17.
Na zewnątrz wciąż panowała noc, ciemna i
bezksiężycowa. Cisza wciąż boleśnie kłuła w uszy. A więc nadszedł mrok,
stwierdził Walter, nie zamierzał jednak podążać w ślady majora z podziemnego
bunkra w Natolinie, który odebrał sobie życie. Poświecił na zegarek,
stwierdzając, że było już po dziewiątej. Przynajmniej czasomierz był
konsekwentny, sekundnik galopował do przodu, jak gdyby coś go przyśpieszało.
Mimo, iż nauka pomogła opracować broń zdolną pokonać Polaków, miał teraz o niej
nieco gorsze zdanie. Zona była dla niej jeszcze bardziej nieznana niż dla
niego, on przynajmniej nie starał się zrozumieć procesów zachodzących na
Dzikich Polach, po prostu unikał jej pułapek. Nauka łamała sobie zęby na tym,
co już dawno odkryli frontowi żołnierze i stalkerzy, nie należało próbować
pojąc jej tajemnicy. Problem polegał na tym, że naukowcy wciąż próbowali, co
zdaniem Waltera stanowiło stratę czasu.
Gdy zgasił latarkę, wpatrzył się w widniejącą na
nieboskłonie ciemną materię konstrukcji wszechświata. Podszedł do niego Wszoła,
patrolujący teren za murem kościoła.
- Przydałaby się zmiana, tawariszcz lejtnant –
powiedział.
- Jak tylko namierzę Czeczena, to ci go tu przyślę –
odparł. – Resztę karnej kolejki ci daruję.
- Spasiba.
Wzrok funkcjonował bardzo dobrze w ciemności, która
na szczęście nie była kompletna, bowiem nieco światła dawało ciemne niebo.
Walter patrzył na drogę prowadzącą na południe, którą mieli podążyć, gdy
nastanie świt… Błąd. Choć był znużony, wiedział, że nie może liczyć na normalny
cykl dnia i nocy.
- Wszystko spokojnie?
- Tak – skinął głową Wszoła. – Choć…
- Co się niepokoi?
- Tawariszcz lejtnant, powiedziałbym, że powody do
niepokoju mogę mieć duże, skoro w ciągu kilku minut zapadła noc, choć jeszcze
niedawno było południe, a do tego, gdy cofam się w kierunku, z którego
przyszliśmy robi się jaśniej. Ale nie o to chodzi. Tam coś jest – wskazał głową
na drogę, tam gdzie spoglądał Walter.
Dowódca Szpicy wytężył wzrok, usiłując przeniknąć
ciemność. Znikały w niej tory, bruk i domy po lewej stronie torowiska. Po
prawej znajdowały się zarośla. Nic nigdzie się nie poruszało.
- Widziałeś coś?
- Nie, ale coś tam jest – powtórzył Wszoła.
Walter skinął głową. Nie lekceważył przeczuć swych
ludzi.
- Nie będziesz stał tu sam – powiedział.
Wrócił do kościoła. Desantowcom wciąż nie udało się
rozpalić ognia, próbowali nawet pocierać o siebie dwa kawałki drewna, lecz
iskry po prostu nie chciały się pojawić. Przerwał im i posłał na zewnątrz
Wroczka, który rzucił mu spojrzenie godne wilka, lecz wstał, by wykonać rozkaz.
Wszyscy byli nieco poirytowani, co Walter w pełni rozumiał. Sam miał ochotę
zapalić, lecz z jakiegoś powodu było to niemożliwe.
Markiewicz wciąż siedziała skulona w kłębek, Tamara
nieopodal zasnęła. Nie zamierzał jej budzić, postanowił dać chwilę wytchnienia
jej skołatanym nerwom. Zachert i jego świta wciąż nie powrócili, zapewne
zajmując się krojeniem na kawałki Rudego. Nie chciał o tym myśleć. Nieopodal
wejścia odnalazł przejście prowadzące na górę i jął wspinać się powoli po
schodach. Starał się stąpać jak najciszej, w zasadzie nie wiedząc dlaczego.
Dotarł na piętro, z którego przedostał się jeszcze wyżej. Po chwili usłyszał
głosy.
- … musimy to zrobić.
- Wiesz dobrze, on z nami nie pójdzie.
- Nie będzie wiedział, zrobimy to tak, że będzie to
wyglądać na wypadek.
- Nabierze podejrzeń, on tego nie zaakceptuje.
Głosy umilkły, więc bez ceregieli wkroczył do
niewielkiego pomieszczenia, znajdującego się na szczycie frontowej iglicy. Dach
był tu dziurawy, więc ciemność wnętrza nie była absolutna. Ujrzał siedzących na
drewnianej belce Nadieżdę i Czeczena.
- Czego nie zaakceptuję? – zapytał bez ceregieli.
- Nie macie ognia, tawariszcz lejtnant? – zapytała
Nadieżda. – Zakurzyć pora, a nie idzie.
- Czego nie zaakceptuję? – powtórzył, wpatrując się w
Czeczena, który odwracał głowę.
- Rozważamy właśnie wzajemne stosunki między bratnimi
narodami republik związkowych – powiedziała. – I kwestię ich rozwiązania –
spojrzała na Dżazijewa. – Pokaż mu.
Czeczen zmrużył oczy i po chwili odsłonił kołnierz,
ukazując cięta ranę biegnącą od gardła do szyi, mogącą pochodzić jedynie od
noża lub bagnetu. Gdy Walter zażądał wyjaśnień, usłyszał co wydarzyło się nie
tak dawno temu. Zaczął gotować się z gniewu.
- Tego mu nie odpuszczę – rzucił.
- Spokojnie, tawariszcz lejtnant – zaczął Czeczen.
- Walter, uspokój się – rzuciła Nadieżda. – I co
zrobisz? Podasz go do raportu? Jak myślisz, co pozwoli ci uczynić Zachert? –
poderwała się. – Nie widzisz co się tutaj dzieje?
- Co masz na myśli? – warknął zły. Był wściekły na
Suworowa, lecz przede wszystkim na nią, knującą i spiskującą pośrodku nocy,
łamiącą dyscyplinę w oddziale.
- Jesteśmy pionkami w grze tej swołoczy– chwyciła go
za ramiona – które zbije wcześniej czy później, poświęcając dla swych celów.
- Powiedziałem ci to już wczoraj – odepchnął ją. –
Przestań! Nie snuj swych chorych pomysłów, przestań wciągać w nie resztę
oddziału! To jest rozkaz, szeregowy i reprymenda! A co do sytuacji z Suworowem
– popatrzył na Czeczena. – Macie zgłaszać się z takimi rzeczami do mnie! Zajmę
się tym.
- A co zrobisz? – podniosła głos Nadieżda. –
Postawisz go do raportu? Nawet jeśli Zachert pozwoli ci go ukarać, myślisz, że
nie wykorzysta pierwszej lepszej okazji by dopaść Czeczena? Że nie podejmie
takiej próby, choćby na warcie? Pokażesz tylko, że on jest słaby, skoro
powiedział o wszystkim swemu dowódcy. Suworow to wykorzysta, za jakiś czas
okaże się, że Czeczen zniknął, nikt nie będzie wiedział gdzie i dlaczego, a
Suworow z miną niewiniątka zaproponuje poszukiwania. A myślisz, że kto następny
da mu w zęby? Zgadnij o kogo się boję! Mamy teraz bać się siebie nawzajem?
- Do cholery, kompletnie ci odbiło, takich rzeczy się
nie robi, jesteśmy wojskiem! – warknął.
- Wojskiem to może jesteśmy, albo byliśmy, bo nie
przypominam sobie, żeby wojsko robiło takie rzeczy jakie oni wyczyniają ze
stalkerem – prawie krzyknęła. – Oni nie są żołnierzami, to…
Czeczen wkroczył między nich i położył palec na
ustach. Umilkła i stali w ciemności. Dżazijew podszedł do wejścia, spojrzał w
dół, po czym odwrócił się w ich kierunku.
- Czemu ty w ogóle go uderzyłeś? – zapytał cichym
głosem Walter. – To niepodobne do ciebie.
Czeczen wzruszył ramionami.
- Wydawało mi się to oczywiste, tawariszcz lejtnant –
odparł. – Poniosły mnie emocje.
- Zazwyczaj trzymałeś je na wodzy. Tylko słowa
potrafiły ci się wyrwać.
- Może dlatego, że pewne rzeczy są dla niego teraz
oczywiste – wtrąciła się Nadieżda. – Może dlatego, że nie wziął wczoraj
lekarstwa.
- Czego nie zrobiłeś?
- Ja również nie wzięłam – powiedziała. – I myśli mi
się dużo jaśniej. A karny tawariszcz lejtnant oczywiście połknął posłusznie swą
tabletkę.
- Nie myśli ci się dużo jaśniej. To paranoja. A w
normalnych warunkach wojennych nazwałbym takie postępowanie zdradą – stwierdził
wprost.
- To nie są normalne warunki – powiedziała. – I
dobrze o tym wiesz. Skoro my nie połknęliśmy tabletki, ciekawe kto prócz nas
tego nie uczynił? Skoro to paranoja, to ciekawe co widzi Zachert?
Walter ciężko odetchnął i przez chwilę się
zastanawiał.
- Oboje zasługujecie na karę inną niż śmierć –
powiedział. – Zdajecie sobie z tego sprawę?
- Oboje zachowujemy lojalność wobec prawa – odparła.
– I złożonej przysięgi. A ty?
Chwycił ją za ramiona i pchnął na ścianę.
- Nie mówcie mi o mojej przysiędze – wysyczał
poirytowany. – Bo nigdy wcześniej cię ona nie obchodziła. Przestań mną
manipulować! Spiskujesz przeciw podoficerom i oficerom, za to szkoda dla ciebie
nawet kuli. A ty, powiedz mi – rzucił w kierunku Czeczena, który wciąż stał
przy wejściu. – Od kiedy nie informuje się swojego dowódcy o takich
wydarzeniach? Tylko knuje się za jego plecami?
- Ja…
- Nie bierzecie leków. Zaczęliście zmieniać się już w
Polaków? Mam wam strzelić w głowę, czy sami to zrobicie?
Zapadła cisza. Czeczen wpatrywał się w podłogę,
Nadieżda milczała. Walter oddychał głęboko.
- Pytanie pozostaje, tawariszcz lejtnant – odezwała
się wreszcie. – Co uczynicie z Suworowem? I co zrobi Zachert, gdy wystąpicie z
tym publicznie.
- Zachert nas potrzebuje – powiedział. – Straty
zadane podczas tej wyprawy wyraźnie tego dowiodły.
- Potrzebuje nas? Na jak długo? – rzuciła kpiąco. – A
potem co? Co zrobi specnaz? Myślisz, że słucha ciebie? Czy też raczej Suworowa?
- Suworow…
- Na szyi Czeczena masz ślad jasno mówiący, jak
bardzo Suworow jest posłuszny tobie i Zachertowi – wypaliła. – Słucha wyłącznie
siebie.
- Suworow posłucha Zacherta – powiedział nagle,
przypominając sobie, co powiedziała mu Markiewicz. O tym, kto wydał rozkaz
oddania strzału, o czym słowem nie zająknęli się ani Zachert ani Suworow.
Odegrali przed nim przedstawienie, Suworow wziął na siebie winę. – Masz rację –
przyznał Walter.
Na jej twarzy nie odmalowała się satysfakcja.
- Więc co zrobimy, tawariszcz lejtnant?
- Co zrobimy? Powiem wam szeregowy Okuniewa, zrobicie
osiem kroków w lewo, przejdziecie pod tą belką, podskoczycie, wychylicie się
przez wieżę pośrodku dachu i będziecie obserwować kierunek południe. Bo Wszoła
powiedział, że coś tam jest. I wy macie to wypatrzeć. Teraz. Odmaszerować.
Nadieżda wyglądała jakby chciała coś powiedzieć ale
mina Waltera sprawiła, że zrezygnowała. Sięgnęła po karabin i skierowała się ku
wieżyczce. Odwrócił się do Czeczena.
- A co do was, szeregowy Dżazijew, to wasza kolej na
karną wartę. Idziecie na dół zmienić szeregowego Wszołę i szukacie wroga.
Suworowa zostawiacie mnie. A po powrocie do Kordonu oboje macie przed sobą
wspaniałą przyszłość, w postaci reedukacji przez pracę, w szczególności
czyszczenia latryn i szorowania lamperii. Zrozumiano? – Czeczen pokiwał głową,
co jeszcze bardziej go zirytowało – Zrozumiano? – podniósł glos.
- Tak jest, towarzyszu lejtnancie – odpowiedzieli
oboje. Czeczen strzelił obcasami i odwrócił się.
- Dżochar – rzucił za nim Walter. – Nie daj się drugi
raz zaskoczyć – Czeczen skinął głową, po czym zniknął w wąskim przejściu.
Walter stał nieruchomo. Wściekłość nie mijała.
- Wiesz, że problem Suworowa nie zniknie? Ani
Zacherta? – rzuciła spod wieży Nadieżda.
- Okuniewa, problem to macie wy. Zapominacie, że
jesteście w wojsku.
- Powiedziałam już co myślę o takim wojsku –
prychnęła. – Nie widzisz co się tu dzieje? To już nie jest kwestia tego, że
Rudy to skurwysyn, który nie zasługuje na to, co go spotkało. To jest kwestia
naszego przetrwania.
- Skończ. Nie będę dłużej tolerować twojego
zachowania, to koniec.
- Koniec? – zaśmiała się. – Z czym koniec? Z
rozkazami czy może z nami? – pokręciła głową, jak gdyby rozbawiła ją jakaś
anegdoticzka. – Ale w takim razie będę mieć ostatnie słowo, tawariszcz
lejtnant. To wy uważajcie na siebie, ze swoją ślepą wiarą, bo może się okazać,
że jesteście po niewłaściwej stronie. Tej, która nie przetrwa – nim zdążył
odpowiedzieć podskoczyła i złapała rękami belkę stropową, na którą się wciągnęła
wspinając wyżej, by usadowić się w snajperskim gnieździe.
Wciąż był wściekły, przede wszystkim na dwójkę swoich
ludzi, którzy złamali dyscyplinę wraz z wszelkimi zasadami. Jego oddział się
rozpadał. Wcześniej niektórzy z nich na niego donosili, lecz nie powinno to być
niczym zaskakującym, choć boleśnie go ukłuło, teraz postanowili spróbować
wypowiedzieć mu posłuszeństwo. Bądź też poddali go próbie, zleconej przez
Zacherta. Szybko jednak to wykluczył, nie sądził, aby Czeczen kłamał. Nie mógł
pozostawić bez konsekwencji tego, co się stało.
Wszystko po kolei. Zszedł na dół, mijając ciemny hol
kościoła, w którym specnazowcy zrezygnowali już z prób rozniecenia ognia.
Nieopodal Tamary leżała Zinajda Markiewicz, przykrywszy się wyciągniętym z
plecaka pledem. Wszoła zdążył już ułożyć się po zejściu z posterunku, jak
zawsze gotów wykorzystać każdą chwilę, by odpocząć. Zmęczenie wzięło górę nad
wszystkimi. Posnęli nawet specnazowcy, choć nie umknął uwagi fakt, że jeden z
nich nie spał. Diakow siedział oparty o ławę, z bronią na kolanach, mając
przymknięte oczy. Otworzył je słysząc kroki, nie spuszczając oczu z
nadchodzącego lejtnanta. W ciemności widział równie dobrze jak on.
- Sierżant i pułkownik nadal z przodu? – zapytał
Walter, a specnazowiec skinął głową. Drgnął gdy Walter bezceremonialnie trącił
Głuchowskiego. – Smirna! – ten zamrugał oczami, przez chwilę się wahał, po czym
wymieniwszy spojrzenie z Diakowem podniósł się. – Idziecie wzmocnić szeregowego
Dżazijewa na zewnątrz. Patrol okrężny wokół kościoła. Zmiany we własnym
zakresie co dwie… co dwie godziny zegarowe.
Głuchowski nie odezwał się, lecz strzelił obcasami
pokazując, że doskonale zrozumiał wydany po polsku rozkaz. Sięgnął po karabin,
lecz uwadze Waltera nie uszedł fakt, że moment zwlekał nim to uczynił. Świetnie, więc jednak prócz uważania na
Polaków musimy pilnować się nawzajem. I właśnie tak odtąd zamierzał czynić.
Szedł przez kościół pewien, że śledzą go czujne oczy Diakowa, strzegącego swych
towarzyszy przed zagrożeniem mogącym pojawić się we wnętrzu budynku, gotowym
wyeliminować każdego, kto zostanie mu wskazany jako wróg.
Na lewo od niszy z obrazem znajdowały się zamknięte
drzwi. Nie mogąc ich otworzyć, zastukał. Uchyliły się i ujrzał w nich twarz
Suworowa.
- Musimy porozmawiać – powiedział Walter. – To dość
ważne.
- Wpuść go – rozległ się głos Zacherta.
Drzwi otworzyły się. Suworow przepuścił go, sam
zostając z tyłu. Walter na wprost dostrzegł okrągły stół z grubego drewna, za
nim pułkownika, który wydał mu się wyższy. Po chwili zorientował się, że
Zachert na czymś stoi, a ułamek sekundy później dotarło do niego, że tym czymś
jest szyja leżącego na podłodze stalkera, z rękami wciąż związanymi z tyłu.
Rudy rzęził, nie mogąc złapać oddechu.
- Mówiliście coś? – zapytał Zachert, schodząc na
podłogę.
- Mrok… Zapadnie mrok – wycharczał Rudy, ale wówczas
pułkownik kopnął go jakby od niechcenia, a stalker zawył.
- Nie mówiłem do was, tylko do towarzysza lejtnanta –
powiedział zatroskanym tonem Zachert. – Kukła nie rozumie, że nie odzywa się
niepytana. Kukła za chwilę zostanie ukarana. O co chodzi?
Powyższe sprawiło, że Walter przez chwilę zwątpił w
to, co miał zamiar uczynić, lecz była to bardzo krótka chwila. Skoro już
zaczął, nie zamierzał się cofać.
- Odnośnie dalszej drogi – rzekł. - Chyba wiem jak wyjść
z tej ciemności – sięgnął po mapę, podchodząc do stołu. – Ale będę potrzebował
aktywnego działania specnazu – spojrzał w kierunku Suworowa. – Zobaczcie,
sierżancie – ten ruszył w jego kierunku. Walter wiedział, że będzie miał tylko
jedną szansę. Położył mapę na blacie i cofnął się nieco ustępując miejsca, a
gdy Suworow pochylił się nad stołem, niczego się nie w obecności Zacherta
spodziewając, Walter obiema rękami złapał go za głowę, pchnął w dół,
jednocześnie między nogi sierżanta wbijając mocno prawe kolano. Suworow
wyraźnie stracił oddech, nie miał jak go nabrać, bo jego głowa zmierzała wprost
w blat i grzmotnęła o niego z hukiem. Desantowiec opadł, a Walter natychmiast
wbił kolano w jego łydkę, wyrywając prawą ręką zza pasa tamtego nóż. Lewym przedramieniem
zablokował głowę sierżanta, przyciskając ją do siebie. Zdążył jeszcze poluźnić
chwyt, by przyłożyć ostrze do szyi Suworowa, gdy usłyszał Zacherta.
- Oszaleliście, Walter? – pułkownik na szczęście
posługiwał się teraz tylko jedną ręką, więc chwilę zajęło mu dobycie pistoletu.
Celował nim wprost w głowę Waltera. Ten wbijał ostrze w desantowca czując, że
Suworow pręży się, gotów wykorzystać okazję i za chwilę posłuży się sistiemą,
aby odrzucić go do tyłu i dopaść. Nie odpowiedział, koncentrując się na swym
przeciwniku.
- Co chcieliście osiągnąć? – zapytał zimno Zachert. –
A zatem maski spadają, zaraz dowiemy się po czyjej jesteście stronie.
- Moich ludzi – odparł.
- Słucham? – wysyczał pułkownik. Walter wykorzystał
chwilę by poderwać się na nogi odskakując w tył. Suworow natychmiast przeturlał
się, stając na nogi na wprost Waltera, przyjmując pozycję walki.
- Ubiju gołymi rękami – syknął zakrwawioną twarzą.
- Ten nóż zabrałeś trupowi, nie dałbyś rady pokonać
żołnierza – rzucił Walter pochylony, z kabarem gotowym do zadania ciosu, licząc
na to, że rozwścieczy tamtego. Suworow nie dał się jednak złapać w pułapkę,
jego oddech zaczął się zmieniać, Walter wiedział, iż za chwilę nastąpi atak,
którego nie zdoła odeprzeć.
- Czekaj! – rzucił Zachert. – Powiedzcie Walter, jest
jakiś powód, dla którego próbujecie popełnić właśnie samobójstwo? Chyba nie
myślicie, że pozwolimy wam zginąć, nim odpowiecie na moje pytania?
- Sierżant Suworow postanowił dzisiaj polować na mój
oddział, zamiast walczyć z Polakami – odparł Walter. – Bardzo bawiło go
podkradanie się do moich żołnierzy i zadawanie im ran swym nożem. Postanowiłem
mu dać możliwość, spróbowania się z kimś, kto potrafi oddać, ale eta pizda.
Suworow pochylił się, nadal panował całkowicie nad
swymi emocjami, wszedł w trans walki i dla Waltera nie było już ratunku.
- Tak robił? – zapytał Zachert, po czym się zaśmiał.
– Zdziełałeś tak, Suworow? – głos nagle wyostrzył się. – Suworow k’mnie!
Sierżant wypuścił powietrze i cofnął niczym posłuszny
pies, nie spuszczając wciąż wzroku z Waltera.
- Popatrz na mnie Suworow – polecił Zachert. Ten
niechętnie się odwrócił i po chwili spuścił głowę, nie wytrzymując spojrzenia
pułkownika. Zachert schował pistolet do kabury. – A jednak – rzekł. – Coś wam
się uroiło, że możecie nie posłuchać i nie wypełniać poleceń towarzysza
lejtnanta, próbować się mścić. Ale wiecie co w tym najgorsze? Nie wykonaliście
mojego rozkazu – uśmiech Zacherta nagle znikł. – Oddajcie pas – sierżant,
zazwyczaj dumny i wyprostowany jak trzcina, potulnie wykonał polecenie,
rozpinając pas z bronią i rzucając go na ziemię. – W zasadzie powinienem was
oddać zonie – powiedział zimno Zachert. – Albo uczynić kukłą. I tak postąpię,
jeśli nie dowiedziecie swej przydatności. W dość szybkim tempie.
Zrozumieliście?
- Da.
- To dobrze. To dobrze. Powinienem teraz chyba
uzmysłowić wam ogrom waszego błędu, lecz to co zrobił towarzysz lejtnant na
razie wystarczy. Ale nie myślcie, że wam daruję. Z taką twarzą wyglądacie
rzeczywiście jak pizda –Suworow rzucił pełne nienawiści spojrzenie Walterowi. -
Diakow! – zawołał pułkownik. Po chwili drzwi skrzypnęły – Kapralu! – zwrócił
się do przybyłego pułkownik. – Szeregowy Suworow się potknął. Zabrać go stąd i
ukarać wedle uznania, sugeruję również brak jedzenia i picia, dla niezdarnych szkoda
marnować prowiant. I zabrać stąd kukłę. Na zewnątrz widziałem dzwonnicę,
przykuć ją do ściany – Diakow skinął głową i chwycił Suworowa za ramię,
wyprowadzając z pomieszczenia. Nie okazał przy tym oznak zdziwienia.
- Głupiec – powiedział Zachert. – A tacy są mi
nieprzydatni. Nie wiem, który z was jest większym głupcem, on czy wy.
Zagraliście va banque, towarzyszu lejtnancie, tego po was się nie spodziewałem.
Zaatakować mistrza sistiemy, w obecności oficera GRU… Udało się wam wyłącznie
dzięki zaskoczeniu i memu opanowaniu, powinniście się cieszyć, że do was nie
strzeliłem. Nie pasuje to zupełnie do waszego charakteru.
- Zona zmienia ludzi – odparł Walter.
- W rzeczy samej.
- Nie znalazłem innego sposobu, towarzyszu
pułkowniku.
- Nie tłumaczcie, towarzyszu lejtnancie, skoro już
coś uczyniliście, to pogódźcie się z konsekwencjami i milczcie. Ukaraliście
Suworowa po wojskowemu, ale takie rzeczy załatwia się w latrynach, na uboczu,
bez obecności wyższych oficerów, tam starszyna w ten sposób wyjaśnia sobie różnice
zdań w łańcuchu dowodzenia. Tylko, że wy jesteście lejtnantem, praporszczikiem,
a nie sierżantem. Was obowiązuje teraz inny sposób postępowania.
- Sytuacja jest wyjątkowa, towarzyszu pułkowniku.
- To i tak was nie usprawiedliwia – odrzekł Zachert.
– Suworow to bydlę, ale użyteczne. W stopniu w jakim wy nigdy nie będziecie.
Ale posunął się za daleko, więc dobrze się stało. Lecz powinniście przyjść z
tym do mnie, towarzyszu lejtnancie. Wątpicie w to, że nie potrafię we właściwy
sposób wymierzyć sprawiedliwości?
- Nie, towarzyszu pułkowniku – rzekł Walter
spoglądając w kierunku leżącego na ziemi stalkera. Do pomieszczenia wrócił
Diakow i bezceremonialnie pociągnął za łańcuch sprawiając, że Rudy skoczył na
nogi. W jego ustach wylądował knebel, a skórzane paski zacisnęły się na jego
głowie, aż jęknął. Specnazowiec wyprowadził go z pokoju, zamykając za sobą
drzwi.
- To dobrze, że nie wątpicie – powiedział zimno
Zachert. – Bo wraz z Suworowem toczycie się po równi pochyłej. Oczekuję
wiernego posłuszeństwa. Mam wam przypominać o teczkach jakie posiadam,
dotyczących was i waszych ludzi, pozostawionych w Warszawie? Czy mnie też
chcecie zaatakować?
- To inna sytuacja, towarzyszu pułkowniku – odparł
zaskoczony Walter widząc, iż Zachert przygląda mu się uważnie. Dotarło do
niego, że wciąż trzyma w ręku kabar, więc wetknął go sobie za pas.
- W rzeczy samej – usłyszał. - Nie chcę was martwić,
lecz Suworow nie daruje wam tego noża. To jego kochanka, nie pozwoli na jej
utratę, bo oznaczałoby to również utratę oblicza przed resztą wojska. Pilnujcie
się, gdy wyprawa dobiegnie końca, wybierze czas i miejsce, by wyjaśnić to z
wami w żołnierski sposób. Nawet ja go wówczas nie powstrzymam.
- Poradzę sobie.
- Z mistrzem sistiemy? Nie sądzę, ale na razie się
tym nie zajmujmy, bo będzie teraz grzeczny i potulny, dopóki nie powrócimy do
Warszawy – rzekł Zachert. – Niepokoi mnie co innego w waszej postawie,
towarzyszu lejtnancie. To nie było zachowanie zmęczonego wojną oficera, jakiego
poznałem w ubiegłym tygodniu na Dzikich Polach. Tamten oficer był małomówny i
świetnie nad sobą panował. Dzisiejszy, prócz faktu, że podjął działania mające
na celu utrzymanie dyscypliny i morale, nawet jeśli nie były one regulaminowe,
dał zdaje się upust swej tłumionej frustracji i emocjom. Coś was kłopocze,
Walter?
Zachert znowu patrzył jakby poprzez niego, dając do
zrozumienia, że nic się przed nim nie ukryje.
- Mogę mówić otwarcie, towarzyszu pułkowniku?
- Z oficerem GRU? Zapewniam, że w mojej obecności
prędzej czy później mówi się wyłącznie prawdę. Skoro macie komfort wybrania
takiej sytuacji, skorzystajcie z niej.
Milczeli, a Zachert uśmiechał się, jednak za
uśmiechem tym kryła się cała groza jego osoby, nawet nie organizacji, którą
reprezentował, lecz jego własna.
- Ludzie się niepokoją, towarzyszu pułkowniku.
- Niepokoją? Jakieś objawy niewłaściwej postawy?
Zachowania niegodnego komunistycznego żołnierza? Macie kogoś konkretnego na
myśli? Czy też naszą histeryczną towarzyszkę doktor, wyrwaną z jej wygodnego
życia za biurkiem i mikroskopem?
- Chodzi o co innego – starannie dobierał słowa. –
Nawet członkowie drużyn dalekiego rozpoznania nie wkraczali jeszcze nigdy tak
daleko w zonę. Zwłaszcza, nie mając możliwości odwrotu do miejsca, skąd mogłoby
zostać zapewnione wsparcie. To naturalne, że powyższe może rodzić pewne obawy,
co do możliwości przetrwania żywotnej tkanki komunistycznego społeczeństwa,
towarzyszu pułkowniku.
- Bądźmy szczerzy, niepokoi was, że nie można uciec,
ot tak po prostu przez tunel, do bezpiecznego Kordonu i wezwać kilku Su-41
wsparcia? –uśmiech na powrót stał się lodowaty. – A jaką miałbym gwarancję, że
tego nie spróbujecie, znając sposób powrotu, towarzyszu?
- Towarzyszu pułkowniku, wasze sugestie są
bezpodstawne – rzekł po chwili Walter, gdy pojął, co tamten ma na myśli.
- Czyżby? A w waszej głowie nie zrodziły się myśli o
odstępstwie? Wasza dotychczasowa służba raczej nie daje mi podstaw do takiego
myślenia, jakoś wzbranialiście się z raportowaniem o niewłaściwym zachowaniu
waszych ludzi. W jaki sposób zapewnicie mnie, że w ich głowach nie pojawiły się
takie myśli podczas tej wyprawy?
- Z jakiegoś powodu mnie wybraliście, towarzyszu
pułkowniku – powiedział Walter. – Nie prosiłem się o tę misję. Usiłowałem wam
powiedzieć, że mój oddział nie jest się jej w stanie podjąć. Że jest zbyt mały
i zbyt wyczerpany. Ale wy się nie zgodziliście. Wiedziecie nas na ślepo, od
jednego twora do drugiego, od jednej śmierci do następnej, pomiędzy zmiennymi.
I wy dziwicie się, że ludzie się niepokoją?
- Ach, po dwóch dniach w zonie, towarzysz młodszy
lejtnant przestaje być małomówny i zdobywa się na szczerość – zakpił Zachert. –
Która w normalnych okolicznościach zaprowadziłaby go co najmniej na front
zachodni, gdzie mógłby złożyć swe życie na ołtarzu komunizmu i przemyśleć swe
błędy. Gdzie nikt nie usłyszałby jego słów, a jego los stałby się przykładem
dla innych… Ale nie unoście się, macie rację. To ja was wybrałem – patrzył na
Waltera uważnie. – I uczyniłem to dokładnie z tych powodów, które wymieniłem
wyżej. Z was jest żołnierz a nie zaangażowany komunista.
- Towarzyszu pułkowniku, moje ideologicznie
zaangażowanie i nastawienie…
- … nie jest przeze mnie kwestionowane. Stwierdzam
jedynie fakty – powiedział Zachert. – Nie dostrzegłem w waszych dokumentach,
ani w waszym zachowaniu śladów gorliwości i żaru, w jakich prześcigają się inni
oficerowie, by zrobić karierę. Wręcz przeciwnie, wam zrobiono wilczą przysługę,
czyniąc was oficerem... Świetnie się sprawdzaliście jako sierżant, interesowała
was wyłącznie wojaczka. A w niej jesteście znakomici – pokiwał głową. – Racja,
możecie się niepokoić. Zapominam, że nie byliście warunkowani zgodnie z
zasadami pawłowizmu, jak szeregowcy specnazu, mający milcząco wykonywać
polecenia. To nieco tłumi u nich rozmaite emocje. U niektórych wzmacniamy
pożądane cechy, by uczynić z nich kadrę podoficerską, w zamian zostają niestety
wzmocnione czasem również te niepożądane, jak w przypadku Suworowa… Ale są
całkowicie posłuszni. A Wojsko Polskie ma niestety wolną wolę… - patrzył na
Waltera, czekając na jego reakcję. Ten milczał. - Myślicie, że was sprawdzam?
Nie, raczej pokazuję jaką dozą zaufania was darzę. Zapewne częściowo o tym
wiedzieliście, przecież o rytuale inicjacyjnym specnazu krążą legendy, jak
myślicie, dlaczego stają się potem świetnymi i niesamowicie szybkimi mistrzami
sambo czy sistiemy? Takie wyszkolenie nie wymaga myślenia, a dzięki
pawłowizmowi rozwinęliśmy tylko to, co stosowano niegdyś wobec kandydatów na
komandosów, ulepszając ten proces o elementy wzięte z jednostek specjalnych
armii imperialistów.
- Towarzyszu pułkowniku… – zaczął zszokowany Walter.
- To nie odstępstwo – rzekł Zachert. – To droga
prowadząca do ostatecznego pokonania przeciwnika, co jest celem rewolucyjnego
komunizmu. A może w stosunku do Polaków nie postępujecie tak samo? Nie staracie się ich zrozumieć, przewidzieć
ich postępowania, zaadaptować ich taktyki do walki z hordami?
- To co innego.
- Jest tym samym. Elementy poznane dzięki schwytanym
żołnierzom wroga, którzy ujrzeli światło komunizmu zaznając wyzwolenia, stają
się istotną bronią na wojnie z imperializmem. Wroga należy poznać, Walter. Dla
was jest to walka z Polakami, dla mnie sposoby i środki prowadzenia wojny oraz
tworzenia żołnierza. Rzecz w tym, że pawłowizm daje niebywałą możliwość
sterowania ludźmi. Z czego należy korzystać. Każdy ma swój punkt nacisku,
zgadzacie się?
- Ja…
- Na przykład w przypadku Suworowa znaleźliście
właściwy – rzekł. – Użyliście języka, który on rozumie - siły. Potem jednak
posunęliście się o krok za daleko, obracając cały proces przeciwko sobie.
Mianowicie zabraliście mu nóż. A zatem osiągnęliście negatywne wzmocnienie,
skierowane przeciw swej osobie. I teraz musicie mieć oczy na plecach.
- Towarzyszu pułkowniku, nie wiem czemu to mówicie –
przerwał mu Walter.
- Mówię to, bo być może ja też popełniłem błąd – rzekł
Zachert. – Stworzyłem punkt nacisku w postaci informacji o waszych teczkach,
oferując pozytywne wzmocnienie w formie nagrody za posłuszeństwo. Następnie
rzuciłem was wszystkich w środek zony, w przeciwieństwie do specnazu
pozbawionych stłumionego lęku. To rzeczywiście może rodzić brak zaufania. Bo o
to chodzi Walter, nie ufacie mi, prawda?
- Towarzyszu pułkowniku…
- Nie zaprzeczajcie – powiedział spokojnie Zachert. –
Wiem, że mam rację. To jasne, podobnie jak dla was fakt, że ja nie ufam wam.
Ale mówię o tym, bo powinniśmy nieco odbudować nadszarpnięte zaufanie, by nie
sprowadzać naszych dalszych relacji do tłuczenia swymi głowami o blat stołu.
Czyż nie?
Walter nie wiedział co powiedzieć. Wywód pułkownika
był przekonujący, nie miał jednak pojęcia z jakiego powodu tamten go wygłasza.
- Siądźcie Walter – Zachert wskazał krzesła i wydobył
niewielką manierkę. – Spróbujcie tego. To lepsze niż dykta z Kordonu –
pociągnął łyk i podał lejtnantowi. – Nawet skórki chleba nie brakuje. Widzę, że
posmakowało, to z dawnych zapasów, becherowka, pozwala przetrwać najgorsze
opresje. A mam wrażenie, że w takiej się znaleźliśmy. Żołnierz powinien
wykonywać rozkazy, ta zasada sprawdza się, lecz mimo całej postawy
komunistycznej w sytuacjach ekstremalnych, poza granicą zrozumienia, jak tu w
zonie, wkraść mogło się zwątpienie. W środku tajemniczej nocy, gdy zegarki
pokazują godzinę trzecią. Wybrałem was nie bez przyczyny. Zetknął nas
przypadek. Potrzebowałem pomocy i najbliżej mnie był oddział Szpica. Ścigałem
szpiega, dotarłem do tego kościoła i wiedziałem, że nie uda mi się wydostać, z
Polakami na mej drodze, rojącymi się w kierunku Warszawy. Wezwałem samoloty,
aby oczyściły drogę, podczas gdy druga eskadra odcięła możliwość ucieczki
tamtego i poprosiłem o wsparcie. Stawka wskazała najbliższy oddział, Szpica,
który miał pomóc mi dopaść szpiona, złożyło się, że byliście nieopodal.
Zaimponowaliście mi tam, na Dzikich Polach, wcale nie dlatego, że ocaliliście
moje życie. A wiedziałem, że w tym co planuję, będę potrzebował kogoś takiego,
ze znajomością Dzikich Pól.
- Pociągnijcie jeszcze – mówił dalej, upijając łyk
becherowki – Nie kłamałem mówiąc, ze wszystko wiąże się z południową zoną.
Także informacje o nasilonej skoordynowanej działalności Polaków na froncie
środkowopolskim. A przede wszystkim o tym, że kryje się tutaj coś, co ma
zagrożenie dla całego Sojuza. Nasza misja ma jeszcze bardziej fundamentalne
znaczenie niż wam się wydaje. Powiem tyle ile mogę. Pijcie.
I zaczął mówić.
- Południowa zona zwróciła naszą uwagę już dawno temu.
Akademia Łysenkowska prowadzi badania nad zonami w Europie i Mongolii, lokalnie
ich specyfikacja nieco się różni, lecz są do siebie podobne. W każdej występują
twory, który wy tu zwiecie Polakami, powstałe samoistnie, przekształcone
wskutek działania czynników łysenkogennych lub wykształcone wskutek
przyśpieszonej adaptywistycznej ewolucji skokowej. Każda ma swe niedostępne
centrum, z kompletnie innymi warunkami i środowiskiem, niemożliwym do
przeniknięcia i przechodzącymi zmiennymi. Badamy je, by nad nimi zapanować,
użyć ich jako broni. Szokuje was to?
- Nie.
- To dobrze. Dzikie Pola to potężna siła,
imperialiści nie wiedzieli co rozpętują, zrzucając swe bomby . Jednak taktyka
ta sprawiła, że wiele naszych sił zostało związanych w republikach związkowych,
walcząc z tworami. Front utknął i przesuwa się od lat powoli, bo dzięki swej
cybernetyce zyskali przewagę. Działa ona wszędzie tam, gdzie nie ma atomowej
zimy, gdzie nie ma zony. Zatracili swe człowieczeństwo i nie posługują się
pracą ludzkich rąk, a ich mózgi elektronowe namierzają nasze niekierowane
rakiety, wszędzie gdzie próbujemy uderzyć. Ich zgniłe cybermaszyny plują w
twarz naszym żołnierzom, walczącym o wolność. Lecz itechnologia przestaje
działać w strefie eksplozji atomowej i w zasięgu zony. Nasza mechanika nie ma
sobie równych, oni jej nie doścignęli. Stąd naszym celem od lat pozostaje
przesunięcie granic zony i atomowa wojna obliczona na wyniszczenie. Impas ten
przełamiemy tylko w jeden sposób. Zmienimy środowisko naszej planety i na obszarze
ich panowania wytworzymy zonę. Komunistyczny człowiek przeobrazi w ten sposób
przyrodę do swych celów zgodnie z myślą Łysenki!
Upił łyk becherowki.
- Badania nad zonami idą więc w kierunku zapanowania
nad ich środowiskiem. Uważamy, że to kwestia czasu. Potrafimy je już tworzyć
bombardowaniami nuklearnymi, kwestią czasu pozostaje nauczenie się jak
wywoływać na ich obszarach określone zjawiska fizyczne. W ten sposób zniszczymy
Imperializm! – zawołał, po czym mówił dalej spokojnym głosem. -W trakcie badań
naszą uwagę już dawno zwróciła południowa zona, mówiłem wam, jest całkowicie
inna, swym istnieniem urąga wiedzy naukowej. Otacza ją mgła, która niszczy
wszelkie machiny. Sprawia, iż organizmy które w nią wkraczają, podlegają
natychmiastowej skokowej ewolucji gatunkowej. Mówiłem wam, nie ma drugiej zony
podobnej do tej. Nauka nie potrafi tego
wytłumaczyć. Dziwiliście się pewnie, że nikt nie zauważył istnienia takiego
obszaru od lat obok stolicy jednej z republik związkowych? To nie tak.
Informacja ta nie była nagłaśniana, nie możemy pozwolić, by dotarli do niej
imperialiści. Naukowcy nie potrafili wytłumaczyć tego co się tu dzieje, więc
przekazano ten problem do GRU. I wiecie do jakiego wniosku doszliśmy?
- Granica zony została sztucznie stworzona –
powiedział Walter. W oku Zacherta błysnęło zdziwienie.
- Skąd ten wniosek?
- Markiewicz z Grzegorzewskim wczoraj to odkryli –
odparł. – Po tym jak się tu znaleźliśmy.
- Ciekawy wniosek… chyba jak na razie jedyny, bo jak
dotąd naukowcy na temat zony potrafią jedynie powtarzać, że nic nie rozumieją,
a ich teorie wzajemnie się wykluczają. GRU potraktowało problem zony jako
problem natury wojskowej, po raz pierwszy dokonana została analiza wszystkich
istniejących obszarów i ruchów przeciwnika. Wcześniej tego nie robiono, Stawka
Związku zajmuje się planowaniem wojny z Imperialistami, pozostawiając walki z
tworami Stawce polskiej, a ta nie miała potrzeby patrzenia całościowego. I
chyba zaczynacie domyślać się co nam wyszło?
- W Warszawie mówiliście, że ruchy tworów są skoordynowane…
- Cała aktywność, wszystkie wyrojenia hord, one są
połączone ze sobą w czasie, jakimś dziwnym schematem. Ataki następują
jednocześnie, czasem na niektórych kierunkach, czasem zmienne przesuwają się w
tę samą stronę. Schemat jest dla nas jeszcze niezrozumiały, im więcej danych
posiadamy, tym bardziej zbliżamy się do jego zrozumienia. Na chwilę obecną
jesteśmy pewni, że to wszystko stanowi element połączonych działań. Jest jednak
jedna zona, w której nie dzieje się nic. Co byście sobie pomyśleli, jako
żołnierz, gdybyście na froncie dostrzegli taki punkt w środku działań
wojennych?
- Sztab przeciwnika – Walter mógł wygłosić jedynie
oczywistą konkluzję.
- I jego główna baza – pokiwał głową Zachert. –
Nasuwa się oczywiście prosty wniosek, miejsce takie należałoby niezwłocznie
wyeliminować. Próbę taką podjęliśmy z łatwym do przewidzenia skutkiem. Działa
Warszawy oddały dwa strzały, oba rozmyły się gdzieś nad pasem mgły, nawet nie
doleciały dalej. Poświęciliśmy rakietę atomową i „Rewolucja” strzeliła nią z
orbity. I rakieta zniknęła po tym jak weszła w stratosferę…. Czołowi naukowcy
zostali zaprzęgnięci do zbadania możliwości przeniknięcia do tej zony i obawiam
się, że ta aktywność zwróciła czyjąś uwagę…
- Czyją?
- A kogóż by innego? Imperialistów. Tu na linii
frontu środkowopolskiego temat to dla was mocno egzotyczny, ale w stolicy
Związku, Moskwie, gdzie ludzie żyją zupełnie inaczej, z dala od zjonizowanej
atmosfery, a cybernetyczne zabawki imperialistów działają, ich siatki
szpiegowskie są czymś częstym. Gdy się o tym dowiedzieliśmy, dalsze działania
musieliśmy prowadzić w tajemnicy. O dziwo z pomocą przyszedł nie fizyk, nie
chemik, ani biolog lecz historyk. Młody akademik o nazwisku Popow, skojarzył,
że plan budowy metra sięgać miał daleko na południe.
- Co takiego? – zdziwił się Walter.
- No właśnie, nawet w LPKRR o tym zapomniano –
Zachert spoglądał nań uważnie. – Niestety, nie ostało się wiele archiwów z
tamtych lat, mimo iż większość tuneli budowano nie tak dawno temu. Ale
wydarzyło się to podczas pierwszej atomowej zimy, budowa prowadzona była więc
na akord, potem przyszła kolejna wojna i wielu ludzi zginęło, a część tuneli
uległa zniszczeniu. Potem metro rozwijało się już wyłącznie do środka i w głąb,
tworząc podziemną Warszawę. Popow doszukał się informacji na temat planu
przedwojennej budowy tej trasy. Ponieważ w zasadzie nie było żadnych innych
pomysłów, zadecydowano, aby Popow mógł skorzystać z naszych archiwów w zakresie
wiedzy o tamtym obszarze – uśmiechnął się. – Oczywiście młody akademik już nigdy
nas nie opuści, Uniwersytet Ludowy stracił obiecującego historyka, lecz my
zyskaliśmy zdolnego archiwistę. Dziwił was ten tunel? Już do niego dochodzę.
Popow skojarzył ciekawe informacje. Otóż wiecie co przed wojną znajdowało się
nieopodal miejsca, do którego zdążamy? Jedna z siedzib Prezydenta, tego przez
którego Polacy wszczęli całą tę awanturę. Miał ich wiele, w Otwocku, Natolinie, dlatego powiedziałem, że to
ironia, gdy tam trafiliśmy… Prócz prezydenta przebywali tam również członkowie
rządu, ambasadorzy Związku, marszałek Rokossowski. Osoby zagrożone bezpośrednio
przez imperialistów. Po objęciu władzy przez Przewodnika Narodów, zwiększono
środki bezpieczeństwa. W tym wypadku droga biegnąca na południe została
całkowicie zamknięta dla osób postronnych, ogrodzona i znalazła się w całości
pod strażą. To ta droga, którą chciałem podążyć, biegnąca przez las, ku rzece,
prowadząca bezpośrednio do rezydencji. Wojna z Polakami dała jednak władzy do
myślenia. W Warszawie budowano metro, a wszędzie powstawały schrony. Ktoś wpadł
na pomysł aby pociągnąć na południe również tunel, prosto do tej rezydencji.
- Tyle wiorst? Przecież to nonsens – stwierdził
Walter.
- Czyżby? – spytał Zachert. – Pewne przesłanki w
papierach marszałka Rokossowskiego wskazują, iż zgadzał się z tym zakresie z
przewodniczącym Radkiewiczem. Uważacie, że się mylili?
- Nie.
- Takie było myślenie w tamtych czasach i jak się
okazało, było bardzo przenikliwe. Władza przeniosła się w owym czasie w tamto
miejsce, gdy o Warszawę zahaczyła zima atomowa, a wszędzie kopano tunele,
zmieniając miasto w plac budowy. Nie dziwi mnie, że władze podjęły decyzję o
budowie takiego tunelu ewakuacyjnego prowadzącego ze stolicy. Oczywiście tunelu
tego nie ukończono. Zapewne dotarliśmy prawie do jego końca, w papierach
marszałka Rokossowskiego znalazła się wzmianka, iż tunel metra dociera już do
Kabat. Potem jak wiadomo przyszła wojna i poza podziemną Warszawą w okolicy nic
nie przetrwało… Jak widzicie więc, akademik Popow doskonale wykonał swoją
pracę. Opracowanie przez niego historii i topografii tej okolicy umożliwiło
zorganizowanie naszej wyprawy.
Przybyłem tu zachowując cel misji w tajemnicy, aby
uśpić czujność imperialistów, mając za zadanie zbadać czy tunel istnieje i daje
możliwość przedostania się na południe. Z badań LANu wiedzieliśmy, że mgła jest
jedynie barierą, za którą znajduje się środowisko zdolne podtrzymać życie. Nasi
naukowcy zaś byli przekonani, z racji wcześniejszych doświadczeń prowadzonych
na kukłach w kopalniach, że bariera ta może być wyłącznie powierzchniowa, a
ziemia być jej granicą. Pozostawało jedynie odnaleźć tunel. Bo niestety w
Moskwie nie istniały żadne plany budowy waszego metra, a w Warszawie jak wiecie
zostały zniszczone podczas wojny na powierzchni. Na szczęście Popow wskazał, gdzie
mogły przetrwać. I w ten sposób udałem się do Pułtuska. Moja misja była tajna,
jej celu nie znała nawet Stawka, posiadałem pełnomocnictwo nakazujące wykonywać
moje polecenia.. Bywałem na rubieży już wcześniej, nie patrzcie tak, przecież
nie sądzicie, że to mój pierwszy raz? Na Dzikich Polach wcześniej nie byłem. To
miała być prosta misja, zwłaszcza, że właśnie wybici zostali Polacy atakujący
od strony Radzymina. Poinformowano mnie o planowanym Odwecie i gromadzących się
Polakach.
Do Pułtuska poprowadziło mnie dwóch stalkerów.
Wynająłem ich w Podkordonie, zgodzili się być moimi przewodnikami, sądząc że
udaję się w poszukiwaniu rodowych pamiątek. Sami wiecie, że wyprawy na
zapomniane tereny są dozwolone, a przepustkę zdobyć dość łatwo. Stalkerzy nie
mieli mnie w poważaniu, ale niczego innego się nie spodziewałem. Nie wziąłem
jednak pod uwagę, że zbyt dobrze wcielę się w swą rolę, starszego mężczyzny
chcącego odnaleźć dom rodzinny. Gdy dotarliśmy do Pułtuska, odnalazłem
znajdujące się tam archiwum, do którego wywożono niegdyś kopie planów.
Oczywiście przez te wszystkie lata nikt go nie splądrował, kogóż by
interesowały stare papiery? Podziemna część zachowała się w bardzo dobrym
stanie i tam znalazłem to czego szukałem. Plan budowy warszawskiego metra
jeszcze z lat trzydziestych. Plan ten potwierdzał, że były dwie linie,
spotykające się we wsi Szopy Polskie. Wiedziałem gdzie szukać, pozostawało
tylko wrócić do Warszawy. Niestety w tym momencie zawiódł mój instynkt, chęć
utrzymania wyprawy w tajemnicy i ukrycie się pod maską starszego człowieka.
Maskirowka była zbyt doskonała. Gdy wpatrywałem się w mapę, stalkerzy
zaatakowali, chcąc zdobyć bogactwa starszego człowieka, któremu pozwolili żyć
licząc, że doprowadzi ich do jeszcze większych skarbów. Co to za nacja widzieliście
sami, kiedy polowali z zemsty na naszą kukłę. Cóż, to był ich błąd. Pierwszy
zapłacił za niego od razu. Drugi zdążył uciec z moją mapą. Nie wiedział, że w
torbie, którą zabrał był czujnik.
Resztę chyba znacie, dzięki odczytom podążałem za
nim, nawiązałem łączność ze Stawką, poleciłem wezwać z Moskwy oddział Adaszewa,
ruszyłem w ślad za stalkerem, nakazując odciąć mu drogę ucieczki. Wysłano do
mnie oddział, który był najbliżej. Zwróciłem wtedy na was uwagę, nie tylko
dlatego, że ocaliliście moje życie. W mej głowie uformował się plan,
zrozumiałem, że jedynie dzięki ludziom takim jak wy, świetnie znającym Dzikie
Pola, mam szanse przedostać się na południe. Zbieg okoliczności sprawił, że gdy
przygotowywałem wyprawę badając raporty i informacje pojawiła się wiadomość o
stalkerze, który sprzedawał zabytkowy obraz. Właśnie z tego kościoła. Wiecie co
było dalej. Czy zasłużyłem na wasze zaufanie, towarzyszu młodszy lejtnancie?
Chyba rozumiecie teraz, że po historii z tamtymi stalkerami, mając w perspektywie
imperialistów żywotnie zainteresowanych naszą misją, starałem się ukryć ze
wszelkich sił jej przyczyny?
Walter nie zdobył się na odpowiedź, pokiwał jedynie
głową.
- Oczywiście pozostaje to między nami, towarzyszu –
rzekł Zachert. – W mocy utrzymują się także słowa wypowiedziane przeze mnie w
Warszawie. Sprawcie się, a nagroda was nie ominie – uśmiechnął się, nie widząc
potrzeby powtarzania jaka jest alternatywa.
- Wiecie, że może nie udać nam dojść się na południe,
towarzyszu pułkowniku? – zapytał Walter.
- Nie jestem szaleńcem – odparł Zachert. – Mówiłem,
idziemy tak daleko jak się uda. Mam wrażenie, ze zbliżamy się do celu.
- Nigdy nie byłem w takim miejscu – powiedział
Walter. – Na rubieży zawsze wycofujemy się na granicy zjawisk takich, jak ta
noc i dziwnie zachowujące się zegarki. Nikomu nie udało się przeżyć.
- A my jak widzicie żyjemy – rzekł pułkownik. –
Walter, więcej wiary w komunistycznego człowieka, my naprawdę prędzej czy
później zapanujemy nad zoną. I dotrzemy do jej centrum. To tylko kwestia czasu.
A nasza wyprawa czas ten przybliży.
- Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co może tam nas
czekać – mruknął dowódca Szpicy. – Ale mam wrażenie, że nie jesteśmy na to
gotowi, nawet jeśli uda nam się tam dotrzeć.
- Nie odmówię wam słuszności, jeśli analogia ze
sztabem była dobra, to naturalną rzeczą jest zakładać, że oczekują na nas
przeważające siły wroga – zauważył pułkownik. – Ale wtedy naszym zadaniem jest
dokonać rozpoznania i ich oceny. Po czym wycofać się. A potem wrócić tu w sile
– to Waltera w zupełności przekonywało.
- Czy macie choć cień podejrzenia, czym może być to
coś, co koordynuje ruchy Polaków? Co stworzyło granicę południowej zony?
- Nie – Zachert pokręcił głową. – Nie będę was
zanudzał hipotezami naukowców, bo na niektóre szkoda tracić czasu. Część z nich
zakłada nawet, że to ślepa siła natury, ale analiza działań militarnych z
udziałem Polaków prowadzi raczej do wniosku natury strategicznej. Coś nas
sprawdza, szykuje się na nas, testuje nasze możliwości i zdolności obronne,
szuka słabych punktów.
- Co takiego?
- Wiecie gdzie jesteśmy? Czym były kościoły?
- Nie do końca – odparł szczerze, nie chcąc
powtarzać, iż miejscami zebrań reakcji.
- To dobrze. Pionierskie wychowanie wyeliminowało
całkowicie pewne przestarzałe idee. Burżuazyjni kapitaliści niewolili człowieka
pracy na różne sposoby. Jednym z nich było trzymanie go w niewiedzy i
ignorancji, tłumaczenie, że za niezrozumiałe dla nich zjawiska odpowiada co
innego niż nauka. Pozbawieni dostępu do wiedzy, niewychowani w dogmacie światłego
Makarenki, ludzie bali się ognia, burz, piorunów i chorób. Wierzyli, że ktoś
jest je w stanie wywołać i za nie odpowiada. I się go bali.
- To przesądy – stwierdził Walter.
- Właśnie. Światła epoka ludzkości się ich pozbyła.
Nad przyrodą panuje jedynie człowiek, zmienia ją i przystosowuje do swych
potrzeb, wraz z całym otaczającym go światem. Zrozumieliśmy to już dawno, to
siła komunistycznego człowieka i rewolucyjnego komunizmu. Nie boimy się
przekształcać świata, używać bomb atomowych do osiągnięcia celu. Władza należy
teraz do prostego człowieka. I tylko do człowieka, wyrwiemy ją z rąk
kapitalistycznych podżegaczy wojennych i korporacji pieniądza – uniósł się.
Jego oczy błyszczały, gdy mówił dalej. – Niegdyś ludzie żyli w ciemności, nie
wiedzieli, że sami są w stanie tyle osiągnąć. Nim nastał komunizm wierzyli, iż
siłą sprawczą jest istota zwana Bogiem.
- Bogiem?
- To ona miała odpowiadać za panowanie nad naturą i
trzymać ich w strachu. Był to oczywiście wymysł kapitalistycznej burżuazji.
Boga nie ma – rzekł Zachert. Po czym jego głos zmienił barwę – Dlatego
towarzyszu młodszy lejtnancie, jeśli tam na południu jest ktoś, kto odpowiada
za to, co dzieje się w zonach i w jakiś sposób sprawuje władzę nad Polakami
oraz innymi tworami, potrafi tę moc kontrolować, to wyrwiemy tę wiedzę z jego
rąk. Ukrywa się, trzymając nas w niepewności, niczym niegdyś kapitaliści swych
poddanych. W takim razie należy postąpić zgodnie z naszym życiowym celem.
Obedrzemy go z jego tajemnej władzy. A potem Boga zabijemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz