Gerber
wiedział już gdzie jest, poprzednim razem w gorączce nie zauważył, iż był w
tunelach, gdzie znajdowały się stacje odcięte całkowicie od
powierzchni, z zawalonymi przejściami. Szedł razem z towarzyszącym mu mężczyzną
o czarnych oczach i nie zadawał pytań, zdając się pogodzony ze swym losem.
Mijał wąskie korytarze, o żelbetonowych ścianach i zardzewiałych rurach. Lecz
nie napotykał cieni.
A zatem
miał rację. Większość armii Mroku była w innym miejscu, w newralgicznych
pozycjach strategicznych takich jak Nowy Świat, czy inne stacje, gdzie mógł
nadejść atak Berii, maoistów lub imperialistów. Mrok mógł wydawać się pewny
siebie, lecz nawet on miał swe ograniczenia. Polaków użył do ataku na siły
radzieckie na prawym brzegu Wisły. Cieni miał dużo mniej, teraz posławszy je w
miejsca, gdzie miały być gotowe do odparcia ataku, pozostawił środek
niepilnowany.
Wreszcie
dotarł do pomieszczenia, które poprzednio Mrok nazwał piekłem, specnazowców tu
już dawno nie było, choć nawet w ciemności ledwie oświetlonej bladym światłem
kesonowej lampy na podłodze dostrzegł ślady krwi.
- Zazdroszczę wam przemiany –
powiedział towarzyszący mu mężczyzna. To się kurwa sam przemień, pomyślał
Gerber, lecz nic nie powiedział. Weszli do środka. W półmroku Gerber dostrzegł
to, czego nie widział wcześniej. Drugi koniec pomieszczenia zajmowało coś na
kształt urządzeń, były tam poplątane kable i fotele. A zatem miał do czynienia
z techniką. W sumie niewiele to zmieniało. W pomieszczeniu znajdowało się
jeszcze kilku mężczyzn, ujrzał także cztery cienie, które popłynęły w jego
kierunku. Nie okazał strachu.
- Mamy ochotnika! – zawołał
mężczyzna. Cienie zaczęły krążyć wokół, a Gerber przyglądał im się, uznając, że
przypominają zjawy.
- Wkrótce będzie takie jak one –
podszedł do niego inny z mężczyzn o czarnych oczach. – Naprawdę tego chcecie?
- Tak – powiedział beznamiętnie
Gerber.
- To dobrze – odparł tamten. – Bo
wola ma tu podstawowe znaczenie. Ci co nie chcą… Nie do końca udaje się tak jak powinno.
- Będę jak ci tutaj? – wskazał na
cienie. – Czy jak jeden z tych stworów, które widziałem? Które kryją się w
ciemności tuneli?
- To pretorianie i pretorianki Mroku
– odparł mężczyzna. – Ci, którzy mają wyjątkową determinację zyskują wyjątkowe
zdolności.
- Moja jest właśnie taka –
powiedział Gerber myśląc o Tekawagelidze.
- Zobaczymy – odrzekł mężczyzna. – Z
ostatnich ochotników w sumie był niewielki pożytek.
- Mówicie o żołnierzach?
Dziewiątej? - a gdy tamten nie
zrozumiał, dodał: - Tych, sprowadzonych ze specnazem?
- Ledwie 12 osób – powiedział
tamten. – 11 cieni i tylko jedna pretorianka.
- Mogę zobaczyć pozostałych? –
zapytał Gerber. – Nie wiem czy wiecie… Mrok posłał mnie na spotkanie z Berią.
To co widziałem… to że niszczą Warszawę… Być może będę w stanie przekonać
więcej osób, by podążyły za naszą sprawą.
Mężczyzna spoglądał na niego z
uwagą. Wreszcie zgodził się.
- W sumie na pewno to nie zaszkodzi.
Byliście zdaje się kimś w rodzaju ich dowódcy. Może lepiej wam pójdzie niż
tamtemu.
Gerber nie zadawał pytań. Teraz
kiedy zniknął dziwny głos, który wołał wcześniej do niego w głowie, sprawiając,
żeby opuścić Stację Zwycięstwa i sprowadzić Waltera, w głowie czuł pustkę. Mimo
to doskonale wiedział czego pragnie i co chce uczynić. Szedł więc za mężczyzną,
przygotowując się do tego co ma nastąpić.
Sala była dość duża, a Gerber
rozpoznał miejsce, w którym był przetrzymywany. Nie był w stanie powiedzieć czy
było to kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin temu. W bocznych salach za kratami
na podłodze siedzieli lub spali brudni i śmierdzący żołnierze, będący niegdyś
jego towarzyszami broni. Także w tym pomieszczeniu znajdowały się cienie oraz
dwóch mężczyzn z karabinami. Najwyraźniej jednak jeńcy musieli być pilnowani,
mimo iż Mrok usiłował pokazać im, że nie mają szans w obliczu jego mocy. Gerber
zorientował się, że zna jednego z pilnujących.
- Nie wierzę – powiedział. Po czym
przypomniał sobie, że przecież Mrok przekonał go, skruszył i uformował na nowo,
dając cel i pokazując upadek komunizmu w jego postaci.
Kaliciński chyba również nie
uwierzył gdy go zobaczył. Drgnął nerwowo, gdy Gerber ruszył w jego stronę.
Uniósł AKMS, który miał przewieszony przez ramię, po czym go opuścił, widząc
towarzystwo Gerbera.
- Co wy tu… - zaczął.
- Zdziwieni, że nie jestem Polakiem?
– zapytał wyzywająco Maksym. – To ja, Gerber, wróciłem! I mam wam coś do
powiedzenia…
W tej chwili cienie, które zbliżyły
się do niego nagle się zatrzymały, po czym bardzo szybko opuściły
pomieszczenie. Było to najwyraźniej nieoczekiwane, gdyż czarnoocy poruszyli
się, jak gdyby również chcieli podążyć za nimi. Gerber wpatrywał się w
Kalicińskiego.
- Koniec końców nawet nie potraficie
się zaprzedać – powiedział, patrząc w jego niezmienione, błękitne oczy. –
Zwykła was zdradziecka bladz, były towarzyszu lejtnancie.
- Co Gerber tu… - Kaliciński już
otrząsnął się, lecz Gerber już odwrócił się ku żołnierzom. Dostrzegł
Norberciaka i skinął mu głową. Ten wpatrywał się w niego nie rozumiejąc co się
dzieje.
- Żołnierze! – zawołał Gerber. –
Rota posłuszna mojemu kamandu! – po czym gwałtownie wyprowadził kopnięcie kolanem Kalicińskiemu w
jądra. Gdy tamten zgiął się, miał już w rękach jego AKMS i odwracał się,
automatycznie opuszczając bezpiecznik na ogień pojedynczy, po czym przeładował. Kiedy kończył obrót trzej mężczyźni nawet nie zorientowali się co się dzieje.
Ocknęli się dopiero po chwili, ale Gerber uznał, że ma jeszcze czas rozłożyć
kolbę. Robiąc to zszedł do przyklęku, po czym oddał pierwszy strzał, zmienił
cel i oddał drugi, następnie trzeci do kolejnego celu. Z bliskiej odległości
tamci nie nosząc hełmów nie mieli żadnych szans. Gerber poderwał się, uczynił
kilka kroków do przodu, po czym dla pewności oddał jeszcze po jednym strzale w
głowy, gdy ciała upadły. Widział jak zamiast krwi pojawia się czarna maź, ale
nie przyglądał się temu, odwrócił się, podszedł szybkim krokiem do
Kalicińskiego i od dołu wymierzył mu cios kolbą. Tamten ciągle zwinięty
poleciał do tyłu i upadł na plecy. Maksym odwrócił się w stronę wejścia i
uniósł lufę. Czekał.
- Norberciak, Kubica, Janacek,
Krywaszewa, Dzygit!
Byli wszyscy, wciąż w oporze, nie
dali się złamać. Czekali, na to co przyniesie im los, którym okazał się Gerber,
otwierający właśnie kraty.
- Towarzyszu lejtnancie, cienie… -
zaczął któryś.
- Bierz broń, nie filozofuj –
warknął Maksym. Cienie nie nadchodziły. Cokolwiek je wezwało, dało mu szansę.
Był przekonany, że zginie w tym miejscu, bo po to tu przybył. W jakimś
zamroczeniu uciekł ze Stacji Zwycięstwa z Walterem, czego nie pojmował, zamiast
zabić go na miejscu i przedostać się w głąb miasta. Gdy wróciła mu jasność
umysłu, nie mógł pojąc jak wpadł na pomysł, by go zabrać. Zapanował nad sobą i
szukał wyjścia z tej sytuacji, nagle uświadamiając sobie, że je znalazł.
Wszyscy byli skazani, Warszawa była o krok od wybuchu, gdy dojdzie do starcia
między Berią, maoistami, imperialistami a Mrokiem. Uświadomił sobie, że jeśli
ma z tego nie wyjść cało, to chciałby zabrać ze sobą kilku skurwysynów, którzy
byli mu coś winni. Mrok, za to co zrobił jego ludziom, imperialistyczną dziwkę
ze snajperką, Waltera, wreszcie tego, który poświęcił jego towarzyszy broni.
Uświadomił sobie, że pomyślał właśnie o czymś, czego nie mógłby zrobić jeszcze
kilka godzin wcześniej, ale spotkanie z Berią i jego słowa wywołały w nim
gwałtowną przemianę. Dał upust swego gniewu na Biedrzyckim, ale to był dopiero
początek. Stojąc przed Mrokiem wymyślił jedyny sposób, który przyszedł mu do
głowy i o dziwo tamten mu uwierzył. Reszta była czystą improwizacją, bo tylko
to mu pozostało. Teraz miał broń i wszedł między swych żołnierzy, rozdając im
kopniaki.
- Wstawać, ścierwa! – zawołał. –
Uciekamy!
- Maksym, nie jesteś Polakiem, on
mówił… - zaczął Norberciak sprawdzając podniesiony karabin.
- Nie jestem. Wynosimy się stąd.
- Ale cienie…
- Nie ma kurwa cieni i z tego
skorzystamy – Gerber nie zastanawiał się z jakiego powodu zniknęły i czy
spotkają je na swojej drodze. Odwrócił się i popatrzył na swój oddział. Na
Norbeciaka, Krywaszewą i pozostałych. Tę szarą masę, która nie ruszyła się z
miejsca, pozostając w celi, która przez miesiące mu się opłacała, nie
posiadająca inicjatywy. Nagle poderwał broń i puścił serię nad ich głowami.
- Wypierdalać! – zawołał.
Słowa odniosły skutek. Kilkunastu
żołnierzy poderwało się, stojąc niezdecydowanie, a Gerber puścił koleją serię nad
ich głowami.
- Wstawać kurwy! Idziemy do
Politechniki. Jeśli tam są ci pieprzeni strażnicy zdejmiemy ich i zbieramy
broń.
- Co potem? Nasza armia przybyła? –
zapytał Norberciak.
Pierdol tę armię, chciał powiedzieć
Gerber, ale się pohamował. Oni nie widzieli tego co ja.
- Mamy kilka rachunków do wyrównania.
Potem weźmiemy wszystko – powiedział po prostu, po czym podszedł do wijącego
się na podłodze z bólu Kalicińskiego i strzelił mu w jądra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz