Lecieli przez pustkę i nicość
pozbawioną znanych oddziaływań, co nie miało prawa zadziałać we wszechświecie
bez prawa powszechnego ciążenia, znanej termodynamiki i setek innych praw, a
jednak działało. Arciniegas z niepokojem patrzyła co jakiś czas na
zmniejszający się wskaźnik zużywanego paliwa. W jej świecie wystarczyło
niewielkie odpalenie by nadać pożądany kierunek obiektu jakim był dowodzony nią
statek, tu jednak zasady były zupełnie inne.
- Będziemy na miejscu za 40 minut –
powiedziała. – Ale mam nadzieję, że to koniec trasy, bo zużywamy strasznie dużo
paliwa.
- Nie mogę niczego zagwarantować –
chrząknął Everett. – Ale skoro ciemna materia nadaje do nas Morsem, to mamy
moim zdaniem coś więcej niż punkt odniesienia w tej… przestrzeni. I warto
sprawdzić, co się tam znajduje.
- To nie ulega wątpliwości –
powiedziała. – Jakiś pomysł, z jakiego powodu nadawane jest twoje imię? –
spojrzała na Nayadę.
- Wiem tyle samo ile wiedział Walter
– ucięła tamta. – Nie miał pojęcia, z jakiego powodu ciemna materia na Marsie
nadawała jego imię. Doktor Everett uważa, że stoi za tym Zjawa Cienia.
- Zjawa Cienia! – prychnęła Arciniegas.
- Będzie pani zaprzeczać jej
istnieniu? – zapytał spokojnie Everett.
- Każda epoka i flota ma swoje mity
– odpowiedziała po chwili kapitan. – Na morzach widywano Davy Jonesa,
Latającego Holendra… W sumie fakt, że na statkach NASW pojawia się mroczne widmo
zupełnie z tej perspektywy nie powinien dziwić. Trzy miesiące temu moja
odpowiedź byłaby inna, powiedziałabym, że to kosmiczny przesąd, nic więcej niż
mit czy legenda, ale z perspektywy Fenrira i tego wszystkiego… Więc dopuszczę
na chwilę pewne założenia doktora Everetta, iż być może jesteśmy tu z pewnego
powodu. Tylko nie lubię nie wiedzieć z jakiego.
- Dowiemy się za czterdzieści minut.
Ale coś pani powiem – uśmiechnął się. – Skoro wykryliśmy tam ciemną materię
soczewkowaniem grawitacyjnym, to znaczy, że jest tam pole grawitacyjne. I
zrozumiałem z jakiego powodu to miejsce nie ma grawitacji. Zechce pani
posłuchać raz jeszcze?
Zastanawiła się.
- Spróbujmy – przytaknęła.
- To miejsce ma takie same cechy jak
Fenrir, więc trzymajmy się założenia, że jesteśmy w jego wnętrzu, gdzie
przywiódł nas rzut fotonowy. Fenrir nie posiada masy, bo jest przestrzenią
posiadającą gęstość.
- Gęstość? – spytała z
powątpiewaniem.
- A co w tym dziwniejszego od fali
Schrödingera czy kwantów Bohra? – zapytał. – Jeśli uznamy, że zakrzywienie
przestrzeni to zmiana jej gęstości, to wyjaśnia z jakiego powodu światło
oddziałuje z polem grawitacyjnym. Czyli soczewkowanie grawitacyjne, które w
myśl naszej teorii kwantowej nie ma prawa działać. Dlatego też spowalnia czas,
bo przestrzeń ulega zagęszczeniu i maleje tu prędkość światła. Powiedziałbym,
że wręcz do zera. To jest wszechśwat Fenrira, czymkolwiek jest. Bo nie sądzę,
tak jak Sagan, żeby dało się wobec tego zjawiska użyć określeń takich jak byt,
albo konstrukt, albo…
- Doktorze…
- Proszę posłuchać – pomachał ręką.
–Fenrir swą gęstością rozpręża strukturę przestrzeni z powodu gęstości, stąd
wydaje się nam, ze ma pole grawitacyjne. Jest zagęszczoną przestrzenią o trzech
wymiarach, w naszym wszechświecie zmniejsza ją lub zwiększa, dlatego nie
rozprasza energii. O prędkości zachodzących w niej procesów decyduje tempo
przepływu energii determinowane prędkością światła. Więc jeśli tempo przekazu
energii jest mniejsze, kwant pokonuje odległości wolniej, wolniej więc płynie
czas i wolniej zachodzą wszystkie procesy.
- Czas wokół Fenrira wydawał się
spowolniony – przypomniała sobie. – Tymczasem dla nas…
- … biegł szybciej – pokiwał głową.
– Bo znaleźliśmy się w zasięgu jego oddziaływania, gdzie przestrzeń była
rozrzedzona w stosunku do naszej. Dlatego mamy skale czasowe, pewne rzeczy w
przypadku cząstek dzieją się w ułamku nanosekund, dla nas godzin, dla istnienia
gwiazd miliony i miliardy lat. Gdyby ten czas…
- … jeśli czas nie płynie, to
znaczy, że gęstość przestrzeni to uniemożliwia – przerwała Nayada. – Tak jest
we wszechświecie Fenrira? A co jeśli takie miejsce zaistniałoby w naszym
wszechświecie? Miejsce gdzie czas nie biegnie?
- Jeżeli wszechświaty znajdują się w
tym samym punkcie i oddziałują na siebie… niczym splątane cząstki – zastanowił
się Everett. - Byłyby jak jednorodny
układ. Każda redukcja choćby fotonu w naszym wszechświecie wpływałaby na stan
fotonu w tym drugim. Miejsce pozbawione czasu nie miałoby najmniejszej
możliwości istnienia w naszym wszechświecie… bo zgodnie z teorią kwantową nasza
obecność redukowałaby funkcję falową i wpływała na jego stan. Nawet gdyby czas
tam nie istniał, wydawałby się nam statyczny, nadalibyśmy mu bieg swoją
obecnością i…
- To właśnie robimy w tym miejscu –
powiedziała Satya. – Dlatego zmierza tam Fenrir. Bo przynieśliśmy do jego
wszechświata czas. I w ten sposób dokonujemy jego zniszczenia.
- Przynieśliśmy?
- Kompleks – powiedziała. – Walter i Budzyńska, Mrok… wszyscy byli zgodni
w jednej rzeczy. Czas stał tam w miejscu, choć dla nich subiektywnie płynął, do
tego dużo szybciej. To punkt zderzenia dwóch sprzeczności. To niczym eksplozja
termojądrowa w multiwersum. Miejsce, gdzie wszystko się zaczęło..
- Punkt końca… i zapewne początku –
potwierdził Everett. – Cokolwiek zestrzeliliśmy w 1961 roku i tam spadło
spowodowało… powoduje to wszystko.
- Powoduje nieprzerwanie –
przytaknęła. – To wciąż ten sam moment. Dla Fenrira nie ma przeszłości, czy
przyszłości, nie ma równoczesności zdarzeń. Jest jednoczesność. Dlatego
niszczymy jego wszechświat.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale
skoro jesteśmy już przy Fenrirze– przerwała Arciniegas. – Potrzebujemy sposobu
na ocalenie Ziemi. Wszechświata. Czegokolwiek. Macie jakiś sposób by to
wszystko zatrzymać?
- Grawitacja – powiedziała Satya. –
Nieprawdaż, doktorze? Dlatego Fenrir jej nie ma, bo to co braliśmy za
grawitację nią nie jest. Bo jest ściśle powiązana z czasem.
- Zgodnie ze zmodyfikowaną teorią
względności grawitacja zagina czasoprzestrzeń – zgodził się Everett. – I
powoduje dylatację… Być może rzeczywiście grawitacja w jakiś sposób może
powstrzymać manifestacje multiniestałości, ale osobliwość jaką jest Fenrir… nie
reaguje w żaden widoczny sposób na oddziaływania grawitacyjne naszego
wszechświata, na grawitację Marsa, zdaje się też nie przeszkadzała mu w gwiazdach,
które…
- Do tego zdaje się, że pozbyliśmy
się okrętu generującego fale grawitacyjne, gdy zestrzeliśmy „Korolowa” –
przypomniała Arciniegas. – Nie jesteście zbyt pomocni.
- Zawsze może iść pani po pomoc do
Kolektywu – zauważyła Satya.
- Na początek chciałabym przekazać
te wszystkie informacje do NASW – odparła Arciniegas. – Chyba na razie mi
wystarczy tego wszystkiego. Kiedy przebijemy się przez tę gęstą przestrzeń może
coś się wyjaśni – gdy zadzwonił telefon sięgnęła po słuchawkę. – Phaeton dotarł
do skupiska ciemnej materii – poinformowała i spojrzała wraz z Nayadą i
Everettem na monitor pokazujący dane z drona, który zbliżał się mocą swych
odrzutowych silników do granicy cząstek. I najwyraźniej coś w nich się
znajdowało. Patrzyła na odczyt danych radarowych i marszczyła brwi.
- Czy ja dobrze widzę, że to…
-… skupisko masy – mruknął Everett.
- Powiedziałabym, że ściana –
dokończyła.
Skupisko ciemnej materii pojawiało
się i znikało, gdy naukowiec wyłączył filtr soczewkowania grawitacyjnego znikło
zupełnie. Gdy dron skrócił odległość na mniej niż milę na jego czujnikach
pojawił się obiekt, którego nie wykrył wcześniej. Radar odbijał płaską
powierzchnię. Skupisko miało średnicę około ćwierci mili, powierzchnia była
mniejsza. Lecz gdy Phaeton podleciał bliżej zaczęła się zwiększać. Im bliżej
był tym bardziej się powiększała, mile, dwie, trzy, aż zdawała się ciągnąć w
nieskończoność, niczym przeszkoda w przestrzeni. Arciniegas poleciła wyłączyć
silnik drona, a ten natychmiast zawisł w nicości, zatrzymując się w miejscu,
około ćwierć mili od płaskiej powierzchni. Zaczął wykonywać zdjęcia i wysyłać
fale radarowe.
- To nie jest idealnie płaskie –
powiedziała Arciniegas po chwili, spoglądając na przesyłane obrazy.
- Nie – zgodził się Everett. –
Raczej ma nierówną powierzchnię… może poślemy go bliżej?
- Jeszcze nie – Arciniegas
spoglądała na pozostałe odczyty. – Żadnego oddziaływania…
- Zgadza się. Nie ma przyciągania,
oddziaływań elektromagnetycznych, nie ma…
- Eniak coś znalazł – poinformowała
Satya. – Spórzcie na to zdjęcie, algorytm wyłapał jakąś geometrię – powiększyła
fotografię i dostrzegli dwie biegnące obok siebie w równej odległości linie,
odcinające się kontrastowo na czarno-białym zdjęciu.
- Teraz dron podejdzie bliżej –
powiedziała Arciniegas wydając jednocześnie przez telefon Triptree polecenie
przygotowania do wystrzelenia pocisków.
- Spodziewa się pani kłopotów? –
zapytał z sarkazmem Everett.
- Dwie linie proste na płaskiej
powierzchni powiększającej się w miarę zbliżania nie wróżą chyba nic dobrego,
zgodzi się pan ze mną doktorze? – odcięła się. Patrzyli na odczyt telemetrii,
gdy Phaeton zbliżał się na odległość 600 stóp, przesyłając kolejne dane z
kamery. Arciniegas wciąż trzymając słuchawkę poleciła utrzymać wysokość i
podążyć śladem linii. – Mamy jeszcze paliwa na 5 minut lotu – poinformowała.
- Te linie zaczynają się znikąd –
zauważył Everett. – Zobaczcie, po prostu się pojawiają. Wyglądają jak
wgłębienia w powierzchni.
- To nie linie. To ślady – zauważyła
Satya.
Arciniegas drgnęła. Wyraźnie przypomniała
sobie, że nie znajduje się na mostku.
- Jak daleko jesteśmy? Niech „Von
Braun” trzyma ten dystans i nie podchodź bliżej. Tam coś jest… daj mi skan
LIDAR – na ekranie zaczęły pojawiać się punkty, gdy dron omiatał skanem
powierzchnię. Ta przestała być już płaska. Nagle obraz na ekranie się
zatrząsnął.
- Straciliśmy drona – powiedziała
Arciniegas, a po chwili przekazała: - Gdy zszedł poniżej 500 stóp… Wygląda na
to, że spadł i się rozbił. Zupełnie jakby…
- Zadziałała nań grawitacja –
podpowiedział Everett, pokazując odczyty. – Tu jest końcówka tego co nadał. Tam
jest ciążenie.
- Nie tylko – oznajmiła Arciniegas i
poderwała się. – Alarm taktyczny, Triptree. Zdejmuj namiar, przygotować do
wystrzelenia Bellerofonta, zaraz będę na mostku.
- Z jakiego… - zaczął Everett, lecz
pokazała mu na fragment skanu LIDAR.
- Bo ten nieregularny kształt to
pojazd – powiedziała. – A z wyglądu przypomina bardzo transporter opancerzony
BMP. Więc gdziekolwiek się znaleźliśmy, pieprzony Związek dotarł tu przed nami.
Zatem będziemy najpierw strzelać, a potem zadawać pytania – to powiedziawszy
szybko zwolniła blokadę na drzwiach i opuściła pomieszczenie. Everett popatrzył
za nią, lecz nie powiedział ani słowa. Znowu popatrzył na skan LIDAR.
- Dziwne – powiedział. – Te punkty zdają
się układać w jakiś okrąg… albo nawet dwa z tym dużym pośrodku…
- Znam to miejsce – odezwała się
nagle Satya. – Wiem gdzie jesteśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz