18.
Walter popatrzył na zegarek. Wskazywał siódmą rano.
Wstał i podszedł do drzwi prowadzących na zewnątrz, następnie je pchnął. Wciąż
panowała za nimi ciemność. Był mocno zmęczony, niczym po nieprzespanej nocy.
- Powinien wstać już świt – rzekł. – Nic się nie
zmieniło. Może, jeśli się cofniemy, znajdziemy się znowu w blasku dnia.
- Nie widzę na razie powodu, by zawracać – odparł
Zachert, oddychając świeżym zimnym powietrzem, jakie wdarło się do
pomieszczenia. Latarka zamigotała, dając znać, że kolejna bateria dobiega końca
swego żywota. – Skoro dotarliśmy już tutaj, możemy spróbować przejść dalej.
Jeśli okaże się, że fizyka i chemia zmieniają się w sposób charakterystyczny
dla centrum zony, zawrócimy. Jakieś rekomendacje, towarzyszu młodszy
lejtnancie?
- Nie – pokręcił głową Walter. – Powiedziałbym, że z
taktycznego punktu widzenia nie zalecałbym pójścia dalej. Nie słyszałem o kimś,
kto byłby w takiej sytuacji jak my i przetrwał pośród tego typu zjawisk.
- Nie macie racji – rzekł Zachert. – Po prostu nie
macie dostępu do pewnych informacji. Wpływ zony na ludzkie organizmy badany
jest od dawna, czy to dzięki kukłom, czy zekom. Jak myślicie, w jaki sposób
opracowaliśmy inhibitory? Istnieje pewna granica, po minięciu której zmieniają
się wszystkie stałe i biologiczny organizm nie jest w stanie funkcjonować.
Dlatego przodem puścimy kukłę. Wiem, że nie pochwalacie tego, ale to skuteczny
sposób. Być może do tego nie przywykliście.
- Nie słyszałem wcześniej o kukłach.
- To kategoria zwierząt o nieco wyższej inteligencji,
która utraciła prawo do bycia człowiekiem. Używamy ich często w Akwarium. Wasza
Informacja Wojskowa także tak czyni, jak myślicie, co dzieje się z tymi, którzy
nie zasługują na reedukację? Po prostu taka informacja nie była dla was
przeznaczona. Odpowiednio warunkowana kukła jest idealnym obiektem
doświadczalnym na różnych polach – Walter zagryzł wargi. – Ale zmieńmy temat.
Widzę, ze ten wam nie leży, to jasne, że żołnierz bardziej dąży ku tematom
militarnym. Co radzicie, ruszać stąd?
Walter przyjrzał się mapie, na której znajdowało się
coś, co go bardzo niepokoiło.
- Towarzyszu pułkowniku – powiedział. – Nie będę
ukrywał, ze odczuwam znaczne zmęczenie, zapewne ma to związek z porą dnia w tym
miejscu i upływem czasu. Zalecałbym odpoczynek, lecz cała moja natura sprzeciwia
się pozostawaniu pośród tej nocy. Nie wiem jak ona oddziałuje. Lecz musimy być
wypoczęci, bo przed nami prawdziwy problem.
- Mianowicie?
Walter postukał w mapę i wskazał palcem.
- Na naszej trasie leży cmentarz.
Zapadła ciemność, latarka zgasła i już się nie zapaliła.
W rezultacie dał sobie chwilę odpoczynku widząc, że
Tamara i pozostali obudzili się wypoczęci, choć według niego spali nie dłużej
niż godzinę. Zmienił warty, ustalił z Zachertem zegarową godzinę odejścia na
pierwszą po południu, wydał inne niezbędne polecenia i poszedł spać. Tym razem
nie miał snów, nawet takich, które zapomniałby po przebudzeniu. Gdy wstał
otrzymał zastrzyk z inhibitora, wypił dawkę endorfin zaprawioną tabletkami
neurokofeiny, a od Markiewicz otrzymał dawkę komponentu regulującego
farmakologicznie biochemię organizmu. Polecił gotować się do wymarszu i wyszedł
na zewnątrz. Rozmyślał o rozmowie z Zachertem, którego odpytał dodatkowo na
okoliczność przesłuchania Rudego.
- Macie rację, zaufanie to podstawa – rzekł pułkownik
– Ale chyba rozumiecie, już z jakiego względu ukrywałem informację na temat
przejścia przez tunel. Dopuściłem was do informacji o strategicznym znaczeniu,
chyba nie muszę tłumaczyć co ona oznacza?
- Nie – powiedział Walter podejrzewając, że pułkownik
może mieć na myśli konsekwencje idące dużo dalej, niż wynikające ze zwykłych
zasad zachowania tajemnicy. Nie kontynuował jednak tematu.
- Powiem wam jak kukła przeszła przez tunel, choć
informacja ta była świetną przesłanką, by chronić uczestników tej wyprawy przed
pewnymi nierozsądnymi możliwościami.
- Co macie na myśli?
- Ufacie każdemu, Walter?
- Towarzyszu pułkowniku…
- Wiem, odpowiedź może być wyłącznie negatywna –
zgodził się Walter. - Czujność to postawa jaka winna charakteryzować każdego
komunistę. Nie można ufać nikomu, jak uczy przykład Pawki Morozowa. Ja nie ufam
nikomu jeszcze bardziej niż gorliwy komunista, nie wykluczam, że prócz zwykłej
ludzkiej nieudolności i błądzenia, za pewnymi zachowaniami kryć się może
imperialistyczny wróg. Nawet tutaj.
Na twarzy Waltera wyraźnie odmalowało się
niedowierzanie.
- Nie wierzycie mi? Niesłusznie- uśmiechnął się
pobłażliwie Zachert. – Ufacie każdemu członkowi tej wyprawy?
- Wiecie dobrze, że nie.
- Na pewno, kwestię braku pewnej dozy zaufania do
mnie, Suworowa i specnazu już sobie wyjaśnialiśmy. Towarzyszka Markiewicz
została wybrana przeze mnie osobiście, niech to da wam do myślenia, że w mojej
opinii jest osobą godną zaufania. Chodziło mi raczej o wasz oddział. Ten sam, o
który tak dbacie, którego tak bronicie, na który nie chcecie donosić.
Powiedzcie jesteście pewni każdego żołnierza? Nie było żadnych prób buntu od
wejścia do zony? Nikt nie wykazywał się odmienną postawą? Wbrew temu co wam się
wydaje, naprawdę możemy stać w obliczu imperialistycznego sabotażu…
- Problemy z dyscypliną rozwiązuję na bieżąco,
towarzyszu pułkowniku – odparł Walter. – A wiele zachowań, nie tylko moich
ludzi, złożyłbym na karb zaburzonej biochemii organizmu.
- A prawda, biochemia. Dobrze, że mamy tabletki
towarzyszki Markiewicz – zauważył Zachert.
Walter przytaknął.
- Wracając do stalkera – zmienił temat. – Był już w
tym kościele, zabrał obraz. Słyszałem, że mówił o ciemności, miał jakieś
użyteczne informacje?
- Kiedy kukła tu była to zjawisko nie zachodziło –
rzekł Zachert. – Za życia, jako człowiek, nie był wcale taki durny. Dotarł tu
za trzecim razem, jak to stalker, szedł przez mury i ugory, skradał się. Gdy
odkrył przejście po raz pierwszy trafił do Natolina, za drugim opróżnił pałac,
za trzecim przyszedł sprawdziwszy gdzie może być coś wartościowego. Znalazł na
bazarze Różyckiego stary przewodnik, dowiedział się o kościele w Powsinie.
Przyszedł w poszukiwaniu złota, nie znalazł monstrancji, ale zabrał obraz.
Wtedy zaczęły się jego kłopoty – uśmiechnął się. – Wot i świętokradca poniósł
karę, jakby kiedyś powiedziano.
- Zatem nadal nic nie wiemy o tej ciemności – mruknął
Walter.
- Nie zapytacie o tunel? – zmrużył oczy Zachert.
- A odpowiecie? – zapytał Walter. – Przyjmuję do
wiadomości, że wiedza może nie być przeznaczona dla innych ze względów
bezpieczeństwa. To oczywiste, nie musieliście tego uzasadniać.
- Cieszę się, towarzyszu młodszy lejtnancie –
rozpromienił się pułkownik. – Mimo waszych odchyleń nigdy nie wątpiłem, że jest
z was prawdziwy komunista. Powiem wam, to będzie kolejna przesłanka na drodze
do obopólnego zaufania, wynikająca także z innej przyczyny.
Ze swojego plecaka wydobył i położył na stole
metalowy przedmiot. Światło zmienionej niedawno baterii zadrgało wraz z
latarką.
- Co to jest?
- Granaty Mazura – powiedział Zachert. – Zostały mi
dwa. Odepnijcie je, będzie wam łatwiej dwiema rękami, chcę żebyście jeden
mieli. To dowód mojego zaufania do waszej osoby.
Walter sięgnął po granat, zważył go w ręku. W dotyku
metal był chłodny.
- Nie bójcie się, zadziała – rzekł pułkownik. – To
nie jest skomplikowane urządzenie elektrotechniczne. On wyzwala impuls
elektromagnetyczny dzięki naszej zaawansowanej technice elektromechanicznej.
- Nie do końca rozumiem.
Zachert westchnął.
- Dzięki wam sobie coś uświadomiłem – rzekł. – Straciliśmy
już czwórkę ludzi. Nie wiem co wydarzy się dalej. Kolejną ofiarą tej wyprawy
mogę stać się choćby ja. Zamierzam więc szanse powodzenia tej misji rozłożyć po
równo. Któryś z nas musi doprowadzić ludzi z powrotem. Ten granat może w tym
pomóc, jeśli trafimy na kolejne twory, chcę żebyście dysponowali możliwością
walki – nachylił się w stronę Waltera. – Zdajecie sobie sprawę, jak istotnym
jest przekazanie informacji na zewnątrz na temat naszych odkryć? Choć nie
pozostawiłem celowo opisu sposobu przedostania się przez mgłę, aby zapiski nie
wpadły w ręce imperialistów, informacje, które przyniesie ta wyprawa, postawią
Drugą Armię na nogi. Pokonanie twora w tunelu będzie proste przy użyciu ognia i
prądu, a wkrótce Natolin stanie się bazą wypadową. Jesteśmy tylko zwiadem,
który sprowadzi tu siłę w postaci armii. Z czasem znajdziemy sposób by rzucić
tu tanki.
- Nie uważacie pułkowniku, że pora zawrócić już
teraz? Albo posłać kogoś z informacjami?
- Nie – powiedział Zachert. – Nie uważam. Sytuacja
jeszcze do tego nie dojrzała.
To ostatnie Walterowi bardzo się nie podobało.
Zresztą nie tylko to, w całej historii opowiedzianej przez pułkownika było zbyt
dużo dziur. Musiał jednak przyznać, że wszystko było w dużej mierze logiczne, a
Zachert uczciwie uprzedził go, że nie może powiedzieć mu wszystkiego. Dotknął
ręką granatu Mazura, który stanowił przekonujący argument. Podobnie jak
zdradzenie przez Zacherta sposobu przejścia przez tunel. Rudy chodził w zonę
parami, stąd pierwsze zejście do tunelu odbył z kolegą, niejakim Gawroszem.
Ocalił go przypadek, stary hełm wojskowy, na którym nosił czołówkę. Miał go na
sobie w tunelu i dostrzegł, jak z sufitu na Michaiła spada macka i dobiera się
do jego głowy. Michaił tego nie widział, cały czas mówił do Rudego, do którego
twór nie był się w stanie dobrać. Okazał się nieczuły na kule a hełm stanowił
dlań zaporę nie do przebycia. Rudy zwalczył panikę i zostawił Michaiła, który
zapadał się na jego oczach wysysany przez twora. Poszedł dalej. Gdy wracał
obładowany łupami, twór drzemał, być może nażarty posiłkiem, a być może wciąż
go nie dostrzegał. Za drugim razem ledwo uszedł z życiem, twór czuł go i
próbował dopaść, jednak chroniona hełmem głowa sprawiła, że przetrwał. Być może
hełm sprawił, że jego mózg był ekranowany. Wrócił, puścił przodem schwytanego
królika, jednak twór nawet się nim nie zainteresował. Wówczas żądza zysku
sprawiła, że Rudy postanowił zainteresować twora czymś innym. Ludźmi. Walter
nie czuł do niego sympatii, pozbawił życia dwóch stalkerów i dwóch
specnazowców, zasługiwał na to, aby samemu stać się ofiarą istoty w tunelu.
Jednak to, co uczynił mu Zachert wykraczało poza kres jego akceptacji.
- Hełmy – pokręcił głową z niedowierzaniem. Gdyby
nosili je tak jak kompanie wojenne Zmechdywizji, problem nawet by się nie pojawił.
Historia pułkownika miała zbyt wiele dziur. Na razie
jednak Zachert nieco Waltera uspokoił, nawet jeśli jego obsesja dotarcia do
centrum zony była mocno niepokojąca. Lecz Zachert jak sam przyznał był mistrzem
maskirowki, zmieniał oblicza jak rękawiczki, świetnie się kamuflował. Jego
prawdziwsza natura była paranoiczna i podejrzliwa, wyszła na jaw w tunelu, gdy
wziął Waltera za agenta tamtych, imperialistów. Za tymi maskami coś się kryło,
a pułkownik cały czas odgrywał teatr.
Nieopodal muru wartę pełniła teraz Nadieżda,
rozmawiająca o czymś z Głuchowskim. Zagadką było jak udało mu się skłonić ją do
wypowiedzenia przez niego jakiegoś słowa, ale gdy usłyszał jej śmiech, poczuł
ukłucie. Posłał oboje do środka, każąc im przygotować się do ruszenia w drogę.
Spojrzał w kierunku cmentarza, ukrytego w ciemności, której nie rozświetlało
żadne światło. Więc przeczucie nie myliło Wszoły. Coś tam rzeczywiście było i
czekało pół wiorsty od nich.
Z kościoła wyszli jego ludzie, a wraz z nimi
Markiewicz. Odwrócił się i otaksował szybko wzrokiem ich wyposażenie oraz
wygląd. Jakby przywołani do porządku, zaczęli odruchowo poprawiać mundury.
Stanęli w szeregu, nieopodal nich kobieta.
- Gdzie specnaz? – zapytał.
- W środku – odparł Czeczen. – Towarzysz pułkownik
czyni im uwagi, na temat stosunków między obywatelami bratnich republik.
Poprosił abyśmy zaczekali na zewnątrz.
- Ładny nóż, tawariszcz lejtnant – odezwał się nagle
Wszoła. Pozostali spojrzeli na to, co Walter miał zatknięte za pasem, a o czym
zdołał już zapomnieć.
- To dar w imieniu przyjaźni między obywatelami
bratnich republik – powiedział.
- Sądząc po twarzy towarzysza sierżanta, przyjaźń
została zacieśniona szczególnie mocno – rzuciła sarkastycznie Nadieżda.
- Szeregowy Suworow zgodził się, że nic bardziej nie oczyszcza
atmosfery niż drobny upominek – odparł. – Zapewniłem go, że atmosfera jest
całkowicie oczyszczona, czy to jasne?
- Tak jest, tawariszcz lejtnant – powiedzieli,
podchwytując okrzyk Czeczena. Tamara nie do końca rozumiała co zaszło, a
przekaz zrozumiała jedynie częściowo. Wszoła popatrzył na Waltera z podziwem,
Czeczen skinął głową, a w oczach Nadieżdy od kiedy ujrzała nóż malowało się
niedowierzanie.
- Towarzyszko Markiewicz, wydaliście wszystkim
tabletki?
- Nie, część była na warcie... – podała tabletki
Czeczenowi i Nadieżdzie.
- Chcę zobaczyć jak je połykacie – powiedział zimno
Walter. Oboje włożyli je do ust i sięgnęli po manierki, popijając.
- Szeregowy Okuniewa, otwórzcie usta – polecił.
Nadieżda spojrzała nań z gniewnym błyskiem w oku, po
czym ponownie wypiła z manierki. Następnie otworzyła usta, unosząc język do
góry. Pokiwał głową.
- Dla waszej wiadomości, wiem w jaki sposób przejść
przez tunel – powiedział myśląc, ze wystarczy jedynie założyć hełmy znajdujące
się w natolińskim schronie. – Poznałem także nieco szczegółów na temat tej
wyprawy.
- Kiedy wracamy, tawariszcz lejtnant? – zapytała
Tamara, a w jej głosie słyszalna była częściowa ulga.
- Jeszcze nie teraz. Na razie idziemy do przodu.
Dopóki nie padnie rozkaz odwrotu.
Popatrzył raz jeszcze na swoich ludzi. Widział
uczucia malujące się na ich twarzach i spojrzenie Zinajdy Markiewicz. Drzwi
kościoła otworzyły się, pojawił się w nich Zachert, a za nim specnazowcy.
Suworow trzymał się z tyłu, jego twarz wyglądała niezbyt ciekawie. Chwilę później
ukazał się Diakow wiodąc Rudego, wyglądającego jeszcze żałośniej niż w dniu
wyruszenia z Natolina.
- Towarzysze, dla waszej informacji, podążamy dalej
tą drogę. Pół wiorsty stąd jest cmentarz – zaczął Zachert. Członkowie oddziału
Szpica w większości zaklęli. Markiewicz zamknęła oczy – Wyjaśniłem już
oddziałowi specnazu co się z tym wiąże, wszyscy wiecie, że czynniki
łysenkogenne tworzą nowe życie i ożywiają martwe. Nie widzę możliwości pójścia
inną trasą, na zachód są ugory, gdzie mogą czaić się glisty, na wschodzie
bagna. Spróbujemy minąć ten cmentarz, w najgorszym wypadku wracając do
kościoła. Czy to jasne? Towarzysz młodszy lejtnant ma zapewne parę słów do
dodania.
Walter chrząknął.
- Nie strzelać bez rozkazu. Celować w głowę. Krótkimi
seriami. Jeśli nie pomoże, odstrzeliwać nogi. Ogień otwieracie zmianami, mówię
do was towarzysze ze specnazu. Idziecie parami, nie mieliśmy czasu przećwiczyć
wspólnie taktyki, strzelacie dopiero gdy uczyni to członek Szpicy. Przodem
Diakow w parze ze mną. Następnie Wiśniewska i Wroczek. W środku Wszoła i
Głuchowski. Na końcu Czeczen. Cmentarz jest z lewej strony, na prawej flance z
przodu, ubezpieczenie Okuniewa, pośrodku towarzysz pułkownik i towarzyszka
Markiewicz, trzyma się z dala od walki. Suworow ubezpieczacie flankę i
pilnujecie prawej strony oraz tyłów. Tempo marszowe. Podczas przejścia latarki
używa Diakow jako prowadzący i Wszoła pośrodku. Dobra wiadomość jest taka, że
jeśli zachowamy spokój i ciszę, być może uda nam się minąć ten teren, nie jest
też powiedziane, że coś tam jeszcze pozostało – w to akurat wątpił. – Czy to
jasne?
- Tak jest, tawariszcz lejtnant – odetchnął głęboko.
- Noże w gotowości, przygotujcie się także na
możliwość szybkiego biegu.
- Z jakiego powodu? – zapytał Zachert.
- Towarzyszka doktor Markiewicz uprzedzała mnie
wczoraj, że nasza broń może nie zadziałać. Fizyka może na to nie pozwolić –
wyjaśnił Walter.
- No świetnie – zirytował się Czeczen. – W takim
razie czym mamy ich przyjąć?
- Ciepłym słowem, Dżazijew.
Mina Markiewicz mówiła wyraźnie, że są też gorsze
możliwości, Walter nie chciał wnikać w to czy broń będzie wybuchać, czy po
prostu zmieniać stan skupienia. Na szczęście nie była Grzegorzewskim i nie
próbowała się tym chwalić.
- Może strzał próbny? – zapytała Tamara.
- Nie ma sensu, jeszcze przyciągniemy coś, z czym nie
chcielibyśmy mieć do czynienia, albo obudzimy to, co czeka na cmentarzu –
powiedział Zachert. – Po za tym warunki w tej ciemności się zmieniają,
pamiętajmy jak zapadała. Dalej może być inaczej.
Bardzo chcesz dotrzeć na południe, pomyślał Walter. W
kieszeni rozgniótł otrzymaną od Markiewicz tabletkę, decydując się jej nie
połykać.
Gdy ruszyli zegarki pokazywały trzecią. Dzień wciąż
nie nadszedł.
Noc panowała nad światem, gdy podążali porośniętą
trawą, brukowaną drogą. Przodem szedł skulony stalker, za nim Diakow, który
łańcuch zaczepił o swój pas, a w rękach trzymał karabin. Nikłe światło latarki
rzucało poblask na tory kolejki, którymi podążali. Źródło światła było jednak
rozproszone i wątłe. Musieli z niego skorzystać, mrok zgęstniał w stopniu
uniemożliwiającym dostrzeżenie czegokolwiek nawet wychowankom metra. Po lewej
stronie drogi znajdowała się Nadieżda, jednak jej karabin snajperski był pośród
nocy nieskuteczny, gdy nie potrafiła zauważyć niczego na odległość dalszą niż
kilka sążni. Mogła jedynie stąpać ostrożnie przez ciemność i nasłuchiwać.
Posuwali się w milczeniu i powoli, nie widząc znajdującej się przed nimi drogi.
Napięcie Waltera wzrastało, mimo iż nie zaobserwował żadnego ruchu. Stopniowo
narastał dźwięk buczenia, dochodzący z miejsca, w którym mieścił się cmentarz.
Minęli ostatnie domy i przed nimi znalazł się niski
mur z czerwonej cegły, za którym niepodzielnie panował mrok. Walter wysunął się
naprzód, mijając z prawej strony Diakowa. Stalker przygiął się do ziemi i
zaczął dygotać, a Walter poczuł jak jeżą mu się włosy. Powoli zaczynała
ogarniać go panika, oddychał coraz ciężej. Zadrżały mu ręce. Zacisnął zęby i
uczynił kolejny krok naprzód. Rudy upadł i nie wstawał. Gdy Diakow szarpnął
łańcuchem, usiłował poczołgać się naprzód. Specnazowiec nie kwapił się, by
podążyć za nim, latarkę kierował nisko ku ziemi, odwracał głowę od cmentarza.
Walter także nie potrafił spojrzeć w tamtą stronę, ogarnął go olbrzymi lęk. Coś
tam na niego czekało, serce ciemności, szepczące wprost do jego głowy. Z
kolejnym krokiem omal się nie przewrócił. Nie potrafił zdobyć się na to by
pójść dalej, wiedział, że nadchodzi chcąca go pożreć noc. Pragnął jedynie
położyć się na ziemi i skulić, schronić i zaczekać na nieuchronny los.
Kolejny krok uczynił już tylko i wyłącznie siłą woli.
Potknął się i upadł, nie marzył o niczym więcej, niż o pozostaniu w tym miejscu
na zawsze. Karabin wbijał mu się w brzuch, przekręcił się na plecy i ujrzał
nieskończoność.
Nad nim rozpościerało się morze gwiazd, były ich
miliardy. Nigdy wcześniej nie widział takiego widoku, niebo nad światem od
zawsze pokrywała niska warstwa chmur, nagrywane na „Rewolucji” i pokładach
wostoków filmy i zdjęcia oddawały jedynie pustkę ciemnego kosmosu. Tutaj płonął
olbrzymią liczbą małych światełek, zapalonych na niebie niczym małe punkciki,
zgrupowanych w małe i duże skupiska. Niektóre z nich świeciły nadzwyczaj jasno,
inne miały niebieskawe kolory, wiele z nich sunęło po nieboskłonie. Niektóre z
nich gasły, był w tym jakiś symetryczny porządek i brak przypadkowości, gdy
światła znikały. Zamknął oczy. Lęk i paraliż nagle zniknęły, uniósł się i
spojrzał na drogę. Przed nim wił się na ziemi stalker, za nim leżał Diakow,
pozostali wciąż usiłowali iść naprzód, a ich ruchy były mocno spowolnione.
Dostrzegał jedynie niektórych, idących w blasku latarek. Tamara widoczna w
świetle latarki Wszoły wyglądała jakby zastygła nie będąc w stanie się
poruszać, dopiero po chwili do Waltera dotarło, że wciąż się przemieszcza, ale
czyni to w sposób tak wolny, iż prawie niewidoczny.
Obok niego z ciemności wypadła Nadieżda, osuwając się
na kolana. Na jej czole widoczny był pot. Walter chwycił ją za mundur i
pociągnął do góry. Złapała go i przez chwilę mocno trzymała, z trudem łapiąc
oddech. Wreszcie cofnęła się i rozejrzała.
W gwiezdnym świetle ciemność ustępowała. Stali
nieopodal bramy prowadzącej na cmentarz, za którą coś trzaskało i buczało, a
noc wlewała się do środka wirem, kręcącym się gdzieś za murem. Nie byli w
stanie patrzeć w tamtą stronę, odwrócili wzrok w kierunku, z którego przyszli.
Walter zapalił latarkę kierując jej światło w stronę pozostałych i zaczął nią
machać. Nie był jednak w stanie wydobyć z siebie słowa. Zachert go dostrzegł i
z wysiłkiem ruszył do przodu, zaś Tamara szła w kierunku Diakowa, lecz ich
ruchy były nadal bardzo wolne. Walter chwycił za rękę Nadieżdę i uniósł ją
wysoko w górę, pokazując pozostałym. Następnie ją opuścił i powtórzył to raz
jeszcze. Spojrzał na nią, po czym pokazał jej stalkera. Pokręciła głową. W
pełni ją rozumiał, także nie miał ochoty wracać w miejsce, gdzie przed chwilą
się znalazł. Po chwili, wciąż odwracając głowę od bramy cmentarza, zaczęła się
przesuwać w stronę Rudego.
Tamara zrozumiała, co Walter chce jej przekazać. Na
kolanach podążała do Diakowa, a Głuchowski trzymał się tuż za nią. W świetle
latarki Wszoły dostrzegł Markiewicz, która chwyciła Głuchowskiego. Wszyscy
zbliżali się do siebie, by chwycić się za ręce. Jedynie Zachert stał z boku,
gdy Walter poświecił na niego latarką dostrzegł, iż wyprostowany wyciąga rękaw
szynela z ukrytym wewnątrz kikutem w kierunku cmentarza.
Nadieżda przesunęła się, po czym sięgnęła ręką w
ciemność, przypadając ku ziemi. Chwyciła stalkera, nie była jednak w stanie go
pociągnąć. Uczynił to więc Walter, wciąż trzymający ją za rękę, szarpiąc ją
mocno w swoim kierunku. Łańcuch ruszył Diakowa, za którym podążyli pozostali.
Kosztowało to wiele czasu, nim wszyscy znaleźli się obok Waltera, walcząc z
paniką i lękiem.
Nikt nie spojrzał w kierunku cmentarza, skąd
dochodził coraz głośniejszy dźwięk przypominający wyładowania elektryczne.
Walter nie mógł się do tego zmusić, znowu rozbolał go kark, a niedziałający
wszczep przypomniał o sobie. Z wysiłkiem wyciągnął linę z plecaka siedzącego
poniżej Czeczena, dając ją Dżazijewowi. Wciąż nie potrafił wypowiedzieć choćby
jednego słowa, ale tamten zrozumiał. Obwiązał się liną, podając ją Suworowowi,
zwijającemu się u jego stóp. Lina zaczęła wędrować do przodu, aż chwycił ją
Walter, dając Nadieżdzie. Pomógł dziewczynie wstać i spojrzał na Zacherta,
który nie potrzebował pomocy. Sam wyszedł z ciemności i stanął przy nich, jako
jedyny spoglądał w kierunku tego, co wydawało coraz głośniejsze odgłosy. Złapał
linę stając za Walterem. Ten klepnął Nadieżdę w ramię, a ona ruszyła do przodu.
Szereg zakłócał jedynie stalker, usiłujący na swym łańcuchu podążyć jak
najdalej w lewo, z dala od narastającego dźwięku. Zachert ściągał ich jednak w
prawo, w kierunku cmentarza. Walter odwrócił się i spojrzał na niego, omal nie
zamierając. Oczy pułkownika zdawały się być czarne, niczym otaczająca ich noc.
Potrząsnął głową i dostrzegł, że twarz Zacherta wygląda normalnie, a
niepokojąca wizja zniknęła. Skupił się na Nadieżdzie, która dotarła do
kamiennej płyty. Po prawej stronie, w zarośla odchodziła ścieżka, w której
zdawał się znajdować olbrzymi metalowy słup, wygięty jakąś potworną siłą,
przypominający nieco w kształcie krzyż. Walter po chwili uświadomił sobie co
może to oznaczać. Po tej stronie drogi mieli następny cmentarz, zapewne
zbiorową mogiłę. Gdy wytężył wzrok zobaczył, że w ciemności pod krzyżem coś
zdaje się poruszać. Pchnął Nadieżdę do
przodu, świecąc w tamtym kierunku. Nie mylił się, w ciemności przemieszczały
się jakieś sylwetki, krążąc wokół metalowej konstrukcji. Gdy światło padło na
kamienną płytę dostrzegł na niej jakieś litery. Niegdyś zapewne znajdował był
tu wykuty napis, który został pieczołowicie zatarty. W jego miejscu ktoś
napisał białą farbą polską literę P zaopatrując ją w dwa ogonki odchodzące
łukiem ku górze, zakończone haczykami. Poniżej widniał napis „Mrok zwycięży”.
Lina naprężyła się i szarpnęła, a on ruszył w ślad za
Nadieżdą, lecz Zachert pociągnął go znowu w tył. Szedł w kierunku cmentarza, od
którego bił blask ciemności, trzaskającej i wyjącej, odpychającej i
przyciągającej jednocześnie. Walter trzymał się liny, gdy doznał znowu ataku
lęku i omal nie przypadł do ziemi. Tym razem spojrzenie w niebo nie pomogło,
gwiazdy wciąż tam były, lecz zdawały się patrzeć wprost na niego. Pociągnął
Zacherta ku sobie i z przerażeniem spostrzegł wokół nich jakieś twory.
Dostrzegł, że tuż przy nich materializuje się w ciemności jakiś inny rodzaj
istoty, przypominający mu kogoś wyglądem. Zdawało mu się, że ma długie włosy i
dziwaczny strój, na którym zauważył na wysokości jej piersi cztery polskie
litery, jej palce rozczapierzały się niczym długie sztylety, a oczy płonęły
jasnym blaskiem. Waltera zupełnie zignorowała. Pułkownik wyciągnął rękę,
usiłując złapać istotę, a wówczas Walter pociągnął go ku sobie, równie
bezceremonialnie jak Diakow szarpał stalkera. Rzucił się do przodu za Nadieżdą.
Istota zawyła gniewnie i zdawało mu się, że krzyczy to niego by nie robił tego
co właśnie uczynił. Potem stracił ją z oczu.
Nagle zrobiło się nieco jaśniej. Otaczająca ich noc
zdawała się znikać, ustępując miejsca światłu dnia. Walter zebrał myśli,
przypominając sobie, że nosi karabin. Chwycił go i wycelował do tyłu,
oświetlając latarką pozostałych. Ciemne sylwetki bladły, zaczynały znikać, im
bardziej się od nich oddalał. Zdawały się rozpływać w szarudze. Nie potrafił
powiedzieć co robiły, niektóre zdawały się na nich patrzyć, inne cofały się do
metalowego krzyża, który na jego oczach zaczął się prostować, a metal znowu
pionowo sięgał ku niebu, zdawało mu się, iż wokół niego płoną światełka, po
czym nagle rozpadł się w pył. Postać o jasnych oczach zniknęła, jak gdyby nigdy
jej tam nie było Przestał patrzeć do tyłu widząc, iż Zachert idzie za nim
bezwolnie, trzymając się liny, a za nim podążają pozostali.
Na cmentarzu rozległ się huk i trzask, napłynęła
stamtąd fala grozy sprawiając, iż omal się nie przewrócił, przez chwilę chciał
uciec jak najdalej, od tego co tam szeptało, wzywając go do siebie, będąc
nieludzkim mrokiem, pozbawionym rozumu. A potem nagle wszystko rozbłysło i
wszedł w światło.
Mrugał gwałtownie oczami, rozglądając się wokół. Stał
przy rozstaju dróg, pośród wyschniętych zarośli i trawy. Na wprost niego
znajdował się zrujnowany dom, porośnięty szarą roślinnością. Niebo nad nimi
miało kolor stalowoszary, w oddali zaś fioletowy. Przed nimi na torach stał
zardzewiały wagon kolejki, poprzedzany rozpadającą się lokomotywą. Czuł się
kompletnie zagubiony, jak w Natolinie, po ucieczce z tunelu i wyjściu na
powierzchnię. Obok była Nadieżda, która otrząsnęła się pierwsza, podeszła do
wagonu, zaglądając szybko przez okna. Usiadła na schodku i sięgnęła po skręta.
Zapalniczka zaskoczyła za pierwszym razem.
Gdy popatrzył w tył zauważył, że byli tam wszyscy.
Stali, równie zagubieni jak on, rozglądając się wokół, niczego nie pojmując.
Niektórzy opadli na kolana, inni kręcili w niedowierzaniu głowami. Za nimi
rozciągał się zwyczajny świat, nie było nigdzie widać ciemności, zmierzchu ani
mroku. Była za to droga, bruk przechodził nagle w asfalt a tory znikały. Był
też cmentarz, ukryty za wysokim murem, pokrytym tynkiem, którego tam wcześniej
nie było. Po prawej stronie za zaroślami znajdował się wysoki metalowy krzyż.
Obraz falował. Za cmentarzem znajdowały się domy, ich ściany były kolorowe, a
dachówki pomarańczowe. To nie było miejsce, z którego przybyli. Walter schylił
się i uniósł kamień, po czym rzucił w kierunku tego obrazu. Nie było to
najmądrzejsze, lecz uczynił to bez zastanowienia. Gdy kamień wpadł w powietrze
nad asfaltową drogą miraż ustąpił, rozwiał się niczym dym. Nagle przed ich
oczami ukazały się płomienie i leżące na pustyni wraki olbrzymich maszyn.
Niektóre z nich jeszcze płonęły, w niebo bił czarny dym. Metalowe części leżały
poskręcane, dało się jednak zauważyć, że stanowiły fragmenty potężnych machin
wojennych. Walter nigdy wcześniej nie widział takich konstrukcji, nie posiadały
topornego wykonania i potężnych metalowych pancerzy, były pełne metalowej
elegancji, kąty proste zastąpione zostały przez liczne elipsy pozbawione śladów
spawania. Przypominały tanki, choć nie mógł dostrzec nigdzie odnóży kroczących,
jednak metalowe jaja przypominały mu ich kabiny. Z boków wyrastały metalowe
igły, podobne do luf karabinów. Każdą z nich ozdabiała czerwona gwiazda. Na
pobojowisku znajdowały się także dymiące i martwe wielkie istoty, jakich nie
widział nigdy wcześniej. Dostrzegał ciała w dziwnych pancerzach, a także inne,
pokryte zieloną skorupą. Ta wizja także się rozwiała. Teraz przed nimi pojawiła
się zarośnięta brukowana droga, wraz z torami kolejki, niski, wykonany z
czerwonej cegły mur cmentarza, na którym dostrzegał wywrócone krzyże. Nic nie
odpychało jego wzroku. Nie zamierzał, sprawdzić jaka pora dnia tam panuje, ani
co je wywróciło. Z drugiej strony drogi stał wygięty od temperatury krzyż i
płyta, na której Walter dostrzegał polskie litery. Świat pod stalowoszarym
niebem w pełni dnia, codzienność Dzikich Pól.
- Co to było? – zapytała Markiewicz.
- Chyba to my powinniśmy towarzyszce zadać to pytanie
– mruknął Walter.
- Zmienna żywiąca się czasem i przestrzenią, jak to
mówił towarzysz Grzegorzewski – odparła po chwili. – Nie potrafię odpowiedzieć.
To co nas spotkało to niestała fizyka.
- Do tej pory jeszcze nikt nie przeżył zmiennej. –
powiedział Walter.
- Może to nie była zmienna.
Zachert wciąż stał tyłem do nich, wpatrując się w
miejsce, z którego przyszli. Nagle, nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać ruszył
do przodu. Uczynił kilka kroków i zatrzymał się przed murem cmentarza. Gdy się
odwrócił Walter dostrzegł, że trzyma się za rękę ukrytą w rękawie szynela.
- Nadal jest dzień – powiedział w zadumie. –
Cokolwiek to było, już zniknęło.
- Nie nasze zwiezdy – rzucił Suworow. Po utracie
kilku zębów mówił nieco niewyraźnie.
- Co powiedzieliście? – zapytał Walter.
- To, że gwiazdy nad nami nie były nam znane –
wyjaśnił Zachert, idąc w ich kierunku. Powoli się otrząsał, choć wciąż wyglądał
na nieco wstrząśniętego. – Wy nie macie okazji ich oglądać, w okolicach
Warszawy i nad zonami wciąż chmury wiszą nisko, po atomowej zimie. Specnaz
bywał w miejscach gdzie gwiazdy są wciąż widoczne i pozwalają na posługiwanie
się ich układem, niczym kompasem. Nad nami powinno być widać Wielką
Niedźwiedzice i Drogę Mleczną, zamiast tego było tam skupisko nieznanych mi
konstelacji. Nie był to też Krzyż Południa, ani żaden znany mi gwiazdozbiór.
Nie wiem co widzieliśmy, ale nie było to nasze niebo.
- Te gwiazdy gasły – powiedział Walter. – Albo coś je
gasiło.
- Znowu percepcja płata Wam figle.
- Czujecie się przez coś pożerani? – zapytała
Markiewicz. – Wiem jedno, towarzyszu. To wszystko jest całkowicie obce i
niezrozumiałe z punktu widzenia nauki. Nie da się tego wytłumaczyć posiadaną
przez nas wiedzą.
- Chcecie zakwestionować paradygmaty neołysenkizmu,
towarzyszko? – zapytał podejrzliwym tonem Zachert.
- Towarzyszu – powiedziała zmęczonym głosem
Markiewicz .– Ja nie jestem w stanie czegokolwiek zakwestionować. Ja po prostu
nie potrafię niczego wytłumaczyć. Niezbędne są kolejne obserwacje, by dojść do
twórczego poznania. Do tego czasu nie pojmiemy tego, co tu się dzieje. Dlatego
po raz kolejny rozważyłabym powrót. Przekazane dane mogą pozwolić na korelację
z innymi i zrozumienie zachodzących tu wydarzeń.
- Wasz problem towarzyszko polega na tym – rzekł
Zachert – że naukę postrzegacie jako proces kumulatywnego wzrostu wiedzy.
Tymczasem w doktrynie rewolucyjnego komunizmu jej jednostajność podlega ciągłym
zrywom i rewolucjom. Tak właśnie człowiek komunistyczny kształtuje świat. To,
co prezentujecie to w istocie wsteczny kryzys nauki. Myślicie, że fakt, iż
jakieś anomalie stoją w sprzeczności z ustalonym porządkiem świata, stanowi
problem? Nie. Nasza wyprawa zebrała już wiele danych i zbierze jeszcze więcej,
przynosząc je w glorii i chwale zwycięstwa komunistycznego człowieka. Dlatego
będziemy iść dalej. Czy możecie powiedzieć coś przydatnego?
Markiewicz opuściła głowę.
- Środowisko charakterystyczne dla obszarów rubieży.
Karłowata roślinność, po zimie atomowej. Na wprost fioletowe niebo świadczące o
promieniowaniu łysenkogennym, charakterystycznym dla centrum zony, do którego
się zbliżamy. Zjawiska wokół kompletnie niepojęte; niezrozumiałe załamanie
czasoprzestrzeni Minkowskiego, o którym tyle mówił docent Grzegorzewski,
usiłując zdefiniować zmienne. Sugeruję zbadanie naszej biochemii.
- Promieniowanie dość duże – dodała Tamara. –
Proponowałabym najpierw nieco się oddalić i stwierdzić czy wzrasta, czy maleje.
- A zatem ruszamy – rzekł Zachert. – Na południe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz