czwartek, 27 lipca 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (XIV)

- Z jakiegoś powodu tu przylecieliśmy – powiedziała Satya. – Nie po to, abyśmy zawieszeni nad tym miejscem je oglądali.

- Przylecieliśmy tutaj bo… - zaczęła Arciniegas.

- … ciemne materie nadały do nas morsem moje imię – zauważyła Satya. – Znaleźliśmy to miejsce, inny wszechświat, bo właśnie tu mieliśmy przybyć. Musimy dowiedzieć się dlaczego. Z tego powodu muszę się tam dostać.

- Gratuluję doktorze Everett przekonania Nayady, że ma jakąś rolę do spełnienia – powiedziała z sarkazmem Arciniegas. – Ale powtórzę raz jeszcze – nie. Pominę już tak prosty fakt, że to droga bez powrotu, sądząc po tym co robią nasze drony, to okno działa wyłącznie w jedną stronę. Nie wiemy także czy jest tam rzeczywiście ten cały kompleks…

- … nie będę proponować posłania tam Aegisa, bo to oczywiste – powiedziała Satya. – Ale nie zwróciliście uwagi na pewien fakt, widoczny na zdjęciach.

- Mianowicie? – zapytał Everett.

- Ile już czasu prowadzimy tę obserwację? Kilka godzin? Czy zmieniło się oświetlenie? Dron wydostał się na chwilę ponad chmury, wygląda na to, że słońce nie zmieniło od tamtej pory pozycji, nawet jeśli z tej strony okna go nie widzimy – Arciniegas i Everett popatrzyli na siebie, a Satya dodała: - To jest to miejsce. Zatrzymany czas. My przynosimy jego własny subiektywny bieg, jako obserwatorzy.

- Zapomniałaś o czerwonym roju – przypomniała Arciniegas. – Nie ma tu roślinności, z naszego drona też nic nie zostało. Skan nie wykrywa nawet odrobiny metalu, został pożarty, tak jak mówiłaś. To samo stanie się z każdym kto zejdzie na dół. Rakietami nie zniszczymy tych świateł, są zbyt małe. Cokolwiek zrobiła nasza eksplozja nie pochłonęła ich.

- Rój pozostawił nienaruszony krąg grobów – wskazała Satya. – Nie wiem z jakiego powodu, ale jest tu pojazd przeciwnika, są także ciała. Podobnie przetrwał Kompleks. Mam więc pewien wniosek.

- Mianowicie?

- Nim podejmiemy decyzję, poświęćmy tego przedostatniego Aegisa i poślijmy go zobaczyć co tam się dzieje.

Tak też uczynili.

 

- Wygląda na opuszczony -  stwierdził Everett. Dron zataczał koło ponad obiektem, a oni spoglądali na obrazy, które przesyłał. Arciniegas żałowała, iż Hoener nie udostępniła jej transkrypcji przesłuchań Waltera, który opisywał to miejsce, z drugiej strony jednak ta wiedza do tej pory nie była jej do niczego potrzebna. Musieli bazować na tym, co zapamiętał Everett, jednak bardziej interesowały go sprawy związane z badaniami nad ciemną materią jaką prowadził Kompleks.

W pierwszej kolejności okazało się, że bezpośrednio w jego pobliżu i nad nim występują jakieś dziwne zakłócenia, których źródłem były dziwaczne metalowe wieże, rozmieszczone wokół ogrodzonej części obiektu. Wznosiły się pionowo w górę niczym szpice, a dron miał problem z utrzymaniem kursu w ich pobliżu. Gdy zataczał koło wokół nich, Everett zidentyfikował pole elektromagnetyczne, które emitowały, a filtr soczewki grawitacyjnej pokazał wokół nich skupienie ciemnej materii.

- Pole ma odmienne ładunki niż rój – zauważył Everett. – Może to sprawia, że trzyma się z daleka?

- Czy krąg kamieni też ma takie pole?– zapytała Arciniegas.

- Bardzo słabe – potwierdziła zamyślona Satya.

- Moim zdaniem dron bez problemu przeleci przez pole – powiedział Everett. – Tym razem obejdzie się bez ostrzału.

- Straszny się z pana zrobił pacyfista, doktorze – zauważyła kapitan.

- Może nie jestem zwolennikiem prowadzenia badań naukowych przy pomocy młota? – odgryzł się. – A może będąc wewnątrz nieznanego nie chcę zwracać więcej uwagi niż powinienem?

Po zatoczeniu okręgu wszystko wyglądało jeszcze dziwacznej. W morzu jałowej ziemi, rozciągającej się wszędzie wokół znajdowała się zielona wyspa, pełna drzew i budowli, otoczona wysokim murem wyposażonym, w cienkie wieże. Teren zajmował obszar kilku mil kwadratowych, porośniętych drzewami. Zdawało się, że nad kompleksem chmury nie mają racji bytu, bowiem gdy dron podleciał bliżej wykrył, iż oświetla go słońce, choć z oddalonego o kilka mil kręgu jego promienie nie były widoczne. Za murem dostrzegli budynki, przypominające wystawne pałacyki i wille, oraz ogrody, pełne zdziczałych kwiatów. Nikogo jednak nie było widać

- Z czego jest ten mur? – zastanawiała się Arciniegas, widząc jak błyszczy się jakby był wypolerowany.

- Zapewne trudno się na niego wspiąć – powiedziała Satya. – Nie ma też żadnego wejścia.

- Tu nie dowiemy się niczego więcej – zauważył Everett.

W rezultacie podjęli próbę przelecenia przez pole, które rozciągało się szczelnie nad kompleksem niczym kopuła. Aegis nie miał najmniejszych problemów z jego pokonaniem, po dokonaniu korekty proceduralnej i po chwili znalazł się wewnątrz, wznosząc się 50 stóp ponad powierzchnię, by wykonać zdjęcia lotnicze. Szybko okazało się, że nie będzie to łatwe. Ekran opanowały zakłócenia, mimo iż wciąż utrzymywali z nim łączność. Problem był jednak innego rodzaju.

- Wygląda na to, że to miejsce jest większe wewnątrz pola – zauważyła Satya. – Aegis nie dotarł jeszcze do końca, choć biorąc pod uwagę przebytą odległość, powinien latać wzdłuż jego wewnętrznej krawędzi.

- Jakaś kompresja przestrzeni – Everett zdawał się zafascynowany. – Niebywałe!

- Jakbyśmy mogli się spodziewać czego innego – skomentowała Arciniegas, łącząc się z Triptree, by polecić jej zmienić procedurę mapowania.

Aegis zaczął krążyć więc nad nieco większym terenem, co pozwoliło stwierdzić, że Kompleks zajmuje kilkadziesiąt mil kwadratowych, poprzecinanych siatką biegnących pod kątem prostych ulic. Pomiędzy nimi znajdowały się duże posesje i eleganckie domy, nie było niczego co przypominałoby obiekt militarny lub wojskowy. Wszystko porośnięte było roślinnością, która zdążyła pokryć niektóre budowle całkowicie, także zmieniły się w geometryczne kształty porastane przez liściaste krzewy. Ulice były opuszczone, mimo zakłóceń dostrzegli, iż kostka którą były wyłożone była spękana i przetykana pasmami trawy. Dron wzniósł się wyżej i mimo zakłóceń spoglądali na widok panoramiczny opuszczonego świata.

- Dawno tu nikogo nie było – zauważyła Arciniegas. – Chwileczkę… doktorze, skoro czas stoi tu w miejscu… słońce na niebie, deszcz nie pada… jak te rośliny mogły tak się rozrosnąć?

- Jeszcze nie wiem – odparł. – Ale skoro ludzie odczuwali tu subiektywny upływ czasu… i z pewnością biegł dla nich normalnie, to zapewne dla budynków i otoczenia także musiał być odczuwalny. Tu znana mi fizyka… nie działa w zrozumiały sposób.

Dron zataczał kręgi, a oni nie znajdywali odpowiedzi na pytania. W pewnym momencie zauważyli tory, wychodzące z dużego budynku, który również był opuszczony.

- Tu zdaje się kończą się tory tego ich metra… Z tego co mówił Walter większość kompleksu mieściła się pod ziemią – przypomniał Everett. – Laboratoria, magazyny uzbrojenia… zabudowania na górze pozostały niezmienione, ale pod ziemią wybudowali oddzielną bazę.  Tu zdaje się subiektywny czas biegł odmiennie w stosunku do naszej rzeczywistości, więc mieli go dużo więcej na rozwój technologiczny.

- Ale z opowieści Waltera wynikało, że te domy też były zamieszkałe – powiedziała Satya. – Teraz wyglądają na opuszczone… od dawna.

- Kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat – potwierdziła Arciniegas. Patrzyli jak Aegis krąży wokół wykonując zdjęcia i dzięki skanowi LIDAR wykonując trójwymiarowy obraz terenu. Drugi dron zawieszony nieopodal okna wejścia czasem podawał im informację o pozycji oddziaływania, które identyfikowało rój, przemieszczający się po wymarłym obszarze, w odległości kilku mil. – Zdaje się, że generał Mrok mówił w Warszawie, że Kompleks jest wciąż zamieszkały, choć odcięty od rzeczywistości?

- Najwyraźniej… jego informacje nie były poprawne – skomentował to Everett.

- Znowu – Arciniegas zastanowiła się. – Zdaje się, że postawiliśmy na kiepskiego Sojusznika, skoro Kompleks, który jak twierdzi reprezentuje nie istnieje.

- Ale istniał.

- Więc co tu się stało?

- Muszę tam zejść – powtórzyła Satya. – Wtedy się dowiemy.

- Nie widzę takiej możliwości – powiedziała Arciniegas. – Zbyt dużo tu… nazwijmy je niewiadomymi.

- A ja powtórzę, że nie bez powodu sprowadziło nas tu moje imię – odparła Satya i westchnęła. – Kapitanie… proszę mi uwierzyć, że zdaję sobie doskonale sprawę z zagrożeń… a także, że jestem ostatnią osobą, która powinna to proponować i się tam znaleźć… ale wysłuchaj mnie. Nie jestem już osobą, którą byłam… Nie wiem kim jestem. Wiem jedno, bibliotekarka sprzed 4 miesięcy już nie istnieje, nie wiem dlaczego po przebudzeniu nie czuję lęku, strachu, który odczuwałam gdy pierwszy raz leciałam w kosmos i na Marsa… To nie tylko to, co przeżyłam. To także to, że obudziłam się jako inna osoba… Z innym charakterem. Mam jakąś pewność siebie… i naprawdę jestem przekonana, że cokolwiek nas tu przywiodło, miało na celu doprowadzenie mnie do Kompleksu.

- Coraz lepiej – skomentowała Arciniegas. – Co będzie dalej?

- Skoro wiemy, już że jesteśmy kierowani…

- … manipulowani – poprawiła kapitan.

- … zapewne przez Zjawę Cienia – Satya nie dała się zbić z tropu, spoglądając na Everetta, który pokiwał głową.

- Zjawa Cienia. Jeśli dobrze pamiętam, informacje z Warszawy, została ona wyeliminowana – powiedziała kapitan.

- Nie wydaje mi się – odparła Satya. – A nawet jeśli… wciąż działa. I mówi… nie tylko do mnie.

- Mówi?

- Ostrzegła nas przed Fenrirem. I chce nas ocalić… jak zauważył doktor Everett sprawić, by pewne rzeczy się wydarzyły.

- Zdaje się, że wykraczamy już poza naukę – wskazała Arciniegas.

Everett chrząknął.

- W tradycyjnej mechanice kwantowej czas jest ciągły, ale my wiemy już, że płynie w sposób nieciągły.. ale czy rzeczywiście musi biec tylko w jednym kierunku?

- Matematycznie mogę udowodnić, że nie musi – powiedziała Satya, nim Arciniegas zdążyła coś powiedzieć.

- Wie pani, w początkach naszych badań nad multiniestałością świata było wiele teorii – dodał Everett. Sporo z nich odrzucono, podobnie jak moją interpretację wieloświatów – uśmiechnął się jakby z politowaniem. – Było kilku fizyków taich jak Aharonov, Lebovitz, Bergmann… nadali własnej teorii nazwę „czasowo- symetrycznej mechaniki kwantowej”. Wyjaśniała, w jaki sposób informacje z przyszłości mogą wypełniać niedające się przewidzieć luki w teraźniejszości. Zatem jeśli czas upływa dla kogoś w sposób odmienny niż dla nas… Dla Fenrira nie istnieje bo doświadcza jednoczesności, my jesteśmy po drugiej stronie, gdzie czas płynie w jednym kierunku, ale co jest w innych wszechświatach? Może czas płynie tam w drugą stronę lub w wielu kierunkach?

- Chyba wystarczy – przerwała Arciniegas.

- Chciała pani matematycznego lub fizycznego wyjaśnienia – powiedziała Satya. – To powód wydarzeń i ich przyczyna. Nie wiem dlaczego ale… spotkałam zarówno generała Mrok jak i Zjawę Cienia. I jeśli to ona stoi za tymi komunikatami alfabetem Morse’a... jestem gotowa zaufać jej bardziej niż temu człowiekowi, który mnie uwięził by ją wyeliminować.

- I podobno wyeliminował.

- To jego słowa. Ale wciąż łapiemy go na kłamstwach.

- A ona zdaje się nadal działać… i działała w przeszłości. Gdy sprowadziła nas na Marsa imieniem Walter. A w tej chwili w to miejsce. Z jakiegoś powodu, który jest tam na dole.

- I dlatego chcesz to zrobić?

- To za mało? – Satya wpatrywała się w Arciniegas. – Jeśli nie zejdziemy na dół, nie dowiemy się niczego więcej. Jak długo mamy tkwić w tym miejscu? Kiedy skończą nam się zapasy? Ile jeszcze możemy tu zostać? I czy wcześniej Fenrir nie zniszczy naszego wszechświata? Ktoś musi tam pójść, ma pani lepszych kandydatów? Doktor Everett jakoś nie pali się do tego zadania, a nikt inny nie ma wiedzy naukowej, która może przybliżyć nas do rozwiązania tego wszystkiego.

- To prawda, wolę raczej… patrzeć na to z mojego laboratorium szalonego naukowca – przyznał Everett spoglądając na Arciniegas. Ta zignorowała zaczepkę, rozważała za i przeciw.

- Nie pójdziesz tam sama – powiedziała w końcu. – Ale najpierw chcę mieć pewność, że w tym kręgu nic cię nie spotka.

 

Godzinę później byli tylko nieco mądrzejsi. Wiedzieli, że na powierzchni znajduje się środowisko zdolne do podtrzymania życia opartego na węglu, o warunkach identycznych jak w ich wszechświecie, choć jak zauważył Everett winny różnić się one choćby minimalnie od tego, z którego przybyli, jeśli teoria o ewolucji wszechświatów byłaby słuszna. Omal nie stracili drona bawiąc się w chowanego z rojem, bo Arciniegas chciała sprawdzić czy rzeczywiście nie jest on w stanie dostać się do kręgu, więc posłała Aegisa w kierunku ostatniej pozycji świateł. Te okazały się dużo szybsze niż się spodziewała, poza tym zdołały już zwiększyć oddziaływanie, a zdaniem Everetta ich liczba wzrosła. Nie mieli jednak czasu na dokładny skan, choć wykryli w polu jakieś drobiny magnetyczne, bowiem rój rzucił się w kierunku drona, który uciekł w stronę kręgu. Gdy wleciał w obszar porośnięty trawą, światła nie podążyły za nim, starając się ominąć to miejsce, co Aegis wykorzystał odchodząc w górę i nawracając w stronę Kompleksu. Światła albo w jakiś sposób go namierzyły, albo wciąż nie zgubiły, bowiem wysokość nie była dla nich problemem, a rój zmieniając kształt podążał za nim, dopóki dron nie wrócił na teren Kompleksu. Paliwa pozostało mu jeszcze na 55 minut lotu. Zamierzali je wykorzystać mapując do końca teren Królewskiej Góry.

Pozostała kwestia tego, jak przedostać się z kręgu do zabudowań, przebyć dystans prawie dwóch mil jałowej ziemi. Arciniegas początkowo zamierzała improwizować w postaci odwrócenia uwagi przy użyciu drona, który będzie wabikiem podczas gdy grupa będzie tam zmierzać, nie miała jednak pojęcia jak rój zareaguje mając do wyboru obiekty biologiczne i technologiczne, a także czy uda się go przepędzić ostrzałem z Bellerofontów i ze statku. Nieoczekiwanie z pomocą przyszedł Gellert, który w końcu dopadł ją by wyrazić swe tradycyjne obawy dotyczące przebywania „Von Brauna” w dziwacznym miejscu i zdać raport o uszkodzeniach, a ona jak zwykle nie miała czasu słuchać i powiedziała kilka słów na temat tego co planowali.

- Aha – powiedział jakby mówił do dziecka. – A czemu nie wyemitujecie pola elektromagnetycznego o takim samym natężeniu jak to w Kompleksie?

Po konsultacji z Everettem, dwadzieścia minut zajęło mu przerobienie dwóch nadajników jakie pozostały na pokładzie „Davisa” na emitery fal elektromagnetycznych. Nikt nie miał gwarancji, że zadziałają, ale w połączeniu z innymi środkami zdawało się zwiększać szanse.

Arciniegas wydobyła z szafki dwa karabiny i pistolet, decydując się na wszelki wypadek pozostawić jeden karabin i dwa pistolety na pokładzie, gdyby w międzyczasie nieznane postanowiło zapukać do nich w postaci czegoś, co odeprzeć mogła broń palna. Zapewnienia Everetta, iż z uwagi na swą strukturę kwantową amunicja zadziała w anomalii jakoś jej nie uspokajały, tym bardziej, że nie stanowiła żadnej ochrony przed rojem świateł, zbyt małym by pocisk był w stanie je trafić. Kazała więc ochotnikom przebrać się w kombinezony i pojawić się w śluzie. Kwestię tego, jak dostać się do Kompleksu przez mur nie posiadający widocznej bramy zostawiła na później. Nie informowała Everetta, iż w razie konieczności wybije w nim dziurę rakietą.

Wszystko to się jej bardzo nie podobało, ale nie miała wyjścia, musiała zgodzić się z Nayadą, iż jeśli mają się stąd wydostać i zbliżyć do rozwikłania zagadki, a w konsekwencji zapewne pokonania Fenrira, klucze do odpowiedzi musiały znajdować się na powierzchni. Na razie jednak wszystko wskazywało na to, iż jest to droga w jedną stronę, więc ochotnicy byli naprawdę ochotnikami.

- Nie pójdziesz – poinformowała Triptree, gdy była pierwszą osobą, która się zgłosiła.

- Nie mam ochoty – odparła tamta. – Ale jako twój pierwszy oficer nie mam wyboru i muszę. Potrzebujesz mnie na dole.

- Potrzebuję kogoś bez wady wzroku, nie wbitego non stop nosem w ekran, kto potrafi strzelać – oznajmiła Arciniegas. – Więc nie bierz tego do siebie, bo jesteś świetnym oficerem wykonawczym, doskonałym w swej działce, ale raczej nie w zabawie w marines. Po to są na pokładzie okrętów NASW. Znajdź mi jakiegokolwiek to nie będę was prosić.

Zgłosili się wszyscy poza Everettem i Gellertem. W przypadku tego ostatniego nie wiedziała czy to przezorność, czy też świadomość, że i tak by ich wykluczyła. Potrzebowała dwóch osób, więc nie znajdując innego sposobu postanowiła sprawdzić w eniaku, kto miał najlepsze wyniki strzeleckie.

- Możesz się jeszcze wycofać – powiedziała do Westermorelanda, pewna, że w jego oczach widzi lęk. Byłby głupi, gdyby się nie bał, idąc w nieznane. Ale ważniejsze od strachu było to, że służy w NASW, a także, iż jest w załodze kapitan Arciniegas. Więc nie chciał.

Drugi wybór był problematyczny. Zastanawiała się co zrobić, ale Mellier ją ubiegł.

- Wydaje mi się, że powinienem być dość wysoko na liście, skoro wygrywam w zawodach strzeleckich – powiedział.

- Nie puszczę cię – oznajmiła.

- Z jakiego powodu? Ehlert doskonale mnie zastępuje.

- Nie jest tobą – przyznała.

- Nie może się pani tym kierować – patrzył prosto na nią, a ona zastanawiała się co ma uczynić. Widać było, że z jednej strony chce aby jej decyzja była taka, a nie inna, by jego sumienie było czyste, lecz z drugiej wie, że nie może jej na to pozwolić.

- Masz rację, nie mogę – powiedziała w końcu. Cholerne NASW, pomysłała z goryczą, non sufficit orbis. W drodze do śluzy gdy napatoczyli się jej Jones i Scobee, ochrzaniła ich więc, że nigdy nie nauczyli się strzelać.

Na dolnym pokładzie panował tłok, gdyż zebrali się tu wszyscy obecni na statku, którzy pełnili służby na mostku. Z jednej strony Arciniegas była rozzłoszczona, że tłoczą się w ciasnym korytarzu, z drugiej miała jednak świadomość tego ile to oznacza, przecisnęła się więc między nimi, nie komentując nawet tego, że ktoś zawołał „kapitan na pokładzie!”.

Everett wychylał się z pomieszczenie eniaka, gdzie alarm migotał informując o otwarciu zabezpieczonych drzwi, psując nastrój chwili. Obok niego stał Echevaria, który ustąpił jej miejsca. Podeszła do telefonu.

- W sumie nie zapytałem… Jak dostarczymy ich na powierzchnię? – zapytał Everett. – Przecież nie polecimy tak, ani nie wyślemy promu, bo nie ma gdzie wylądować?

- Doktorze, jest pan na pokładzie już wystarczająco długo, proszę się nie kompromitować takimi pytaniami – uśmiechnęła się, podnosząc słuchawkę. W sumie nie przyznała mu się, że rozważała użycie promu do tego co planowała teraz zrobić, który zawisłby nad oknem, ale przeważyła problematyczność ponownego zacumowania „Daviesa”, w nicości, w której nie działała bezwładność i każdy ruch musiał być korygowany użyciem silników.

- „Von Braun” na pozycji – poinformował ją Hagen. Podziękowała.

- Jesteśmy w oknie – powiedziała Everettowi idąc w kierunku śluzy. – Jakieś 50 stóp pod nami jest inny wszechświat.

- A jednak pani zwariowała – powiedział odzyskując głos. – To za blisko.

- Proszę podziękować, że tu nie ma siły ciążenia i grawitacji, więc się nie poruszamy – odparła.

- Co dalej, będą skakać z wysokości 500 stóp?

- Trochę wiary w technikę, doktorze – odparła, wracając na korytarz.

Cała trójka odziawszy się w kombinezony zdążyła już dojść do śluzy. Były poklepywania, słowa otuchy, na końcu czekała Arciniegas.

- Meldujesz się na pokładzie, młody, po wykonaniu zadania – powiedziała do Westermorelanda. – Będą jeszcze prawdziwe bitwy na pokładzie statku NASW. Masz wziąć w nich udział.

- Tak jest, kapitanie! – powiedział, choć w jego głosie słychać było lęk. Popatrzył na nią i usiłował zasalutować, lecz nie do końca mu to wyszło, bo w jednym ręku trzymał hełm.

Następny był Mellier.

- Tylko mi nie pieprz, że służba ze mną była zaszczytem – uprzedziła.

- Była barwna – powiedział po chwili. – Nie wiem czy ktokolwiek pani powiedział…

- Przestań.

- Jest tylko jeden kapitan w NASW. Eleonora Consuela Arciniegas.

- Spieprzaj. I wróć stamtąd na mostek.

- Jeśli tylko będzie jak – zgodził się potakując.

Teraz stała przed nią Nayada. Arciniegas patrzyła na nia przeciągle.

- Ciekawe co powiedziałby Shelby, wiedząc, że sterowany były agent wroga, który go zabił, wykryje spisek i ocali Sojusz – powiedziała w końcu. Mierzyła ją spojrzeniem. – Nie uciekniesz przed tym co się stało. Nawet tam.

- Nie uciekam – powiedziała tamta. – Choć to ja go zabiłam, nawet jeśli nie uczyniłam tego świadomie.

- Nie podziękowałam ci dotąd za ocalenie NASW, Sojuszu i „Von Brauna”.

- Nie – odparła tamta. – Nie podziękowałaś.

- Nie wiem, czy ktoś ci podziękuje – stwierdziła Arciniegas.

- Nie sądzę. Raczej po powrocie na ISS zamkną mnie w celi. Nawet jeśli ktoś pozwoli mi wrócić na Ziemię nie będę cieszyć się wolnością – stwierdziła Satya. – Jestem chodzącym dowodem porażki Sojuszu, kodowania umysłów, mam także za dużą wiedzę na ten temat i jestem winna zabójstwa i szpiegostwa dla Związku, tym bardziej, że doszło do niego wskutek spenetrowania naszego wywiadu. Muszę zniknąć. Nie ma innej drogi.

- Wiem o tym.

- Dlatego muszę to zrobić.

- Dlatego ci na to pozwalam – potwierdziła Arciniegas i obie się uśmiechnęły.

- Wiedziałaś od początku? – zapytała Satya.

- Jestem popieprzoną socjopatką nie przejmującą się emocjami i odczuciami, Everett ci nie mówił? Wolałabym jednak, żebyś wróciła. Cokolwiek postanowią w Sojuszu, w tej załodze zawsze będzie dla ciebie miejsce. Aldrin miał rację co do twojej osoby.

- Także wolalabym wrócić – powiedziała Satya. – Dziękuję, kapitanie.

Niespodziewanie dla siebie Arciniegas zasalutowała.

- Biedny ten Sojusz, skoro jego bohaterkami są szalona kapitan na głodzie alkoholowym i była agentka wroga – zaśmiała się. – Do roboty. I dziękuję.

Po chwili drzwi śluzy zamknęły się za nią.

Wewnątrz popatrzyli na siebie i założyli hełmy, uszczelniając je. Założyli przygotowane plecaki, wyciągając uprzęże, przez które przeprowadzili liny nawinięte na kołowrotki wyciągarkowe. Wszystko to zdawało się całkiem absurdalne, lecz w sumie niewiele różniło się od zwykłej czynności uszczelniania kadłuba, inspekcji, lub drobnych napraw, których dokonywano w przestrzeni, a odziany w kombinezon załogant zawsze przypięty był liną, nałożoną na mechaniczny kołowrót. Obok nich w skafandrze stał pomocnik Gellerta, czekając aż będą gotowi. Bardziej być nie mogli, gdy zabezpieczył drzwi wewnętrzne, po czym otworzył śluzę, a następnie pancerną płytę, stanowiącą ostatnie zabezpieczenie.

Nicość okazała się kolorowa. To, co kamera oddawała barwą szarości, mieniło się odcieniami delikatnego różu. Zdawało się być jasne, mimo iż w pobliżu nie było żadnego źródła światła. Pustka miała barwę, choć Satya nie miała pojęcia skąd się ona brała. Nie dostrzegała żadnych zmian w fakturze przestrzeni. Zrobiła krok do przodu i spojrzała poniżej, za trójkątne ramię statku. Tam również znajdowała się wyłącznie pustka. Poruszyła ręką do przodu i nie poczuła żadnego oporu, choć gdy zatrzymała ją, miała jakieś dziwne wrażenie. Po chwili zorientowała się, że bierze się ono stąd, iż jej ręka nieruchomo wisi w powietrzu. Nic nie ciągnęło jej w dół, nieco podobnie do stanu nieważkości. Za chwilę w takim stanie znajdzie się jej całe ciało, gdy opuści strefę sztucznej grawitacji „Von Brauna”, ograniczoną do statku i jego generatora. Pozostało zrobić tylko jedno.

Skoczyła, a lina rozwinęła się za nią. Po chwili wisiała nieruchomo, choć nie miała takiego wrażenia. Nie obracała się także wokół własnej osi. Po prostu zawisła w miejscu. Więc pozostało zrobić tylko jedno, choć było to niezgodne ze znanymi jej prawami fizyki przy braku w tym miejscu stałych i sił fizycznych. Sprawdzić czy przyniosła ze sobą prawo powszechnego ciążenia. Uruchomiła silniczek skafandra i została popchnięta przez sprężone powietrze w pustkę.

A po kilku sekundach zorientowała się, że już w niej nie jest i nagle jej ciało zrobiło się ciężkie. Wrażenie było nieprzyjemne, choć tylko przez chwilę znajdowała się w stanie bezruchu w pustce. Nagle spadała w dół, ponownie znajdując się w polu grawitacyjnym, a jej ciało odzyskało wagę. Lina szarpnęła, wyhamowując jej drogę, gdy wyciągarka zaczęła działać. Satya kręciła się we wokół własnej osi.

Co ja właściwie tu robię, zastanowiła się, a po chwili dotarło do niej, że jest bibliotekarką-zabójczynią podwójną agentką, która właśnie wkroczyła do innego wszechświata. Podrzędny pisarzyna nie wymyśliłby tak niedorzecznej fabuły. Uświadomiwszy to sobie zaczęła się śmiać. Gdy powoli przestała się obracać spojrzała w górę, spodziewając się, że zobaczy linę zawieszoną w powietrzu. Ku jej zdziwieniu był tam „Von Braun”, nieruchomy, nieco rozmazany, wiszący bez ruchu. Wyglądało jakby drgał, albo jego obraz ulegał zakłóceniom. Widziany w ten sposób kształt nieforemnej bryły, czarnego okrętu z licznymi załamaniami i nierównymi kątami, z dwoma trójkątnymi ramionami przypominającymi skrzydła, w świetle dnia wyglądał nieco posępnie i przede wszystkim groźnie. Obok statku wisiały dwie postacie w skafandrach i dron wyposażony w skrzydła i rakiety. Westchnęła i popatrzyła w dół, bowiem wciąż wisiała ponad 400 stóp nad ziemią, po czym zwolniła blokadę i zaczęła się opuszczać. Zastanowiła się przez chwilę czy gdyby wyciągarka zadziała w drugą stronę, byłaby w stanie wrócić na pokład.

Gdy opuszczała się w dół lina szarpnęła i znowu zaczęło nią bujać. Najwyraźniej podążający za nią Westermoreland wpadł w strefę grawitacji. Spoglądała na przybliżającą się powierzchnię, po czym lekko uniosła nogi i opadła w trawę.

Nic się nie wydarzyło, nie zapadła się, nie przewróciła, więc odpięła karabińczyk, popatrzyła na odczyt atmosfery, odeszła kilka kroków i zdjęła hełm. Odetchnęła zwyczajnym powietrzem, które zdawało się sterylne i nie miało zapachu.

Z góry zjeżdżał Westermoreland, a za nim pojawił się już Mellier powodując ruch liny. Satya przeszła kilka kroków, spoglądając na kamienie nagrobne, którym nie miała okazji przyjrzeć się wcześniej, gdy wpadła tu wprost w starcie Kolektywu i specnazu z oddziałem Czarnej. Wypisano na nich dawno zatarte litery zapomnianym gotyckim alfabetem. Pośrodku kręgu pośród trawy znajdował się kamień, gdy podeszła bliżej nieopodal dostrzegła, że coś błyszczy. Tuż obok omszałego szkieletu, najwyraźniej znajdującego się tu od dziesiątków lat dostrzegła znajomo wyglądający nóż. Podniosła go i uznała, że to dobry moment, by sprawdzić łączność.

- Jak mnie widać? – Satya machała do kamery zawieszonego nad kręgiem drona, na co Arciniegas i Everett spoglądali na monitorze. Triptree potwierdziła, iż nadajnik umieszczony w plecaku, działa.

- Przekaż jej, że jak skończymy przygotowywać napęd, na linie spuścimy im zaopatrzenie – powiedziała kapitan, myśląc o kretyńskim pomyśle Gellerta, by jako silnik do przejścia przez strefę pustki kontenera z ładunkiem wykorzystać gaśnicę. Pomysł był genialny w swojej prostocie, więc nie zamierzała go krytykować. Potrzeba matką wynalazków, zwłaszcza w kosmosie.

- Mówi, że nas ciągle widzi – przekazała jej Triptree przez słuchawkę. To już było ciekawe, bo zakładali, że skoro dron nie mógł przejść przez okno powrotne, nie było ono widoczne.

- Doktorze, czy jest szansa by oni wrócili w ten sam sposób?

- Nie mam pojęcia – przyznał. – Może niech spróbują coś wysłać w górę?

- Co do diabła? – przerwała zdziwiona Arciniegas. – Jaki nóż piechoty morskiej? – pokazała Everettowi monitor. – Jakiś pomysł skąd tu się wziął kabar naszych marines? Co tu się do diabła dzieje?

- To dobre pytanie.

- Niech sprawdzi może na ile ubita jest ta jałowa ziemia – powiedziała Arciniegas do Triptree wyraźnie zafrasowana. Na monitorze patrzyli jak na dole znalazł się już Mellier i rozpakowywał plecak. Westermoreland zdejmował skafander. Nieco ją to zirytowało.

- Coś nie tak? – zapytał Everett.

- W sumie nie… znowu czuję jakiś niepokój. Nie tylko z powodu tego noża – powiedziała. Pokazała na Satyę przechodzącą obok wozu bojowego, który częściowo pokrywała roślinności, więc zapewne i rdza, choć jej nie widzieli. – Kazałam jej sprawdzić tę ziemię, bo jestem ciekawa czy da radę wylądować tam „Davies”.

- Nie potrzebuje pasa startowego?

- To radziecki prom desantowy – powiedziała. – Pieprzony buran. On może lądować na pustyni, byle się nie zapadł. I przede wszystkim startować z miejsca, a nie pionowo. Rozważam rozmaite opcje, nawet jeśli nie mogą tu wrócić… cholera, nie sprawdziliśmy co jest poza tym miejscem. Może tam dalej jest… nasz świat.

- W naszym świecie nie ma tego kompleksu – odparł. – Choć ten krąg…

- Tak?

- Sprawdziłem skany LIDAR, które robiliśmy z wysokości. Na tych samych współrzędnych na naszej Ziemi w środku tego pustego obszaru też jest jakaś struktura… jakby okrąg. Ale na pewno na zdjęciach satelitarnych nie ma niczego więcej. Żadnych budowli.

Pokiwała na tę wiadomość głową. Patrzyła jak Satya maca ręką ziemię na granicy trawy.

I wówczas jej spokój zburzyła inna informacja.

- Promieniowanie zniknęło – zameldowała Triptree. Arciniegas spojrzała pytająco na Everetta. Ten sprawdzał dane na swych monitorach.

- Ma rację. To pole wokół kompleksu… już go nie ma. Kiedy to się stało?

- Dopiero przy tym przelocie zauważyłam, że go nie ma – powiedziała Triptree. – Być może już jakiś czas temu.

 Wówczas w tle słuchawki przy uchu rozległ się okrzyk.

- Alarm taktyczny! – wołał Ehlert, a dalsze słowa zagłuszyła Triptree. Arciniegas odruchowo przeniosła wzrok na skan taktyczny, rejestrując, iż na monitorze Satya wciąż jest pochylona jakby nic się nie stało.

Aegis odchodził ostro w górę, a jego śladem szedł czerwony punkt na telemetrii, który go dopadł w ciągu ułamku sekundy. Dron zniknął, a jednocześnie ekran na którym widoczna była jego kamera zaczął śnieżyć.

- Kurwa – powiedziała Arciniegas zrywając się z miejsca. – Wiedziałam, że nie powinnam ich puszczać na dół.

- Co się… - zaczął Everett.

- Triptree, zaraz będę na mostku. Ładować do wystrzelenia Bellerofonty, TOW do wyrzutni A, do drugiej Maverick  - rzuciła słuchawką. - Właśnie zestrzelili nam Aegisa. Matematyka rozpoznała rodzaj pocisku, to była Strieła. W tym pieprzonym Kompleksie są ruscy.

Królewska Góra >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz