- Więc
Fenrir to teraz przybysz z innego wszechświata? – Arciniegas po wysłuchaniu
Everetta czuła się bardziej zmęczona niż kiedykolwiek. Przez telefon pokładowy
był tylko nieco mniej irytujący.
- Nie do
końca, on jest w swoim wszechświecie, my widzimy jego manifestację w naszym,
podobnie jak on zapewne widzi elementy naszego wszechświata w swoim, bo…
- Widzi?
Mogę się z nim porozumieć?
- Proszę
nie iść w kierunku wytyczonym przez Sagana – nieco się rozzłościł. – Fenrir to
zjawisko… osobliwość. Tamten wszechświat ma całkowicie inne zasady, nie można
mówić o inteligencji w naszym rozumieniu.
- Co
zrobił z Marsem? – przerwała mu, usiłując przetrawić to, co widzi na monitorze.
Dane z
„Chattanogi” były jednoznaczne. W miejscu, w którym znajdowała się poprzednio
planeta nie było niczego, żadnych odłamków, śladów, oddziaływań grawitacyjnych.
Nie były to tylko dane ze statku NASW, lecz również z dronów klasy Phaeton,
które przecięły marsjańską orbitę, a także pozycję którą powinien zajmować i
nie natknęły się na ślad czegokolwiek. Nie było również Fenrira, przepadł wraz z
Marsem, zupełnie jak gdyby nigdy nie istniał. Dane telemetryczne z Układu
Słonecznego nie odnotowywały na razie nigdzie jego obecności, lecz wiedziała,
że niestety nie będzie tak prostego rozwiązania tej sytuacji.
- Marsa
nie ma już w naszym wszechświecie – powiedział Everett. – Ale proszę nie pytać
jak to się stało. Gdybym miał teoretyzować… skoro była tam multiniestałość,
strefa anomalii, rozdarcie wieloświata, łącznik między wszystkimi światami to
Fenrir pozbył się jej, bo wywoływała wpływ na jego wszechświat, podobnie jak na
nasz.
- Pozbył?
-
Zlikwidował, usunął, nie wiem. Wraz z nią w jego wszechświecie przepadł cały
glob, który nie może tam istnieć, bo stałe są tam całkowicie inne… a skoro
Fenrir nie ma masy, to Mars nie może jej mieć również.
- Nie ułatwia
pan.
- Proszę
posłuchać… On jest jak… nasi marines na Marsie, którzy wpakowali się w strefę
anomalii, byli w naszym wszechświecie, a jednocześnie w innym, choć tego nie
odczuwali, ale w ten sposób przemieścili się w czasie i przestrzeni. Nie
zdawali sobie z tego sprawy. Żołnierze przeciwnika penetrowali od lat te strefy
pod Warszawą, im dalej szli w głąb tym bardziej fizyka, biologia i chemia
stawały się krańcowo odmienne od obowiązujących w naszym wszechświecie. Starali
się temu przeciwdziałać choćby wypalając te miejsca ogniem, co nie zadziałało,
strefy się rozszerzały. Fenrir robi to samo, ale on umie wypalić je trwale i
usunąć z równania. Jak usunął anomalię na Marsie wraz z całą planetą. Przy
okazji zniknęło całe promieniowanie jądrowe w okolicy Marsa.
-
Świetnie, żywi się planetami i reakcją nuklearną – mruknęła Arciniegas.
- Mam
gorsze informacje – głos Everetta nie nosił jednak śladu emocji. – Fenrir
wróci. Już raz zniknął, kiedy pierwszy raz pojawił się w Układzie Słonecznym,
na jego granicy, a dokładnie na granicy naszej anomalii. Zapewne dlatego tam,
że tam się zaczynała. Następnie do niej wszedł i pojawił nad Marsem. Wie pani
co będzie następne? Ziemia i cały Układ Słoneczny.
-
Zapomniał pan o słońcu – zauważyła.
- Słońce
to promieniowanie, nie anomalia – odparł. – Ale powiem tak, wszechświaty nie
mogą zajmować tej samej pozycji wieloświata, a tak jest obecnie gdy ewoluują w
tej samej przestrzeni. W takim układzie może przetrwać tylko jeden, a to co
wywołuje dalsze rozdarcia w strukturze multiwersum i nie pozwala ostatecznemu
wszechświatowi istnieć w miejsce pozostałych, musi zniknąć. Jak i wszystkie
anomalie. Bo przetrwać może tylko wszechświat ostateczny. Fenrira.
Arciniegas
westchnęła przeciągle.
- Gdy
zagrożona była NASW i Ziemia i tak było trudno – powiedziała. – Teraz okazuje
się, że musimy ocalić cały wszechświat. Jak to zrobić?
- Pracuję
nad tym – odparł Everett. – Z tego powodu prosiłem aby „Chattanoga” strzeliła
bronią konwencjalną, ale nie wyszło. Mam inny pomysł – dodał, po czym odłożył
słuchawkę spoglądając na Satyę. Ta odwzajemniła jego spojrzenie. – Grawitacja –
powiedział do niej.
- Co
takiego?
- Dlaczego
grawitacja? – zapytał. - Grawitacji nie da się opisać w zgodzie z teorią
kwantową – znów zatopił się w myślach. – Fenrir nie miał masy ale oddziaływał
grawitacyjnie. I zrobił coś z Marsem. Kolektyw wywołuje anomalie grawitacyjne,
ale przemieszcza się poprzez czas i przestrzeń przez inne wszechświaty.
Popatrzyłaś na dane z Ziemi? Nieopodal Warszawy kilka godzin temu miało miejsce
silne odziaływanie grawitacyjne i wówczas multiniestałość, która zmierzała w
stronę wojsk wroga przestała istnieć. Teraz co jakiś czas są tam zaburzenia
grawitacyjne, wiem że jest tam Kolektyw, ale chyba Związek też coś wymyślił.
-
Doktorze…
-
Zwróciłaś uwagę, że tam jest jeszcze inna rzecz, która nie pasuje do niczego?
Jakieś dziwne promieniowanie elektromagnetyczne, które pojawia się i znika,
pośrodku tego martwego obszaru… Ile bym dał za Phaetona i pomiary w tym
miejscu!
- Doktorze
Everett! – przerwała. – Mówił pan wcześniej o Zjawie Cienia! Powiedział pan, że
to ona nadawała poprzez emisje ciemnej materii imię moje i…
- To
jedynie logiczna konkluzja. Bo emisje te były wszędzie, gdzie raportowano jej
pojawienie – powiedział Everett. – W pomieszczeniach, które później zajmowałaś.
Emisje występowały wcześniej, przed twoim przybyciem na stację.
- To, co
pan mówi to już fantastyka!
- Nie –
odparł. – Na jakimś poziomie racjonalności mogliśmy zaprzeczać, że istnieje,
dopóki nie spotkałaś jej w aspekcie… w innym wszechświecie. I dopóki jej
istnienia nie potwierdził Światło. I miał rację. Z jakiegoś powodu ty i Walter
jesteście dla niej ważni na tyle, by nadała do nas w alfabecie Morse’a wasze
imiona.
- Mrok…
widział pan informacje z Warszawy? Powiedział, że ją zabił – powiedziała Satya.
Nagle przed oczami stanęła jej ciemna istota o płonących oczach, która zdawała
się ją prześladować podczas marsjańskiej misji, lecz być może ocaliła ich oraz
statek, potem zaś ratowała ją przed rojem czerwonych świateł.
- Nie jestem
pewien czy on mówi prawdę – odpowiedział Everett. – Choć być może patrzę przez
pryzmat błędnego wytłumaczenia naukowego, tego co się dzieje. On potrafi
kontrolować ciemne materie, to na pewno, lecz nie do końca opowiedziana przez
niego historia wydaje się prawdopodobna. Zdaje się nasz wywiad jest w kropce.
Ale jeśli ma technologię lub sposób by władać fizyką… być może to jest sposób
by powtrzymać Fenrira.
- Jestem
tu z powodu Zjawy Cienia? – zapytała Satya.
- Jesteś
tu z dwóch powodów – Everett wciąż wpatrywał się w monitor, nie patrząc na nią,
co było nieco irytujące. – Choć oba mają jeden wspólny mianownik. Admirał
Aldrin uważa, że możesz ocalić nas wszystkich.
- Co
takiego? – Satya przestała cokolwiek rozumieć.
- Satyu…
mój powód znasz – powiedział. – A admirał umieścił cię tu z powodu spisku
zakorzenionego głęboko w sercu Sojuszu. Z powodu tego, co odkryłaś.
- Co
odkryłam?
-
Powiedziałem ci, że byłaś dekodowana i sterowana będąc w traumie – wreszcie na
nią spojrzał. – Sam tego nie wiedziałem wcześniej. To admirał i Hoener…
wyciągnęli słowa klucze od CIA, korzystając z faktu, że z uwagi na zniszczenie
Houston nie dało się przybyć na stację, obiecując im, że spróbują cię
przesłuchać. I zaczęli to robić.
- Od
pewnego czasu pamiętam – mruknęła. – Powiedziałam im, kto wydał mi pierwsze
polecenie na ISS ze strony Związku. Ten pierwszy spotkany oficer.
- A tak.
Zidentyfikowali go bez problemu. Hoener kazała go obserwować. I było to o tyle
słuszne, że okazało się, iż mamy dużo większy problem niż nam się wydaje. Niż
spisek w spisku, wykorzystujący naiwność młodych oficerów, idealistów na Ziemi,
karierowiczów w AFCOM i NASW. To sięga tak głęboko, sporo osób nie ma pojęcia,
że pracuje dla tamtych, tak jak Sikorsky.
- Problem
jakiego rodzaju?
-
Matematycznego – Everett teraz patrzył jej prosto w oczy. – Dlatego admirał
uznał, że właśnie ty możesz nas przed nim uratować - nim zdążyła coś
powiedzieć, znowu zmienił temat. – Czemu właśnie teraz zabrała mi część mocy
obliczeniowej? – jęknął, widząc jak spowalniają obliczenia, gdy matematyka
przekierowuje je do innych zadań. Sieć bojowa coś intensywnie liczyła.
Nie była
to bynajmniej bitwa, którą śledziła na telemetrii Arciniegas. Czuła się źle w
związku z faktem, że była tylko obserwatorem, ale dużo gorzej musieli czuć się
kapitanowie okrętów klasy Apollo, którzy nie brali w niej udziału,
zabezpieczając podejście do ISS. A także ci, którzy poszukiwali „Von Brauna”,
zgodnie z wydanym rozkazem, choć podejrzewała, że żaden z nich nie był z
jakiegoś powodu jej fanem. Brakowało tylko rozłamu w NASW z jej przyczyny.
Bitwa nad
Warszawą zbliżała się do fazy zwarcia, cztery opancerzone Woschody parły przed
siebie wystrzeliwując salwy rakietowe i używając działek NR, za nimi schowały
się uszkodzone Wostoki, a część floty wroga szła flanką odpalając pociski. Jak
dotąd nie użyto broni atomowej, co było nieco zagadkowe, skoro Związek po nią
tak chętnie sięgał. Połowa dronów była już zestrzelona, a Apollo i Merkury
powoli cofały się w kierunku okrętów trzymających straż nad Warszawą, do których
dotarły już drony zaoptrzenia Hefajstos. Wróg stracił cztery okręty, z czego
trzy były poważnie uszkodzone, a jeden Wostok spadał nad Europą, płonąc w
atmosferze. NASW poniosła większe straty, „Dania” i „Montana” zostały
praktycznie zniszczone, ewakuować udało się jedynie części załogi, która nie
wpadła pod ostrzał działek NR i została ochroniona przez Aegisy. Zniszczeniu
uległy trzy okręty klasy Merkury: „Lexington”, „Saratoga” i „Gettysburg”.
Jednak jasnym było, że z kordonu ochronnego sześć okrętów Apollo wyprowadzi
kotratak, gdy tylko skończy uzupełniać uzbrojenie. O tyle dziwił więc
Arciniegas szaleńczy szturm Kosmfloty, bo choć atakując broniące pozycji okrętu
zdawała się mieć przewagę, w ostatecznym rachunku nie była w stanie tej bitwy
wygrać.
- Straszny
szum na łączach radiowych – rzuciła Triptree, a Arciniegas oderwała się od
monitora.
- Co
powiedziałaś?
- Nagle
zwiększyła się ilość komunikatów pomiędzy Kosmflotą, Ałmazem i Rewolucją –
doprecyzowała tamta. – Tak na oko jakieś kilkaset procent.
To już
było ciekawe.
- Sprawdź
mi kiedy się zaczęło – poprosiła Arciniegas, sama zaś zaczęła przyglądać się
pozycjom statków Kosmloty nie biorących udziału w bitwie. Miała dość dobre
miejsce w pierszym rzędzie, bowiem wciąż dryfowali przez przestrzeń przeciwnika.
Zastanawiała się co knują tamci. Dzięki eniakowi Triptree już po chwili miała
odpowiedź.
- Zaczęło
się gdy dostali komunikat z dołu… dziwne, z Warszawy – powiedziała. – Poszedł
do Rewolucji, a stamtąd do Ałmaza… Wróć, to Rewolucja nadała pierwsza w dół, po
tym jak dostali komunikat z satelity, którego wystrzelili w kierunku…
- Tak.
Czujka doniosła im co stało się z Marsem – powiedziała Arciniegas. – Przecież w
połowie drogi na Ziemię zostawili tam tego Woschoda, „Wremia Rewolucji”, jeśli
dobrze pamiętam. Informację o tym przekazali na dół i drogą powrotną dostali
jakieś rozkazy.
- Kto im
mógł dać rozkazy z Warszawy? – zdziwiła się Triptree.
- To jest
pytanie, na które odpowiedzi zna nasz desant – stwierdziła kapitan. – Zapewne
jakieś dowództwo połączonej operacji i jakiś ważny generał, skoro jak widziałaś
w kolejce rozkazów, ktoś z ISS kazał tym Apollo w kordonie sprawdzić możliwość
wystrzelenia pocisków we wschodnią część Warszawy. Nie mówią nam wszystkiego –
tym bardziej, że ostrzał orbitalny okazał się nierealny, z uwagi na
rozmieszczenie baterii rakiet przechwytujących. Tym razem nie było dronów,
które przechwyciłyby pociski w atmosferze, wspierane przez NASW, jak czyniły to
osłaniając desant.
- To co
mówią i tak przyprawia o ból głowy – mruknęła Triptree.
- Dlatego
nie czytam większości – odparła Arciniegas. – Nasz szalony naukowiec może
stymulować swój mózg. Z coraz ciekawszym efektem.
- Pani
kapitan… - przerwał Mellier. – To ostrzeżenie, które CINSPAC nadał do
wszystkich statków, aby zwracać uwagę na… niewiadomo do końca co i sprawdzić
stan okrętów. Z jakiego powodu?
-
Triptree, następnym razem nie czytaj na głos tych wszystkich głupot – poradziła
Arciniegas. – Chyba ktoś wpadł w panikę, że tamci mogą zrobić coś…tylko nikt
nie ma pojęcia co takiego.
- Robią
coś – przypomniała Triptree. – Gadają coraz więcej. I niektóre statki zmieniają
pozycję.
Arciniegas
już wpatrywała się w telemetrię i dalej nie była w stanie dostrzec w tym sensu.
- Niech
sieć analizuje te manewry – poleciła. – Może jest w tym jakaś logika, której
nie potrafię dostrzec – Kosmflota zdawała się uruchamiać wszystkie swe okręty.
Po chwili zorientowała się, że odpaliły silniki NERVA i skierowały kursem w
kierunku przestrzeni Sojuszu, wprost na ISS, strzeżoną przez statki i drony.
- Wygląda
na to, że do reszty zwariowali – powiedział po chwili Mellier. – Chyba nie
myślą, że nas przestraszą?
Nieistotne
jak zdawało się ta szalone, po dłuższej chwili potrzebnej ISS na wyliczenie
kursu wroga, NASW przekazała polecenia matematyce dronów i okrętów, które
ruszyły na pozycje. Arciniegas miała już wykreślone możliwości pół minuty
wcześniej, gdy ich eniak wyliczył wszystko momentalnie, w przeciwieństwie do
ociężałej sieci połączonych matematyk stacji. Były one jednak coraz bardziej
obciążone, algorytmizując jednocześnie bitwę. Można było współczuć operatorom,
którzy musieli weryfikować pakiety danych przed ich ręcznym przekazaniem. Przy
takiej ilości informacji zapewne wkrótce zmęczenie sprawi, iż zaczną się
nieznacznie mylić, w granicach dopuszczalnego ludzkiego błędu. Ich relacyjna
matematyka nie miała takich ograniczeń i mimo początkowych obaw, Arciniegas
musiała przyznać, że zdołała się do niej przekonać.
- To
niedorzeczne! – zawołał Mellier. – Proszę zobaczyć, zdaniem matematyki istnieje
85% prawdopodobnieństwo, że zajmują optymalne pozycje do ataku i…
- …
wystrzelenia głowic nuklearnych – przeczytała Arciniegas na głos. Zapadła
cisza. Spoglądała na potencjalne cele. ISS, następnie Ziemia. Kontynent
północno-amerykański.
- Nie
zrobią tego – powiedział Hagen. – Przecież wiedzą, że z tej odległości
zestrzelimy te rakiety… przechwycą je nasze drony, Apollo zestrzelą je wiązkami
i…
- Mellier,
co jeśli wystrzelą wszystkie naraz? – Arciniegas myślała głośno. – Dobra, znam
odpowiedź, zostaną przechwycone. Za ile zajmą te optymalne pozycje do
wystrzału?
- Znajdą
się w zasięgu za 7 i pół minuty – poinformował ją po chwili.
-Gdzie
mamy najbliższego Pegaza?
- 11 000
mil, w przestrzeni Sojuszu – Triptree oznaczyła na telemetrii dron wsparcia
matematycznego i łączności.
- No to
nadawaj – powiedziała Arciniegas. – Drogą radiową. W tym zamęcie jaki robią nie
powinni zauważyć zwykłej transmisji, a jeśli zauważą… Hagen, na pierwszy sygnał
kłopotów uciekamy na konwencjalnych w przestrzeń Sojuszu – choć byli po za
zasięgiem i z kilkanaście tysięcy mil od najbliższego Woschoda czy Wostoka,
wolała nie ryzykować.
Ostrzeżenie
trafiło do CINSPAC po dwóch minutach, kolejne kilkadziesiąt sekund zajęło
zapisanie informacji i doręczenie meldunku dowodzącym. Zgodnie z otrzymanymi
rozkazami wszelkie informacje dotyczące „Von Brauna” miały być przekazywane w
ten sposób, choć wszelkie pozostałe podawano głośnymi komunikatami, by
zaoszczędzić czas. Sprawa niewidzialnego statku była priorytetowo druga w
kolejce po bitwie, która angażowała właśnie całe dowództwo i moc obliczeniową
stacji. Armstrong spojrzał na kartkę odrywając się od siatki taktycznej.
- Czy tę
Arciniegas powaliło? – rzucił zirytowany pomiętym meldunkiem na podłogę. –
Możliwy atak nuklarny Kosmfloty? Deep Space i USA?
-
Arciniegas? – Gleeson przysunął się nieco bliżej. Choć od pewnego czasu pełnił
oficjalnie rolę łącznika wywiadu z AFCOM, jednocześnie de facto mając kontrolę
nad zasobem wywiadowczym NASW, co sprawiało, iż zgodnie z wytycznymi z Ziemi
miał mieć pełen dostęp co CINSPAC, starał się nie rzucać w oczy. Teraz
przypomniał o swym istnieniu, gdy admirał oderwał się na chwilę od angażującej
go bitwy. Armstrong spojrzał na niego niechętnie.
- Jaki
atak? – z drugiej strony pomieszczenia zapytał Glenn.
- Ostrzega
nas, że tamte okręty zajmują pozycję do ataku nuklearnego – prychnął Armstrong.
– Nawet oni nie są takimi idiotami, z tej odległości…
- Chyba,
że skrócą dystans – powiedział Gleeson myśląc na głos. Uważnie przyglądał się
siatce taktycznej. Matematyka ISS wciąż liczyła. Spojrzenie Armstronga nie
pozostawiało wątpliwości, co o tym sądzi.
- Panie
Gleeson, aby atak był skuteczny pocisk nie może być wystrzelony z tak daleka,
bo im większa odległość, tym dokładniej go przechwycimy dzięki naszej
matematyce. A tak blisko nie damy im podejść. Po co ja w ogóle to tłumaczę…
- Skąd
nagle większe zainteresowanie tym, co nadaje Arciniegas, niż nią samą? – Glenn
patrzył na niego z drugiego końca pomieszczenia.
- Sojusz
upadnie – zacytował Gleeson. – Jakkolwiek szalone by się to wydawało, musimy
brać pod uwagę, że wymyślili jakiś sposób na pokonanie naszych sił.
- Z
jakiego powodu wydaje się panu to wiarygodne? –o dziwo, Glen zdawał się z niego
nie kpić.
- Żeby
kłamstwo czy też ich maskirowka zadziałało, musi się mieścić w granicach prawdopodobieństwa,
to w ogóle nie jest prawdopodobne, a z informacji jakie otrzymaliśmy z Ziemi
wynika, iż w ogóle nie było kierowane do nas. Gdyby miało zadziałać i wzbudzić
choćby wątpliwości nie brzmiałoby w tak niewiarygodny sposób. Dlatego mnie to
niepokoi, bo nie rozumiem sensu i celu – wyjaśnił.
- W ten
sposób tego nie osiągną – Glenn już na niego nie patrzył lecz skupiał się na
sieci telemetrycznej, spoglądając jednocześnie na dane spływające z Hermesa. –
Ale zgadzam się z tobą Neil – powiedział. – Ktoś tu zwariował. Najpierw
Everett, teraz wygląda na to, że Arciniegas. Może ich eniak. To co tu przesyłają…
wszystko do kompletu z tym, że Fenrir jest z innego wszechświata, nawet nie
chcę się zastanawiać jak zareaguje Sagan na widok tych teorii.
- Mamy tu
bitwę! – przypomniał Armstrong.
- Więc na
niej się skupmy – zgodził się Glenn.
Gleeson
nie mówił nic więcej. Spoglądał na zamieszanie, słuchał komunikatów
wykrzykiwanych poniżej, patrzył na pracę operatorów sieci, którzy dwoili się i
troili, a sztab oficerów NASW przytotowywał się do kontrataku. Jednocześnie w
ich stronę od Ałmaza zmierzało powoli kilkanaście Woschodów i Wostoków. Nagle
poczuł się całkowicie zbędny. To nie był jego świat. A ten rozpadł się niedawno
z pieczołowicie ułożonej układanki na miliony puzzli, gdy okazało się, że w
Warszawie rzeczywiście jest ktoś, kto może mieć sposób na zyskanie przewagi nad
przeciwnikiem i zakończenia wojny. Ktoś mozno wiarygodny, choć ocena jego
kompetencji leżała poza DIA. Gleeson dzięki podłączeniu do transmisji pakietów
z Warszawy za pośrednictwem sieci satelit NASW wiedział to samo co AFCOM, choć
wszystko co działo się w Warszawie nie należało do jego kompetencji. Informację
o zniszczeniu Sojuszu wziął poważnie i przekonał Glenna, aby ostrzegł
kapitanów, choć sam nie wiedział przed czym.
NASW i tak było w stanie mocnego napięcia, bo tajemnicze zjawisko
nazwane Fenrirem stało się nagle dużo większym problemem, niż ktokolwiek chciał
przyzłnać.
Zniknięcie
Marsa było całkowicie niepojęte i niezrozumiałe. Dopiero ono uświadomiło wielu
ludziom z jakim problemem się mierzą, gdyż dopóki rzecz pozotawała kwestią
interpretacji odczytów i mało popularnych teorii pewnego naukowca, o którym
mówiono, iż ośmieszywszy się teorią wieloświatów, zrobi wszystko by wymyśleć
coś innego i zaistnieć, można było się z niej śmiać. Nagle jednak zniknął Mars
i choć zdaniem niektórych wciąż tam był, tylko wróg znalazł sposób by go ukryć,
lub otrzymywano błędne dane, w CINSPAC zakładano najgorze. Niezrozumiałe. Nie
było jednak czasu, by skupić się na tym, gdy toczyła się walka nad Ziemią, więc
nikt nie mógł się skupić na tym co zaszło. Gleeson chciałby mieć nadzieję, że
uda się to wytłumaczyć w ten sposób. Osobiście długo był zdania, że Fenrir to
test jakiejś broni tamtych, lecz jak słusznie zauważył Glenn, gdyby Związek
miał taką broń, Sojusz leżałby już dawno na kolanach. Możliwość ta wciąż jednak
poważnie brana była pod uwagę w AFCOM, gdzie JIC usiłowało ogarnąć chaos
nadmiaru informacji jakie otrzymała. Światło w Warszawie, kontrola fizyki,
Fenrir w kosmosie… Cała sprawa ze Światłą śmierdziała na odległość, lecz była
to sprawa takiego rodzaju, iż należało utrzymać zaangażowanie, z czym Gleeson
się zgadzał. Sojusz nie mógł się wycofać, w kontekście całości, choć wciąż
panował chaos informacyjny. Jak zawsze
post factum wszystko stanie się jasne, oni jednak musieli bazować na
przesłankach prowadzących w procesie indukcji do takich a nie innych wniosków.
A indukcja obciążona była ryzykiem całkowitej pomyłki w końcowym wyniku.
Wniosi
były obecnie inne, niż kilkanaście godzin temu. To, co było oczywiste, zdążyło
się zmienić. Aldrin, który celowo uwolnił kilku wrogich agentów i nie podjął
żadnych działań w sprawie spisku w NASW, do tego bez autoryzacji rozpętał
awanturę w Warszawie, w tym ostatnim przypadku jak się okazało miał rację, a
jego powody zyskały na wiarygodności, do tego stały się po rozmowie ze Światłą
nowym celem Sojuszu. Co stawiało pod znakiem zapytania interpretację wszystkich
działań Aldrina i Gleeson doskonale zdawał sobie sprawę, że już pojawiają się
pytania odnośnie oskarżenia admirała o zdradę, która w świetle dotychczas
zebranych dowodów zdawała się oczywista. Miał nadzieję, że tym działaniem
wywoła jakieś reakcje, tymczasem te się nie pojawiły. Co prawda NASW robiła
wszystko by mu przeszkadzać, jedynie adiutant admirała dwojga nazwisk dał się
sterroryzować i służył pomocą, a dzięki informacjom od niego uzyskanym udało
się Gleesonowi odkryć, że Satya Nayada była przesłuchiwana, a wbrew temu co
twierdzono nie była w katatonii. Łamigłówka i gra Aldrina były niezrozumiałe.
Niestety w
przypadku Arciniegas popełnił błąd. O ile nadal uważał, że najszybciej jak to
możliwe należy odebrać jej dowództwo, bowiem spoglądając na jej życiorys nie
mógł pojąć jak dopuszczono kogoś takiego do najnowocześniejszego okrętu NASW,
wciąż nie był pewien czy kieruje nią lojalność wobec Aldrina czy coś więcej. Na
pewno wykonywała jego polecenia, jak pokazała historia z kodami przekazanymi
przez Hoener, tylko co one miały na celu?
Na pewno
nawet zza krat admirał rozgrywał jakąś partię, a uczynienie Arciniegas główną z
figur w tej grze sprawiało, że była jeszcze bardziej ryzykowna. W co jednak
była wymierzona? Chwilowo bitwa sprawiła, że jej aresztowanie zeszło na dalszy
plan. Tu Gleeson musiał przyznać, iż dał się sam rozegrać koncertowo, gdy Glenn
umożliwił mu jej ściganie i obwieszczenie tego światu, a on nie uświadomił
sobie co będzie to oznaczać. Zabrakło mu doświadczenia natury militarnej i
zrozumienia, że w przypadku więzów zawiązanych w boju, stają się one czasem
ważniejsze, niż rozkazy. Znaczna część NASW praktycznie odmówiła wykonania tego
rozkazu, co miało jednak dobre strony, bowiem pokazało mu w jakim stanie jest
flota. I nie był to budujący obrazek na froncie wojny, choć ci sami niepokorni
kapitanowie bili się właśnie z determinacją na orbicie Ziemi. I poświęcali swe
życie.
Sytuacja
była więc dynamiczna i gdyby nie fakt, iż wszelkie dowody wskazywały na to, że
na ISS działa aktywnie szpieg wroga, manipulujący innymi dla osiągnięcia swych
celów, Gleeson mógłby się jej pozwolić rozwijać, by zobaczyć dokąd zmierza. W
innej sytuacji po zidentyfikowaniu szpiega podjąłby jego obserwację, teraz
jednak zmierzała w kierunku, gdy zasadne było jego niezwłoczne aresztowanie,
skoro na lądzie, morzu, w powietrzu i kosmosie rozpętała się otwarta wojna,
przy użyciu broni konwencjonalnej i fizyki, a trudno było stwierdzić kto jest
sojusznikiem. Informacje płynące z Warszawy były coraz bardziej niepokojące,
Gleeson usiłował potwierdzić czy Beria może rzeczywiście się tam znajdować i
wiele na to wskazywało, choćby transmisje radiowe, nic nie było jednak pewne.
AFCOM uważał podobnie, z tego samego powodu na wszelki wypadek polecił NASW
ustalić czy możliwy jest atak pociskami jądrowymi, jak gdyby nie biorąc pod
uwagę, że wedle relacji grupy na powierzchni, nie zachodziła tam reakcja
jądrowa. To ostatnie wzbudzało u Gleesona jeszcze większy niepokój w połączeniu
z informacjami i demonstracjami użycia zjawisk fizycznych jako broni.
Pozostawał wreszcie Fenrir. Nagle stał się priorytetem dla wszystkich, bo nie
do końca dotąd poważnie traktowanoniewidoczny obiekt, dopóki nie zniknął wraz z
Marsem. W sposób wykraczający poza rozumienie naukowców, wskazujący na użycie
niezrozumiałej fizyki. Co prowadziło na powrót do Warszawy, gdzie znajdował się
ktoś, kto opowiadał o możliwości jej kontrolowania, dający dodatkowo obietnicę
przymierza z Kolektywem, który już częściowo władzę nad rzeczoną fizykąopanował.
Sojusz stał w rozterce bo jego naukowcy twierdzili półgębkiem, że w zasadzie
jest to niemożliwe, choć przyznawali, że anomalie grawitacyjne, którymi
posługiwał się Kolektyw, są generowane w sposób świadomy, podobnie przebicia w
przestrzeni. Wszystko to prowadziło Gleesona do oczywistego wniosku, że Fenrir
jest bronią wroga, której użyto na Marsie, gdzie w Krasnajej Zwieździe
prowadzono eksperymenty. Co kierowało do jeszcze większej łamigłówki, w której
najmniej prawdopodobne były teorie Aldrina, jakie sprzedawał mu podczas
przesłuchań, dotyczące gasnących gwiazd. Na szczęście Fenrir przepadł,
pozostawiając na polu bitwy armie pod Warszawą i flotę w kosmosie. Oraz spisek,
który w obliczu faktu, iż tamci zdecydowali się na atak, stał się jeszcze
bardziej niebezpieczny. Problem polegał na tym, że choć w DIA zdano sobie
sprawę z jego istnienia, co prócz ustaleń dokonanych dzięki Nayadzie i
Budzyńskiej potwierdzały inne informacje, nie udało mu się wykryć osób weń
zaangażowanych. Siatka szpiegowska była głęboko ukryta, działała na Ziemi i w
kosmosie, jedynym pewnikiem było, iż na stacji obecny jest agent wroga. Była
niezwykle pomysłowo stworzona, jak się okazało część młodych oficerów po prostu
dążyła do przyśpieszenia swych karier, nie mając pojęcia, że są manipulowani. A
teraz ich marzenia się spełniały i dostali bitwę.
Gleeson
spoglądał więc na to wszystko coraz bardziej pochmurnie. Wszystko łączyło się
ze sobą, choć nic do niczego nie pasowało, tworzyło powiązaną ze sobą symetrię.
Doleciały
go podniesione głosy naukowców w bocznej sali CINSPAC, którzy zdaje się
usiłowali przedstawić dowództwu jakieś rozwiązanie dotyczące Fenrira, ale
spierali się głównie o to, czy Mars naprawdę zniknął, bo ich zdaniem nie było
to możliwe bez pozostawienia jakichś szczątków, więc wszystko mogło być błędem
pomiarowym w strefie multiniestałości. Nazwisko Everetta wzbudzało w nich dużą
wesołość, która raczej nie pasowała do bitwy. Armstrong wyglądał na coraz
bardziej zirytowanego. Glenn nie okazywał emocji, wpatrując się pozycje wrogich
okrętów, które zmierzały ku ISS. Gleesonowi po raz kolejny przemknęła myśl, że
szpiegiem może być któryś z nich, bo z pewnością jest nim ktoś, kto ma dostęp
do CINSPAC. Admirałowie, czy ich sztab? Bo jeśli nie Hoener ani Aldrin to kto?
Przyjrzał
się pozycji wrogich okrętów, których domniemane manewry matematyka wciąż
ekstrapolowała, nie mogąc z uwagi na swe obciążenie wyliczyć możliwego punktu
docelowego tylu okrętów przeciwnika.
Na „Von
Braunie” także śledzono ich lot.
- Wszytkie
Woschody i Wostoki ruszyły na ISS – poinformował Mellier. – Na razie… brak
reakcji.
- Mamy
czas – powiedziała Arciniegas. – Są wciąż dobre kilkanaście tysięcy mil od…
- Czemu
NASW nic nie robi? – przerwał Hagen. – Przecież zajmują pozycję do ataku!
- Bo ich
sieć tego nie widzi – wtrąciła się Triptree. – Przelicza bieżące zagrożenia, te
wszystkie pociski wystrzeliwane podczas bitwy…
- Ładuj do
wyrzutni pocisk Cruise – poleciła Arciniegas bębniąc palcami o pulpit. Coraz
bardziej się jej to wszystko nie podobało. Nie ważne jak szalona lub
zdesperowana byłaby Tiereszkowa, nie przypuściłaby samobójczego ataku.
- Co
chcemy zrobić? – Triptree natychmiast spojrzała na nią badawczo.
- To samo
co oni – odparła z sarkazmem Arciniegas. – Atak w stylu kamikadze na główną
stację kosmiczną przeciwnika – znowu zabębniła palcami. – Wybaczcie. Za cholerę
nie widzę sensu w tym co robią, ale… lepiej miejmy gotowość do zainicjowania
procedury odpalenia im atomówki…
- Nikt na
razie nie strzela pociskami jądrowymi.
- I niech
tak zostanie – odparła, znów spoglądając na taktykę. Wszystkie statki Kosmfloty
ruszyły w kierunku ISS, pozostawiając Rewolucję i Ałmaza bez ochrony innej, niż
platformy orbitalne. Apollo stanowiące osłonę Deep Space zaczęły powoli
przemieszczać się w ich kierunku, ze stacji pomknęły kolejki rozkazów
inicjujące uruchomienie dronów Aegis. Jakakolwiek próba strzału ze strony
tamtych spotka się z przechwyceniem i kontrą. Jeśli to próba zastraszenia i
nacisku, za chwilę się wycofają.
Zabrzmiał
alarm taktyczny.
-
Otwierają wyrzutnie! – zawołał Mellier.
-
Wszystkie okręty?
- Cała
pieprzona Kosmflota – poinformował. – Do tego Ałmaz! Przygotowują się do
odpalenia!
Trzecia
wojna światowa trwająca od ponad ćwierć wieku eskalowała właśnie ku
ostatecznemu rozwiązaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz