niedziela, 18 grudnia 2022

Rozdział 17

  SPIS TREŚCI

<< Rozdział 16

17.

Na zewnątrz wciąż panowała noc, ciemna i bezksiężycowa. Cisza wciąż boleśnie kłuła w uszy. A więc nadszedł mrok, stwierdził Walter, nie zamierzał jednak podążać w ślady majora z podziemnego bunkra w Natolinie, który odebrał sobie życie. Poświecił na zegarek, stwierdzając, że było już po dziewiątej. Przynajmniej czasomierz był konsekwentny, sekundnik galopował do przodu, jak gdyby coś go przyśpieszało. Mimo, iż nauka pomogła opracować broń zdolną pokonać Polaków, miał teraz o niej nieco gorsze zdanie. Zona była dla niej jeszcze bardziej nieznana niż dla niego, on przynajmniej nie starał się zrozumieć procesów zachodzących na Dzikich Polach, po prostu unikał jej pułapek. Nauka łamała sobie zęby na tym, co już dawno odkryli frontowi żołnierze i stalkerzy, nie należało próbować pojąc jej tajemnicy. Problem polegał na tym, że naukowcy wciąż próbowali, co zdaniem Waltera stanowiło stratę czasu.

Gdy zgasił latarkę, wpatrzył się w widniejącą na nieboskłonie ciemną materię konstrukcji wszechświata. Podszedł do niego Wszoła, patrolujący teren za murem kościoła.

- Przydałaby się zmiana, tawariszcz lejtnant – powiedział.

- Jak tylko namierzę Czeczena, to ci go tu przyślę – odparł. – Resztę karnej kolejki ci daruję.

- Spasiba.

Wzrok funkcjonował bardzo dobrze w ciemności, która na szczęście nie była kompletna, bowiem nieco światła dawało ciemne niebo. Walter patrzył na drogę prowadzącą na południe, którą mieli podążyć, gdy nastanie świt… Błąd. Choć był znużony, wiedział, że nie może liczyć na normalny cykl dnia i nocy.

- Wszystko spokojnie?

- Tak – skinął głową Wszoła. – Choć…

- Co się niepokoi?

- Tawariszcz lejtnant, powiedziałbym, że powody do niepokoju mogę mieć duże, skoro w ciągu kilku minut zapadła noc, choć jeszcze niedawno było południe, a do tego, gdy cofam się w kierunku, z którego przyszliśmy robi się jaśniej. Ale nie o to chodzi. Tam coś jest – wskazał głową na drogę, tam gdzie spoglądał Walter.

Dowódca Szpicy wytężył wzrok, usiłując przeniknąć ciemność. Znikały w niej tory, bruk i domy po lewej stronie torowiska. Po prawej znajdowały się zarośla. Nic nigdzie się nie poruszało.

- Widziałeś coś?

- Nie, ale coś tam jest – powtórzył Wszoła.

Walter skinął głową. Nie lekceważył przeczuć swych ludzi.

- Nie będziesz stał tu sam – powiedział.

Wrócił do kościoła. Desantowcom wciąż nie udało się rozpalić ognia, próbowali nawet pocierać o siebie dwa kawałki drewna, lecz iskry po prostu nie chciały się pojawić. Przerwał im i posłał na zewnątrz Wroczka, który rzucił mu spojrzenie godne wilka, lecz wstał, by wykonać rozkaz. Wszyscy byli nieco poirytowani, co Walter w pełni rozumiał. Sam miał ochotę zapalić, lecz z jakiegoś powodu było to niemożliwe.

Markiewicz wciąż siedziała skulona w kłębek, Tamara nieopodal zasnęła. Nie zamierzał jej budzić, postanowił dać chwilę wytchnienia jej skołatanym nerwom. Zachert i jego świta wciąż nie powrócili, zapewne zajmując się krojeniem na kawałki Rudego. Nie chciał o tym myśleć. Nieopodal wejścia odnalazł przejście prowadzące na górę i jął wspinać się powoli po schodach. Starał się stąpać jak najciszej, w zasadzie nie wiedząc dlaczego. Dotarł na piętro, z którego przedostał się jeszcze wyżej. Po chwili usłyszał głosy.

- … musimy to zrobić.

- Wiesz dobrze, on z nami nie pójdzie.

- Nie będzie wiedział, zrobimy to tak, że będzie to wyglądać na wypadek.

- Nabierze podejrzeń, on tego nie zaakceptuje.

Głosy umilkły, więc bez ceregieli wkroczył do niewielkiego pomieszczenia, znajdującego się na szczycie frontowej iglicy. Dach był tu dziurawy, więc ciemność wnętrza nie była absolutna. Ujrzał siedzących na drewnianej belce Nadieżdę i Czeczena.

- Czego nie zaakceptuję? – zapytał bez ceregieli.

- Nie macie ognia, tawariszcz lejtnant? – zapytała Nadieżda. – Zakurzyć pora, a nie idzie.

- Czego nie zaakceptuję? – powtórzył, wpatrując się w Czeczena, który odwracał głowę.

- Rozważamy właśnie wzajemne stosunki między bratnimi narodami republik związkowych – powiedziała. – I kwestię ich rozwiązania – spojrzała na Dżazijewa. – Pokaż mu.

Czeczen zmrużył oczy i po chwili odsłonił kołnierz, ukazując cięta ranę biegnącą od gardła do szyi, mogącą pochodzić jedynie od noża lub bagnetu. Gdy Walter zażądał wyjaśnień, usłyszał co wydarzyło się nie tak dawno temu. Zaczął gotować się z gniewu.

- Tego mu nie odpuszczę – rzucił.

- Spokojnie, tawariszcz lejtnant – zaczął Czeczen.

- Walter, uspokój się – rzuciła Nadieżda. – I co zrobisz? Podasz go do raportu? Jak myślisz, co pozwoli ci uczynić Zachert? – poderwała się. – Nie widzisz co się tutaj dzieje?

- Co masz na myśli? – warknął zły. Był wściekły na Suworowa, lecz przede wszystkim na nią, knującą i spiskującą pośrodku nocy, łamiącą dyscyplinę w oddziale.

- Jesteśmy pionkami w grze tej swołoczy– chwyciła go za ramiona – które zbije wcześniej czy później, poświęcając dla swych celów.

- Powiedziałem ci to już wczoraj – odepchnął ją. – Przestań! Nie snuj swych chorych pomysłów, przestań wciągać w nie resztę oddziału! To jest rozkaz, szeregowy i reprymenda! A co do sytuacji z Suworowem – popatrzył na Czeczena. – Macie zgłaszać się z takimi rzeczami do mnie! Zajmę się tym.

- A co zrobisz? – podniosła głos Nadieżda. – Postawisz go do raportu? Nawet jeśli Zachert pozwoli ci go ukarać, myślisz, że nie wykorzysta pierwszej lepszej okazji by dopaść Czeczena? Że nie podejmie takiej próby, choćby na warcie? Pokażesz tylko, że on jest słaby, skoro powiedział o wszystkim swemu dowódcy. Suworow to wykorzysta, za jakiś czas okaże się, że Czeczen zniknął, nikt nie będzie wiedział gdzie i dlaczego, a Suworow z miną niewiniątka zaproponuje poszukiwania. A myślisz, że kto następny da mu w zęby? Zgadnij o kogo się boję! Mamy teraz bać się siebie nawzajem?

- Do cholery, kompletnie ci odbiło, takich rzeczy się nie robi, jesteśmy wojskiem! – warknął.

- Wojskiem to może jesteśmy, albo byliśmy, bo nie przypominam sobie, żeby wojsko robiło takie rzeczy jakie oni wyczyniają ze stalkerem – prawie krzyknęła. – Oni nie są żołnierzami, to…

Czeczen wkroczył między nich i położył palec na ustach. Umilkła i stali w ciemności. Dżazijew podszedł do wejścia, spojrzał w dół, po czym odwrócił się w ich kierunku.

- Czemu ty w ogóle go uderzyłeś? – zapytał cichym głosem Walter. – To niepodobne do ciebie.

Czeczen wzruszył ramionami.

- Wydawało mi się to oczywiste, tawariszcz lejtnant – odparł. – Poniosły mnie emocje.

- Zazwyczaj trzymałeś je na wodzy. Tylko słowa potrafiły ci się wyrwać.

- Może dlatego, że pewne rzeczy są dla niego teraz oczywiste – wtrąciła się Nadieżda. – Może dlatego, że nie wziął wczoraj lekarstwa.

- Czego nie zrobiłeś?

- Ja również nie wzięłam – powiedziała. – I myśli mi się dużo jaśniej. A karny tawariszcz lejtnant oczywiście połknął posłusznie swą tabletkę.

- Nie myśli ci się dużo jaśniej. To paranoja. A w normalnych warunkach wojennych nazwałbym takie postępowanie zdradą – stwierdził wprost.

- To nie są normalne warunki – powiedziała. – I dobrze o tym wiesz. Skoro my nie połknęliśmy tabletki, ciekawe kto prócz nas tego nie uczynił? Skoro to paranoja, to ciekawe co widzi Zachert?

Walter ciężko odetchnął i przez chwilę się zastanawiał.

- Oboje zasługujecie na karę inną niż śmierć – powiedział. – Zdajecie sobie z tego sprawę?

- Oboje zachowujemy lojalność wobec prawa – odparła. – I złożonej przysięgi. A ty?

Chwycił ją za ramiona i pchnął na ścianę.

- Nie mówcie mi o mojej przysiędze – wysyczał poirytowany. – Bo nigdy wcześniej cię ona nie obchodziła. Przestań mną manipulować! Spiskujesz przeciw podoficerom i oficerom, za to szkoda dla ciebie nawet kuli. A ty, powiedz mi – rzucił w kierunku Czeczena, który wciąż stał przy wejściu. – Od kiedy nie informuje się swojego dowódcy o takich wydarzeniach? Tylko knuje się za jego plecami?

- Ja…

- Nie bierzecie leków. Zaczęliście zmieniać się już w Polaków? Mam wam strzelić w głowę, czy sami to zrobicie?

Zapadła cisza. Czeczen wpatrywał się w podłogę, Nadieżda milczała. Walter oddychał głęboko.

- Pytanie pozostaje, tawariszcz lejtnant – odezwała się wreszcie. – Co uczynicie z Suworowem? I co zrobi Zachert, gdy wystąpicie z tym publicznie.

- Zachert nas potrzebuje – powiedział. – Straty zadane podczas tej wyprawy wyraźnie tego dowiodły.

- Potrzebuje nas? Na jak długo? – rzuciła kpiąco. – A potem co? Co zrobi specnaz? Myślisz, że słucha ciebie? Czy też raczej Suworowa?

- Suworow…

- Na szyi Czeczena masz ślad jasno mówiący, jak bardzo Suworow jest posłuszny tobie i Zachertowi – wypaliła. – Słucha wyłącznie siebie.

- Suworow posłucha Zacherta – powiedział nagle, przypominając sobie, co powiedziała mu Markiewicz. O tym, kto wydał rozkaz oddania strzału, o czym słowem nie zająknęli się ani Zachert ani Suworow. Odegrali przed nim przedstawienie, Suworow wziął na siebie winę. – Masz rację – przyznał Walter.

Na jej twarzy nie odmalowała się satysfakcja.

- Więc co zrobimy, tawariszcz lejtnant?

- Co zrobimy? Powiem wam szeregowy Okuniewa, zrobicie osiem kroków w lewo, przejdziecie pod tą belką, podskoczycie, wychylicie się przez wieżę pośrodku dachu i będziecie obserwować kierunek południe. Bo Wszoła powiedział, że coś tam jest. I wy macie to wypatrzeć. Teraz. Odmaszerować.

Nadieżda wyglądała jakby chciała coś powiedzieć ale mina Waltera sprawiła, że zrezygnowała. Sięgnęła po karabin i skierowała się ku wieżyczce.  Odwrócił się do Czeczena.

- A co do was, szeregowy Dżazijew, to wasza kolej na karną wartę. Idziecie na dół zmienić szeregowego Wszołę i szukacie wroga. Suworowa zostawiacie mnie. A po powrocie do Kordonu oboje macie przed sobą wspaniałą przyszłość, w postaci reedukacji przez pracę, w szczególności czyszczenia latryn i szorowania lamperii. Zrozumiano? – Czeczen pokiwał głową, co jeszcze bardziej go zirytowało – Zrozumiano? – podniósł glos.

- Tak jest, towarzyszu lejtnancie – odpowiedzieli oboje. Czeczen strzelił obcasami i odwrócił się.

- Dżochar – rzucił za nim Walter. – Nie daj się drugi raz zaskoczyć – Czeczen skinął głową, po czym zniknął w wąskim przejściu. Walter stał nieruchomo. Wściekłość nie mijała.

- Wiesz, że problem Suworowa nie zniknie? Ani Zacherta? – rzuciła spod wieży Nadieżda.

- Okuniewa, problem to macie wy. Zapominacie, że jesteście w wojsku.

- Powiedziałam już co myślę o takim wojsku – prychnęła. – Nie widzisz co się tu dzieje? To już nie jest kwestia tego, że Rudy to skurwysyn, który nie zasługuje na to, co go spotkało. To jest kwestia naszego przetrwania.

- Skończ. Nie będę dłużej tolerować twojego zachowania, to koniec.

- Koniec? – zaśmiała się. – Z czym koniec? Z rozkazami czy może z nami? – pokręciła głową, jak gdyby rozbawiła ją jakaś anegdoticzka. – Ale w takim razie będę mieć ostatnie słowo, tawariszcz lejtnant. To wy uważajcie na siebie, ze swoją ślepą wiarą, bo może się okazać, że jesteście po niewłaściwej stronie. Tej, która nie przetrwa – nim zdążył odpowiedzieć podskoczyła i złapała rękami belkę stropową, na którą się wciągnęła wspinając wyżej, by usadowić się w snajperskim gnieździe.

Wciąż był wściekły, przede wszystkim na dwójkę swoich ludzi, którzy złamali dyscyplinę wraz z wszelkimi zasadami. Jego oddział się rozpadał. Wcześniej niektórzy z nich na niego donosili, lecz nie powinno to być niczym zaskakującym, choć boleśnie go ukłuło, teraz postanowili spróbować wypowiedzieć mu posłuszeństwo. Bądź też poddali go próbie, zleconej przez Zacherta. Szybko jednak to wykluczył, nie sądził, aby Czeczen kłamał. Nie mógł pozostawić bez konsekwencji tego, co się stało.

Wszystko po kolei. Zszedł na dół, mijając ciemny hol kościoła, w którym specnazowcy zrezygnowali już z prób rozniecenia ognia. Nieopodal Tamary leżała Zinajda Markiewicz, przykrywszy się wyciągniętym z plecaka pledem. Wszoła zdążył już ułożyć się po zejściu z posterunku, jak zawsze gotów wykorzystać każdą chwilę, by odpocząć. Zmęczenie wzięło górę nad wszystkimi. Posnęli nawet specnazowcy, choć nie umknął uwagi fakt, że jeden z nich nie spał. Diakow siedział oparty o ławę, z bronią na kolanach, mając przymknięte oczy. Otworzył je słysząc kroki, nie spuszczając oczu z nadchodzącego lejtnanta. W ciemności widział równie dobrze jak on.

- Sierżant i pułkownik nadal z przodu? – zapytał Walter, a specnazowiec skinął głową. Drgnął gdy Walter bezceremonialnie trącił Głuchowskiego. – Smirna! – ten zamrugał oczami, przez chwilę się wahał, po czym wymieniwszy spojrzenie z Diakowem podniósł się. – Idziecie wzmocnić szeregowego Dżazijewa na zewnątrz. Patrol okrężny wokół kościoła. Zmiany we własnym zakresie co dwie… co dwie godziny zegarowe.

Głuchowski nie odezwał się, lecz strzelił obcasami pokazując, że doskonale zrozumiał wydany po polsku rozkaz. Sięgnął po karabin, lecz uwadze Waltera nie uszedł fakt, że moment zwlekał nim to uczynił.  Świetnie, więc jednak prócz uważania na Polaków musimy pilnować się nawzajem. I właśnie tak odtąd zamierzał czynić. Szedł przez kościół pewien, że śledzą go czujne oczy Diakowa, strzegącego swych towarzyszy przed zagrożeniem mogącym pojawić się we wnętrzu budynku, gotowym wyeliminować każdego, kto zostanie mu wskazany jako wróg.

Na lewo od niszy z obrazem znajdowały się zamknięte drzwi. Nie mogąc ich otworzyć, zastukał. Uchyliły się i ujrzał w nich twarz Suworowa.

- Musimy porozmawiać – powiedział Walter. – To dość ważne.

- Wpuść go – rozległ się głos Zacherta.

Drzwi otworzyły się. Suworow przepuścił go, sam zostając z tyłu. Walter na wprost dostrzegł okrągły stół z grubego drewna, za nim pułkownika, który wydał mu się wyższy. Po chwili zorientował się, że Zachert na czymś stoi, a ułamek sekundy później dotarło do niego, że tym czymś jest szyja leżącego na podłodze stalkera, z rękami wciąż związanymi z tyłu. Rudy rzęził, nie mogąc złapać oddechu.

- Mówiliście coś? – zapytał Zachert, schodząc na podłogę.

- Mrok… Zapadnie mrok – wycharczał Rudy, ale wówczas pułkownik kopnął go jakby od niechcenia, a stalker zawył.

- Nie mówiłem do was, tylko do towarzysza lejtnanta – powiedział zatroskanym tonem Zachert. – Kukła nie rozumie, że nie odzywa się niepytana. Kukła za chwilę zostanie ukarana. O co chodzi?

Powyższe sprawiło, że Walter przez chwilę zwątpił w to, co miał zamiar uczynić, lecz była to bardzo krótka chwila. Skoro już zaczął, nie zamierzał się cofać.

- Odnośnie dalszej drogi – rzekł. - Chyba wiem jak wyjść z tej ciemności – sięgnął po mapę, podchodząc do stołu. – Ale będę potrzebował aktywnego działania specnazu – spojrzał w kierunku Suworowa. – Zobaczcie, sierżancie – ten ruszył w jego kierunku. Walter wiedział, że będzie miał tylko jedną szansę. Położył mapę na blacie i cofnął się nieco ustępując miejsca, a gdy Suworow pochylił się nad stołem, niczego się nie w obecności Zacherta spodziewając, Walter obiema rękami złapał go za głowę, pchnął w dół, jednocześnie między nogi sierżanta wbijając mocno prawe kolano. Suworow wyraźnie stracił oddech, nie miał jak go nabrać, bo jego głowa zmierzała wprost w blat i grzmotnęła o niego z hukiem. Desantowiec opadł, a Walter natychmiast wbił kolano w jego łydkę, wyrywając prawą ręką zza pasa tamtego nóż. Lewym przedramieniem zablokował głowę sierżanta, przyciskając ją do siebie. Zdążył jeszcze poluźnić chwyt, by przyłożyć ostrze do szyi Suworowa, gdy usłyszał Zacherta.

- Oszaleliście, Walter? – pułkownik na szczęście posługiwał się teraz tylko jedną ręką, więc chwilę zajęło mu dobycie pistoletu. Celował nim wprost w głowę Waltera. Ten wbijał ostrze w desantowca czując, że Suworow pręży się, gotów wykorzystać okazję i za chwilę posłuży się sistiemą, aby odrzucić go do tyłu i dopaść. Nie odpowiedział, koncentrując się na swym przeciwniku.

- Co chcieliście osiągnąć? – zapytał zimno Zachert. – A zatem maski spadają, zaraz dowiemy się po czyjej jesteście stronie.

- Moich ludzi – odparł.

- Słucham? – wysyczał pułkownik. Walter wykorzystał chwilę by poderwać się na nogi odskakując w tył. Suworow natychmiast przeturlał się, stając na nogi na wprost Waltera, przyjmując pozycję walki.

- Ubiju gołymi rękami – syknął zakrwawioną twarzą.

- Ten nóż zabrałeś trupowi, nie dałbyś rady pokonać żołnierza – rzucił Walter pochylony, z kabarem gotowym do zadania ciosu, licząc na to, że rozwścieczy tamtego. Suworow nie dał się jednak złapać w pułapkę, jego oddech zaczął się zmieniać, Walter wiedział, iż za chwilę nastąpi atak, którego nie zdoła odeprzeć.

- Czekaj! – rzucił Zachert. – Powiedzcie Walter, jest jakiś powód, dla którego próbujecie popełnić właśnie samobójstwo? Chyba nie myślicie, że pozwolimy wam zginąć, nim odpowiecie na moje pytania?

- Sierżant Suworow postanowił dzisiaj polować na mój oddział, zamiast walczyć z Polakami – odparł Walter. – Bardzo bawiło go podkradanie się do moich żołnierzy i zadawanie im ran swym nożem. Postanowiłem mu dać możliwość, spróbowania się z kimś, kto potrafi oddać, ale eta pizda.

Suworow pochylił się, nadal panował całkowicie nad swymi emocjami, wszedł w trans walki i dla Waltera nie było już ratunku.

- Tak robił? – zapytał Zachert, po czym się zaśmiał. – Zdziełałeś tak, Suworow? – głos nagle wyostrzył się. – Suworow k’mnie!

Sierżant wypuścił powietrze i cofnął niczym posłuszny pies, nie spuszczając wciąż wzroku z Waltera.

- Popatrz na mnie Suworow – polecił Zachert. Ten niechętnie się odwrócił i po chwili spuścił głowę, nie wytrzymując spojrzenia pułkownika. Zachert schował pistolet do kabury. – A jednak – rzekł. – Coś wam się uroiło, że możecie nie posłuchać i nie wypełniać poleceń towarzysza lejtnanta, próbować się mścić. Ale wiecie co w tym najgorsze? Nie wykonaliście mojego rozkazu – uśmiech Zacherta nagle znikł. – Oddajcie pas – sierżant, zazwyczaj dumny i wyprostowany jak trzcina, potulnie wykonał polecenie, rozpinając pas z bronią i rzucając go na ziemię. – W zasadzie powinienem was oddać zonie – powiedział zimno Zachert. – Albo uczynić kukłą. I tak postąpię, jeśli nie dowiedziecie swej przydatności. W dość szybkim tempie. Zrozumieliście?

- Da.

- To dobrze. To dobrze. Powinienem teraz chyba uzmysłowić wam ogrom waszego błędu, lecz to co zrobił towarzysz lejtnant na razie wystarczy. Ale nie myślcie, że wam daruję. Z taką twarzą wyglądacie rzeczywiście jak pizda –Suworow rzucił pełne nienawiści spojrzenie Walterowi. - Diakow! – zawołał pułkownik. Po chwili drzwi skrzypnęły – Kapralu! – zwrócił się do przybyłego pułkownik. – Szeregowy Suworow się potknął. Zabrać go stąd i ukarać wedle uznania, sugeruję również brak jedzenia i picia, dla niezdarnych szkoda marnować prowiant. I zabrać stąd kukłę. Na zewnątrz widziałem dzwonnicę, przykuć ją do ściany – Diakow skinął głową i chwycił Suworowa za ramię, wyprowadzając z pomieszczenia. Nie okazał przy tym oznak zdziwienia.

- Głupiec – powiedział Zachert. – A tacy są mi nieprzydatni. Nie wiem, który z was jest większym głupcem, on czy wy. Zagraliście va banque, towarzyszu lejtnancie, tego po was się nie spodziewałem. Zaatakować mistrza sistiemy, w obecności oficera GRU… Udało się wam wyłącznie dzięki zaskoczeniu i memu opanowaniu, powinniście się cieszyć, że do was nie strzeliłem. Nie pasuje to zupełnie do waszego charakteru.

- Zona zmienia ludzi – odparł Walter.

- W rzeczy samej.

- Nie znalazłem innego sposobu, towarzyszu pułkowniku.

- Nie tłumaczcie, towarzyszu lejtnancie, skoro już coś uczyniliście, to pogódźcie się z konsekwencjami i milczcie. Ukaraliście Suworowa po wojskowemu, ale takie rzeczy załatwia się w latrynach, na uboczu, bez obecności wyższych oficerów, tam starszyna w ten sposób wyjaśnia sobie różnice zdań w łańcuchu dowodzenia. Tylko, że wy jesteście lejtnantem, praporszczikiem, a nie sierżantem. Was obowiązuje teraz inny sposób postępowania.

- Sytuacja jest wyjątkowa, towarzyszu pułkowniku.

- To i tak was nie usprawiedliwia – odrzekł Zachert. – Suworow to bydlę, ale użyteczne. W stopniu w jakim wy nigdy nie będziecie. Ale posunął się za daleko, więc dobrze się stało. Lecz powinniście przyjść z tym do mnie, towarzyszu lejtnancie. Wątpicie w to, że nie potrafię we właściwy sposób wymierzyć sprawiedliwości?

- Nie, towarzyszu pułkowniku – rzekł Walter spoglądając w kierunku leżącego na ziemi stalkera. Do pomieszczenia wrócił Diakow i bezceremonialnie pociągnął za łańcuch sprawiając, że Rudy skoczył na nogi. W jego ustach wylądował knebel, a skórzane paski zacisnęły się na jego głowie, aż jęknął. Specnazowiec wyprowadził go z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

- To dobrze, że nie wątpicie – powiedział zimno Zachert. – Bo wraz z Suworowem toczycie się po równi pochyłej. Oczekuję wiernego posłuszeństwa. Mam wam przypominać o teczkach jakie posiadam, dotyczących was i waszych ludzi, pozostawionych w Warszawie? Czy mnie też chcecie zaatakować?

- To inna sytuacja, towarzyszu pułkowniku – odparł zaskoczony Walter widząc, iż Zachert przygląda mu się uważnie. Dotarło do niego, że wciąż trzyma w ręku kabar, więc wetknął go sobie za pas.

- W rzeczy samej – usłyszał. - Nie chcę was martwić, lecz Suworow nie daruje wam tego noża. To jego kochanka, nie pozwoli na jej utratę, bo oznaczałoby to również utratę oblicza przed resztą wojska. Pilnujcie się, gdy wyprawa dobiegnie końca, wybierze czas i miejsce, by wyjaśnić to z wami w żołnierski sposób. Nawet ja go wówczas nie powstrzymam.

- Poradzę sobie.

- Z mistrzem sistiemy? Nie sądzę, ale na razie się tym nie zajmujmy, bo będzie teraz grzeczny i potulny, dopóki nie powrócimy do Warszawy – rzekł Zachert. – Niepokoi mnie co innego w waszej postawie, towarzyszu lejtnancie. To nie było zachowanie zmęczonego wojną oficera, jakiego poznałem w ubiegłym tygodniu na Dzikich Polach. Tamten oficer był małomówny i świetnie nad sobą panował. Dzisiejszy, prócz faktu, że podjął działania mające na celu utrzymanie dyscypliny i morale, nawet jeśli nie były one regulaminowe, dał zdaje się upust swej tłumionej frustracji i emocjom. Coś was kłopocze, Walter?

Zachert znowu patrzył jakby poprzez niego, dając do zrozumienia, że nic się przed nim nie ukryje.

- Mogę mówić otwarcie, towarzyszu pułkowniku?

- Z oficerem GRU? Zapewniam, że w mojej obecności prędzej czy później mówi się wyłącznie prawdę. Skoro macie komfort wybrania takiej sytuacji, skorzystajcie z niej.

Milczeli, a Zachert uśmiechał się, jednak za uśmiechem tym kryła się cała groza jego osoby, nawet nie organizacji, którą reprezentował, lecz jego własna.

- Ludzie się niepokoją, towarzyszu pułkowniku.

- Niepokoją? Jakieś objawy niewłaściwej postawy? Zachowania niegodnego komunistycznego żołnierza? Macie kogoś konkretnego na myśli? Czy też naszą histeryczną towarzyszkę doktor, wyrwaną z jej wygodnego życia za biurkiem i mikroskopem?

- Chodzi o co innego – starannie dobierał słowa. – Nawet członkowie drużyn dalekiego rozpoznania nie wkraczali jeszcze nigdy tak daleko w zonę. Zwłaszcza, nie mając możliwości odwrotu do miejsca, skąd mogłoby zostać zapewnione wsparcie. To naturalne, że powyższe może rodzić pewne obawy, co do możliwości przetrwania żywotnej tkanki komunistycznego społeczeństwa, towarzyszu pułkowniku.

- Bądźmy szczerzy, niepokoi was, że nie można uciec, ot tak po prostu przez tunel, do bezpiecznego Kordonu i wezwać kilku Su-41 wsparcia? –uśmiech na powrót stał się lodowaty. – A jaką miałbym gwarancję, że tego nie spróbujecie, znając sposób powrotu, towarzyszu?

- Towarzyszu pułkowniku, wasze sugestie są bezpodstawne – rzekł po chwili Walter, gdy pojął, co tamten ma na myśli.

- Czyżby? A w waszej głowie nie zrodziły się myśli o odstępstwie? Wasza dotychczasowa służba raczej nie daje mi podstaw do takiego myślenia, jakoś wzbranialiście się z raportowaniem o niewłaściwym zachowaniu waszych ludzi. W jaki sposób zapewnicie mnie, że w ich głowach nie pojawiły się takie myśli podczas tej wyprawy?

- Z jakiegoś powodu mnie wybraliście, towarzyszu pułkowniku – powiedział Walter. – Nie prosiłem się o tę misję. Usiłowałem wam powiedzieć, że mój oddział nie jest się jej w stanie podjąć. Że jest zbyt mały i zbyt wyczerpany. Ale wy się nie zgodziliście. Wiedziecie nas na ślepo, od jednego twora do drugiego, od jednej śmierci do następnej, pomiędzy zmiennymi. I wy dziwicie się, że ludzie się niepokoją?

- Ach, po dwóch dniach w zonie, towarzysz młodszy lejtnant przestaje być małomówny i zdobywa się na szczerość – zakpił Zachert. – Która w normalnych okolicznościach zaprowadziłaby go co najmniej na front zachodni, gdzie mógłby złożyć swe życie na ołtarzu komunizmu i przemyśleć swe błędy. Gdzie nikt nie usłyszałby jego słów, a jego los stałby się przykładem dla innych… Ale nie unoście się, macie rację. To ja was wybrałem – patrzył na Waltera uważnie. – I uczyniłem to dokładnie z tych powodów, które wymieniłem wyżej. Z was jest żołnierz a nie zaangażowany komunista.

- Towarzyszu pułkowniku, moje ideologicznie zaangażowanie i nastawienie…

- … nie jest przeze mnie kwestionowane. Stwierdzam jedynie fakty – powiedział Zachert. – Nie dostrzegłem w waszych dokumentach, ani w waszym zachowaniu śladów gorliwości i żaru, w jakich prześcigają się inni oficerowie, by zrobić karierę. Wręcz przeciwnie, wam zrobiono wilczą przysługę, czyniąc was oficerem... Świetnie się sprawdzaliście jako sierżant, interesowała was wyłącznie wojaczka. A w niej jesteście znakomici – pokiwał głową. – Racja, możecie się niepokoić. Zapominam, że nie byliście warunkowani zgodnie z zasadami pawłowizmu, jak szeregowcy specnazu, mający milcząco wykonywać polecenia. To nieco tłumi u nich rozmaite emocje. U niektórych wzmacniamy pożądane cechy, by uczynić z nich kadrę podoficerską, w zamian zostają niestety wzmocnione czasem również te niepożądane, jak w przypadku Suworowa… Ale są całkowicie posłuszni. A Wojsko Polskie ma niestety wolną wolę… - patrzył na Waltera, czekając na jego reakcję. Ten milczał. - Myślicie, że was sprawdzam? Nie, raczej pokazuję jaką dozą zaufania was darzę. Zapewne częściowo o tym wiedzieliście, przecież o rytuale inicjacyjnym specnazu krążą legendy, jak myślicie, dlaczego stają się potem świetnymi i niesamowicie szybkimi mistrzami sambo czy sistiemy? Takie wyszkolenie nie wymaga myślenia, a dzięki pawłowizmowi rozwinęliśmy tylko to, co stosowano niegdyś wobec kandydatów na komandosów, ulepszając ten proces o elementy wzięte z jednostek specjalnych armii imperialistów.

- Towarzyszu pułkowniku… – zaczął zszokowany Walter.

- To nie odstępstwo – rzekł Zachert. – To droga prowadząca do ostatecznego pokonania przeciwnika, co jest celem rewolucyjnego komunizmu. A może w stosunku do Polaków nie postępujecie tak samo?  Nie staracie się ich zrozumieć, przewidzieć ich postępowania, zaadaptować ich taktyki do walki z hordami?

- To co innego.

- Jest tym samym. Elementy poznane dzięki schwytanym żołnierzom wroga, którzy ujrzeli światło komunizmu zaznając wyzwolenia, stają się istotną bronią na wojnie z imperializmem. Wroga należy poznać, Walter. Dla was jest to walka z Polakami, dla mnie sposoby i środki prowadzenia wojny oraz tworzenia żołnierza. Rzecz w tym, że pawłowizm daje niebywałą możliwość sterowania ludźmi. Z czego należy korzystać. Każdy ma swój punkt nacisku, zgadzacie się?

- Ja…

- Na przykład w przypadku Suworowa znaleźliście właściwy – rzekł. – Użyliście języka, który on rozumie - siły. Potem jednak posunęliście się o krok za daleko, obracając cały proces przeciwko sobie. Mianowicie zabraliście mu nóż. A zatem osiągnęliście negatywne wzmocnienie, skierowane przeciw swej osobie. I teraz musicie mieć oczy na plecach.

- Towarzyszu pułkowniku, nie wiem czemu to mówicie – przerwał mu Walter.

- Mówię to, bo być może ja też popełniłem błąd – rzekł Zachert. – Stworzyłem punkt nacisku w postaci informacji o waszych teczkach, oferując pozytywne wzmocnienie w formie nagrody za posłuszeństwo. Następnie rzuciłem was wszystkich w środek zony, w przeciwieństwie do specnazu pozbawionych stłumionego lęku. To rzeczywiście może rodzić brak zaufania. Bo o to chodzi Walter, nie ufacie mi, prawda?

- Towarzyszu pułkowniku…

- Nie zaprzeczajcie – powiedział spokojnie Zachert. – Wiem, że mam rację. To jasne, podobnie jak dla was fakt, że ja nie ufam wam. Ale mówię o tym, bo powinniśmy nieco odbudować nadszarpnięte zaufanie, by nie sprowadzać naszych dalszych relacji do tłuczenia swymi głowami o blat stołu. Czyż nie?

Walter nie wiedział co powiedzieć. Wywód pułkownika był przekonujący, nie miał jednak pojęcia z jakiego powodu tamten go wygłasza.

- Siądźcie Walter – Zachert wskazał krzesła i wydobył niewielką manierkę. – Spróbujcie tego. To lepsze niż dykta z Kordonu – pociągnął łyk i podał lejtnantowi. – Nawet skórki chleba nie brakuje. Widzę, że posmakowało, to z dawnych zapasów, becherowka, pozwala przetrwać najgorsze opresje. A mam wrażenie, że w takiej się znaleźliśmy. Żołnierz powinien wykonywać rozkazy, ta zasada sprawdza się, lecz mimo całej postawy komunistycznej w sytuacjach ekstremalnych, poza granicą zrozumienia, jak tu w zonie, wkraść mogło się zwątpienie. W środku tajemniczej nocy, gdy zegarki pokazują godzinę trzecią. Wybrałem was nie bez przyczyny. Zetknął nas przypadek. Potrzebowałem pomocy i najbliżej mnie był oddział Szpica. Ścigałem szpiega, dotarłem do tego kościoła i wiedziałem, że nie uda mi się wydostać, z Polakami na mej drodze, rojącymi się w kierunku Warszawy. Wezwałem samoloty, aby oczyściły drogę, podczas gdy druga eskadra odcięła możliwość ucieczki tamtego i poprosiłem o wsparcie. Stawka wskazała najbliższy oddział, Szpica, który miał pomóc mi dopaść szpiona, złożyło się, że byliście nieopodal. Zaimponowaliście mi tam, na Dzikich Polach, wcale nie dlatego, że ocaliliście moje życie. A wiedziałem, że w tym co planuję, będę potrzebował kogoś takiego, ze znajomością Dzikich Pól.

- Pociągnijcie jeszcze – mówił dalej, upijając łyk becherowki – Nie kłamałem mówiąc, ze wszystko wiąże się z południową zoną. Także informacje o nasilonej skoordynowanej działalności Polaków na froncie środkowopolskim. A przede wszystkim o tym, że kryje się tutaj coś, co ma zagrożenie dla całego Sojuza. Nasza misja ma jeszcze bardziej fundamentalne znaczenie niż wam się wydaje. Powiem tyle ile mogę. Pijcie.

I zaczął mówić.

- Południowa zona zwróciła naszą uwagę już dawno temu. Akademia Łysenkowska prowadzi badania nad zonami w Europie i Mongolii, lokalnie ich specyfikacja nieco się różni, lecz są do siebie podobne. W każdej występują twory, który wy tu zwiecie Polakami, powstałe samoistnie, przekształcone wskutek działania czynników łysenkogennych lub wykształcone wskutek przyśpieszonej adaptywistycznej ewolucji skokowej. Każda ma swe niedostępne centrum, z kompletnie innymi warunkami i środowiskiem, niemożliwym do przeniknięcia i przechodzącymi zmiennymi. Badamy je, by nad nimi zapanować, użyć ich jako broni. Szokuje was to?

- Nie.

- To dobrze. Dzikie Pola to potężna siła, imperialiści nie wiedzieli co rozpętują, zrzucając swe bomby . Jednak taktyka ta sprawiła, że wiele naszych sił zostało związanych w republikach związkowych, walcząc z tworami. Front utknął i przesuwa się od lat powoli, bo dzięki swej cybernetyce zyskali przewagę. Działa ona wszędzie tam, gdzie nie ma atomowej zimy, gdzie nie ma zony. Zatracili swe człowieczeństwo i nie posługują się pracą ludzkich rąk, a ich mózgi elektronowe namierzają nasze niekierowane rakiety, wszędzie gdzie próbujemy uderzyć. Ich zgniłe cybermaszyny plują w twarz naszym żołnierzom, walczącym o wolność. Lecz itechnologia przestaje działać w strefie eksplozji atomowej i w zasięgu zony. Nasza mechanika nie ma sobie równych, oni jej nie doścignęli. Stąd naszym celem od lat pozostaje przesunięcie granic zony i atomowa wojna obliczona na wyniszczenie. Impas ten przełamiemy tylko w jeden sposób. Zmienimy środowisko naszej planety i na obszarze ich panowania wytworzymy zonę. Komunistyczny człowiek przeobrazi w ten sposób przyrodę do swych celów zgodnie z myślą Łysenki!

Upił łyk becherowki.

- Badania nad zonami idą więc w kierunku zapanowania nad ich środowiskiem. Uważamy, że to kwestia czasu. Potrafimy je już tworzyć bombardowaniami nuklearnymi, kwestią czasu pozostaje nauczenie się jak wywoływać na ich obszarach określone zjawiska fizyczne. W ten sposób zniszczymy Imperializm! – zawołał, po czym mówił dalej spokojnym głosem. -W trakcie badań naszą uwagę już dawno zwróciła południowa zona, mówiłem wam, jest całkowicie inna, swym istnieniem urąga wiedzy naukowej. Otacza ją mgła, która niszczy wszelkie machiny. Sprawia, iż organizmy które w nią wkraczają, podlegają natychmiastowej skokowej ewolucji gatunkowej. Mówiłem wam, nie ma drugiej zony podobnej do tej.  Nauka nie potrafi tego wytłumaczyć. Dziwiliście się pewnie, że nikt nie zauważył istnienia takiego obszaru od lat obok stolicy jednej z republik związkowych? To nie tak. Informacja ta nie była nagłaśniana, nie możemy pozwolić, by dotarli do niej imperialiści. Naukowcy nie potrafili wytłumaczyć tego co się tu dzieje, więc przekazano ten problem do GRU. I wiecie do jakiego wniosku doszliśmy?

- Granica zony została sztucznie stworzona – powiedział Walter. W oku Zacherta błysnęło zdziwienie.

- Skąd ten wniosek?

- Markiewicz z Grzegorzewskim wczoraj to odkryli – odparł. – Po tym jak się tu znaleźliśmy.

- Ciekawy wniosek… chyba jak na razie jedyny, bo jak dotąd naukowcy na temat zony potrafią jedynie powtarzać, że nic nie rozumieją, a ich teorie wzajemnie się wykluczają. GRU potraktowało problem zony jako problem natury wojskowej, po raz pierwszy dokonana została analiza wszystkich istniejących obszarów i ruchów przeciwnika. Wcześniej tego nie robiono, Stawka Związku zajmuje się planowaniem wojny z Imperialistami, pozostawiając walki z tworami Stawce polskiej, a ta nie miała potrzeby patrzenia całościowego. I chyba zaczynacie domyślać się co nam wyszło?

- W Warszawie mówiliście, że ruchy tworów są skoordynowane…

- Cała aktywność, wszystkie wyrojenia hord, one są połączone ze sobą w czasie, jakimś dziwnym schematem. Ataki następują jednocześnie, czasem na niektórych kierunkach, czasem zmienne przesuwają się w tę samą stronę. Schemat jest dla nas jeszcze niezrozumiały, im więcej danych posiadamy, tym bardziej zbliżamy się do jego zrozumienia. Na chwilę obecną jesteśmy pewni, że to wszystko stanowi element połączonych działań. Jest jednak jedna zona, w której nie dzieje się nic. Co byście sobie pomyśleli, jako żołnierz, gdybyście na froncie dostrzegli taki punkt w środku działań wojennych?

- Sztab przeciwnika – Walter mógł wygłosić jedynie oczywistą konkluzję.

- I jego główna baza – pokiwał głową Zachert. – Nasuwa się oczywiście prosty wniosek, miejsce takie należałoby niezwłocznie wyeliminować. Próbę taką podjęliśmy z łatwym do przewidzenia skutkiem. Działa Warszawy oddały dwa strzały, oba rozmyły się gdzieś nad pasem mgły, nawet nie doleciały dalej. Poświęciliśmy rakietę atomową i „Rewolucja” strzeliła nią z orbity. I rakieta zniknęła po tym jak weszła w stratosferę…. Czołowi naukowcy zostali zaprzęgnięci do zbadania możliwości przeniknięcia do tej zony i obawiam się, że ta aktywność zwróciła czyjąś uwagę…

- Czyją?

- A kogóż by innego? Imperialistów. Tu na linii frontu środkowopolskiego temat to dla was mocno egzotyczny, ale w stolicy Związku, Moskwie, gdzie ludzie żyją zupełnie inaczej, z dala od zjonizowanej atmosfery, a cybernetyczne zabawki imperialistów działają, ich siatki szpiegowskie są czymś częstym. Gdy się o tym dowiedzieliśmy, dalsze działania musieliśmy prowadzić w tajemnicy. O dziwo z pomocą przyszedł nie fizyk, nie chemik, ani biolog lecz historyk. Młody akademik o nazwisku Popow, skojarzył, że plan budowy metra sięgać miał daleko na południe.

- Co takiego? – zdziwił się Walter.

- No właśnie, nawet w LPKRR o tym zapomniano – Zachert spoglądał nań uważnie. – Niestety, nie ostało się wiele archiwów z tamtych lat, mimo iż większość tuneli budowano nie tak dawno temu. Ale wydarzyło się to podczas pierwszej atomowej zimy, budowa prowadzona była więc na akord, potem przyszła kolejna wojna i wielu ludzi zginęło, a część tuneli uległa zniszczeniu. Potem metro rozwijało się już wyłącznie do środka i w głąb, tworząc podziemną Warszawę. Popow doszukał się informacji na temat planu przedwojennej budowy tej trasy. Ponieważ w zasadzie nie było żadnych innych pomysłów, zadecydowano, aby Popow mógł skorzystać z naszych archiwów w zakresie wiedzy o tamtym obszarze – uśmiechnął się. – Oczywiście młody akademik już nigdy nas nie opuści, Uniwersytet Ludowy stracił obiecującego historyka, lecz my zyskaliśmy zdolnego archiwistę. Dziwił was ten tunel? Już do niego dochodzę. Popow skojarzył ciekawe informacje. Otóż wiecie co przed wojną znajdowało się nieopodal miejsca, do którego zdążamy? Jedna z siedzib Prezydenta, tego przez którego Polacy wszczęli całą tę awanturę. Miał ich wiele, w Otwocku,  Natolinie, dlatego powiedziałem, że to ironia, gdy tam trafiliśmy… Prócz prezydenta przebywali tam również członkowie rządu, ambasadorzy Związku, marszałek Rokossowski. Osoby zagrożone bezpośrednio przez imperialistów. Po objęciu władzy przez Przewodnika Narodów, zwiększono środki bezpieczeństwa. W tym wypadku droga biegnąca na południe została całkowicie zamknięta dla osób postronnych, ogrodzona i znalazła się w całości pod strażą. To ta droga, którą chciałem podążyć, biegnąca przez las, ku rzece, prowadząca bezpośrednio do rezydencji. Wojna z Polakami dała jednak władzy do myślenia. W Warszawie budowano metro, a wszędzie powstawały schrony. Ktoś wpadł na pomysł aby pociągnąć na południe również tunel, prosto do tej rezydencji.

- Tyle wiorst? Przecież to nonsens – stwierdził Walter.

- Czyżby? – spytał Zachert. – Pewne przesłanki w papierach marszałka Rokossowskiego wskazują, iż zgadzał się z tym zakresie z przewodniczącym Radkiewiczem. Uważacie, że się mylili?

- Nie.

- Takie było myślenie w tamtych czasach i jak się okazało, było bardzo przenikliwe. Władza przeniosła się w owym czasie w tamto miejsce, gdy o Warszawę zahaczyła zima atomowa, a wszędzie kopano tunele, zmieniając miasto w plac budowy. Nie dziwi mnie, że władze podjęły decyzję o budowie takiego tunelu ewakuacyjnego prowadzącego ze stolicy. Oczywiście tunelu tego nie ukończono. Zapewne dotarliśmy prawie do jego końca, w papierach marszałka Rokossowskiego znalazła się wzmianka, iż tunel metra dociera już do Kabat. Potem jak wiadomo przyszła wojna i poza podziemną Warszawą w okolicy nic nie przetrwało… Jak widzicie więc, akademik Popow doskonale wykonał swoją pracę. Opracowanie przez niego historii i topografii tej okolicy umożliwiło zorganizowanie naszej wyprawy.

Przybyłem tu zachowując cel misji w tajemnicy, aby uśpić czujność imperialistów, mając za zadanie zbadać czy tunel istnieje i daje możliwość przedostania się na południe. Z badań LANu wiedzieliśmy, że mgła jest jedynie barierą, za którą znajduje się środowisko zdolne podtrzymać życie. Nasi naukowcy zaś byli przekonani, z racji wcześniejszych doświadczeń prowadzonych na kukłach w kopalniach, że bariera ta może być wyłącznie powierzchniowa, a ziemia być jej granicą. Pozostawało jedynie odnaleźć tunel. Bo niestety w Moskwie nie istniały żadne plany budowy waszego metra, a w Warszawie jak wiecie zostały zniszczone podczas wojny na powierzchni. Na szczęście Popow wskazał, gdzie mogły przetrwać. I w ten sposób udałem się do Pułtuska. Moja misja była tajna, jej celu nie znała nawet Stawka, posiadałem pełnomocnictwo nakazujące wykonywać moje polecenia.. Bywałem na rubieży już wcześniej, nie patrzcie tak, przecież nie sądzicie, że to mój pierwszy raz? Na Dzikich Polach wcześniej nie byłem. To miała być prosta misja, zwłaszcza, że właśnie wybici zostali Polacy atakujący od strony Radzymina. Poinformowano mnie o planowanym Odwecie i gromadzących się Polakach.

Do Pułtuska poprowadziło mnie dwóch stalkerów. Wynająłem ich w Podkordonie, zgodzili się być moimi przewodnikami, sądząc że udaję się w poszukiwaniu rodowych pamiątek. Sami wiecie, że wyprawy na zapomniane tereny są dozwolone, a przepustkę zdobyć dość łatwo. Stalkerzy nie mieli mnie w poważaniu, ale niczego innego się nie spodziewałem. Nie wziąłem jednak pod uwagę, że zbyt dobrze wcielę się w swą rolę, starszego mężczyzny chcącego odnaleźć dom rodzinny. Gdy dotarliśmy do Pułtuska, odnalazłem znajdujące się tam archiwum, do którego wywożono niegdyś kopie planów. Oczywiście przez te wszystkie lata nikt go nie splądrował, kogóż by interesowały stare papiery? Podziemna część zachowała się w bardzo dobrym stanie i tam znalazłem to czego szukałem. Plan budowy warszawskiego metra jeszcze z lat trzydziestych. Plan ten potwierdzał, że były dwie linie, spotykające się we wsi Szopy Polskie. Wiedziałem gdzie szukać, pozostawało tylko wrócić do Warszawy. Niestety w tym momencie zawiódł mój instynkt, chęć utrzymania wyprawy w tajemnicy i ukrycie się pod maską starszego człowieka. Maskirowka była zbyt doskonała. Gdy wpatrywałem się w mapę, stalkerzy zaatakowali, chcąc zdobyć bogactwa starszego człowieka, któremu pozwolili żyć licząc, że doprowadzi ich do jeszcze większych skarbów. Co to za nacja widzieliście sami, kiedy polowali z zemsty na naszą kukłę. Cóż, to był ich błąd. Pierwszy zapłacił za niego od razu. Drugi zdążył uciec z moją mapą. Nie wiedział, że w torbie, którą zabrał był czujnik.

Resztę chyba znacie, dzięki odczytom podążałem za nim, nawiązałem łączność ze Stawką, poleciłem wezwać z Moskwy oddział Adaszewa, ruszyłem w ślad za stalkerem, nakazując odciąć mu drogę ucieczki. Wysłano do mnie oddział, który był najbliżej. Zwróciłem wtedy na was uwagę, nie tylko dlatego, że ocaliliście moje życie. W mej głowie uformował się plan, zrozumiałem, że jedynie dzięki ludziom takim jak wy, świetnie znającym Dzikie Pola, mam szanse przedostać się na południe. Zbieg okoliczności sprawił, że gdy przygotowywałem wyprawę badając raporty i informacje pojawiła się wiadomość o stalkerze, który sprzedawał zabytkowy obraz. Właśnie z tego kościoła. Wiecie co było dalej. Czy zasłużyłem na wasze zaufanie, towarzyszu młodszy lejtnancie? Chyba rozumiecie teraz, że po historii z tamtymi stalkerami, mając w perspektywie imperialistów żywotnie zainteresowanych naszą misją, starałem się ukryć ze wszelkich sił jej przyczyny?

Walter nie zdobył się na odpowiedź, pokiwał jedynie głową.

- Oczywiście pozostaje to między nami, towarzyszu – rzekł Zachert. – W mocy utrzymują się także słowa wypowiedziane przeze mnie w Warszawie. Sprawcie się, a nagroda was nie ominie – uśmiechnął się, nie widząc potrzeby powtarzania jaka jest alternatywa.

- Wiecie, że może nie udać nam dojść się na południe, towarzyszu pułkowniku? – zapytał Walter.

- Nie jestem szaleńcem – odparł Zachert. – Mówiłem, idziemy tak daleko jak się uda. Mam wrażenie, ze zbliżamy się do celu.

- Nigdy nie byłem w takim miejscu – powiedział Walter. – Na rubieży zawsze wycofujemy się na granicy zjawisk takich, jak ta noc i dziwnie zachowujące się zegarki. Nikomu nie udało się przeżyć.

- A my jak widzicie żyjemy – rzekł pułkownik. – Walter, więcej wiary w komunistycznego człowieka, my naprawdę prędzej czy później zapanujemy nad zoną. I dotrzemy do jej centrum. To tylko kwestia czasu. A nasza wyprawa czas ten przybliży.

- Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co może tam nas czekać – mruknął dowódca Szpicy. – Ale mam wrażenie, że nie jesteśmy na to gotowi, nawet jeśli uda nam się tam dotrzeć.

- Nie odmówię wam słuszności, jeśli analogia ze sztabem była dobra, to naturalną rzeczą jest zakładać, że oczekują na nas przeważające siły wroga – zauważył pułkownik. – Ale wtedy naszym zadaniem jest dokonać rozpoznania i ich oceny. Po czym wycofać się. A potem wrócić tu w sile – to Waltera w zupełności przekonywało.

- Czy macie choć cień podejrzenia, czym może być to coś, co koordynuje ruchy Polaków? Co stworzyło granicę południowej zony?

- Nie – Zachert pokręcił głową. – Nie będę was zanudzał hipotezami naukowców, bo na niektóre szkoda tracić czasu. Część z nich zakłada nawet, że to ślepa siła natury, ale analiza działań militarnych z udziałem Polaków prowadzi raczej do wniosku natury strategicznej. Coś nas sprawdza, szykuje się na nas, testuje nasze możliwości i zdolności obronne, szuka słabych punktów.

- Co takiego?

- Wiecie gdzie jesteśmy? Czym były kościoły?

- Nie do końca – odparł szczerze, nie chcąc powtarzać, iż miejscami zebrań reakcji.

- To dobrze. Pionierskie wychowanie wyeliminowało całkowicie pewne przestarzałe idee. Burżuazyjni kapitaliści niewolili człowieka pracy na różne sposoby. Jednym z nich było trzymanie go w niewiedzy i ignorancji, tłumaczenie, że za niezrozumiałe dla nich zjawiska odpowiada co innego niż nauka. Pozbawieni dostępu do wiedzy, niewychowani w dogmacie światłego Makarenki, ludzie bali się ognia, burz, piorunów i chorób. Wierzyli, że ktoś jest je w stanie wywołać i za nie odpowiada. I się go bali.

- To przesądy – stwierdził Walter.

- Właśnie. Światła epoka ludzkości się ich pozbyła. Nad przyrodą panuje jedynie człowiek, zmienia ją i przystosowuje do swych potrzeb, wraz z całym otaczającym go światem. Zrozumieliśmy to już dawno, to siła komunistycznego człowieka i rewolucyjnego komunizmu. Nie boimy się przekształcać świata, używać bomb atomowych do osiągnięcia celu. Władza należy teraz do prostego człowieka. I tylko do człowieka, wyrwiemy ją z rąk kapitalistycznych podżegaczy wojennych i korporacji pieniądza – uniósł się. Jego oczy błyszczały, gdy mówił dalej. – Niegdyś ludzie żyli w ciemności, nie wiedzieli, że sami są w stanie tyle osiągnąć. Nim nastał komunizm wierzyli, iż siłą sprawczą jest istota zwana Bogiem.

- Bogiem?

- To ona miała odpowiadać za panowanie nad naturą i trzymać ich w strachu. Był to oczywiście wymysł kapitalistycznej burżuazji. Boga nie ma – rzekł Zachert. Po czym jego głos zmienił barwę – Dlatego towarzyszu młodszy lejtnancie, jeśli tam na południu jest ktoś, kto odpowiada za to, co dzieje się w zonach i w jakiś sposób sprawuje władzę nad Polakami oraz innymi tworami, potrafi tę moc kontrolować, to wyrwiemy tę wiedzę z jego rąk. Ukrywa się, trzymając nas w niepewności, niczym niegdyś kapitaliści swych poddanych. W takim razie należy postąpić zgodnie z naszym życiowym celem. Obedrzemy go z jego tajemnej władzy. A potem Boga zabijemy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz