czwartek, 1 grudnia 2022

Rozdział 11

 SPIS TREŚCI

 11.

Otaczała ich ciemność, milcząca i doskonała, rozświetlana jedynie przez błyski latarek. Ludzie Waltera poruszali się sprawnie i szybko, nawykli do widzenia w takich warunkach. Mimo, że reprezentowali pokolenie, które nie urodziło się jeszcze ze zmianami adaptacyjnymi, charakteryzującymi ludzi, którzy przyszli na świat w metrze, widzieli w mroku dużo lepiej, niż urodzeni na powierzchni. Wiązało się to jednak z niechęcią do znajdującego się na górze świata, którą zwalczali z trudem. Urodzonych w ostatnich latach cechował w większości paniczny lęk przed otwartą przestrzenią, co zaczynało już być powoli odczuwalne przez wojsko, potrzebujące walczącego na powierzchni rekruta. Młodsi za to widzieli w ciemnościach jak koty.

Światła wyraźnie potrzebowali naukowcy. Zachert stąpał cicho, świecąc latarką głównie u swych stóp. Suworow znikł gdzieś w mroku wraz z innymi żołnierzami specnazu, choć nie wszystkich Walter mógł tam dostrzec. Uświadomił sobie, że nie korzystali z zaczepów na lufach, latarki nieśli w rękach. Zapewne pamiętali o tym, że światło zdradza jednocześnie pozycję przeciwnikowi, co miało sens podczas walk z Imperialistami. Może po prostu nie uświadomili sobie jeszcze, że wróg, z którym mierzyć się przychodziło w zonie, najczęściej oczu nie używał, bądź w ogóle ich nie potrzebował.

Poczuł zmęczenie i upił łyk z manierki, pozwalając by endorfiny bojowe rozeszły się w jego ciele, zapewniając mu energię niezbędną do dalszej drogi. Była mu potrzebna, wyraźnie robiło się cieplej. Sądząc po przebytej odległości szli już od dłuższego czasu pod mgłą. Obejrzał się, dostrzegając Tamarę z karabinem zawieszonym na ramieniu. Od pewnego czasu niepokoiło go zmęczenie i zniechęcenie, widoczne w jej zachowaniu. Powinien temu przeciwdziałać, nim wkradnie się defetyzm, musiał jednak dać jej jeszcze szansę, przynajmniej na czas tej misji. A może po prostu nie potrafił oswoić się z myślą, że będzie musiał sporządzić pierwszy w swym życiu negatywny raport ewaluacyjny. Na szczęście na razie znowu był w polu, a biurokratyczna rzeczywistość koszar została za nim.

Nieopodal Tamary dostrzegł Adaszewa, przed którym szedł Rudy. W swoim metalowym kasku na głowie, do którego przypięta była latarka, stalker wyglądał idiotycznie. Musiała pochodzić z czasów sprzed wojny, bo obecnie nikt takiej nie używał. Kask nieco przypominał hełmy wojskowe, których nie używano podczas zwiadu na Dzikich Polach, gdzie stanowiły zazwyczaj obciążenie, utrudniając szybkie poruszanie. Z tyłu podążał Zachert i naukowcy, pozostali kryli się w ciemnościach.

Walter przyśpieszył, rozglądając się wokół. Choć ściany i sufit tunelu wciąż wyłożone były żelbetonowymi płytami, stykającymi się pod kątem prostym, coraz częstsze były odcinki wyposażone w drewniane deski, podstemplowane belkami. Tunel nie był ukończony i Walter zastanawiał się jak daleko ich doprowadzi. Pociągnął nosem. Powietrze wciąż było suche, lecz od jakiegoś czasu coś go niepokoiło. Nie potrafił określić co takiego. Ciemność przestała być przyjazna, lecz złożył to na karb wciąż stających mu przed oczami nieposiadających wymiaru cieni i postaci, które wówczas ujrzał. Gdyby spotkali je w tym miejscu, nie uszliby cało. Nie było szans rozświetlić tego mroku słabym blaskiem latarek. Upił znowu łyk z manierki, by poprawić sobie nastrój i oddalić od siebie te wizje.

Czeczen idący na przedzie zatrzymał się, przy drugiej ścianie stanął także idący nieopodal niego Wszoła. Walter poszedł w ich stronę, mijając po drodze Nadieżdę, która wykorzystała chwilę odpoczynku, aby się napić.

- Co jest? – zapytał Walter. Czeczen wpatrywał się w ciemność przed nimi, nieprzeniknioną i tajemniczą.

- Nie wiem – powiedział. – Nic.

Walter spojrzał na Wszołę. Ten wzruszył ramionami.

- Nic, tawariszcz lejtnant – powiedział.

Walter oświetlił otoczenie latarką, omiatając ściany oraz strop. Niczego nie dostrzegł.

- Chwila przerwy – polecił i odwrócił się. Przeszedł obok Nadieżdy, która poluźniła chustę. W ciemności czekał już Zachert.

- O co chodzi? – spytał.

- Coś się mu zdawało – wyjaśnił.

- Nie panikujcie riebiata, sołdaty wam pomogą – rzucił z ciemności Suworow.

- Daleko jeszcze? - Markiewicz spojrzała na Rudego, zadając pytanie z odcieniem żalu w głosie. Stalker od zejścia z peronu zmarkotniał, szedł milczący, a w jego ruchach wyczuwało się napięcie. Zdawał sobie sprawę, co może go spotkać u kresu drogi. Ramię wisiało mu bezwładnie, Tamara nie zamierzała widać sugerować, aby zawiesił je sobie na temblaku.

- Jeszcze trochę – powiedział. – Nie mierzyłem dokładnie. Dwie albo trzy wiorsty.

 Docent Grzegorzewski pokręcił głową.

- To samo mówiliście godzinę temu. Możemy już iść?

- Czemu? Wam się gdzieś śpieszy? – zapytał Zachert.

- Nie, po prostu nie czuję się najlepiej w tym ciemnym tunelu – wyjaśnił naukowiec. – Nie przywykłem do całkowitego braku światła w korytarzu.

- W takim razie przywyknijcie towarzyszu – poradził Zachert. – A ty Suworow nie żartuj, nie zamieniłbym desantowca na nikogo innego w starciu z wrogiem, lecz widziałem Szpicę w akcji. W walce z tworami nie mają sobie równych. Więc jeśli chcą sprawdzić, czy przejście jest bezpieczne, to będą sprawdzać. Instynkt u żołnierza to bardzo ważna rzecz, prawie tak bardzo jak szczęście.

- Szczęście? – prychnął Grzegorzewski. – Myślałem, że wyszkolenie.

- Szczęście jest najważniejszą cechą żołnierza – odparł Zachert. – To cytat. Z Napoleona Bonaparte. Burżuazyjnego władcy, który zajął całą Europę, by polec w starciu z rosyjskim ludem. A teraz, czy możemy ruszać dalej?

- Myślę, że tak – powiedział Walter.

- To tylko ciemność – odezwał się milczący dotąd Adaszew. – Sojusznik specnazu.

- I oby nią pozostała – mruknął Zachert. – Nie widzieliście Adaszew, co ciemność potrafi uczynić z człowiekiem. Podzielam zdanie docenta Grzegorzewskiego, zabierajmy się stąd jak najszybciej – poświecił ponownie na ziemię, wyraźnie pragnąc sprawdzić ile rzuca cieni. Walter musiał przyznać, że podziwia jego opanowanie i głos, w którym napięcie było ledwo wyczuwalne. Choć usilnie unikał tematu swej ręki i nie dał po sobie poznać, iż odczuł stratę, Walter sądził, że pułkownik po prostu świetnie się maskuje. Po odniesieniu takiej rany nieuchronne było wystąpienie zmian w charakterze i zachowaniu,  jako żołnierz wiedział to doskonale. Zapewne swoje robiło wyszkolenie GRU, o agentach którego krążyły legendy i jak musiał przyznać, w dużej mierze zasłużone. Zachert poruszał się jak kot, wędrował przez zonę samotnie, na co porwałoby się niewielu, miał nerwy ze stali i był śmiertelnie niebezpieczny. Nie straszne było mu ponowne wejście w ciemność, mimo tego co go spotkało z jej strony.

- Idźmy – zgodził się Walter, mijając stojącego samotnie Adaszewa. Dał sygnał latarką i Czeczen powoli ruszył przed siebie. Szli nieco wolniej przez lepką ciemność, brnąc niby przez smołę. Sprawiała to zapewne temperatura, która wyraźnie przekroczyła już zero stopni, a powietrze stało się nieco cięższe do oddychania, choć wciąż było suche. Walter poświecił wokół, żelbetonowe płyty na ścianach i suficie powoli ustępowały miejsca drewnianym deskom, podtrzymywanym przed belki i stemple.  Tunel znowu powoli się kończy, pomyślał, choć nie widać aby miał koniec. Czy nie powinni dotrzeć do kresu wędrówki już jakiś czas temu?

Zatrzymał się i poświecił wokół. Szybkim krokiem podszedł do Nadieżdy.

- Dziwny ten tunel – powiedział. – Co chwilę skończone kawałki przechodzą w drewniane i na odwrót.

Zmarszczyła czoło i rozejrzała się. Podeszła do jednej z belek i nożem zaznaczyła na nim znak „X”.

- Po co to robisz? – zapytał.

- Uświadomiłeś mi, że przez chwilę miałam wrażenie, iż już tu byliśmy – powiedziała. – Wiem, że to niemożliwe, ale…

- Przynajmniej się nie zgubimy, wracając – powiedział. Prychnęła i zakasłała.

- Ciężkawe to powietrze – powiedziała. Ruszyli do przodu, dostrzegając, że Czeczen ponownie stanął. Walter podszedł do niego.

- Co jest? – zapytał.

Czeczen wpatrywał się w ciemność zlewającą się z sufitu uciekającą przed światłem latarki.  Walter poświecił swoją. To nie były cienie. To był tylko wszechobecny mrok, wypełniający szczelnie tunel, który nie miał końca.

- Coś jest nie tak – powiedział wreszcie Dżazijew. – Ale nie wiem co takiego, tawariszcz lejtnant.

- Wszoła? – zapytał półgłosem Walter.

Ten pokręcił głową.

- Co jest? – dobiegło z tyłu. Walter zawrócił, mijając Nadieżdę, która w zastanowieniu pocierała szczyt głowy dłonią. Zbliżył się do Zacherta i spojrzał w jego rozszerzone źrenice.

- Może sprawdźmy wykrywaczem, towarzyszu pułkowniku – zaproponował. Pułkownik skinął, pocierając swą dłonią drugą rękę. Po chwili w ciemności rozbłysło zielone światło oscyloskopu, a Walter spojrzał na ściany i strop, widząc jak ciemność odpływa, ustępując poświacie.

- Niech nikt się nie rusza – polecił głośno Adaszew. Wpatrywali się jak urzeczeni w wahania oscyloskopu. Odczyty nie wskazywały, aby w tunelu było coś oprócz nich.

- Lekkie wahania odczytów – powiedziała Tamara wskazując wskazówkę Geigera-Petroszyna. – Towarzyszu pułkowniku, czy z waszą ręką coś nie tak?

- Nie – powiedział Zachert. – Swędzi mnie, to wszystko. Mrowi.

- Czy braliście jakieś środki, które…

- Nie wasza sprawa – uciął pułkownik.

- Bladź – splunął Suworow. – Ciomnyj.

- Myślałem, że to wasz sprzymierzeniec – zauważył Walter.

- Zamknijcie się młodszy lejtnancie – powiedział gniewnie Adaszew. Walter uśmiechnął się kpiąco, a lejtnant ruszył w jego kierunku. Między nimi stanęła Markiewicz.

- Uspokójcie się towarzysze – powiedziała. – Mam wrażenie, że jakoś źle zaczęliście znosić tę wyprawę.

- To żołnierze, Ziniu – powiedział Grzegorzewski. – Czego oczekujesz? Oni nie wiedzą jak się zachować w kontakcie z nieznanym, napięcie rośnie, gdy zamiast znanego wroga natrafiają na coś, z czym się jeszcze nie zetknęli.

- Wiecie kiedy napięcie rośnie, towarzyszu? – zirytowała się Tamara. – Gdy przez kilka lat atakują cię niepodobne do niczego twory, plują, przecinają, rażą kwasem, a ty uświadamiasz sobie, że zapewne skończysz zabity przez nie na polu…

- Spokój! – zawołał Zachert, oddychając ciężko w nieprzyjemnej atmosferze ciemności. – Wszyscy napić się i ruszamy dalej!

Walter pociągnął łyk z manierki i ruszył. Podszedł do Nadieżdy.

- Ciężko jakoś – powiedział. – Chyba to powietrze. Duszno się robi – podrapał się w głowę w zastanowieniu.

Nie ruszyła się z miejsca.

- Ej, Suworow! – zawołała. – Ty prawdziwy żołnierzu! Kuda ty zgubiłeś swojego stalkera?

Walter odwrócił się i szybkim krokiem podszedł do grupy.

- Bladz! – klął Adaszew rozglądając się wokół. – Swiet! – polecił i mrok rozświetlił blask wielu latarek. Suworow skierował się do tylnej straży, a Walter ruszył do przodu. Nie na wiele się to jednak zdało. Rudy najzwyczajniej w świecie zniknął. Desantowiec klął ile wlezie, świecąc wokół latarką, a doktor Markiewicz, sądząc po jej reakcji, pierwszy raz zetknęła się z językiem godnym żołnierza, lecz nie komunisty. Słychać było nawoływania po rosyjsku, po czym Adaszew ruszył w kierunku Waltera.

- Wasza wina – powiedział. – Jeśli się wydostał to przeszedł koło was.

- Chyba raczej minął tylną straż elitarnego specnazu – odbił piłeczkę Walter. Adaszew wyciągnął rękę w jego stronę, lecz w tym momencie rozległ się głos Zacherta.

- Cisza! – warknął. – Obaj do mnie, reszta zostaje na miejscach!

Lejtnanci podeszli bliżej patrząc na siebie wilkiem.

- Gdzie on jest? – zapytał złym głosem pułkownik. – Adaszew, był koło ciebie!

- Musiał wymknąć się korzystając z postojów, zarządzanych przez młodszego lejtnanta – powiedział desantowiec. – Pewnie przemknął się wtedy przodem…

- Niemożliwe. Skorzystał z braku czujności specnazu – zachichotał Walter. – Taka z was elita, że przemyka się obok was stalker?

- Umyślnie go puściłeś, prawda? – Adaszew pochylił drapieżnie głowę. – On jest z nimi towarzyszu pułkowniku, tak jak mówiliście, puścił go, bo oni biorą w tym udział – poderwał nagle broń ku dowódcy Szpicy. – Załatwmy go, zanim on…

Walter błyskawicznie podniósł kałasznikowa, a Adaszewa oświetliły latarki Czeczena i Wszoły. Nadieżda wzięła na cel Suworowa, Tamara zaś się nie poruszyła.

- Maskujecie swoją niekompetencję, towarzyszu – powiedział Walter. – A jeśli puściliście stalkera umyślnie to jest to zdrada… - Zachert wpatrywał się jednak w dowódcę Szpicy.

- Po czyjej jesteście stronie? – zapytał. – Należycie do nich?

Markiewicz histerycznie zachichotała, a Grzegorzewski rozglądał się mrugając oczami.

- Towarzyszu pułkowniku – odezwała się z wyraźnym wysiłkiem Tamara. – Nie zachowujemy się tak jak powinniśmy.

- Co takiego? – Zachert nie zaszczycił jej spojrzeniem.

- Powiedziałabym, że nasze reakcje nie są normalne – odparła. – Ale nie mogę zebrać myśli.

Wszyscy oddychali w napięciu.

- Coś jest nie tak – odezwał się wreszcie pułkownik i podrapał się w głowę. – Wszyscy spokój. Oddychać głęboko. Napić się z manierek. Opuścić broń! Na pozycje! – rozejrzał się nerwowo wokół, a Adaszew i Walter cofnęli się. – Kiedy widzieliście stalkera po raz ostatni?

- Stał tu jeszcze jakiś czas temu – powiedział Adaszew.

- Na jednym z postojów – dodał w zastanowieniu Walter.

- Ile było postoi? – zapytała Tamara. – Nie mogę sobie przypomnieć.

- Bladz – zaklął Suworow.

Patrzyli na siebie, nie mogąc doliczyć się, ile razy odpoczywali.

- Gdzie on mógł uciec? – zapytał zirytowany Zachert. Poświecili wokół latarkami. Ściany i strop były żelbetonowe, oświetlane błyskami oscyloskopu. Odczyty nadal były pasywne, nic się nie poruszało. Wokół brak było miejsc, w których można było się ukryć.

- Nie został z tyłu – powiedział z naciskiem Adaszew. – Nie minął moich ludzi.

- Ani moich – zapewnił Walter.

- Jeśli nie minął towarzysze kamandiry, to co, wyparował? – złościł się Zachert. – Kapral Wiśniewska ma rację, zbytnio skaczemy sobie do oczu. To nie jest normalne.

- Może jakiś czynnik środowiskowy? – zapytała doktor Markiewicz. – Coś w rodzaju szlamu?

- Szlam jest pasywny – odezwała się Tamara. – Zaraża polactwem jeśli za długo się po nim łazi. A tu go nie ma.

- No to może jakiś rodzaj aktywnego niewidocznego czynnika?

- Dałoby się wykryć. A tu brak wychyleń poza skalę – powiedziała Tamara, wpatrując się w Geigera-Petroszyna. Po obu stronach grupy żołnierze celowali w wilgotną ciemność tunelu, lecz nic nie było tam widać, nie było słychać nawet żadnego dźwięku. Walter zamknął oczy i wsłuchał się w tę ciszę. Nie był do niej przyzwyczajony. Markiewicz miała rację. Coś było nie tak.

- Znajdźmy go – zaproponował Adaszew. – Jeśli uciekł, to nie miał wielkiego wyboru.

- Do przodu czy do tyłu, co proponujecie, towarzyszu lejtnancie?

- Towarzyszu pułkowniku – powiedział Walter. – Chodźmy stąd.

- Proponujecie porzucić poszukiwania? – zapytał Adaszew.

- Proponuję stąd jak najszybciej odejść – powiedział Walter. – Nie wiem czy to czynnik środowiskowy czy coś innego, ale dzieje się tu coś dziwnego. Nie wiem gdzie jest Rudy, ale wydaje mi się, że w pierwszej kolejności powinniśmy znaleźć wyjście z tego tunelu. Za nami jest peron, więc albo się cofamy albo…

- Idziemy do przodu – polecił Zachert. – Nie rozdzielać się. Ciasny szyk, Szpica otwieracie, Groza zamyka.

Walter nie miał siły protestować, było mu gorąco. Wszyscy stawali się w ten sposób łatwym celem, ale nie sądził, żeby dla wroga w postaci Polaków stanowiło to specjalną różnicę. Ruszyli. Korytarz nadal był prosty, po jakimś czasie pojawiły się drewniane stemple podpierające deski. Już tu dzisiaj byłem pomyślał Walter, a Nadieżda przyglądała się uważnie mijanym ścianom.

- Ile czasu idziemy? – zapytała doktor Markiewicz. Walter nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

- Stać – warknął znowu Zachert. – Ile czasu tu jesteśmy? Ktoś wie?

Nikt nie odpowiadał. Pułkownik otarł czoło i podrapał się w rękę.

- Tamara, jakie odczyty? – zapytał nagle Walter.

- Brak odczytów – odparła po chwili.

- Były lekkie wahania – przypomniał. Zmarszczyła czoło i podrapała się w głowę.

- Chyba tak, ale już nie ma – odparła. Zachert spojrzał na nadgarstek prawej dłoni.

- Która godzina? – zapytał.

- Trzecia po południu – odpowiedział Grzegorzewski.

- U mnie też – potwierdził Zachert. – O której tu weszliśmy, ktoś pamięta?

Nikt nie odpowiadał. Oddychali ciężko, a ciemność zdawała się ich przytłaczać. Po czym jakby ustąpiła, a Walter poczuł jak przejaśnia mu się w głowie.

- Przed południem – powiedziała wreszcie Nadieżda.

- Więc jak długo idziemy? Dlaczego nikt nie wie?

- Może to dylatacja czasu? – zapytał Grzegorzewski. Zachert popatrzył na niego uważnie.

- Wyjaśnijcie – poprosił.

- Jeżeli jesteśmy pod zmienną… Jesteśmy w zasięgu jej oddziaływania – powiedział Grzegorzewski. – Nie wiemy jak one działają, ale niektóre z nich stanowią własny układ odniesienia, wywołują zaburzenia grawitacyjne, więc…

- Jaśniej, towarzyszu. Nie jesteście u siebie w akademii – przywołał go Zachert do porządku. Grzegorzewski zmitygował się.

- Tak, tak… Teoria względności zakładała, że w pobliżu wielkiej masy wystąpić może grawitacyjna dylatacja, a czas będzie płynął szybciej lub wolniej. Zjawisko to zaobserwowano w kosmosie, nasze Wostoki, Woschody i Sojuzy, przemieszczają się między globami i potwierdzono doświadczalnie, że zjawisko to występuje na ich pokładach w minimalnych ułamkach sekund, podobnych pomiarów dokonano na Rewolucji i pozostałych stacjach sieci Ałmaz.

- Minimalne ułamki sekund? – zirytował się Zachert. – Co wy wygadujecie?

- Lecz ze zmiennymi jest inaczej, one są obszarami na których obowiązują inne stałe fizyczne, w zasadzie nie potrafimy ich zmierzyć i zbadać, ani określić ich rozległości, wiemy jedynie że istnieją – kontynuował niezrażony Grzegorzewski – Zmienne są całkowicie nieprzewidywalne, rządzą się nieznanymi nam prawami. Obserwacje empiryczne dowodzą, że potrafią zaginać przestrzeń, więc skoro jesteśmy pod zmienną, może ma ona wpływ na układ, w którym jesteśmy, choć nie potrafimy określić kolineacji…

- Skończcie już – przerwał Zachert. – Bo bredzicie niezrozumiale, a ja znowu zaczynam się denerwować – odetchnął. – Zmienna – powiedział.

- Towarzyszu Grzegorzewski – odezwała się doktor Markiewicz. – Pozwólcie, ze o coś zapytam. Czy dostrzeglibyśmy tę dylatację czasu, o której mówicie? Bez układu odniesienia?

- Raczej nie – przyznał po chwili Grzegorzewski. – Dla nas czas płynąłby tak samo, ale…

- No właśnie. To nie jest kwestia zmienionej fizyki – powiedziała Markiewicz. – Zmienna wpływa również na biochemię organizmu i go przekształca, więc…

- Więc zmieniamy się w Polaków? – zapytała Tamara. – Niedoczekanie. Mamy tabletki.

- I inhibitory – dorzucił Zachert. – Jakoś nie obserwuję zmian wśród nas.

- Może w naszym wypadku zmienia się psychika? – zapytała Markiewicz. – To wszystko by się zgadzało, więc…

- Bladz – rzucił Suworow, pragnąc dodać coś jeszcze, ale przerwała mu Nadieżda.

- Walter – rzuciła, świecąc na beton. – Na której ścianie stawiałam krzyżyk?

- Co?

- Szliśmy do przodu, na której ścianie zaznaczyłam nożem znak?

- Na lewej.

- Spójrz – podeszli bliżej i na belce z prawej strony zobaczyli wycięty nożem znak „X”.

- To niemożliwe – powiedział Walter. Zmarszczył czoło i nachylił się nad belką. Nagle wydało mu się, że słyszy gdzieś blisko jadący pociąg metra. Niemożliwe.

Grzegorzewski podskoczył.

- A mówiłem – zawołał. – Zmienna zagięła czasoprzestrzeń!

- Nie pomyliliście się? – Zachert oddychał coraz ciężej.

- Jedynie jeśli wracamy – odparła. Walter rozejrzał się. Korytarz po obu stronach wyglądał tak samo.

- Raczej jesteśmy w przestrzennej wstędze Moebiusa, pozbawionej granic – rzekł Grzegorzewski. Kręcimy się wokół, tunel się zapętla.

- Nie za szybko dochodzicie do konkluzji? – zapytała Markiewicz.

- Nie rozumiemy zmiennych – obruszył się. – Wydaje mi się, że po raz pierwszy obserwujemy jedną w działaniu będąc w zasadzie w jej bezpośredniej odległości…

- A może wewnątrz niej? – zasugerowała Markiewicz.

- Może.

- Nie przeżylibyśmy tego, nikt dotąd nie przeżył…

- Może tunel nas ekranuje?

- Skończcie tę dyskusję naukową – rozzłościł się Zachert. – Chcę wiedzieć jak stąd wyjść.

- Sami chcieliście tu wejść – rzuciła Markiewicz, a pułkownik obrócił się w jej kierunku trzymając się za ukrytą w rękawie rękę, z wściekłością wymalowaną na twarzy, ale przerwało mu przekleństwo Adaszewa.

- Rassczitatsja! – zawołał, a gdy desantowcy stojący wokół zaczęli odliczać, Walter pojął, że brakuje światła jednej z latarek. Zaraz, czy oni nie mieli ich zgaszonych? Potarł głowę, która bolała go coraz bardziej. Odwrócił się do swojego oddziału.

- Kolejno odlicz! – polecił.

Szpica była w pełnym składzie, ale żołnierzy specnazu było licząc z dowódcą tylko sześciu.

- Bestużew, ty gdzie? Dawaj tu – poniosły się echem okrzyki w tunelu, po czym zapadła cisza. Ciemność pozostała nieporuszona. Walter niepokoił się coraz bardziej. Rudy mógł uciec, ale nie było możliwości, aby uczynił to desantowiec.

- Bladz – Suworow ścisnął kałasznikowa i kręcił wokół szukając przeciwnika. Znowu. Cisza i oblepiający ich mrok. Brak ruchu na oscyloskopie, brak wychyleń na liczniku.

- Wiedziałem – powiedział z satysfakcją Grzegorzewski. – Oni po prostu po kolei wypadają ze strumienia czasu i znajdują się poza zmienną…

- Przestańcie pieprzyć! – wybuchł Adaszew, celując niespodziewanie w jego stronę. – Gdzie jest mój człowiek?

- Adaszew – Zachert przestał już być spokojny. – Ty…

- Tamara – przerwał Walter. – Odczyty. Dlaczego nie ma odczytów? Powinny być jakieś, jeśli to zmienna.

- Niekoniecznie, może wewnątrz układu… – zaczął Grzegorzewski, ale Zachert spojrzał na niego groźnie.

- Dla swojego dobra się zamknijcie. Co wam chodzi po głowie? – zwrócił się do Waltera.

- Im bliżej Polaków i zmiennej licznik zawsze szalał. Dlaczego nic nie pokazuje?

Tamara pokiwała głową.

- Tak. Powinien coś pokazać… cokolwiek.

- Kiedy były wahania?

- Kiedy się zatrzymaliśmy. Któryś raz. Nie wiem. Pierwszy?

- Właśnie – powiedział Walter. – Coś wykryłaś. Czeczen miał rację, tam coś było – spojrzał w kierunku swojego żołnierza.

- Tam coś jest nadal, tawariszcz lejtnant – wtrącił Czeczen. – Wy też to wiecie.

- Nie tam. Coś jest tutaj – Nadieżda poświeciła wokół, ale w ciemności nic się nie poruszało.

- Szto wy gawaritie – zirytował się Suworow. – Nicziewo tu… - rozejrzał się nerwowo i wykrzyknął – Adaszew! Tawariszcz lejtnant, wy gdzie? Rassczitatsja!

W ciszy, która zapadła rozległo się po kolei adin, dwa, tri, czietyrje… a potem nikt już nie liczył. Bez zastanowienia żołnierze podnieśli broń i celowali nią wokół, lufami mierząc w siebie, oślepiając się błyskami latarek. Zachert chwycił Grzegorzewskiego i pchnął na ścianę.

- Jak stąd wyjść? – zawołał. – Jak wyjść z tej waszej dylatacji?

- Ale to nie dylatacja, to skompresowana zamknięta przestrzeń Moebiusa, ja… - zaczął jąkać się fizyk. – Ja nie wiem, spróbujmy wrócić, ale to teoretycznie niemożliwe…

- Nie obchodzi mnie to, jak stąd wyjść? – wrzasnął pułkownik,  puszczając naukowca.

- Towarzyszu pułkowniku – Walter popatrzył na swą dłoń, którą właśnie potarł głowę, zastanawiając się czemu widzi na niej coś czerwonego. Spojrzał na Zacherta, który trzymał się za rękę. – Coś na nas poluje – powiedział powoli.

- Co? – zamrugał oczami pułkownik. Pozostali żołnierze przestali kręcić się wokół, popatrzyli na Waltera. Suworow trzymał się głowę, zapewne też czuł ból.

- Coś tu jest – powiedział Walter. – Nie widać tego, ale coś tu jest z nami.

- W zmiennej – mruknął Grzegorzewski. - To żyje w zmiennej, z której nie ma wyjścia, to zamknięta przestrzeń, to żywi się czasem i przestrzenią.

- Jak stąd wyjść? – warknął Zachert, a żołnierze wypatrywali przeciwnika, który się nie pojawiał.

- Co powiedzieliście? – zapytała Markiewicz Waltera – Wcześniej? Coś na nas…

- Poluje – dokończył Walter. – Łapie nas, jednego za drugim. Po kolei.

- Pułkowniku, to nie zmienna – Markiewicz rozejrzała się. – To czynnik środowiskowy.

- To zmienna, dlatego nie ma odczytów – wtrącił Grzegorzewski, ale Markiewicz nie dała sobie przerwać.

- To czynnik środowiskowy – powiedziała. – On nie zakłóca odczytów. On zakłóca biochemię.

- Dlaczego nic nie widzimy? – zapytał Zachert.

- A myślicie, że wiemy o biochemii adaptywnej ewolucji więcej niż o zmiennych? – zaczęła szybko mówić Markiewicz. – Myślicie, że wiemy, dlaczego Polacy łączą się w kolektywne umysły albo jak to możliwe? To coś zakłóca naszą percepcję.

- Percepcję. Polacy – pokiwał głową Zachert, a jego twarz rozjaśnił nagle chytry uśmiech. – No to zakłóćmy percepcję Polaków.

Sięgnął pod szynel i wyjął coś co wyglądało jak granat, po czym zważył to w ręku.

- Padnij! – zawołał, po czym cisnął tym czymś, jak najdalej potrafił w tunel, wyrywając bezpiecznik.

A potem ciemność eksplodowała błękitnym rozbłyskiem, a głowa Waltera wybuchła rozdzierającym bólem.

 

Tarzał się po ziemi dławiąc własnymi wymiotami, uderzając głową o ziemię, walcząc z tym co się w nią wbiło. Świat był rozmazany, nie był w stanie go ujrzeć. Jęczał i wymiotował, a wokół siebie słyszał podobne dźwięki. W głowę wbity miał gwóźdź, przebijający się w najniższe partie mózgu. Wył, nie będąc w stanie nic powiedzieć, potrafił się jedynie ślinić. Okolice karku płonęły żywym ogniem, wybijającym się ponad to, co rozbijało mu czaszkę. Poczuł, że rękami chwyta drewno, wbijając w nie palce i zdzierając paznokcie. To był jego punkt podparcia, oparł się na podkładzie, usiłując unieść ciało. Broń, pomyślał odzyskując powoli zmysły, gdzie jest moja broń. Wymacał drugą ręką kawałek stali, chwycił kałasznikowa i poświecił wokół przypiętą do niego latarką, patrząc na plamy tańczące wokół niego.

Wzrok wracał powoli, widział leżących na ziemi ludzi w mundurach, usiłował przypomnieć sobie ich imiona. Nie potrafił powiedzieć co robił w tym miejscu, w jakimś ciemnym korytarzu, w którym wszyscy się tarzali we własnych wymiotach, a wokół porozrzucano karabiny. Jeden nie miał ręki, dwoje nie miało broni i leżało kompletnie nieprzytomnych, z pianą na ustach, dwóch zaś stało, ale w jakichś dziwnych pozycjach, wyciągniętych ku górze, sflaczałych i wysuszonych, jak gdyby ktoś ich wypompował, pozbawiając ciało wnętrzności. Adaszew był bliżej, chudy i wysoki, z nienaturalnie wydłużoną szyją, jak by coś ciągnęło go ku górze. Adaszew? Kto to jest Adaszew? Adaszew! Podniósł powoli wzrok i zobaczył jak sufit się rusza.

Z wrzaskiem oświetlił strop i otworzył ogień. Nad nim płynęła masa, rozlewająca się i kapiąca w dół, a cieniutkie macki wściekle tłukły wokół, unosząc się znad głów leżących poniżej ludzi. Przypominała ciecz, stężoną do konsystencji płynnej plasteliny, opalizującą w blasku latarki kolorami oleju. Po jej powierzchni w obie strony płynęły wyładowania, rozbłyskując niebieskim światłem.

Seria wystrzelona w strop nie przyniosła efektu, kule zdawały się w nim niknąć, zupełnie jak gdyby grawitacja została odwrócona i płynęła tamtędy woda. Zmienił magazynek i zorientował się, że ogłuszający huk wystrzałów, niosący się poprzez tunel nie ustał. Prócz niego strzelali też inni.

- Wszoła! – wrzasnął, usiłując przebić się przez dźwięk. – Miotacz!

Zlokalizował żołnierza, który stał obok niego opuszczając PKM. Chwycił jego plecak i szarpnął za paski, wyciągając butlę. Zauważył obok drugie ręce, Czeczen mocował się by odpiąć resztę osprzętu. Walter odwrócił się, by ujrzeć błysk wielu wystrzałów z karabinów.

- Przerwać ogień! – krzyknął, nikt jednak go nie słyszał, wszyscy strzelali w płynną rzecz na suficie, mniejszego krewnego czegoś, co spotkali wcześniej nieopodal Ząbek. Teraz już pamiętał, przypomniał sobie rzucającą swymi częściami plamę, łapiącą mackami atakujących. Choć ta wyglądała zupełnie inaczej, nie mogli ryzykować. Trącił Suworowa, lecz ten odepchnął go ręką, nie przestając strzelać. Zlokalizował Zacherta, który stanął chwiejnie na nogach. Na migi pokazał mu, aby powstrzymał bezładną strzelaninę, a ten najwyraźniej zrozumiał. Otrząsnął się i dopadł tamtego. Podczas gdy Walter ponownie odwrócił się do Czeczena i Wszoły, który wspólnie mocowali przenośny miotacz ognia, strzały milkły. Wreszcie ucichły zupełnie, a wówczas rozległ się okrzyk:

- Walter!

Nadieżda stała w nieco dalszej odległości, przy drewnianej belce, świecąc latarką w górę, skąd sączył się promyk światła, przecinający ciemność.

- Znajdź wyjście! – krzyknął, odwracając się. – Wszyscy do tyłu! Wszoła, wal w strop!

Desantowcy zaprzestali już ognia, cofali się celując w górę karabinami, choć kule nie odnosiły skutku. Blaski wyładowań przygasały, a Walter przeczuwał, że za chwilę ponownie mogą mieć kłopoty. Suworow chwycił Adaszewa, który runął na torowisko.  Jeden rzut oka na ciało pozwolił stwierdzić, że to co pozostało po lejtnancie jest jedynie pustą skorupą. Drugi z martwych desantowców wyglądał identycznie.

- Zostaw – wrzasnął Zachert. – Brać naukowców!

Wszyscy żołnierze otrząsnęli się, rozkazy nie wymagały myślenia, mogli działać automatycznie. W blasku latarek Walter zaczął zauważać, że wszyscy umazani są ciemną substancją. Zorientował się, że jego ręce się lepią, a kiedy spojrzał na nie, pojął, że to krew. Podczas gdy desantowcy rzucili się, by chwycić Grzegorzewskiego, Wszoła przesunął się w przód.

- Brać sprzęt – krzyczał Zachert. Suworow ściągał plecak Adaszewa, zaś Możejko usiłował zabrać go drugiemu z martwych żołnierzy. Walter zawiesił karabin na ramieniu i pochylił się, by pomóc podnieść doktor Markiewicz, która wciąż nie odzyskała przytomności. Złapał ją razem z Tamarą, zaś Wszoła tuż przed nimi rozświetlił tunel strumieniem ognia.

W chwili gdy płomienie polizały strop, głowa Waltera ponownie eksplodowała bólem. Z dużym wysiłkiem nie wypuścił z rąk niesionej kobiety, gdy Tamara straciła równowagę. Ciągnął Markiewicz, odwrócony tyłem, patrząc jak Wszoła omal nie upuścił miotacza.

- Cofaj się – rozkazał. Paliwa wystarczało na niewiele ponad minutę. Wszoła zaczął się wycofywać, ponownie celując w strop. Nie zdołał podpalić płynnej masy na suficie, lecz sprawił, że przestała podążać za nimi. Płynęła w głąb ciemnego tunelu, nie potrafił powiedzieć czy było to miejsce z którego przyszli, czy też kierunek w którym zdążali.

Nagle został oślepiony. Z góry padł blask dziennego światła. Mrugając oczami poczuł, iż wpadł na kogoś, kto zatrzymał się za jego plecami. Po chwili spojrzał w kierunku światła, starając się nie patrzeć na wprost. Dostrzegał jedynie poruszający się kształt sylwetki, stopniowo odzyskując zdolność rozróżniania kształtów zorientował się, że to Nadieżda, znikająca w dziurze w stropie.

- Na górę! – zawołał Zachert – Po drabinie! Surowow, plecaki!

Rzecz na suficie zniknęła całkiem w ciemności. Wszoła był tuż przed Walterem, który nie zamierzał pozostawić niczego przypadkowi.

- Osłaniaj zaporowym! – ogień nie przestawał oświetlać tunelu, rozlewając się w ciemności. Walter położył Markiewicz na ziemię i spojrzał na Tamarę, która patrzyła na swą rękę, przykładając ją do głowy. Z jej szczytu płynęła krew. Wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana.

- Tamara, potrzebuję cię! – krzyknął Walter. Z całej siły spoliczkował leżącą na ziemi, a Markiewicz nagle otworzyła oczy. – Wstań! Na drabinę! – poderwał ją bezceremonialnie, niczym lalkę, a potem spoliczkował po raz drugi. Kobieta szarpnęła się, a on pchnął ją w kierunku Zacherta.

- Kończy się paliwo – zawołał Wszoła. Walter usiłował zebrać myśli, obejrzał się i zobaczył za sobą metalowe pręty wystające ze ściany, tuż obok belki, na której jak się zorientował postawiono znak „X”. W górę wspinali się żołnierze, podający sobie plecaki, a biochemik łapała właśnie szczeble.

- Przerywanym – polecił Walter i chwycił Wszołę za ramię. Drugą ręką wymacał metalowy szczebel drabiny i chwycił, mając nadzieję, że w ten sposób nie przestanie jej widzieć. Ogień zgasł, nieco paliwa płonęło na stropie, a korytarz oświetlało wyłącznie wpadające z góry światło.

- Na górę, bo ubiję kak sabakę! – krzyczał Suworow na Grzegorzewskiego, który usiłował wspiąć się na po szczeblach, ale szło mu to z widocznym trudem. Walter z niepokojem patrzył w głąb ciemnego korytarza, gdzie w mroku coś czaiło się na suficie. Nie miał pojęcia, czy nie powracało.

- Ognia! – zawołał, a Wszoła znowu podpalił sufit. Na górę wspinali się kolejni żołnierze, czas dłużył się niemiłosiernie, choć nie miało to związku z dylatacją. Wreszcie wspiął się i Zachert, wspomagając się swym kikutem, a za nim Suworow. – Właź – polecił Walter Wszole, po czym przyszła jego kolej.

Niewiele widział, gdy stanął w świetle, lecz zorientował się, że gdzieś biegną, ktoś go pociągnął, ktoś inny zawołał, wspiął się po metalowych schodach, przebiegł podestem, znowu się wspiął, a potem było powietrze bez zaduchu, światło, dużo światła, po czym upadł w niebieską trawę i znowu zwymiotował.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz