13.
Markiewicz drgnęła.
- Co to było? – spytała, spoglądając na Waltera.
- Nie jesteście głupia, towarzyszko doktor –
zarechotał Grzegorzewski. – Dobrze wiecie, co to oznaczało.
- Czy to naprawdę konieczne, towarzyszu? – wciąż
patrzyła na Waltera, podczas gdy krzyk wzniósł się w górę kakofonią nowych
dźwięków.
- Przecież to chyba jasne, to są sprawy wojska –
zaczął Grzegorzewski, lecz wówczas Walter ruszył szybko w jego stronę, stając
przed nim, aż docent cofnął się przestraszony.
- To nie są sprawy wojska, towarzyszu – wycedził.
Naukowiec zamrugał oczami. Walter cofnął się i popatrzył na zgromadzonych w
pomieszczeniu.
- Dżazijew, wspomóc Wszołę na warcie, Wiśniewska
kontynuować – powiedział, po czym ruszył po schodach na górę budynku, słysząc
jak Czeczen woła za nim:
- Tak jest, tawariszcz lejtnant – bardzo głośno i
wyraźnie, zagłuszając te same słowa wypowiadane przez Tamarę, a także cichnący
w oddali krzyk.
Znalazł się na piętrze i spojrzał w górę. Sufit
znajdował się wysoko, można było tu zmieścić co najmniej dwa piętra.
Najwyraźniej budowniczowie kościołów i pałaców nie kierowali się pragmatyką,
choć poprzez kompresję budynek mógł posłużyć dużo większej liczbie ludności.
Świadczyło to jedynie, o ich burżuazyjnej zgniliźnie i zepsuciu, oraz
rozminięciu się ich celów i pragnień z potrzebami ludzi. Wyuczone myśli
przemknęły jedynie przez głowę Waltera, w którym wciąż się gotowało. Dostrzegł
na wprost niszę, zakończoną zdobionym, łukowatym sklepieniem, wewnątrz której
znajdowało się coś w rodzaju cokołu z metalowymi drzwiczkami. Na froncie
umieszczono płaskorzeźbę zwierzęcia, przypominającego nieco gryfa, lecz
pozbawionego skrzydeł. Cokół ozdobiono dekoracjami, na nim zaś stało popiersie
mężczyzny, owiniętego w strój przypominający koc. Walter uderzył w nie z
wściekłością, a jego rękę przeszył ból. Popiersie zachwiało się i runęło z
hukiem na ziemię, pękając na kilka części, z których jedną Walter mocno kopnął.
Poturlała się pod wysokie drzwi na końcu pomieszczenia. Chwycił się za zwiniętą
dłoń, zastanawiając czy jej nie pogruchotał, gdy zobaczył spoglądającą na niego
uważnie Nadieżdę.
- Towarzysz lejtnant, jak widzę, niszczy pozostałości
obszarniczego zepsucia – powiedziała. Pochyliła się, by podnieść fragment
popiersia – Brutus – przeczytała. – Ciekawe, kto to był? Pewnie tutejszy
kapitalista.
- To nie ma znaczenia – burknął.
- Poczułeś się lepiej? – zapytała. Nim zdążył
odpowiedzieć, zniknęła w kolejnym pomieszczeniu. Ruszył za nią, a po chwili
znalazł się w dziwnie wyglądającym pokoju. Na podłodze wyłożonej naprzemiennie
brązowo-złotymi płytkami ułożono zbutwiały dywan, pełen ornamentów i wzorów, na
ścianach zachowały się równie fantazyjne drewniane panele. Przy nich ustawiono
dziwne cienkie meble oraz półki koloru ciemnego brązu. Z sufitu zwieszał się
żyrandol pomalowany na żółto. Walter nie miał czasu jednak nad tym się
zastanawiać, bowiem Nadieżda, chwyciła go mocno i przyciągnęła. Złapała jego
głowę i mocno przycisnęła do jego ust swoje własne, a jej język szukał drogi
prowadzącej dalej. Ścisnęła go, początkowo usiłował ją odepchnąć, lecz po
chwili ustąpił, oddając pocałunek. Jego ręce trafiły pod jej ubranie, usiłując
unieść je do góry, poczuł jak drapie go w plecy. Ugryzła go mocno w wargę.
Zaczął ją odpychać, usiłując wyrwać się z uścisku, aż wreszcie puściła.
- Uspokoiłeś się już? – zapytała, oddychając szybko.
- Nie możemy tego robić– powiedział, wciąż nie chcąc
jej puścić.
- Z powodu tego psychopaty?
- Zachert…
- To szaleniec – odparła, puszczając jego głowę i
przechodząc na środek pokoju. Leżał tam jej plecak, a przy oknie stał oparty
karabin. Z kieszeni wyjęła paczkę neurotytoniu i bibułki, po czym zaczęła
skręcać papierosa. – Doskonale słyszałam przez okno na górze waszą rozmowę i co
zaplanował dla stalkera. Nazywajmy rzeczy po imieniu. To, co uczynił, to coś
więcej niż zwykłe skurwysyństwo.
- Zginęło dwóch desantowców, jego wzburzenie…
- Walter! – podniosła wzrok. – Ty i ja jesteśmy
żołnierzami. Nie zampolitami. Ale nawet oni nie czynią pewnych rzeczy. To jest
chore.
- Nadia…
–Nie próbuj mi
tego tłumaczyć - zirytowała się. – Nic
nie usprawiedliwi takiego postępowania, jako komunistyczny żołnierz powinieneś
zachować nienaganną postawę i wznieść się ponad pragnienia dla dobra ogółu.
Znasz tę regułkę równie dobrze, choć sam wiesz jak jest przestrzegana. Może i
Rudy to skurwysyn, ale tym bardziej szkoda na niego kuli, powinniśmy go
rozebrać i kazać płynąć na drugą stronę znajdującego się tu stawu, by zniknął
nam z oczu. Zgodnie z kanonem oraz kodeksem cywilnym i wojskowym. I mówię to ze
świadomością tego, że zostawił nas tam w tunelu temu tworowi. Gdybym wiedziała,
co planuje Zachert, wpakowałabym po prostu stalkerowi kulę. Kurwa, ja wzięłam w
tym udział i jestem tak samo brudna.
- Nadia…
- Kurwa, zrobiłbyś to Gerberowi? – warknęła,
sprawiając że Walter poczuł nagłe ukłucie czegoś na kształt winy. - Zachert
posunął się tak daleko, nie tylko po to żeby zadowolić swoje poczucie zemsty,
tylko coś jezcze… Pokazał ci gdzie twoje miejsce, że możesz sobie dowodzić w
polu, ale to Zachert, Suworow i specnaz rozdają tu wszelkie karty!
- Nadia, nie powinniśmy o tym rozmawiać – powiedział
biorąc od niej papierosa. – W każdym razie głośno.
- Nie powinniśmy o tym w ogóle rozmawiać – pokiwała
głową. – Ale teraz musimy, jeśli mamy wyjść z tego cało. Po tym, co się stało
nie widzę już takiej możliwości. To doskonale kalkulujący wszystko szaleniec.
Słyszałeś, co on mówił w tunelu? Jak ujawniło się to, co skrywał przed nami,
gdy jego paranoja wyszła na światło dzienne?
Skinął głową.
- Podejrzewa nas, że należymy do jakiegoś spisku.
- Spisku, który urodził się w jego głowie – stwierdziła.
– To paranoik. Widziałeś jak on się zachowuje?
Walter pokręcił głową.
- Nadia… To wszystko jest ze sobą jakoś powiązane.
Ten Polak, którego ścigał tam w Drewnicy, ci, którzy chcieli zabić Rudego, sama
mówiłaś, że zwabili ogary, a potem chcieli go wykończyć. Nie wiem czego szuka
tu Zachert, czemu ufa tylko swojemu oddziałowi, ale to wszystko stanowi jedną
całość.
Nadieżda zapaliła skręta i rzuciła mu zapałki, uważnie
na niego patrząc.
- Ciekawe – powiedziała. – Zauważyłeś, że zachowujesz
się inaczej?
- Co takiego? – zapalił swojego i zaciągnął się
głęboko. Neurotoksyna zagłuszyła zapach wymiotów, zaschniętych na jego
mundurze.
- Nie wyobrażam sobie, aby kilka dni temu młodszy
lejtnant Walter mówił takie rzeczy, dotąd małomówny i raczej niezauważający
oczywistych faktów – wyjaśniła. – Kilka godzin temu także byś się tak jeszcze
nie zachował. Nie tylko mi myśli się teraz jaśniej.
- Po spotkaniu z tym czymś w tunelu? – zapytał.
- Albo po wyjściu na górę – odparła. Przez chwilę
siedzieli w milczeniu, paląc papierosy, nim znowu się odezwała. – Walter,
wiesz, że prędzej czy później będziemy musieli coś zrobić, jeśli nie chcemy
skończyć tak jak Rudy?
- Co proponujesz? – zirytował się. – Myślisz, że tym
razem nie zadbał o odpowiednie rozkazy, jeśli wrócimy do Warszawy bez niego?
Mówisz, że jest psychopatą, ale nie jest głupi, wprost przeciwnie. To, co
zrobił Rudemu też było celowe, pokazał wszystkim, co przydarzy się komuś, kto
go nie posłucha.
- Na razie nas potrzebuje – powiedziała. – Zabrał
nas, aby przejść Dzikie Pola, więc dopóki nie dotrzemy do celu, jesteśmy
bezpieczni. A liczba żołnierzy specnazu się zmniejszyła. Groza niedługo dorówna
Szpicy.
Po chwili dotarło do niego, o czym mówi.
- Myślisz, że możesz się z nimi równać? – zapytał
cicho. – Z Suworowem?
- Mówiłam ci – odparła spokojnie. – Może sobie machać
tym nożem, ale nie zasłoni się nim przed kulami. Pytanie brzmi, komu można
ufać.
- Ostatnio tłumaczyłaś mi, żebym nie ufał nikomu –
przypomniał.
- Ostatnio sytuacja była inna – powiedziała. – Kogo
jesteś pewny z naszego oddziału? Kto pójdzie za tobą?
- O czym my w ogóle tu rozmawiamy! – zezłościł się.
- O tym, co stanie się na końcu drogi – powiedziała.
– Gdziekolwiek on się znajdzie. Kiedy zaczną latać kule.
- Kończmy tę rozmowę – powiedział. – Nie dawajmy im
powodów, by pisali kolejne donosy.
Podeszła do niego.
- Znajdźmy miejsce, by dać im powód do pisania
donosów. – zaproponowała, mrużąc oczy.
- Nie.
- Pisanie donosów nie oznacza, że nie możesz komuś
zaufać – powiedziała. – I pamiętaj jeszcze o jednym.
- Mianowicie?
- Jeżeli nam myśli się jaśniej, to pewnie pozostałym
również. Także Zachertowi.
Rzuciła skręta, podniosła swój plecak, po czym
podeszła do okna by wziąć karabin.
- Zrobiliśmy jeden błąd Walter – powiedziała. – Gdy
spotkaliśmy go po raz pierwszy, Czeczen powinien od razu pociągnąć za spust,
zamiast trzymać go na muszce.
Gdy pochylała się wypięła się w jego kierunku, po
czym spojrzała na niego i przesunęła językiem po górnej wardze. Uśmiechnęła się
i wyszła z pomieszczenia.
Podszedł do okna. Z bliska okazało się czymś w
rodzaju balkonu, nie miało bowiem ściany. Znajdowała się tam jedynie barierka
wraz ze zdobionymi prętami, krzyżującymi się pod kątem prostym, tworząc figurę
rombu, w którą wpisano znak „X”. Poniżej rozciągał się widok oddalony teren.
Jednak, mimo iż pałac stał na skarpie, a on patrzył z jej szczytu, nie był w
stanie dostrzec czerwonej mgły, gdyż dziwne drzewa wyrastały wysoko, otaczając
wokół budynek. Był jedynie w stanie zauważyć, iż na wprost musiała biec kiedyś
droga, bowiem długą prostą linią wysokich traw wiodła ona na wprost w kierunku
drzew rosnących jakieś ćwierć wiorsty od niego. Zmierzchało się już, pośród
koron zapadał powoli zmrok. Pole traw rosnących wokół pałacu docierało aż do
stawu,, o którym wspomniała Nadieżda. Wyżej, u stóp pałacu, znajdował się
szeroki i całkowicie zarośnięty taras, na którym zachowały się ślady dawnych
ścieżek. Niegdyś otwierał się z niego zapewne wspaniały widok na położone
poniżej zbiornik wodny i las. Walter zauważył Wszołę i Czeczena, stojących
nieopodal siebie i dyskutujących zawzięcie, nachylonych ku sobie, jednocześnie
zerkających w stronę pałacu. Ci też spiskują, pomyślał, ale przynajmniej
pamiętają o tym, że ktoś może ich podsłuchać.
Okno stanowi świetny punkt obserwacyjny, zdecydował,
planując rozstawienie posterunków. Choć wiedział, że gdy zapadnie całkowita
ciemność niewiele będzie można stąd dostrzec, a Dzikie Pola mogą wydać na nocny
świat najgorsze z istot.
Nim zszedł na dół, wypalił jeszcze jednego papierosa.
Gdy znalazł się parterze, był tam już Czeczen, bezceremonialnie łamiący
pozostałości mebli i znoszący je do jednego z pomieszczeń, gdzie układał je
przy wysokim cokole wyłożonym białymi płytkami, mającym metalowe drzwiczki,
podobnym do tego, z którego Walter zrzucił popiersie.
- Jeśli komin jest niezatkany, napalimy w piecu,
tawariszcz lejtnant – powiedział. Zdarzało im się już tu robić, gdy nocowali w
opuszczonych budowlach. – W najgorszym wypadku zapalimy ognisko – dodał.
Miejsce wybrał dobrze, osłonięty ścianami poblask ognia nie będzie sięgał
skarpy, skąd byłby widoczny z oddali.
- Myślałam, że na ogień najlepiej nadaje się zwykłe
drewno, a nielakierowane – powiedziała Markiewicz.
- Ale nie mamy tu zwykłego drewna, towarzyszko doktor
– wyjaśnił Walter. – Jeśli myśli pani nadal o wzięciu próbek, to proszę o tym
zapomnieć. Nie będziemy rąbać i palić coś, czego nie znamy. Zwłaszcza na
Dzikich Polach.
- Nie chcemy skończyć jak Fereketesz – mruknął
Czeczen.
- Kto?
- Lejtnant Fereketesz szedł ze zwiadem na rubieży –
wyjaśnił Walter. – Zmienna się cofnęła i weszli na obszar, gdzie dawno nie było
człowieka. Znaleźli dom, który był opuszczony. Co dziwne, wszystko wyglądało
tak, jakby ktoś wyszedł z niego chwilę wcześniej. Na stole znajdował się
parujący czaj, na krzesłach leżały ubrania. Piec był ciepły i gotowała się
strawa. Ale w domostwie nikogo nie było, choć wyglądało, jakby ktoś w nim
mieszkał.
- Na rubieży? Wśród Polaków? – zdziwił się Grzegorzewski.
– To niemożliwe.
- Zgadza się – pokiwał głową Walter. – Fereketesz
zachował pełną ostrożność. Jego ludzie przetrząsnęli całą okolicę nie znajdując
nikogo, jedynie dziwne ślady, prowadzące z domu na podwórze, które urywały się
w jego połowie, jak gdyby w powietrzu.
- I co się stało?
- Postanowił rozwiązać tę zagadkę, więc pozostali w
domostwie na nocleg – wyjaśnił Walter. – Obok pieca leżały porąbane szczapy
dziwnego fioletowego drewna, które dorzucili do ognia, aby było im cieplej… -
umilkł.
- I wszyscy zmienili się w Polaków! – rzucił Czeczen.
- Tak – przytaknął Walter. – Przemiana była prawie
natychmiastowa. Ocalał tylko żołnierz, który strzegł domostwa, stojąc na czacie
na zewnątrz. Dom wypełnił fioletowy błysk, piec wybuchł, a kiedy wpadł do
środka zobaczył swych towarzyszy zmienionych w twory na czterech odnóżach, z
paszczami zaopatrzonymi w wielkie zęby. Natychmiast się na niego rzuciły.
- Ale… - Markiewicz odezwała się po chwili ciszy. –
Skąd w takim razie o tym wiecie?
- Ten żołnierz przeżył – wyjaśnił Czeczen. – Całą noc
ostrzeliwał się w stodole. Kiedy odsiecz przybyła następnego dnia, znaleźli
tylko jego.
- A po domu nie było śladu – powiedział Walter. – Na
jego miejscu stały ruiny, zniszczone w pierwszych dniach wojny i niezamieszkane
od wielu lat.
Markiewicz patrzyła na nich obu zastanawiając się czy
ma uwierzyć w to, co usłyszała, zaś Grzegorzewski sceptycznie pokręcił głową.
Miny żołnierzy były jednak poważne.
- Może nabierzemy wody? – zmieniła temat doktor. –
Tam poniżej tego tarasu widziałam jakieś jeziorko.
- Towarzyszko doktor – powiedział Walter. –
Podstawowa zasada przetrwania na Dzikich Polach, to nie zbliżać się do żadnego
większego cieku wodnego niż kałuża. A i do tej ostatniej z zachowaniem
wszelkich zasad ostrożności. Nigdy nie wiadomo, co żyje w środku, widoczność w
mętnej wodzie jest słaba. Rozejrzymy się skąd wodę brano w tym budynku, a
Tamara zbada ją licznikiem… Właśnie, gdzie Tamara?
- Towarzysz pułkownik ją wezwał – wyjaśnił Czeczen. –
Aby opatrzyła rany.
Walter skinął głową.
- Poczekajmy, aż wróci. Idę rozejrzeć się na zewnątrz
– powiedział.
Skierował się ku wyjściu z drugiej strony budowli.
Przed wystawieniem wart chciał poznać teren. Wyjście z pałacu prowadzące na
taras zaskoczyło go mocno, mimo iż podczas patrolowania Dzikich Pól trafił już
do wielu opuszczonych domostw, po raz pierwszy ujrzał tak dziwne miejsce,
nieprzypominające nawet swą konstrukcją innych ruin. Nie potrafił powiedzieć,
do czego mogło służyć. Znajdowało się pod okrągłą kopułą widoczną znad dachu, z
drugiej strony budowli, stanowiło owalny podest, pozbawiony ścian, wokół
którego biegły kolumny ustawione na cokołach, zakończone zdobieniami, co
najmniej trzykrotnie przewyższające wysokością wzrost człowieka. Podtrzymywały
okrągłe sklepienie, na którym widoczne były ślady jakiegoś dawno zatartego
malowidła. Nie potrafił wyobrazić sobie nawet przeznaczenia takiej konstrukcji.
Poszedł dalej na taras, oglądany wcześniej z górnego piętra. Przy balustradzie
stał Wszoła, jedzący sprasowany pakiet żywnościowy. Na wprost nie widać było
żadnego mostu, lecz patrząc w lewo Walter dostrzegł, iż zakręca tam droga. W
lesie przed nimi nic się nie poruszało. Nadchodziła jednak noc, a wraz z nią
budziły się niektóre z odmian Polaków.
Stanął obok, opierając ręce na zardzewiałej barierce.
- Słyszałem do Czeczena, co spotkało stalkera,
tawariszcz lejtnant – usłyszał. – Dobrze skurwysynowi – dodał po chwili.
- Nie sądzisz, że to czyn niezbyt godny żołnierza? –
zapytał Walter, starannie dobierając słowa.
- Towarzysz pułkownik jest z GRU – odparł Wszoła. –
Realizuje dalekosiężne cele partii i rewolucyjnego komunizmu, czyniąc to
środkami, jakie nie są dostępne dla zwykłego wojaka – spojrzał na Waltera. – A
osobiście uważam, że skurwysynowi się należało. Za to, co chciał nam zrobić,
rzuciłbym Rudego temu tworowi.
Jest pewna różnica, pomyślał Walter, ale ugryzł się w
język. Nadieżda ma rację, coś się zmieniło, skoro rozmawiamy tak otwarcie, ale
muszę się zacząć znowu pilnować. Popatrzył w dół, poniżej ostro zakończonego
tarasu, opadającego pionowo, przechodzącego następnie w nachylone zbocze
prowadzące do stawu. Taras był częścią skarpy, na której stał pałac. Nagle coś
go tknęło.
- Wszoła, co jest tam na dole? – zapytał. Chwilę
później przechylał się przez barierkę, spoglądając na kamienne bloki i
znajdujące się tam szerokie łuki, tworzące ścianę, co najmniej tak samo wysoką,
jak kolumny za jego plecami. Pałac nie tylko stał na skarpie, lecz był również
w nią wkomponowany, wraz z częścią podziemną, która kryła się poniżej. Popatrzył
na Wszołę z naganą, a ten niemal odruchowo stanął na baczność.
- Wybaczcie, tawariszcz lejtnant – powiedział.
Widocznym było, że jest mocno zażenowany popełnieniem szkolnego wręcz błędu i
zaniedbania rozpoznania terenu.
- Warta poza kolejką – ukarał go z reprymendą w
głosie. – I czyszczenie broni pozostałych członków oddziału. A teraz za mną –
spojrzał w stronę pałacu, gdzie w oknie na piętrze dostrzegł Nadieżdę,
przemieszczającą się między kolejnymi pokojami. Dał jej ręką znak, pokazując,
co zamierza uczynić.
Znaleźli z Wszołą drogę na dół i stanęli na betonowej
wylewce poniżej. Skarpa od tego miejsca opadała w kierunku stawu, Waltera
interesowało jednak to, co dostrzegł na ścianie z łukami. Jeden okazał się
wejściem prowadzącym pod taras. Nad ciemnym otworem wisiała zrujnowana
latarnia, dalszej drogi strzegła krata. Zardzewiałe pręty ustąpiły pod mocnym
kopnięciem, otwierając się z piskiem i skrzypieniem do wewnątrz. Oświetlił
teren latarką, przez chwilę zastanawiając się, na ile wystarczy mu jeszcze baterii,
którą zapewne mocno wyczerpał podczas wędrówki pod ziemią. W głąb prowadził
wąski tunel, w którym zmieścić mogła się jedna osoba. Nie dostrzegł śladów
bytności Polaków, tworów czy innych ludzi, wręcz przeciwnie, tunel zdawał się
nie być używany, co nieco go uspokoiło. Wyciągnął pistolet wiedząc, iż lepiej
sprawi się w tym ciasnym przejściu niż inna broń i podążył do środka.
Korytarz prowadził w dół, ściany wyłożono żelbetonem.
Po kilkudziesięciu krokach dotarł do miejsca, w którym się poszerzał, a drogę przegrodziła
mu pordzewiała przegroda. Zastukał w nią ostrożnie lufą. Nie usłyszał głuchego
dźwięku, miał przed sobą solidną żelazną płytę.
- Co to jest, tawariszcz lejtnant? – zapytał Wszoła,
podchodząc bliżej z bronią gotową do strzału.
- Dobre pytanie – mruknął Walter.
- Schron przeciwatomowy – udzielił odpowiedzi
Zachert, który jak duch pojawił się za nimi. Walter nie zdążył nawet odwrócić
się w jego kierunku. Pułkownik poruszał się bezszelestnie, nie próbując świecić
latarką. Zatrzymał się przed przegrodą i przyjrzał jej.
- Nie słyszałem o takich schronach – powiedział
Walter. – To nie jest przydomowy schron, ale coś dużego. A przecież po to
wybudowano metro, by móc się ukryć na wypadek ataku.
- Niewiele wiecie o historii swego kraju, już wam to
mówiłem – powiedział Zachert. – Nim przystąpiono do rozbudowy metra, które
okazało się tak przydatne podczas wojny z Polakami, pod wieloma budynkami
rządowymi przygotowano takie schrony. Ten jest jednak szczególny. Myślę, że
poprzedza pierwszą wojnę z Polakami. Wydaje mi się, że przygotowano go dla
mieszkańca tego pałacu.
- Dla kapitalisty? – zdumiał się Walter. Zachert się
roześmiał.
- Nie – powiedział, po czym spojrzał na Wszołę. –
Wróćcie na posterunek, towarzyszu szeregowy.
- Tak jest – odparł wyraźnie zawiedziony żołnierz, po
czym odwrócił się i odszedł. Zachert poczekał, aż jego sylwetka całkowicie
zniknie z tunelu i odsłoni nikłe światło padające z zewnątrz.
- Myślę, że to miał być schron Prezydenta –
powiedział.
- Jakiego prezydenta? – nie zrozumiał Walter.
- Waszego – odrzekł Zachert. – Prezydenta PRL. Tego,
przez którego Polacy wzniecili swą rewoltę. Tego, który jak uważali, został
zabity.
- Nie wiem, o czym mówicie – powiedział dowódca
Szpicy.
- Wiem – rzekł Zachert – Mówiłem, że to ironia losu,
iż trafiliśmy do Natolina. Tu znajdowała się jedna z jego siedzib. W roku 1956
pojechał do Moskwy na wezwanie Przewodnika Narodów, Ławrientija Berii. Gdy
zmarł podczas tej wizyty, odstępcy poburzyli masy, a Polacy powstali krzycząc,
iż zabito prezydenta.
- Kto zabił?
- To były czasy przed nadejściem komunizmu – wyjaśnił
Zachert. – Kraje związkowe nie były tak silnie związane, istniały państwa
narodowe, co wyeliminował z czasem nasz Wielki Przywódca, wprowadzając nas do
ery rewolucyjnego komunizmu, tworząc Związek. Ale wówczas podziały między
ludźmi były dużo większe, a Polacy mieli znaczne poczucie odrębności. To
doprowadziło do wybuchu wojny, zaś Polaków jak wiecie przemieniło w bestie,
którymi są dzisiaj. Dawne czasy – mruknął. Zastukał dłonią w metal. – Ten schron
przygotowano na wypadek wojny atomowej, do której później doszło. Dla polskiego
prezydenta. Po jego śmierci była to jedna z rezydencji władz LPKRR, odpoczywali
tu w chwili rozpoczęcia wojny z Imperialistami. To wyjście awaryjne – wyjaśnił.
– Wejście jest w tym drugim budynku, też zamknięte na głucho. W pałacu też musi
jakieś być – zaczął się rozglądać. – No to wymyślmy jak dostać się do środka –
powiedział.
- Co tam jest? – zapytał Walter.
- Tego się zamierzam dowiedzieć – odparł Zachert. –
Choć nie spodziewam się, abyśmy coś znaleźli. Ale przynajmniej zadbamy o
spokojniejszy sen, wiedząc, że schron w nocy się nie otworzy, a nas nie osaczą
Polacy – Walter musiał przyznać mu rację. – No to bierzmy się do roboty. W
końcu w jakimś celu wzięliśmy ładunki wybuchowe – stwierdził pułkownik.
Ostatecznie obeszło się bez wysadzania tunelu i
zwracania na siebie uwagi wszystkiego, co mogło kryć się w ciemnościach.
Zachert odnalazł po obu stronach metalowych drzwi dwie dźwignie, które musieli
opuścić jednocześnie. Jak wyjaśnił, w tej konstrukcji stanowiły awaryjne
zabezpieczenie, umożliwiające dostanie się do środka od zewnątrz. Wymagało to
jednak obecności, co najmniej dwóch osób, odblokowujących bolce, a następnie
kręcących ciężkim kołem. W teorii było to proste, jednak praktyka okazała się
inna, bowiem ruszenie zardzewiałych i nieużywanych od lat mechanizmów, wymagało
użycia smaru do czyszczenia broni i narzędzi. Walter musiał wrócić na taras,
gdzie zdążyły zapaść już ciemności i wezwać desantowców, wedle Zacherta, posiadających
niezbędne narzędzia. Wroczek udał się po Możejkę i wrócili z łomami oraz
saperkami, których nie nosili żołnierze Szpicy. Walter zawsze pilnował, aby
podczas patroli nosili jak najmniej, jako oddział rozpoznania, którego
największym atutem miała być mobilność, stąd też w przeciwieństwie do
desantowców saperkę posiadał jedynie Wszoła. Nim udał się ponownie do schronu
zalecił przegląd sprzętu i stanu amunicji, chcąc dowiedzieć się jak wiele
utracili podczas strzelaniny w tunelu. Nie zdjął Nadieżdy z górnego piętra
pałacu, widział jak krąży po piętrach zerkając przez okna. Czeczen rozpalił
ogień w piecu, nieopodal Grzegorzewski i Markiewicz powyciągali swoje
instrumenty. Kobieta siedziała przy mikroskopie, spoglądając na odczynniki w
niewielkiej walizeczce, podczas gdy Grzegorzewski usiłował coś zmierzyć przy
pomocy sznurka i zegarka, co wyraźnie mu się nie udawało. Głuchowski wraz z
Diakowem wzięli na siebie ciężar straży frontu pałacu i pozostawali wraz z
Suworowem w budynku, do którego zabrali stalkera. Walter nie zamierzał na razie
sprawdzać, co tam się dzieje.
Desantowcom zajęło nieco czasu pokonanie rdzy i
ruszenie ciężkich metalowych drzwi, a następnie wsadzenie w nie łomów. Jeden z
nich złamał się, gdy Wroczek natężał swe bary, lecz wreszcie wrota ustąpiły.
Otworzyły się do środka, a wnętrze udało się oświetlić latarkami.
Schron w dużej mierze przypominał pomieszczenia
blokhauzów mieszkalnych metra. Niskie i wąskie korytarze, sufity na wysokości
głowy. Ściany z grubych płyt żelbetonowych, stykających się ze sobą. Kable
elektryczne przyczepiono na wierzchu, jak miało się okazać prowadziły do dawno
niedziałającej już prądnicy. Powietrze wewnątrz było suche, pachniało słodko,
zapachem trupa. Czekał na nich w bocznym pomieszczeniu, przy biurku, zmumifikowany
w hermetycznej izolacji bunkra. Leżał na blacie, w dłoni zaciskając pistolet
TT, przy pomocy którego strzelił sobie w głowę. Nosił niegdyś zielony mundur,
na którym zachowały się dystynkcje majora. Przed nim stała staroświecka maszyna
do pisania, pochodząca jeszcze z czasów, gdy urządzenia te nie były
elektryczne. W wałek wkręcono kartkę, którą Walter wyciągnął.
„Nadszedł Mrok” przeczytał polskie litery, nim
Zachert wyrwał mu ją z ręki.
- Jakieś rojenia – stwierdził. – Widać towarzysz
major oszalał, nim wybrał śmierć z własnej ręki. Ale pozostawił także sporo
dokumentów. Poświećcie! – polecił Możejce.
- Zobaczę, co jest w pozostałych pomieszczeniach –
powiedział Walter.
- Nie interesuje Was, co napisał? – zapytał Zachert,
biorąc do ręki papiery leżące na blacie.
- Wolę sprawdzić, czy nie ma tu czegoś pożytecznego –
odparł dowódca Szpicy, nie dodając oczywistego, iż zamierza przeszukać schron
pod kątem zagrożeń. Zostawił pułkownika pogrążonego w lekturze, udając się do
dalszej części schronu. Było tu całkowicie ciemno, jedyne źródło światła
stanowił promień latarki. Walter nie wyczuwał zagrożenia, choć w pamięci po raz
kolejny stanęły mu cienie napotkane kilka dni temu w Drewnicy i mroczna
sylwetka, którą przez mgnienie oka mógł wówczas dostrzec.
W kolejnych pomieszczeniach nie znalazł innych ciał.
Przejrzał szafki, zawierające komplet wypłowiałych mundurów wraz z hełmami,
metalowe łóżka, odnalazł także miejsce zamknięte solidną kratą, którą wyważył
wraz z Wroczkiem, a następnie otworzyli skrzynie znajdujące się w środku.
Wewnątrz znaleźli amunicję, lecz ku wielkiemu rozczarowaniu odkryli, iż jest to
nieużywany już od lat typ Makarow 1, zastąpiony lata temu przez Makarowa 2 o
kalibrze 9 X 19 mm. Nie znaleźli nigdzie amunicji 7,62 mm niezbędnej dla kałasznikowów.
Entuzjazm Waltera na jakiś czas opadł, gdy chodził wśród pustych konserw i
opakowań po pakietach żywnościowych. Wkrótce znalazł jednak hydrofor oraz
warsztatownię. O dziwo, woda po uruchomieniu pomp popłynęła z rur, choć miała
brązowy kolor. Nie próbował jej pić bez dokonania pomiarów przez Tamarę.
- Tu będziemy nocować, towarzyszu pułkowniku –
powiedział po powrocie do Zacherta. – Da
się to miejsce dobrze zabezpieczyć, otworzymy wejście do pałacu i będziemy
mieli drogę ewakuacji. Wystarczą tylko straż w pałacu i u wejścia. Woda może
być zdatna do spożycia, choć nie wiem czy uda się uruchomić prądnice. Są tu
nawet prycze, choć nie znalazłem innych ciał.
- I nie znajdziecie – rzekł pułkownik, unosząc wzrok
znad kartek papieru. – Na razie nie ma tu nic ciekawego, stare dokumenty i
teczki gospodarcze, relacja majora może zainteresować naszego fizyka. To
rzeczywiście był rządowy schron, choć po wojnie z Polakami pałac był rzadko
używany. Bunkier wybudowano jeszcze za czasów prezydenta, potem został rozbudowany.
Nasz major należał do wojsk ochrony, zwały się wtedy KBW, Korpusem
Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Załoga była tu szkieletowa, pałac wykorzystywano
rzadko. Ale tu zastał majora wybuch wojny, napisał, że niebo nad horyzontem się
zapaliło i wraz ze swymi ludźmi wbiegł do bunkra, widząc, że gwiazdy spadają i
płoną żywym ogniem. Przetrwało ich pięciu, ale odczyty wskazywały, że nie mogą
wyjść na zewnątrz. Dopiero, gdy promieniowanie opadło zdecydowali się na to… -
pokręcił głową – Czekał tam na nich nowy świat. Atomowa zima odcięła słońce,
wokół unosił się popiół, kiedy usiłowali przedostać się do Warszawy by zobaczyć
czy ktoś ocalał, z pyłu wynurzyły się jakieś dziwne stwory, jakby ludzie
pojawiający się znikąd… myślę, że to chyba pierwsze spotkanie z Polakami. Ci,
którzy przetrwali to spotkanie natknęli się na jakieś zawirowania powietrza…
pewnie to zmienne, skoro zostali wręcz rozerwani… ocalał tylko major. Wrócił do
schronu widząc, że niebo robi się czarne, a powietrze staje się trudne do
oddychania, zaś grunt szklisty… „Na niebie nie ma już gwiazd, a te, które się
czasem pojawiają nie są tymi, które znam…” – zacytował.
- Zapewne to miał na myśli, pisząc o tym nadchodzącym
mroku – zauważył Walter. Zachert spojrzał na niego, mrużąc oczy.
- Tak – powiedział. – Zapewne. Tawariszcz lejtnant,
sądzę, że nocleg w tym miejscu to doskonałe rozwiązanie. Zajmijcie się tym, a
ja postudiuję jeszcze nieco dokumentów. Może uda się uruchomić prądnicę?
Nie udało się. Walter polecił więc oszczędzać
latarki, bowiem w niektórych musieli zmienić już baterie. Taki był koszt
wędrówki przez tunel, podczas której jak się okazało wystrzelali ponad trzecią
część amunicji. Nie zdziwiło go, że większe straty zanotował w tym wypadku
specnaz, strzelający bez umiaru do przeciwnika, nie przywykły do walki z
tworami zony. Sprzęt znieśli na dół i rozłożyli się na pryczach, zaś Tamarze
udało się odnaleźć zapas leków i opatrunków, zignorowała przy tym termin ich
przydatności. Woda w świetle natężenia promieniowania okazała się zdatna do
spożycia, choć nie zmieniła swojego koloru i nie zachęcała do wypicia. Każdy
musiał połknąć tabletki. Gdy zgromadzeni byli przy piecu, pojawił się wreszcie
Zachert, przychodząc otwartym wejściem do podziemi pałacu i wezwał wszystkich
członków wyprawy. Wraz z nim wróciła biochemiczka, wcześniej udawszy się doń na
rozmowę. Brakowało jedynie Rudego.
- Każdy dostanie zastrzyk z inhibitora – powiedział
Zachert. – Towarzyszka Markiewicz doszła do ciekawych spostrzeżeń.
- Dokładnie – pokiwała głową naukowiec. – Choć jestem
tu w stanie dokonać jedynie podstawowych badań, o ile zauważyłam na podstawie
własnej śliny i moczu…
- Towarzyszko doktor – przywołał ją do porządku
pułkownik.
- Tak, oczywiście… - sumowała się. – Otóż biochemia
naszych organizmów została mocno zaburzona. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy
stało się to pod wpływem czynników łysenkogennych po wyjściu z tunelu. Nie znalazłam śladów polactwa, ani obserwując
swe ciało, ani w wiązaniach białkowych, które zmieniają się pierwsze. Mam
natomiast zaburzony poziom enzymów, a także zakłóconą pracę mózgu. Endorfiny
bojowe nie działają, co oznacza, że zakłóceniu uległ zapewne poziom dopaniny, a
sądząc po naszych reakcjach, noradrenalina skoczyła mocno w górę. Obawiam się,
że to efekt spotkania z tym tworem w tunelu…
- Może wciąż tam jesteśmy – mruknął Grzegorzewski.
- Więcej wiary towarzyszu – zalecił Zachert. – Znowu
siejecie defetyzm – docent nagle spoważniał, jak gdyby dotarło do niego
ostrzeżenie zawarte w tych słowach.
- W każdym razie, choć badałam jedynie siebie –
kontynuowała Markiewicz – Sądzę, że problem dotyczy nas wszystkich. Nie wiem jak działają te inhibitory, ale
prócz nich każdy otrzyma tabletki opracowane w LAN, regulujące farmakologicznie
pracę naszych mózgów.
- Z tego, co mówi towarzyszka doktor Markiewicz,
wynika jedno – powiedział Zachert. – Nie do końca odpowiadaliśmy za nasze
niekomunistyczne zachowania, a tym samym, u niektórych mogły wystąpić pewne
niewłaściwe postawy i oceny. Jako dowodzący misją uznaję niniejszym błędy w
zachowaniu komunistycznej postawy za usprawiedliwione, lecz nie akceptowalne.
Towarzysze! Choć zona usiłuje nas pokonać, stawmy jej opór! Niech komunistyczny
duch zatryumfuje raz jeszcze! Zobaczcie jak wiele osiągnęliśmy w ciągu jednego
dnia, dotarliśmy tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. To nie jest
rubież zony, to są Dzikie Pola, nawet patrole rozpoznania nie znalazły się
nigdy tak daleko…
- Kłopocze mnie jedynie kwestia naszego powrotu,
towarzyszu pułkowniku – cierpko wtrącił Grzegorzewski.
- Niech was nie kłopocze, jak powiedziałem
towarzyszu, więcej wiary – odparł Zachert. – Jak ktoś już dzisiaj zauważył,
nasz przyjaciel stalker odbył tę drogę wcześniej i udało mu się wrócić. A
sekretem tym postanowił się podzielić ze swoimi towarzyszami. I tym razem
powiedział prawdę.
Na chwilę zapadła cisza.
- A gdzie on jest teraz? – zapytała niespodzianie
Markiewicz.
- Spędzi noc w tamtej budowli i przemyśli swoje
błędy. Choć nie ma dla niego już ratunku, nie możemy pozwolić, aby nie dostał
szansy uświadomienia sobie tego, co uczynił, towarzyszko – odparł niezrażony
Zachert.
- Ale… on tam jest sam, w nocy, na zewnątrz… – powiedziała Markiewicz.
- Nie ucieknie, towarzyszko – pułkownik najwyraźniej
opatrznie zrozumiał jej słowa, bądź też chciał ją poinformować.
- W jaki sposób stalker odbył tę drogę? – naciskał
Grzegorzewski.
- Tę informację pozwolę sobie na razie pozostawić dla
siebie, towarzyszu – uciął temat Zachert z uśmiechem.
Miał ich. Jesteśmy od niego zależni, pomyślał Walter
i wyraźnie daje nam to do zrozumienia. Nawet nie próbuje tego ukrywać. Robi sam
z siebie kartę przetargową, pokazując, że musi przetrwać za wszelką cenę,
inaczej zostaniemy tu na zawsze. Po chwili przyszła refleksja, czy takie
myślenie to nie objaw paranoi i zmienionej biochemii, o której mówiła Markiewicz?
- Myślę, że pierwszy dzień tej historycznej wyprawy,
mimo iż przypłacony ofiarą złożoną na ołtarzu komunistycznego hartu ducha,
okazał się triumfem człowieka – powiedział Zachert. – Towarzyszka doktor zaleca
nieco odpoczynku, zatem w dalszą drogę ruszymy jutro przed południem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz