Oznaki
problemów pojawiły się już po kwadransie, gdy dotarli do Stacji Napoleona.
Pułkownik wiódł przodem swych ludzi, by umożliwić wejście na stację ludziom,
którzy opuszczali właśnie Zwycięstwa eskortowani przez apaszy. Mimo, iż nie
mieli w zasadzie czego zabierać, opuszczenie Stacji okazało się niezbyt proste,
zwłaszcza że sporo osób zdążyło się upić, ciesząc odzyskaną wolnością. Ludzie
Haki byli jednak brutalni, naprędce zebrana drużyna uzbrojona w kałasznikowy
poganiała wszystkich kopniakami, a tych którzy nie mogli iść, ponieśli ich
towarzysze. O dziwo najbardziej zorganizowane okazały się dzieci, wśród których
prym wiodła Anuszka, nie zdoławszy się jeszcze na powrot przyzwyczaić do apatii
podziemnego życia. Tunelem poniósł się zgiełk przemieszczających kilku setek
ludzi, który nie mogł ujść niczyjej uwagi, jednak nie doczekali się reakcji.
Choć czujniki przestały działać najwyraźniej Kolektyw i Związek wciąż trwali w
zwarciu, które rozpoczęło się pół godziny temu, bowiem nadal słychać było
strzały. Trudno było powiedzieć, kto zyskuje przewagę, bowiem odgłosy walki nie
zbliżały się. Na stacji jako osłona pozostali Jackson i Evergreen, którzy
założyli ładunki u wylotu tunelu prowadzącego z Teatralnego. Były one zbyt
słabe by przebić gruby żelbeton, jednak jeśli zawalą się podpory, być może
zdołają spowolnić natarcie zwycięzców, kimkolwiek by oni się nie okazali.
Dodatkowo mogli mieć nadzieję na jeszcze jedną niespodziankę, którą obiecał
zająć się Łowca. Gdyby nie fakt, iż Deveraux ręczyła za przypominającego
zwierzę stalkera, mówiącego niezrozumiałą mieszanką polskiego i rosyjskiego,
Kowalski w ogóle nie wziąłby tego planu pod uwagę. Przekonywała go jednak, że
można mu ufać, więc postanowili zaryzykować. W końcu nie mieli zbyt wiele do
stracenia. W ten sposób Łowca pozostał z tyłu, przepadając w ciemność,
powtarzając na odchodnym, iż nie może zbliżać się do Mroku, bowiem przyprawia
go on swym wołaniem o szaleństwo. Polecił Vasquez by nie spuszczała Deveraux z
oczu. Choć ledwie chodziła, widać było, iż najchętniej udałaby się tunelem w
stronę Nowego Światu, gdzie przepadli ponoć Walter i żołnierz, który ją tak
załatwił, od którego gwałtownie odżegnał się Dowgiłło. Kowalski z jakiegoś
powodu był pewien, że bardziej niż o wyrównanie rachunków chodzi jej o Waltera.
Zresztą robiła co mogła, by przekonać go, że należy udać się w pościg. Nie
mogli jednak na to pozwolić. Czekała więc na stacji wraz z częścią ludzi
Dowgiłły oraz trójką marines osłaniając odwrót, a Kowalski miał nadzieję, że
Vasquez uda się przynajmniej przywrócić łączność. Jej zanik oraz wyłączenie
sieci bojowej nie rokowały dobrze. A tym bardziej nic dobrego nie zapowiadało
to, co ujrzeli na Napoleona.
- Pusto –
poinformował ich Dowgiłło, odczytując znaki swych ludzi, przekazane im z
przodu. Choć początkowo temu nie dowierzali, okazało się, iż zołnierze
Dziewiątej poruszają się bezszelestnie, w czym pomagał im zapewne fakt, iż nie
byli obwieszeni ciężkim sprzętem i oprzyrządowaniem. Kowalski rozumiał już w
pełni z jakiego powodu tutejsi zwiadowcy odziani są lekko, często nawet nie
nosząc hełmów. Mobilność i widoczność w pełni im to rekompensowały. Gdyby ich
broń byłaby skuteczna, byliby dla Konwentu śmiertelnie niebezpieczni, bogaci o
wieloletnie doświadczenie walki w strefie anomalii. Poruszali się jak koty i
nie potrzebowali noktowizji czy pozycjometrów, by wyczuć kłopoty. W sytuacji
gdy padła łączność i zabrakło przewagi sieciocentrycznej sił Sojuszu, byli nie
do ocenienia. Szeregowy Arpad cofał się właśnie do czoła oddziału znajdującego
się na szpicy, poprzedzającego właściwą grupę, znajdującą się kilka minut
marszu za nimi.
- Na
stacji nikogo, towarzyszu sierżancie – zameldował. Sokoliński skrzywił się
lekko słysząc ostatnie słowa. Kowalski wciąż nie był przekonany, czy zaufał
nieco bardziej Dowgille, zwłaszcza gdy tamten poinformował go, iż nie jest
przekonany czy do końca może w pełni wierzyć swym ludziom. Wynikało to ze
specyficznych stosunków panujących w wojskach Związku, gdzie wszyscy musieli
sporządzać na siebie donosy. Choć powiedział im, iż uświadomił im wszystkim, iż
nie ma już dla nich powrotu, nie był pewien czy wieloletnie wpajanie wrogości
do imperialistów nie przyniesie odwrotnych skutków. I vice versa, mógł dodać
jedynie w myślach Kowalski, zastanawiając się nad szaleństwem tej sytuacji.
Chwilowo jednak wyglądało na to, że wszyscy ze sobą współpracują, zjednoczeni
przez okoliczności. Choć sam nie był pewien czy Sokoliński nie pakuje ich w
jakąś przemyślaną pułapkę, mimo iż nie spodziewał się po nim takiej finezji.
Jednak to co uczynił pułkownik zaskoczyło go, choć z drugiej strony było dla
niego w pełni zrozumiałe i wpisywało się w szaleństwo jakie swego czasu
odrzuciło go od przynależenia do SBS. Szaleństwa, które na imię miało Polska i
sprawiało, że spadochroniarze byli nieobliczalni w imię wyznawanych przez
siebie wartości.
Teraz
jednak pułkownik wyglądał na zaniepokojonego.
- Jak to
pusto? - zapytał. - Kiedy tędy szliśmy… niecałą godzinę temu naliczyłem tu co
najmniej trzydzieści cieni. I jeszcze dwudziestu czarnookich z kałasznikowami.
Do tego…
- Nie ma
nikogo… towarzyszu pułkowniku – dodał Arpad z cieniem złośliwości.
- …na
straży przekaźnika i repeatera zostali Olszewski i Kłos – dokończył nie zrażony
Sokoliński.
- Może
ktoś ich odwołał, panie pułkowniku – powiedział Gmurczyk. - Po tym jak siadła
nam łączność – przy oczach trzymał lornetkę z noktowizją. - Ma rację, nie
dostrzegam żadnego ruchu.
- Gdyby
padła łączność, powinni nawiązać z nami kontakt – przypomniał Sokoliński.
- O ile
nie zgubili się w tunelach – mruknął Dowgiłło. - One nie zawsze prowadzą tam…
gdzie powinny. Przybyliśmy na zwycięstwa drogą, która…
- Nie
teraz – uciął Sokoliński. Mimo, iż przez ostatnie godziny przyjął do wiadomości
to, co działo się w otaczających ich anomaliach, niektóre wytłumaczenia wciąż
nie trafiały mu do końca do przekonania. Kowalski sam zresztą musiał przyznać,
iż opowieść o tunelu, którego nie było, którym trafili na Zwycięstwa żołnierze
Dziewiątej, a potem nie odnaleźli go już z powrotem, gdyż wiódł on na Nowy
Świat, brzmiała fantastycznie. Wpisywała się jednak w pełni w opowieści o
Dzikich Polach, jak zwano tu strefę anomalii i tym bardziej nie miał ochoty
posyłać w tamten tunel Deveraux lub kogokolwiek innego.
Na razie
jednak skupiał się na doraźnych problemach.
- Baumann,
Di Stefano, powoli do przodu – polecił. - Strzelać… wedle uznania w obronie
własnej.
- Bądź
szybki – poradził Baumann. - Szybkie są skurwiele.
- Wiem.
-
Zakładasz wrogie działanie? - zapytał Sokoliński.
-
Podejrzewasz to samo – odparł Kowalski. - Nie mamy łączności, padła sieć, nie
ma twoich ludzi, a stacja jest pusta. Co to może oznaczać?
Dowiedzieli
się chwilę później. Dwójka marines ostrożnie wkroczyła na stację, nie
napotykająć śladu żadnej aktywności. Znalazła jednak coś innego, po chwili
przywołując dowódców. Po chwili obaj dotarli na niewielki peron, znajdujący się
po obu stronach sklepiającej się nad
nimi łukiem stacji. Przekaźnik działał, choć nie transmitował niczego, lecz blade
niebieskie światło swym migotaniem ukazywało napis North Central Positronic.
Przyczyna problemu nie leżała jednak tutaj, lecz obok urządzenia, gdzie
spoczywały dwa ciała. Ich skóra była szara i pozbawiona życia. Sokoliński
sprawdził puls, podczas gdy Kowalski polecił rozstawić się marines i
spadochroniarzom w formacji obronnej. Nie podobało mu się wylot z Napoleona
oświetlony przez czerwone lampy, gdzie uprzednio dojechał drezyną. Teraz jej
nie było, a w głębi stacji panowały cisza i ciemność.
- Dopadły
ich – powiedział Sokoliński. - Jeszcze ciepły – podniósł karabin jednego ze
spadochroniarzy.
- Nie
słyszałem strzałów – zauważył Kowalski. - Co najmniej kwadrans temu, kiedy
byliśmy na Zwycięstwa. Strzały z Teatralnego musiały to zagłuszyć.
- Kiedy
padła łączność – mruknął pułkownik.
- Wszystko
działa, po prostu nic nie jest nadawane – sierżant pokazał przekaźnik. -
Zupełnie jakbyśmy mieli ciszę radiową. To bez sensu, przecież sieć powinna
wymieniać jakieś pakiety.
- Musiało
być ich dużo – Sokoliński zgarnął łuski leżące wokół.
- W nic
nie trafili? - Kowalski szukał wzrokiem ciemnych plam na platformie.
- Kontakt
– zawołał do nich Dowgiłło, pół sekundy po tym, gdy jeden z jego żołnierzy
zaczął przeciągle gwizdać.
Cienie
pomknęły w ich stronę parami. Jak zwykle niezmiernie szybkie, w sekundę która
Kowalskiemu zajęła uniesienie broni przebyły już czwartą część dzielącej ich
odległości. Sokoliński był szybszy, oddał strzał z karabinu trzymanego w ręku,
jednak to nie powstrzymało przeciwnika. Szóstka cieni była już w połowie drogi
do nich, gdy padły kolejne strzały. Gmurczyk, Di Stefano, Baumann i Kowalski
trafili bez pudła, cienie zmieniły się w ciemne plamy, które spadły na
torowisko między peronami, rozpadając się niczym woda wylana z wiadra wody. Dwa
pozostałe zwolniły, jak gdyby zdziwione, po czym dosięgły ich kolejne strzały.
Po chwili znowu zapadła cisza.
- To nie
działa – Sokoliński rzucił na ziemię karabin Enfeld. - Coś z tym musieli
zrobić.
- To ten
sam karabin? – zapytał Kowalski.
- Nie –
powiedział po chwili Sokoliński. – Mój był uszkodzony. Pobrałem ze sprzętu
przywiezionego przez Rowickiego.
-
Przynajmniej nasze są nadal sprawne – Kowalski opuścił swoją broń, polecając
pozostałym zająć stanowiska obronne.
-
Wybraliście sobie dziwnego sojusznika, imperialiści – oznajmił Dowgiłło.
– Chyba przymierze dobiegło końca – stwierdził
Kowalski.
- To nieco
upraszcza sytuację – Sokoliński wydawał się nad czymś myśleć. Jakby na
zamówienie w słuchawce rozległy się trzaski.
- Jaskółka
do Kontroli – usłyszeli głos Vasquez.
- Mamy
łączność? - zapytał momentalnie Kowalski.
- Nie –
zaprzeczyła pośród trzasków. - Podniosłam tylko naszą sieć lokalną. Po drugiej
stronie coś padło i było sprzężenie, przez to że zablokowali nas na repeaterze
wycięło nam całą częstotliwość. Dlatego mamy sam szum. Jeśli…
- Czekaj, Jaskółka
– przerwał Sokoliński. - Gmurczyk, odblokuj ten pieprzony przekaźnik.
- Po co
nas w ogóle odcinaliście? - zainteresował się Kowalski.
- Taki
miałem rozkaz – odparł pułkownik.
- Z
jakiego powodu Grieve kazał nas odciąć? - indagował sierżant. - To on nas tu
posłał.
- To nie
on, to Rowicki – odparł Sokoliński, lecz nim zdążył powiedzieć coś więcej, obaj
się skrzywili, bowiem w słuchawkach rozległ się przeciagły pisk, a potem
trzaski. Kowalski pokręcił głową, usiłując pozbyć się z uszu nieprzyjemnego dźwięku,
po czym spojrzał na pozycjometr, który ożył. Po chwili zorientował się, że
nadal pokazuje wyłącznie odczyty z czujników rozłożonych przez nich, lecz dobre
było i to. Szybki rzut okiem wskazał mu, iż czujniki na Teatralnym padły, zaś
przy wejściu na Karową sygnalizują ruch.
- Jaskółka
– zawołał, lecz uprzedziła jego odpowiedź.
- Widzę
Kontrola. Właśnie się cofamy, ostatni wychodzą ze stacji.
Powinniśmy
wziąć miny i spróbować wysadzić wszystkie tunele, pomyślał. Większość tego co
mieli zużyli na wylot z Teatralnego, jeśli plan związany z Karową się nie
powiedzie… a nie miał przecież szansy się powieźć, pozostaną jedynie ładunki
kontaktowe jakie zostawili na stacji. To nie zatrzyma tamtych, co najwyżej
spowolni.
- Baza, tu
Sokół – wołał tymczasem Sokoliński, a Gmurczyk grzebał przy przekaźniku.
Kowalski wyczuł ruch za plecami i obejrzał się, widząc iż na stację w eskorcie
SBS i Dziewiątej zaczynają wchodzic apasze. Haka szła przodem, prowadząc
pierwsze kilkadziesiąt osób. Ujrzała ciemne plamy, leżące ciała i skinęła
głową, wskazując zaułek pośrodku stacji, który Kowalski wziął za przypierzenie.
- Tam jest
przejście serwisowe z Żelaznej Bramy – uprzedziła. Natychmiast polecił jednemu
ze spadochroniarzy objąć je nadzorem. Jest nas za mało, pomyślał, po raz kolejny,
a sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Liczyli, że przejdą tędy do Dworca Głównego, gdzie skręcą w stronę
zachodniego węzła, gdzie znajdowały się siły Sojuszu. Cokolwiek tam uczyniłby
Grieve przestalo mieć już jednak znaczenie, bo wyglądało na to, że Konwent
znalazł sposób by je zneutralizować. Przez myśl przemknęło mu, że po raz
kolejny zostali sami, w środku wrogiego terytorium. Otoczeni przez przeciwnika
z każdej strony.
-
Zatrzymaj ich na razie – poprosił Hakę, by wstrzymała narastający pochód ludzi
w łachmanach, idących w eskorcie apaszy. Jakby ich karabiny mogły coś pomóc,
ciekawe jak długo będą jeszcze działać nasze. Sokoliński doczekał się wreszcie
odpowiedzi.
- Sokół,
tu… - zatrzeszczało po drugiej stronie. - Tu Zygmunt – pułkownik spojrzał
pytająco na Gmurczyka, a ten wzruszył ramionami.
- Status,
Zygmunt.
-
Marszałek nie żyje… siły zniszczone… nasza broń nie działa! - rozległ się nieco
zdenerwowany głos.
- Powtórz.
Co z Marszałkiem? - upewniał się Sokoliński.
-
Zaatakowali nas, Sokół. Dotarliśmy na Dworzec Główny, kiedy uderzyli. Zabrali
bombę. Wszyscy zginęli! Nasze karabiny nie działają!
Kowalski
patrzył pytająco na Sokolińskiego, ten jednak skupiony był na rozmowie. W jego
oczach narastał gniew, podczas gdy u Gmurczyka widoczne było niedowierzanie.
- Gdzie
jesteście, Zygmunt?
- Nie wiem
ilu ocalało, cofnęliśmy się na stację wcześniej – Chałubińskiego, przypomniał
sobie Kowalski, przynajmniej coś przyszło z tego zapamiętywania układu tych
tuneli. - Osłania nas patrol marines, ale jesteśmy odcięci! Jest ich za mało, a
tylko ich broń działa na cienie! Sieć obronna nie działa! Ja… - trzaski
zagłuszyły wypowiedź i wówczas sierżant pojął, że słyszy strzały. - Atakują
wszystkim co mają, Marine Jeden idzie nam z pomocą, przejmuje Stacj… - przeciągły
trzask zagłuszył kolejne słowa.
-
Jaskółka! - warknął Sokoliński, wstając znad ciał.
- Koniec!
- poinformowała. - Nie ma przekaźników między nami a nimi. Musieli je
zniszczyć!
Pułkownik
nie zastanawiał się nawet chwili.
-
Gmurczyk! Zbierać wszystkich chłopaków! Ruszamy!
- Tak
jest! - poderwał się. Kowalski zastąpił drogę Sokolińskiemu.
-
Wyjaśnisz mi co się dzieje?
- Co tu
wyjaśniać? - zirytował się tamten. - Zaatakowal nas, słyszałeś! Dostali
Rowickiego i Bóg jeden wie ilu chłopaków! Są odcięci razem z marines, a Grieve
idzie im z odsieczą. Do cholery, czemu tylko broń marines działa?
- Nie
tylko – zauważył Kowalski. – Twoich ludzi też. Nie mam pojęcia. Poczekaj,
uspokój…
- Nie
zamierzam się uspokoić – poinformował Sokoliński. - Bierz swoich. Idziemy
ratować nasze wojsko.
- A co
tymi ludźmi? - wtrącił Dowgiłło. Pułkownik spojrzał nań gniewnie.
- Zdradził
nas Światło – powiedział. - Wy też chcecie nas zdradzić?
- Bomba –
powiedział. - Zabrał bombę.
-
Skurwysyn – rzucił Sokoliński. - Posłuchaj… poszedłem za wami, żeby was
zneutralizować… i sprawdzić drożność torów. Łączność odcięliśmy wam, żeby
Grieve nie poinformował was, że Rowicki postanowił zająć się tym, co wiązało
generałowi ręce…
- Co
zrobić?
- Pozbyć
się Berii. Grieve się zastanawiał, Sojusz nie wydał mu rozkazu, pozostawiając
to jego ocenie sytuacji. Więc Rowicki postanowił się poświęcić, dostarczyć
bombę pociągiem i wysadzić ją po tamtej stronie Wisły. Gdyby się udało… poniósł
by karę, lecz…
- Chciał
być pieprzonym bohaterem – powiedział Kowalski. - Zbawcą Sojuszu.
- To nie
tak, jesteś jednym z nas, powinieneś zrozumieć ile znaczy możliwosć pozbycia
się tego, który zniszczył nasz kraj i zmienił w atomową pustynię.
- Daliście
się Mrokowi nabrać!
- Do
cholery, dawał nam Polskę! A Sojuszowi zwycięstwo! - rzucił Sokoliński. - Też
mi się to nie podobało, ale wykonywałem rozkazy! Tak jak i ty!
- A teraz
Konwent ma bombę! Przez waszą Polskę! - odparł Kowalski.
Stojący z
boku Dowgiłło chrząknął.
- Koniec
końców, jesteśmy tacy samy – powiedział. - Wy, my, ten wasz Sojusz, ten Konwent
i… towarzysz przewodniczący. Nie ma żadnej różnicy.
- Skoro
jesteśmy tu razem i nie walczymy, to zrobiliśmy różnicę – nie wytrzymał
Sokoliński. - Ale to koniec. Zostawiamy was…
- I jak
mamy sobie dalej poradzić? - podniosła głos Haka. - Z tymi wszystkimi ludźmi?
- Nie
wiem, my idziemy się bić – powiedział, patrząc na wbiegających na dworzec
spadochroniarzy. - Ratować naszych. Kiedy zwiążemy walką cienie, będziecie
mieli wolną drogę.
- Dokąd?
- Po co mu
bomba? - naciskał Kowalski.
- Nie
wiesz? - Sokoliński usiłował podejść do swych ludzi, lecz sierżant stanął mu na
drodze.
- Nie
wiem. Jest wszechpotężny, ma cienie, panuje nad fizyką, zmienia ludzi, uzdrawia
ich, wskrzesza… Po co mu bomba atomowa, skoro dysponuje większą mocą, która
przekracza wszystko co znamy i rozumiemy?
- Co
chcesz powiedzieć?
- Nie wiem
– przyznał Kowalski. - Ale przed nami jest Dworzec Główny. Tam zabrali wam… nam
wszystkim bombę. I tak musimy tamtędy przejść. Nie wiem po co jej potrzebuje,
ale nie powinniśmy zostawiać jej w jego rękach.
Sokoliński
nagle zaczął kląć.
- Jak
mogliśmy to przegapić! - rzucił wściekle.
- Co
takiego?
- Te
wszystkie rakiety, które znaleźliśmy na górze… którymi Związek usiłował tu
strzelać i spadły tu bezużyteczne. Wymontowano im ładunki. On je zbierał… Ma tu
może nawet kilkadziesiąt megaton
- Nie
działają na górze, ale podobno zadziałają w tunelach – Kowalskiego nagle
przeszedł dreszcz. - Co on chce zrobić?
- Masz
rację – powiedział nagle Sokoliński. - Idziemy na Dworzec. Trzeba odzyskać
łączność z Grievem. I odnaleźć bombę. Cokolwiek zaplanował…
- Trochę
was mało, towarzyszu pułkowniku – zauważył Dowgiłło.
- Was? -
Sokoliński spojrzał w jego kierunku.
-
Chcieliście nas tu przed chwilą porzucić – powiedziała Haka.
- Uniosłem
się – przyznał Sokoliński. - Moi ludzie giną. Zastanówmy się… Tam jest
przejście na Żelaznej Bramy? Macie rację, nas wszystkich jest za mało, nie
wiemy jakimi siłami dysponuje, ale rzucił je na pewno na naszych ludzi, aby
uniemożliwić im odzyskanie naszej bomby… W takim razie może sprawmy, aby musiał
walczyć wszędzie!
- Co ty
planujesz? - zapytał zimno Kowalski. - Ci ludzie… - wskazał na apaszy.
- Mają
walkę we krwi! - zawołał chrapliwie tamten. - Walkę o swoją wolność.
Widzieliśmy wszyscy, że zostali zniewoleni przez Konwent i pragną pomocy!
Nadeszła pora by ją otrzymali!
-
Oszalałeś, nie mają szansy z cieniami! - zawołał sierżant.
- Dlatego
my zajmiemy się cieniami – odparł pułkownik. - Myślisz, że nie pilnują tej
bomby? Jeśli mamy ją znaleźć, potrzebujemy dywersji…
- Dywersja
za cenę naszej krwi? - zapytała Haka. - Mamy zginąć w waszej wojnie?
- To wojna
nas wszystkich – oznajmił Sokoliński. - Możecie tu zostać, gdy mu pójdziemy się
bić, lub pójśc z nami i pociągnąć za sobą do walki pozostałych. Zajmiemy się
cieniami, lecz Mrok ma jeszcze innych swych ludzi.
- Aby nie
strzelili wam w plecy? Mamy tu rozpętać bunt?
- Nie bunt
– pokręcił głową. - Powstanie.
W zapadłej
nagle ciszy głos Sokolińskiego poniósł się echem poprzez tunel.
-
Pytaliście co dalej? Nie wiem jak i dotąd was stąd zabrać, ale Konwent nie
pozwoli wam odejść. Ani nikomu innemu.
- Wy nas
porzucicie, więc po co się bić? - zapytała.
- Więc po
co idziecie z nami? Czemu nie zostaliście na Zwycięstwa, by czekać na śmierć?
Nagle
zaczęła się śmiać.
- Za nami
są kacapy, chińczyki, wokół Konwent, ja prowadzę armię więźniów, pozbawionych
sił… w sumie co nam pozostało? Umrzeć lub bić się o Warszawę. Ferajna nie
wymyśliłaby takiego żartu.
- Więc
dajcie wolność Warszawie – poprosił
Sokoliński.
- Czemu
nie? - nadal się śmiała. - Nie zostało nam już nic innego.
- Jesteś w
stanie ich poprowadzić? - zapytał.
Spoważniała
gwałtownie.
- Jesteśmy
w stanie poderwać każdą stację, jeśli tylko pozbędziecie się dla nas cieni –
zapewniła go spoglądając w tył. Patrzyła na tłum, na więźniów, na dawny
Wileniak, resztki Kiercelaka. I pomyślała, że jeśli ktoś ma walczyć z
Konwentem, to tylko oni. Ostatni z apaszy, z tego co pozostało po mieście,
którego nigdy nie poznała i nie pamiętała, o którym słyszała pod ziemią, od
tych, którzy pamiętali je oraz jego tradycje.
- Więc
zróbmy to - usłyszała.
- Konwent.
I jego twory – wtrącił Dowgiłło. - Będziemy do nich chętnie strzelać. Warszawa
to najlepszy powód by mieć za co ginąć.
-
Jesteście szaleni – powiedział Kowalski, widząc jak wszystkim błyszczą oczy. – Janusz,
do cholery, to są cywile! Czy ty rozumiesz, co właśnie robisz, żeby dopaść
Światłę? Powstanie? W Warszawie? W ile osób? Mamy ledwie czterdzieści kilka
uzbrojonych osób, z czego połowa ma broń, która nie działa na cienie!
- Dokładnie
czterdzieści cztery – poinformował Gmurczyk.
-
Czterdzieści i cztery – powiedział powoli Sokoliński. - To wręcz doskonała liczba.
Zaczynamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz