Schaeffer. – Komandor Gleeson z JAG po tym jak… odizolował admirała Aldrina i kilka osób z jego personelu, zmienił schemat zabezpieczeń i kody dostępowe. Teraz przejście do poszczególnych części stacji jest ściśle regulowane i wymaga pary. Marynarz NASW i nasz marine przy przejściu pilnują stref buforowych i wstęp możliwy jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.

- Szybki jest. Kiedy on to zdążył wdrożyć?

- Jeszcze wszędzie nie zdążył – Schaeffer usiłował dotrzymać kroku generałowi, choć teoretycznie to on prowadził go korytarzem. – Nasi ludzie nie są szczęśliwi, bo zmienił ich w żandarmerię i teraz pilnują niektórych pomieszczeń wraz z personelem NASW, w szczególności… odizolowanych.

- NASW też nie jest zapewne szczęśliwe – stwierdził Grieve. – Rozumiem, że to komitet powitalny?  - zapytał gdy zbliżyli się do łącznika, przy którym czekał na nich oficer NASW w stopniu porucznika i salutował i przedstawił się. Mundur Willoughby-Jonesa III zdawał się być nienagannie wyprasowany, co nie poprawiło opinii generała o kosmicznej flocie.

- Komandor Gleeson zaprasza – powiedział. Grieve poczuł, że znalazł się wreszcie na polu bitwy.

- Dziękuję, chętnie skorzystam z zaproszenia – odparł. – Gdy tylko odwiedzę CINSPAC.

- Sądzę, że komandor Gleeson będzie nalegał – zaczął tamten.

- Synku, stara tradycja zdaje się nakazuje, by po wejściu na pokład zameldować się dowódcy, o ile oczywiście NASW hołduje zwyczajom marynarki wojennej – rzucił generał. – A dla marines tradycja jest święta. Więc otwieraj kolejne drzwi, albo utoruję sobie drogę samdzielnie.

Mundurek skapitulował zbyt szybko, co nie umknęło uwagi generała. Zatem wszystko przebiegło tak jak Gleeson to zaplanował, by sprawdzić jego intencje i determinację. Nie był zbytnio zdziwiony. Na tym etapie tamten nie będzie jeszcze próbował kolejnych gierek, ale wszystko to generała już mocno zirytowało. Nie był sztabowcem i nie znosił biurokratycznych rozgrywek. W głębi ducha zatęsknił za polem bitwy i po chwili znalazł się jej sercu.

To pomieszczenie było dużo większe, stanowiąc centrum operacji kosmicznych Sojuszu i główną siedzibę CINSPAC, dowództwa wojny kosmicznej, którą prowadziło NASW przeciw Kosmflocie. Jednakże było tak samo ciasne i ciemne, jak korytarze ISS, różniąc się jedynie przestronnością. Nie było jej jednak w ogóle czuć, bowiem blask monitorów oświetlał siedzących ciasno w rzędach ludzi. Przed nimi znajdowały się pulpity, na których migotały jasne światełka. Niczym w Cheyenne Mountain, ale na dużo mniejszą i bardziej klaustrofobiczną skalę. Podobnie na ścianach, a Grieve odruchowo poszukał okna, lecz zamiast nich dostrzegł nieco większe monitory w przedniej części pomieszczenia, na których wyświetlały się symbole matematyczne, litery, linie i migające punkciki. Na jednym dostrzegł dwuwymiarową mapę Ziemi, z licznymi punktami przecięcia ponad kontynentami i świecącymi na czerwono figurami geometrycznymi. Sytuacja nad Zachodnią Europą niezmiernie go interesowała, musiał jednak podejść bliżej, ponieważ pomieszczenie było dużo mniejsze, niż stanowisko NORAD w Cheyenne Mountain, zaś monitory był małe. Największy prezentował trójwymiarową siatkę taktyczną, na której wyświetlały się dziesiątki punktów w kolorze niebieskim i czerwonym, tańczące w chaosie ekstrapolowanych kursów. Jednak większość ludzi zdawała się stać na podeście wpatrzona w inny monitor, zasłaniając to, co na nim się znajdowało. Chaos potęgowały liczne rozmowy, terkot telefonów, a Grieve spojrzał w kierunku przeszklonej części oddzielającej pomieszczenie po lewej stronie i ruszył w tamtą stronę wymijając swojego przewodnika i zapominając o eskorcie marines w ciasnym pomieszczeniu. Spojrzał pod kątem do góry, gdyż pomieszczenie w tylnej części było dość wysokie, dostrzegając nad sobą galerię, ku której się kierował. Ciasne schody znajdowały się koło przeszklonego pomieszczenia, w którym odcięci od chaosu prowadzenia wojny znajdowali się radiooperatorzy Sojuszu. Grieve nie był w stanie zrozumieć jak można było orientować się w całym tym zamieszaniu i koordynować działania z NORAD i AFCOM. Bez eniaków na pewno byłoby to niemożliwe. Czegokolwiek nie sądziłby o NASW i jak bardzo nie lekceważaliby go żołnierze różnych formacji walczący na powierzchni planety, nie dało się ukryć, że tu znajdowała się pierwsza linia obrony wolnego świata, bez której Związek wystrzeliłby z orbity swoje pociski, ze swych statków, bombardując kontynent amerykański jako wstęp do ostatecznego zwycięstwa. Koordynacja matematyczna ISS i sieć gotowa była ekstrapolować działania tamtych, przechwytując je dzięki swym rakietom i dziesiątkom okrętów patrolujących rejon nad Atlantykiem i Pacyfikiem. Grieve miał świadomość, iż walcząc na froncie azjatyckim sieciocentryczna matematyka Sojuszu sprowadza go na swej siatce do takiego punktu, choć wszystko tam wyglądało zupełnie inaczej.

Na galerii dostrzegł grupę oficerów NASW również znajdujących się nad monitorem w towarzystwie odzianego w biały kitel mężczyźni. Zawzięcie dyskutowali. Cokolwiek ich zajmowało nie było siatką taktyczną pozycjonującą flotę Sojuszu.

- Whipple nie ma racji – mówił właśnie mężczyzna w białym kitlu. – To nie jest dylatacja czasowa! „Chattanoga” wykryłaby pole grawitacyjne z tej odległości, gdyby coś je generowało. A przy takim przesunięciu musiałoby być znaczne!

- Profesor Whipple radził aby pana nie słuchać – powiedział admirał Armstrong, który odłożył właśnie słuchawkę. – Osobiście przekonuje mnie argument, że skoro tamci wygenerowali fale grawitacyjną, to mogli poczynić jeszcze większy postęp w badaniach nad grawitacją niż Kolektyw i tym samym mogą mieć wpływ na upływ czasu.

Jego rozmówca prychnął.

- O ile sądzę, iż Everett nie ma racji, to na pewno jego pomysły są dużo lepsze niż Whipple’a, który siedzi na Ziemi w swoim bujanym fotelu! Gdyby tam była grawitacja to Everett by ją wykrył, nim…

- Doktorze Sagan! – uniósł głos admirał. – Proszę skupić się dalej na próbie wytłumaczenia co tam się dzieje i sposobów obrony przed tym zjawiskiem.

- To nie jest ich broń!

- Na chwilę obecną takie wytłumaczenie traktujemy jako najbardziej prawdopodobne, skoro jest nad ich planetą – uciął Armstrong. – Proszę zakończyć analizę i wrócimy do tej rozmowy – odwrócił się nie dając dojść Saganowi do słowa. Ten był wyraźnie zirytowany, jednak skierował się ku eniakowi w drugiej części pomieszczenia, mijając komandorów NASW. W kierunku Grieve’a zmierzał zaś już inny z admirałów. Uścisnęli sobie ręce.

- Glenn – przedstawił mu się, a ten odwzajemnił powitanie.

- Problemy? – zapytał.

- Świat zwariował – powiedział zmęczonym głosem Glenn. – Przepraszam za brak stosownego powitania, ale mamy tu sporo zamieszania. Coś dzieje się nad Marsem.

- Związek atakuje?

- Dobre pytanie – odparł Glenn. – Wszystko to zakrawa na szaleństwo, jeszcze dwie doby temu wszystko było przewidywalne, a teraz… Mamy tam coś, czego nie widać na naszych konwencjonalnych czujnikach, a jedynie dzięki soczewkowaniu… specjalnemu skanowaniu, które zdaniem połowy fizyków jest tylko teorią i nie ma prawa działać. Teraz zaczęło zaburzać przestrzeń i zmieniać kształt, do tego wygląda na to, że spowolniło upływ czasu.

- Jak to spowolniło? – nie zrozumiał Grieve.

- Nie jesteśmy pewni – odparł Glenn. – Tamci ostrzelali to bronią atomową i jak twierdzą nasi naukowcy i eniaki… za wyjątkiem doktora Sagana – spojrzał niechętnie w ślad za naukowcem – wygenerowali efekt dylatacji czasu pociskami jądrowymi, podobnie jak wygenerowali wcześniej falę grawitacyjną, ostrzeliwując przestrzeń w ten sam sposób. Teraz strzelili do tego obiektu, po czym nasze czujniki zwiariowały. Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób spenetrować tego zjawiska, a nasze drony nie mogą go w żaden sposób zbadać. Możliwa jest jedynie obserwacja i z tego co widzimy wszystkie obiekty wewnątrz w zasadzie przestały się poruszać. Ruch jest niezwykle powolny, ale raczej nie z powodu zwiększonego tarcia. Stąd pomysł na dylatację czasu.

- A co sądzi doktor Sagan?

- Proszę nie pytać. Jego teorie… nie nadają się do publicznego omawiania- westchnął Glenn. – Niestety, straciliśmy tam już statek. Nie mamy z nim kontaktu, zanikł sygnał transpondera, bo nie przechodzą żadne fale. A w przeciwieństwie do okrętów tamtych, nie jesteśmy go w stanie dostrzec na telemetrii, bo odbija lub pochłania wszelkiego rodzaju promieniowanie i fale.

- „Von Braun”?

- Tak. Cokolwiek się dzieje jest w śroku tego wszystkiego – pokręcił głową. – Jak nigdy brakuje nam tu teraz Aldrina… Jeszcze okaże się, że miał rację, w całym tym swym szaleństwie. Co sprowadza nas do twojej wizyty.

Grieve przytaknął.

- Zdajecie sobie sprawę, że to wszystko jest powiązane? Z tym co Związek robi na orbicie i na powierzchni?

- Z osławionym desantem do Warszawy? – Glenn konspiracyjnie ściszył głos. – Jeszcze trochę i zacznę sam być przekonany. Bo AFCOM chyba już jest, skoro rozpoczęliście atak na Warszawę? Czy wy oszaleliście, szykując desant spadochronowy?

Grieve nie dał po sobie poznać, że ucieszyły go te informacje. A zatem wymyślona przez niego pułapka zadziałała, skoro z orbity sytuacja wyglądała na próbę uderzenia na wroga, a przemieszczenie wojsk spadochronowych zostało tak odczytane.

- Na tym terytorium przeciwnika są nasi żołnierze – powiedział. – Mamy jakąś możliwość zrzucenia im z orbity wsparcia w postaci uzbrojenia? – lub pojazdu terenowego pomyślał z sarkazmem, uświadamiając sobie jak retoryczne jest jego pytanie. – Nie będę ukrywał admirale, że jeśli to możliwe chcielibyśmy rozważyć posłanie promów.

- Nie jest to możliwe – odparł Glenn.

- Jeśli to kwestia lotniska to przygotujemy je – powiedział Grieve, bo miał już część planu w głowie. – Robiliśmy to już w Singapurze. Promy nie muszą wracać tu, zabezpieczymy im odlot do Anglii, więc paliwo…

- To nie jest kwestia paliwa. Raczej nawet nie tyle wrogiej fizyki… - Glenn westchnął. – Patrolują intensywnie tamten teren. Nawet gdyby AFCOM autoryzował wydanie im bitwy, to zjonizowali przestrzeń nad całą tą częścią Europy, więc choć zdaje się zostało jeszcze kilka kontenerów desantowych, to nie dość, że nie pociągnie ich w dół żaden nasz prom, to jeszcze także elektronika na powierzchni będzie miała problemy. Zapewne jest to jeden z powodów, dla których nie mamy łączności z grupą desantową, o ile jeszcze żyją.

- Żyją – oświadczył Grieve. – Do czasu braku innych informacji ta jest obowiązująca.

- Tak – zgodził się Glenn. – Ale pomijając powyższe, AFCOM w tej chwili nie autoryzuje żadnej deorbitacji bojowej. Dali to dość jasno do zrozumienia, do tego przysłali komandora Gleesona.

- Wiem. Bardzo wam przeszkadza?

- Jego uprawnienia są znaczne – odparł Glenn. – Doskonale wiemy o co chodzi, to okazja by zrobić porządki w CINSPAC i pokazać naszą niekompetencję, ale przyznam, że nikt z nas nie ma czasu się tym przejąć. Gleeson zaprowadza swoje porządki organizacyjne, ale nie może się wtrącić do tego co tu robimy, a aktualnie mamy pełne ręce roboty. To nie tylko sytuacja nad Marsem, to także to co wróg wyczynia w kosmosie.

- To znaczy? – zapytał Grieve.

- Czemu przerzucają wszystkie swoje siły do Warszawy? Porzucają tę część świata, którą podbili przez ostatnie ćwierć wieku? – odpowiedział pytaniem Glenn. – Czy widzicie w tym jakiś sens?

– Nie do końca – przynał Grieve.

- Podobnie trudno zrozumieć co robią w przestrzeni. Zgromadzili swoje siły, ale ustawiają je na jakiejś dziwnej pozycji. To nie ma żadnego sensu. Nie pojmujemy celu tych manewrów. Zapewne macie tam na dole jakieś wytłumaczenia.

- A wy?

- Niektórzy zaczynają się bać, że testują ten obiekt nad Marsem, a potem uderzą nim na nas – odparł Glenn. – Czymkolwiek by nie był. Jeśli zajmują pozycję do ataku, nie możemy im na to pozwolić. Coraz więcej osób chce, byśmy uderzyli teraz. Podobnie jak robicie to wy, w Europie.

- Nie uderzamy. Sprawdzamy ich reakcję, by zrozumieć ich intencje.

- W naszym wypadku sprawdzenie oznaczać będzie wojnę w kosmosie – wyjaśnił Glenn.

Przez chwilę milczeli.

- Muszę porozmawiać z Aldrinem – powiedział wreszcie Grieve.

- Tu niestety władny jest komandor Gleeson – powiedział Glenn. – Zdaje się, że przyszedł cię przywitać.

Mężczyzna w mundurze komandora NASW zmierzał już w ich stronę, wyminąwszy marines, pozostawiszy z tyłu porucznika dwojga nazwisk. Grieve mierzył go spojrzeniem swych oczu i coraz bardziej nie podobało mu się to, co widzi.

- Zgubil się pan, komandorze? – zapytał Glenn nawet nie próbując ukryć złośliwości. – Zdaje się, że ustaliliśmy, iż nie będzie pan przeszkadzał w prowadzeniu wojny.

- Przez cały czas je wspomagam – Gleeson wyraźnie nie poczuł się dotknięty. – Cieszę się na otwartość i współpracę. Generale – wyciągnął rękę do Grieve’a i przedstawił się. Generał odwzajemnił mocny uścisk. Gleeson spojrzał w kierunku Glenna. – Przy okazji, zakończyłem już częściowo prowadzenie audytu i jeśli znajdzie pan admirale w czasie prowadzenia tej wojny sposobność, by przejrzeć wdrożone środki bezpiecześtwa, będę wdzięczny.

- Nie wiem czy znajdę czas, by je zaakceptować.

- Zostały już wdrożone, ale oczywiście chętnie je przedyskutuję – uśmiechnął się Gleeson. Glenn zachmurzył się, po czym spojrzał na generała.

- Miłej zabawy – powiedział. Gleeson poczekał, aż tamten oddali się.

- Czy mogę zaprosić do mojego gabinetu, sir? – powiedział.

- Miło, że dali już panu własne pomieszczenie, komandorze – odpowiedział ze spokojem Grieve. – Aczkolwiek nie wydaje mi się, że ma pan uprawnienia, aby mnie przesłuchiwać.

- Wydaje mi się, że w świetle regulacji na pokładach okrętów marines podlegają NASW – przypomniał Gleeson.

- Kapitanom okrętów – przypomniał Grieve. – A żadnego tu nie widzę – mierzyli się spojrzeniami.

- Będziemy się tak bawić generale?  - zapytał w końcu tamten.

- Nie ja zacząłem – przypomniał Grieve. – Trochę za długo czekałem na dokowanie, brak dostępu do informacji i ograniczenia nałożone na moich ludzi, także temu nie pomagają.

- W mojej pracy są one dość istotne, wbrew temu co może się wydawać – odparł tamten niezmieszany. – Ograniczenia w dostępie do informacji wzmacniają bezpieczeństwo, a także umożliwiają zarządzanie nimi i weryfikację, gdzie są dystrybuowane.

- Gleeson, proszę przestać pieprzyć – Grieve stracił cierpliwość. – Nie mam ochoty bawić się w kotka i myszkę.

- Proszę bardzo – powiedział niezrażonym tonem tamten. – Po co pan tu właściwie przybył, generale?

- Ustalić jak doszło to tego, że Aldrin zaangażował korpus w swą prywatną wojnę.

- I kto się bawi w kotka i myszkę, generale? – głos tamtego ociekał z ironią. – Ale może mi pan powie, dlaczego kazał pan po wylądowaniu sprawdzać stan broni i amunicji? I uzbrajać marines? Z kim chce pan tu walczyć?

- Obawia się pan czegoś, Gleeson?

- Absolutnie nie, zwłaszcza, że w myśl regulacji kodeksowych w czasie trwającego dochodzenia niestety nie jest możliwe uzbrajanie w koszarach zaangażowanych w dochodzenie.

- Więc wszyscy marines są zaangażowani w dochodzenie? – Grieve zbliżył się do niego. – Wydaje się panu, że może pan się do tego posunąć? Rozbroić wojsko w czasie alarmu bojowego?

- Posunąć się mogę – odparł tamten spokojnie. – Ale nie wiem, czy jestem w stanie pewne rzeczy powstrzymać. Pan również nie wie.

Grieve pokiwał głową.

- Ciekawa ocena sytuacji – powiedział.

- Jeśli skończył pan już analizować sytuację taktyczną na mapie Europy, może jednak kontynuujmy tę rozmowę bez świadków? – zaproponował Gleeson, pokazując, iż był cały czas świadom, co zaprzątało uwagę generała, rozmyślającego o tym, co zobaczył na monitorze. – Wytworzyła się całkiem ciekawa sytuacja strategiczna, zdaje się, że właśnie uderzyliśmy kilku miejscach na Związek, a on nie reaguje… Nie podejrzewałem, że generał Kluge zachowa się tak ofensywnie. Przepycha przez AFCOM pomysł ataku z udziałem spadochroniarzy. I przeforsował inną ciekawą koncepcję.

- Widziałem – kiwnął głową Grieve, myśląc o pozycji czerwonych punktów nad Europą. W tej chwili pozostawało oczekiwanie na efekty.

Przeszli przez ciąg korytarzy, nadal w towarzystwie dwóch marines, choć polecił Schaefferowi dopilnować wykonania rozkazów, na co Gleeson nie zareagował, mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę, co oznaczają takie słowa. Mundurek także przepadł, zapewne z kolei realizując jakieś zadania dla tamtego. Konfrontacja wydawała się nieunikniona, choć na razie krążyli wokół siebie niczym wilki.

W pomieszczeniu, do którego dotarli, Gleeson usiadł przy biurku, a Grieve na wprost niego. Przymocowany do podłogi fotel wyposażony w pasy irytował go, podobnie jak ciasnota tego pomieszczenie i brak okna. Nie cierpiał nigdy na klaustrofobię, ale wąskie korytarze zdawały się go przytłaczać.

- Tu urzędowała nieoceniona komandor Hoener, szefowa wywiadu NASW, którego priorytety raczej odbiegły ostatnio od zajmowania się działaniami przeciwnika – wyjaśnił Gleeson. Biurko było puste, a on nie sięgnął po żadne papiery jak spodziewał się Grieve, nie zaproponował także niczego do picia. – W ogóle ciekawe priorytety miał także admirał, nawet jego adiutant nie miał pojęcia o wielu sprawach – powiedział.

- Zapewne ograniczony dostęp do informacji - zasugerował generał. Zachowywał jeszcze cierpliwość, choć najchętniej spoglądałby teraz na mapę działań i przebieg tego, co miało niebawem nadejść.

- Cóż, Willouhby-Jones III służy nieocenioną pomocą, usiłując wyjść cało z sytuacji, w której się znalazł, gdy jego admirał został zatrzymany za zdradę – powiedział Gleeson. – Co oczywiście nie znaczy, że mam zaufanie do adiutanta, choć oczywiście będzie chciał ocalić swą karierę, w końcu pochodzi z rodziny z tradycjami. A pana generale, nie interesuje kariera, poprzestanie pan na jednej gwiazdce?

- Proszę nie podążać tą drogą – poradził Grieve. – Skoro zainteresował się pan moją karierą, to wie pan, że nie jestem typem oficera sztabowego, nie lubię takich gierek.

- Odniosłem inne wrażenie, ale dobrze… generale, z jakiego powodu z uporem maniaka od dwóch dni sporo osób w Sojuszu chce rozpętać wojnę?

- Ta wojna trwa prawie 30 lat – przypomniał Grieve.

- Kilkadziesiąt godzin temu bardzo się zintesyfikowała. Wszyscy nagle zainteresowali się Warszawą, a desant Aldrina uruchomił nagle działania nie tylko Związku, ale również Kolektywu. Siły wroga oddały nam pole, a my atakujemy ich w Europie bo zdają się wycofywać. Ale wygląda na to, że zmierzają w kierunku miasta, gdzie przepadli marines i spadochroniarze.

- O ile mi wiadomo nie przepadli – sprostował generał. – Brak z nimi kontaktu.

- Domniemywać należy, że wzięli udział w bitwie z przeważającymi siłami wroga, które zmierzały w ich kierunku – potwierdził spokojnie Gleeson. – I choć nie jesteśmy w stanie dostrzec, co się tam dzieje, powiedziałbym, że raczej jest to oczywiste, skoro niedawno do miasta zmierzał desant powietrzny, a także przerzucane są dalsze siły.

- Wojna nie bazuje na oczywistościach, lecz na rozstrzygnięciach – powiedział spokojnie Grieve.

- Usiłuję jedynie ustalić pewne fakty – powiedział Gleeson. – A te wskazują, że nikt nie miał pojęcia o desancie Aldrina, który to wszystko wywołał. Kiepsko to świadczy o nas, aliantach, zarówno o całości dowództwa, skoro nikt w AFCOM ani w SACEUR nie jest świadom, że przeprowadzana jest ofensywna operacja na głębokim zapleczu przeciwnika, a tym bardziej o korpusie, skoro jego dowództwo nie wie, że zaangażowani w to są marines.

- W kosmosie podlegają NASW – przypomniał Grieve.

- Ale operacja prowadzona jest na Ziemi – odparł Gleeson. – Polscy spadochroniarze pewne rzeczy zrobili oczywiście z premedytacją i teraz sieją zamęt wraz ze swym rządem w całym Sojuszu. Ale marines?

- Przybyłem tu ustalić jak do tego doszło.

- I w ramach tego zbroi pan marines na stacji? – zapytał z widoczną ironią Gleeson.

Grieve westchął. Czuł suchość w ustach, najchętniej by się napił, ale rozmówca niczego mu nie zaproponował. Być może była to taktyka obliczona by coś osiągnąć.

- Proszę mi powiedzieć szczerze, komandorze, naprawdę pan sądzi, że niezależnie od sytuacji, Sojusz porzuci swoich ludzi? – zapytał generał. – Nie będzie czynił przygotowań, by wykorzystać okno możliwości?

- Zdaje się, że w kosmosie mamy takie okno zamknięte – zauważył Gleeson.

- Co nie znaczy, że będzie tak przez cały czas.

- Na tyle na ile znam fizykę, problem jonizacji nad Europą nie zniknie. Choć przyznaję, że pomysł zaatakowania przez RAF sił w Sundzie i Poznaniu jest doskonały taktycznie, nawet jeśli generał Williams czyni obiekcje. Przy czym nie zauważył chyba tego, co ja obserwuję z ISS.

- Mianowicie?

- Otworzy to także podejście od strony orbity znad Morza Północnego, czylipoza zasięgiem bojowym stacji Rewolucja – powiedział Gleeson. – Choć nie wiem jak planuje pan rozwiązać problem jonizacji. Nie wspomnę, już o statkach przeciwnika, które będą prowadzić aktywny ostrzał, jeśli coś spróbuje dokonać deorbitacji w tym kierunku.

- Problemy są po to, by rozwiązywać je po kolei – zauważył Grieve.

- Jest pan świadom, że nikt w obecnej sytuacji na to nie pozwoli? AFCOM, SACEUR, CINSPAC? – zapytał Gleeson. – Co w ogóle pan chciałby osiągnąć, skoro uzbraja pan marines? Udzielić tamtym wsparcia czy ich uratować?

- Wszystko w swoim czasie – odpowiedział Grieve. – Chciałbym porozmawiać z Aldrinem.

Gleeson pokiwał głową. Popatrzył na monitor jarzący się zielonym światłem, połączonym korpusem z matematyczną częścią eniaka.

- Oczywiście w mojej obecności – powiedział jakby do siebie, a Grieve przytaknął. – Generale, cokolwiek pan by nie sądził, wszystko co robię, służyć ma jedynie dobru Sojuszu.

- Ja również, komandorze – Grieve zmierzył go spojrzeniem. Gleeson nie odwracał wzroku.

- Widzi pan tylko wojnę, generale – powiedział. – Problem polega na tym, że dzieje się coś więcej.

- Oświeci mnie pan, komandorze?

- Jesteśmy zinfiltrowani bardzo głęboko – odparł tamten. – To nie oczywistość, to fakt. W NASW działa wysoko postawiony szpieg tamtych. A oni od kilku tygodni nasi przeciwnicy przestali się liczyć z faktem, że możemy to odkryć. To nie są błędy, czy brak uwagi. To pewien schemat, jakby nie zależało im, że się dowiemy.

- Do czegoś pan zmierza?

- Skoro zupełnie się z pewnymi rzeczami nie kryją, to znaczy, że nie mają one już znaczenia. Proszę powiedzieć, co pomyślałby Pan na polu bitwy widząc, że przeciwnik poświęca swoje kluczowe zasoby?

- Wyciągnąłbym wniosek, iż jest przekonany, że osiągnie zwycięstwo – odparł Grieve.

- Dokładnie – powiedział Gleeson. – Ja też mam swoje bitwy. I nie podoba mi się co widzę na moim polu walki.

- Założenie, że Aldrinn jest zdrajcą… - zaczął Grieve.

- Niczego nie zakładam – przerwał Gleeson. – Faktem jest, że posłał doborowe oddziały bez niczyjej zgody na teren przeciwnika wraz z jeńcami dysponującymi wiedzą o kluczowym znaczeniu. Faktem jest, że nad Marsem coś się pojawiło. Faktem jest, że flota tamtych zajmuje pozycje do ataku na Sojusz i zupełnie się z tym nie kryje. Faktem jest, że rzucili całą armię na Warszawę i że przybył tam Kolektyw. To się wszystko wiąże.

- To fakt?

- To założenie – powiedział Gleeson. – To czy Aldrin działał celowo, czy też dał sobą manipulować wciągając cały Sojusz w pułapkę, zostanie ustalone. Jestem jednak przekonany, że działał w interesie wroga. Z tego samego też powodu nie pozwolę, aby podejmowane były… innego rodzaju operacje, mogące przysłużyć się przeciwnikowi.

Grieve doskonale zrozumiał, co tamten miał na myśli, lecz zapytał po prostu:

- Jakiego rodzaju pułapkę?

Gleeson milczał dłuższą chwilę.

- Dzieje się zbyt dużo rzeczy, których nie rozumiemy, a które świadczą, o tym, że tamci realizują jakiś plan. Działania Kosmfloty wokół stacji Ałmaz to jedno, ale może przyjrzyjmy się Ziemi, bo to raczej pana pole bitwy – wyjaśnił. – Z rzeczy, o których pan nie wie, lub nie dało się ich dostrzec na monitorach CINSPAC… Trwa dość intensywna wymiana informacji pomiędzy Ałmazem a czołem ich armii, które się przemieszcza.

- Dokąd?

- Oczywiście w kierunku Warszawy – powiedział Gleeson. – Istotne jest jednak skąd wyruszyło. To pociąg pancerny… czy też raczej cały konwój kolejowy, który zmierza z Moskwy z dość dużym poświęceniem, nie dbając o straty powodowane przez te zmienione istoty, które uwzięły się, by go atakować. Stracili bardzo dużo wojska, by jak najszybciej dotrzeć na przedpola miasta. Reszta armii została w tyle.

- Mobilne stanowisko dowodzenia? – zastanowił się Grieve.

- Prawdopodobnie – przyznał Gleeson. – Zauważyliśmy to dopiero kilka godzin temu, wszystkie komunikaty radiowe trafiają do tego pociągu. Zarówno z Ałmaza jak i od wszystkich jednostek armijnych. Pytanie tylko dlaczego tam, a nie do Stawki? Ten pociąg z jakiegoś powodu jest dla nich bardzo ważny, bo ich jednostki z orbity zabezpieczały jego trasę, też zorientowaliśmy się dopiero gdy pociąg wjechał na terytorium Polski. Robią wszystko, aby nic nie mogło podejść bliżej, nie wspominając już o wystrzeleniu pocisku.

- Z jakim efektem?

- Udało nam się wykonać zdjęcie przy użyciu drona, zanim go nam zdjęli. Nie podszedł niestety wystarczająco blisko. Wiozą tam jakąś dziwną maszynerię, ciężkie pojazdy i ciężarówki. W AFCOM nie mają pojęcia co to może być, podobnie nasi ekscentryczni naukowcy z Saganem na czele.

- Bardziej interesuje ich Mars – zauważył zamyślony Grieve, zastanawiając się co knuje przeciwnik.

- Tamtych również – powiedział Gleeson. – Cokolwiek tam robią przekazują informacje na bieżąco, ustawili sztafetę statków między Ziemią a Marsem, chyba po to przerzucali częściowo swoją flotę. A Ałmaz przekazuje wszystko na dół.

- Do Warszawy?

- Ciekawe miejsce nieprawdaż?

- Powiedziałbym, że tym bardziej kluczowe wydaje się wydostanie naszego wojska – stwierdził Grieve. – Warto dostać jakieś odpowiedzi.

- Z mojej perspektywy wygląda to tak, że dają nam to coraz bardziej wyraźnie do zrozumienia – odparł Gleeson. – Bo nawet gdybym założył, że teorie i opowieści Aldrina i jego naukowca są prawdziwe, to Związek nie działałby w tak otwarty sposób. Staraliby się pewne rzeczy przed nami ukryć. Tymczasem…

- Pana świat jest teatrem gry pozorów – mruknął Grieve. – Ale czasem na polu bitwy nie są one możliwe. Sytuacja wymusza otwarte działanie.

- Wie pan coś czego nie wiem?

- Niech pan nie zakłada, że wojsko jest mniej inteligentne niż flota – powiedział generał. – AFCOM również ma poczucie, że w tym szaleństwie tkwi jakaś pułapka, której nie dostrzegamy. Dlatego w Europie rozpoczęto działania te działania kontaktowe. I jakoś my się angażujemy bardziej, niż tamci się bronią. Bo przerzucają wszysto co mogą w kierunku Warszawy w każdy możliwy sposób.

Gleeson chciał coś powiedzieć, lecz rozległo się piszczenie eniaka, a jedno ze świateł zaczęło pulsować na czerwono, co nie spodobało się generałowi. Zupełnie słusznie, bo Gleeson z niedowierzaniem patrzył na monitor.

– Ten wasz pomysł, z ofensywą spadochroniarzy… - zdołał jedynie powiedzieć. - Nie wiem gdzie AFCOM ją planuje, ale chyba wzięli ją na bardzo poważnie.

Grieve stał już obok niego i patrzył na mapę Europy, na której sieć matematyczna oznaczała białe okręgi, wszystkie w umocnionych punktach Związku na zachodnim i południowym froncie, od Francji przez Alpy, północne Włochy, w kierunku Grecji. Wiedział co one oznaczają, nawet bez konieczności odczytywania znajdujących się obok nich liczb i liter. Zaklął.

- Co oni chcą osiągnąć? – zapytał jakby siebie samego Gleeson.

Nad kontynentem rozkwitały grzyby atomowych eksplozji, niosąc ze sobą fale zniczenia i impulsu elektromagnetycznego. Sojusz był bezsilny, nikt nie przewidział, że tamci nie będą strzelać rakietami, których tor lotu matematyka będzie mogła ekstrapolować i przechwycić, lecz wysadzać będą wszystkie swoje umocnienia przy pomocy bomb.

- Skurwysyny – rzucił  Grieve usiłując zrozumieć, co właśnie działo się na Ziemi.

- Chodźmy porozmawiać z Aldrinem – powiedział po dłuższej chwili Gleeson.

Fort Alamo >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz