Znajdowali się nigdzie i nie mieli
sposobu na ucieczkę.
Nastrój Arciniegas udzielał się
całej załodze, choć u pozostałych była to raczej obawa, lęk i niepokój. Z nią
było inaczej, jak każda sytuacja także i ta byłoa wyzwaniem, z którym się
mierzyła, lecz tym razem problemem było to, że stanęła na wprost czegoś
całkowicie niezrozumiałego. Tym razem przeciwnik nie dysponował działkami NR,
rakietami impulsowymi, trudno było nazwać go wrogiem. Był niedogodnością i
sytuacją, z której nie było wyjścia. Nic więc dziwnego, że mimo pozornego
opanowania Arciniegas miała z tym wyraźny problem. Po kilku godzinach braku
celu i pomysłu jak wydostać się z nicości dała wszystkim swą obecność wyraźnie
odczuć, uznając, iż nie może pozwolić załodze na martwienie się. Zarządziła
porządki, w innym miejscu przegląd systemów, Gellertowi zrobiła awanturę
dotyczącą stanu silników i uszkodzeń spowodowanych przez trafienie rakietą,
wskutek czego stracili znaczną część pancerza ablacyjnego chroniącego cześć
dziobową. Tamten oczywiście jak zawsze nie zamierzał milczeć we właściwym
momencie, więc zasugerował jej, aby następnym razem szarżowała własną głową w
gródź, a nie statkiem rozpoznawczym na przeciwnika, w rezultacie poszła
urządzić awanturę Everettowi. Naukowiec zamiast tego rozpoczął wykład o
kwantach energii i relatywistycznym upływie czasu, a Nayada w tym czasie nie
odezwała się ani słowem, co rozsierdziło ją jeszcze bardziej. Wpadła jak burza
do kajuty załogantów, gdzie pohamowała się w ostatniej chwili by nie obudzić
zasłużenie odpoczywających Melliera i Hagena, choć w jej opinii raczej udawali,
iż śpią, wiedząc w jakim jest nastroju. Nim wróciła na powrót na mostek, w
korytarzu czekała na nią Triptree.
- Albo się wreszcie napij, albo
zacznij zachowywać normalnie – poradziła.
- Wal się – powiedziała Arciniegas,
przyjmując nieformalny sposób rozmowy.
- Kiedy nie ma świateł reflektorów
nie jesteś sobie w stanie poradzić? – zapytała tamta. Arciniegas nie miała jak
jej ominąć w ciasnym korytarzu.
- Sądzisz, że robię to wszystko dla
własnej sławy i chwały? – zapytała zirytowana.
- Trochę cię przez tę parę miesięcy
poznałam – powiedziała jej oficer wykonawcza. – I wbrew temu co o tobie wszyscy
sądzą nie jesteś szalona, notorycznie pijana ani nie szukasz sławy. Poszukujesz
tylko i wyłącznie wyzwania.
- Czego?
- Im bardziej trudna sytuacja, tym
bardziej czujesz się jak ryba w wodzie – powiedziała Triptree. – Im trudniejsza
misja, im większe siły przeciwnika, nie wspominając o walce, stajesz się
wówczas czystym insntynktem, wychodząc ze wszystkiego cało. Ale sytuacja, w
której nie masz nic do powiedzenia? I czujesz się bezsilna? Stajesz się swoim
zaprzeczeniem.
- Jeśli będę potrzebowała psychologa
pokładowego, to go sobie zaokrętuję – odparowała Arciniegas. – A do tego czasu…
- Skoro zrobiłaś mnie zastępcą, żeby
mieć kogoś, kto nie będzie przytakiwał w blasku twej chwały to usłysz, że
jesteśmy w co prawda w dupie, ale także masz do czynienia z największym
wyzwaniem jakie kiedykolwiek miałaś. Więc idź, pociągnij z tej swojej
pieprzonej flaszki, o której myślisz.
Nie sądź, że nie wiemy, iż przestałaś pić – Triptree zupełnie się nie przejęła
jej słowami. – I albo się nawal, albo wracaj na mostek i ogarnij tę sytuację.
- Pieprz się, Triptree.
- Nie żartuję Arciniegas. Jeśli ktoś
może nas stąd wydostać i ocalić wszechświat przed Fenrirem, to właśnie ty –
następnie odwróciła się i wróciła na mostek, pozostawiając szaloną kapitan z
własnymi myślami i pragnieniem sięgnięcia po jej butelkę. Arciniegas
przetrawiła co usłyszała, zastanowiła się czy jest sobie w stanie poradzić z
całym tym oczekiwaniem złożonym na jej barki, po czym postanowiła przerzucić je
na czyjeś inne.
W rezultacie znowu była w
pomieszczeniu eniaka i patrzyła na te same monitory, na które patrzył Everett.
Marzyła o drinku, tęskniąc do smaku szkockiej lub burbona bez lodu, palących
gardło i pozwalającycg odpocząć od rzeczywistości. Ta ostatnia jednak nie
chciała się na to zgodzić, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie odpuści.
Arciniegas przestała przez chwilę słuchać Everetta. Poczuła się znużona,
napięcie spowodowane niemocą ją irytowało. Znowu mierzyła się z niemożliwym, co
powodowało frustrację.
- W sumie czy zagwarantuje mi pan,
że Fenrir nie zakończył istnienia wszystkiego?
Everett westchął.
- I tak i nie. Jak mówiłem, nie mam
pojęcia co stało się po naszym rzucie fotonowym…
- Doktorze, proszę spojrzeć na to z
mojego punktu widzenia – przerwała. – Jestem kapitanem statku NASW, której
podstawowym i jedynym celem jest powstrzymanie Kosmfloty od zwycięskiego ataku
na nas. Cholerny Fenrir stanowi zagrożenie innego rodzaju, wykracza daleko poza
to, co pojmuję, rozumiem i z czym chcę się mierzyć. W tej chwili chciałabym jak
najszybciej wrócić do bitwy, bo kurwa, nie dowiem się nawet czy dostaliśmy
Ałmaza. Ani czy tamtym udało się odpalić pociski w NASW. Cholera minęło tyle
godzin…
- … jak mówiłem nie wiem ile, bo nie
możemy być z oczywistych względów po naszym ostatnim kontakcie z Fenrirem być
pewni upływu czasu – zauważył Everett, po czym dodał: - W sumie jest w tym
jakaś ironia. Czekaliście przez lata na tę waszą bitwę, po czym okazało się, że
przybył Fenrir, stanowiący największe z możliwych zagrożeń dla naszego istnienia.
A wówczas Kosmflota, która ściągnęła wszytkie swoje statki na Ziemię by stawić
mu czoła, zdecydowała się jednak, by przy jego pomocy wykończyć wroga. I my
również. W imię tego skoczyliśmy sobie do gardeł.
- Taka już nasza natura –
przytaknęła Arciniegas. – Więc cokolwiek by pan o tym nie sądził… gdziekolwiek
jesteśmy, tkwimy tu już kilka godzin. Czas wystarczający, by zarówno NASW,
Kosmflota jak i Ziemia przestały istnieć. Ale musimy zakładać, ze tak się nie
stało, a my znowu tkwimy w spowolnionym czasie. Więc musimy wrócić. Czy jest
jakiś sposób by się stąd wydostać?
Everett potarł nieogolony podbródek.
- Mogę być pewien tylko tego, że
skoczyliśmy prosto w środek Fenrira – powiedział. Proszę zobaczyć, wyliczenia
nie kłamią, ta rakieta, która nas trafiła w momencie gdy zaczynaliśmy
przemieszczenie fotonowe zmieniła naszą pozycję. Eniak przeliczył to już trzy
razy. Dla przypomnienia… to działa tak, że przemieszczamy się w wyliczone
miejsce, ale w zasadzie w linii prostej. Więc punkt naszego wyjścia znalazł się
dokładnie w środku obszaru zajmowanego przez osobliwość.
- Przypadek jeden na milion.
- Powiedziałbym, że coś więcej niż
przypadek. Gdyby ta rakieta trafiła nas jedną milionową sekundy później nie
doszłoby do tego. A tymczasem jesteśmy tu gdzie jesteśmy.
- Dlaczego większość fizyków, których
poznałam bredzi o jakieś sile sprawczej? – zapytała zmęczonym głosem. – Co
dalej, uznacie ją za element obiektywnej rzeczywistości?
- Owszem, jestem coraz bardziej
przekonany, że cały czas działają tu siły sprawcze, nieważne jak je nazwiemy –
odpowiedział spokojnie Everett. Popatrzył na Satyę, która milczała. – I te siły
sprawiły, że znaleźliśmy się dokładnie w tym miejscu, w taki, a nie inny
sposób. To już nie pierwszy raz, gdy w ten czy inny sposób sprawiały, że pewne rzeczy
nastąpiły.
- Doktorze – głos Arciniegas był
zmęczony. – Dość. W tej chwili nie jestem gotowa, by słuchać pańskich teorii.
Wróćmy do konkretów. Zagwarantuje mi pan, że Fenrir nie pochłonął wszystkiego w
trakcie gdy byliśmy w rzucie fotonowym? A my wylądowaliśmy w tym co pozostało?
- Niczego pani nie zagwarantuję. Nie
wiem gdzie jesteśmy, to pustka nie posiadająca żadnych punktów odniesienia, nie
możemy więc określić naszej pozycji. Nie wiemy co ją wypełnia, nie jest to
próżnia, ale nie jest to także żaden gaz, ciecz, ani ciało stałe. Nie ma
granic. Podsumować pani, to czego się dowiedzieliśmy?
- Proszę bardzo.
- A zatem – nie działa tu siła
bezwładności, gdy tylko odpalamy silniki przemieszczamy się, gdy je wyłączamy
stajemy w miejscu. Wiemy to tylko i wyłącznie dlatego, że wystrzeliśmy drony,
więc zgodnie z klasyczną definicą nasz ruch następuje względem układu
odniesienia. Nie wytracamy prędkości wskutek hamowania, po prostu stajemy w
miejscu w czasie równym zero, co nie powinno się wydarzyć. Jednocześnie nie ma
tu żadnego oporu, możemy polecieć w każdym żądanym kierunku, lecz tylko i
wyłącznie gdy użyjemy paliwa. Gdy je wyłączamy jak wspomniałem stajemy w
miejscu bez konsekwencji w postaci kompensacji bezwładności. Na razie jednak
nie lecimy, bo…
- Skoro nie działa tu siła
bezwładności, każdy nas ruch zużywa mieszankę – przypomniała Arciniegas. – To
nie przestrzeń kosmiczna, gdzie odpalimy na ułamek sekundy i mamy nadany
kierunek i tor lotu.
- Zgadza się, to nie przestrzeń, nie
wypełnia jej próżnia, nie ma ma masy, składu chemicznego. To jest nic. –
zgodził się Everett. Skoro to nie próżnia, więc nie rozrzedzony gaz, to nie
powinna działać w niej nasza fizyka, ani nic nie powinno być przewodzone. A tymczasem…
- Tymczasem nie mogę jej nawet zobaczyć
– burknęła Arciniagas. – W idealnym świecie miałabym przynajmniej kolorowe
zdjęcie lub podgląd z kamery, ale na naszej jak zawsze wszystko jest szare, w
tej czerni i bieli. To jest kompletna szarość.
- W idealnym świecie nasz statek
miałby chociaż jeden iluminator – zgodził się Everett. – Akurat wiele nie
zmieni mi wiedza o tym jak nic wygląda, bo skoro stajemy momentalnie w miejscu,
to powinna być gęsta jak… a nie jest. Ma właściwości gazu, ale tym też nie
jest. Dzięki temu, że wystrzeliliśmy Phaeotony wiemy, że nasz ruch nie jest
pozorny, bo one się przemieszczały na swych silnikach. My oddaliśmy się od nich
na odległość czterokrotnie przewyższającą ostatnią znaną średnicę Fenrira.
Nadal jednak jesteśmy w tej pustce i żaden nas skan nie pokazuje, aby miała
jakąś granicę. Chce pani wniosku? Skoczyliśmy do środka osobliwości, lecz
wszystko wskazuje na to, że ona łamie wszystkie zasady działające w naszym
wszechświecie. Bo przybyła z innego, lub to my tam przybyliśmy.
- To znaczy?
- Być może jesteśmy w innym
wszechświecie, w którym działa zupełnie inna fizyka, nie działają fundamentalne
prawa naszego wszechświata, nawet termodynamika nie obowiązuje.
- Na statku nic się nie zmieniło.
- Jakbyśmy znajdowali się w jakimś
bąblu, polu ochronnym, nawet jeśli Phaeton nic takiego nie pokazuje… Cały „Von
Braun” i nasze drony zachowują właściwości z naszego wszechświata. Więc do
końca nie wiem czy ta przestrzeń przewodzi fale radiowe, czy to my je
przynieśliśmy ze sobą. Nie ma tu tarcia, a jednak stajemy w miejscu, odczuwając
przeciążenie. Lecimy, choć nie ma… nie będę się powtarzał. To tłumaczy pewne
sprawy.
- Mianowicie?
- Z jakiego powodu żołnierze byli w
stanie przemieszczać się po strefach anomalii, gdzie stałe były zmienione.
Przenosili zasady z naszego wszechświata, dlatego nawet zmieniona delikatnie
termodynamika nie miała wpływu na to, że ich ciała nie mogły funkcjonować, choć
miała stopniowy wpływ na ich uzbrojenie lub przedmioty osobiste.
- Z czasem jednak miała wpływ i na
nich.
- Mam wrażenie, że odbywaliśmy już
tę dyskusję – przypomniał.
- Na szczęście nikt sobie nic nie
złamał.
- Bo nie byliśmy tam wystarczająco
długo – powiedział. – Co nie zmienia faktu, że znajdowaliśmy się wówczas w
pobliżu zjawiska, a nie w jego wnętrzu.
- Chętnie byśmy się stąd wynieśli,
ale nasz generator kwantowy znowu nie działa – zauważyła.
- A gdyby zadziałał, dokąd byśmy
skoczyli? – zapytał. – Bez punktów odniesienia, a przede wszystkim bez punktu
początkowego nie sposób wyliczyć rzutu.
- Nie mamy na szczęście już pocisków
jądrowych, które może pan popsuć – stwierdziła.
- Proszę ze mnie zejść – powiedział.
– Wymyśliła to sobie pani. Przyznaję, że sprawdzałem wtedy czy zajdzie reakcja,
bo byłem przekonany, że nie. I miałem rację. Bo z jakiegoś powodu zachodziła na
pokładach ich okrętów.
- Wnioski?
- Powiedziałem jakie mam wnioski.
- W mojej opinii poza naukowe. Nie
będę słuchać o sile sprawczej – powiedziała wstając.
- Ten brak możliwości działania
panią frustruje? – zapytał.
- Bez obaw. Nie będę pić. Idę się
chwilę przespać. Być może przestanie mnie wówczas tak to wszystko… nosić –
poinformowała. – Zluzowałam załogę, wam radzę też się wyspać. Może po
odpoczynku spojrzymy na to w nowy sposób, lub coś się zmieni?
- Pani kapitan… - powiedział. – Wiem
co panią gryzie. Ale powtarzam, wydaje mi się, że NASW i Kosmflota wciąż mogą
jeszcze toczyć swą bitwę. Poprzednim razem przebywając w pobliżu Fenrira
straciliśmy w stosunku do nich wiele godzin, a po jego opuszczeniu
zaobserwowaliśmy, że czas płynie w jego pobliżu zupełnie inaczej. Więc…
- Jak sam pan powiedział, wtedy
byliśmy w jego pobliżu, teraz jesteśmy w jego wnętrzu – odparła. – Wszystko
może być inne – po czym wyszła.
- Jak ona może spać w tej chwili –
pokręciła głową Satya, gdy Arciniegas opuściła pomieszczenie. Nie chciała wchodzić
w dyskusje z kapitan, słuchała Everetta, który usiłował przekonać tamtą do
swych teorii, choć nieskutecznie.
- Kompensuje niemożność działania – powiedział
naukowiec. – Nawet nie widzisz, iż ogarnia ją coraz większa wściekłość. Myślę,
że gdy zaakceptuje fakt, że nie znaleźliśmy się tu przypadkiem, będzie chciała
dopaść siłę, która za to odpowiada. Nie lubi być manipulowana.
- Znowu wracamy do Zjawy Cienia?
- Jestem o tym przekonany – odparł.
– To jest przypadek jeden na milion, że rakieta zmienia nam kurs wprost w
Fenrira.
- Nie sądziłam, że będzie pan
wierzył w takie rzeczy – stwierdziła. – To wykracza poza racjonalizm naukowy.
- Czyżby? – uśmiechnął się. –
Założenie jako aksjomatu istnienia siły sprawczej? Cała nauka się na tym
opiera, bo nie znajdziemy innego wytłumaczenia powodu, dla którego zaistniały
warunki mogące podtrzymać życie oparte na węglu we wszechświecie, którego stałe
fizyczne umożliwiają jego funkcjonowanie. Fundamentalne prawa fizyki masa
elektronu, stała Plancka, grawitacji, prędkość światła mają wartości dokładnie
takie jak powinny, by zagwarantować nasze istnienie. Nie wspomnę już o tym, że
jeżeli zakładamy, iż wszechświaty ewoluują, to ewolucja także nie jest wynikiem
przypadkowości, lecz celowości. Dążenia od pewnego modelu do innego. Bo
przypadek jest jednorazowy. Natomiast sprawienie, aby cała załoga „Von Brauna”
nie zginęła podczas rzutu na Marsa, gdy zaprogramowano dokładnie takie
działanie i kolejne wydarzenia… migotanie ciemnej materii tak, aby dało się
odczytać litery alfabetu Morsa, to co spotkało ciebie i Waltera… Gdy
wyeliminujesz to, co nieprawdopodobne, logika naukowa podpowiada, że to nie
jest przypadek. Ktoś steruje fizyką na wielką skalę, w końcu jak mawia pewien znajomy
biochemik, zaawansowana forma techniki nie będzie się niczym różnić od magii
dla nieznającego jej umysłu…
- Jak Kolektyw. I Mrok – zgodziła
się.
- Skoro oni potrafią to już w skali
mikro, tym bardziej jestem przekonany, że ktoś czyni to w makroskali –
powiedział. – Ale w tym wszystkim działają co najmniej dwie siły sprawcze.
Jedną jest Fenrir, który jest manifestacją ostatecznego wszechświata i przynosi
swoje stałe, które wykluczają istnienie innych światów, niezgodnych z jego
stałymi. Drugą ona.
- Kim ona jest? Czego chce?
- Nie mam pojęcia – powiedział. –
Ale domyślam się, że chce czego innego niż Fenrir. Bo mam wrażenie, że popycha
działania w kierunku, który niekoniecznie tożsamy jest z jego działaniami.
- Popycha?
- Z jakiegoś powodu inicjuje pewne
działania – powiedział. – Przypomnij sobie opowieści Waltera. Nie wspominając o
tym, że widząc jego nazwisko polecieliśmy na Marsa. A widząc twoje… admirał
zdecydował, że zapakuje cię na „Von Brauna” i opuścimy stację. Choć był też
inny powód. Ale… jeśli chodzi o ten pierwszy, to chodziło o Fenrira, bo miałem
pewną teorię… i ją sprawdziłem. Co prowadzi nas to tego kim jest… Skoro mówi do
nas alfabetem Morsa, manifestuje się jako istota przypominająca ludzką…
- Ocal nas, to nadchodzi… to
nadeszło – mruknęła Satya. – Ona…
- Musimy ocalić przede wszystkim
siebie – powiedział Everett. – Fenrir jest zaprzeczeniem naszego wszechświata.
I zapewne także jej.
- Jej?
- Powiedziałbym, że gdzieś w tym
ciągu wszechświatów prowadzących do ostatecznego, z którego przybył Fenrir są
inne. Gdzie zapewne stałe fizyczne są podobne, lecz odmienne niż nasze,
częściowo mogą manifestować się w naszym wszechświecie, lecz nie do tego
stopnia, by mogły działać. Dlatego jesteśmy popychani w jakimś kierunku.
- Dlaczego nie zadziała sama?
- Nie odpowiem na to pytanie –
rzekł. – Być może nie może, bo działanie fizyką to co innego, niż sprawienie,
by zaistniały warunki niezbędne do jej działania. To także fundamentalnie inny
wszechświat od naszego, skoro Fenrir jest osobliwością, której nie pojmujemy,
nie da się jej wpisać w definicję inteligencji, także z nią kontakt z jakichś
przyczyn może być niemożliwy. Lub jak widać utrudniony. Więc może jedynie
nadawać nam kierunek, niczym toczącej się kuli.
- Niczym kuli na desce – powiedziała
do siebie Satya. – Bo nie może jej pchnąć bezpośredno, lecz jeśli zmieni
nachylenie deski, kula potoczy się w oczekiwanym kierunku.
- Bardzo dobre porównanie. Być może
usiłuje sprawić, by pewne rzeczy się wydarzyły. W taki, a nie inny sposób –
zgodził się Everett.
- Z jakiego powodu?
– Może wie co nastąpi? Fenrir
wyeliminuje wieloświat, aby jego wszechświat przetrwał i nie chce do tego
dopuścić? Może jeśli w jej wszechświecie czas nie jest wartością, taką jak
znamy, więc wie jaki będzie… jest przebieg wydarzeń i chce go zmienić?
- Zatem czemu jesteśmy w tej pustce?
- Nie wiem – powiedział. –
Zwłaszcza, że pobyt tu jest dla mnie równie frustrujący jak dla kapitan
Arciniegas, której podstawowym niepokojem jest jak się stąd wydostać. Mój
wynika z czego innego. Bo choć muszę jako element hipotezy zaakceptować wszechświaty
innych stałych fizycznych, całkowity brak grawitacji w tym miejscu mnie
niepokoi.
- Stajemy w miejscu – zrozumiała.
- Zawisamy, stajemy, nieważne jak to
nazwać – powiedział. – Nie ma tu żadnego obiektu, nie ma oddziaływania. Ale
Fenrir najpierw w ogóle nie oddziaływał grawitacyjnie, następnie zwiększał
skokowo przyciąganie, lecz nadal nie miał masy. Grawitacji użył, by pozbyć się
problemu multiniestałości marsjańskiej, choć to co zrobił wykracza nie tylko
poza nasze zrozumienie, lecz także poza rzeczy możliwe w naszym wszechświecie.
Ale nie tylko on użył grawitacji wobec multiniestałości… powiedziałem ci, że
wykryłem w pobliżu Warszawy oddziaływania grawitacyjnie w pobliżu pozycji
Związku. Potem zniknęły zaburzenia na naszych odczytach i skanerach, świadczące
o obecności ciemnej materii i innej fizyki. Zupełnie jakby grawitacja coś z nią
zrobiła. Grawitacja pojawia się w kontekście używania fizyki jako broni nader
często, nawet Kolektyw się nią posługuje.
- Więc co to oznacza?
- Jeszcze nie wiem – przyznał. – Ale
to obok promieniowania jądrowego druga z zagadek związanych z Fenrirem, na
które bardzo chciałbym poznać odpowiedź.
Satya zastanowiła się.
- Doktorze, o czym mówiła kapitan
Arciniegas? O pocisku na „Von Braunie”… który chciał pan detonować?
- Nie chciałem – odparł. – Badałem
czy zajdzie reakcja jądrowa. Nie zaszła, choć na statkach tamtych zachodziła.
Powiedziałem ci, że miałem hipotezę i ją sprawdziłem. Co do twojej obecności na
pokładzie, której Zjawa Cienia chciała… Fenrir nas nie zauważył, bo nie
mieliśmy silników NERVA, ale na pokładzie nie zachodziła także reakcja jądrowa.
A zachodziła na statku tamtych. Więc albo warunki fizyczne w różnych rejonach
tamtej anomalii były różne, albo ktoś zadbał by nie reakcja nie mogła zajść.
Ktoś kto potrafi zmieniać lokalnie fizykę, nie jest Fenrirem i z jakiegoś
powodu cię chroni. I przy okazji nas. Przed Fenrirem.
- Nie wie pan tego! – wybuchnęła
nagle. – To wszystko hipoteza, może jej cele są inne, może to nie Fenrir, a
ona…
- Nie wiem – przyznał. – I mogę nie
mieć racji. Ale nawet jeśli jej nie mam, nie mam innego sposobu na
powstrzymanie Fenrira i ocalenie naszego świata. Bo on swym oddziaływaniem… czy
też jak to obrazowo ujmuje nasza kapitan pożre Ziemię i Słońce. I choć niewiele
nam to zmieni, również cały nasz wszechświat. I Wieloświat.
- Więc jak mamy ocalić nasz
wszechświat? – zapytała.
- Nie mam pojęcia – odrzekł Everett.
– Nawet jeśli… jesteśmy prowadzeni w jakimś kierunku, wydaje mi się, że mamy
bardzo mało czasu – od eniaka rozległo się piknięcie, na które spojrzał. – Ale
zdaje się, że zaczynamy dostawać wskazówki.
- Jakie?
Pochyli się nad monitorem i
przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Kiedy podniósł wzrok przetarł zmęczone
oczy.
- Phaeton-3 coś wykrył w tej pustce.
To migoczące skupisko ciemnej materii. Zdaje się, że migocze w symetrycznym
porządku.
- Coś do nas mówi?
Everett po chwili uniósł wzrok znad
monitora.
- Quod errat demonstrandum, jak
mówiłem wcześniej – uśmiechnął się. – Powtarza tylko jedno słowo. Satya.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz