Grieve wpatrywał
się w sytuację taktyczną, spoglądając na figury geometryczne zobrazowane przez
matematykę. Wyświetlacz nowej generacji był w stanie emulować cztery kolory
prócz bieli i czerni. Niebieski skupiał się w lewym dolnym rogu, gdzie
nieliczne i niewielkie trójkąciki tworzyły okrąg wzdłuż zielonych linii,
odwzorowujących ukształtowanie terenu, pośród których szalały białe szumy
zakłóceń, gdzie matematyka odznaczyła wykryte manifestacje, zmieniające swe
konfiguracje ponad większą częścią miasta, którego siatka dawnych ulic jarzyła
się na zielono. W zasadzie niewiele różni się od tego, co można dostrzec na
zewnątrz, pomyślał generał. Pył przesłonił zmierzch, który zdawał się nasilać,
ciemność gęstniała, choć może było to wrażenie potęgowane przez wszechobecną falę
zniszczenia i dymy pożarów. Natury cienia zalegającego nad Warszawą, widocznego
z daleka, który sprawiał, iż w centrum miasta panowała noc, nikt nie zdołał mu
wyjaśnić. Dokonane pomiary nie wykryły niczego, powędrowały na ISS i w inne
miejsca, gdzie zapewne główkowali nad zagadką rozmaici naukowcy, choć trudno
powiedzieć, czy po zniknięciu Hugh Everetta ktoś kontynuował badania nad
ciemnymi materiami. Grieve nie był tym zainteresowany, skupił się jedynie na
fakcie, iż zjawisko to nie zagraża siłom desantowym i na tym poprzestał, choć
po spotkaniu ze Światłem uznał, że zapewne ma to coś wspólnego, ze zjawiskiem
określanym przez niego jako mrok. Które było jakąś zagadką z dziedziny fizyki,
choć nie do końca przyjął jego istnienie do wiadomości. Ciemność jednak go
niepokoiła, w całym tym miejscu było coś nie tak. Świadom zmian jakie wywoływać
miały manifestacje i anomalie nakazał meldować o zaoberwowanych aberracjach. Na
razie ludzie milczeli, on jednak i tak musiał skupić się na czym innym. Taktykę
zdominował kolor czerwony, do niedawna widoczny jedynie na północy, przeplatany
z kolorem fioletowym, który mieszał się z tym pierwszym płynnie, gdy siły
Kolektywu ścierały się po drugiej stronie rzeki ze Związkiem, ostrzeliwanym
sporadycznie przez Sojusz. Oddziały polsko-rosyjskie zdawały się nic z tego nie
robić, uparcie prąc na zachód, usiłując przedostać się do podziemnego miasta.
Wjazd do niego udało się zamknąć bombardowaniem kasetonowym, odcinając siły
przeciwnika ukrywające się pod ziemią. Teraz jednak pojawił się inny problem.
Doskonale widoczny po tym jak drony rozrzuciły wszędzie sieć czujników,
umożliwiając w znacznej części pozbycie się zakłóceń w odczycie termowizyjnym,
dokładając prezycję skanu LIDAR. Północno-wschodnią część taktyki zajmowała
pulsująca czerwień, oznaczająca nadciągające siły wroga. Przerwanie liniii
zaopatrzeniowej i natarcia w kierunku bazy Kordon przyniosło skutek. Związek
rzucił swe oddziały przez rzekę i martwą strefę w kierunku pozycji Sojuszu. Co
prowadziło do oczywistej konkluzji.
- Beria
jest tutaj – powiedział na głos.
- Udało
nam się to potwierdzić? - zapytał Stackman.
- Ktoś
siedzi pod ziemią z drugiej strony rzeki – Grieve sięgnął po metalowy termos z
kawą podawany mu przez jednego żołnierzy. - A ich desperacja, żeby się tam
dostać, jest aż nadto widoczna.
- Usiłują
wzmocnić swe odcięte siły – Stackman wyraźnie postanowił bawić się w adwokata
diabła.
- Nie –
pokręcił głową Grieve. - Nie za taką
cenę. Rachunek strat nie może przewyższyć aż tak znacznie rachunku
zysków. Nawet w ich wypadku, przy taktyce prowadzenia rozpoznania bojem i
rzucania w nas nieprzeliczonych oddziałów wojska… zdaje się, że ruszyła na nas
cała ich armia, jaka do tej pory dotarła do punktu zbornego – wskazał na
czerwoną plamę, gdzie matematyka nie była nawet w stanie ekstrapolować liczby
wrogich żołnierzy. Związek przesunął swój punkt zborny na wschód, poza zasięg
artylerii Sojuszu, gdzie kolejne oddzialy opuszczały pociągi jakie nadciągały
od strony wschodu. W królestwie anomalii i manifestacji mógł polegać na
zwiadzie satelitarnym jedynie częściowo, Phaetony przed strąceniem przekazały
obraz kolejnych pancernych wagonów mknących ku Warszawie, ku organizowanym
naprędce stacjom przesiadkowym, w utworzonym systemie rotacyjnym. Do tego
helikoptery transportowe zwozić zaczęły już oddziały pancerne. Ocena ilości
wojska była trudna, znaczną część terenu zasnuwał dym z wypalanego żywym ogniem
kordonu bezpieczeństwa, długiej linii szerokości dwudziestu mil, patrolowanej
przez wozy bojowe. Rzucono w stronę Warszawy większość sił, nie licząc się z
koniecznością zabezpieczenia zaplecza logistycznego. Liczyło się tylko jedno,
musiały tam dotrzeć. W tę naprędce zorganizowaną machinę zagłady niewielką
szpileczką blokującą tryby wbił się desant Sojuszu. Gdzieś w okolicach Góry
Kalwarii saperzy skończyli już budować mosty i natychmiast wymaszerowały pułki,
ruszyły pojazdy piechoty. Wprost przez martwy obszar, w linii prostej, ku linii
umocnień, zza której biła wcześniej artyleria aliantów. Bez lotnictwa i
ciężkiego sprzętu, wciąż nadciągały kolejne masy wojska, wróg posłał je na
śmierć, lecz gotów był poświęcić całe dywizje, wiedząc, że prędzej czy później
Sojuszowi skończy się amunicja, a zwycięzca będzie mogł być tylko jeden, nawet
jeśli ceną będzie za to kilkadziesiąt tysięcy trupów.
- Muszą
się nas pozbyć, żebyśmy nie przeszkadzali im w ataku na Warszawę i wejściu do
tuneli – powiedział Grieve. - Najważniejsze dla nich w tej chwili to się tam
dostać.
- Może
chcą po prostu usunąć zagrożenie, nim rozszerzy się na inne miasta –
zaproponował Stackman.
- Nie. To,
co powtórzył nam Kowalski… tamten jeniec powiedział prawdę – stwierdził Grieve.
- Tam faktycznie jest Beria i Sierow. Uciekli do tej bazy, choć nie jestem
pewien czy ich tam uwięziliśmy… siedzą bezpiecznie i czekają na posiłki. I
zdaje się, że wbrew temu co widziała tu grupa ekspedycyjna, te cienie Światły
wcale nie są tak wszechpotężne, bo już sam dawno usunąłby Berię, lecz tego nie
robi. Z jakiegoś powodu nas potrzebuje.
- Nie
wierzy mu pan?
- Nie
jestem pewien – odparł Grieve. – Ale pewne decyzje nie należą do mnie. Jestem
przekonany, że zawrzemy ten sojusz, nawet jeśli okoliczności nie są jasne… Ale
bądźmy szczerzy, perspektywa pokonania Berii i zdobycia cudownej broni nie jest
czymś co sprawia, że można to zignorować. A skoro taki będzie rozkaz, to go
wykonamy.
Nieważne
jak wiele mi się tu nie podoba, pomyślał. Mimo, iż widzę, jak wygląda jego
władza w tym mieście i co się stało z ludźmi. Niewiele różni się od Związku.
Być może inaczej nie potrafi skoro był człowiekiem dawnego reżimu, nieważne ile
opowiadał Rassmusenowi i Rowickiego podczas kolejnego spotkania, że chciał
rozpętać partyzantkę. Bo w ciągu ostatnich dwóch godzin takie spotkanie się
odbyło, a Grieve odwlekł decyzję o ataku na pozycje rosyjskie w tunelach. Nie
był przekonany, co do obecności Berii i nie był gotów tracić ludzi, miał także
inny argument. Sojusz nie był także do końca przekonany, bowiem zgodnie z
otrzymaną sugestią Grieve poprosił o małą demonstrację mocy Światły. Ten się
zirytował, pytając czy armia cieni i to co widzieli do tej pory nie wystarczy,
co utwierdziło Grieve’a w przekonaniu, że to tamten bardziej potrzebuje Sojuszu
w Warszawie, niż oni jego, bądź też obawiając się ich broni palnej gra z
jakiegoś powodu na zwłokę. Mimo, iż zegar tykał, a Beria siedział w potrzasku
czekając na przybycie swej armii. Lub na coś innego… Na co? Miast tego Światło
uraczył ich opowieścią, jak to generał Mrok narodził się przed wybuchem wojny,
jako tajna partyzantka, spisek wyklętych żołnierzy, persona mająca w mroku
działać o wolność Polski. Beria miał przejrzeć te plany i gdy ówczesny
Prezydent Polski został zamordowany w Moskwie na torturach, biorąc w spisku
udział, a ludzie i wojsko powstali walcząc z radziecką władzą, zrzucił bomby.
Światle udało się ocaleć, choć pozbawiono go władzy. I tyle, Rassmusen nie
dowiedział się niczego istotnego, choć opowieść o generale, konspiracji i walce
o Polsce zdawała się trafiać do Rowickiego, ale w końcy był Polakiem, który
walkę o wolność i konspirację wyssał z mlekiem matki.
- Wiele mi się tu nie podoba. – mruknął
Grieve. - Czy mam już łączność z Kowalskim?
- Nie, sir
– odpowiedział łącznościowiec. - Ale poprzednio kiedy wszedł w głąb tych
tuneli, też ją straciliśmy. Bez przekaźników…
-… wiem,
jesteśmy w tym metrze ślepi i głusi – Grieve był nieco zirytowany. Po tym jak
Kowalski po powrocie złożył mu meldunek o sytuacji na zbuntowanej stacji
informując na końcu, że trójka marines pozostała w tamtym miejscu – takiego
dokładnie użył sformułowania – generał po raz pierwszy od lądowania stracił
spokój ducha. Od kiedy wyzwolił się z sieci plecionej przez Gleesona i odzyskał
znowu panowanie nad sytuacją, wszystko wydawało się klarowne. Dopóki nie
dowiedział się, iż w miejscu mającym wyraźnie strategicznie położenie,
oddzielające teren kontrolowany przez Konwent od stacji, którą zajął Związek,
wybuchło coś na kształt buntu przeciw Światle. Co zupełnie go nie dziwiło, po
tym jak uświadomił sobie totalitarne zapędy tamtego, które zupełnie go chwilowo
nie ochodziły, o ile nie kolidowały z planami natury militarnej. Jednak
sytuacja, w której trójka żołnierzy USMC pozostawała na tamtym terenie była
niedopuszczalna. Po części tłumaczył ich fakt, że starali się przetrwać na
wrogim terenie i na pochwałę zasługiwał fakt, że dysponując szczątkowymi siłami
sparaliżowali siły, które uznawali za wrogie, jednak obecnie były one
potencjalnym partnerem Sojuszu. A z tego co oględnie przekazał Kowalski marines
zaszachowani zostali niemożliwością opuszczenia stacji, na której żołnierze
wroga i jej mieszkańcy gotowi byli walczyć z Kolektywem oraz Światłą. Sytuacja
jaką można określić tylko w jeden sposób. Totalny burdel. Tak oto przestała ona
być jedynie problemem Światły, który wyraźnie dał mu do zrozumienia, że nie
zmiótł buntowników i toleruje ich wyłącznie z jednego powodu, bowiem nie
zamierza tracić sił w walce z
żołnierzami Sojuszu. Szykował się jednak do ataku na Berię, a stacja stała mu
na drodze, podobnie siłom rosyjskim do uderzenia na Konwent, choć taki bufor
był dlań akurat wygodny. Jednak nie zamierzał czekać długo, z czego Grieve
doskonale zdawał sobie sprawę, więc posłał ponownie Kowalskiego z poleceniem
sprowadzenia trójki marines. Sierżant zabrał ze sobą kilku ludzi, aby rozwiązać
problem oporu, wskutek którego trójka marines nie mogła opuścić stacji. Po
powrocie tamtych faktyczny powód obecności sił desantowych przestanie istnieć,
a wraz z nim dylematy Grieve’a choć wciąż nie rozstrzygnął najważniejszego.
Póki co mógł posługiwać się tym argumentem, jako przyczyną odwlekania ataku na
Berię, a przede wszystkim użycia bomby, którą przywieźli. Światło wiedział
doskonale co mówi, ale nie trzeba było geniusza, aby domyślić się, że Sojusz
przywiezie ze sobą broń, by zneutralizować potencjalne zagrożenie, którym mogła
być Warszawa. Kompaktowy ładunek o sile pół kilotony jakim dysponowali, który z
Anglii przyleciał z Mallory, miał to zapewnić. Grieve na szczęście potrzebował
zgody na jego odpalenie od AFCOM, choć na tym etapie i tak z różnych przyczyn
nie był gotów się na to zgodzić, jeśli nie dostanie rozkazów, mimo zapewnień
Światły, że pozbędą się w ten sposób wyłącznie sił rosyjskich w podziemiach za
rzeką.
Gdzieś na
dnie duszy wciąż myślał o nieśmiertelnikach, które przyniósł Kowalski.
Przekazał je Rowickiemu, który sposępniał, gdy je ujrzał, lecz myśli zachował
dla siebie. Z drugiej strony Światło miał rację, oni też zabili jego ludzi
podczas pierwszego starcia.
- Jesteśmy
gotowi do otwarcia ognia zaporowego – zgłosił Stackman gotowość artylerii,
która zajęła nową pozycję, odległą o kilka mil od poprzedniej. Matematyka
wyznaczyła już linię celów. Grieve ocenił, iż przez martwą strefę zmierza w ich
stronę kilkadziesiąt tysięcy wojska. Stawka gotowa była ich poświęcić, wiedząc
że prędzej czy później kolejne dywizje dotrą do pozycji Sojuszu i z nich go
wyprą. W czasie gdy artyleria będzie ostrzeliwać natarcie kolejne oddziały
uderzą znowu w kierunku Kordonu, po drugiej stronie Wisły, wyprowadzając
natarcie z miejsc, które starali się desperacko utrzymać. Gdy za kilka godzin
przerzucą siły pancerne, niewielkie siły marines i spadochroniarzy nie będą
miały żadnych szans, nawet mimo panowania w powietrzu. Zapewne gdzieś tam już
gromadzono eskadry migów, szykując się do zmasowanego starcia. Do przybycia
dronów transportowych pozostały cztery godziny i to był realny czas ich pobytu
w tym miejscu. W idealnym świecie Sojusz powinien przerzucać tu ciężki sprzęt i
regularną armię, jednak ten front był zbyt odległy by go utrzymać.
- Na razie
czekać – polecił Grieve. - Gdy drony uzupełnią amunicję, rozłożyć kolejny pas
min przeciwpiechotnych od strony rzeki. Nadal jest problem z siecią?
- Od kiedy
zaprzestaliśmy prób minowania tego martwego obszaru, już nie – powiedział
Stackman. Wszystkie inteligentne miny zrzucone w rejon pozbawiony roślinności
nie potrafiły się uruchomić, z nieznanych przyczyn nie nawiązywały połączenia.
Stackman podczas nieobecności Grieve’a podjął jedyną słuszną decyzję i rozkazał
porzucić próby uzbrajania terenu dawnej południowej zony, kładąc to na karb
dziwacznych zjawisk w tej części świata, nie próbując ustalić ich przyczyny,
lecz przechodząc nad nimi do porządku dziennego. W rezultacie miny rozłożono
tuż u stóp skarpy, na której okopali się ludzie Theroux.
-
Wyznaczcie linię ostrzału na dziesięć mil stąd – powiedział wreszcie Grieve. -
Pojedyńcza salwa testowa.
- Myśli
pan, że nie zadziała? - Stackman wyraźnie myślał o tym samym.
- Jeśli
nic nie eksploduje, ostrzeliwujemy teren u stóp skarpy – cholera wie, czy w tym
martwym obszarze coś wybuchnie, pomyślał Grieve.
- Skraca
to nam strasznie pole ostrzału – zauważył Stackman. - Theroux będzie miał
problem.
- Jest
prawie milę od tego obszaru – Grieve spoglądał na taktykę. - I tam będziemy
musieli ich powstrzymać.
- I tak
się denerwuje z powodu tych czerwonych świateł – zauważył Stackman.
- Znowu
się pojawiły?
- Nasze
czujniki niczego nie wykrywają – Stackman zawiesił głos. - Widzi je tylko część
wojska, ale…
- … damy
temu wiarę. Bo jesteśmy gdzie jesteśmy. – przypomniał sobie Grieve. - Jakieś
wrogie zachowania?
- Nie
wszyscy je widzą – powiedział Stackman. - Gdyby nie rozkaz meldowania o
wszystkim co nietypowe, Theroux zostawiłby to dla siebie. Zwłaszcza, że jego
obserwatorzy meldują o ich pojawieni się w różnych miejscach. Jakieś dwanaście
mil stąd…
- … niech
zgadnę, centrum martwego obszaru? - mruknął Grieve.
- Co tam
jest?
- Źródło
naszych problemów. Skan LIDAR pokazywał tam jakiś krąg z kamieni i płyt. Jedyne
co jest w środku tej jałowej ziemi. Gdyby nie to, że nadchodzą, posłałbym tam
zwiad – Grieve zorientował się, że trzymany przez niego termos jest pusty.
Nawet nie zorientował się kiedy wypił kawę. - Jakieś inne zjawiska, o których
powinieniem wiedzieć? Zwłaszcza objawy jakiejś dziwnej choroby lub przemian?
- Nie. Nie
ma się czym niepokoić.
- Wprost
przeciwnie, niepokoję się jak cholera – wycedził Grieve, podając
łącznościowcowi termos i dziękując skinieniem głowy. - Stackman, walczy pan w
tej pieprzonej wojnie równie długo jak ja albo jeszcze dłużej. Jak można
pokonać cały cholerny blok wojskowy?
- Związek?
Cóż, usunięcie Berii jedynie go osłabi, lecz jeśli nie zadamy jednocześnie
ciosów…
- Chodziło
mi o nas – powiedział Grieve. - Sojusz przepadnie – zacytował słowa przekazane
przez Kowalskiego.
Stackman
odezwał się dopiero po chwili.
- Sądzę,
że to kolejny z ich podstępów – powiedział. - Maskirowka. Albo coś co miało
zachwiać naszą pewnością siebie. O ile tamten jeniec mówił prawdę.
- Skoro
przyjęliśmy, że Beria jest tutaj, zakładamy że wypowiedział te słowa –
przypomnial Grieve.
- Sądzę,
że kłamał – rzekł Stackman z niezachwianą pewnością w głosie. - Skoro wysłał go
do Światły, celowo chciał go oszukać. Zmusić w ten sposób do popełnienia błędu.
Sprawić, by uwierzył, że jego potencjalny sojusznik przegra i nie pozwolić na
sprzymierzenie się z nami. W ten sposób osłabić swego wroga i wyeliminować z
potencjalnej rozgrywki nasz desant.
-
Rzeczywiście – zgodził się po chwili Grieve. - Jest to jedyne logiczne
rozwiązanie. Problem w tym…
- Tak?
- Że oni
nigdy nie byli logiczni. I zawsze znajdowali sposób by nas zaskoczyć.
- Generale
– chrząknął Stackman, spoglądając na głównodowodzącego. - Nie widzę, żadnej
możliwości, by cały Sojusz upadł w ciągu chwili. Nawet jeśli wystrzelą całą
broń atomową, większość przechwycimy i odpowiemy niszczycielskim kontratakiem.
Nic się nie wydarzyło, mimo że Beria zapowiedział to kilka godzin temu.
- Te kilka
godzin już minęło – zauważył Grieve. - Ale masz rację, ja nie widzę takiej
możliwości również – nie dodał, że w głębi ducha te słowa wciąż go niepokoją.
Sojusz upadnie. Do diabła z tym.
- Prowadzi
nas to do konieczności podjęcia decyzji – zauważył Stackman, jak gdyby wciąż
wyczuwając jego wątpliwości.
- Nasz
„sojusznik” znowu się niecierpliwi?
- Rowicki
kontaktował się przed kwadransem – wyjaśnił tamten. - Zdaje się, że się tym
trochę niepokoi.
- W końcu
to jego miasto – przypomniał sobie Grieve. - To znaczy polskie miasto.
- Jeżeli
przyjmujemy, że jest tam Beria, idzie na nas kilkadziesiąt tysięcy piechoty, a
w ciągu pięciu i pół godziny zamknie nam się okno do ewakuacji, decyzja może
być tylko jedna – zauważył Stackman.
- Słusznie
– przyznał Grieve, po czym zastanowił się z jakiego powodu czuje przed nią
opór. Nie miał przecież żadnych problemów z szybkim decydowaniem, zwłaszcza gdy
wbrew wszystkim przewidywaniom zorganizował niemożliwy desant w samo serce Związku,
na przedpola Warszawy. - Tylko dlaczego musi być moja? - zapytał. - Połącz mnie
z AFCOM. Dawno się nie odzywali.
- Zdaje mi
się, że mają pełne ręce roboty, sir – mruknął łącznościowiec. - Sieć
aktualizuje się tylko częściowo, ale coś dzieje się na górze.
- Chyba
wreszcie NASW ma tę swoją bitwę – stwierdził Stackman.
- Byle
tylko nie zaczęli nam spadać na głowy – mruknął Grieve.
Na
połączenie z Cheyenne Mountain czekał kilka minut. Nim wreszcie nadeszło było
mocno przerywane, wyraźnie zostało skolejkowane przez sieć dość daleko, jak
gdyby obecność sił Sojuszu głęboko na terytorium przeciwnika i obecność Berii
nie były już priorytetem. Głos generała Kluge był przerywany, odległy i
wyraźnie rozkojarzony, jak gdyby został właśnie oderwany od czegoś ważnego.
- Nie ma
jeszcze decyzji odnośnie zawarcia nowych przyjaźni, masz wciąż improwizować w
zależności od sytuacji. Mamy potwierdzenie obecności głównego gracza? - Kluge
przerwał mu składanie meldunku, gdy Grieve zaczął relacjonować mu sytuację.
- To
skomplikowanie… - zaczął Grieve, lecz Kluge znowu wszedł mu w słowo, gdy tylko
kilkusekundowe opóźnienie pozwoliło mu usłyszeć odpowiedź.
- Nie mamy
teraz na to czasu – zatrzeszczał. - Wybacz, Matt. Mamy tu na sytuację, na górze
trwa bitwa, do tego po tym, co stało się z Marsem…
- Co stało
się z Marsem? - Grieve zrozumiał, że najwyraźniej nie docierają do niego
aktualne informacje.
- Zaraz
dostaniesz pakiet danych – powiedział Kluge. - Mamy tu niezły burdel, do tego
uzbrajają właśnie wszystkie swoje rakiety.
- Powtórz.
-
Wszystkie – Grieve poczuł nagle jak przechodzą go ciarki. - Otwierają wszystkie
wyrzutnie na powierzchni. Wygląda jakby szykowali się do odpalenia.
- Czy oni
oszaleli? - pomyślał natychmiast o reakcji Sojuszu, która już zapewne
nastąpiła. Baterie Patriot łączyły się w sieć matematyczną, by przechwycić
wystrzeliwane pociski, jednocześnie przygotowywano rakiety międzykontynentalne,
by odpowiedzieć ogniem. Niszczycielską siłą termonuklearnej zagłady, która
zatrzęśnie całym światem, wytrąci go z orbity i pokryje na zawsze niebo
nuklearną zimą.
- Chryste
– zawtórował Stackman.
- Chwilowo
przestaliście więc być priorytetem – zakasłał Kluge. - Matematyka twierdzi, że
jeśli wystrzelą, nie zdołamy przechwycić wszystkich. Szacuje, że zdejmiemy 90%
przy tej ilości… reszta dosięgnie celu. W każdym razie, mamy… Powiedz mi, że prócz
tego co dotychczas, udało ci się znaleźć jakąś cudowną broń i mamy szansę
zakończyć tę wojnę.
- Należy
uznać, że jest tu Beria – poinformował krótko Grieve.
- Jeśli
rzeczywiście go tam masz – po chwili powiedział Kluge. - To zrób z nim coś nim
zdąży nacisnąć swoje guziki.
-
Potencjalnie mam możliwość odpalenia mu bomby atomowej prosto w twarz –
poinformował Grieve.
- Zdążysz
to zrobić zanim wyda rozkaz? Przy okazji, jesteś teraz na głośnomówiącym. I
transmitujemy tę rozmowę… wiesz gdzie.
-
Pozdrówcie Biały Dom – Grieve usiłował zebrać myśli. - Nie będziemy na tyle
szybcy. Możemy podjąć próbę dopadnięcia go, nie wiem na ile udaną.
Ufortyfikował się, jest odcięty od wparcia, ale znamy jego lokalizację. Nie mam
możliwości podejścia, to będzie jedyna szansa.
-
Jajogłowi podpowiadają, że w twojej lokalizacji nie jest możliwe wyzwolenie
energii atomowej.
-
Miejscowi twierdzą, że jest. Możemy też spróbować ładunku konwencjonalnego.
-
Miejscowi mogą… być pomocni? - zapytał Kluge po chwili wahania. Grieve
zastanowił się nim odpowiedział, przeklinając erratyczną łączność, przerywaną
zakłóceniami jonosfery, przez którą przebijał się sygnał, przebywający długą
drogę. Długie zdania zanikały, uniemożliwiając przeprowadzenie zwykłej rozmowy.
- Mają
prawdopodobnie to, co oferowali. Kłamią, lecz w akceptowalnych granicach.
Szczegóły przekażę w paczce danych. Czekam wciąż na decyzję natury politycznej
– po tym jak zamelduję im ponownie, że prócz tego, że coś ukrywa, wprowadził
system ucisku, dzieją się tu rzeczy wykraczające poza definicje nornalności. A kilka
godzin to zbyt krótki czas by zorientować się w tutejszych stosunkach, a tym
bardziej je zrozumieć. Lecz jeśli Światło miał jakąś cudowną broń decyzja mogła
być tylko jedna. Z drugiej strony gdyby Grieve miał zdać się na instynkt,
trzymałby się od Konwentu i Kompleksu z daleka. Choć sam nie był pewien z
jakiego powodu, lecz buta i arogancja Światły zapewne się do tego przyczyniały.
-
Kolektyw? - Kluge wyrwał go z rozmyślań.
- Trzyma
się z daleka – brakło czasu by porozmawiać z Zhao, a ten dotąd nie podjął prób
porozumienia z Sojuszem. Coś mi umyka, uświadomił sobie Grieve. - Beria stara
się odstraszyć miejscowych – powiedział. – Przypominam, że ostrzegł ich, że
Sojusz upadnie.
-
Przynajmniej wiemy dlaczego uzbraja rakiety – po chwili powiedział Kluge. - A
zatem jest na tyle szalony, by spróbować to zrobić. Jeśli masz możliwość… -
rozległ się trzask i po chwili słychać było jedynie szum.
- Strącili
nam satelitę, sir – poinformował łącznościowiec. Mam już tylko transmisję
danych.
Do czasu
aż NASW nie zawiesi czegoś na pozycji umożliwiającej rozmowę, pomyślał Grieve.
- Łącz
mnie z Rowickim – polecił.
- Mamy
zgodę na użycie bomby? - głos polskiego generała był w porównaniu z zakończonym
połączeniem niezwykle czysty i klarowny, do tego hałaśliwy. Grieve odruchowo
popatrzył na pozycjometr.
- Co pan
robi na zewnątrz? - zapytał.
- Mam
zakłócenia w tunelu, musiałem wyjść na górę, żebyśmy mogli rozmawiać –
odpowiedział krótko tamten. - Światło się niecierpliwi.
- Nie mamy
– powiedział krótko Grieve i spojrzał na Stackmana. Ten nie próbował go
przekonywać. Obaj zdawali sobie sprawę z konsekwencji. Ich myśli podążały teraz
tym samym torem, którego nie zamierzał na razie naświetlać Rowickiemu. Z
polecenia Berii uzbrajano cały arsenał Związku, sekundy potrzebne do przebycia
ładunku do miejsca jego pobytu nie wystarczą, by powstrzymać go od wydania
rozkazu. Musimy odciąć jego łączność, stwierdził, widząc iż Stackman doszedł już
do tego samego wniosku, bowiem przesuwa na odczycie taktyki skany, szukając
miejsca, z którego nadawane są transmisje radiowe. - Czy Kowalski się już
zgłosił? - zapytał Grieve, skupiając się na marines, po których tu przybyli i
mieli zabrać do domu. O ile będzie do czego wracać.
- Proszę
się nie martwić – głos Rowickiego był beznamiętny. - Sprawdzam czemu zajmuje mu
to tak długo. Przed chwilą posłałem za nim moich najlepszych ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz