ORBITA ZIEMI
Całe pomieszczenie kontrolne oraz CINSPAC
migało czerwonym światłem alarmu. Glenn pozornie nadal zachowywał spokój.
- Rozpocząć procedurę otwarcia
wyrzutni i ładowania pocisków Tomahawk – powiedział donośnym głosem i nagle w
całym pomieszczeniu zapadła cisza. – Uzbroić wszystkie pociski. Przygotować
procedurę autoryzacji. Procedura alarmowa obrony stacji dla wszystkich dronów i
satelit obronnych. Start z gotowością do przechwycenia…
- Nie mają prawa podejść bliżej niż
na 15 000 mil – powiedział stanowczo Armstrong. – Przekazać wszystkim kapitanom
polecenie załadowania i uzbrojenia pocisków Cruise. Flota obronna ISS kurs na
przechwycenie – zaczął wydawać bardziej szczegółowe rozkazy. – Jeśli spróbują,
dokopiemy skurwysynom.
- Jeśli spróbują a my im odpowiemy…
- zaczął Glenn. – Widziałeś na powierzchni…
- Widzę – Armstrong pokiwał głową.
Gleeson nie wierzył w to, co widzi.
Wojenne szaleństwo, które Sojusz od dawna chciał uniknąć spadło na nich w
całości. Związek na ziemi, morzu i w kosmosie przygotowywał do wystrzelenia
rakiety międzykontynentalne. Powtarzał się właśnie 1961 rok, w skali o
wielokroć większej. Tym razem nie były to prymitywne rakiety z niewielkimi
ładunkami, czy bomby, ale potężne pociski o dużym zasięgu, uzbrojone w ładunki
termojądrowe. Z lotnisk Związku startowały właśnie bombowce, mknąc w kierunku
Europy, Afryki Północnej i Ameryki. A oni osłabili swe możliwości obronne, by
otworzyć i utrzymać most powietrzny do Warszawy. Szybko popatrzył na wskazania
matematyki, lecz ta działała niesamowicie powoli, z coraz większym trudem oznaczając
bieżące cele, bowiem w bitwie nad Warszawą wróg wystrzelił właśnie kolejne
pociski.
- Zróbcie coś z tym opóźnieniem –
rzucił Armstrong.
- A więc o to chodziło – powiedział
Gleeson. – Nie będziemy w stanie przechwycić na Ziemi tylu rakiet. Daliśmy się
wpuścić w pułapkę. I sprowokowaliśmy ich tą szarżą na Warszawę…
- Niech pan nie pieprzy tu
hippisowskich kawałków – przerwał mu Armstrong. – Jeszcze nie wystrzelili. Powstrzymamy
ich tutaj, a na Ziemi kto inny.
- Pilne wywołanie z AFCOM –
usłyszeli. Glenn przejął słuchawkę i przez chwilę słuchał w milczeniu, wreszcie
potwierdził, że zrozumiał. Popatrzył na Armstronga. – Mamy pełną autoryzację
prezydenta do wystrzelenia pocisków… jeśli tamci wystrzelą pierwsi.
- Chyba zwariował! – żachnął się
Armstrong.
- Ciesz się, że w naszym przypadku
nie wymaga swojej walizeczki, jak na Ziemi – odparł Glenn. – Jeśli wystrzelą,
Sojusz odpala swój arsenał międzykontynentalny w oznaczone cele. Odwetowo…
matematyka szaleje także w AFCOM, mamy być gotowi na połączenie sieci. Wątpią
czy przechwycą wszystkie pociski, bo eniaki na dole nie są w stanie tego
wszystkiego policzyć. Teraz tamci zaatakowali na wszystkich frontach…
- Nic dziwnego, że sieć siada – obaj
zaczęli wydawać dalsze rozkazy.
Gleeson wpatrywał się ekran taktyczny,
na którym statki wroga zbliżały się do wyznaczonej granicy.
- Jaki zasięg mają te ich pociski…
Saber? 4000 mil?
- 3 000 – podpowiedział mu
Willoughby-Jones III, który podszedł do admirałów z kartami perforowanymi. Obaj
wzięli je i popatrzyli na siebie, wiedząc, że będą musieli ich użyć w przypadku
autoryzacji systemowej. Dawny adiutant Aldrina zbliżył się do Gleesona. – Ale w
kosmosie nie ma to znaczenia. Po odpaleniu pójdą w nas siłą bezwładności,
dlatego mogą strzelać nawet ze stacji Ałmaz… Chodzi o to, że im krótszy
dystans, tym mniej czasu mamy na przechwycenie, a oni na uzbrojenie pocisku… A
uzbrojony mogą detonować przed osiągnięciem celu, co spowoduje jonizację,
która…
- Wiem do cholery! – uciszył go
Gleeson, wpatrując się w ekran. Matematyka wciąż liczyła, algorytm obronny
Aegisów które połączyły się w sieć koordynacji oceniał szanse przejęcia 75%
rakiet. – Admirale Glenn! Jeśli to jakaś pułapka związana z Fenrirem… - zaczął.
- To jest rozpoczęcie ataku
jądrowego – rzucił tamten. – Proszę nie przeszkadzać.
- To może być atak obliczony na
wojnę nerwów – podsunął Willoughby-Jones III.
To coś więcej, pomyślał Gleeson.
Popatrzył na matematykę, która wyglądała jakby przestała się odświeżać i
przeliczać dane. Bitwa nad Warszawą osiągnęła swe apogeum, a łączenie się
ramach koordynacji sieciocentrycznej wszystkich statków by skoordynować ich
działania sprawiało, iż stawała się coraz bardziej niewydolna.
- AFCOM prosi o uruchomienie
procedury wymiany zasobów – powiedział jeden z operatorów. Admirałowie zezwolili.
- Ich sieć też nie daje rady –
zezłościł się Aldrin, widząc, że sieć spowolniła jeszcze bardziej.
Eniak ISS zaczął wymieniać dane z
eniakiem AFCOM, w obie strony płynęły pakiety informacji przekierowywane przez
operatorów, którzy nawet już nawet nie sprawdzali co przesyłają. W tej chwili
istotne było, aby utworzona sieć matematyczna miała dane z całego pola bitwy, z
planety i kosmosu, co umożliwić miało koordynację działań. Matematyka nie tylko
oznaczała wyrzutnie pocisków, rozdzielając zadania poszczególnym podsieciom i
bateriom Patriot, wskazując cele do przejęcia, lecz również analizowała teraz
całość walki, usiłując ekstrapolować dalszą taktykę wroga.
- 5 000 mil do granicy i ciągle się
zbliżają.
- Wysłać im ostrzeżenie drogą
radiową – polecił Glenn. – Nawet jeśli otworzymy ogień pierwsi… niech mają
jasność.
- Gdy przekroczą granicę będziemy
strzelać w nich bronią konwencjonalną – powiedział Willoughby-Jones.
Najwyraźniej nie chciał opuszczać CINSPAC w tym decydującym momencie.
Wówczas rozległ się alarm taktyczny.
- Uzbrajają pociski!
- Przygotować się do… - zaczął
Glenn.
I wówczas wszystkie monitory zamigotały i zgasły wraz z kontrolkami w całym pomieszczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz