
Płynęli w
milczeniu, a Gerber nie wiedząc czemu co jakiś czas spoglądał odruchowo w górę,
na niebo pokryte warstwą chmur. Czuł coraz większy niepokój, zupełnie jakby
wysoko nad jego głową, daleko na niebie, kryło się coś, co przyprawiało go o
panikę. Niczego jednak nie mógł dostrzec, łódź pruła czerwone wody rzeki,
płynąc środkiem, pod prąd, gdzie nurt był najsilniejszy i nie spotykało się
węgorzy. Za plecami pozostawili chmurę ciemnej nocy rozciągającej się nad
miastem, powoli zbliżali się do kolejnego szaleństwa, jakim była martwa strefa
na południe od miasta. Nastrój wyraźnie się zmienił, komandosi spochmurnieli.
Przez optykę przyglądali się jałowej ziemi, którą nie tak dawno Gerber przebył
ze swymi ludźmi, będącą grobem Krafta, choć jego ciało przepadło wraz z wozem
bojowym i całą załogą. Poszukał wzrokiem dziwnych kamieni stanowiących
cmentarz, lecz były zbyt daleko, by mógł je dostrzec. Na razie martwa strefa
była daleko, nie zbliżyła się jeszcze do Wisły, która traciła w niej swe
czerwone barwy.
Komandosi
wpatrywali się w wodę, szukając zagrożenia, jakie stanowiły żyjące w niej
istoty, zaś Biedrzycki i jego kompan milczeli. Afanasjewa kiwała się w rytm
kołyszącej się łodzi, mrucząc coś monotonnie. Przypominało to bełkot szaleńca,
lecz nikt nie ośmielił się jej przerwać. Najwyraźniej także WSI miało problem,
nie mając pojęcia jak traktować oficer GRU, znajdującą się w takim stanie,
zmienioną w istotę nie do końca przypominającą człowieka. Aż nadto widoczne
były uczucia malujące się na obliczu Biedrzyckiego, wyraźnie nie mogącego się
doczekać, aż pozbędzie się palącego problemu ze swej głowy. I na tyle ważnego,
że dowództwo posłało swego zaufanego człowieka, by dostarczył ich do Stawki.
Właśnie,
Stawka. Gerber przez chwilę zastanawiał się kto właściwie dowodzi tą operacją.
Przerzucenie całego frontu, o ile było prawdą, poruszenie Armii Czerwonej mogło
oznaczać tylko jedno, dowództwo i prowadzenie działań wojennych przejęli
Rosjanie. Logistykę operacji pozostawiono zapewne w rękach Drugiej Armii, w
końcu znajdowali się na obszarze jej teatru działań. Kompanie osłaniały
przemarsz i przygotowywały przybycie trzonu uderzeniowego Armii Związku, skoro
jednak to on miał poprowadzić uderzenie, na miejscu musiał być któryś z
generałów radzieckich, być może nawet sam Paweł Siergiejewicz Graczow lub
Władisław Aleksiejewicz Aczałow, bowiem tak ważnej operacji nie pozostawiono by
w rękach Stawki ludowej republiki. Zatem to przed ich obliczem stanie i
przekaże im wiadomość od Konwentu. Nie sądził, aby potem pozwolono mu żyć
dalej, lecz chwilowo przestał zupełnie o to dbać. Wiedział jaka jest
alternatywa i stwierdził, iż mimo wszystko woli swoich. Być może pozwolą mu na
szybką śmierć. Nie zamierzał na pewno wyjawiać tego, co spotkało go z ręki
Konwentu, wiedząc, iż może skończyć się to wyłącznie w jeden sposób. Popatrzył
na Afanasjewą, zastanawiając się jak zostanie potraktowana kobieta, która
ledwie kilka godzin temu stanowiła elitę armii i ucieleśnienie wszechwładzy
jaką miało w swych rękach Akwarium.
- Znowu
są – rozmyślania przerwał mu głos jednego z komandosów. Snajper znajdujący się
na dziobie odjął lunetę od oka.
- Gdzie?
Nic nie widzę – pokręcił głową kapitan z WSI.
- Były
tam jeszcze przed chwilą – mruknął żołnierz.
- Znowu
to samo? - zapytał Biedrzycki. - Ktoś jeszcze widział te czerwone światła?
Komandosi
zaprzeczyli.
- Były
tam, towarzyszu majorze – uparł się snajper.
- Wierzę
wam – uciął krótko Biedrzycki, a w jego słowach nie było kłamstwa. Gerber
milczał, przypomniał sobie słowa Dowgiłły, a także szept, towarzyszący mu w
martwej strefie, a potem w tunelach. Teraz na Dzikich Polach zamilkł, stał się
nieobecny, lecz myśli Maksyma uciekły ku chmurze nocy rozciągającej się nad
Warszawą. Po chwili powrócił myślami ku temu co usłyszał, najwyraźniej WSI
wiedziało na temat tajemniczych świateł coś więcej. Biedrzycki jednak nic nie
mówił, wpatrując się intensywnie w spustoszoną ziemię, zbliżającą się powoli ku
rzece.
Maksym
zaczął mieć obawy, iż wpłyną w srebrne wody znajdujące się na rzece jałowej,
jednak łódź zaczęła kierować się w stronę prawego brzegu. Popatrzył w tamtą
stronę, uświadamiając sobie, iż głośny dźwięk pracy silnika motorowego
zagłuszał dochodzące stamtąd dźwięki. Kilka wiorst od brzegu unosił się
widoczny doskonale na tle szarego nieba tuman kurzu, pyłu i dymu. Armia
maszerowała na Warszawę.
Łódź skierowała
się ku piaszczystemu brzegowi zapewne gdzieś na wysokości Wawra lub Anina,
Gerber nie mógł być tego pewien, z trudem przypominając sobie nazwy
zniszczonych zabudowań położonych na prawym brzegu rzeki, nieopodal Wilanowa,
gdzie za jego czasów sięgała granica południowej zony. Dostrzegł oczekujące tam
dwa wozy bojowe oraz transporter, którym przywieziono kilka kanonierek, jakie
kołysały się przy brzegu. Najwyraźniej ich załogi miały dokonać rozpoznania
przed nadchodzącym atakiem, a po tym co spotkało desant helikopterowy Stawka
nie chciała już ryzykować dalszej utraty sił. Na brzegu saperzy krzątali się i
Maksym ze zdumieniem dostrzegł, że przygotowują stalową konstrukcję. Wkrótce
oba brzegi miał spiąć most. Zrozumiał, że jeśli na drugim brzegu wciąż kryli
się imperialiści, niebawem zostaną zaatakowani przez siły, którym nie zdołają
stawić czoła. Pozwolił sobie na uśmiech, uznając iż nim spotka go koniec miło
mieć świadomość, iż będzie on również udziałem tamtej snajperki, a także
zdrajcy Waltera i dzikiego Arkuszyna.
Łódź
przybiła do brzegu, a Biedrzycki kazał im zaczekać, po czym głośnymi okrzykami
przywołał żandarmów. Chwilę później plaża opustoszała, a opancerzeni żołnierze
ustawili się do siebie plecami, tworząc szpaler, z korytarzem prowadzącym do BWP,
który opuścił klapę. Biedrzycki skinął głową, a Gerber szarpnął łańcuch i po
chwili zeskoczył na plażę, zanurzając buty po kostki w czerwonej wodzie.
Jednocześnie usłyszał detonację i odwrócił się szybko, ale okazało się, że
wybuchła jedynie mina kontaktowa, umieszczona nieopodal brzegu. Znajdowało się
ich tam kilkadziesiąt, zignorowały łódź wymieniwszy z nią przesłane radiowo
sygnały, jednak węgorze lub inne twory nie miały z nimi najmniejszych szans.
Gerber podążył do transportowca, nim zagłębił się w jego ciemnym wnętrzu ujrzał
jeszcze jak dowódca komandosów salutuje Biedrzyckiemu, po czym obydwaj
oficerowie WSI wsiedli do środka. Afanasjewa bezwolnie podążała za Maksymem i
gdy usiadł on na twardej ławce, przycupnęła na podłodze, tuż przed nim, coraz bardziej
upodabniając się w jego oczach do zwierzęcia.
Klapa BWP
zamknęła się z trzaskiem, a po chwili szarpnął ruszając z miejsca w wyciem wału
wielozaworowego silnika. Gerber zakołysał się w takt ruchów pojazdu, gdy
rozpędzał się, odjeżdżając przez Dzikie Pola znad rzeki o wodach koloru krwi.
Po chwili pędził przed siebie tylko czasem opuszczając koleiny jakie pozostawił
przejeżdżając tędy poprzednio, gdy swym ciężarem łamał kruche zarośla. W
ciemności Maksym cieszył się, że nie musi spoglądać w fioletowe niebo
rozciągnięte nad nimi z tej strony rzeki. Znaleźli się na samej rubieży zony, w
miejscu do którego w normalnych okolicznościach zapuszczali się jedynie
najdzielniejsi zwiadowcy. Lecz normalność dawno już straciła znaczenie w tym
suchym i wyludnionym świecie.
-
Dotknęliście Mroku, Gerber? - zapytał niespodziewanie Biedrzycki, a Maksym nie
miał przez chwilę nie miał pojęcia o czym tamten mówi. Wreszcie przytaknął, na
co tamten zapytał: - I jaki jest?
-
Towarzysz major naprawdę chce wiedzieć? - odparł Maksym. Oficer zastanawiał się
jedynie przez chwilę.
- Nie –
powiedział. - Wystarczy mi to, co widziałem. Mrok atakujący nasze miasta,
odpowiedzialny za nikanie naszych ludzi, wlewający się serca i oczy tych,
których pozostawia, zmieniający ich…
- Nawet
nie wiecie jak bardzo, towarzyszu majorze – mruknął Gerber.
-
Domyślam się – Biedrzycki zapewne spoglądał w kierunku Afanasjewej, po czym
zamilkł. Do końca drogi nikt już się nie odezwał.
Po jakimś
czasie pojazd dotarł do celu, a gdy się zatrzymał klapa opadła i do wnętrza
wlało się jasne światło dnia niszcząc czarną symetrię wnętrza wozu. Maksym
mrużył przez chwilę oczy, po czym wstał i nie czekając na polecenie zszedł po
rampie. Przez chwilę miał problem ze zrozumieniem na co właściwie spogląda.
Jak okiem
sięgnąć wszędzie znajdowali się żołnierze, równie liczni niczym mrówki,
przemieszczając się poprzez błoto powstałe z rozjechania i rozdeptania Dzikich
Pól. Stopniowo pośród chaosu dostrzegł porządek na tle fioletowego szaleństwa.
Trawę zdołano już zadeptać, karłowate drzewa złamano, sporą część roślinności
wypalono, a w powietrzu wciąż unosił się zapach napalmu. Wyznaczonymi szlakami
krążyły BWP, wyraźnie patrolując teren szerokimi okręgami, opuszczając
perymetr. Zeki kopały tunele i zasieki, saperzy przy użyciu swym maszyn
transportowych wznosili wieże bojowe i ustawiali stanowiska działek. Nigdzie
nie dostrzegał śladu ciężkiego sprzętu, żadnych tanków, lecz zmechpiechota
znalazła się tu w liczbie co najmniej kilku tysięcy. Trwało ustawianie parku
maszynowego, musztrowano ustawione w kolumny plutony, rozdzielano zadania. Inni
żołnierze biegali przenosząc broń i elementy infrastruktury. Wojsko
konstruowało przyczółek obronny, lecz przede wszystkim szykowało się do ataku.
Gerber dostrzegał wszystko jak na dłoni, tysiące żołnierzy pośród błota,
przeglądajacych broń, ładujących dodatkowe magazynki, celem wyprowadzenia
zmasowanego uderzenia. To nie była niewielka grupa uderzeniowa złożona z dwóch
plutonów i wsparcia tanków. Miał przed sobą siłę szturmową, która pójdzie bić
się za Warszawę. A na miejsce docierały wciąż kolejne posiłki, dostrzegł
ciężarówki wjeżdżające na teren bazy, zauważył lokomotywy, ujrzał dym unoszący
się tuż za nimi, poczuł raz jeszcze zapach metanapalmu, aż wreszcie ujrzał coś
znajomego.
Od strony
torów kolejowych maszerowali żołnierze, za nimi z platform wagonów zjeżdżały
właśnie wozy bojowe z wymalowaną cyfrą na boku. Wzdłuż kolumny przemieszczał
się UAZem wąsaty oficer, pokrzykujący coś gniewnie.
- Getow –
wyrwało się mimowolnie Gerberowi.
- A tak –
zgodził się z nim Biedrzycki. - Cała wasza Dziewiąta jest już tutaj. Przypadnie
jej zaszczyt pierwszego uderzenia na tunele.
- Zginą!
- podskoczył Gerber. - Tam są… - lecz na jego ramieniu spoczęło ciężkie ramię.
- Nie
siejcie defetyzmu, towarzyszu – warknął kapitan WSI, który przez cały czas im
towarzyszył. - Po za tym to już nie wasza sprawa.
Miał
rację, uświadomił sobie Gerber. Jego los rozdzielił się już nieodwołalnie z
Dziewiątą. A on niespodziewanie odkrył w sobie coś czego się nie spodziewał.
Jeśli coś było mu bliskie to inni żołnierze, przede wszystkim banda skurwysynów
będących żołnierzami tej kompanii, która była właśnie torturowana w Warszawie i
przechodziła w ślad za Kalicińskim na stronę wroga. Nie mając innego wyboru.
Bądź była poddawana brutalnej transformacji.
Biedrzycki
jakby częściowo zrozumiał jego odczucia.
-
Bohaterska ta wasza kompania – powiedział. - Szli na czele natarcia, kiedy
przerzucaliśmy tu siły pociągiem. Kiedy zeki nie dawały rady oczyszczać torów,
wspomogli SOK swymi siłami i odrzucili Polaków.
- Kiedy…?
- zaczął Gerber.
- Szliśmy
tuż za wami – powiedział Biedrzycki. - Kiedy posłano was, zwinięto obóz pod
Chełmem i przerzucono do Lublina. Potem pociągi pancerne ruszyły czyścić tory i
przerzucać wojsko. Dotarliśmy tu pięć godzin później, to prawdziwy triumf
człowieka pracy, przedrzeć się przez zapomniane tereny i Dzikie Pola. Stanowimy
awangardę natarcia, wkrótce dotrze tu reszta armii.
-
Mieliście szczęście – mruknął Maksym.
-
Szczęście? - zdziwił się kapitan.
-
Desantowi powietrznemu się nie udało.
- Cóż,
weźmiemy miasto kawałek po kawałku – kapitan wyraźnie spochmurniał. - Myślicie,
że co oni tu robią?
Dopiero
teraz Gerber zwrócił uwagę na spoglądających nań szturmowców w pancerzach z
czerwoną gwiazdą. Wodzili za nim swymi działkami, znajdując się w odległości
ćwierć wiorsty i stopniowo zwrócił uwagę, gdzie właściwie się znalazł. Część
obozu, do której wjechał transporter została odcięta kordonem przez Armię
Czerwoną. Nie było tu bramy ani zasieków, lecz Gerber pojął, iż od pozostałej
części obozu oddzielają go ciasne pierścienie ochrony, składające się z coraz
ciaśniejszych okręgów wyznaczanych przez milczących szturmowców. Na ich
pancerzach dostrzegł nie tylko działka, lecz również wyrzutnie rakiet,
moździerze i uświadomił sobie, że nigdy nie widział na Dzikich Polach takiego
uzbrojenia. Przestrzeń między pierścieniami ograniczano stawiając właśnie na
niej miny, a on przyglądał się
żołnierzom. Jedynie część z nich reprezentowała specnaz, u pozostałych
dostrzegł oznaki Siódmego Korpusu Gwardyjskiego, Drugiej Tamańskiej Dywizji
Zmechanizowanej, której potężne wozy bojowe celowały swymi działami w stronę
Warszawy, do tego nieopodal znajdowały się wozy radiowe.
- Siły
pancerne przybędą w ciągu doby – mruknął Biedrzycki. - A wówczas…
- Ilu
zginęło, towarzyszu majorze? - przerwał Gerber.
- Jakie
to ma znaczenie? - zdziwił się Biedrzycki.
- Tak z
ciekawości.
- Pewnie
z kilka kompanii – odparł tamten po chwili zastanowienia. - Polacy po drodze
atakowali hordami, przedarcie się tutaj i otwarcie linii kolejowej było
niełatwe.
- Było
prawdziwym aktem bohaterstwa, godnym prawdziwych bohaterów Sojuza – poprawił
łagodnie kapitan. - Ich poświęcenie nie pójdzie na marne, gdy pięść
rewolucyjnego komunizmu zmiażdży zdrajców i ich imperialistycznych
sprzymierzeńców!
Kilkuset
martwych żołnierzy, zeków nikt nawet nie policzył, ginęli zapewne tysiącami, a
gdy próbowali uciekać detonowano ich wszczepy bojowe. Maksym patrzył na to
wszystko obojętnie, po czym poczuł szarpnięcie. Afanasjewa skakała wyraźnie
podniecona, podnosząc się i pokazując coś ręką. Potęga, o której mówiła przybyła, gotowa zniszczyć Warszawę, pod jej
gruzami pogrzebać wszystko co tam się znajdowało. Wymazać z historii, podobnie
jak uczyniła to z południową zoną. Gerber nagle poczuł, iż jest to możliwe.
Popatrzył w kierunku wskazywanym przez kobietę. Pośrodku tego wszystkiego,
wewnętrz wszystkich pierścieni ochrony, za obroną rakietową i przeciwlotniczą,
za dziesiątkami sałdatow, stał pociąg jakiego nigdy jeszcze nie widział. Czarny
niczym noc, z kształtami pełnymi kątów prostych wskazujących na istnienie
pancerza termoaktywnego, z wielką czerwoną gwiazdą na boku, długi na
kilkadziesiąt arszynów. Całkowicie pozbawiony okien, silnie opancerzony, choć
kanciasty i bardzo długi, przypominał pocisk, wycelowany w kierunku
zrujnowanego miasta, gotów do strzału. Jego silnik cały czas pracował, z jego
boków wystawały rozmaitego rodzaju anteny, lufy karabinów i działka. Za lokomotywą
przypięto jeden długi wagon, mogący pomieścić dwa kontenery przeładunkowe, a
tuż za nim kolejną lokomotywę, gotową do odjechania w przeciwnym kierunku. Stał
na bocznym torze, pełen gotowości bojowej i wzbudzając respekt swym
wyposażeniem i wyrzutniami rakietowymi i działkami.
- Co to
jest? - zapytał.
-
Chcieliście Stawki? - odpowiedział pytaniem Biedrzycki. - Oto Stawka. Będziecie
mieli możliwość przekazania tego co macie do powiedzenia bezpośrednio.
A zatem
przybyło tu samo dowództwo Armii. Najwyżsi generałowie Armii Czerwonej,
podlegający bezpośrednio marszałkom urzędującym w moskiewskim mieście-bunkrze,
którzy składali raporty tylko jednemu. A Maksym stanie przed ich obliczem,
bohaterów Związku Radzieckiego, by przekazać im słowa, stanowiące wyzwanie.
Wypowiedzenie wojny.
- I
szto eto? - rozległ się nieopodal nich głos. Od strony opancerzonych
kontenerów zbliżali się odziani w dziwaczne białe stroje ludzie. Ich głosy
przenosił mikrofon, bowiem twarze skryli w hełmach swej ochronnej odzieży.
Jeden z nich podszedł bliżej i zwracał się do nich po rosyjsku. - Kolejne
dzieło Mroku? Pięknie – patrzył na Afanasjewą.
- Towarzyszu
generale Zabielin – Biedrzycki także przeszedł na rosyjski i wyprężył się.
Kobieta cofnęła się powoli, a tamten spoglądał na nią wzrokiem drapieżcy.
-
Wystarczy, towarzyszu – odpowiedział powoli, sycząc niczym wąż. - Choć wolę
określenie akademiku. Mnie ono nie uraża – wbił swe spojrzenie w oficerów WSI,
po czym zaczął wpatrywać się w Afanasjewą i Gerbera. Maksymowi nie spodobał się
ten wzrok, zdawał się oceniać ich i otaksowywać. - Brak czarnych oczu –
stwierdził. - Ciekawe. Ale za to zmiany łysenkowskie w obrębie ciała, widoczne
u samicy – Afanasjewa zaczęła nagle pomrukiwać gniewnie, wskazując na wagon i
na swoje naszywki widoczne na podartym mundurze. Mężczyzna zdawał się tym nie
przejmować, za przesłony białego hełmu widoczne były tylko jego oczy, o
źrenicach czarnych niczym węgiel. Nagle zza jego pleców wysunęli się kolejni
mężczyźni odziani w białe kombinezony, w rękach trzymali długie metalowe pręty,
zakończone chwytakami. Gerber pojął co się święci i cofnął się, lecz Biedrzycki
chwycił go za ramię i ścisnął mocnym, metalowym uściskiem.
- Mam
wiadomość dla Stawki – zdołał tylko powiedzieć Maksym nim chwytak zacisnął się
na jego szyi i zatrzasnął. Obroża ciasno opatuliła jego szyję, odbierając mu
oddech. Łapał go gwałtownie, nie będąc w stanie nic powiedzieć.
- Skąd
przyszło wam do głowy, że Stawka będzie was słuchać? - zapytał Zabielin i
skinął głową. Gdy szarpnięto prętem Gerber musiał ruszyć do przodu, omal znowu
nie stracił oddechu. Wypuścił z ręki łańcuch, teraz znowu walczył o życie.
Obroża zaciskała się na jego szyi z doskonałą precyzją, znowu odebrano mu
możliwość mówienia, po raz kolejny w ciągu ostatnich godzin. Złapał ją rękami,
lecz pokaleczył sobie jedynie palce na ostrym metalu. Po chwili uspokoił się,
widząc iż Afanasjewie udało się na chwilę wyrwać, nim porażona została
elektrowstrząsami. Błekitne iskry przepłynęły z końca prętu, z precyzją
elektrostatyki Mazura porażając ją i przerywając jej gwałtowną szarpaninę. Po
chwili obroża znalazła się także na jej szyi.
- Tak
wiele mi powiecie – rozległ się głos Zabielina. - Nie macie czarnych oczu,
jesteście nową odmianą zarazy. Analiza waszych przemian łysenkowskich na
poziomie komórkowym będzie fascynująca.
-
Towarzyszu generale – odezwał się Biedrzycki. Zabielin ledwie na niego
spojrzał, choć w głosie tamtego słychać było, iż jest co najmniej poruszony.
-
Chcieliście coś powiedzieć, towarzyszu majorze?
- Nie –
uprzedził Biedrzyckiego towarzyszący mu kapitan, którego nazwiska nadal Gerber
nie poznał.
- To
dobrze, towarzysze – mruknął Zabielin. - Ach rozumiem, widok oficera GRU na
powrozie jest nieco niecodzienny? Towarzysze, ktos mógłby zacząć zastanawiać
się dlaczego pozwoliliście by prowadzono go na łańcuchu… - rzekł kpiącym tonem.
-
Mieliśmy rozkazy… - zaczął kapitan.
-
Uspokójcie się – przerwał lekceważąco Zabielin, po czym nagle huknął: - Choć to
was nie usprawiedliwia! - milczał pozwalając by niepewność wlała się w serca
oficerów WSI, nim wreszcie zaczął mówić dalej. - Ale nie bójcie się,
towarzysze. Postąpiliście prawidłowo. Moja ocena współpracy z wami będzie jak
zawsze znakomita. Oczywiście będziecie milczeć na temat tego co widzieliście.
Ale pytanie czy będą milczeć inni? - podniósł nagle głos. - Ilu ich widziało?
-
Kilkunastu zwiadowców po drugiej stronie rzeki – powiedział niepewnie kapitan.
- No i nasi komandosi…
- Gdzie
oni są? - natarł Zabielin.
- Zostali
na pozycji desantu, ze swoim oddziałem…
- Ach!
Tamtych sześciu, cała kompania do kwarantanny, trzeba szybko sprawdzic czy nie
ogarnął ich Mrok – gorączkował się Zabielin. - Nie wiemy czym mogli się
zarazić, oczywiście kwarantannę, obserwacje i eksperymenty zaczniemy od was… -
spojrzał na obu oficerów.
- Byliśmy
szczepieni na Mrok – powiedział szybko kapitan. - Nasze inhibitory…
- Nie
wiemy czy działają – Zabielin znowu syczał niczym wąż. - Nie, lepiej weźmy was
na badania, pobierzmy tkanki, krew, fragmenty ciała, sprawdźmy czy przez waszą
niekompetencję i fakt, że nie przywiedliście tu tych komandosów w celu poddania
kwarantannie nie jest zagrożona cała armia… - mówił szybko, a hełm zniekształcał
jego słowa.
-
Towarzyszu generale – Biedrzycki mówił powoli, lecz zdawał się w pełni panować
nad swym głosem. - Jeśli się nie mylę już wkrótce będziecie mieli więcej
materiału do prowadzenia eksperymentów niż będziecie sobie życzyć.
- A rzeczywiście,
rzeczywiście – pokiwał głową Zabielin. - Bitwa da nam tyle złysenkowanych
istot, ile tylko zdołają zabić nasi żołnierze. Ale mylicie, się nigdy za mało,
wiecie, o tych tworach które zowią tu Polakami wiemy w zasadzie wszystko, lecz
o opanowanych zarazą Mroku jeszcze niewiele… - nagle zniecierpliwił się. - No
iddźcie już, przyprowadźcie mi więcej stworzeń – machnął ręką.
Kapitan
szybko się odwrócił i wszedł na pokład BWP, nie czekając aż generał zmieni
zdanie. Biedrzycki rzucił współczujące spojrzenie Gerberowi, po czym podążył za
tamtym. Chwilę później pojazd porzucił jałowy bieg i z głośnym warkotem zaczął
zawracać. Zabielin podszedł do trzymanej na dystans przy pomocy pręta
Afanasjewej. Wciąż ledwo się ruszała po porażeniu prądem. Ręką przejechał po
jej włosach.
- Ciekawe
czy wciąż wydzielacie pot? - zastanowił się głośno. - Tak, wasze ciało będzie
wymagać wielu badań. Ku chwale i rozwojowi nauki Komunistycznego Związku –
skinął reką i ruszył w kierunku ustawionych nieopodal pojazdów. Szarpnięcie odebrało
znowu Gerberowi oddech i podążył na sztywnej uwięzi za odzianymi w białe kitle.
Pojazdy
okazały się przyczepami ciężarówek, długimi i opancerzonymi niczym tanki, o
znacznej szerokości. W boku otwarła się klapa jednego z nich i po chwili Gerber
został wepchnięty do środka, po czym ucisk na jego szyi zniknął. Łapał
gwałtownie oddech, gdy poczuł uderzenie w podstawę czaszki. Padł zamroczony na
podłoże, po chwili poczuł ukłucie w okolicach kręgosłupa, za moment drugie w
ramieniu. Przeszył go ból, nie miał jednak żadnej możliwości by się szarpnąć,
trzymany mocno i dociśnięty do podłoża. Zorientował się, że nie ma już ubrania,
zostało z niego zdarte lub zdjęte. Po chwili ucisk zelżał i zniknął, lecz
pulsujący ból pozostał. Z trudem uniósł głowę, by zorientować się, że znajduje
się w niewielkim pomieszczeniu, a za jego plecami zamykają się właśnie z
trzaskiem drzwi. Nie dostrzegł klamki. Zamiast ściany miał przed sobą grubą
szybę, zapewne wielowarstwową i hartowaną, sądząc po tym jak załamywało się w
niej światło padające z góry. Za szybą dostrzegł Afanasjewą, w pomieszczeniu
stanowiącym lustrzane odbicie tego w którym się znajdował. Kobieta była naga,
leżała na ziemi, krwawiąc z szyi, pleców i ramienia, wyglądała żałośnie.
Zapewne on prezentował się podobnie. Teraz mógł ujrzeć w całości jej czarną
dłoń, sięgajacą aż za nadgarstek, gdzie zmieniała się w normalne ciało.
Podniósł głowę wyżej, by za kolejną szybą ujrzeć coś w rodzaju balkonu, gdzie
migotały lampki kontrole rozmaitych urządzeń. Stał tam również mężczyzna w
białym kitlu z błyszczącymi źrenicami, z łysym czołem i siwiejącymi włosami na
skroniach. Maksym chciał krzyknąć, iż ma wiadomość, lecz wówczas pomieszczenie
wypełnił gaz. Zaczął kasłać, poczuł że się dusi, gdy wypełnił jego płuca i po
chwili zwymiotował. Wówczas dostrzegł jak podłoga się odsuwa, a płyta z
zawartością jego żołądka znika w ścianie. Nagle zaczęła piec go cała skóra, a
oczy łzawić. Nim mógł zareagować runęła nań wrząca woda. Tak mu się
przynajmniej zdało, gdy zawył, czując jak gorące chemikalia spłukują jego
ciało, po czym padł bez czucia na podłoże.
Leżał i
oddychał ciężko, usiłując zebrać siły, gdy usłyszał głos Zabielina.
-
Hakemada, przygotować się do testu pierwszego!
Otworzył
oczy, czując się słaby i bezbronny, powoli się podniósł. Klapa w suficie się
otworzyła i wysunęły się z niej dźwignie zakończone szczypcami i ostrzami.
Cofnął się odruchowo, wpatrując jak ostre lancety opuszczają się ku niemu.
-
Towarzyszu Zabielin! - rozległ się władczy głos, a Gerber popatrzył ku górze.
Generał drgnął, po czym ostrza się zatrzymały. Obok Zabielina stanął ktoś
jeszcze. - Posuwacie się za daleko! - powiedział.
-
Towarzyszu marszałku… - zaczął generał, lecz tamten uciszył go ruchem ręki.
Spojrzał w dół, a Maksym mógł mu się przyjrzeć. Był stary, w wieku najstarszych
ludzi jakich kiedykolwiek napotkał, lecz nie wydawał się pozbawiony sił.
Przeciwnie, w jego postawie czuć było siłę i władzę, gdy zaciskał pięści
kierując swe spojrzenie na Afanasjewą. Spod jego siwych brwi strzelały pioruny.
Miał na sobie prosty polowy mundur bez żadnych oznaczeń, mimo to Gerber
natychmiast pojął kogo ma przed sobą, mimo że portrety przedstawiały go co
najmniej o dwie dekady młodszego. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na
Zabielina, a ten cofnął się widząc płonący gniew. Nic nie powiedział, nawet nie
skinął, kiedy obok generała pojawił się młody żołnierz i wyprowadził cios w
jego żołądek. Zabielin zwinął się z bólu.
-
Tolerujemy wasze metody – marszałek chwycił go za rzadkie włosy i podniósł jego
głowę – tak długo jak są one skuteczne w walce z Mrokiem. Ale podnieśliście
dłoń na oficera GRU! - Zabielin wycharczał coś w odpowiedzi, po czym marszałek
go puścił. - Mieliście jedynie sprawdzić czy nie stanowią biologicznego
zagrożenia, czy nie są tajną bronią tamtych. Co chcieliście uczynić?
-
Towarzyszu marszałku – Zabielin się uniósł. - Nie zabiję ich, ale będą nieco
okaleczeni! Bez eksperymentów na żywej tkance nie udzielę pełnych odpowiedzi!
Działam jedynie dla dobra Związku…
- Nie
wątpię – przerwał mu marszałek. - Ale jeśli nie zamilkniecie będziecie dalej
mogli działać wyłącznie tam, gdzie szkoda posyłać nawet zeków. A zatem
odpowiedzcie, czy oni stanowią zagrożenie?
- Bez
pełnych badań…
- Tak czy
nie? - rzekł z naciskiem marszałek. Wciąż płonął w nim gniew.
- Zdezynfekowaliśmy
ich, towarzyszu marszałku – włączył się stojący obok męzczyzna o skośnych
oczach. - Nie mają w tej chwili śladów żadnych znanych nam bakterii, brak
czynników łysenkogennych za wyjątkiem sami… kobie… towarzysz pułkownik. Ten
drugi ma krew i tkanki w porządku, wyniki w normie.
- Nawet
za bardzo w normie, Hakamada – rzekł Zabielin. - Coś jest nie tak. Widzę, że
postanowiliście zająć moje miejsce, ale nie dostrzegacie oczywistego. Jest zbyt
zdrowy.
- A więc
jest niebezpieczny? - marszałek spoglądał teraz na Gerbera, który stanął prosto
nie kryjąc swej nagości.
- Mam
wiadomość dla Stawki, towarzyszu marszałku – powiedział.
- Wiemy!
- warknął ostrzegawczo mężczyzna. - Nie odzywajcie się nie pytani – wciąż
widoczny był w nim gniew. Kolejne słowa skierował do Zabielina. - Czy zarażają
czymś?
- Nic mi
o tym nie wiadomo – odparł tamten po chwili.
- Zapytam
wprost – czy są nosicielami Mroku lub czegoś innego?
- Nie
potrafię odpowiedzieć z całkowitą pewnością.
- To
lepiej bądźcie pewni.
- Pewny
będę gdy przepuszczę ich krew i tkanki przez wirówkę miczurinowską – Zabielin
się zirytował. - Analiza czynników łysenkogennych potrwa kilka godzin.
- Nie
mamy na to czasu.
- Jestem
pewny – zmienił nagle front Zabielin i spojrzał z wyzwaniem na starego
żołnierza.
- Dobrze
– powiedział marszałek nie tracąc pewności siebie. - Schodzę tam – popatrzył na
stojącego obok niego młodego mężczyznę. Teraz Gerber dostrzegł, że na polowym
stroju tamten ma oznaki specnazu. - Jeżeli nie wrócę, bądź coś mi się stanie…
lub zacznę się zmieniać… nawet po upływie wielu godzin... niech towarzysz
akademik umiera przykładnie i powoli.
-
Towarzyszu marszałku! - podskoczył Zabielin.
- Dajecie
gwarancję?
- Ja nie
daję – powiedział po chwili Hakemada. - Co prawda Mrok nie zaraża poprzez
chwilowy kontakt, potrzebne jest fizyczne przekazanie, wiemy to z Mińska i
Chełma, ale to na co patrzymy tutaj jest czymś nowym. Oddziaływanie nazwane
przez nas Mrokiem zmienia umysły i manifestuje się poprzez przemiany białka i
czarną pigmentację, nie mieliśmy dotąd do czynienia z fizycznymi przemianami,
jak w wypadku… towarzysz pułkownik. To jakaś gwałtowana reakcja łysenkogenna, charakterystyczna raczej dla
zony...
- Ja daję
gwarancję – przerwał Zabielin. - A Hakemada jest idiotą. Nie nadaje się do
mojego zespołu.
- Cóż,
jeden z was na pewno nie ma tu miejsca, akademiku – ostatnie słowo marszałek
wymówił z pogardą. - Zobaczymy który. - przez chwilę wyraźnie się wahał, po
czym zniknął sprzed oczu Gerbera. Na górze pozotało jedynie dwóch naukowców i
wpatrujący się w nich żołnierz specnazu. Zabielin zdawał się nie zwracać nań
uwagi.
- Dureń z
was Hakamada – oznajmił. - Transformacja łysenkowska zachodzi wyłącznie pod
wpływem czynników zewnętrznych, a tu ich nie ma. Oni sami ich nie stanowią, nie
emitują promieniowania, nie ma śladu oddziaływania, które nasila się w zonie.
Nie sprawdziliście odczytów Geigera- Petroszyna, prawda?
- Są
podwyższone – zaperzył się Hakemada.
- Nie na
tyle, aby miało to znaczenie. Pobędziemy tu jeszcze trochę i nasze odczyty będą
także podwyższone. I co z tego wynika? Że mieli do czynienia z ciemną energią –
burknął Zabielin. - A skoro Warszawa i ten obszar dawnej zony południowej
stanowi jej źródło i przesyła ją w kosmos, to chyba logiczne, że muszą nosić ją
w sobie. Nie Hakemada, byli poddani oddziaływaniu Mroku, ale nie przenoszą go.
Nie zarażą nim, wiemy to dzięki badaniom zakażonych. Potrzebny był czynnik
infekujący, ale nie przenosił się drogą powietrzną.
- Nie
wiemy czy nie jest latentny – bronił się tamten.
-
Zastanówcie się, towarzyszu – powiedział spokojnie Zabielin. - Gdyby mieli być
jakimś zagrożeniem, które się skrywa przed nami, potrzebny byłby katalizator,
aby wywołać ich przemianę. A tę skutecznie właśnie zablokowaliśmy,
załadowaliśmy im taką porcję blokerów, że inhibitor to przy nich śmieszna
zabawka. Dzięki blokerom jesteśmy już w stanie praktycznie pokonać zonę, Mrok
tym bardziej – Hakamada nie odpowiedział, więc akademik dodał: - Dyskusje z
wami stanowią stymulację dla mojego intelektu, gdy muszę wam udowadniać
oczywiste. Kiedy już zostanie rozstrzelani trudno mi będzie znaleźć godnego was
następcę.
Gerber
przestał śledzić sytuację na górze, po usłyszał dźwięk przesuwanych drzwi. Do sąsiedniego
pomieszczenia wszedł marszałek, stawiał kroki pewnie, lecz zatrzymał się i
zakasłał. Afanasjewa drgnęła i padła przed nim na kolana, zaczynając swą
tyradę, a mruczenie osiągnęło krescendo. Mężczyzna spojrzał ku górze, po czym
na nią, a Maksym nawet teraz dostrzegł, że jego gniew rośnie i potęguje się z
każdą chwilą. Kobieta wyciągnęła ku niemu swą czarną dłoń, drugą pokazała na
usta.
- Cziertow
ubliudok, sukinsyn – powiedział gwałtownie marszałek, po czym klął dalej.
Szybkim ruchem sięgnął po broń. Afanasjewa drgnęła i cofnęła się do tyłu, lecz
mężczyzna już przeładował Makarowa. Momentalnie oddał trzy strzały, jeden po
drugim prosto w jej głowę. Ta poleciała do tyłu, a Maksym odskoczył, gdy na
szybie rozbryzła się krew. Była czerwona. Ciało kobiety przez chwilę trwało
nieruchomo, po czym opadło na podłogę. Marszałek stanął nad nią, po czym
ponownie pociągnął za spust i wpakował jej w głowę kolejne pociski, aż zamek
pistoletu odskoczył do tyłu, gdy w magazynku wyczerpały się naboje. Opuścił
dymiącą lufę i przyglądał się ciału.
-
Towarzyszu marszałku! - rozległ się po dłuższej chwili głos Zabielina.- Ja
protestuję, to niepowetowana…
- Co
robicie? - warknął marszałek, spoglądając ku górze. - Wy będziecie następni,
gwarantuję wam, za to, co chcieliście zrobić oficer Akwarium, dla was nawet
naboju szkoda! - gniew wyraźnie go rozsadzał.
- Teraz jest
wolna – powiedział nagle Gerber, wbrew sobie. Marszałek spojrzał nań szybko, w
jego oczach szalały płomienie.
- Co
powiedzieliście? - rzucił gniewnie. Maksym przełknął ślinę.
- Kiedy
jej to zrobił, powiedział że w ten sposób zostanie wyzwolona – powiedział. - Że
wkrótce to zrozumiem. I już wiem, jaką wolność miał na myśli – po czym pomyślał
gorzko, że dociera do niego, co mężczyzna miał na myśli, mówiąc iż jego czeka
los będący przeciwieństwem Afanasjewej. Był uleczony, więc żył. Wśród swoich. I
wolał nawet się nie zastanawiać co go czeka.
Marszałek
wysłuchał jego słów, po czym odbił zamek, który powrócił w poprzednią pozycję.
Oddał suchy strzał w podłogę, a broń schował do kabury.
- Czarna
ręka u oficera GRU – powiedział powoli. - Doskonale wiedział, że zrozumiemy.
Zatem on także zna tę historię. Więc chce bawić się z nami… wiedział jak
zareagujemy, ale teraz sam się zdradził – wyraźnie się nad czymś zastanawiał. -
Macie wiadomość dla Stawki, towarzyszu sierżancie Maksymie Gerber? - wbił w
niego wzrok.
- Tak
jest, towarzyszu marszałku – Gerber wyprężył się pod wpływem spojrzenia. Nawet nie próbował patrzeć
tamtemu w oczy. Spuścił głowę i stał, zapominając o swej nagości. - Powiedział…
-
Milczcie, nie pytani – przerwał tamten. - Wiecie kim jestem?
Gerber pokiwał
głową.
- Wy
jesteście bohaterem Komunistycznego Związku… - na chwilę się zająknął. - Tak,
wiem. Marszałek Związku Radzieckiego Iwan Aleksandrowicz Sierow, odznaczony
sześciokrotnie…
- Tak,
tak – przerwał mu Sierow. - Gwiazda Bohatera, Ordery Lenina, Stalina, Suworowa…
przestańcie pieprzyć. Powiedzcie mi jedno, rozmawialiście z nim. Powiedział wam
kim jest? Znacie jego imię?
- Tak,
towarzyszu marszałku – odrzekł po chwili wahania Gerber. Zapadła krępująca
cisza, więc dodał: - Posłał mnie z towarzyszką pułkownik, abym powiedział, że…
- Dość –
uciął Sierow. - Ma zatem kolejną wiadomość? Do Stawki?
- Ta
wiadomość… - Gerber nie wiedział przez chwilę co powiedzieć. - Myślę, że chciał
aby Stawka przekazała ją…
- Nie
myślcie! - przerwał Sierow. - Jesteście radzieckim żołnierzem! To zakazane i
karalne! - przez chwilę wyraźnie widać było, że się zastanawia. - W takim
razie, chodźcie. Będziecie mieli okazję powiedzieć z czym was… posłano.
-
Towarzyszu marszałku – zaczął Gerber. - Ja… to wy powinniście usłyszeć te
słowa.
- Ja? -
Sierow pokręcił głową. - Skoro ma ich wysłuchać główne dowództwo, to tak się
stanie. Sami przekażecie te słowa. Bezpośrednio.
- Stawka
jest tutaj? - Gerber nagle pojął, że Sierow nie ma na myśli przekazu drogą
radiową. Główne dowództwo Armii Czerwonej, odpowiedzialne za wojnę prowadzoną
przez Związek przybyło do Warszawy. Była tu cała generalicja i wszyscy
marszałkowie, sztab wojenny dowodzący potęgą wojenną komunistycznej rewolucji.
Nie był w stanie ogarnąć tego myślą, jeśli słowa Sierowa były prawdą, Stawka
przybyła tu z Moskwy, zaś Warszawa… zatem Warszawa stała się najważniejszym
frontem wojny. Ważniejszym od imperializmu i maoizmu.
- Dajcie
mu mundur – polecił Sierow, odwracając się. - Natychmiast.
- Tak
jest, towarzyszu marszałku – rozległ się głos Zabielina. Widział zachowanie
Sierowa i tym razem nie próbował się z nim spierać. - Co do ciała towarzysz
pułkownik…
- To
pusta skorupa – powiedział Sierow. - Możecie sobie je zabrać – zawiesił głos. -
Miał skurwysyn rację – mruknął. - Jest już wolna. Akwarium… dba o swoich –
spojrzał na Gerbera. - Pośpieszcie się. Nie zamierzam czekać – po tych słowach
wyszedł.
Maksym
nadal stał jak skamieniały. Iwan Aleksandrowicz Sierow, najbardziej tajemniczy
i enigmatyczny z dowódców Związku Komunistycznych Republik Radzieckich. Jeden z
dwóch marszałków, jacy pozostali po śmierci Olega Pieńkowskiego. Człowiek,
który stłumił bunt Polaków i Węgrów przy użyciu bomb atomowych. Szef Gławnoje
Razwiedywatielnoje Uprawlenije. GRU. Myśli galopowały niczym szalone, gdy do
jego świadomości docierało z kim właśnie się spotkał. Z człowiekiem, którego
widziało niewielu, pojawiającego się z rzadka na oficjalnych portretach. Nie
będącego dowódcą korpusów wojennych, nie należącego do generalskiego sztabu
Stawki, jednak noszącego stopień marszałka, choć nie podlegały mu bezpośrednio
żaden korpus, ani zgrupowanie armii. Drugiego najpotężniejszego człowieka w
Związku Komunistycznych Republik Radzieckich, prawą rękę Przewodnika Narodów,
jego oczy i uszy, najwierniejszego towarzysza komunistycznej rewolucji.
Będącego wolą samego Berii. Nagle Gerbera przeszedł dreszcz. Sierow był tutaj,
posłany by zrealizowac żelazną wolę przywódcy komunizmu. Podobnie jak wówczas
gdy przybył na Węgry i gdy pomagając Rokossowskiemu polecił użyć bomb atomowych
by stłumić powstanie Polaków. I w ten sposób przywrócił Polskę na drogę
komunizmu. A skoro był tutaj…
- Szlag –
mruknął do siebie Gerber. Konsekwencje były oczywiste i całkowicie go
przerastały. Przybył tu najbardziej zaufany człowiek Berii i Stawka, do tego
oddziały specnazu, z pociągi zwoziły kolejne.
Drzwi
rozsunęły się i odziany w biały kitel naukowiec rzucił mu mundur. Maksym
stwierdził, iż jest on czysty i świeżo wykrochmalony, a sztywny kołnierzyk
kontrastuje z polowym strojem. Założył go jednak dość szybko, przyglądając się
w spokoju swemu nagiemu i zaczerwienionemu ciału. Nie miał nawet ani jednej
blizny, po ranach zadanych mu przez Arkuszyna nie było nawet śladu. Nie czuł
także bólu. Przymknął na chwilę oczy zastanawiając się nad całą sytuacją, lecz
nie widział z niej żadnego wyjścia. Żył, to było najważniejsze. Pytanie jak
jeszcze długo?
Założył
mundur, starając się nie zwracać uwagi na to, jak bardzo drapie jego skórę. Nie
było na nim żadnych dystynkcji. Zawiązał buty, po czym wstał, wiedząc iż ktoś
taki jak marszałek Sierow nie jest osobą, która powinna czekać. Tamten stał na
zewnątrz, paląc papierosa, spoglądając w kierunku fioletowego horyzontu, stojąc
lekko przygarbiony. Dopiero teraz Gerber ujrzał jaki jest on stary i wiotki,
nawet jeśli nie sprawiał takiego wrażenia. Jednak w świetle dziennym jego wiek
był aż nadto widoczny, choć Sierow zdawał się nie być złamany upływem czasu.
Lecz spoglądając na jego sylwetkę Maksym nie miał pojęcia jak znalazł w sobie
siłę, by uderzyć Zabielina, bowiem wyglądał jakby miał się za chwilę
przewrócić. Były to jednak wyłącznie pozory, bo gdy tylko Sierow spojrzał w
jego kierunku, Gerber natychmiast zobaczył w jego wzroku potęgę i władzę
należącą do kogoś w pełni panującego nad sytuacją. Sierow rzucił gniewnie
papierosa pod nogi stojących obok niego dwóch zołnierzy specnazu. W
przeciwieństwie do nich nie miał kamizelki taktycznej, na jego polowym mundurze
nie było żadnych oznaczeń.
- Idziemy
– rzucił krótko.
Gerber
podążył za nim, zwracając uwagę, iż dwaj desantowcy przyglądają mu się uważnie,
gotowi zareagować na najmniejszy sygnał zagrożenia mogący płynąć z jego strony.
Skierowali się do zaparkowanego łazika, pojazdu zwiadowczego jakiego Maksym już
dawno nie widział na Dzikich Polach. Niewielkiego pojazdu zwiadowczego,
pozbawionego kabiny i osłony pancerza, za to rozwijającego znaczną prędkość.
Kierowca grzał silnik, obok niego siedział żołnierz z insygniami pułkownika
GRU, rozmawiający przez słuchawkę. Pojazd wyposażono w długą antenę, zatem
musiał stanowić ruchomy punkt łączności. Tyle przemknęło Gerberowi przez myśl,
nim Sierow wskazał mu miejsce w drugim rzędzie, gdzie sam się powoli wgramolił,
raz jeszcze sprawiając wrażenie, iż jest stary i zmęczony. Lecz gdy się odezwał
w jego głosie nie było słychać śladu znużenia.
- No, co
tym razem? - zapytał wyraźnie poirytowany.
- Na
północ od nas tworzą się zmienne, towarzyszu marszałku – poinformował
pułkownik.
- Jakiego
rodzaju?
- Podnosi
się powoli temperatura.
- To nie
przypadek – mruknął Sierow, po czym popatrzył na Gerbera. - Nasz wspólny
przyjaciel zdaje się pokazuje co potrafi. Czy grupa Panczermina jest gotowa? -
pytanie skierował do oficera GRU.
- Generał
Maksymow polecił przygotować się do odparcia ataku wrogiej fizyki – odparł
tamten. - Korpus gwardyjski rozstawia urządzenia – pułkownik nadal trzymał
słuchawkę przy uchu.
- Więc
kontrrewolucja nieco się zdziwi – rzekł Sierow. - Coś jeszcze?
- Form
się również koncentracja zaburzeń stałej przestrzeni na kierunku
północ-północny zachód.
-
Maoiści, jak pięknie – powiedział marszałek. - A twory już są? Rozpoczęli atak
kombinowany, czy dopiero się przygotowują?
- Jeszcze
nie, towarzyszu.
-
Niebawem, niebawem… ruszamy do lokomotywy – polecił Sierow, po czym znowu
spojrzał na Maksyma. - Wasza Dziewiąta Kompania zapisze dzisiaj piękną kartę.
Ci, którzy przetrwają zostaną bohaterami Sojuza. Choć będzie ich niewielu…
Zakładam, iż Golenko straci 80% swego stanu… Szokuje was to, towarzyszu
sierżancie?
- Zginą
za chwałę komunistycznej rewolucji, towarzyszu marszałku – Gerber odnalazł
właściwe słowa.
- Nie
pierdolcie – stwierdził Sierow bez owijania w bawełnę. - Coś wam wyjaśnię,
zostaniemy zaatakowani. Uderzą na nas przeważające siły przeciwnika, aby zmusić
nas do odwrotu. Ale my utrzymamy tę pozycję, do czasu przybycia sił pancernych,
desantowych i piechoty, które zmierzają ku nam ze Wschodu. A w pierwszej linii
walczyć będzie Druga Armia, która weźmie na siebie ciężar uderzenia… i wytrzyma
go, do czasu nadejścia posiłków. Wiecie dlaczego? Bo ja tak mówię!
Ruszyli,
samochód powoli potoczył się przez pierścienie ochrony, przez błoto, a dwaj
specnazowcy wskoczyli i zawiśli na jego bokach. Sierow wciąż wydawał się być
rozgniewany, a Gerber wolał nie prowokować losu, czekając na spotkanie z
dowództwem frontu.
-
Towarzyszu marszałku – zaczął. - Wiadomość…
- Nie
teraz – przerwał mu Sierow. - Wydaje się wam, że mi powinniście ją przekazać?
- Tak –
przyznał Gerber. - Ona jest skierowana…
- Wiem do
kogo – powiedział Sierow. - Za kogo nas macie? Wszystkie swe wiadomości kieruje
do jednej osoby. Chyba wiecie do kogo, widzieliście nasze wojsko na krzyżach,
prawda? Wydaje się wam, że to ja powinienem usłyszeć wasze słowa?
- Możecie
przekazać je bezpośrednio do… - Maksym nie mógł zdobyć się na wymówienie
imienia tego, który był odbiorcą posłania Konwentu.
- Wasze
słowa tam trafią – uciął Sierow, po czym trącił pułkownika w ramię. - Zdaje
się, że to już? Co do chuja odpierdala Greczko? Nasze eskadry miały tu być
zdaje się pierwsze?
-
Nadlatują – powiedział spokojnie pułkownik, a Sierow wzruszył ramionami. Łazik
pokonał przestrzeń dzielącą go od czarnego pociągu, mijając krzątające się
wojsko. Gerber mógł teraz dostrzec żołnierzy kopiących okopy, szykujących się
do odparcia natarcia. Stawka czekała na uderzenie połączonych sił przeciwnika,
którego się spodziewała. Maksym patrzył na zamieszanie i krzątaninę, taksował
wzrokiem park maszynowy, stanowiska działek szykowane do boju, przez chwilę
nieoczekiwanie stwierdzając, iż chciałby znaleźć się właśnie tam, gdzie mógłby
zmierzyć się ze znanym mu przeciwnikiem. Gdyby czas dało się cofnąć, do czasów
Chełma, wczorajszego dnia, gdy życie było proste i nieskomplikowane.
Pojazd
zatrzymał się nieopodal pociągu, gdzie Sierow skinął na Gerbera. Ten wpatrywał
się w mierzące weń lufy karabinów, snajperów celujących z wieżyczek lokomotywy
miast wyszukiwać celów wokół kierujących swe SWD w jego stronę. Stawka była
dobrze strzeżona. Byli tu generałowie Maksymow, odpowiedzialny za piechotę i
Greczko, dowodzący lotnictwem Związku. Sama śmietanka Armii Czerwonej, która
przybywała by stawić czoła imperialistom, Warszawie i maoistom, wszystkim,
którzy ośmielili się rzucić jej wyzwanie.
Jakby na
potwierdzenie usłyszał narastający dźwięk, crescendo odrzutowych silników,
narastające od południowego wschodu, przebijające się przez wartot silników
motorowych. Zadarł głowę w góre, podobnie jak uczynił to Sierow i wszyscy
żołnierze. I ujrzał dziesiątki metalowych ptaków, które nagle przemknęły nad
ich głowami, zarówno Suchoje jak i Migi, pozostawiające za sobą ślad wiązki
kondensacyjnej. Nigdy nie widział takiej liczby samolotów, powiódł za nimi
wzrokiem, gdy kolejne dziesiątki odrzutowców przelatywały nad wojskiem.
- Teraz
zobaczymy kto silniejszy – powiedział towarzyszący im pułkownik.
- Nie
bądźcie durni – rzucił Sierow. - Wygra ten, kto ma wygrać.
Pierwsze
myśliwce przemknęły nad Wisłą, a z ich luków odrywać zaczęły się ciemne
kształty. Z tej odległości nie poczuł drżenia, huk usłyszał po jakimś czasie,
najpierw ujrzał wznoszący się na tle ciemnej chmury zmierzchu wiszącego nad
Warszawą metanapalmowy ogień, ogarniający miasto ognistą linią. A w jego
kierunku wciąż mknęły kolejne samoloty.
- Z
kontrewolucją się nie rozmawia – powiedział Sierow. - Do kontrrewolucji się
strzela. Za mną!
Gerber
odwrócił się w kierunku pociągu i zobaczył jak marszałek wyciąga z kabury broń
i podaje pułkownikowi. Podszedł bliżej opancerzonych żołnierzy, noszących
oznaczenia jakich Maksym nigdy wcześniej nie widział. Skierowali w jego stronę
jakieś urządzenia, po chwili opuszczając je i skinęli głowami. Sierow ruszył w
stronę pociągu, a Gerber poszedł za nim. Drzwi powoli rozsunęły się i obaj
weszli po schodkach do środka. Pancerz pojazdu miał grubość jego ramienia,
zapewne mógł wytrzymać bezpośrednie trafienie pociskiem jądrowym. Tyle zdążył
zobaczyć, nim przeszedł wąskim korytarzem, przez kilka śluz, do kolejnego
pomieszczenia. Trwało to dłuższą chwilę, gdy przemieszczał się nimi, słyszał
uruchamiane kolejne urządzenia. Domyślał się, iż względy bezpieczeństwa
sprawiają, iż trwa sprawdzanie, czy nie wnosi do sztabu Stawki ładunków
wybuchowych bądź broni.
Wreszcie
trafił do ostatniego pomieszczenia, gdzie zamiast generałów Armii Czerwonej oczekiwał go ktoś,
kogo zupełnie się nie spodziewał.
Pasta >>