niedziela, 9 lipca 2023

Ciemna Symetria: Podziemna Warszawa (XIII)

 

Gerber wiedział już gdzie jest, poprzednim razem w gorączce nie zauważył, iż był w tunelach, gdzie znajdowały się stacje odcięte całkowicie od powierzchni, z zawalonymi przejściami. Szedł razem z towarzyszącym mu mężczyzną o czarnych oczach i nie zadawał pytań, zdając się pogodzony ze swym losem. Mijał wąskie korytarze, o żelbetonowych ścianach i zardzewiałych rurach. Lecz nie napotykał cieni.

A zatem miał rację. Większość armii Mroku była w innym miejscu, w newralgicznych pozycjach strategicznych takich jak Nowy Świat, czy inne stacje, gdzie mógł nadejść atak Berii, maoistów lub imperialistów. Mrok mógł wydawać się pewny siebie, lecz nawet on miał swe ograniczenia. Polaków użył do ataku na siły radzieckie na prawym brzegu Wisły. Cieni miał dużo mniej, teraz posławszy je w miejsca, gdzie miały być gotowe do odparcia ataku, pozostawił środek niepilnowany.

Wreszcie dotarł do pomieszczenia, które poprzednio Mrok nazwał piekłem, specnazowców tu już dawno nie było, choć nawet w ciemności ledwie oświetlonej bladym światłem kesonowej lampy na podłodze dostrzegł ślady krwi.

- Zazdroszczę wam przemiany – powiedział towarzyszący mu mężczyzna. To się kurwa sam przemień, pomyślał Gerber, lecz nic nie powiedział. Weszli do środka. W półmroku Gerber dostrzegł to, czego nie widział wcześniej. Drugi koniec pomieszczenia zajmowało coś na kształt urządzeń, były tam poplątane kable i fotele. A zatem miał do czynienia z techniką. W sumie niewiele to zmieniało. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze kilku mężczyzn, ujrzał także cztery cienie, które popłynęły w jego kierunku. Nie okazał strachu.

- Mamy ochotnika! – zawołał mężczyzna. Cienie zaczęły krążyć wokół, a Gerber przyglądał im się, uznając, że przypominają zjawy.

- Wkrótce będzie takie jak one – podszedł do niego inny z mężczyzn o czarnych oczach. – Naprawdę tego chcecie?

- Tak – powiedział beznamiętnie Gerber.

- To dobrze – odparł tamten. – Bo wola ma tu podstawowe znaczenie. Ci co nie chcą…  Nie do końca udaje się tak jak powinno.

- Będę jak ci tutaj? – wskazał na cienie. – Czy jak jeden z tych stworów, które widziałem? Które kryją się w ciemności tuneli?

- To pretorianie i pretorianki Mroku – odparł mężczyzna. – Ci, którzy mają wyjątkową determinację zyskują wyjątkowe zdolności.

- Moja jest właśnie taka – powiedział Gerber myśląc o Tekawagelidze.

- Zobaczymy – odrzekł mężczyzna. – Z ostatnich ochotników w sumie był niewielki pożytek.

- Mówicie o żołnierzach? Dziewiątej?  - a gdy tamten nie zrozumiał, dodał: - Tych, sprowadzonych ze specnazem?

- Ledwie 12 osób – powiedział tamten. – 11 cieni i tylko jedna pretorianka.

- Mogę zobaczyć pozostałych? – zapytał Gerber. – Nie wiem czy wiecie… Mrok posłał mnie na spotkanie z Berią. To co widziałem… to że niszczą Warszawę… Być może będę w stanie przekonać więcej osób, by podążyły za naszą sprawą.

Mężczyzna spoglądał na niego z uwagą. Wreszcie zgodził się.

- W sumie na pewno to nie zaszkodzi. Byliście zdaje się kimś w rodzaju ich dowódcy. Może lepiej wam pójdzie niż tamtemu.

Gerber nie zadawał pytań. Teraz kiedy zniknął dziwny głos, który wołał wcześniej do niego w głowie, sprawiając, żeby opuścić Stację Zwycięstwa i sprowadzić Waltera, w głowie czuł pustkę. Mimo to doskonale wiedział czego pragnie i co chce uczynić. Szedł więc za mężczyzną, przygotowując się do tego co ma nastąpić.

Sala była dość duża, a Gerber rozpoznał miejsce, w którym był przetrzymywany. Nie był w stanie powiedzieć czy było to kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin temu. W bocznych salach za kratami na podłodze siedzieli lub spali brudni i śmierdzący żołnierze, będący niegdyś jego towarzyszami broni. Także w tym pomieszczeniu znajdowały się cienie oraz dwóch mężczyzn z karabinami. Najwyraźniej jednak jeńcy musieli być pilnowani, mimo iż Mrok usiłował pokazać im, że nie mają szans w obliczu jego mocy. Gerber zorientował się, że zna jednego z pilnujących.

- Nie wierzę – powiedział. Po czym przypomniał sobie, że przecież Mrok przekonał go, skruszył i uformował na nowo, dając cel i pokazując upadek komunizmu w jego postaci.

Kaliciński chyba również nie uwierzył gdy go zobaczył. Drgnął nerwowo, gdy Gerber ruszył w jego stronę. Uniósł AKMS, który miał przewieszony przez ramię, po czym go opuścił, widząc towarzystwo Gerbera.

- Co wy tu… - zaczął.

- Zdziwieni, że nie jestem Polakiem? – zapytał wyzywająco Maksym. – To ja, Gerber, wróciłem! I mam wam coś do powiedzenia…

W tej chwili cienie, które zbliżyły się do niego nagle się zatrzymały, po czym bardzo szybko opuściły pomieszczenie. Było to najwyraźniej nieoczekiwane, gdyż czarnoocy poruszyli się, jak gdyby również chcieli podążyć za nimi. Gerber wpatrywał się w Kalicińskiego.

- Koniec końców nawet nie potraficie się zaprzedać – powiedział, patrząc w jego niezmienione, błękitne oczy. – Zwykła was zdradziecka bladz, były towarzyszu lejtnancie.

- Co Gerber tu… - Kaliciński już otrząsnął się, lecz Gerber już odwrócił się ku żołnierzom. Dostrzegł Norberciaka i skinął mu głową. Ten wpatrywał się w niego nie rozumiejąc co się dzieje.

- Żołnierze! – zawołał Gerber. – Rota posłuszna mojemu kamandu! – po czym gwałtownie wyprowadził kopnięcie kolanem Kalicińskiemu w jądra. Gdy tamten zgiął się, miał już w rękach jego AKMS i odwracał się, automatycznie opuszczając bezpiecznik na ogień pojedynczy, po czym przeładował. Kiedy kończył obrót trzej mężczyźni nawet nie zorientowali się co się dzieje. Ocknęli się dopiero po chwili, ale Gerber uznał, że ma jeszcze czas rozłożyć kolbę. Robiąc to zszedł do przyklęku, po czym oddał pierwszy strzał, zmienił cel i oddał drugi, następnie trzeci do kolejnego celu. Z bliskiej odległości tamci nie nosząc hełmów nie mieli żadnych szans. Gerber poderwał się, uczynił kilka kroków do przodu, po czym dla pewności oddał jeszcze po jednym strzale w głowy, gdy ciała upadły. Widział jak zamiast krwi pojawia się czarna maź, ale nie przyglądał się temu, odwrócił się, podszedł szybkim krokiem do Kalicińskiego i od dołu wymierzył mu cios kolbą. Tamten ciągle zwinięty poleciał do tyłu i upadł na plecy. Maksym odwrócił się w stronę wejścia i uniósł lufę. Czekał.

- Norberciak, Kubica, Janacek, Krywaszewa, Dzygit!

Byli wszyscy, wciąż w oporze, nie dali się złamać. Czekali, na to co przyniesie im los, którym okazał się Gerber, otwierający właśnie kraty.

- Towarzyszu lejtnancie, cienie… - zaczął któryś.

- Bierz broń, nie filozofuj – warknął Maksym. Cienie nie nadchodziły. Cokolwiek je wezwało, dało mu szansę. Był przekonany, że zginie w tym miejscu, bo po to tu przybył. W jakimś zamroczeniu uciekł ze Stacji Zwycięstwa z Walterem, czego nie pojmował, zamiast zabić go na miejscu i przedostać się w głąb miasta. Gdy wróciła mu jasność umysłu, nie mógł pojąc jak wpadł na pomysł, by go zabrać. Zapanował nad sobą i szukał wyjścia z tej sytuacji, nagle uświadamiając sobie, że je znalazł. Wszyscy byli skazani, Warszawa była o krok od wybuchu, gdy dojdzie do starcia między Berią, maoistami, imperialistami a Mrokiem. Uświadomił sobie, że jeśli ma z tego nie wyjść cało, to chciałby zabrać ze sobą kilku skurwysynów, którzy byli mu coś winni. Mrok, za to co zrobił jego ludziom, imperialistyczną dziwkę ze snajperką, Waltera, wreszcie tego, który poświęcił jego towarzyszy broni. Uświadomił sobie, że pomyślał właśnie o czymś, czego nie mógłby zrobić jeszcze kilka godzin wcześniej, ale spotkanie z Berią i jego słowa wywołały w nim gwałtowną przemianę. Dał upust swego gniewu na Biedrzyckim, ale to był dopiero początek. Stojąc przed Mrokiem wymyślił jedyny sposób, który przyszedł mu do głowy i o dziwo tamten mu uwierzył. Reszta była czystą improwizacją, bo tylko to mu pozostało. Teraz miał broń i wszedł między swych żołnierzy, rozdając im kopniaki.

- Wstawać, ścierwa! – zawołał. – Uciekamy!

- Maksym, nie jesteś Polakiem, on mówił… - zaczął Norberciak sprawdzając podniesiony karabin.

- Nie jestem. Wynosimy się stąd.

- Ale cienie…

- Nie ma kurwa cieni i z tego skorzystamy – Gerber nie zastanawiał się z jakiego powodu zniknęły i czy spotkają je na swojej drodze. Odwrócił się i popatrzył na swój oddział. Na Norbeciaka, Krywaszewą i pozostałych. Tę szarą masę, która nie ruszyła się z miejsca, pozostając w celi, która przez miesiące mu się opłacała, nie posiadająca inicjatywy. Nagle poderwał broń i puścił serię nad ich głowami.

- Wypierdalać! – zawołał.

Słowa odniosły skutek. Kilkunastu żołnierzy poderwało się, stojąc niezdecydowanie, a Gerber puścił koleją serię nad ich głowami.

- Wstawać kurwy! Idziemy do Politechniki. Jeśli tam są ci pieprzeni strażnicy zdejmiemy ich i zbieramy broń.

- Co potem? Nasza armia przybyła? – zapytał Norberciak.

Pierdol tę armię, chciał powiedzieć Gerber, ale się pohamował. Oni nie widzieli tego co ja.

- Mamy kilka rachunków do wyrównania. Potem weźmiemy wszystko – powiedział po prostu, po czym podszedł do wijącego się na podłodze z bólu Kalicińskiego i strzelił mu w jądra.

Podziemna Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz