wtorek, 6 grudnia 2022

Rozdział 13

SPIS TREŚCI

<< Rozdział 12

 13.

Markiewicz drgnęła.

- Co to było? – spytała, spoglądając na Waltera.

- Nie jesteście głupia, towarzyszko doktor – zarechotał Grzegorzewski. – Dobrze wiecie, co to oznaczało.

- Czy to naprawdę konieczne, towarzyszu? – wciąż patrzyła na Waltera, podczas gdy krzyk wzniósł się w górę kakofonią nowych dźwięków.

- Przecież to chyba jasne, to są sprawy wojska – zaczął Grzegorzewski, lecz wówczas Walter ruszył szybko w jego stronę, stając przed nim, aż docent cofnął się przestraszony.

- To nie są sprawy wojska, towarzyszu – wycedził. Naukowiec zamrugał oczami. Walter cofnął się i popatrzył na zgromadzonych w pomieszczeniu.

- Dżazijew, wspomóc Wszołę na warcie, Wiśniewska kontynuować – powiedział, po czym ruszył po schodach na górę budynku, słysząc jak Czeczen woła za nim:

- Tak jest, tawariszcz lejtnant – bardzo głośno i wyraźnie, zagłuszając te same słowa wypowiadane przez Tamarę, a także cichnący w oddali krzyk.

Znalazł się na piętrze i spojrzał w górę. Sufit znajdował się wysoko, można było tu zmieścić co najmniej dwa piętra. Najwyraźniej budowniczowie kościołów i pałaców nie kierowali się pragmatyką, choć poprzez kompresję budynek mógł posłużyć dużo większej liczbie ludności. Świadczyło to jedynie, o ich burżuazyjnej zgniliźnie i zepsuciu, oraz rozminięciu się ich celów i pragnień z potrzebami ludzi. Wyuczone myśli przemknęły jedynie przez głowę Waltera, w którym wciąż się gotowało. Dostrzegł na wprost niszę, zakończoną zdobionym, łukowatym sklepieniem, wewnątrz której znajdowało się coś w rodzaju cokołu z metalowymi drzwiczkami. Na froncie umieszczono płaskorzeźbę zwierzęcia, przypominającego nieco gryfa, lecz pozbawionego skrzydeł. Cokół ozdobiono dekoracjami, na nim zaś stało popiersie mężczyzny, owiniętego w strój przypominający koc. Walter uderzył w nie z wściekłością, a jego rękę przeszył ból. Popiersie zachwiało się i runęło z hukiem na ziemię, pękając na kilka części, z których jedną Walter mocno kopnął. Poturlała się pod wysokie drzwi na końcu pomieszczenia. Chwycił się za zwiniętą dłoń, zastanawiając czy jej nie pogruchotał, gdy zobaczył spoglądającą na niego uważnie Nadieżdę.

- Towarzysz lejtnant, jak widzę, niszczy pozostałości obszarniczego zepsucia – powiedziała. Pochyliła się, by podnieść fragment popiersia – Brutus – przeczytała. – Ciekawe, kto to był? Pewnie tutejszy kapitalista.

- To nie ma znaczenia – burknął.

- Poczułeś się lepiej? – zapytała. Nim zdążył odpowiedzieć, zniknęła w kolejnym pomieszczeniu. Ruszył za nią, a po chwili znalazł się w dziwnie wyglądającym pokoju. Na podłodze wyłożonej naprzemiennie brązowo-złotymi płytkami ułożono zbutwiały dywan, pełen ornamentów i wzorów, na ścianach zachowały się równie fantazyjne drewniane panele. Przy nich ustawiono dziwne cienkie meble oraz półki koloru ciemnego brązu. Z sufitu zwieszał się żyrandol pomalowany na żółto. Walter nie miał czasu jednak nad tym się zastanawiać, bowiem Nadieżda, chwyciła go mocno i przyciągnęła. Złapała jego głowę i mocno przycisnęła do jego ust swoje własne, a jej język szukał drogi prowadzącej dalej. Ścisnęła go, początkowo usiłował ją odepchnąć, lecz po chwili ustąpił, oddając pocałunek. Jego ręce trafiły pod jej ubranie, usiłując unieść je do góry, poczuł jak drapie go w plecy. Ugryzła go mocno w wargę. Zaczął ją odpychać, usiłując wyrwać się z uścisku, aż wreszcie puściła.

- Uspokoiłeś się już? – zapytała, oddychając szybko.

- Nie możemy tego robić– powiedział, wciąż nie chcąc jej puścić.

- Z powodu tego psychopaty?

- Zachert…

- To szaleniec – odparła, puszczając jego głowę i przechodząc na środek pokoju. Leżał tam jej plecak, a przy oknie stał oparty karabin. Z kieszeni wyjęła paczkę neurotytoniu i bibułki, po czym zaczęła skręcać papierosa. – Doskonale słyszałam przez okno na górze waszą rozmowę i co zaplanował dla stalkera. Nazywajmy rzeczy po imieniu. To, co uczynił, to coś więcej niż zwykłe skurwysyństwo.

- Zginęło dwóch desantowców, jego wzburzenie…

- Walter! – podniosła wzrok. – Ty i ja jesteśmy żołnierzami. Nie zampolitami. Ale nawet oni nie czynią pewnych rzeczy. To jest chore.

- Nadia…

 –Nie próbuj mi tego tłumaczyć - zirytowała się. –  Nic nie usprawiedliwi takiego postępowania, jako komunistyczny żołnierz powinieneś zachować nienaganną postawę i wznieść się ponad pragnienia dla dobra ogółu. Znasz tę regułkę równie dobrze, choć sam wiesz jak jest przestrzegana. Może i Rudy to skurwysyn, ale tym bardziej szkoda na niego kuli, powinniśmy go rozebrać i kazać płynąć na drugą stronę znajdującego się tu stawu, by zniknął nam z oczu. Zgodnie z kanonem oraz kodeksem cywilnym i wojskowym. I mówię to ze świadomością tego, że zostawił nas tam w tunelu temu tworowi. Gdybym wiedziała, co planuje Zachert, wpakowałabym po prostu stalkerowi kulę. Kurwa, ja wzięłam w tym udział i jestem tak samo brudna.

- Nadia…

- Kurwa, zrobiłbyś to Gerberowi? – warknęła, sprawiając że Walter poczuł nagłe ukłucie czegoś na kształt winy. - Zachert posunął się tak daleko, nie tylko po to żeby zadowolić swoje poczucie zemsty, tylko coś jezcze… Pokazał ci gdzie twoje miejsce, że możesz sobie dowodzić w polu, ale to Zachert, Suworow i specnaz rozdają tu wszelkie karty!

- Nadia, nie powinniśmy o tym rozmawiać – powiedział biorąc od niej papierosa. – W każdym razie głośno.

- Nie powinniśmy o tym w ogóle rozmawiać – pokiwała głową. – Ale teraz musimy, jeśli mamy wyjść z tego cało. Po tym, co się stało nie widzę już takiej możliwości. To doskonale kalkulujący wszystko szaleniec. Słyszałeś, co on mówił w tunelu? Jak ujawniło się to, co skrywał przed nami, gdy jego paranoja wyszła na światło dzienne?

Skinął głową.

- Podejrzewa nas, że należymy do jakiegoś spisku.

- Spisku, który urodził się w jego głowie – stwierdziła. – To paranoik. Widziałeś jak on się zachowuje?

Walter pokręcił głową.

- Nadia… To wszystko jest ze sobą jakoś powiązane. Ten Polak, którego ścigał tam w Drewnicy, ci, którzy chcieli zabić Rudego, sama mówiłaś, że zwabili ogary, a potem chcieli go wykończyć. Nie wiem czego szuka tu Zachert, czemu ufa tylko swojemu oddziałowi, ale to wszystko stanowi jedną całość.

Nadieżda zapaliła skręta i rzuciła mu zapałki, uważnie na niego patrząc.

- Ciekawe – powiedziała. – Zauważyłeś, że zachowujesz się inaczej?

- Co takiego? – zapalił swojego i zaciągnął się głęboko. Neurotoksyna zagłuszyła zapach wymiotów, zaschniętych na jego mundurze.

- Nie wyobrażam sobie, aby kilka dni temu młodszy lejtnant Walter mówił takie rzeczy, dotąd małomówny i raczej niezauważający oczywistych faktów – wyjaśniła. – Kilka godzin temu także byś się tak jeszcze nie zachował. Nie tylko mi myśli się teraz jaśniej.

- Po spotkaniu z tym czymś w tunelu? – zapytał.

- Albo po wyjściu na górę – odparła. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, paląc papierosy, nim znowu się odezwała. – Walter, wiesz, że prędzej czy później będziemy musieli coś zrobić, jeśli nie chcemy skończyć tak jak Rudy?

- Co proponujesz? – zirytował się. – Myślisz, że tym razem nie zadbał o odpowiednie rozkazy, jeśli wrócimy do Warszawy bez niego? Mówisz, że jest psychopatą, ale nie jest głupi, wprost przeciwnie. To, co zrobił Rudemu też było celowe, pokazał wszystkim, co przydarzy się komuś, kto go nie posłucha.

- Na razie nas potrzebuje – powiedziała. – Zabrał nas, aby przejść Dzikie Pola, więc dopóki nie dotrzemy do celu, jesteśmy bezpieczni. A liczba żołnierzy specnazu się zmniejszyła. Groza niedługo dorówna Szpicy.

Po chwili dotarło do niego, o czym mówi.

- Myślisz, że możesz się z nimi równać? – zapytał cicho. – Z Suworowem?

- Mówiłam ci – odparła spokojnie. – Może sobie machać tym nożem, ale nie zasłoni się nim przed kulami. Pytanie brzmi, komu można ufać.

- Ostatnio tłumaczyłaś mi, żebym nie ufał nikomu – przypomniał.

- Ostatnio sytuacja była inna – powiedziała. – Kogo jesteś pewny z naszego oddziału? Kto pójdzie za tobą?

- O czym my w ogóle tu rozmawiamy! – zezłościł się.

- O tym, co stanie się na końcu drogi – powiedziała. – Gdziekolwiek on się znajdzie. Kiedy zaczną latać kule.

- Kończmy tę rozmowę – powiedział. – Nie dawajmy im powodów, by pisali kolejne donosy.

Podeszła do niego.

- Znajdźmy miejsce, by dać im powód do pisania donosów. – zaproponowała, mrużąc oczy.

- Nie.

- Pisanie donosów nie oznacza, że nie możesz komuś zaufać – powiedziała. – I pamiętaj jeszcze o jednym.

- Mianowicie?

- Jeżeli nam myśli się jaśniej, to pewnie pozostałym również. Także Zachertowi.

Rzuciła skręta, podniosła swój plecak, po czym podeszła do okna by wziąć karabin.

- Zrobiliśmy jeden błąd Walter – powiedziała. – Gdy spotkaliśmy go po raz pierwszy, Czeczen powinien od razu pociągnąć za spust, zamiast trzymać go na muszce.

Gdy pochylała się wypięła się w jego kierunku, po czym spojrzała na niego i przesunęła językiem po górnej wardze. Uśmiechnęła się i wyszła z pomieszczenia.

Podszedł do okna. Z bliska okazało się czymś w rodzaju balkonu, nie miało bowiem ściany. Znajdowała się tam jedynie barierka wraz ze zdobionymi prętami, krzyżującymi się pod kątem prostym, tworząc figurę rombu, w którą wpisano znak „X”. Poniżej rozciągał się widok oddalony teren. Jednak, mimo iż pałac stał na skarpie, a on patrzył z jej szczytu, nie był w stanie dostrzec czerwonej mgły, gdyż dziwne drzewa wyrastały wysoko, otaczając wokół budynek. Był jedynie w stanie zauważyć, iż na wprost musiała biec kiedyś droga, bowiem długą prostą linią wysokich traw wiodła ona na wprost w kierunku drzew rosnących jakieś ćwierć wiorsty od niego. Zmierzchało się już, pośród koron zapadał powoli zmrok. Pole traw rosnących wokół pałacu docierało aż do stawu,, o którym wspomniała Nadieżda. Wyżej, u stóp pałacu, znajdował się szeroki i całkowicie zarośnięty taras, na którym zachowały się ślady dawnych ścieżek. Niegdyś otwierał się z niego zapewne wspaniały widok na położone poniżej zbiornik wodny i las. Walter zauważył Wszołę i Czeczena, stojących nieopodal siebie i dyskutujących zawzięcie, nachylonych ku sobie, jednocześnie zerkających w stronę pałacu. Ci też spiskują, pomyślał, ale przynajmniej pamiętają o tym, że ktoś może ich podsłuchać.

Okno stanowi świetny punkt obserwacyjny, zdecydował, planując rozstawienie posterunków. Choć wiedział, że gdy zapadnie całkowita ciemność niewiele będzie można stąd dostrzec, a Dzikie Pola mogą wydać na nocny świat najgorsze z istot.

 

Nim zszedł na dół, wypalił jeszcze jednego papierosa. Gdy znalazł się parterze, był tam już Czeczen, bezceremonialnie łamiący pozostałości mebli i znoszący je do jednego z pomieszczeń, gdzie układał je przy wysokim cokole wyłożonym białymi płytkami, mającym metalowe drzwiczki, podobnym do tego, z którego Walter zrzucił popiersie.

- Jeśli komin jest niezatkany, napalimy w piecu, tawariszcz lejtnant – powiedział. Zdarzało im się już tu robić, gdy nocowali w opuszczonych budowlach. – W najgorszym wypadku zapalimy ognisko – dodał. Miejsce wybrał dobrze, osłonięty ścianami poblask ognia nie będzie sięgał skarpy, skąd byłby widoczny z oddali.

- Myślałam, że na ogień najlepiej nadaje się zwykłe drewno, a nielakierowane – powiedziała Markiewicz.

- Ale nie mamy tu zwykłego drewna, towarzyszko doktor – wyjaśnił Walter. – Jeśli myśli pani nadal o wzięciu próbek, to proszę o tym zapomnieć. Nie będziemy rąbać i palić coś, czego nie znamy. Zwłaszcza na Dzikich Polach.

- Nie chcemy skończyć jak Fereketesz – mruknął Czeczen.

- Kto?

- Lejtnant Fereketesz szedł ze zwiadem na rubieży – wyjaśnił Walter. – Zmienna się cofnęła i weszli na obszar, gdzie dawno nie było człowieka. Znaleźli dom, który był opuszczony. Co dziwne, wszystko wyglądało tak, jakby ktoś wyszedł z niego chwilę wcześniej. Na stole znajdował się parujący czaj, na krzesłach leżały ubrania. Piec był ciepły i gotowała się strawa. Ale w domostwie nikogo nie było, choć wyglądało, jakby ktoś w nim mieszkał.

- Na rubieży? Wśród Polaków? – zdziwił się Grzegorzewski. – To niemożliwe.

- Zgadza się – pokiwał głową Walter. – Fereketesz zachował pełną ostrożność. Jego ludzie przetrząsnęli całą okolicę nie znajdując nikogo, jedynie dziwne ślady, prowadzące z domu na podwórze, które urywały się w jego połowie, jak gdyby w powietrzu.

- I co się stało?

- Postanowił rozwiązać tę zagadkę, więc pozostali w domostwie na nocleg – wyjaśnił Walter. – Obok pieca leżały porąbane szczapy dziwnego fioletowego drewna, które dorzucili do ognia, aby było im cieplej… - umilkł.

- I wszyscy zmienili się w Polaków! – rzucił Czeczen.

- Tak – przytaknął Walter. – Przemiana była prawie natychmiastowa. Ocalał tylko żołnierz, który strzegł domostwa, stojąc na czacie na zewnątrz. Dom wypełnił fioletowy błysk, piec wybuchł, a kiedy wpadł do środka zobaczył swych towarzyszy zmienionych w twory na czterech odnóżach, z paszczami zaopatrzonymi w wielkie zęby. Natychmiast się na niego rzuciły.

- Ale… - Markiewicz odezwała się po chwili ciszy. – Skąd w takim razie o tym wiecie?

- Ten żołnierz przeżył – wyjaśnił Czeczen. – Całą noc ostrzeliwał się w stodole. Kiedy odsiecz przybyła następnego dnia, znaleźli tylko jego.

- A po domu nie było śladu – powiedział Walter. – Na jego miejscu stały ruiny, zniszczone w pierwszych dniach wojny i niezamieszkane od wielu lat.

Markiewicz patrzyła na nich obu zastanawiając się czy ma uwierzyć w to, co usłyszała, zaś Grzegorzewski sceptycznie pokręcił głową. Miny żołnierzy były jednak poważne.

- Może nabierzemy wody? – zmieniła temat doktor. – Tam poniżej tego tarasu widziałam jakieś jeziorko.

- Towarzyszko doktor – powiedział Walter. – Podstawowa zasada przetrwania na Dzikich Polach, to nie zbliżać się do żadnego większego cieku wodnego niż kałuża. A i do tej ostatniej z zachowaniem wszelkich zasad ostrożności. Nigdy nie wiadomo, co żyje w środku, widoczność w mętnej wodzie jest słaba. Rozejrzymy się skąd wodę brano w tym budynku, a Tamara zbada ją licznikiem… Właśnie, gdzie Tamara?

- Towarzysz pułkownik ją wezwał – wyjaśnił Czeczen. – Aby opatrzyła rany.

Walter skinął głową.

- Poczekajmy, aż wróci. Idę rozejrzeć się na zewnątrz – powiedział.

Skierował się ku wyjściu z drugiej strony budowli. Przed wystawieniem wart chciał poznać teren. Wyjście z pałacu prowadzące na taras zaskoczyło go mocno, mimo iż podczas patrolowania Dzikich Pól trafił już do wielu opuszczonych domostw, po raz pierwszy ujrzał tak dziwne miejsce, nieprzypominające nawet swą konstrukcją innych ruin. Nie potrafił powiedzieć, do czego mogło służyć. Znajdowało się pod okrągłą kopułą widoczną znad dachu, z drugiej strony budowli, stanowiło owalny podest, pozbawiony ścian, wokół którego biegły kolumny ustawione na cokołach, zakończone zdobieniami, co najmniej trzykrotnie przewyższające wysokością wzrost człowieka. Podtrzymywały okrągłe sklepienie, na którym widoczne były ślady jakiegoś dawno zatartego malowidła. Nie potrafił wyobrazić sobie nawet przeznaczenia takiej konstrukcji. Poszedł dalej na taras, oglądany wcześniej z górnego piętra. Przy balustradzie stał Wszoła, jedzący sprasowany pakiet żywnościowy. Na wprost nie widać było żadnego mostu, lecz patrząc w lewo Walter dostrzegł, iż zakręca tam droga. W lesie przed nimi nic się nie poruszało. Nadchodziła jednak noc, a wraz z nią budziły się niektóre z odmian Polaków.

Stanął obok, opierając ręce na zardzewiałej barierce.

- Słyszałem do Czeczena, co spotkało stalkera, tawariszcz lejtnant – usłyszał. – Dobrze skurwysynowi – dodał po chwili.

- Nie sądzisz, że to czyn niezbyt godny żołnierza? – zapytał Walter, starannie dobierając słowa.

- Towarzysz pułkownik jest z GRU – odparł Wszoła. – Realizuje dalekosiężne cele partii i rewolucyjnego komunizmu, czyniąc to środkami, jakie nie są dostępne dla zwykłego wojaka – spojrzał na Waltera. – A osobiście uważam, że skurwysynowi się należało. Za to, co chciał nam zrobić, rzuciłbym Rudego temu tworowi.

Jest pewna różnica, pomyślał Walter, ale ugryzł się w język. Nadieżda ma rację, coś się zmieniło, skoro rozmawiamy tak otwarcie, ale muszę się zacząć znowu pilnować. Popatrzył w dół, poniżej ostro zakończonego tarasu, opadającego pionowo, przechodzącego następnie w nachylone zbocze prowadzące do stawu. Taras był częścią skarpy, na której stał pałac. Nagle coś go tknęło.

- Wszoła, co jest tam na dole? – zapytał. Chwilę później przechylał się przez barierkę, spoglądając na kamienne bloki i znajdujące się tam szerokie łuki, tworzące ścianę, co najmniej tak samo wysoką, jak kolumny za jego plecami. Pałac nie tylko stał na skarpie, lecz był również w nią wkomponowany, wraz z częścią podziemną, która kryła się poniżej. Popatrzył na Wszołę z naganą, a ten niemal odruchowo stanął na baczność.

- Wybaczcie, tawariszcz lejtnant – powiedział. Widocznym było, że jest mocno zażenowany popełnieniem szkolnego wręcz błędu i zaniedbania rozpoznania terenu.

- Warta poza kolejką – ukarał go z reprymendą w głosie. – I czyszczenie broni pozostałych członków oddziału. A teraz za mną – spojrzał w stronę pałacu, gdzie w oknie na piętrze dostrzegł Nadieżdę, przemieszczającą się między kolejnymi pokojami. Dał jej ręką znak, pokazując, co zamierza uczynić.

Znaleźli z Wszołą drogę na dół i stanęli na betonowej wylewce poniżej. Skarpa od tego miejsca opadała w kierunku stawu, Waltera interesowało jednak to, co dostrzegł na ścianie z łukami. Jeden okazał się wejściem prowadzącym pod taras. Nad ciemnym otworem wisiała zrujnowana latarnia, dalszej drogi strzegła krata. Zardzewiałe pręty ustąpiły pod mocnym kopnięciem, otwierając się z piskiem i skrzypieniem do wewnątrz. Oświetlił teren latarką, przez chwilę zastanawiając się, na ile wystarczy mu jeszcze baterii, którą zapewne mocno wyczerpał podczas wędrówki pod ziemią. W głąb prowadził wąski tunel, w którym zmieścić mogła się jedna osoba. Nie dostrzegł śladów bytności Polaków, tworów czy innych ludzi, wręcz przeciwnie, tunel zdawał się nie być używany, co nieco go uspokoiło. Wyciągnął pistolet wiedząc, iż lepiej sprawi się w tym ciasnym przejściu niż inna broń i podążył do środka.

Korytarz prowadził w dół, ściany wyłożono żelbetonem. Po kilkudziesięciu krokach dotarł do miejsca, w którym się poszerzał, a drogę przegrodziła mu pordzewiała przegroda. Zastukał w nią ostrożnie lufą. Nie usłyszał głuchego dźwięku, miał przed sobą solidną żelazną płytę.

- Co to jest, tawariszcz lejtnant? – zapytał Wszoła, podchodząc bliżej z bronią gotową do strzału.

- Dobre pytanie – mruknął Walter.

- Schron przeciwatomowy – udzielił odpowiedzi Zachert, który jak duch pojawił się za nimi. Walter nie zdążył nawet odwrócić się w jego kierunku. Pułkownik poruszał się bezszelestnie, nie próbując świecić latarką. Zatrzymał się przed przegrodą i przyjrzał jej.

- Nie słyszałem o takich schronach – powiedział Walter. – To nie jest przydomowy schron, ale coś dużego. A przecież po to wybudowano metro, by móc się ukryć na wypadek ataku.

- Niewiele wiecie o historii swego kraju, już wam to mówiłem – powiedział Zachert. – Nim przystąpiono do rozbudowy metra, które okazało się tak przydatne podczas wojny z Polakami, pod wieloma budynkami rządowymi przygotowano takie schrony. Ten jest jednak szczególny. Myślę, że poprzedza pierwszą wojnę z Polakami. Wydaje mi się, że przygotowano go dla mieszkańca tego pałacu.

- Dla kapitalisty? – zdumiał się Walter. Zachert się roześmiał.

- Nie – powiedział, po czym spojrzał na Wszołę. – Wróćcie na posterunek, towarzyszu szeregowy.

- Tak jest – odparł wyraźnie zawiedziony żołnierz, po czym odwrócił się i odszedł. Zachert poczekał, aż jego sylwetka całkowicie zniknie z tunelu i odsłoni nikłe światło padające z zewnątrz.

- Myślę, że to miał być schron Prezydenta – powiedział.

- Jakiego prezydenta? – nie zrozumiał Walter.

- Waszego – odrzekł Zachert. – Prezydenta PRL. Tego, przez którego Polacy wzniecili swą rewoltę. Tego, który jak uważali, został zabity.

- Nie wiem, o czym mówicie – powiedział dowódca Szpicy.

- Wiem – rzekł Zachert – Mówiłem, że to ironia losu, iż trafiliśmy do Natolina. Tu znajdowała się jedna z jego siedzib. W roku 1956 pojechał do Moskwy na wezwanie Przewodnika Narodów, Ławrientija Berii. Gdy zmarł podczas tej wizyty, odstępcy poburzyli masy, a Polacy powstali krzycząc, iż zabito prezydenta.

- Kto zabił?

- To były czasy przed nadejściem komunizmu – wyjaśnił Zachert. – Kraje związkowe nie były tak silnie związane, istniały państwa narodowe, co wyeliminował z czasem nasz Wielki Przywódca, wprowadzając nas do ery rewolucyjnego komunizmu, tworząc Związek. Ale wówczas podziały między ludźmi były dużo większe, a Polacy mieli znaczne poczucie odrębności. To doprowadziło do wybuchu wojny, zaś Polaków jak wiecie przemieniło w bestie, którymi są dzisiaj. Dawne czasy – mruknął. Zastukał dłonią w metal. – Ten schron przygotowano na wypadek wojny atomowej, do której później doszło. Dla polskiego prezydenta. Po jego śmierci była to jedna z rezydencji władz LPKRR, odpoczywali tu w chwili rozpoczęcia wojny z Imperialistami. To wyjście awaryjne – wyjaśnił. – Wejście jest w tym drugim budynku, też zamknięte na głucho. W pałacu też musi jakieś być – zaczął się rozglądać. – No to wymyślmy jak dostać się do środka – powiedział.

- Co tam jest? – zapytał Walter.

- Tego się zamierzam dowiedzieć – odparł Zachert. – Choć nie spodziewam się, abyśmy coś znaleźli. Ale przynajmniej zadbamy o spokojniejszy sen, wiedząc, że schron w nocy się nie otworzy, a nas nie osaczą Polacy – Walter musiał przyznać mu rację. – No to bierzmy się do roboty. W końcu w jakimś celu wzięliśmy ładunki wybuchowe – stwierdził pułkownik.

 

Ostatecznie obeszło się bez wysadzania tunelu i zwracania na siebie uwagi wszystkiego, co mogło kryć się w ciemnościach. Zachert odnalazł po obu stronach metalowych drzwi dwie dźwignie, które musieli opuścić jednocześnie. Jak wyjaśnił, w tej konstrukcji stanowiły awaryjne zabezpieczenie, umożliwiające dostanie się do środka od zewnątrz. Wymagało to jednak obecności, co najmniej dwóch osób, odblokowujących bolce, a następnie kręcących ciężkim kołem. W teorii było to proste, jednak praktyka okazała się inna, bowiem ruszenie zardzewiałych i nieużywanych od lat mechanizmów, wymagało użycia smaru do czyszczenia broni i narzędzi. Walter musiał wrócić na taras, gdzie zdążyły zapaść już ciemności i wezwać desantowców, wedle Zacherta, posiadających niezbędne narzędzia. Wroczek udał się po Możejkę i wrócili z łomami oraz saperkami, których nie nosili żołnierze Szpicy. Walter zawsze pilnował, aby podczas patroli nosili jak najmniej, jako oddział rozpoznania, którego największym atutem miała być mobilność, stąd też w przeciwieństwie do desantowców saperkę posiadał jedynie Wszoła. Nim udał się ponownie do schronu zalecił przegląd sprzętu i stanu amunicji, chcąc dowiedzieć się jak wiele utracili podczas strzelaniny w tunelu. Nie zdjął Nadieżdy z górnego piętra pałacu, widział jak krąży po piętrach zerkając przez okna. Czeczen rozpalił ogień w piecu, nieopodal Grzegorzewski i Markiewicz powyciągali swoje instrumenty. Kobieta siedziała przy mikroskopie, spoglądając na odczynniki w niewielkiej walizeczce, podczas gdy Grzegorzewski usiłował coś zmierzyć przy pomocy sznurka i zegarka, co wyraźnie mu się nie udawało. Głuchowski wraz z Diakowem wzięli na siebie ciężar straży frontu pałacu i pozostawali wraz z Suworowem w budynku, do którego zabrali stalkera. Walter nie zamierzał na razie sprawdzać, co tam się dzieje.

Desantowcom zajęło nieco czasu pokonanie rdzy i ruszenie ciężkich metalowych drzwi, a następnie wsadzenie w nie łomów. Jeden z nich złamał się, gdy Wroczek natężał swe bary, lecz wreszcie wrota ustąpiły. Otworzyły się do środka, a wnętrze udało się oświetlić latarkami.

Schron w dużej mierze przypominał pomieszczenia blokhauzów mieszkalnych metra. Niskie i wąskie korytarze, sufity na wysokości głowy. Ściany z grubych płyt żelbetonowych, stykających się ze sobą. Kable elektryczne przyczepiono na wierzchu, jak miało się okazać prowadziły do dawno niedziałającej już prądnicy. Powietrze wewnątrz było suche, pachniało słodko, zapachem trupa. Czekał na nich w bocznym pomieszczeniu, przy biurku, zmumifikowany w hermetycznej izolacji bunkra. Leżał na blacie, w dłoni zaciskając pistolet TT, przy pomocy którego strzelił sobie w głowę. Nosił niegdyś zielony mundur, na którym zachowały się dystynkcje majora. Przed nim stała staroświecka maszyna do pisania, pochodząca jeszcze z czasów, gdy urządzenia te nie były elektryczne. W wałek wkręcono kartkę, którą Walter wyciągnął.

„Nadszedł Mrok” przeczytał polskie litery, nim Zachert wyrwał mu ją z ręki.

- Jakieś rojenia – stwierdził. – Widać towarzysz major oszalał, nim wybrał śmierć z własnej ręki. Ale pozostawił także sporo dokumentów. Poświećcie! – polecił Możejce.

- Zobaczę, co jest w pozostałych pomieszczeniach – powiedział Walter.

- Nie interesuje Was, co napisał? – zapytał Zachert, biorąc do ręki papiery leżące na blacie.

- Wolę sprawdzić, czy nie ma tu czegoś pożytecznego – odparł dowódca Szpicy, nie dodając oczywistego, iż zamierza przeszukać schron pod kątem zagrożeń. Zostawił pułkownika pogrążonego w lekturze, udając się do dalszej części schronu. Było tu całkowicie ciemno, jedyne źródło światła stanowił promień latarki. Walter nie wyczuwał zagrożenia, choć w pamięci po raz kolejny stanęły mu cienie napotkane kilka dni temu w Drewnicy i mroczna sylwetka, którą przez mgnienie oka mógł wówczas dostrzec.

W kolejnych pomieszczeniach nie znalazł innych ciał. Przejrzał szafki, zawierające komplet wypłowiałych mundurów wraz z hełmami, metalowe łóżka, odnalazł także miejsce zamknięte solidną kratą, którą wyważył wraz z Wroczkiem, a następnie otworzyli skrzynie znajdujące się w środku. Wewnątrz znaleźli amunicję, lecz ku wielkiemu rozczarowaniu odkryli, iż jest to nieużywany już od lat typ Makarow 1, zastąpiony lata temu przez Makarowa 2 o kalibrze 9 X 19 mm. Nie znaleźli nigdzie amunicji 7,62 mm niezbędnej dla kałasznikowów. Entuzjazm Waltera na jakiś czas opadł, gdy chodził wśród pustych konserw i opakowań po pakietach żywnościowych. Wkrótce znalazł jednak hydrofor oraz warsztatownię. O dziwo, woda po uruchomieniu pomp popłynęła z rur, choć miała brązowy kolor. Nie próbował jej pić bez dokonania pomiarów przez Tamarę.

- Tu będziemy nocować, towarzyszu pułkowniku – powiedział po powrocie do Zacherta. –  Da się to miejsce dobrze zabezpieczyć, otworzymy wejście do pałacu i będziemy mieli drogę ewakuacji. Wystarczą tylko straż w pałacu i u wejścia. Woda może być zdatna do spożycia, choć nie wiem czy uda się uruchomić prądnice. Są tu nawet prycze, choć nie znalazłem innych ciał.

- I nie znajdziecie – rzekł pułkownik, unosząc wzrok znad kartek papieru. – Na razie nie ma tu nic ciekawego, stare dokumenty i teczki gospodarcze, relacja majora może zainteresować naszego fizyka. To rzeczywiście był rządowy schron, choć po wojnie z Polakami pałac był rzadko używany. Bunkier wybudowano jeszcze za czasów prezydenta, potem został rozbudowany. Nasz major należał do wojsk ochrony, zwały się wtedy KBW, Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Załoga była tu szkieletowa, pałac wykorzystywano rzadko. Ale tu zastał majora wybuch wojny, napisał, że niebo nad horyzontem się zapaliło i wraz ze swymi ludźmi wbiegł do bunkra, widząc, że gwiazdy spadają i płoną żywym ogniem. Przetrwało ich pięciu, ale odczyty wskazywały, że nie mogą wyjść na zewnątrz. Dopiero, gdy promieniowanie opadło zdecydowali się na to… - pokręcił głową – Czekał tam na nich nowy świat. Atomowa zima odcięła słońce, wokół unosił się popiół, kiedy usiłowali przedostać się do Warszawy by zobaczyć czy ktoś ocalał, z pyłu wynurzyły się jakieś dziwne stwory, jakby ludzie pojawiający się znikąd… myślę, że to chyba pierwsze spotkanie z Polakami. Ci, którzy przetrwali to spotkanie natknęli się na jakieś zawirowania powietrza… pewnie to zmienne, skoro zostali wręcz rozerwani… ocalał tylko major. Wrócił do schronu widząc, że niebo robi się czarne, a powietrze staje się trudne do oddychania, zaś grunt szklisty… „Na niebie nie ma już gwiazd, a te, które się czasem pojawiają nie są tymi, które znam…” – zacytował.

- Zapewne to miał na myśli, pisząc o tym nadchodzącym mroku – zauważył Walter. Zachert spojrzał na niego, mrużąc oczy.

- Tak – powiedział. – Zapewne. Tawariszcz lejtnant, sądzę, że nocleg w tym miejscu to doskonałe rozwiązanie. Zajmijcie się tym, a ja postudiuję jeszcze nieco dokumentów. Może uda się uruchomić prądnicę?

Nie udało się. Walter polecił więc oszczędzać latarki, bowiem w niektórych musieli zmienić już baterie. Taki był koszt wędrówki przez tunel, podczas której jak się okazało wystrzelali ponad trzecią część amunicji. Nie zdziwiło go, że większe straty zanotował w tym wypadku specnaz, strzelający bez umiaru do przeciwnika, nie przywykły do walki z tworami zony. Sprzęt znieśli na dół i rozłożyli się na pryczach, zaś Tamarze udało się odnaleźć zapas leków i opatrunków, zignorowała przy tym termin ich przydatności. Woda w świetle natężenia promieniowania okazała się zdatna do spożycia, choć nie zmieniła swojego koloru i nie zachęcała do wypicia. Każdy musiał połknąć tabletki. Gdy zgromadzeni byli przy piecu, pojawił się wreszcie Zachert, przychodząc otwartym wejściem do podziemi pałacu i wezwał wszystkich członków wyprawy. Wraz z nim wróciła biochemiczka, wcześniej udawszy się doń na rozmowę. Brakowało jedynie Rudego.

- Każdy dostanie zastrzyk z inhibitora – powiedział Zachert. – Towarzyszka Markiewicz doszła do ciekawych spostrzeżeń.

- Dokładnie – pokiwała głową naukowiec. – Choć jestem tu w stanie dokonać jedynie podstawowych badań, o ile zauważyłam na podstawie własnej śliny i moczu…

- Towarzyszko doktor – przywołał ją do porządku pułkownik.

- Tak, oczywiście… - sumowała się. – Otóż biochemia naszych organizmów została mocno zaburzona. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy stało się to pod wpływem czynników łysenkogennych po wyjściu z tunelu.  Nie znalazłam śladów polactwa, ani obserwując swe ciało, ani w wiązaniach białkowych, które zmieniają się pierwsze. Mam natomiast zaburzony poziom enzymów, a także zakłóconą pracę mózgu. Endorfiny bojowe nie działają, co oznacza, że zakłóceniu uległ zapewne poziom dopaniny, a sądząc po naszych reakcjach, noradrenalina skoczyła mocno w górę. Obawiam się, że to efekt spotkania z tym tworem w tunelu…

- Może wciąż tam jesteśmy – mruknął Grzegorzewski.

- Więcej wiary towarzyszu – zalecił Zachert. – Znowu siejecie defetyzm – docent nagle spoważniał, jak gdyby dotarło do niego ostrzeżenie zawarte w tych słowach.

- W każdym razie, choć badałam jedynie siebie – kontynuowała Markiewicz – Sądzę, że problem dotyczy nas wszystkich.  Nie wiem jak działają te inhibitory, ale prócz nich każdy otrzyma tabletki opracowane w LAN, regulujące farmakologicznie pracę naszych mózgów.

- Z tego, co mówi towarzyszka doktor Markiewicz, wynika jedno – powiedział Zachert. – Nie do końca odpowiadaliśmy za nasze niekomunistyczne zachowania, a tym samym, u niektórych mogły wystąpić pewne niewłaściwe postawy i oceny. Jako dowodzący misją uznaję niniejszym błędy w zachowaniu komunistycznej postawy za usprawiedliwione, lecz nie akceptowalne. Towarzysze! Choć zona usiłuje nas pokonać, stawmy jej opór! Niech komunistyczny duch zatryumfuje raz jeszcze! Zobaczcie jak wiele osiągnęliśmy w ciągu jednego dnia, dotarliśmy tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. To nie jest rubież zony, to są Dzikie Pola, nawet patrole rozpoznania nie znalazły się nigdy tak daleko…

- Kłopocze mnie jedynie kwestia naszego powrotu, towarzyszu pułkowniku – cierpko wtrącił Grzegorzewski.

- Niech was nie kłopocze, jak powiedziałem towarzyszu, więcej wiary – odparł Zachert. – Jak ktoś już dzisiaj zauważył, nasz przyjaciel stalker odbył tę drogę wcześniej i udało mu się wrócić. A sekretem tym postanowił się podzielić ze swoimi towarzyszami. I tym razem powiedział prawdę.

Na chwilę zapadła cisza.

- A gdzie on jest teraz? – zapytała niespodzianie Markiewicz.

- Spędzi noc w tamtej budowli i przemyśli swoje błędy. Choć nie ma dla niego już ratunku, nie możemy pozwolić, aby nie dostał szansy uświadomienia sobie tego, co uczynił, towarzyszko – odparł niezrażony Zachert.

- Ale… on tam jest sam, w nocy, na zewnątrz…  – powiedziała Markiewicz.

- Nie ucieknie, towarzyszko – pułkownik najwyraźniej opatrznie zrozumiał jej słowa, bądź też chciał ją poinformować.

- W jaki sposób stalker odbył tę drogę? – naciskał Grzegorzewski.

- Tę informację pozwolę sobie na razie pozostawić dla siebie, towarzyszu – uciął temat Zachert z uśmiechem.

Miał ich. Jesteśmy od niego zależni, pomyślał Walter i wyraźnie daje nam to do zrozumienia. Nawet nie próbuje tego ukrywać. Robi sam z siebie kartę przetargową, pokazując, że musi przetrwać za wszelką cenę, inaczej zostaniemy tu na zawsze. Po chwili przyszła refleksja, czy takie myślenie to nie objaw paranoi i zmienionej biochemii, o której mówiła Markiewicz?

- Myślę, że pierwszy dzień tej historycznej wyprawy, mimo iż przypłacony ofiarą złożoną na ołtarzu komunistycznego hartu ducha, okazał się triumfem człowieka – powiedział Zachert. – Towarzyszka doktor zaleca nieco odpoczynku, zatem w dalszą drogę ruszymy jutro przed południem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz