niedziela, 2 lipca 2023

Ciemna Symetria: Fort Alamo (VIII)

 

Grieve wpatrywał się w sytuację taktyczną, spoglądając na figury geometryczne zobrazowane przez matematykę. Wyświetlacz nowej generacji był w stanie emulować cztery kolory prócz bieli i czerni. Niebieski skupiał się w lewym dolnym rogu, gdzie nieliczne i niewielkie trójkąciki tworzyły okrąg wzdłuż zielonych linii, odwzorowujących ukształtowanie terenu, pośród których szalały białe szumy zakłóceń, gdzie matematyka odznaczyła wykryte manifestacje, zmieniające swe konfiguracje ponad większą częścią miasta, którego siatka dawnych ulic jarzyła się na zielono. W zasadzie niewiele różni się od tego, co można dostrzec na zewnątrz, pomyślał generał. Pył przesłonił zmierzch, który zdawał się nasilać, ciemność gęstniała, choć może było to wrażenie potęgowane przez wszechobecną falę zniszczenia i dymy pożarów. Natury cienia zalegającego nad Warszawą, widocznego z daleka, który sprawiał, iż w centrum miasta panowała noc, nikt nie zdołał mu wyjaśnić. Dokonane pomiary nie wykryły niczego, powędrowały na ISS i w inne miejsca, gdzie zapewne główkowali nad zagadką rozmaici naukowcy, choć trudno powiedzieć, czy po zniknięciu Hugh Everetta ktoś kontynuował badania nad ciemnymi materiami. Grieve nie był tym zainteresowany, skupił się jedynie na fakcie, iż zjawisko to nie zagraża siłom desantowym i na tym poprzestał, choć po spotkaniu ze Światłem uznał, że zapewne ma to coś wspólnego, ze zjawiskiem określanym przez niego jako mrok. Które było jakąś zagadką z dziedziny fizyki, choć nie do końca przyjął jego istnienie do wiadomości. Ciemność jednak go niepokoiła, w całym tym miejscu było coś nie tak. Świadom zmian jakie wywoływać miały manifestacje i anomalie nakazał meldować o zaoberwowanych aberracjach. Na razie ludzie milczeli, on jednak i tak musiał skupić się na czym innym. Taktykę zdominował kolor czerwony, do niedawna widoczny jedynie na północy, przeplatany z kolorem fioletowym, który mieszał się z tym pierwszym płynnie, gdy siły Kolektywu ścierały się po drugiej stronie rzeki ze Związkiem, ostrzeliwanym sporadycznie przez Sojusz. Oddziały polsko-rosyjskie zdawały się nic z tego nie robić, uparcie prąc na zachód, usiłując przedostać się do podziemnego miasta. Wjazd do niego udało się zamknąć bombardowaniem kasetonowym, odcinając siły przeciwnika ukrywające się pod ziemią. Teraz jednak pojawił się inny problem. Doskonale widoczny po tym jak drony rozrzuciły wszędzie sieć czujników, umożliwiając w znacznej części pozbycie się zakłóceń w odczycie termowizyjnym, dokładając prezycję skanu LIDAR. Północno-wschodnią część taktyki zajmowała pulsująca czerwień, oznaczająca nadciągające siły wroga. Przerwanie liniii zaopatrzeniowej i natarcia w kierunku bazy Kordon przyniosło skutek. Związek rzucił swe oddziały przez rzekę i martwą strefę w kierunku pozycji Sojuszu. Co prowadziło do oczywistej konkluzji.

- Beria jest tutaj – powiedział na głos.

- Udało nam się to potwierdzić? - zapytał Stackman.

- Ktoś siedzi pod ziemią z drugiej strony rzeki – Grieve sięgnął po metalowy termos z kawą podawany mu przez jednego żołnierzy. - A ich desperacja, żeby się tam dostać, jest aż nadto widoczna.

- Usiłują wzmocnić swe odcięte siły – Stackman wyraźnie postanowił bawić się w adwokata diabła.

- Nie – pokręcił głową Grieve. - Nie za taką  cenę. Rachunek strat nie może przewyższyć aż tak znacznie rachunku zysków. Nawet w ich wypadku, przy taktyce prowadzenia rozpoznania bojem i rzucania w nas nieprzeliczonych oddziałów wojska… zdaje się, że ruszyła na nas cała ich armia, jaka do tej pory dotarła do punktu zbornego – wskazał na czerwoną plamę, gdzie matematyka nie była nawet w stanie ekstrapolować liczby wrogich żołnierzy. Związek przesunął swój punkt zborny na wschód, poza zasięg artylerii Sojuszu, gdzie kolejne oddzialy opuszczały pociągi jakie nadciągały od strony wschodu. W królestwie anomalii i manifestacji mógł polegać na zwiadzie satelitarnym jedynie częściowo, Phaetony przed strąceniem przekazały obraz kolejnych pancernych wagonów mknących ku Warszawie, ku organizowanym naprędce stacjom przesiadkowym, w utworzonym systemie rotacyjnym. Do tego helikoptery transportowe zwozić zaczęły już oddziały pancerne. Ocena ilości wojska była trudna, znaczną część terenu zasnuwał dym z wypalanego żywym ogniem kordonu bezpieczeństwa, długiej linii szerokości dwudziestu mil, patrolowanej przez wozy bojowe. Rzucono w stronę Warszawy większość sił, nie licząc się z koniecznością zabezpieczenia zaplecza logistycznego. Liczyło się tylko jedno, musiały tam dotrzeć. W tę naprędce zorganizowaną machinę zagłady niewielką szpileczką blokującą tryby wbił się desant Sojuszu. Gdzieś w okolicach Góry Kalwarii saperzy skończyli już budować mosty i natychmiast wymaszerowały pułki, ruszyły pojazdy piechoty. Wprost przez martwy obszar, w linii prostej, ku linii umocnień, zza której biła wcześniej artyleria aliantów. Bez lotnictwa i ciężkiego sprzętu, wciąż nadciągały kolejne masy wojska, wróg posłał je na śmierć, lecz gotów był poświęcić całe dywizje, wiedząc, że prędzej czy później Sojuszowi skończy się amunicja, a zwycięzca będzie mogł być tylko jeden, nawet jeśli ceną będzie za to kilkadziesiąt tysięcy trupów.

- Muszą się nas pozbyć, żebyśmy nie przeszkadzali im w ataku na Warszawę i wejściu do tuneli – powiedział Grieve. - Najważniejsze dla nich w tej chwili to się tam dostać.

- Może chcą po prostu usunąć zagrożenie, nim rozszerzy się na inne miasta – zaproponował Stackman.

- Nie. To, co powtórzył nam Kowalski… tamten jeniec powiedział prawdę – stwierdził Grieve. - Tam faktycznie jest Beria i Sierow. Uciekli do tej bazy, choć nie jestem pewien czy ich tam uwięziliśmy… siedzą bezpiecznie i czekają na posiłki. I zdaje się, że wbrew temu co widziała tu grupa ekspedycyjna, te cienie Światły wcale nie są tak wszechpotężne, bo już sam dawno usunąłby Berię, lecz tego nie robi. Z jakiegoś powodu nas potrzebuje.

- Nie wierzy mu pan?

- Nie jestem pewien – odparł Grieve. – Ale pewne decyzje nie należą do mnie. Jestem przekonany, że zawrzemy ten sojusz, nawet jeśli okoliczności nie są jasne… Ale bądźmy szczerzy, perspektywa pokonania Berii i zdobycia cudownej broni nie jest czymś co sprawia, że można to zignorować. A skoro taki będzie rozkaz, to go wykonamy.

Nieważne jak wiele mi się tu nie podoba, pomyślał. Mimo, iż widzę, jak wygląda jego władza w tym mieście i co się stało z ludźmi. Niewiele różni się od Związku. Być może inaczej nie potrafi skoro był człowiekiem dawnego reżimu, nieważne ile opowiadał Rassmusenowi i Rowickiego podczas kolejnego spotkania, że chciał rozpętać partyzantkę. Bo w ciągu ostatnich dwóch godzin takie spotkanie się odbyło, a Grieve odwlekł decyzję o ataku na pozycje rosyjskie w tunelach. Nie był przekonany, co do obecności Berii i nie był gotów tracić ludzi, miał także inny argument. Sojusz nie był także do końca przekonany, bowiem zgodnie z otrzymaną sugestią Grieve poprosił o małą demonstrację mocy Światły. Ten się zirytował, pytając czy armia cieni i to co widzieli do tej pory nie wystarczy, co utwierdziło Grieve’a w przekonaniu, że to tamten bardziej potrzebuje Sojuszu w Warszawie, niż oni jego, bądź też obawiając się ich broni palnej gra z jakiegoś powodu na zwłokę. Mimo, iż zegar tykał, a Beria siedział w potrzasku czekając na przybycie swej armii. Lub na coś innego… Na co? Miast tego Światło uraczył ich opowieścią, jak to generał Mrok narodził się przed wybuchem wojny, jako tajna partyzantka, spisek wyklętych żołnierzy, persona mająca w mroku działać o wolność Polski. Beria miał przejrzeć te plany i gdy ówczesny Prezydent Polski został zamordowany w Moskwie na torturach, biorąc w spisku udział, a ludzie i wojsko powstali walcząc z radziecką władzą, zrzucił bomby. Światle udało się ocaleć, choć pozbawiono go władzy. I tyle, Rassmusen nie dowiedział się niczego istotnego, choć opowieść o generale, konspiracji i walce o Polsce zdawała się trafiać do Rowickiego, ale w końcy był Polakiem, który walkę o wolność i konspirację wyssał z mlekiem matki.

 - Wiele mi się tu nie podoba. – mruknął Grieve. - Czy mam już łączność z Kowalskim?

- Nie, sir – odpowiedział łącznościowiec. - Ale poprzednio kiedy wszedł w głąb tych tuneli, też ją straciliśmy. Bez przekaźników…

-… wiem, jesteśmy w tym metrze ślepi i głusi – Grieve był nieco zirytowany. Po tym jak Kowalski po powrocie złożył mu meldunek o sytuacji na zbuntowanej stacji informując na końcu, że trójka marines pozostała w tamtym miejscu – takiego dokładnie użył sformułowania – generał po raz pierwszy od lądowania stracił spokój ducha. Od kiedy wyzwolił się z sieci plecionej przez Gleesona i odzyskał znowu panowanie nad sytuacją, wszystko wydawało się klarowne. Dopóki nie dowiedział się, iż w miejscu mającym wyraźnie strategicznie położenie, oddzielające teren kontrolowany przez Konwent od stacji, którą zajął Związek, wybuchło coś na kształt buntu przeciw Światle. Co zupełnie go nie dziwiło, po tym jak uświadomił sobie totalitarne zapędy tamtego, które zupełnie go chwilowo nie ochodziły, o ile nie kolidowały z planami natury militarnej. Jednak sytuacja, w której trójka żołnierzy USMC pozostawała na tamtym terenie była niedopuszczalna. Po części tłumaczył ich fakt, że starali się przetrwać na wrogim terenie i na pochwałę zasługiwał fakt, że dysponując szczątkowymi siłami sparaliżowali siły, które uznawali za wrogie, jednak obecnie były one potencjalnym partnerem Sojuszu. A z tego co oględnie przekazał Kowalski marines zaszachowani zostali niemożliwością opuszczenia stacji, na której żołnierze wroga i jej mieszkańcy gotowi byli walczyć z Kolektywem oraz Światłą. Sytuacja jaką można określić tylko w jeden sposób. Totalny burdel. Tak oto przestała ona być jedynie problemem Światły, który wyraźnie dał mu do zrozumienia, że nie zmiótł buntowników i toleruje ich wyłącznie z jednego powodu, bowiem nie zamierza tracić sił w walce  z żołnierzami Sojuszu. Szykował się jednak do ataku na Berię, a stacja stała mu na drodze, podobnie siłom rosyjskim do uderzenia na Konwent, choć taki bufor był dlań akurat wygodny. Jednak nie zamierzał czekać długo, z czego Grieve doskonale zdawał sobie sprawę, więc posłał ponownie Kowalskiego z poleceniem sprowadzenia trójki marines. Sierżant zabrał ze sobą kilku ludzi, aby rozwiązać problem oporu, wskutek którego trójka marines nie mogła opuścić stacji. Po powrocie tamtych faktyczny powód obecności sił desantowych przestanie istnieć, a wraz z nim dylematy Grieve’a choć wciąż nie rozstrzygnął najważniejszego. Póki co mógł posługiwać się tym argumentem, jako przyczyną odwlekania ataku na Berię, a przede wszystkim użycia bomby, którą przywieźli. Światło wiedział doskonale co mówi, ale nie trzeba było geniusza, aby domyślić się, że Sojusz przywiezie ze sobą broń, by zneutralizować potencjalne zagrożenie, którym mogła być Warszawa. Kompaktowy ładunek o sile pół kilotony jakim dysponowali, który z Anglii przyleciał z Mallory, miał to zapewnić. Grieve na szczęście potrzebował zgody na jego odpalenie od AFCOM, choć na tym etapie i tak z różnych przyczyn nie był gotów się na to zgodzić, jeśli nie dostanie rozkazów, mimo zapewnień Światły, że pozbędą się w ten sposób wyłącznie sił rosyjskich w podziemiach za rzeką.

Gdzieś na dnie duszy wciąż myślał o nieśmiertelnikach, które przyniósł Kowalski. Przekazał je Rowickiemu, który sposępniał, gdy je ujrzał, lecz myśli zachował dla siebie. Z drugiej strony Światło miał rację, oni też zabili jego ludzi podczas pierwszego starcia.

- Jesteśmy gotowi do otwarcia ognia zaporowego – zgłosił Stackman gotowość artylerii, która zajęła nową pozycję, odległą o kilka mil od poprzedniej. Matematyka wyznaczyła już linię celów. Grieve ocenił, iż przez martwą strefę zmierza w ich stronę kilkadziesiąt tysięcy wojska. Stawka gotowa była ich poświęcić, wiedząc że prędzej czy później kolejne dywizje dotrą do pozycji Sojuszu i z nich go wyprą. W czasie gdy artyleria będzie ostrzeliwać natarcie kolejne oddziały uderzą znowu w kierunku Kordonu, po drugiej stronie Wisły, wyprowadzając natarcie z miejsc, które starali się desperacko utrzymać. Gdy za kilka godzin przerzucą siły pancerne, niewielkie siły marines i spadochroniarzy nie będą miały żadnych szans, nawet mimo panowania w powietrzu. Zapewne gdzieś tam już gromadzono eskadry migów, szykując się do zmasowanego starcia. Do przybycia dronów transportowych pozostały cztery godziny i to był realny czas ich pobytu w tym miejscu. W idealnym świecie Sojusz powinien przerzucać tu ciężki sprzęt i regularną armię, jednak ten front był zbyt odległy by go utrzymać.

- Na razie czekać – polecił Grieve. - Gdy drony uzupełnią amunicję, rozłożyć kolejny pas min przeciwpiechotnych od strony rzeki. Nadal jest problem z siecią?

- Od kiedy zaprzestaliśmy prób minowania tego martwego obszaru, już nie – powiedział Stackman. Wszystkie inteligentne miny zrzucone w rejon pozbawiony roślinności nie potrafiły się uruchomić, z nieznanych przyczyn nie nawiązywały połączenia. Stackman podczas nieobecności Grieve’a podjął jedyną słuszną decyzję i rozkazał porzucić próby uzbrajania terenu dawnej południowej zony, kładąc to na karb dziwacznych zjawisk w tej części świata, nie próbując ustalić ich przyczyny, lecz przechodząc nad nimi do porządku dziennego. W rezultacie miny rozłożono tuż u stóp skarpy, na której okopali się ludzie Theroux.

- Wyznaczcie linię ostrzału na dziesięć mil stąd – powiedział wreszcie Grieve. - Pojedyńcza salwa testowa.

- Myśli pan, że nie zadziała? - Stackman wyraźnie myślał o tym samym.

- Jeśli nic nie eksploduje, ostrzeliwujemy teren u stóp skarpy – cholera wie, czy w tym martwym obszarze coś wybuchnie, pomyślał Grieve.

- Skraca to nam strasznie pole ostrzału – zauważył Stackman. - Theroux będzie miał problem.

- Jest prawie milę od tego obszaru – Grieve spoglądał na taktykę. - I tam będziemy musieli ich powstrzymać.

- I tak się denerwuje z powodu tych czerwonych świateł – zauważył Stackman.

- Znowu się pojawiły?

- Nasze czujniki niczego nie wykrywają – Stackman zawiesił głos. - Widzi je tylko część wojska, ale…

- … damy temu wiarę. Bo jesteśmy gdzie jesteśmy. – przypomniał sobie Grieve. - Jakieś wrogie zachowania?

- Nie wszyscy je widzą – powiedział Stackman. - Gdyby nie rozkaz meldowania o wszystkim co nietypowe, Theroux zostawiłby to dla siebie. Zwłaszcza, że jego obserwatorzy meldują o ich pojawieni się w różnych miejscach. Jakieś dwanaście mil stąd…

- … niech zgadnę, centrum martwego obszaru? - mruknął Grieve.

- Co tam jest?

- Źródło naszych problemów. Skan LIDAR pokazywał tam jakiś krąg z kamieni i płyt. Jedyne co jest w środku tej jałowej ziemi. Gdyby nie to, że nadchodzą, posłałbym tam zwiad – Grieve zorientował się, że trzymany przez niego termos jest pusty. Nawet nie zorientował się kiedy wypił kawę. - Jakieś inne zjawiska, o których powinieniem wiedzieć? Zwłaszcza objawy jakiejś dziwnej choroby lub przemian?

- Nie. Nie ma się czym niepokoić.

- Wprost przeciwnie, niepokoję się jak cholera – wycedził Grieve, podając łącznościowcowi termos i dziękując skinieniem głowy. - Stackman, walczy pan w tej pieprzonej wojnie równie długo jak ja albo jeszcze dłużej. Jak można pokonać cały cholerny blok wojskowy?

- Związek? Cóż, usunięcie Berii jedynie go osłabi, lecz jeśli nie zadamy jednocześnie ciosów…

- Chodziło mi o nas – powiedział Grieve. - Sojusz przepadnie – zacytował słowa przekazane przez Kowalskiego.

Stackman odezwał się dopiero po chwili.

- Sądzę, że to kolejny z ich podstępów – powiedział. - Maskirowka. Albo coś co miało zachwiać naszą pewnością siebie. O ile tamten jeniec mówił prawdę.

- Skoro przyjęliśmy, że Beria jest tutaj, zakładamy że wypowiedział te słowa – przypomnial Grieve.

- Sądzę, że kłamał – rzekł Stackman z niezachwianą pewnością w głosie. - Skoro wysłał go do Światły, celowo chciał go oszukać. Zmusić w ten sposób do popełnienia błędu. Sprawić, by uwierzył, że jego potencjalny sojusznik przegra i nie pozwolić na sprzymierzenie się z nami. W ten sposób osłabić swego wroga i wyeliminować z potencjalnej rozgrywki nasz desant.

- Rzeczywiście – zgodził się po chwili Grieve. - Jest to jedyne logiczne rozwiązanie. Problem w tym…

- Tak?

- Że oni nigdy nie byli logiczni. I zawsze znajdowali sposób by nas zaskoczyć.

- Generale – chrząknął Stackman, spoglądając na głównodowodzącego. - Nie widzę, żadnej możliwości, by cały Sojusz upadł w ciągu chwili. Nawet jeśli wystrzelą całą broń atomową, większość przechwycimy i odpowiemy niszczycielskim kontratakiem. Nic się nie wydarzyło, mimo że Beria zapowiedział to kilka godzin temu.

- Te kilka godzin już minęło – zauważył Grieve. - Ale masz rację, ja nie widzę takiej możliwości również – nie dodał, że w głębi ducha te słowa wciąż go niepokoją. Sojusz upadnie. Do diabła z tym.

- Prowadzi nas to do konieczności podjęcia decyzji – zauważył Stackman, jak gdyby wciąż wyczuwając jego wątpliwości.

- Nasz „sojusznik” znowu się niecierpliwi?

- Rowicki kontaktował się przed kwadransem – wyjaśnił tamten. - Zdaje się, że się tym trochę niepokoi.

- W końcu to jego miasto – przypomniał sobie Grieve. - To znaczy polskie miasto.

- Jeżeli przyjmujemy, że jest tam Beria, idzie na nas kilkadziesiąt tysięcy piechoty, a w ciągu pięciu i pół godziny zamknie nam się okno do ewakuacji, decyzja może być tylko jedna – zauważył Stackman.

- Słusznie – przyznał Grieve, po czym zastanowił się z jakiego powodu czuje przed nią opór. Nie miał przecież żadnych problemów z szybkim decydowaniem, zwłaszcza gdy wbrew wszystkim przewidywaniom zorganizował niemożliwy desant w samo serce Związku, na przedpola Warszawy. - Tylko dlaczego musi być moja? - zapytał. - Połącz mnie z AFCOM. Dawno się nie odzywali.

- Zdaje mi się, że mają pełne ręce roboty, sir – mruknął łącznościowiec. - Sieć aktualizuje się tylko częściowo, ale coś dzieje się na górze.

- Chyba wreszcie NASW ma tę swoją bitwę – stwierdził Stackman.

- Byle tylko nie zaczęli nam spadać na głowy – mruknął Grieve.

Na połączenie z Cheyenne Mountain czekał kilka minut. Nim wreszcie nadeszło było mocno przerywane, wyraźnie zostało skolejkowane przez sieć dość daleko, jak gdyby obecność sił Sojuszu głęboko na terytorium przeciwnika i obecność Berii nie były już priorytetem. Głos generała Kluge był przerywany, odległy i wyraźnie rozkojarzony, jak gdyby został właśnie oderwany od czegoś ważnego.

- Nie ma jeszcze decyzji odnośnie zawarcia nowych przyjaźni, masz wciąż improwizować w zależności od sytuacji. Mamy potwierdzenie obecności głównego gracza? - Kluge przerwał mu składanie meldunku, gdy Grieve zaczął relacjonować mu sytuację.

- To skomplikowanie… - zaczął Grieve, lecz Kluge znowu wszedł mu w słowo, gdy tylko kilkusekundowe opóźnienie pozwoliło mu usłyszeć odpowiedź.

- Nie mamy teraz na to czasu – zatrzeszczał. - Wybacz, Matt. Mamy tu na sytuację, na górze trwa bitwa, do tego po tym, co stało się z Marsem…

- Co stało się z Marsem? - Grieve zrozumiał, że najwyraźniej nie docierają do niego aktualne informacje.

- Zaraz dostaniesz pakiet danych – powiedział Kluge. - Mamy tu niezły burdel, do tego uzbrajają właśnie wszystkie swoje rakiety.

- Powtórz.

- Wszystkie – Grieve poczuł nagle jak przechodzą go ciarki. - Otwierają wszystkie wyrzutnie na powierzchni. Wygląda jakby szykowali się do odpalenia.

- Czy oni oszaleli? - pomyślał natychmiast o reakcji Sojuszu, która już zapewne nastąpiła. Baterie Patriot łączyły się w sieć matematyczną, by przechwycić wystrzeliwane pociski, jednocześnie przygotowywano rakiety międzykontynentalne, by odpowiedzieć ogniem. Niszczycielską siłą termonuklearnej zagłady, która zatrzęśnie całym światem, wytrąci go z orbity i pokryje na zawsze niebo nuklearną zimą.

- Chryste – zawtórował Stackman.

- Chwilowo przestaliście więc być priorytetem – zakasłał Kluge. - Matematyka twierdzi, że jeśli wystrzelą, nie zdołamy przechwycić wszystkich. Szacuje, że zdejmiemy 90% przy tej ilości… reszta dosięgnie celu. W każdym razie, mamy… Powiedz mi, że prócz tego co dotychczas, udało ci się znaleźć jakąś cudowną broń i mamy szansę zakończyć tę wojnę.

- Należy uznać, że jest tu Beria – poinformował krótko Grieve.

- Jeśli rzeczywiście go tam masz – po chwili powiedział Kluge. - To zrób z nim coś nim zdąży nacisnąć swoje guziki.

- Potencjalnie mam możliwość odpalenia mu bomby atomowej prosto w twarz – poinformował Grieve.

- Zdążysz to zrobić zanim wyda rozkaz? Przy okazji, jesteś teraz na głośnomówiącym. I transmitujemy tę rozmowę… wiesz gdzie.

- Pozdrówcie Biały Dom – Grieve usiłował zebrać myśli. - Nie będziemy na tyle szybcy. Możemy podjąć próbę dopadnięcia go, nie wiem na ile udaną. Ufortyfikował się, jest odcięty od wparcia, ale znamy jego lokalizację. Nie mam możliwości podejścia, to będzie jedyna szansa.

- Jajogłowi podpowiadają, że w twojej lokalizacji nie jest możliwe wyzwolenie energii atomowej.

- Miejscowi twierdzą, że jest. Możemy też spróbować ładunku konwencjonalnego.

- Miejscowi mogą… być pomocni? - zapytał Kluge po chwili wahania. Grieve zastanowił się nim odpowiedział, przeklinając erratyczną łączność, przerywaną zakłóceniami jonosfery, przez którą przebijał się sygnał, przebywający długą drogę. Długie zdania zanikały, uniemożliwiając przeprowadzenie zwykłej rozmowy.

- Mają prawdopodobnie to, co oferowali. Kłamią, lecz w akceptowalnych granicach. Szczegóły przekażę w paczce danych. Czekam wciąż na decyzję natury politycznej – po tym jak zamelduję im ponownie, że prócz tego, że coś ukrywa, wprowadził system ucisku, dzieją się tu rzeczy wykraczające poza definicje nornalności. A kilka godzin to zbyt krótki czas by zorientować się w tutejszych stosunkach, a tym bardziej je zrozumieć. Lecz jeśli Światło miał jakąś cudowną broń decyzja mogła być tylko jedna. Z drugiej strony gdyby Grieve miał zdać się na instynkt, trzymałby się od Konwentu i Kompleksu z daleka. Choć sam nie był pewien z jakiego powodu, lecz buta i arogancja Światły zapewne się do tego przyczyniały.

- Kolektyw? - Kluge wyrwał go z rozmyślań.

- Trzyma się z daleka – brakło czasu by porozmawiać z Zhao, a ten dotąd nie podjął prób porozumienia z Sojuszem. Coś mi umyka, uświadomił sobie Grieve. - Beria stara się odstraszyć miejscowych – powiedział. – Przypominam, że ostrzegł ich, że Sojusz upadnie.

- Przynajmniej wiemy dlaczego uzbraja rakiety – po chwili powiedział Kluge. - A zatem jest na tyle szalony, by spróbować to zrobić. Jeśli masz możliwość… - rozległ się trzask i po chwili słychać było jedynie szum.

- Strącili nam satelitę, sir – poinformował łącznościowiec. Mam już tylko transmisję danych.

Do czasu aż NASW nie zawiesi czegoś na pozycji umożliwiającej rozmowę, pomyślał Grieve.

- Łącz mnie z Rowickim – polecił.

- Mamy zgodę na użycie bomby? - głos polskiego generała był w porównaniu z zakończonym połączeniem niezwykle czysty i klarowny, do tego hałaśliwy. Grieve odruchowo popatrzył na pozycjometr.

- Co pan robi na zewnątrz? - zapytał.

- Mam zakłócenia w tunelu, musiałem wyjść na górę, żebyśmy mogli rozmawiać – odpowiedział krótko tamten. - Światło się niecierpliwi.

- Nie mamy – powiedział krótko Grieve i spojrzał na Stackmana. Ten nie próbował go przekonywać. Obaj zdawali sobie sprawę z konsekwencji. Ich myśli podążały teraz tym samym torem, którego nie zamierzał na razie naświetlać Rowickiemu. Z polecenia Berii uzbrajano cały arsenał Związku, sekundy potrzebne do przebycia ładunku do miejsca jego pobytu nie wystarczą, by powstrzymać go od wydania rozkazu. Musimy odciąć jego łączność, stwierdził, widząc iż Stackman doszedł już do tego samego wniosku, bowiem przesuwa na odczycie taktyki skany, szukając miejsca, z którego nadawane są transmisje radiowe. - Czy Kowalski się już zgłosił? - zapytał Grieve, skupiając się na marines, po których tu przybyli i mieli zabrać do domu. O ile będzie do czego wracać.

- Proszę się nie martwić – głos Rowickiego był beznamiętny. - Sprawdzam czemu zajmuje mu to tak długo. Przed chwilą posłałem za nim moich najlepszych ludzi.

Orbita Ziemi >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz