- Zdaje się, że imperializm
rzeczywiście przestaje istnieć – powiedział Mrok. – Nie wiem co Ławrientij
wymyślił, ale pozbawił ich całkowicie łączności i czegoś jeszcze. Kręcą się tu
jak dzieci we mgle – uśmiechnął się. – W takim razie z Rowickim nie będziemy
się już bawić w podstępy – przymknął na chwilę oczy. – Szybki jest muszę
przyznać. Jest już prawie na Dworcu Głównym. W tej sytuacji użyjemy
najbliższych sił.
- Mówicie do siebie niczym szaleniec
– zauważył Walter.
- Wybaczcie słabość – Mrok miał
dziwny uśmieszek. – Po tylu latach moje plany się wreszcie realizują, a ja mogę
się z nimi wreszcie z kimś podzielić. Będziecie mą publicznością.
- Nie.
- Nie macie wyboru, Walter – po
chwili dodał: - Dokonało się. Teraz już
nie będzie odwrotu. Chodźcie, chcę wam coś pokazać.
Ruszył w stronę pociągu. Walter
chcąc nie chcąc podążał za nim i przyglądał się maszynie z bliska. Byłą to
dziwaczna konstrukcja, nie przypominająca żadnej znanej mu lokomotowy. Zdawała
się lśnić w ciemności i wyglądała jak pocisk lub torpeda, zaostrzony z przodu,
od strony, od której się zbliżali. Nie widział żadnych łączeń ani spawów,
jedynie lśniący metal, zorientował się, że nie ma tam także żadnego okna. Im
byli bliżej tym bardziej go niepokoiła, zdawało się, że nawet w wąskim tunelu
stacji ciemność gęstnieje. Mrok zdawał się tym zupełnie nie przejmować, jednak
zerkał na Waltera idącego za nim z tyłu.
- Jakieś znajome uczucie? – zapytał.
- O co wam do cholery chodzi?
- Nikt do was nie mówi, nikt nie
woła byście coś ocalili? – Mrok wyraźnie ironizował.
- Nie, ponieważ zabiliście tego
kogoś – odparł.
- Rzeczywiście szkoda – odparł z
wyraźną ironią w głosie generał. – Bo to przed czym ostrzegała, właśnie
nadeszło.
Walter
poczuł nagle nie wiedzieć czemu uczucie żalu, na mysl o tym, że tajemnicza
istota, która zabrała go z Kompleksu do aspektów, a później ocaliła przed rojem
czerwonego światła, przestała istnieć. Widział co potrafi Mrok, a także jego
cienie, nie dziwiło go więc, że mógł tego dokonać. Przeniósł wzrok na
ścianę i dostrzegł nazwę stacji na której się znajdował. Nowolipki. Na północ
od Stacji Berii, pomyślał, tylko trzy stacje od Zwycięstwa. Znów spojrzał na
pociąg, w którym nie dostrzegał żadnych drzwi i okien, wyglądał po prostu jak
długie zakończony ostro z obu stron pocisk. Niespodziewanie jakby znikąd
pojawiły się w nim drzwi. Z jasnego światła bijącego z wnętrza wynurzyła się
Budzyńska. Walter zmrużył oczy. Choć światło przygasło w ciemności panującej na
zewnątrz, nieco go oślepiło.
- Ta technika jest niesamowita –
powiedziała kobieta. – Wyprzedza wszystko co znałam!
- Naturalnie, w końcu w kompleksie
minęło wiele lat – powiedział Mrok. – Nie bez powodu pociąg był moją bazą
operacyjną. Jest w pełni przystosowany by obsługiwała go jedna osoba. Napędza go
napęd fuzyjny.
- Czy możemy nawiązać połączenie z
Kompleksem? – zapytała.
- Nie mamy w tej fazie bezpośredniej
łączności – odpowiedział. – Ale są już gotowi na nasze przybycie. Zrobimy po
drodze tylko jeden przystanek, aby zabrać ładunek i… - zamilkł nagle i
zmarszczył brwi. – Och – powiedział.
Walter nagle poczuł niepokój.
Rozejrzał się instynktownie szukając niebezpieczeństwa, lecz nigdzie go nie
znalazł. Na stacji byli jedynie Mrok, Budzyńska i dwa cienie. Z jakiegoś powodu
był szukał jednak zagrożenia. Mrok popatrzył na niego, po czym w ciemność, w
kierunku gdzie leżała stacja Gęsia.
- Zaburzenie struktury – powiedział.
– Zhan, ty głupcze – uniósł rękę i
wówczas w tunelu rozległ się huk wystrzału.
Wszystko potoczyło się
błyskawicznie. Mrok poleciał do tyłu rzucony niczym szmaciana lalka, Walter
odruchowo padł na ziemię, słysząc jak nad nim gwizdnęła kula. Jego strażnik nie
miał tyle szczęścia, bowiem ścięła go salwa z karabinu, w którym Walter
rozpoznał terkot kałasznikowa. Przetaczył się już w prawo, w kierunku pociągu,
wiedząc, że jedynym miejscem gdzie może się ukryć, będzie tor poniżej peronu.
Wówczas dotarło do niego, że nie ma szans wsunąć się tam, gdyż dziwaczny pociąg
przylegał prawie ściśle do peronu. Uniósł głowę i ujrzał cienie, docierające w
swym szybkim ruchu prawie do końca stacji, skąd z ciemności padały strzały,
znacząc ognistymi śladami panującą tu noc. Teraz skupiły się na poruszających
cieniach, a Walter natychmiast sięgnął po karabin upuszczony przez zabitego
strażnika, korzystając z okazji.. I gdy zacisnął dłoń na lufie, by przyciągnąć
ją do siebie ujrzał jak cienie zostają trafione, a chwieją się, gdy w ich
materii pojawiają się dziury. Nie rozpadły się jak po trafieniu pociskami
marines, lecz były dziurawione kolejnymi pociskami, a dziury zdawały się nie
zrastać. Powietrze zgęstniało, a te najbliżej strzelających zaczęły wybuchać. Wówczas
z ciemności poniżej linii strzału wychynęły kształty na pajęczych nogach.
- Niedoczekanie wasze! – wycharczał
Mrok zza jego pleców. Walter usiłował wyciągnąć spod ciała zabitego karabin,
lecz spojrzał do tyłu. Generał właśnie wstawał, a jedno jego ramię zdawało się
wisieć bezwładnie. Drugą ręką wykonywał jakieś gesty i powietrze zafalowało.
Walter wciąż jeszcze usiłował odpiąć pasek karabinu by zdjąć go z martwego, gdy
znikąd zaczęły pojawiać się dziwaczne istoty, śmierdzące w doskonale znany mu
sposób. Polacy popędzili by zetrzeć się z maostami, a twory uderzyły.
Jednocześnie peron znów zaczęły przecinać strzały. Walterowi udało się wreszcie
wyciągnąć kałasznikowa, opuścił bezpiecznik i złożył się do strzału. Nic się
nie stało. Dotarło do niego, iż broń nie została nawet przeładowana, więc z
całej siły uderzył nią o podłoże, gdyż związane ręce utrudniały mu
przeładowanie. W tej samej chwili uświadomił sobie, że jego odruch może być
błędem, bowiem skoro broń nie była w rękach wojskowego, może nie być tak
wyrobiona by bezpiecznik AKMSa odskoczył w tylne położenie wskutek wstrząsu.
Szczęk jednak wyprowadził go z błędu, najwyraźniej karabin musiał do niedawna
należeć do jakiegoś żołnierza, bowiem odgłos zamka uświadomił mu, że pierwszy
pocisk trafił do komory nabojowej. Dźwignia ustawiona była na ogień ciągły, z
trudem wymierzył związanymi rękami. Przed nim na krańcu peronu panował chaos,
gdy ścierały się dwie grupy potworów, lecz w ciemności za nimi dostrzegł jak
pośród strzałów coś błyska i puścił serię w tamtą stronę. Odbiła się
rykoszetując ognistymi iskrami od pancerza żołnierza, wbiegającego właśnie na
stację. Nawet go nie spowolniła. Walter strzelał jednak krótkimi seriami dalej,
a wówczas zorientował się, że nie jest sam. W otwartych drzwiach pociągu kucała
Budzyńska i pakowała serię za serią z karabinu AK wprost w ciemność, z której
do nich strzelano.
- Pierdolony specnaz! – zawołała. –
Za te wszystkie lata skurwysyny! – pomyślał przelotnie, że nawet z tą blizną
wciąż wygląda pięknie, po czym zajął się prowadzeniem ognia osłonowego, bo nie
widział swoich celów. Pomiędzy nimi kłębiły się walczące istoty, a jedną z nich
dostrzegł na suficie, pełznącą w ich stronę. Natychmiast wymierzył i puścił
serię, po czym człekokształtna istota spadła na tory, znikając za tyłem
pociągu.
- Dość – wrzasnął Mrok, stojąc
pewnie na nogach. Nagle twory maoistów zachwiały się, jakby straciły
koordynację, powietze przestało falować, a wówczas Polacy rzucili się na nich
ze zdwojoną siłą. Walterowi zdało się, że w hałasie własnego karabinu słyszy
wystrzał z karabinu snajperskiego, lecz dostrzegł jak koło niego upada po
chwili pocisk. Zupełnie jakby odbił się od Mroka, który szedł w kierunku
walczących.
- Generale! – zawołała Budzyńska. Z
ciemności w ich stronę wyleciał pocisk rakietowy, lecz nim Walter zdążył pojąć
co widzi, generał machnął ręką a pocisk uderzył w ścianę, która eksplodowała i
wszystko się zatrzęsło. Walter przewrócił się na ziemię.
Gdy wstawał z tunelu znowu zaczęły
padać strzały, a jego zaczęły mijać zlatujące się zza jego pleców cienie.
Pociski znowu zaczęły śmigać po całej stacji, w ciemności ujrzał płomień
miotacza ognia. Oddał kilka strzałów w tamtą stronę i wówczas zorientował się,
że po prostu naciska palcem spust, lecz nic się nie dzieje. Idiota nie miał
nawet pełnego magazynka. Rozejrzał się w poszukiwaniu drugiego, a wówczas
usłyszał głos Mroka:
- Zostajecie tu Walter?
Odsunął się, pozostawiając oświetlone
wejście. Pociąg drgnął i najwyraźniej odjeżdżał. Walter po chwili namysłu
rzucił karabin i podbiegł wskakując do środka. Jakimś cudem nie trafił go żaden
z rykoszetujących pocisków, bowiem seriami strzelano teraz na krótkim
dystansie. Drzwi zaczęły się zasuwać.
Nim zdążył się rozejrzeć, usłyszał
jak Mrok syczy:
- Pieprzona Quing, lub kimkolwiek
jest. Skoro chce wojny, to ją dostanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz