środa, 21 grudnia 2022

Rozdział 18

   SPIS TREŚCI

<< Rozdział 17

18.

Walter popatrzył na zegarek. Wskazywał siódmą rano. Wstał i podszedł do drzwi prowadzących na zewnątrz, następnie je pchnął. Wciąż panowała za nimi ciemność. Był mocno zmęczony, niczym po nieprzespanej nocy.

- Powinien wstać już świt – rzekł. – Nic się nie zmieniło. Może, jeśli się cofniemy, znajdziemy się znowu w blasku dnia.

- Nie widzę na razie powodu, by zawracać – odparł Zachert, oddychając świeżym zimnym powietrzem, jakie wdarło się do pomieszczenia. Latarka zamigotała, dając znać, że kolejna bateria dobiega końca swego żywota. – Skoro dotarliśmy już tutaj, możemy spróbować przejść dalej. Jeśli okaże się, że fizyka i chemia zmieniają się w sposób charakterystyczny dla centrum zony, zawrócimy. Jakieś rekomendacje, towarzyszu młodszy lejtnancie?

- Nie – pokręcił głową Walter. – Powiedziałbym, że z taktycznego punktu widzenia nie zalecałbym pójścia dalej. Nie słyszałem o kimś, kto byłby w takiej sytuacji jak my i przetrwał pośród tego typu zjawisk.

- Nie macie racji – rzekł Zachert. – Po prostu nie macie dostępu do pewnych informacji. Wpływ zony na ludzkie organizmy badany jest od dawna, czy to dzięki kukłom, czy zekom. Jak myślicie, w jaki sposób opracowaliśmy inhibitory? Istnieje pewna granica, po minięciu której zmieniają się wszystkie stałe i biologiczny organizm nie jest w stanie funkcjonować. Dlatego przodem puścimy kukłę. Wiem, że nie pochwalacie tego, ale to skuteczny sposób. Być może do tego nie przywykliście.

- Nie słyszałem wcześniej o kukłach.

- To kategoria zwierząt o nieco wyższej inteligencji, która utraciła prawo do bycia człowiekiem. Używamy ich często w Akwarium. Wasza Informacja Wojskowa także tak czyni, jak myślicie, co dzieje się z tymi, którzy nie zasługują na reedukację? Po prostu taka informacja nie była dla was przeznaczona. Odpowiednio warunkowana kukła jest idealnym obiektem doświadczalnym na różnych polach – Walter zagryzł wargi. – Ale zmieńmy temat. Widzę, ze ten wam nie leży, to jasne, że żołnierz bardziej dąży ku tematom militarnym. Co radzicie, ruszać stąd?

Walter przyjrzał się mapie, na której znajdowało się coś, co go bardzo niepokoiło.

- Towarzyszu pułkowniku – powiedział. – Nie będę ukrywał, ze odczuwam znaczne zmęczenie, zapewne ma to związek z porą dnia w tym miejscu i upływem czasu. Zalecałbym odpoczynek, lecz cała moja natura sprzeciwia się pozostawaniu pośród tej nocy. Nie wiem jak ona oddziałuje. Lecz musimy być wypoczęci, bo przed nami prawdziwy problem.

- Mianowicie?

Walter postukał w mapę i wskazał palcem.

- Na naszej trasie leży cmentarz.

Zapadła ciemność, latarka zgasła i już się nie zapaliła.


W rezultacie dał sobie chwilę odpoczynku widząc, że Tamara i pozostali obudzili się wypoczęci, choć według niego spali nie dłużej niż godzinę. Zmienił warty, ustalił z Zachertem zegarową godzinę odejścia na pierwszą po południu, wydał inne niezbędne polecenia i poszedł spać. Tym razem nie miał snów, nawet takich, które zapomniałby po przebudzeniu. Gdy wstał otrzymał zastrzyk z inhibitora, wypił dawkę endorfin zaprawioną tabletkami neurokofeiny, a od Markiewicz otrzymał dawkę komponentu regulującego farmakologicznie biochemię organizmu. Polecił gotować się do wymarszu i wyszedł na zewnątrz. Rozmyślał o rozmowie z Zachertem, którego odpytał dodatkowo na okoliczność przesłuchania Rudego.

- Macie rację, zaufanie to podstawa – rzekł pułkownik – Ale chyba rozumiecie, już z jakiego względu ukrywałem informację na temat przejścia przez tunel. Dopuściłem was do informacji o strategicznym znaczeniu, chyba nie muszę tłumaczyć co ona oznacza?

- Nie – powiedział Walter podejrzewając, że pułkownik może mieć na myśli konsekwencje idące dużo dalej, niż wynikające ze zwykłych zasad zachowania tajemnicy. Nie kontynuował jednak tematu.

- Powiem wam jak kukła przeszła przez tunel, choć informacja ta była świetną przesłanką, by chronić uczestników tej wyprawy przed pewnymi nierozsądnymi możliwościami.

- Co macie na myśli?

- Ufacie każdemu, Walter?

- Towarzyszu pułkowniku…

- Wiem, odpowiedź może być wyłącznie negatywna – zgodził się Walter. - Czujność to postawa jaka winna charakteryzować każdego komunistę. Nie można ufać nikomu, jak uczy przykład Pawki Morozowa. Ja nie ufam nikomu jeszcze bardziej niż gorliwy komunista, nie wykluczam, że prócz zwykłej ludzkiej nieudolności i błądzenia, za pewnymi zachowaniami kryć się może imperialistyczny wróg. Nawet tutaj.

Na twarzy Waltera wyraźnie odmalowało się niedowierzanie.

- Nie wierzycie mi? Niesłusznie- uśmiechnął się pobłażliwie Zachert. – Ufacie każdemu członkowi tej wyprawy?

- Wiecie dobrze, że nie.

- Na pewno, kwestię braku pewnej dozy zaufania do mnie, Suworowa i specnazu już sobie wyjaśnialiśmy. Towarzyszka Markiewicz została wybrana przeze mnie osobiście, niech to da wam do myślenia, że w mojej opinii jest osobą godną zaufania. Chodziło mi raczej o wasz oddział. Ten sam, o który tak dbacie, którego tak bronicie, na który nie chcecie donosić. Powiedzcie jesteście pewni każdego żołnierza? Nie było żadnych prób buntu od wejścia do zony? Nikt nie wykazywał się odmienną postawą? Wbrew temu co wam się wydaje, naprawdę możemy stać w obliczu imperialistycznego sabotażu…

- Problemy z dyscypliną rozwiązuję na bieżąco, towarzyszu pułkowniku – odparł Walter. – A wiele zachowań, nie tylko moich ludzi, złożyłbym na karb zaburzonej biochemii organizmu.

- A prawda, biochemia. Dobrze, że mamy tabletki towarzyszki Markiewicz – zauważył Zachert.

Walter przytaknął.

- Wracając do stalkera – zmienił temat. – Był już w tym kościele, zabrał obraz. Słyszałem, że mówił o ciemności, miał jakieś użyteczne informacje?

- Kiedy kukła tu była to zjawisko nie zachodziło – rzekł Zachert. – Za życia, jako człowiek, nie był wcale taki durny. Dotarł tu za trzecim razem, jak to stalker, szedł przez mury i ugory, skradał się. Gdy odkrył przejście po raz pierwszy trafił do Natolina, za drugim opróżnił pałac, za trzecim przyszedł sprawdziwszy gdzie może być coś wartościowego. Znalazł na bazarze Różyckiego stary przewodnik, dowiedział się o kościele w Powsinie. Przyszedł w poszukiwaniu złota, nie znalazł monstrancji, ale zabrał obraz. Wtedy zaczęły się jego kłopoty – uśmiechnął się. – Wot i świętokradca poniósł karę, jakby kiedyś powiedziano.

- Zatem nadal nic nie wiemy o tej ciemności – mruknął Walter.

- Nie zapytacie o tunel? – zmrużył oczy Zachert.

- A odpowiecie? – zapytał Walter. – Przyjmuję do wiadomości, że wiedza może nie być przeznaczona dla innych ze względów bezpieczeństwa. To oczywiste, nie musieliście tego uzasadniać.

- Cieszę się, towarzyszu młodszy lejtnancie – rozpromienił się pułkownik. – Mimo waszych odchyleń nigdy nie wątpiłem, że jest z was prawdziwy komunista. Powiem wam, to będzie kolejna przesłanka na drodze do obopólnego zaufania, wynikająca także z innej przyczyny.

Ze swojego plecaka wydobył i położył na stole metalowy przedmiot. Światło zmienionej niedawno baterii zadrgało wraz z latarką.

- Co to jest?

- Granaty Mazura – powiedział Zachert. – Zostały mi dwa. Odepnijcie je, będzie wam łatwiej dwiema rękami, chcę żebyście jeden mieli. To dowód mojego zaufania do waszej osoby.

Walter sięgnął po granat, zważył go w ręku. W dotyku metal był chłodny.

- Nie bójcie się, zadziała – rzekł pułkownik. – To nie jest skomplikowane urządzenie elektrotechniczne. On wyzwala impuls elektromagnetyczny dzięki naszej zaawansowanej technice elektromechanicznej.

- Nie do końca rozumiem.

Zachert westchnął.

- Dzięki wam sobie coś uświadomiłem – rzekł. – Straciliśmy już czwórkę ludzi. Nie wiem co wydarzy się dalej. Kolejną ofiarą tej wyprawy mogę stać się choćby ja. Zamierzam więc szanse powodzenia tej misji rozłożyć po równo. Któryś z nas musi doprowadzić ludzi z powrotem. Ten granat może w tym pomóc, jeśli trafimy na kolejne twory, chcę żebyście dysponowali możliwością walki – nachylił się w stronę Waltera. – Zdajecie sobie sprawę, jak istotnym jest przekazanie informacji na zewnątrz na temat naszych odkryć? Choć nie pozostawiłem celowo opisu sposobu przedostania się przez mgłę, aby zapiski nie wpadły w ręce imperialistów, informacje, które przyniesie ta wyprawa, postawią Drugą Armię na nogi. Pokonanie twora w tunelu będzie proste przy użyciu ognia i prądu, a wkrótce Natolin stanie się bazą wypadową. Jesteśmy tylko zwiadem, który sprowadzi tu siłę w postaci armii. Z czasem znajdziemy sposób by rzucić tu tanki.

- Nie uważacie pułkowniku, że pora zawrócić już teraz? Albo posłać kogoś z informacjami?

- Nie – powiedział Zachert. – Nie uważam. Sytuacja jeszcze do tego nie dojrzała.

To ostatnie Walterowi bardzo się nie podobało. Zresztą nie tylko to, w całej historii opowiedzianej przez pułkownika było zbyt dużo dziur. Musiał jednak przyznać, że wszystko było w dużej mierze logiczne, a Zachert uczciwie uprzedził go, że nie może powiedzieć mu wszystkiego. Dotknął ręką granatu Mazura, który stanowił przekonujący argument. Podobnie jak zdradzenie przez Zacherta sposobu przejścia przez tunel. Rudy chodził w zonę parami, stąd pierwsze zejście do tunelu odbył z kolegą, niejakim Gawroszem. Ocalił go przypadek, stary hełm wojskowy, na którym nosił czołówkę. Miał go na sobie w tunelu i dostrzegł, jak z sufitu na Michaiła spada macka i dobiera się do jego głowy. Michaił tego nie widział, cały czas mówił do Rudego, do którego twór nie był się w stanie dobrać. Okazał się nieczuły na kule a hełm stanowił dlań zaporę nie do przebycia. Rudy zwalczył panikę i zostawił Michaiła, który zapadał się na jego oczach wysysany przez twora. Poszedł dalej. Gdy wracał obładowany łupami, twór drzemał, być może nażarty posiłkiem, a być może wciąż go nie dostrzegał. Za drugim razem ledwo uszedł z życiem, twór czuł go i próbował dopaść, jednak chroniona hełmem głowa sprawiła, że przetrwał. Być może hełm sprawił, że jego mózg był ekranowany. Wrócił, puścił przodem schwytanego królika, jednak twór nawet się nim nie zainteresował. Wówczas żądza zysku sprawiła, że Rudy postanowił zainteresować twora czymś innym. Ludźmi. Walter nie czuł do niego sympatii, pozbawił życia dwóch stalkerów i dwóch specnazowców, zasługiwał na to, aby samemu stać się ofiarą istoty w tunelu. Jednak to, co uczynił mu Zachert wykraczało poza kres jego akceptacji.

- Hełmy – pokręcił głową z niedowierzaniem. Gdyby nosili je tak jak kompanie wojenne Zmechdywizji, problem nawet by się nie pojawił.

Historia pułkownika miała zbyt wiele dziur. Na razie jednak Zachert nieco Waltera uspokoił, nawet jeśli jego obsesja dotarcia do centrum zony była mocno niepokojąca. Lecz Zachert jak sam przyznał był mistrzem maskirowki, zmieniał oblicza jak rękawiczki, świetnie się kamuflował. Jego prawdziwsza natura była paranoiczna i podejrzliwa, wyszła na jaw w tunelu, gdy wziął Waltera za agenta tamtych, imperialistów. Za tymi maskami coś się kryło, a pułkownik cały czas odgrywał teatr.

Nieopodal muru wartę pełniła teraz Nadieżda, rozmawiająca o czymś z Głuchowskim. Zagadką było jak udało mu się skłonić ją do wypowiedzenia przez niego jakiegoś słowa, ale gdy usłyszał jej śmiech, poczuł ukłucie. Posłał oboje do środka, każąc im przygotować się do ruszenia w drogę. Spojrzał w kierunku cmentarza, ukrytego w ciemności, której nie rozświetlało żadne światło. Więc przeczucie nie myliło Wszoły. Coś tam rzeczywiście było i czekało pół wiorsty od nich.

Z kościoła wyszli jego ludzie, a wraz z nimi Markiewicz. Odwrócił się i otaksował szybko wzrokiem ich wyposażenie oraz wygląd. Jakby przywołani do porządku, zaczęli odruchowo poprawiać mundury. Stanęli w szeregu, nieopodal nich kobieta.

- Gdzie specnaz? – zapytał.

- W środku – odparł Czeczen. – Towarzysz pułkownik czyni im uwagi, na temat stosunków między obywatelami bratnich republik. Poprosił abyśmy zaczekali na zewnątrz.

- Ładny nóż, tawariszcz lejtnant – odezwał się nagle Wszoła. Pozostali spojrzeli na to, co Walter miał zatknięte za pasem, a o czym zdołał już zapomnieć.

- To dar w imieniu przyjaźni między obywatelami bratnich republik – powiedział.

- Sądząc po twarzy towarzysza sierżanta, przyjaźń została zacieśniona szczególnie mocno – rzuciła sarkastycznie Nadieżda.

- Szeregowy Suworow zgodził się, że nic bardziej nie oczyszcza atmosfery niż drobny upominek – odparł. – Zapewniłem go, że atmosfera jest całkowicie oczyszczona, czy to jasne?

- Tak jest, tawariszcz lejtnant – powiedzieli, podchwytując okrzyk Czeczena. Tamara nie do końca rozumiała co zaszło, a przekaz zrozumiała jedynie częściowo. Wszoła popatrzył na Waltera z podziwem, Czeczen skinął głową, a w oczach Nadieżdy od kiedy ujrzała nóż malowało się niedowierzanie.

- Towarzyszko Markiewicz, wydaliście wszystkim tabletki?

- Nie, część była na warcie... – podała tabletki Czeczenowi i Nadieżdzie.

- Chcę zobaczyć jak je połykacie – powiedział zimno Walter. Oboje włożyli je do ust i sięgnęli po manierki, popijając.

- Szeregowy Okuniewa, otwórzcie usta – polecił.

Nadieżda spojrzała nań z gniewnym błyskiem w oku, po czym ponownie wypiła z manierki. Następnie otworzyła usta, unosząc język do góry. Pokiwał głową.

- Dla waszej wiadomości, wiem w jaki sposób przejść przez tunel – powiedział myśląc, ze wystarczy jedynie założyć hełmy znajdujące się w natolińskim schronie. – Poznałem także nieco szczegółów na temat tej wyprawy.

- Kiedy wracamy, tawariszcz lejtnant? – zapytała Tamara, a w jej głosie słyszalna była częściowa ulga.

- Jeszcze nie teraz. Na razie idziemy do przodu. Dopóki nie padnie rozkaz odwrotu.

Popatrzył raz jeszcze na swoich ludzi. Widział uczucia malujące się na ich twarzach i spojrzenie Zinajdy Markiewicz. Drzwi kościoła otworzyły się, pojawił się w nich Zachert, a za nim specnazowcy. Suworow trzymał się z tyłu, jego twarz wyglądała niezbyt ciekawie. Chwilę później ukazał się Diakow wiodąc Rudego, wyglądającego jeszcze żałośniej niż w dniu wyruszenia z Natolina.

- Towarzysze, dla waszej informacji, podążamy dalej tą drogę. Pół wiorsty stąd jest cmentarz – zaczął Zachert. Członkowie oddziału Szpica w większości zaklęli. Markiewicz zamknęła oczy – Wyjaśniłem już oddziałowi specnazu co się z tym wiąże, wszyscy wiecie, że czynniki łysenkogenne tworzą nowe życie i ożywiają martwe. Nie widzę możliwości pójścia inną trasą, na zachód są ugory, gdzie mogą czaić się glisty, na wschodzie bagna. Spróbujemy minąć ten cmentarz, w najgorszym wypadku wracając do kościoła. Czy to jasne? Towarzysz młodszy lejtnant ma zapewne parę słów do dodania.

Walter chrząknął.

- Nie strzelać bez rozkazu. Celować w głowę. Krótkimi seriami. Jeśli nie pomoże, odstrzeliwać nogi. Ogień otwieracie zmianami, mówię do was towarzysze ze specnazu. Idziecie parami, nie mieliśmy czasu przećwiczyć wspólnie taktyki, strzelacie dopiero gdy uczyni to członek Szpicy. Przodem Diakow w parze ze mną. Następnie Wiśniewska i Wroczek. W środku Wszoła i Głuchowski. Na końcu Czeczen. Cmentarz jest z lewej strony, na prawej flance z przodu, ubezpieczenie Okuniewa, pośrodku towarzysz pułkownik i towarzyszka Markiewicz, trzyma się z dala od walki. Suworow ubezpieczacie flankę i pilnujecie prawej strony oraz tyłów. Tempo marszowe. Podczas przejścia latarki używa Diakow jako prowadzący i Wszoła pośrodku. Dobra wiadomość jest taka, że jeśli zachowamy spokój i ciszę, być może uda nam się minąć ten teren, nie jest też powiedziane, że coś tam jeszcze pozostało – w to akurat wątpił. – Czy to jasne?

- Tak jest, tawariszcz lejtnant – odetchnął głęboko.

- Noże w gotowości, przygotujcie się także na możliwość szybkiego biegu.

- Z jakiego powodu? – zapytał Zachert.

- Towarzyszka doktor Markiewicz uprzedzała mnie wczoraj, że nasza broń może nie zadziałać. Fizyka może na to nie pozwolić – wyjaśnił Walter.

- No świetnie – zirytował się Czeczen. – W takim razie czym mamy ich przyjąć?

- Ciepłym słowem, Dżazijew.

Mina Markiewicz mówiła wyraźnie, że są też gorsze możliwości, Walter nie chciał wnikać w to czy broń będzie wybuchać, czy po prostu zmieniać stan skupienia. Na szczęście nie była Grzegorzewskim i nie próbowała się tym chwalić.

- Może strzał próbny? – zapytała Tamara.

- Nie ma sensu, jeszcze przyciągniemy coś, z czym nie chcielibyśmy mieć do czynienia, albo obudzimy to, co czeka na cmentarzu – powiedział Zachert. – Po za tym warunki w tej ciemności się zmieniają, pamiętajmy jak zapadała. Dalej może być inaczej.

Bardzo chcesz dotrzeć na południe, pomyślał Walter. W kieszeni rozgniótł otrzymaną od Markiewicz tabletkę, decydując się jej nie połykać.

Gdy ruszyli zegarki pokazywały trzecią. Dzień wciąż nie nadszedł.

 

Noc panowała nad światem, gdy podążali porośniętą trawą, brukowaną drogą. Przodem szedł skulony stalker, za nim Diakow, który łańcuch zaczepił o swój pas, a w rękach trzymał karabin. Nikłe światło latarki rzucało poblask na tory kolejki, którymi podążali. Źródło światła było jednak rozproszone i wątłe. Musieli z niego skorzystać, mrok zgęstniał w stopniu uniemożliwiającym dostrzeżenie czegokolwiek nawet wychowankom metra. Po lewej stronie drogi znajdowała się Nadieżda, jednak jej karabin snajperski był pośród nocy nieskuteczny, gdy nie potrafiła zauważyć niczego na odległość dalszą niż kilka sążni. Mogła jedynie stąpać ostrożnie przez ciemność i nasłuchiwać. Posuwali się w milczeniu i powoli, nie widząc znajdującej się przed nimi drogi. Napięcie Waltera wzrastało, mimo iż nie zaobserwował żadnego ruchu. Stopniowo narastał dźwięk buczenia, dochodzący z miejsca, w którym mieścił się cmentarz.

Minęli ostatnie domy i przed nimi znalazł się niski mur z czerwonej cegły, za którym niepodzielnie panował mrok. Walter wysunął się naprzód, mijając z prawej strony Diakowa. Stalker przygiął się do ziemi i zaczął dygotać, a Walter poczuł jak jeżą mu się włosy. Powoli zaczynała ogarniać go panika, oddychał coraz ciężej. Zadrżały mu ręce. Zacisnął zęby i uczynił kolejny krok naprzód. Rudy upadł i nie wstawał. Gdy Diakow szarpnął łańcuchem, usiłował poczołgać się naprzód. Specnazowiec nie kwapił się, by podążyć za nim, latarkę kierował nisko ku ziemi, odwracał głowę od cmentarza. Walter także nie potrafił spojrzeć w tamtą stronę, ogarnął go olbrzymi lęk. Coś tam na niego czekało, serce ciemności, szepczące wprost do jego głowy. Z kolejnym krokiem omal się nie przewrócił. Nie potrafił zdobyć się na to by pójść dalej, wiedział, że nadchodzi chcąca go pożreć noc. Pragnął jedynie położyć się na ziemi i skulić, schronić i zaczekać na nieuchronny los.

Kolejny krok uczynił już tylko i wyłącznie siłą woli. Potknął się i upadł, nie marzył o niczym więcej, niż o pozostaniu w tym miejscu na zawsze. Karabin wbijał mu się w brzuch, przekręcił się na plecy i ujrzał nieskończoność.

Nad nim rozpościerało się morze gwiazd, były ich miliardy. Nigdy wcześniej nie widział takiego widoku, niebo nad światem od zawsze pokrywała niska warstwa chmur, nagrywane na „Rewolucji” i pokładach wostoków filmy i zdjęcia oddawały jedynie pustkę ciemnego kosmosu. Tutaj płonął olbrzymią liczbą małych światełek, zapalonych na niebie niczym małe punkciki, zgrupowanych w małe i duże skupiska. Niektóre z nich świeciły nadzwyczaj jasno, inne miały niebieskawe kolory, wiele z nich sunęło po nieboskłonie. Niektóre z nich gasły, był w tym jakiś symetryczny porządek i brak przypadkowości, gdy światła znikały. Zamknął oczy. Lęk i paraliż nagle zniknęły, uniósł się i spojrzał na drogę. Przed nim wił się na ziemi stalker, za nim leżał Diakow, pozostali wciąż usiłowali iść naprzód, a ich ruchy były mocno spowolnione. Dostrzegał jedynie niektórych, idących w blasku latarek. Tamara widoczna w świetle latarki Wszoły wyglądała jakby zastygła nie będąc w stanie się poruszać, dopiero po chwili do Waltera dotarło, że wciąż się przemieszcza, ale czyni to w sposób tak wolny, iż prawie niewidoczny.

Obok niego z ciemności wypadła Nadieżda, osuwając się na kolana. Na jej czole widoczny był pot. Walter chwycił ją za mundur i pociągnął do góry. Złapała go i przez chwilę mocno trzymała, z trudem łapiąc oddech. Wreszcie cofnęła się i rozejrzała.

W gwiezdnym świetle ciemność ustępowała. Stali nieopodal bramy prowadzącej na cmentarz, za którą coś trzaskało i buczało, a noc wlewała się do środka wirem, kręcącym się gdzieś za murem. Nie byli w stanie patrzeć w tamtą stronę, odwrócili wzrok w kierunku, z którego przyszli. Walter zapalił latarkę kierując jej światło w stronę pozostałych i zaczął nią machać. Nie był jednak w stanie wydobyć z siebie słowa. Zachert go dostrzegł i z wysiłkiem ruszył do przodu, zaś Tamara szła w kierunku Diakowa, lecz ich ruchy były nadal bardzo wolne. Walter chwycił za rękę Nadieżdę i uniósł ją wysoko w górę, pokazując pozostałym. Następnie ją opuścił i powtórzył to raz jeszcze. Spojrzał na nią, po czym pokazał jej stalkera. Pokręciła głową. W pełni ją rozumiał, także nie miał ochoty wracać w miejsce, gdzie przed chwilą się znalazł. Po chwili, wciąż odwracając głowę od bramy cmentarza, zaczęła się przesuwać w stronę Rudego.

Tamara zrozumiała, co Walter chce jej przekazać. Na kolanach podążała do Diakowa, a Głuchowski trzymał się tuż za nią. W świetle latarki Wszoły dostrzegł Markiewicz, która chwyciła Głuchowskiego. Wszyscy zbliżali się do siebie, by chwycić się za ręce. Jedynie Zachert stał z boku, gdy Walter poświecił na niego latarką dostrzegł, iż wyprostowany wyciąga rękaw szynela z ukrytym wewnątrz kikutem w kierunku cmentarza.

Nadieżda przesunęła się, po czym sięgnęła ręką w ciemność, przypadając ku ziemi. Chwyciła stalkera, nie była jednak w stanie go pociągnąć. Uczynił to więc Walter, wciąż trzymający ją za rękę, szarpiąc ją mocno w swoim kierunku. Łańcuch ruszył Diakowa, za którym podążyli pozostali. Kosztowało to wiele czasu, nim wszyscy znaleźli się obok Waltera, walcząc z paniką i lękiem.

Nikt nie spojrzał w kierunku cmentarza, skąd dochodził coraz głośniejszy dźwięk przypominający wyładowania elektryczne. Walter nie mógł się do tego zmusić, znowu rozbolał go kark, a niedziałający wszczep przypomniał o sobie. Z wysiłkiem wyciągnął linę z plecaka siedzącego poniżej Czeczena, dając ją Dżazijewowi. Wciąż nie potrafił wypowiedzieć choćby jednego słowa, ale tamten zrozumiał. Obwiązał się liną, podając ją Suworowowi, zwijającemu się u jego stóp. Lina zaczęła wędrować do przodu, aż chwycił ją Walter, dając Nadieżdzie. Pomógł dziewczynie wstać i spojrzał na Zacherta, który nie potrzebował pomocy. Sam wyszedł z ciemności i stanął przy nich, jako jedyny spoglądał w kierunku tego, co wydawało coraz głośniejsze odgłosy. Złapał linę stając za Walterem. Ten klepnął Nadieżdę w ramię, a ona ruszyła do przodu. Szereg zakłócał jedynie stalker, usiłujący na swym łańcuchu podążyć jak najdalej w lewo, z dala od narastającego dźwięku. Zachert ściągał ich jednak w prawo, w kierunku cmentarza. Walter odwrócił się i spojrzał na niego, omal nie zamierając. Oczy pułkownika zdawały się być czarne, niczym otaczająca ich noc. Potrząsnął głową i dostrzegł, że twarz Zacherta wygląda normalnie, a niepokojąca wizja zniknęła. Skupił się na Nadieżdzie, która dotarła do kamiennej płyty. Po prawej stronie, w zarośla odchodziła ścieżka, w której zdawał się znajdować olbrzymi metalowy słup, wygięty jakąś potworną siłą, przypominający nieco w kształcie krzyż. Walter po chwili uświadomił sobie co może to oznaczać. Po tej stronie drogi mieli następny cmentarz, zapewne zbiorową mogiłę. Gdy wytężył wzrok zobaczył, że w ciemności pod krzyżem coś zdaje się  poruszać. Pchnął Nadieżdę do przodu, świecąc w tamtym kierunku. Nie mylił się, w ciemności przemieszczały się jakieś sylwetki, krążąc wokół metalowej konstrukcji. Gdy światło padło na kamienną płytę dostrzegł na niej jakieś litery. Niegdyś zapewne znajdował był tu wykuty napis, który został pieczołowicie zatarty. W jego miejscu ktoś napisał białą farbą polską literę P zaopatrując ją w dwa ogonki odchodzące łukiem ku górze, zakończone haczykami. Poniżej widniał napis „Mrok zwycięży”.

Lina naprężyła się i szarpnęła, a on ruszył w ślad za Nadieżdą, lecz Zachert pociągnął go znowu w tył. Szedł w kierunku cmentarza, od którego bił blask ciemności, trzaskającej i wyjącej, odpychającej i przyciągającej jednocześnie. Walter trzymał się liny, gdy doznał znowu ataku lęku i omal nie przypadł do ziemi. Tym razem spojrzenie w niebo nie pomogło, gwiazdy wciąż tam były, lecz zdawały się patrzeć wprost na niego. Pociągnął Zacherta ku sobie i z przerażeniem spostrzegł wokół nich jakieś twory. Dostrzegł, że tuż przy nich materializuje się w ciemności jakiś inny rodzaj istoty, przypominający mu kogoś wyglądem. Zdawało mu się, że ma długie włosy i dziwaczny strój, na którym zauważył na wysokości jej piersi cztery polskie litery, jej palce rozczapierzały się niczym długie sztylety, a oczy płonęły jasnym blaskiem. Waltera zupełnie zignorowała. Pułkownik wyciągnął rękę, usiłując złapać istotę, a wówczas Walter pociągnął go ku sobie, równie bezceremonialnie jak Diakow szarpał stalkera. Rzucił się do przodu za Nadieżdą. Istota zawyła gniewnie i zdawało mu się, że krzyczy to niego by nie robił tego co właśnie uczynił. Potem stracił ją z oczu.

Nagle zrobiło się nieco jaśniej. Otaczająca ich noc zdawała się znikać, ustępując miejsca światłu dnia. Walter zebrał myśli, przypominając sobie, że nosi karabin. Chwycił go i wycelował do tyłu, oświetlając latarką pozostałych. Ciemne sylwetki bladły, zaczynały znikać, im bardziej się od nich oddalał. Zdawały się rozpływać w szarudze. Nie potrafił powiedzieć co robiły, niektóre zdawały się na nich patrzyć, inne cofały się do metalowego krzyża, który na jego oczach zaczął się prostować, a metal znowu pionowo sięgał ku niebu, zdawało mu się, iż wokół niego płoną światełka, po czym nagle rozpadł się w pył. Postać o jasnych oczach zniknęła, jak gdyby nigdy jej tam nie było Przestał patrzeć do tyłu widząc, iż Zachert idzie za nim bezwolnie, trzymając się liny, a za nim podążają pozostali.

Na cmentarzu rozległ się huk i trzask, napłynęła stamtąd fala grozy sprawiając, iż omal się nie przewrócił, przez chwilę chciał uciec jak najdalej, od tego co tam szeptało, wzywając go do siebie, będąc nieludzkim mrokiem, pozbawionym rozumu. A potem nagle wszystko rozbłysło i wszedł w światło.

Mrugał gwałtownie oczami, rozglądając się wokół. Stał przy rozstaju dróg, pośród wyschniętych zarośli i trawy. Na wprost niego znajdował się zrujnowany dom, porośnięty szarą roślinnością. Niebo nad nimi miało kolor stalowoszary, w oddali zaś fioletowy. Przed nimi na torach stał zardzewiały wagon kolejki, poprzedzany rozpadającą się lokomotywą. Czuł się kompletnie zagubiony, jak w Natolinie, po ucieczce z tunelu i wyjściu na powierzchnię. Obok była Nadieżda, która otrząsnęła się pierwsza, podeszła do wagonu, zaglądając szybko przez okna. Usiadła na schodku i sięgnęła po skręta. Zapalniczka zaskoczyła za pierwszym razem.

Gdy popatrzył w tył zauważył, że byli tam wszyscy. Stali, równie zagubieni jak on, rozglądając się wokół, niczego nie pojmując. Niektórzy opadli na kolana, inni kręcili w niedowierzaniu głowami. Za nimi rozciągał się zwyczajny świat, nie było nigdzie widać ciemności, zmierzchu ani mroku. Była za to droga, bruk przechodził nagle w asfalt a tory znikały. Był też cmentarz, ukryty za wysokim murem, pokrytym tynkiem, którego tam wcześniej nie było. Po prawej stronie za zaroślami znajdował się wysoki metalowy krzyż. Obraz falował. Za cmentarzem znajdowały się domy, ich ściany były kolorowe, a dachówki pomarańczowe. To nie było miejsce, z którego przybyli. Walter schylił się i uniósł kamień, po czym rzucił w kierunku tego obrazu. Nie było to najmądrzejsze, lecz uczynił to bez zastanowienia. Gdy kamień wpadł w powietrze nad asfaltową drogą miraż ustąpił, rozwiał się niczym dym. Nagle przed ich oczami ukazały się płomienie i leżące na pustyni wraki olbrzymich maszyn. Niektóre z nich jeszcze płonęły, w niebo bił czarny dym. Metalowe części leżały poskręcane, dało się jednak zauważyć, że stanowiły fragmenty potężnych machin wojennych. Walter nigdy wcześniej nie widział takich konstrukcji, nie posiadały topornego wykonania i potężnych metalowych pancerzy, były pełne metalowej elegancji, kąty proste zastąpione zostały przez liczne elipsy pozbawione śladów spawania. Przypominały tanki, choć nie mógł dostrzec nigdzie odnóży kroczących, jednak metalowe jaja przypominały mu ich kabiny. Z boków wyrastały metalowe igły, podobne do luf karabinów. Każdą z nich ozdabiała czerwona gwiazda. Na pobojowisku znajdowały się także dymiące i martwe wielkie istoty, jakich nie widział nigdy wcześniej. Dostrzegał ciała w dziwnych pancerzach, a także inne, pokryte zieloną skorupą. Ta wizja także się rozwiała. Teraz przed nimi pojawiła się zarośnięta brukowana droga, wraz z torami kolejki, niski, wykonany z czerwonej cegły mur cmentarza, na którym dostrzegał wywrócone krzyże. Nic nie odpychało jego wzroku. Nie zamierzał, sprawdzić jaka pora dnia tam panuje, ani co je wywróciło. Z drugiej strony drogi stał wygięty od temperatury krzyż i płyta, na której Walter dostrzegał polskie litery. Świat pod stalowoszarym niebem w pełni dnia, codzienność Dzikich Pól.

- Co to było? – zapytała Markiewicz.

- Chyba to my powinniśmy towarzyszce zadać to pytanie – mruknął Walter.

- Zmienna żywiąca się czasem i przestrzenią, jak to mówił towarzysz Grzegorzewski – odparła po chwili. – Nie potrafię odpowiedzieć. To co nas spotkało to niestała fizyka.

- Do tej pory jeszcze nikt nie przeżył zmiennej. – powiedział Walter.

- Może to nie była zmienna.

Zachert wciąż stał tyłem do nich, wpatrując się w miejsce, z którego przyszli. Nagle, nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać ruszył do przodu. Uczynił kilka kroków i zatrzymał się przed murem cmentarza. Gdy się odwrócił Walter dostrzegł, że trzyma się za rękę ukrytą w rękawie szynela.

- Nadal jest dzień – powiedział w zadumie. – Cokolwiek to było, już zniknęło.

- Nie nasze zwiezdy – rzucił Suworow. Po utracie kilku zębów mówił nieco niewyraźnie.

- Co powiedzieliście? – zapytał Walter.

- To, że gwiazdy nad nami nie były nam znane – wyjaśnił Zachert, idąc w ich kierunku. Powoli się otrząsał, choć wciąż wyglądał na nieco wstrząśniętego. – Wy nie macie okazji ich oglądać, w okolicach Warszawy i nad zonami wciąż chmury wiszą nisko, po atomowej zimie. Specnaz bywał w miejscach gdzie gwiazdy są wciąż widoczne i pozwalają na posługiwanie się ich układem, niczym kompasem. Nad nami powinno być widać Wielką Niedźwiedzice i Drogę Mleczną, zamiast tego było tam skupisko nieznanych mi konstelacji. Nie był to też Krzyż Południa, ani żaden znany mi gwiazdozbiór. Nie wiem co widzieliśmy, ale nie było to nasze niebo.

- Te gwiazdy gasły – powiedział Walter. – Albo coś je gasiło.

- Znowu percepcja płata Wam figle.

- Czujecie się przez coś pożerani? – zapytała Markiewicz. – Wiem jedno, towarzyszu. To wszystko jest całkowicie obce i niezrozumiałe z punktu widzenia nauki. Nie da się tego wytłumaczyć posiadaną przez nas wiedzą.

- Chcecie zakwestionować paradygmaty neołysenkizmu, towarzyszko? – zapytał podejrzliwym tonem Zachert.

- Towarzyszu – powiedziała zmęczonym głosem Markiewicz .– Ja nie jestem w stanie czegokolwiek zakwestionować. Ja po prostu nie potrafię niczego wytłumaczyć. Niezbędne są kolejne obserwacje, by dojść do twórczego poznania. Do tego czasu nie pojmiemy tego, co tu się dzieje. Dlatego po raz kolejny rozważyłabym powrót. Przekazane dane mogą pozwolić na korelację z innymi i zrozumienie zachodzących tu wydarzeń.

- Wasz problem towarzyszko polega na tym – rzekł Zachert – że naukę postrzegacie jako proces kumulatywnego wzrostu wiedzy. Tymczasem w doktrynie rewolucyjnego komunizmu jej jednostajność podlega ciągłym zrywom i rewolucjom. Tak właśnie człowiek komunistyczny kształtuje świat. To, co prezentujecie to w istocie wsteczny kryzys nauki. Myślicie, że fakt, iż jakieś anomalie stoją w sprzeczności z ustalonym porządkiem świata, stanowi problem? Nie. Nasza wyprawa zebrała już wiele danych i zbierze jeszcze więcej, przynosząc je w glorii i chwale zwycięstwa komunistycznego człowieka. Dlatego będziemy iść dalej. Czy możecie powiedzieć coś przydatnego?

Markiewicz opuściła głowę.

- Środowisko charakterystyczne dla obszarów rubieży. Karłowata roślinność, po zimie atomowej. Na wprost fioletowe niebo świadczące o promieniowaniu łysenkogennym, charakterystycznym dla centrum zony, do którego się zbliżamy. Zjawiska wokół kompletnie niepojęte; niezrozumiałe załamanie czasoprzestrzeni Minkowskiego, o którym tyle mówił docent Grzegorzewski, usiłując zdefiniować zmienne. Sugeruję zbadanie naszej biochemii.

- Promieniowanie dość duże – dodała Tamara. – Proponowałabym najpierw nieco się oddalić i stwierdzić czy wzrasta, czy maleje.

- A zatem ruszamy – rzekł Zachert. – Na południe!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz