Gerber
otworzył ogień nie dając najmniejszej szansy konwentowym, którzy w liczbie
kilkudziesięciu czekali na Stacji, stojąc wzdłuż peronu z karabinami AKMS w
rękach. Spoglądali swymi czarnymi nieprzeniknionymi oczami na niewielką
przestrzeń stacji Konstytucji, która składała się właściwie jedynie z dwu
peronów i torowiska pośrodku. Pilnowali aby nikt nie wydostał się z bocznych
korytarzy, prowadzących do podziemnej części mieszkalnej, składającej się z
licznych pomieszczeń powstałych przez lata istnienia miasta pod gruzami. Byli
uzbrojeni, gotowi do sterroryzowania cywilnej ludności Warszawy i nieudolni,
bowiem to nie oni pokonali Kordon, lecz cienie. Ocalali żołnierze Dziewiątej
wsparci przez tankistów uzbrojonych w pistolety obserwowali ich z ciemności
tunelu prowadzącego z Politechniki, a Gerber przekazał sygnałami polecenia tym,
którzy zdobyli już AKMSy. Mimo głodu i zmęczenia żołnierze zajęli pozycję i
powoli w ciszy rozłożyli kolby, przestawiając podziałkę celownika na ogień na
odległość 300 arszynów. Gerber nie bawił się w wydawanie rozkazów, po prostu
otworzył ogień, a pozostali dołączyli, nie dając Konwentowi żadnych szans.
Serie skosiły ustawionych w rzędzie na peronie ludzi o ciemnych oczach. Gdy
padli ruszył w ich stronę i nieśpiesznie oddawał po strzale w głowę każdemu,
który się jeszcze ruszał. Nie zaspokajało to jednak jego pragnienia zemsty.
- Bierzcie
broń! – rozkazał. Teraz już wszyscy ocalali powinni być uzbrojeni. Sam
rozładował jeden z karabinów by zabrać magazynek.
- Maksym,
co dalej? – zapytał Norberciak. To było dobre pytanie, bo Gerber nie miał
pojęcia. Zewsząd z tuneli dobiegały odgłosy odległej kanonady, niosącej się
echem. Najwyraźniej w całym mieście trwała wymiana ognia i zapewne ona
sprawiła, że cienie zniknęły. Mógł się jedynie z tego cieszyć, mieli bowiem
szansę, dodatkowo nikt nie zwracał uwagi na kolejne strzały jakie padły na
Konstytucji. W perspektywie wiedział jednak po wszystkim co przeszedł w ciągu
ostatnich godzin, że jakakolwiek strona by nie wygrała, wszyscy skazani byli na
zagładę. Nie było już bezpiecznego miejsca, ani żadnej przyszłości.
- Patrzcie
– powiedziała Krywaszewa. Na końcu peronu dostrzegła wyglądających z bocznych
pomieszczeń ludzi. Wymierzyli w nich natychmiast broń, lecz po chwili Gerber
zorientował się, że ma przed sobą mieszkańców miasta.
-
Chodźcie, Dziewiąta przybyła! – zawołał.
- Co
robisz? – zapytał Norberciak.
- Niech
wyjdą. Jeśli są tam te gnoje z czarnymi oczami wiecie co robić – rozkazał
szeptem Gerber. Oddział kilkunastu głodnych żołnierzy się rozproszył. Jednak
środki ostrożności były zbędne, bowiem z ciemności po drugiej stronie peronu
zaczęli wynurzać się ludzie. Tacy sami jak ci, których już tu widział, pod
panowaniem Konwentu, czy na stacji Berii. Wychudzeni, obdarci, wychodzili nie
bardzo wiedząc co się stało. Gerber także nie był pewien. Cienie gdzieś
zniknęły, a całe metro rozbrzmiewało bliższymi i dalszymi odgłosami kanonady.
Nie miał pojęcia kto walczy, ale najwyraźniej Warszawa walczyła, a jego to już
nie obchodziło. Żadna ze stron nie była jego stroną, jedynie własna. Przetrwa
wszystko. Nie musiał już kryć się z niczym ani obawiać się niczego, skoro
miasto poszło do piekła, Beria i Mrok rzucili się sobie do gardeł, obaj równie
szaleni. Nie miało znaczenia to wygra, miasto już przegrało, było do wzięcia.
-
Chodźcie, chodźcie – zachęcił więc Gerber. Patrzył jak się wynurzają,
mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy. Patrzył i uśmiechał się zachęcająco. – Są
jeszcze jacyś konwentowi?
- Nie –
powiedział niepewnie ktoś z tłumu.
- Jesteśmy
z Dziewiątej, przyszliśmy was uwolnić! Rządy Konwentu się skończyły! – zawołał.
Ludzie nie wiedzieli co powiedzieć, patrzyli na brudnych żołnierzy z
niedowierzaniem, gdy wychodzili z tuneli i stawali na peronie. Gerber odwrócił
się do nich.
- Bierzemy
wszystko – powiedział.
- Co
takiego? – nie zrozumiała Krywaszewa.
- Czego
nie pojmujesz? – zirytował się. – Nic już nie pozostało, nie ma powrotu do
wojska, bo byliśmy w mroku. Czekają nas badania, a uwierz mi widziałem szaleńca,
który tym się zajmuje, będzie nas kroił żywcem na kawałki. W tunelach jest
Konwent, są imperialiści. Skoro nie ma powrotu bierzemy co możemy i staramy się
przetrwać.
- Co
bierzemy? – zapytał zdziwiony Kubica.
-
Co tylko chcecie! Zabieramy im prowiant, kobiety, dzieci! –
warknął Gerber. – Nic nas tu nie zatrzyma, ale mamy mało czasu! Woda, jedzenie
przede wszystkim, potem zastanowimy się gdzie się zaszyć, by przetrwać
zawieruchę lub jak się stąd wydostać!
- Maksym,
spójrz na nich – zaczął niepewnie Kubica, wskazując rosnącą grupę ludzi, powoli
zbliżających się do nich, spoglądających z niedowierzaniem, a być może mającymi
w oczach coś więcej. – To są mieszkańcy Warszawy… oni nie mają wiele… - wówczas
Gerber uderzył go pięścią w żołądek.
- Dla ciebie
lejtnancie Gerber! – krzyknął. – Kurwa, uratowałem ciebie! Narażałem dla was
własną dupę, daję wam szanse na przetrwanie! Masz jakieś skrupuły? Teraz, po
tych wszystkich latach?
-
Powiedzmy, że niewola pozwoliła mi wszystko przemyśleć – wystękał Kubica.
Gerber nagle poczuł, że właśnie coś się rozstrzyga, po raz kolejny musiał
przypomnieć pozostałym, kto jest ich dowódcą, liderem tego wilczego stada,
jakim zawsze byli, nawet gdy nosili mundury. A tym żołnierzom, którzy go
jeszcze nie znali, pokazać że mają iść za nim. Popatrzył na Kubicę, po czym
chwycił go za kołnierz i przyciągnął.
- To kurwa
pozwalam ci to wszystko odmyśleć – powiedział i pchnął go na peron. Kubica
zatoczył się do tyłu, lecz nie upadł. Stanął i spojrzał na Gerbera hardo.
- Wiesz
co? Pierdol się, są kurwa pewne granice – powiedział. - Nie zrobię tego.
Gerber nie
zastanawiał się i nie czekał, nim tamtemu przyjdzie coś więcej do głowy, zza
paska wyszarpnął pistolet i strzelił tamtemu prosto w pierś. Huk poniósł się po
peronie, a Kubica upadł i usiłował złapać powietrze. Gerber rozejrzał się,
podchodzący ludzie zatrzymali się, a jego żołnierze zdawali się być zszokowani,
tym co zaszło.
- Ktoś
jeszcze, niewdzięczne kurwy? – podniósł głos. – Uratowałem was, ryzykowałem dla
was, wróciłem po was, a wy się buntujecie? Wszystko co robimy, ma tylko jeden
cel. Przetrwanie! Ktoś nie chce ocaleć? – spoglądał w twarze Krywaszewej,
Norberciaka i Dżygita, oraz pozostałych, których nazwisk nie znał. Przez myśl
przemknęło mu, że choć byli w niewoli u Mroka, nie ujrzeli szaleństwa Berii i
jego kohort, nie wiedzieli, że poświęcił Dziewiątą, a także wszystko inne. Pora
im to uświadomić. Wówczas jednak od strony Unii Lubelskiej rozległa się
kanonada pocisków. Mimo oddalenia, hałas zwielokrotniło echo ciasnego tunelu,
przynosząc ze sobą dźwięk broni, do której nie byli przyzwyczajeni.
-
Imperialiści – ocknął się Norberciak.
- Są w Warszawie – powiedział Maksym. – Zapomnij, że ktoś nam pomoże. Nie ma już nikogo.
Nawet naszych. Zabieramy im zapasy i szukamy tuneli serwisowych, by…
Nie dane
było jednak mu dokończyć, bowiem od strony Dworca Głównego dźwięk kanonanady
został czymś przytłumiony. Spojrzał w kierunku tunelu i zdawało mu się, że coś
się porusza.
- Kryć
się! – zawołał. Rozejrzał się po torowisku, po czym sam wspiął się na peron po
lewej stronie i skrył się za jedną z kolumn, wpatrując się w tunel. Norberciak
i pozostali jego weterani nie dyskutowali z tym poleceniem, ale na peronie
pozostało paru żołnierzy wpatrujących się w jęczącego Kubicę, który trzymał się
za brzuch. Także cywilom nie trzeba było nic mówić, zaczęli uciekać w kierunku
swojego schronienia, a okrzyk wyzwolił ich z paraliżu, w jaki popadli po tym co
zrobił.
Z tuneli
wynurzył się pociąg o dziwnym kształcie, przypominający zaostrzony pocisk, który
zwolnił wjeżdżając na stację. Zdawał się całkowicie opływowy i błyszczący mimo
niewielkiego światła jakie dawały kesonowe lampy. Gerbera z jakiegoś powodu
zafascynował i przyglądał mu się dłuższą chwilę, szukając śladu okien, bądź
wejścia, lecz nie dostrzegł ich, podobnie jak łączeń metalu. Zacisnął dłoń na
wiszącym karabinie. Nagle tył pociągu się rozświetlił w ognistym podmuchu i
rozległ się wybuch.
Pociąg
podskoczył, lecz pozostał na kursie, skręcając w tor prowadzący do
Politechniki, skąd przybył Gerber z żołnierzami, bowiem najwyraźniej konwentowi
przestawili wcześniej w tę pozycję zwrotnicę. Tył pojazdu znaczyły płomienie,
lecz Gerber nie dostrzegł żadnych uszkodzeń. W tunelu za pociągiem majaczył
inny kształt, który strzelał w jego kierunku rakietami i pociskami. Gerber padł
za kolumnę, bo huk kolejnego wybuchu był ogłuszający. Srebrny pociąg wciąż
jechał przed siebie, a gdy go mijał, wydawało mu się, że na dachu dostrzegł
jakiś ciemny kształt. Spojrzał w tunel z którego strzelano i zmartwiał.
Na stację
wjeżdżał czarny pociąg Berii, prowadząc ostrzał z wielokalibrowych działek,
które strzelały bez widocznej przerwy do celu, który miał przed sobą. Co jakiś
czas odpalał rakiety, trafiające w tył srebrnego pociągu, który zaczynał
przyśpieszać, nie odnosząc widocznych uszkodzeń. Czarny pociąg był dużo większy
i masywniejszy niż to co ścigał. Zaczynał właśnie wtaczać się na stację i
Gerber zorientował się, że przy bokach znajdują się specnazowcy w pancerzach,
którzy wycelowali swe ramiona w perony. Zrozumiał co się święci.
- Uciekać!
– zawołał najgłośniej jak potrafił, nie mając pojęcia czy ktokolwiek go
usłyszał, a gdy ujrzał jak tamci uruchamiają miotacze ognia, omiatając
metanapalmowym płomieniem peron, ścianę i sufit stacji, zrozumiał, że ma tylko
jedną szansę. Przeturlał się z peronu wprost na torowisko, chwilę po tym jak
srebrny pociąg go minął i spadł by spojrzeć wprost pod nadjeżdżający pociąg
Berii, z dziwną konstrukcją na przedzie, mającą uniesiony taran, kołowrót i
łańcuchy.
Pociąg
Berii przejeżdżał przez stację omiatając ją żywym ogniem, aż cała stanęła w
metanapalmowym piekle. Skręcił w ślad za pociągiem Światły i gdyby ktoś mógł się
mu przyjrzeć zauważyłby, jak długi i duży jest ten pociąg, złożony z lokomotywy
i połączonych wagonów. Na podeście jechali żołnierze specnazu i szukali celów,
nie znaleźli jednak żadnego na peronach w morzu ognia. Pojazd skręcił w ślad za
jadącym przed nim pociągiem, wjeżdżając na tor techniczny, odbiegający od
tunelowi ku Politechnice, kierując się ku serwisowej linii wojskowej.
Metanapalm
wciąż płonął, gdy pojawili się pierwsi ocalali. Norberciak i Krywaszewa
wynurzyli się zza kolumn, spoglądając na znajdujące się w żywym ogniu ciało
Kubicy, który przed chwilą jeszcze rzucał się i wył z bólu, lecz skonał,
podobnie jak kilku z żołnierzy, którzy nie zdążyli uciec. Nigdzie nie widać
było cywili. Nie było śladu po Gerberze.
Peron
wciąż stał w płomieniach, gdy z tunelu wyjechała rozpędzona platforma z
żołnierzami Sojuszu. Wszyscy wypadając z ciemności zmrużyli oczy, a następnie
poczuli olbrzymie gorąco, jadąc poprzez zapalony metanapalm, który płonął na
ścianach stacji. Odruchowo zasłonili się i zorientowali się, że mierzy w nich z
kałasznikowów siódemka żołnierzy zastygłych bez ruchu na peronie.
- Nie
strzelać! – zawołał Dowgiłło, a Kowalski dopiero wówczas zorientował się, że na
peronie ktoś się znajduje. Dowgiłło zeskoczył i podbiegł do nich poprzez ogień,
liżący jego buty.
-
Jewgienij – powiedział na jego widok Norberciak. – Specnaz… Armia Czerwona
właśnie spaliła naszych…
- Wsiadać
na drezynę! – krzyknął Dowgiłło, a tamci się ocknęli i gdy pobiegł ruszyli za
nim, wskakując na platformę. Tam dopiero zorientowali się, że mierzą w nich
karabiny imperialistów. – Opuśćcie broń! – polecił, po czym powtórzył rozkaz z
naciskiem.
-
Sierżancie – rzucił Kowalski złym głosem. – Ufacie im? Bo oni najwyraźniej nam
nie.
- Wszystko
im zaraz wyjaśnię – odparł Dowgiłło, stojący między marines a żołnierzami
Dziewiątej. – Opuście te kałasznikowy.
- Nie
pozwolę by strzelili nam w plecy – uprzedził Kowalski.
- A ja ich
tu nie zostawię.
Zostawili
za sobą płomienie, a platforma zniknęła w ciemności tunelu, jadąc w ślad za
pociągami.
W
Warszawie wciąż trwała walka, a połowę metra zalała już woda. Ethan i
Sokoliński ponosząc straty pokonali specnaz, zarówno grupę Grywnika jak i
pozostawionych do osłony odjazdu pociągu, po czym wspięli się na górną
estakadę, gdzie dołączyli do znajdujących się tam ludzi, patrząc jak woda unosi
się już powyżej kolan. Centralna i zachodnia cześć miasta znajdowała się pod
kontrolą Sojuszu i Powstańców, a Kolektyw z nieznanych przyczyn nagle zaczął
wycofywać swe siły, pozostawiając w tunelach utopionych specnazowców.
Grieve po kontakcie ze Stackmanem wydostał się
na górę, chcąc zobaczyć z jakiego powodu walczące siły Związku i Sojuszu
zaprzestały prowadzenia ognia. Stanąwszy u wyjścia z Dworca Zachodniego
zapomniał, o wszystkim. Także o przybywających właśnie dronach i samolotach transportowych,
które przybywały właśnie ewakuować desant, bowiem ostatecznie okazało się, że
wszystkie jednostki na terenie Warszawy, były równie wrogie. Miasto po raz
kolejny w swej historii miało zostać pozostawione same sobie.
Lecz
wszystko zdawało się blednąć i znikać, a nad nimi zamiast nieba dostrzegał
olbrzymią na wpół widmową półkulę, zajmującą cały nieboskłon, która powoli
opadała. Otaczały ją liczne wyładowania, niczym pioruny uderzające
bezdźwięcznie wszędzie gdzie znajdowały się strefy multiniestałości, zwane
zonami. Fenrir zstąpił na ziemię, objawiając się całemu światu. Z anomalii
wokół Warszawy zdawały się płynąć w jego kierunku ciemne cząstki. Wznosiły się
przesłaniając horyzont, a w górę spoglądali ludzie, którzy przestali do siebie
strzelać. Żaden z tysięcy żołnierzy Związku ani kilkuset żołnierzy Sojuszu nie
próbował nawet otwierać ognia, mając nad sobą kształt przesłaniający nieboskłon.
Osobliwość
spadła na nich, a jedynym co w tych ostatnich chwilach życia Grieve mógł
zrobić, było doświadczanie końca świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz