czwartek, 20 lipca 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (XI)

Znajdowali się nigdzie i nie mieli sposobu na ucieczkę.

Nastrój Arciniegas udzielał się całej załodze, choć u pozostałych była to raczej obawa, lęk i niepokój. Z nią było inaczej, jak każda sytuacja także i ta byłoa wyzwaniem, z którym się mierzyła, lecz tym razem problemem było to, że stanęła na wprost czegoś całkowicie niezrozumiałego. Tym razem przeciwnik nie dysponował działkami NR, rakietami impulsowymi, trudno było nazwać go wrogiem. Był niedogodnością i sytuacją, z której nie było wyjścia. Nic więc dziwnego, że mimo pozornego opanowania Arciniegas miała z tym wyraźny problem. Po kilku godzinach braku celu i pomysłu jak wydostać się z nicości dała wszystkim swą obecność wyraźnie odczuć, uznając, iż nie może pozwolić załodze na martwienie się. Zarządziła porządki, w innym miejscu przegląd systemów, Gellertowi zrobiła awanturę dotyczącą stanu silników i uszkodzeń spowodowanych przez trafienie rakietą, wskutek czego stracili znaczną część pancerza ablacyjnego chroniącego cześć dziobową. Tamten oczywiście jak zawsze nie zamierzał milczeć we właściwym momencie, więc zasugerował jej, aby następnym razem szarżowała własną głową w gródź, a nie statkiem rozpoznawczym na przeciwnika, w rezultacie poszła urządzić awanturę Everettowi. Naukowiec zamiast tego rozpoczął wykład o kwantach energii i relatywistycznym upływie czasu, a Nayada w tym czasie nie odezwała się ani słowem, co rozsierdziło ją jeszcze bardziej. Wpadła jak burza do kajuty załogantów, gdzie pohamowała się w ostatniej chwili by nie obudzić zasłużenie odpoczywających Melliera i Hagena, choć w jej opinii raczej udawali, iż śpią, wiedząc w jakim jest nastroju. Nim wróciła na powrót na mostek, w korytarzu czekała na nią Triptree.

- Albo się wreszcie napij, albo zacznij zachowywać normalnie – poradziła.

- Wal się – powiedziała Arciniegas, przyjmując nieformalny sposób rozmowy.

- Kiedy nie ma świateł reflektorów nie jesteś sobie w stanie poradzić? – zapytała tamta. Arciniegas nie miała jak jej ominąć w ciasnym korytarzu.

- Sądzisz, że robię to wszystko dla własnej sławy i chwały? – zapytała zirytowana.

- Trochę cię przez tę parę miesięcy poznałam – powiedziała jej oficer wykonawcza. – I wbrew temu co o tobie wszyscy sądzą nie jesteś szalona, notorycznie pijana ani nie szukasz sławy. Poszukujesz tylko i wyłącznie wyzwania.

- Czego?

- Im bardziej trudna sytuacja, tym bardziej czujesz się jak ryba w wodzie – powiedziała Triptree. – Im trudniejsza misja, im większe siły przeciwnika, nie wspominając o walce, stajesz się wówczas czystym insntynktem, wychodząc ze wszystkiego cało. Ale sytuacja, w której nie masz nic do powiedzenia? I czujesz się bezsilna? Stajesz się swoim zaprzeczeniem.

- Jeśli będę potrzebowała psychologa pokładowego, to go sobie zaokrętuję – odparowała Arciniegas. – A do tego czasu…

- Skoro zrobiłaś mnie zastępcą, żeby mieć kogoś, kto nie będzie przytakiwał w blasku twej chwały to usłysz, że jesteśmy w co prawda w dupie, ale także masz do czynienia z największym wyzwaniem jakie kiedykolwiek miałaś. Więc idź, pociągnij z tej swojej pieprzonej  flaszki, o której myślisz. Nie sądź, że nie wiemy, iż przestałaś pić – Triptree zupełnie się nie przejęła jej słowami. – I albo się nawal, albo wracaj na mostek i ogarnij tę sytuację.

- Pieprz się, Triptree.

- Nie żartuję Arciniegas. Jeśli ktoś może nas stąd wydostać i ocalić wszechświat przed Fenrirem, to właśnie ty – następnie odwróciła się i wróciła na mostek, pozostawiając szaloną kapitan z własnymi myślami i pragnieniem sięgnięcia po jej butelkę. Arciniegas przetrawiła co usłyszała, zastanowiła się czy jest sobie w stanie poradzić z całym tym oczekiwaniem złożonym na jej barki, po czym postanowiła przerzucić je na czyjeś inne.

W rezultacie znowu była w pomieszczeniu eniaka i patrzyła na te same monitory, na które patrzył Everett. Marzyła o drinku, tęskniąc do smaku szkockiej lub burbona bez lodu, palących gardło i pozwalającycg odpocząć od rzeczywistości. Ta ostatnia jednak nie chciała się na to zgodzić, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie odpuści. Arciniegas przestała przez chwilę słuchać Everetta. Poczuła się znużona, napięcie spowodowane niemocą ją irytowało. Znowu mierzyła się z niemożliwym, co powodowało frustrację.

- W sumie czy zagwarantuje mi pan, że Fenrir nie zakończył istnienia wszystkiego?

Everett westchął.

- I tak i nie. Jak mówiłem, nie mam pojęcia co stało się po naszym rzucie fotonowym…

- Doktorze, proszę spojrzeć na to z mojego punktu widzenia – przerwała. – Jestem kapitanem statku NASW, której podstawowym i jedynym celem jest powstrzymanie Kosmfloty od zwycięskiego ataku na nas. Cholerny Fenrir stanowi zagrożenie innego rodzaju, wykracza daleko poza to, co pojmuję, rozumiem i z czym chcę się mierzyć. W tej chwili chciałabym jak najszybciej wrócić do bitwy, bo kurwa, nie dowiem się nawet czy dostaliśmy Ałmaza. Ani czy tamtym udało się odpalić pociski w NASW. Cholera minęło tyle godzin…

- … jak mówiłem nie wiem ile, bo nie możemy być z oczywistych względów po naszym ostatnim kontakcie z Fenrirem być pewni upływu czasu – zauważył Everett, po czym dodał: - W sumie jest w tym jakaś ironia. Czekaliście przez lata na tę waszą bitwę, po czym okazało się, że przybył Fenrir, stanowiący największe z możliwych zagrożeń dla naszego istnienia. A wówczas Kosmflota, która ściągnęła wszytkie swoje statki na Ziemię by stawić mu czoła, zdecydowała się jednak, by przy jego pomocy wykończyć wroga. I my również. W imię tego skoczyliśmy sobie do gardeł.

- Taka już nasza natura – przytaknęła Arciniegas. – Więc cokolwiek by pan o tym nie sądził… gdziekolwiek jesteśmy, tkwimy tu już kilka godzin. Czas wystarczający, by zarówno NASW, Kosmflota jak i Ziemia przestały istnieć. Ale musimy zakładać, ze tak się nie stało, a my znowu tkwimy w spowolnionym czasie. Więc musimy wrócić. Czy jest jakiś sposób by się stąd wydostać?

Everett potarł nieogolony podbródek.

- Mogę być pewien tylko tego, że skoczyliśmy prosto w środek Fenrira – powiedział. Proszę zobaczyć, wyliczenia nie kłamią, ta rakieta, która nas trafiła w momencie gdy zaczynaliśmy przemieszczenie fotonowe zmieniła naszą pozycję. Eniak przeliczył to już trzy razy. Dla przypomnienia… to działa tak, że przemieszczamy się w wyliczone miejsce, ale w zasadzie w linii prostej. Więc punkt naszego wyjścia znalazł się dokładnie w środku obszaru zajmowanego przez osobliwość.

- Przypadek jeden na milion.

- Powiedziałbym, że coś więcej niż przypadek. Gdyby ta rakieta trafiła nas jedną milionową sekundy później nie doszłoby do tego. A tymczasem jesteśmy tu gdzie jesteśmy.

- Dlaczego większość fizyków, których poznałam bredzi o jakieś sile sprawczej? – zapytała zmęczonym głosem. – Co dalej, uznacie ją za element obiektywnej rzeczywistości?

- Owszem, jestem coraz bardziej przekonany, że cały czas działają tu siły sprawcze, nieważne jak je nazwiemy – odpowiedział spokojnie Everett. Popatrzył na Satyę, która milczała. – I te siły sprawiły, że znaleźliśmy się dokładnie w tym miejscu, w taki, a nie inny sposób. To już nie pierwszy raz, gdy w ten czy inny sposób sprawiały, że pewne rzeczy nastąpiły.

- Doktorze – głos Arciniegas był zmęczony. – Dość. W tej chwili nie jestem gotowa, by słuchać pańskich teorii. Wróćmy do konkretów. Zagwarantuje mi pan, że Fenrir nie pochłonął wszystkiego w trakcie gdy byliśmy w rzucie fotonowym? A my wylądowaliśmy w tym co pozostało?

- Niczego pani nie zagwarantuję. Nie wiem gdzie jesteśmy, to pustka nie posiadająca żadnych punktów odniesienia, nie możemy więc określić naszej pozycji. Nie wiemy co ją wypełnia, nie jest to próżnia, ale nie jest to także żaden gaz, ciecz, ani ciało stałe. Nie ma granic. Podsumować pani, to czego się dowiedzieliśmy?

- Proszę bardzo.

- A zatem – nie działa tu siła bezwładności, gdy tylko odpalamy silniki przemieszczamy się, gdy je wyłączamy stajemy w miejscu. Wiemy to tylko i wyłącznie dlatego, że wystrzeliśmy drony, więc zgodnie z klasyczną definicą nasz ruch następuje względem układu odniesienia. Nie wytracamy prędkości wskutek hamowania, po prostu stajemy w miejscu w czasie równym zero, co nie powinno się wydarzyć. Jednocześnie nie ma tu żadnego oporu, możemy polecieć w każdym żądanym kierunku, lecz tylko i wyłącznie gdy użyjemy paliwa. Gdy je wyłączamy jak wspomniałem stajemy w miejscu bez konsekwencji w postaci kompensacji bezwładności. Na razie jednak nie lecimy, bo…

- Skoro nie działa tu siła bezwładności, każdy nas ruch zużywa mieszankę – przypomniała Arciniegas. – To nie przestrzeń kosmiczna, gdzie odpalimy na ułamek sekundy i mamy nadany kierunek i tor lotu.

- Zgadza się, to nie przestrzeń, nie wypełnia jej próżnia, nie ma ma masy, składu chemicznego. To jest nic. – zgodził się Everett. Skoro to nie próżnia, więc nie rozrzedzony gaz, to nie powinna działać w niej nasza fizyka, ani nic nie powinno być przewodzone.  A tymczasem…

- Tymczasem nie mogę jej nawet zobaczyć – burknęła Arciniagas. – W idealnym świecie miałabym przynajmniej kolorowe zdjęcie lub podgląd z kamery, ale na naszej jak zawsze wszystko jest szare, w tej czerni i bieli. To jest kompletna szarość.

- W idealnym świecie nasz statek miałby chociaż jeden iluminator – zgodził się Everett. – Akurat wiele nie zmieni mi wiedza o tym jak nic wygląda, bo skoro stajemy momentalnie w miejscu, to powinna być gęsta jak… a nie jest. Ma właściwości gazu, ale tym też nie jest. Dzięki temu, że wystrzeliliśmy Phaeotony wiemy, że nasz ruch nie jest pozorny, bo one się przemieszczały na swych silnikach. My oddaliśmy się od nich na odległość czterokrotnie przewyższającą ostatnią znaną średnicę Fenrira. Nadal jednak jesteśmy w tej pustce i żaden nas skan nie pokazuje, aby miała jakąś granicę. Chce pani wniosku? Skoczyliśmy do środka osobliwości, lecz wszystko wskazuje na to, że ona łamie wszystkie zasady działające w naszym wszechświecie. Bo przybyła z innego, lub to my tam przybyliśmy.

- To znaczy?

- Być może jesteśmy w innym wszechświecie, w którym działa zupełnie inna fizyka, nie działają fundamentalne prawa naszego wszechświata, nawet termodynamika nie obowiązuje.

- Na statku nic się nie zmieniło.

- Jakbyśmy znajdowali się w jakimś bąblu, polu ochronnym, nawet jeśli Phaeton nic takiego nie pokazuje… Cały „Von Braun” i nasze drony zachowują właściwości z naszego wszechświata. Więc do końca nie wiem czy ta przestrzeń przewodzi fale radiowe, czy to my je przynieśliśmy ze sobą. Nie ma tu tarcia, a jednak stajemy w miejscu, odczuwając przeciążenie. Lecimy, choć nie ma… nie będę się powtarzał. To tłumaczy pewne sprawy.

- Mianowicie?

- Z jakiego powodu żołnierze byli w stanie przemieszczać się po strefach anomalii, gdzie stałe były zmienione. Przenosili zasady z naszego wszechświata, dlatego nawet zmieniona delikatnie termodynamika nie miała wpływu na to, że ich ciała nie mogły funkcjonować, choć miała stopniowy wpływ na ich uzbrojenie lub przedmioty osobiste.

- Z czasem jednak miała wpływ i na nich.

- Mam wrażenie, że odbywaliśmy już tę dyskusję – przypomniał.

- Na szczęście nikt sobie nic nie złamał.

- Bo nie byliśmy tam wystarczająco długo – powiedział. – Co nie zmienia faktu, że znajdowaliśmy się wówczas w pobliżu zjawiska, a nie w jego wnętrzu.

- Chętnie byśmy się stąd wynieśli, ale nasz generator kwantowy znowu nie działa – zauważyła.

- A gdyby zadziałał, dokąd byśmy skoczyli? – zapytał. – Bez punktów odniesienia, a przede wszystkim bez punktu początkowego nie sposób wyliczyć rzutu.

- Nie mamy na szczęście już pocisków jądrowych, które może pan popsuć – stwierdziła.

- Proszę ze mnie zejść – powiedział. – Wymyśliła to sobie pani. Przyznaję, że sprawdzałem wtedy czy zajdzie reakcja, bo byłem przekonany, że nie. I miałem rację. Bo z jakiegoś powodu zachodziła na pokładach ich okrętów.

- Wnioski?

- Powiedziałem jakie mam wnioski.

- W mojej opinii poza naukowe. Nie będę słuchać o sile sprawczej – powiedziała wstając.

- Ten brak możliwości działania panią frustruje? – zapytał.

- Bez obaw. Nie będę pić. Idę się chwilę przespać. Być może przestanie mnie wówczas tak to wszystko… nosić – poinformowała. – Zluzowałam załogę, wam radzę też się wyspać. Może po odpoczynku spojrzymy na to w nowy sposób, lub coś się zmieni?

- Pani kapitan… - powiedział. – Wiem co panią gryzie. Ale powtarzam, wydaje mi się, że NASW i Kosmflota wciąż mogą jeszcze toczyć swą bitwę. Poprzednim razem przebywając w pobliżu Fenrira straciliśmy w stosunku do nich wiele godzin, a po jego opuszczeniu zaobserwowaliśmy, że czas płynie w jego pobliżu zupełnie inaczej. Więc…

- Jak sam pan powiedział, wtedy byliśmy w jego pobliżu, teraz jesteśmy w jego wnętrzu – odparła. – Wszystko może być inne – po czym wyszła.

- Jak ona może spać w tej chwili – pokręciła głową Satya, gdy Arciniegas opuściła pomieszczenie. Nie chciała wchodzić w dyskusje z kapitan, słuchała Everetta, który usiłował przekonać tamtą do swych teorii, choć nieskutecznie.

- Kompensuje niemożność działania – powiedział naukowiec. – Nawet nie widzisz, iż ogarnia ją coraz większa wściekłość. Myślę, że gdy zaakceptuje fakt, że nie znaleźliśmy się tu przypadkiem, będzie chciała dopaść siłę, która za to odpowiada. Nie lubi być manipulowana.

- Znowu wracamy do Zjawy Cienia?

- Jestem o tym przekonany – odparł. – To jest przypadek jeden na milion, że rakieta zmienia nam kurs wprost w Fenrira.

- Nie sądziłam, że będzie pan wierzył w takie rzeczy – stwierdziła. – To wykracza poza racjonalizm naukowy.

- Czyżby? – uśmiechnął się. – Założenie jako aksjomatu istnienia siły sprawczej? Cała nauka się na tym opiera, bo nie znajdziemy innego wytłumaczenia powodu, dla którego zaistniały warunki mogące podtrzymać życie oparte na węglu we wszechświecie, którego stałe fizyczne umożliwiają jego funkcjonowanie. Fundamentalne prawa fizyki masa elektronu, stała Plancka, grawitacji, prędkość światła mają wartości dokładnie takie jak powinny, by zagwarantować nasze istnienie. Nie wspomnę już o tym, że jeżeli zakładamy, iż wszechświaty ewoluują, to ewolucja także nie jest wynikiem przypadkowości, lecz celowości. Dążenia od pewnego modelu do innego. Bo przypadek jest jednorazowy. Natomiast sprawienie, aby cała załoga „Von Brauna” nie zginęła podczas rzutu na Marsa, gdy zaprogramowano dokładnie takie działanie i kolejne wydarzenia… migotanie ciemnej materii tak, aby dało się odczytać litery alfabetu Morsa, to co spotkało ciebie i Waltera… Gdy wyeliminujesz to, co nieprawdopodobne, logika naukowa podpowiada, że to nie jest przypadek. Ktoś steruje fizyką na wielką skalę, w końcu jak mawia pewien znajomy biochemik, zaawansowana forma techniki nie będzie się niczym różnić od magii dla nieznającego jej umysłu…

- Jak Kolektyw. I Mrok – zgodziła się.

- Skoro oni potrafią to już w skali mikro, tym bardziej jestem przekonany, że ktoś czyni to w makroskali – powiedział. – Ale w tym wszystkim działają co najmniej dwie siły sprawcze. Jedną jest Fenrir, który jest manifestacją ostatecznego wszechświata i przynosi swoje stałe, które wykluczają istnienie innych światów, niezgodnych z jego stałymi. Drugą ona.

- Kim ona jest? Czego chce?

- Nie mam pojęcia – powiedział. – Ale domyślam się, że chce czego innego niż Fenrir. Bo mam wrażenie, że popycha działania w kierunku, który niekoniecznie tożsamy jest z jego działaniami.

- Popycha?

- Z jakiegoś powodu inicjuje pewne działania – powiedział. – Przypomnij sobie opowieści Waltera. Nie wspominając o tym, że widząc jego nazwisko polecieliśmy na Marsa. A widząc twoje… admirał zdecydował, że zapakuje cię na „Von Brauna” i opuścimy stację. Choć był też inny powód. Ale… jeśli chodzi o ten pierwszy, to chodziło o Fenrira, bo miałem pewną teorię… i ją sprawdziłem. Co prowadzi nas to tego kim jest… Skoro mówi do nas alfabetem Morsa, manifestuje się jako istota przypominająca ludzką…

- Ocal nas, to nadchodzi… to nadeszło – mruknęła Satya. – Ona…

- Musimy ocalić przede wszystkim siebie – powiedział Everett. – Fenrir jest zaprzeczeniem naszego wszechświata. I zapewne także jej.

- Jej?

- Powiedziałbym, że gdzieś w tym ciągu wszechświatów prowadzących do ostatecznego, z którego przybył Fenrir są inne. Gdzie zapewne stałe fizyczne są podobne, lecz odmienne niż nasze, częściowo mogą manifestować się w naszym wszechświecie, lecz nie do tego stopnia, by mogły działać. Dlatego jesteśmy popychani w jakimś kierunku.

- Dlaczego nie zadziała sama?

- Nie odpowiem na to pytanie – rzekł. – Być może nie może, bo działanie fizyką to co innego, niż sprawienie, by zaistniały warunki niezbędne do jej działania. To także fundamentalnie inny wszechświat od naszego, skoro Fenrir jest osobliwością, której nie pojmujemy, nie da się jej wpisać w definicję inteligencji, także z nią kontakt z jakichś przyczyn może być niemożliwy. Lub jak widać utrudniony. Więc może jedynie nadawać nam kierunek, niczym toczącej się kuli.

- Niczym kuli na desce – powiedziała do siebie Satya. – Bo nie może jej pchnąć bezpośredno, lecz jeśli zmieni nachylenie deski, kula potoczy się w oczekiwanym kierunku.

- Bardzo dobre porównanie. Być może usiłuje sprawić, by pewne rzeczy się wydarzyły. W taki, a nie inny sposób – zgodził się Everett.

- Z jakiego powodu?

– Może wie co nastąpi? Fenrir wyeliminuje wieloświat, aby jego wszechświat przetrwał i nie chce do tego dopuścić? Może jeśli w jej wszechświecie czas nie jest wartością, taką jak znamy, więc wie jaki będzie… jest przebieg wydarzeń i chce go zmienić?

- Zatem czemu jesteśmy w tej pustce?

- Nie wiem – powiedział. – Zwłaszcza, że pobyt tu jest dla mnie równie frustrujący jak dla kapitan Arciniegas, której podstawowym niepokojem jest jak się stąd wydostać. Mój wynika z czego innego. Bo choć muszę jako element hipotezy zaakceptować wszechświaty innych stałych fizycznych, całkowity brak grawitacji w tym miejscu mnie niepokoi.

- Stajemy w miejscu – zrozumiała.

- Zawisamy, stajemy, nieważne jak to nazwać – powiedział. – Nie ma tu żadnego obiektu, nie ma oddziaływania. Ale Fenrir najpierw w ogóle nie oddziaływał grawitacyjnie, następnie zwiększał skokowo przyciąganie, lecz nadal nie miał masy. Grawitacji użył, by pozbyć się problemu multiniestałości marsjańskiej, choć to co zrobił wykracza nie tylko poza nasze zrozumienie, lecz także poza rzeczy możliwe w naszym wszechświecie. Ale nie tylko on użył grawitacji wobec multiniestałości… powiedziałem ci, że wykryłem w pobliżu Warszawy oddziaływania grawitacyjnie w pobliżu pozycji Związku. Potem zniknęły zaburzenia na naszych odczytach i skanerach, świadczące o obecności ciemnej materii i innej fizyki. Zupełnie jakby grawitacja coś z nią zrobiła. Grawitacja pojawia się w kontekście używania fizyki jako broni nader często, nawet Kolektyw się nią posługuje.

- Więc co to oznacza?

- Jeszcze nie wiem – przyznał. – Ale to obok promieniowania jądrowego druga z zagadek związanych z Fenrirem, na które bardzo chciałbym poznać odpowiedź. 

Satya zastanowiła się.

- Doktorze, o czym mówiła kapitan Arciniegas? O pocisku na „Von Braunie”… który chciał pan detonować?

- Nie chciałem – odparł. – Badałem czy zajdzie reakcja jądrowa. Nie zaszła, choć na statkach tamtych zachodziła. Powiedziałem ci, że miałem hipotezę i ją sprawdziłem. Co do twojej obecności na pokładzie, której Zjawa Cienia chciała… Fenrir nas nie zauważył, bo nie mieliśmy silników NERVA, ale na pokładzie nie zachodziła także reakcja jądrowa. A zachodziła na statku tamtych. Więc albo warunki fizyczne w różnych rejonach tamtej anomalii były różne, albo ktoś zadbał by nie reakcja nie mogła zajść. Ktoś kto potrafi zmieniać lokalnie fizykę, nie jest Fenrirem i z jakiegoś powodu cię chroni. I przy okazji nas. Przed Fenrirem.

- Nie wie pan tego! – wybuchnęła nagle. – To wszystko hipoteza, może jej cele są inne, może to nie Fenrir, a ona…

- Nie wiem – przyznał. – I mogę nie mieć racji. Ale nawet jeśli jej nie mam, nie mam innego sposobu na powstrzymanie Fenrira i ocalenie naszego świata. Bo on swym oddziaływaniem… czy też jak to obrazowo ujmuje nasza kapitan pożre Ziemię i Słońce. I choć niewiele nam to zmieni, również cały nasz wszechświat. I Wieloświat.

- Więc jak mamy ocalić nasz wszechświat? – zapytała.

- Nie mam pojęcia – odrzekł Everett. – Nawet jeśli… jesteśmy prowadzeni w jakimś kierunku, wydaje mi się, że mamy bardzo mało czasu – od eniaka rozległo się piknięcie, na które spojrzał. – Ale zdaje się, że zaczynamy dostawać wskazówki.

- Jakie?

Pochyli się nad monitorem i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Kiedy podniósł wzrok przetarł zmęczone oczy.

- Phaeton-3 coś wykrył w tej pustce. To migoczące skupisko ciemnej materii. Zdaje się, że migocze w symetrycznym porządku.

- Coś do nas mówi?

Everett po chwili uniósł wzrok znad monitora.

- Quod errat demonstrandum, jak mówiłem wcześniej – uśmiechnął się. – Powtarza tylko jedno słowo. Satya.

USS "Von Braun" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz