poniedziałek, 3 lipca 2023

Ciemna Symetria: Orbita Ziemi (II)

 

- Więc Fenrir to teraz przybysz z innego wszechświata? – Arciniegas po wysłuchaniu Everetta czuła się bardziej zmęczona niż kiedykolwiek. Przez telefon pokładowy był tylko nieco mniej irytujący.

- Nie do końca, on jest w swoim wszechświecie, my widzimy jego manifestację w naszym, podobnie jak on zapewne widzi elementy naszego wszechświata w swoim, bo…

- Widzi? Mogę się z nim porozumieć?

- Proszę nie iść w kierunku wytyczonym przez Sagana – nieco się rozzłościł. – Fenrir to zjawisko… osobliwość. Tamten wszechświat ma całkowicie inne zasady, nie można mówić o inteligencji w naszym rozumieniu.

- Co zrobił z Marsem? – przerwała mu, usiłując przetrawić to, co widzi na monitorze.

Dane z „Chattanogi” były jednoznaczne. W miejscu, w którym znajdowała się poprzednio planeta nie było niczego, żadnych odłamków, śladów, oddziaływań grawitacyjnych. Nie były to tylko dane ze statku NASW, lecz również z dronów klasy Phaeton, które przecięły marsjańską orbitę, a także pozycję którą powinien zajmować i nie natknęły się na ślad czegokolwiek. Nie było również Fenrira, przepadł wraz z Marsem, zupełnie jak gdyby nigdy nie istniał. Dane telemetryczne z Układu Słonecznego nie odnotowywały na razie nigdzie jego obecności, lecz wiedziała, że niestety nie będzie tak prostego rozwiązania tej sytuacji.

- Marsa nie ma już w naszym wszechświecie – powiedział Everett. – Ale proszę nie pytać jak to się stało. Gdybym miał teoretyzować… skoro była tam multiniestałość, strefa anomalii, rozdarcie wieloświata, łącznik między wszystkimi światami to Fenrir pozbył się jej, bo wywoływała wpływ na jego wszechświat, podobnie jak na nasz.

- Pozbył?

- Zlikwidował, usunął, nie wiem. Wraz z nią w jego wszechświecie przepadł cały glob, który nie może tam istnieć, bo stałe są tam całkowicie inne… a skoro Fenrir nie ma masy, to Mars nie może jej mieć również.

- Nie ułatwia pan.

- Proszę posłuchać… On jest jak… nasi marines na Marsie, którzy wpakowali się w strefę anomalii, byli w naszym wszechświecie, a jednocześnie w innym, choć tego nie odczuwali, ale w ten sposób przemieścili się w czasie i przestrzeni. Nie zdawali sobie z tego sprawy. Żołnierze przeciwnika penetrowali od lat te strefy pod Warszawą, im dalej szli w głąb tym bardziej fizyka, biologia i chemia stawały się krańcowo odmienne od obowiązujących w naszym wszechświecie. Starali się temu przeciwdziałać choćby wypalając te miejsca ogniem, co nie zadziałało, strefy się rozszerzały. Fenrir robi to samo, ale on umie wypalić je trwale i usunąć z równania. Jak usunął anomalię na Marsie wraz z całą planetą. Przy okazji zniknęło całe promieniowanie jądrowe w okolicy Marsa.

- Świetnie, żywi się planetami i reakcją nuklearną – mruknęła Arciniegas.

- Mam gorsze informacje – głos Everetta nie nosił jednak śladu emocji. – Fenrir wróci. Już raz zniknął, kiedy pierwszy raz pojawił się w Układzie Słonecznym, na jego granicy, a dokładnie na granicy naszej anomalii. Zapewne dlatego tam, że tam się zaczynała. Następnie do niej wszedł i pojawił nad Marsem. Wie pani co będzie następne? Ziemia i cały Układ Słoneczny.

- Zapomniał pan o słońcu – zauważyła.

- Słońce to promieniowanie, nie anomalia – odparł. – Ale powiem tak, wszechświaty nie mogą zajmować tej samej pozycji wieloświata, a tak jest obecnie gdy ewoluują w tej samej przestrzeni. W takim układzie może przetrwać tylko jeden, a to co wywołuje dalsze rozdarcia w strukturze multiwersum i nie pozwala ostatecznemu wszechświatowi istnieć w miejsce pozostałych, musi zniknąć. Jak i wszystkie anomalie. Bo przetrwać może tylko wszechświat ostateczny. Fenrira.

Arciniegas westchnęła przeciągle.

- Gdy zagrożona była NASW i Ziemia i tak było trudno – powiedziała. – Teraz okazuje się, że musimy ocalić cały wszechświat. Jak to zrobić?

- Pracuję nad tym – odparł Everett. – Z tego powodu prosiłem aby „Chattanoga” strzeliła bronią konwencjalną, ale nie wyszło. Mam inny pomysł – dodał, po czym odłożył słuchawkę spoglądając na Satyę. Ta odwzajemniła jego spojrzenie. – Grawitacja – powiedział do niej.

- Co takiego?

- Dlaczego grawitacja? – zapytał. - Grawitacji nie da się opisać w zgodzie z teorią kwantową – znów zatopił się w myślach. – Fenrir nie miał masy ale oddziaływał grawitacyjnie. I zrobił coś z Marsem. Kolektyw wywołuje anomalie grawitacyjne, ale przemieszcza się poprzez czas i przestrzeń przez inne wszechświaty. Popatrzyłaś na dane z Ziemi? Nieopodal Warszawy kilka godzin temu miało miejsce silne odziaływanie grawitacyjne i wówczas multiniestałość, która zmierzała w stronę wojsk wroga przestała istnieć. Teraz co jakiś czas są tam zaburzenia grawitacyjne, wiem że jest tam Kolektyw, ale chyba Związek też coś wymyślił.

- Doktorze…

- Zwróciłaś uwagę, że tam jest jeszcze inna rzecz, która nie pasuje do niczego? Jakieś dziwne promieniowanie elektromagnetyczne, które pojawia się i znika, pośrodku tego martwego obszaru… Ile bym dał za Phaetona i pomiary w tym miejscu!

- Doktorze Everett! – przerwała. – Mówił pan wcześniej o Zjawie Cienia! Powiedział pan, że to ona nadawała poprzez emisje ciemnej materii imię moje i…

- To jedynie logiczna konkluzja. Bo emisje te były wszędzie, gdzie raportowano jej pojawienie – powiedział Everett. – W pomieszczeniach, które później zajmowałaś. Emisje występowały wcześniej, przed twoim przybyciem na stację.

- To, co pan mówi to już fantastyka!

- Nie – odparł. – Na jakimś poziomie racjonalności mogliśmy zaprzeczać, że istnieje, dopóki nie spotkałaś jej w aspekcie… w innym wszechświecie. I dopóki jej istnienia nie potwierdził Światło. I miał rację. Z jakiegoś powodu ty i Walter jesteście dla niej ważni na tyle, by nadała do nas w alfabecie Morse’a wasze imiona.

- Mrok… widział pan informacje z Warszawy? Powiedział, że ją zabił – powiedziała Satya. Nagle przed oczami stanęła jej ciemna istota o płonących oczach, która zdawała się ją prześladować podczas marsjańskiej misji, lecz być może ocaliła ich oraz statek, potem zaś ratowała ją przed rojem czerwonych świateł.

- Nie jestem pewien czy on mówi prawdę – odpowiedział Everett. – Choć być może patrzę przez pryzmat błędnego wytłumaczenia naukowego, tego co się dzieje. On potrafi kontrolować ciemne materie, to na pewno, lecz nie do końca opowiedziana przez niego historia wydaje się prawdopodobna. Zdaje się nasz wywiad jest w kropce. Ale jeśli ma technologię lub sposób by władać fizyką… być może to jest sposób by powtrzymać Fenrira.

- Jestem tu z powodu Zjawy Cienia? – zapytała Satya.

- Jesteś tu z dwóch powodów – Everett wciąż wpatrywał się w monitor, nie patrząc na nią, co było nieco irytujące. – Choć oba mają jeden wspólny mianownik. Admirał Aldrin uważa, że możesz ocalić nas wszystkich.

- Co takiego? – Satya przestała cokolwiek rozumieć.

- Satyu… mój powód znasz – powiedział. – A admirał umieścił cię tu z powodu spisku zakorzenionego głęboko w sercu Sojuszu. Z powodu tego, co odkryłaś.

- Co odkryłam?

- Powiedziałem ci, że byłaś dekodowana i sterowana będąc w traumie – wreszcie na nią spojrzał. – Sam tego nie wiedziałem wcześniej. To admirał i Hoener… wyciągnęli słowa klucze od CIA, korzystając z faktu, że z uwagi na zniszczenie Houston nie dało się przybyć na stację, obiecując im, że spróbują cię przesłuchać. I zaczęli to robić.

- Od pewnego czasu pamiętam – mruknęła. – Powiedziałam im, kto wydał mi pierwsze polecenie na ISS ze strony Związku. Ten pierwszy spotkany oficer.

- A tak. Zidentyfikowali go bez problemu. Hoener kazała go obserwować. I było to o tyle słuszne, że okazało się, iż mamy dużo większy problem niż nam się wydaje. Niż spisek w spisku, wykorzystujący naiwność młodych oficerów, idealistów na Ziemi, karierowiczów w AFCOM i NASW. To sięga tak głęboko, sporo osób nie ma pojęcia, że pracuje dla tamtych, tak jak Sikorsky.

- Problem jakiego rodzaju?

- Matematycznego – Everett teraz patrzył jej prosto w oczy. – Dlatego admirał uznał, że właśnie ty możesz nas przed nim uratować - nim zdążyła coś powiedzieć, znowu zmienił temat. – Czemu właśnie teraz zabrała mi część mocy obliczeniowej? – jęknął, widząc jak spowalniają obliczenia, gdy matematyka przekierowuje je do innych zadań. Sieć bojowa coś intensywnie liczyła.

Nie była to bynajmniej bitwa, którą śledziła na telemetrii Arciniegas. Czuła się źle w związku z faktem, że była tylko obserwatorem, ale dużo gorzej musieli czuć się kapitanowie okrętów klasy Apollo, którzy nie brali w niej udziału, zabezpieczając podejście do ISS. A także ci, którzy poszukiwali „Von Brauna”, zgodnie z wydanym rozkazem, choć podejrzewała, że żaden z nich nie był z jakiegoś powodu jej fanem. Brakowało tylko rozłamu w NASW z jej przyczyny.

Bitwa nad Warszawą zbliżała się do fazy zwarcia, cztery opancerzone Woschody parły przed siebie wystrzeliwując salwy rakietowe i używając działek NR, za nimi schowały się uszkodzone Wostoki, a część floty wroga szła flanką odpalając pociski. Jak dotąd nie użyto broni atomowej, co było nieco zagadkowe, skoro Związek po nią tak chętnie sięgał. Połowa dronów była już zestrzelona, a Apollo i Merkury powoli cofały się w kierunku okrętów trzymających straż nad Warszawą, do których dotarły już drony zaoptrzenia Hefajstos. Wróg stracił cztery okręty, z czego trzy były poważnie uszkodzone, a jeden Wostok spadał nad Europą, płonąc w atmosferze. NASW poniosła większe straty, „Dania” i „Montana” zostały praktycznie zniszczone, ewakuować udało się jedynie części załogi, która nie wpadła pod ostrzał działek NR i została ochroniona przez Aegisy. Zniszczeniu uległy trzy okręty klasy Merkury: „Lexington”, „Saratoga” i „Gettysburg”. Jednak jasnym było, że z kordonu ochronnego sześć okrętów Apollo wyprowadzi kotratak, gdy tylko skończy uzupełniać uzbrojenie. O tyle dziwił więc Arciniegas szaleńczy szturm Kosmfloty, bo choć atakując broniące pozycji okrętu zdawała się mieć przewagę, w ostatecznym rachunku nie była w stanie tej bitwy wygrać.

- Straszny szum na łączach radiowych – rzuciła Triptree, a Arciniegas oderwała się od monitora.

- Co powiedziałaś?

- Nagle zwiększyła się ilość komunikatów pomiędzy Kosmflotą, Ałmazem i Rewolucją – doprecyzowała tamta. – Tak na oko jakieś kilkaset procent.

To już było ciekawe.

- Sprawdź mi kiedy się zaczęło – poprosiła Arciniegas, sama zaś zaczęła przyglądać się pozycjom statków Kosmloty nie biorących udziału w bitwie. Miała dość dobre miejsce w pierszym rzędzie, bowiem wciąż dryfowali przez przestrzeń przeciwnika. Zastanawiała się co knują tamci. Dzięki eniakowi Triptree już po chwili miała odpowiedź.

- Zaczęło się gdy dostali komunikat z dołu… dziwne, z Warszawy – powiedziała. – Poszedł do Rewolucji, a stamtąd do Ałmaza… Wróć, to Rewolucja nadała pierwsza w dół, po tym jak dostali komunikat z satelity, którego wystrzelili w kierunku…

- Tak. Czujka doniosła im co stało się z Marsem – powiedziała Arciniegas. – Przecież w połowie drogi na Ziemię zostawili tam tego Woschoda, „Wremia Rewolucji”, jeśli dobrze pamiętam. Informację o tym przekazali na dół i drogą powrotną dostali jakieś rozkazy.

- Kto im mógł dać rozkazy z Warszawy? – zdziwiła się Triptree.

- To jest pytanie, na które odpowiedzi zna nasz desant – stwierdziła kapitan. – Zapewne jakieś dowództwo połączonej operacji i jakiś ważny generał, skoro jak widziałaś w kolejce rozkazów, ktoś z ISS kazał tym Apollo w kordonie sprawdzić możliwość wystrzelenia pocisków we wschodnią część Warszawy. Nie mówią nam wszystkiego – tym bardziej, że ostrzał orbitalny okazał się nierealny, z uwagi na rozmieszczenie baterii rakiet przechwytujących. Tym razem nie było dronów, które przechwyciłyby pociski w atmosferze, wspierane przez NASW, jak czyniły to osłaniając desant.

- To co mówią i tak przyprawia o ból głowy – mruknęła Triptree.

- Dlatego nie czytam większości – odparła Arciniegas. – Nasz szalony naukowiec może stymulować swój mózg. Z coraz ciekawszym efektem.

- Pani kapitan… - przerwał Mellier. – To ostrzeżenie, które CINSPAC nadał do wszystkich statków, aby zwracać uwagę na… niewiadomo do końca co i sprawdzić stan okrętów. Z jakiego powodu?

- Triptree, następnym razem nie czytaj na głos tych wszystkich głupot – poradziła Arciniegas. – Chyba ktoś wpadł w panikę, że tamci mogą zrobić coś…tylko nikt nie ma pojęcia co takiego.

- Robią coś – przypomniała Triptree. – Gadają coraz więcej. I niektóre statki zmieniają pozycję.

Arciniegas już wpatrywała się w telemetrię i dalej nie była w stanie dostrzec w tym sensu.

- Niech sieć analizuje te manewry – poleciła. – Może jest w tym jakaś logika, której nie potrafię dostrzec – Kosmflota zdawała się uruchamiać wszystkie swe okręty. Po chwili zorientowała się, że odpaliły silniki NERVA i skierowały kursem w kierunku przestrzeni Sojuszu, wprost na ISS, strzeżoną przez statki i drony.

- Wygląda na to, że do reszty zwariowali – powiedział po chwili Mellier. – Chyba nie myślą, że nas przestraszą?

Nieistotne jak zdawało się ta szalone, po dłuższej chwili potrzebnej ISS na wyliczenie kursu wroga, NASW przekazała polecenia matematyce dronów i okrętów, które ruszyły na pozycje. Arciniegas miała już wykreślone możliwości pół minuty wcześniej, gdy ich eniak wyliczył wszystko momentalnie, w przeciwieństwie do ociężałej sieci połączonych matematyk stacji. Były one jednak coraz bardziej obciążone, algorytmizując jednocześnie bitwę. Można było współczuć operatorom, którzy musieli weryfikować pakiety danych przed ich ręcznym przekazaniem. Przy takiej ilości informacji zapewne wkrótce zmęczenie sprawi, iż zaczną się nieznacznie mylić, w granicach dopuszczalnego ludzkiego błędu. Ich relacyjna matematyka nie miała takich ograniczeń i mimo początkowych obaw, Arciniegas musiała przyznać, że zdołała się do niej przekonać.

- To niedorzeczne! – zawołał Mellier. – Proszę zobaczyć, zdaniem matematyki istnieje 85% prawdopodobnieństwo, że zajmują optymalne pozycje do ataku i…

- … wystrzelenia głowic nuklearnych – przeczytała Arciniegas na głos. Zapadła cisza. Spoglądała na potencjalne cele. ISS, następnie Ziemia. Kontynent północno-amerykański.

- Nie zrobią tego – powiedział Hagen. – Przecież wiedzą, że z tej odległości zestrzelimy te rakiety… przechwycą je nasze drony, Apollo zestrzelą je wiązkami i…

- Mellier, co jeśli wystrzelą wszystkie naraz? – Arciniegas myślała głośno. – Dobra, znam odpowiedź, zostaną przechwycone. Za ile zajmą te optymalne pozycje do wystrzału?

- Znajdą się w zasięgu za 7 i pół minuty – poinformował ją po chwili.

-Gdzie mamy najbliższego Pegaza?

- 11 000 mil, w przestrzeni Sojuszu – Triptree oznaczyła na telemetrii dron wsparcia matematycznego i łączności.

- No to nadawaj – powiedziała Arciniegas. – Drogą radiową. W tym zamęcie jaki robią nie powinni zauważyć zwykłej transmisji, a jeśli zauważą… Hagen, na pierwszy sygnał kłopotów uciekamy na konwencjalnych w przestrzeń Sojuszu – choć byli po za zasięgiem i z kilkanaście tysięcy mil od najbliższego Woschoda czy Wostoka, wolała nie ryzykować.

Ostrzeżenie trafiło do CINSPAC po dwóch minutach, kolejne kilkadziesiąt sekund zajęło zapisanie informacji i doręczenie meldunku dowodzącym. Zgodnie z otrzymanymi rozkazami wszelkie informacje dotyczące „Von Brauna” miały być przekazywane w ten sposób, choć wszelkie pozostałe podawano głośnymi komunikatami, by zaoszczędzić czas. Sprawa niewidzialnego statku była priorytetowo druga w kolejce po bitwie, która angażowała właśnie całe dowództwo i moc obliczeniową stacji. Armstrong spojrzał na kartkę odrywając się od siatki taktycznej.

- Czy tę Arciniegas powaliło? – rzucił zirytowany pomiętym meldunkiem na podłogę. – Możliwy atak nuklarny Kosmfloty? Deep Space i USA?

- Arciniegas? – Gleeson przysunął się nieco bliżej. Choć od pewnego czasu pełnił oficjalnie rolę łącznika wywiadu z AFCOM, jednocześnie de facto mając kontrolę nad zasobem wywiadowczym NASW, co sprawiało, iż zgodnie z wytycznymi z Ziemi miał mieć pełen dostęp co CINSPAC, starał się nie rzucać w oczy. Teraz przypomniał o swym istnieniu, gdy admirał oderwał się na chwilę od angażującej go bitwy. Armstrong spojrzał na niego niechętnie.

- Jaki atak? – z drugiej strony pomieszczenia zapytał Glenn.

- Ostrzega nas, że tamte okręty zajmują pozycję do ataku nuklearnego – prychnął Armstrong. – Nawet oni nie są takimi idiotami, z tej odległości…

- Chyba, że skrócą dystans – powiedział Gleeson myśląc na głos. Uważnie przyglądał się siatce taktycznej. Matematyka ISS wciąż liczyła. Spojrzenie Armstronga nie pozostawiało wątpliwości, co o tym sądzi.

- Panie Gleeson, aby atak był skuteczny pocisk nie może być wystrzelony z tak daleka, bo im większa odległość, tym dokładniej go przechwycimy dzięki naszej matematyce. A tak blisko nie damy im podejść. Po co ja w ogóle to tłumaczę…

- Skąd nagle większe zainteresowanie tym, co nadaje Arciniegas, niż nią samą? – Glenn patrzył na niego z drugiego końca pomieszczenia.

- Sojusz upadnie – zacytował Gleeson. – Jakkolwiek szalone by się to wydawało, musimy brać pod uwagę, że wymyślili jakiś sposób na pokonanie naszych sił.

- Z jakiego powodu wydaje się panu to wiarygodne? –o dziwo, Glen zdawał się z niego nie kpić.

- Żeby kłamstwo czy też ich maskirowka zadziałało, musi się mieścić w granicach prawdopodobieństwa, to w ogóle nie jest prawdopodobne, a z informacji jakie otrzymaliśmy z Ziemi wynika, iż w ogóle nie było kierowane do nas. Gdyby miało zadziałać i wzbudzić choćby wątpliwości nie brzmiałoby w tak niewiarygodny sposób. Dlatego mnie to niepokoi, bo nie rozumiem sensu i celu – wyjaśnił.

- W ten sposób tego nie osiągną – Glenn już na niego nie patrzył lecz skupiał się na sieci telemetrycznej, spoglądając jednocześnie na dane spływające z Hermesa. – Ale zgadzam się z tobą Neil – powiedział. – Ktoś tu zwariował. Najpierw Everett, teraz wygląda na to, że Arciniegas. Może ich eniak. To co tu przesyłają… wszystko do kompletu z tym, że Fenrir jest z innego wszechświata, nawet nie chcę się zastanawiać jak zareaguje Sagan na widok tych teorii.

- Mamy tu bitwę! – przypomniał Armstrong.

- Więc na niej się skupmy – zgodził się Glenn.

Gleeson nie mówił nic więcej. Spoglądał na zamieszanie, słuchał komunikatów wykrzykiwanych poniżej, patrzył na pracę operatorów sieci, którzy dwoili się i troili, a sztab oficerów NASW przytotowywał się do kontrataku. Jednocześnie w ich stronę od Ałmaza zmierzało powoli kilkanaście Woschodów i Wostoków. Nagle poczuł się całkowicie zbędny. To nie był jego świat. A ten rozpadł się niedawno z pieczołowicie ułożonej układanki na miliony puzzli, gdy okazało się, że w Warszawie rzeczywiście jest ktoś, kto może mieć sposób na zyskanie przewagi nad przeciwnikiem i zakończenia wojny. Ktoś mozno wiarygodny, choć ocena jego kompetencji leżała poza DIA. Gleeson dzięki podłączeniu do transmisji pakietów z Warszawy za pośrednictwem sieci satelit NASW wiedział to samo co AFCOM, choć wszystko co działo się w Warszawie nie należało do jego kompetencji. Informację o zniszczeniu Sojuszu wziął poważnie i przekonał Glenna, aby ostrzegł kapitanów, choć sam nie wiedział przed czym.  NASW i tak było w stanie mocnego napięcia, bo tajemnicze zjawisko nazwane Fenrirem stało się nagle dużo większym problemem, niż ktokolwiek chciał przyzłnać.

Zniknięcie Marsa było całkowicie niepojęte i niezrozumiałe. Dopiero ono uświadomiło wielu ludziom z jakim problemem się mierzą, gdyż dopóki rzecz pozotawała kwestią interpretacji odczytów i mało popularnych teorii pewnego naukowca, o którym mówiono, iż ośmieszywszy się teorią wieloświatów, zrobi wszystko by wymyśleć coś innego i zaistnieć, można było się z niej śmiać. Nagle jednak zniknął Mars i choć zdaniem niektórych wciąż tam był, tylko wróg znalazł sposób by go ukryć, lub otrzymywano błędne dane, w CINSPAC zakładano najgorze. Niezrozumiałe. Nie było jednak czasu, by skupić się na tym, gdy toczyła się walka nad Ziemią, więc nikt nie mógł się skupić na tym co zaszło. Gleeson chciałby mieć nadzieję, że uda się to wytłumaczyć w ten sposób. Osobiście długo był zdania, że Fenrir to test jakiejś broni tamtych, lecz jak słusznie zauważył Glenn, gdyby Związek miał taką broń, Sojusz leżałby już dawno na kolanach. Możliwość ta wciąż jednak poważnie brana była pod uwagę w AFCOM, gdzie JIC usiłowało ogarnąć chaos nadmiaru informacji jakie otrzymała. Światło w Warszawie, kontrola fizyki, Fenrir w kosmosie… Cała sprawa ze Światłą śmierdziała na odległość, lecz była to sprawa takiego rodzaju, iż należało utrzymać zaangażowanie, z czym Gleeson się zgadzał. Sojusz nie mógł się wycofać, w kontekście całości, choć wciąż panował chaos informacyjny.  Jak zawsze post factum wszystko stanie się jasne, oni jednak musieli bazować na przesłankach prowadzących w procesie indukcji do takich a nie innych wniosków. A indukcja obciążona była ryzykiem całkowitej pomyłki w końcowym wyniku.

Wniosi były obecnie inne, niż kilkanaście godzin temu. To, co było oczywiste, zdążyło się zmienić. Aldrin, który celowo uwolnił kilku wrogich agentów i nie podjął żadnych działań w sprawie spisku w NASW, do tego bez autoryzacji rozpętał awanturę w Warszawie, w tym ostatnim przypadku jak się okazało miał rację, a jego powody zyskały na wiarygodności, do tego stały się po rozmowie ze Światłą nowym celem Sojuszu. Co stawiało pod znakiem zapytania interpretację wszystkich działań Aldrina i Gleeson doskonale zdawał sobie sprawę, że już pojawiają się pytania odnośnie oskarżenia admirała o zdradę, która w świetle dotychczas zebranych dowodów zdawała się oczywista. Miał nadzieję, że tym działaniem wywoła jakieś reakcje, tymczasem te się nie pojawiły. Co prawda NASW robiła wszystko by mu przeszkadzać, jedynie adiutant admirała dwojga nazwisk dał się sterroryzować i służył pomocą, a dzięki informacjom od niego uzyskanym udało się Gleesonowi odkryć, że Satya Nayada była przesłuchiwana, a wbrew temu co twierdzono nie była w katatonii. Łamigłówka i gra Aldrina były niezrozumiałe.

Niestety w przypadku Arciniegas popełnił błąd. O ile nadal uważał, że najszybciej jak to możliwe należy odebrać jej dowództwo, bowiem spoglądając na jej życiorys nie mógł pojąć jak dopuszczono kogoś takiego do najnowocześniejszego okrętu NASW, wciąż nie był pewien czy kieruje nią lojalność wobec Aldrina czy coś więcej. Na pewno wykonywała jego polecenia, jak pokazała historia z kodami przekazanymi przez Hoener, tylko co one miały na celu?

Na pewno nawet zza krat admirał rozgrywał jakąś partię, a uczynienie Arciniegas główną z figur w tej grze sprawiało, że była jeszcze bardziej ryzykowna. W co jednak była wymierzona? Chwilowo bitwa sprawiła, że jej aresztowanie zeszło na dalszy plan. Tu Gleeson musiał przyznać, iż dał się sam rozegrać koncertowo, gdy Glenn umożliwił mu jej ściganie i obwieszczenie tego światu, a on nie uświadomił sobie co będzie to oznaczać. Zabrakło mu doświadczenia natury militarnej i zrozumienia, że w przypadku więzów zawiązanych w boju, stają się one czasem ważniejsze, niż rozkazy. Znaczna część NASW praktycznie odmówiła wykonania tego rozkazu, co miało jednak dobre strony, bowiem pokazało mu w jakim stanie jest flota. I nie był to budujący obrazek na froncie wojny, choć ci sami niepokorni kapitanowie bili się właśnie z determinacją na orbicie Ziemi. I poświęcali swe życie.

Sytuacja była więc dynamiczna i gdyby nie fakt, iż wszelkie dowody wskazywały na to, że na ISS działa aktywnie szpieg wroga, manipulujący innymi dla osiągnięcia swych celów, Gleeson mógłby się jej pozwolić rozwijać, by zobaczyć dokąd zmierza. W innej sytuacji po zidentyfikowaniu szpiega podjąłby jego obserwację, teraz jednak zmierzała w kierunku, gdy zasadne było jego niezwłoczne aresztowanie, skoro na lądzie, morzu, w powietrzu i kosmosie rozpętała się otwarta wojna, przy użyciu broni konwencjonalnej i fizyki, a trudno było stwierdzić kto jest sojusznikiem. Informacje płynące z Warszawy były coraz bardziej niepokojące, Gleeson usiłował potwierdzić czy Beria może rzeczywiście się tam znajdować i wiele na to wskazywało, choćby transmisje radiowe, nic nie było jednak pewne. AFCOM uważał podobnie, z tego samego powodu na wszelki wypadek polecił NASW ustalić czy możliwy jest atak pociskami jądrowymi, jak gdyby nie biorąc pod uwagę, że wedle relacji grupy na powierzchni, nie zachodziła tam reakcja jądrowa. To ostatnie wzbudzało u Gleesona jeszcze większy niepokój w połączeniu z informacjami i demonstracjami użycia zjawisk fizycznych jako broni. Pozostawał wreszcie Fenrir. Nagle stał się priorytetem dla wszystkich, bo nie do końca dotąd poważnie traktowanoniewidoczny obiekt, dopóki nie zniknął wraz z Marsem. W sposób wykraczający poza rozumienie naukowców, wskazujący na użycie niezrozumiałej fizyki. Co prowadziło na powrót do Warszawy, gdzie znajdował się ktoś, kto opowiadał o możliwości jej kontrolowania, dający dodatkowo obietnicę przymierza z Kolektywem, który już częściowo władzę nad rzeczoną fizykąopanował. Sojusz stał w rozterce bo jego naukowcy twierdzili półgębkiem, że w zasadzie jest to niemożliwe, choć przyznawali, że anomalie grawitacyjne, którymi posługiwał się Kolektyw, są generowane w sposób świadomy, podobnie przebicia w przestrzeni. Wszystko to prowadziło Gleesona do oczywistego wniosku, że Fenrir jest bronią wroga, której użyto na Marsie, gdzie w Krasnajej Zwieździe prowadzono eksperymenty. Co kierowało do jeszcze większej łamigłówki, w której najmniej prawdopodobne były teorie Aldrina, jakie sprzedawał mu podczas przesłuchań, dotyczące gasnących gwiazd. Na szczęście Fenrir przepadł, pozostawiając na polu bitwy armie pod Warszawą i flotę w kosmosie. Oraz spisek, który w obliczu faktu, iż tamci zdecydowali się na atak, stał się jeszcze bardziej niebezpieczny. Problem polegał na tym, że choć w DIA zdano sobie sprawę z jego istnienia, co prócz ustaleń dokonanych dzięki Nayadzie i Budzyńskiej potwierdzały inne informacje, nie udało mu się wykryć osób weń zaangażowanych. Siatka szpiegowska była głęboko ukryta, działała na Ziemi i w kosmosie, jedynym pewnikiem było, iż na stacji obecny jest agent wroga. Była niezwykle pomysłowo stworzona, jak się okazało część młodych oficerów po prostu dążyła do przyśpieszenia swych karier, nie mając pojęcia, że są manipulowani. A teraz ich marzenia się spełniały i dostali bitwę.

Gleeson spoglądał więc na to wszystko coraz bardziej pochmurnie. Wszystko łączyło się ze sobą, choć nic do niczego nie pasowało, tworzyło powiązaną ze sobą symetrię.

Doleciały go podniesione głosy naukowców w bocznej sali CINSPAC, którzy zdaje się usiłowali przedstawić dowództwu jakieś rozwiązanie dotyczące Fenrira, ale spierali się głównie o to, czy Mars naprawdę zniknął, bo ich zdaniem nie było to możliwe bez pozostawienia jakichś szczątków, więc wszystko mogło być błędem pomiarowym w strefie multiniestałości. Nazwisko Everetta wzbudzało w nich dużą wesołość, która raczej nie pasowała do bitwy. Armstrong wyglądał na coraz bardziej zirytowanego. Glenn nie okazywał emocji, wpatrując się pozycje wrogich okrętów, które zmierzały ku ISS. Gleesonowi po raz kolejny przemknęła myśl, że szpiegiem może być któryś z nich, bo z pewnością jest nim ktoś, kto ma dostęp do CINSPAC. Admirałowie, czy ich sztab? Bo jeśli nie Hoener ani Aldrin to kto?

Przyjrzał się pozycji wrogich okrętów, których domniemane manewry matematyka wciąż ekstrapolowała, nie mogąc z uwagi na swe obciążenie wyliczyć możliwego punktu docelowego tylu okrętów przeciwnika.

Na „Von Braunie” także śledzono ich lot.

- Wszytkie Woschody i Wostoki ruszyły na ISS – poinformował Mellier. – Na razie… brak reakcji.

- Mamy czas – powiedziała Arciniegas. – Są wciąż dobre kilkanaście tysięcy mil od…

- Czemu NASW nic nie robi? – przerwał Hagen. – Przecież zajmują pozycję do ataku!

- Bo ich sieć tego nie widzi – wtrąciła się Triptree. – Przelicza bieżące zagrożenia, te wszystkie pociski wystrzeliwane podczas bitwy…

- Ładuj do wyrzutni pocisk Cruise – poleciła Arciniegas bębniąc palcami o pulpit. Coraz bardziej się jej to wszystko nie podobało. Nie ważne jak szalona lub zdesperowana byłaby Tiereszkowa, nie przypuściłaby samobójczego ataku.

- Co chcemy zrobić? – Triptree natychmiast spojrzała na nią badawczo.

- To samo co oni – odparła z sarkazmem Arciniegas. – Atak w stylu kamikadze na główną stację kosmiczną przeciwnika – znowu zabębniła palcami. – Wybaczcie. Za cholerę nie widzę sensu w tym co robią, ale… lepiej miejmy gotowość do zainicjowania procedury odpalenia im atomówki…

- Nikt na razie nie strzela pociskami jądrowymi.

- I niech tak zostanie – odparła, znów spoglądając na taktykę. Wszystkie statki Kosmfloty ruszyły w kierunku ISS, pozostawiając Rewolucję i Ałmaza bez ochrony innej, niż platformy orbitalne. Apollo stanowiące osłonę Deep Space zaczęły powoli przemieszczać się w ich kierunku, ze stacji pomknęły kolejki rozkazów inicjujące uruchomienie dronów Aegis. Jakakolwiek próba strzału ze strony tamtych spotka się z przechwyceniem i kontrą. Jeśli to próba zastraszenia i nacisku, za chwilę się wycofają.

Zabrzmiał alarm taktyczny.

- Otwierają wyrzutnie! – zawołał Mellier.

- Wszystkie okręty?

- Cała pieprzona Kosmflota – poinformował. – Do tego Ałmaz! Przygotowują się do odpalenia!

Trzecia wojna światowa trwająca od ponad ćwierć wieku eskalowała właśnie ku ostatecznemu rozwiązaniu.

Stacja Zwycięstwa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz