Ciało
Kruszyny, aż nadto dobitnie świadczyło o tym, gdzie podział się Gerber. Leżało
pośród gruzu, z podciętym gardłem, a krew była lepka. Obok spoczywał
strażnik, który także zginął od ciosów
noża. Kałasznikow Kruszyny zniknął. Dowgiłło mógł tylko zakląć.
-
Zaskoczył ich skurwysyn – Haka zmrużyła oczy i podejrzliwie spojrzała na
sierżanta. - To wy go tu przywiedliście. To wasz człowiek.
- Nigdy
nim nie był – zaprzeczył, wiedząc jednak, że dla niej to bez znaczenia. Obok
niego klęczał Łowca. Do smrodu zdążył się już przyzwyczaić, jednak zachowanie
tamtego wciąż sprawiało, że nie był w stanie pogodzić się z tym, czym stał się
Arkuszyn. Wgłębiona blizna na głowie, pośród zlepionych włosów jasno dawała mu
jednak do zrozumienia, że kapitan nigdy już nie stanie się osobą, którą był
wcześniej.
- Niet –
powiedział Łowca. - On miet’ pomoc.
- Pomoc? -
powtórzyła Haka.
- On
dostał nóż – stalker wskazał ciało Kruszyny. - Pacziemu ten dawajet? Nie znaju.
Ale gawarił ze strażnikiem… odwracać uwagę. Ale gdy strażnik ubit, ten chaczieł
odejść. Gdy tyłem on toże ubity.
- Wasz
człowiek – jak echo powtórzył Dowgiłło. W oczach Haki pojawił się gniew.
- Merynos!
- wrzasnęła chrapliwie.
- Walter?
- Deveraux nie rozumiała o czym mówią tamci, interesowała się czym innym. Łowca
kiwnął na nią głową, po czym ruszył, z głową pochyloną nisko ku ziemi. W jaki
sposób nie potykał się i nie plątał w swym osprzęcie, Dowgiłło nie mógł
powiedzieć. Stalker praktycznie wtopił się w ciemność, podążając trasą z dala
od przygasłych lamp, odtwarzając kroki w cieniu, jakie najwyraźniej czynił
Gerber. Wreszcie zatrzymał się nieopodal zaułka i przejścia, wiodącego
nieopodal jednego z tuneli.
- Dalej
tędy – wskazał. - Na Nowyj Świat. On nies’ Waltera. Nieprzytomny… Pacziemy
wzjal jewo?
- Walter?
- powtórzyła, z trudem dotrzymując kroku Łowcy. Cokolwiek podała jej Vash
pomogło. Rozjaśniło się jej w głowie, a gorączka, która powróciła, ustąpiła. W
połączeniu z inhibitorem zdawało się rozwiązać jej problemy, choć nie wiedziała
na jak długo. Nie zmieniało to faktu, iż powinna wypocząć, o czym przypominało
jej zmęczenie i ból jaki odczuwała. Środki, które zażyła trzymały ją jednak na
nogach, dając fałszywe poczucie pełni sił.
Łowca w
odpowiedzi na jej pytanie wskazał mroczne przejście. Gdy chciała w nie wstąpić,
pokręcił głową.
- Tam
cienie – powiedział. - Ja ich… słyszu.
Objerzała
się, by ujrzeć Baumanna, który stał tuż za nią.
- Nic nie
mów – uprzedziła. Nawet jeśli nie wszystko co mówił stalker było dla niej
jasne, słowa „cień” zdołała się już nauczyć.
- Jeśli
chcesz, pójdę za nimi – Baumannowi udało się ją zaskoczyć. – Znajdę Waltera.
- Dzięki –
powiedziała, zastanawiając się co uczynić dalej. Zadowoliła się rozbiciem
Gerberowi mordy, zamiast wpakować mu kulę w łeb, gdy skończył mówić. Teraz za
to płacili. Za jej chwilę słabości, bo fakt, iż cierpiał, sprawiał jej
satysfakcję, której nie dałaby jej jego śmierć.
Nim
zdołała coś powiedzieć, z tyłu wybuchło zamieszanie, w stronę którego zmierzał
już Dowgiłło. Haka szarpała Merynosa, którego najwyraźniej to nie obchodziło,
dawał sobą targać niczym bezwolna lalka.
- W co ty
grasz? - wrzeszczała.
- Daj mi
spokój – odepchnął ją. - Nic nie ma już znaczenia!
-
Uwolniłeś go – powiedziała oskarżycielsko.
- Wiec
teraz ty będziesz przywódcą apaszy – popatrzył na nią rozbawiony. - Piękne
przywództwo, nad zgrają trupów, po których wkrótce przemaszerują nasi wrogowie
– zaśmiał się.
- Merynos!
- uniosła dłoń do ciosu, lecz za nadgarstek złapał ją Złoj.
- Wszystko
ma swój czas – powiedział do niej. - Życie i śmierć również.
- Nie
obchodzi mnie twoje pieprzenie! Kruszyna nie żyje, zginął po tym jak zaniósł
nóż tamtemu – powiedziała, wyzwalając się z uchwytu Złoja. - Nie mów, że zrobił
to bez twojej wiedzy.
- A
powinno cię obchodzić – oznajmił. - Bo czeka cię ten sam los. Najpierw odbiorą
ci to, co dla ciebie cenne, tak jak zabrali mi moją Olimpię. A potem gdy pojawi
się możliwość zemsty, los odbierze ci nawet to! Zobacz! - wstał gwałtownie i
przysunął się w krąg światła, pokazując na swą pierś i rozchylając koszulę. -
Zobacz, nic nie ma już znaczenia! Ja za chwilę nie będę mógł nawet walczyć! Ja
już nic nie mogę zrobić!
Tors
Merynosa porastało coś, co zdawało się żyć własnym życiem, falowało niczym
trawiasty dywan nie zależnie od jego oddechu, zajmując coraz większe połacie
ciała. Weyland zamrugał gwałtownie oczami, po czym cofnął się, a wraz z nim od
Merynosa zaczęli odsuwać się pozostali.
- Nie
wiedziałam – powiedziała wreszcie Haka.
- Nie
zostało mi wiele czasu – powiedział. - Nigdy nie widziałem, żeby się tak szybko
rozwijało. Pojawiło się dwie godziny temu i zobacz…
- Merynos…
- To nie
boli – stwierdził. - Ale przestaję widzieć już ciemność. Staje się kolorowa… i
cały czas słyszę ten głos. Czemu nikt mi nie mówił, że słychać głos?
- Głos? -
zapytał Łowca.
- Powiedz
im, czas się skończył – rzekł. – To nadeszło. Jesteście już prawie wszyscy, przyjdźcie,
ocalcie nas. Stańcie razem, podzieleni.
- Szto?
- Szepcze
do mej głowy na okrągło, ja tylko powtarzam – oznajmił.
- Co za
brednie! - zirytowała się nagle Haka. - Czemu Kruszyna dał mu nóż?
- Bał się,
że tamten powie – powiedział Merynos. - Wyjawi wam wszystkim skąd się znamy.
- Skąd się
znacie?
- Ten
Gerber zawsze z nami handlował – odparł spokojnie. - Przynosił rzeczy
znalezione na Dzikich Polach, a my nie zadawaliśmy pytań skąd je ma. Nawet
jeśli wiedzieliśmy, że wcześniej należały do festnych stalkerów, którzy
przepadli po tym jak wyszli na rejzę.
- I tego
się bał?
- Nie, bał
się, że dowiecie się, iż sprzedawał nam ludzi.
- Ludzi?
-
Złapanych na Dzikich Polach – Merynos nie wydawał się szczególnie przejęty. -
Zawsze przyprowadzał kobiety, czasem dzieci… Wiesz, dla tych, którzy szukali
innego rodzaju uciech. Ludzie, którzy znikali na Dzikich Polach i tak byli
martwi, więc nikt ich nie szukał. Można było z nimi zrobić co się chce… A
niektórzy na Wileniaku placili naprawdę dobrze za… pewne sprawy. Czasem my
sprzedawaliśmy jemu, gdy dla swych dowódców z armii szukał takich rozrywek…
albo dla oficerów Armii Czerwonej pomagaliśmy organizować polowanie na ludzi…
- Co
robiliście? - głos Haki był pełen wściekłości.
- Obudź
się Haka, chciałaś przewodzić, dostajesz wszystko z pełnym inwentarzem –
odparł. - To świat w jakim żyjesz. To nie jest honorna Warszawa, właśnie to
robił obywatel Kudłaty, ja robiłem to dla niego, będziesz to robić ty, albo
ten, który cię obali, gdy sytuacja się uspokoi. To właśnie jest Warszawa. Chcesz
ty znać szczegóły?
- Nie –
ręka drgała jej gwałtownie. - Nie mów więcej. Zaczekaj, w Modlinie robiłeś to
samo? To dlatego nam się nie udało?
- Robiłem
to samo, co każdy zrobił by na moim miejscu – odpowiedział.
- Nie chcę
o tym słuchać – warknęła. - Powinnam cię zabić. Ale zasłużyłeś w pełni na swój
los. Gdzie idziesz? - krzyknęła, widząc że wstaje.
- Zginąć –
odparł. - Jeśli dacie mi broń, która zabija cienie… Zabiorę kilka ze sobą.
- Nigdzie
nie pójdziesz – powiedziała mściwie. - Umrzesz tu. Nie zasługujesz nawet na to,
by cię zabić…
- Kara
gorsza niż śmierć – w zadumie powiedział Dowgiłło, a potem dodał: - Apasze…
- Nie ma
czegoś takiego jak apasze i nigdy nie było. Nie ma honoru między złodziejami! –
krzyknął Merynos. - Słyszycie?
Okrzyk
poniósł się echem pod sklepieniem. Nim przebrzmiał, Kowalski usłyszał wezwanie
Vasquez. Usłyszawszy jej głos w słuchawce, pośpieszył w jej stronę. Zastał ją
pochyloną nad mobilną stacją sieci matematycznej.
- Coś jest
nie tak - powiedziała, pokazując odczyty.
- Widzę
nas na pozycjometrze – powiedział nie rozumiejącym tonem.
- Tylko
nas. I wskazania czujników przed nami – pokazała mu. - Ale nic za nami. Idąc tu
zostawiliśmy przekaźniki. Ale nie mamy już łączności.
- Ktoś je
zabrał?
- Raczej
wyciął – powiedziała. - Odbieram ich wskazania, ale nie jesteśmy w stanie
niczego nadać. To nie wygląda na działanie przeciwnika.
- A na co?
- Jesteśmy
zablokowani na repeaterze – powiedziała. - Zostaliśmy wycięci z sieci – po
chwili namysłu dodała: - Przez naszych.
Kowalski
nie tracił czasu i natychmiast wcisnął przycisk pozycjometru. Jednak jak się
okazało, zbyt późno.
- Nie
próbuj wstawać, Kowalski – rozległ się znajomy głos w słuchawce. - Nasz snajper
ma cię na celowniku. Z tej odległości, nie chybi.
-
Pułkowniku… - zaczął sierżant, lecz niewidoczny Sokoliński przerwał mu.
-
Poczekaj, przypomnij mi, po co tu przybyłeś?
- Po moich
ludzi.
- A
wyjaśnisz mi z jakiego powodu widzę cię chodzącego po stacji między wrogimi
żołnierzami?
- Nie
chciałem tracić marines w bezsensownej strzelaninie – odparł Kowalski.
- Jakoś
nazbyt często wchodzisz z nimi w konszachty – padło w odpowiedzi. - Najpierw na
Marsie, a teraz tutaj…
- To
pragmatyzm.
- Ja
użyłbym innego słowa. Dla mnie to zdrada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz