czwartek, 23 marca 2023

Blask Ciemności: ISS "Deep Space"

 

ISS „DEEP SPACE”

<< Chełm

Stacja kosmiczna Sojuszu Wolnych Narodów przypominała srebrzystego pająka, niezliczone ramiona odbijały blask Słońca, chwytanego przez panele zasilające ISS. Nosiła kodową nazwę Deep Space, stanowiąc pamiątkę czasów, gdy ludzkość planowała sięgnąć ku gwiazdom, pozostawiając Ziemię komunistycznym szaleńcom i ich planom przebudowy społeczeństwa. Wiele zmieniło się od tamtych dni, a ISS stała się megastrukturą połączonych ze sobą modułów, wyniesionych ćwierć wieku temu na orbitę, patrolowanych i strzeżonych nieustannie przez liczne statki wojenne Sojuszu. Na wyświetlanej w pomieszczeniach kontrolnych siatce euklidesowej i telemetrii przestrzeni okołoziemskiej widoczne były niezliczone obiekty pozostające w ciągłym ruchu, identyfikujące się jako statki klasy Gemini, Mercury i Apollo, strzegące perymetru, zgromadzone między Ziemią a Księżycem, w ilości jakiej nigdy wcześniej Sojusz nie zebrał w jednym miejscu. Choć dzieliły je dziesiątki mil, po raz pierwszy w historii kilkadziesiąt statków zjawiło się na jednym obszarze, tworząc flotę bojową jakiej nie znały dotychczasowe dzieje podboju kosmosu. Wspomagała je niezliczona ilość dronów bojowych krążących wewnątrz obszaru kontrolowanego przez ISS, aktywnie poszukujących zagrożenia. Matematyka czekała cierpliwie na ruch przeciwnej strony, bowiem nad Europą i Azją wisiała mroczna stacja Ałmaz i jej sieć podstacji bojowych, wraz z praktycznie całą armadą statków Kosmfloty, kryjącą się za potęgą swych pancerzy, rakiet i torped jądrowych, oraz działek przeciwlotniczych NR. Lecz wszystko to było niewystarczające wobec nieznanego, ostatniej jesieni istnienia ludzkości zebrane siły nie miały najmniejszego znaczenia.

A przynajmniej takiego zdania był 59 letni mężczyzna, kroczący korytarzem prowadzącym do zamkniętej części stacji. Był wyraźnie zmęczony, od dawna nie spał, a ostatnie godziny dały mu się szczególnie we znaki. Miał siwe włosy, niedawno zapuścił brodę, nie mając czasu by się golić. Mundur miał nienagannie wyrównany i zapięty, jako przedstawiciel starej szkoły, stawiającej ponad wszystko dyscyplinę, nawet jeśli nigdy nie uważał się za żołnierza. Naszywka na ramieniu mówiła, iż jest admirałem NASW, Narodowej Agencji Kosmicznej Wojny, jednym z głównodowodzących floty Sojuszu, co sprawiało, że mijani marynarze salutowali, a on oddawał im honory, choć coraz bardziej miał wrażenie, że wszystko to jest jednym wielkim teatrem, mającym na celu zamaskowanie, iż spojrzeli prosto w oblicze niezrozumiałego, które stanęło na ich progu i zapukało do drzwi. Będąc odpowiedzialnym za pion wywiadowczo-naukowy nie miał pojęcia z czym mają do czynienia, a rozmyślanie o tym zajmowało ostatnio większość jego czasu. Jednocześnie męczyły go już biurokratycznymi gierkami, jakie natychmiast otaczający go ludzie zaczęli uprawiać, szukając winnych, sposobu ocalenia, na końcu zaś wytłumaczenia tajemnicy, która wywołała w nich lęk. Wszystkiego tego spodziewał się już tygodnie temu, gdy po raz pierwszy informował, o nadciągającym zagrożeniu, choć nie miał dokładnie pojęcia czym jest i jaką będzie miało postać. Informację tę potraktowano jako ciekawostkę, aż nagle stała się przygnębiająco realna, gdy na orbicie Jowisza coś się pojawiło.

Na razie jednak wiele oddałby za kilka godzin snu, których nie miał, podobnie jak nie miała ich jego zdaniem cała ludzkość, nawet jeśli uwikłana w beznadziejnym sparingu pomiędzy Sojuszem a Związkiem, z Kolektywem podstępnie podgryzającym nogi obu zawodnikom, nie była tego w stanie dostrzec. Przemieszczał się korytarzami, oświetlonymi czerwonym światłem alarmu DEFCON 0, jaki ogłosiła CINSPAC kilka godzin temu. Tym samym wielu dowiedziało się po raz pierwszy, że Dowództwo w Kosmosie ma stan gotowości wyższy od normalnego DEFCON 1, oznaczającego trwającą nieprzerwanie trzecią dekadę wojnę. Przestrzeń znajdowała się po drugiej stronie metalowych ścian, których nie mógł zobaczyć. W obawie przed atakiem atomowym zarówno stacji jak i statków nie wyposażano w iluminatory, jedyny jaki ISS posiadała, był szczelnie zasłonięty od chwili koncentracji wrogiej floty w przestrzeni Ałmaza, która rozpoczęła się kilka tygodni wcześniej.

Wreszcie dotarł do swojego celu, nieopodal doku, gdzie znajdowała się kajuta mężczyzny, z którym chciał się spotkać. Nie kłopotał się pukaniem, otworzył drzwi i wszedł do środka, gdzie doktor Hugh Everett, siedział ze szklanką bourbona. Admirał Edwin Eugene Aldrin usiadł na wprost i bez słowa sięgnął po butelkę, po czym pociągnął, czując jak gryzący smak na języku.

- Myślałem, że nie pijesz – powiedział odstawiając Jim Beana.

- Nigdy nie uważałem, że stanowi to problem – odparł Everett. Jego oczy były przekrwione ze zmęczenia, a twarz oświetlały liczby przesuwające się na ekranie monochromatycznego monitora. – Był taki czas, kiedy piłem dużo. Lubiłem to. Zwłaszcza po moim wystąpieniu, kiedy przedstawiłem wiele lat temu teorię kwantową, którą wszyscy fizycy odrzucili. Skoro nie mogłem być naukowcem postanowiłem żyć normalnie, nie rezygnując z tego co najlepsze. Dopiero gdy pewien komandor zrekrutował mnie do NASW, życie okazało się ciekawsze niż alkohol. Skoro zacząłem latać w kosmos musiałem także rzucić palenie… - dopił zawartość swojej szklanki. – Jak poszło? – zapytał.

Aldrin przez chwilę nie odpowiadał. Wpatrywał się w butelkę, myśląc o niej jak o nagrodzie, którą będzie mógł sobie zafundować, gdy wszystko się uspokoi. Choć to, z czym się mierzyli, przekraczało problem jakim była trwająca od dziesiątek lat wojna atomowa.

- Zapewne nie lepiej niż tobie – odpowiedział wreszcie.

- Naukowców trudno przekonać – odparł Everett. – Zwłaszcza jeśli teorie na których zbudowali swe kariery przestały obowiązywać.

- Nie bardziej niż admirałów i generałów, którzy wahają się czy nie wydać wojny totalnej konwencjonalnemu przeciwnikowi – uśmiechnął się Aldrin. Westchnął - Ostatnie godziny spędziłem na nic nie wnoszących obradach w ramach AFCOM, mam zaś wrażenie, że w ostatnich dniach dokonaliśmy w fizyce postępu, jakiego nie widzieliśmy od roku 1962.

- Cóż, wiemy trochę więcej, ale to co przybyło… przerasta na razie wszystko co dotąd widzieliśmy.

Aldrin wpatrywał się w refleksy jarzeniowego światła załamującego się w kątach prostych tworzonych przez szkło wypełnionej do połowy butelki.

- Skąd ją wziąłeś? – zapytał. – Myślałem, że zakazaliśmy jakiś czas temu wszelkich dostaw na ISS, kiedy pierwszeństwo dostały transporty uzbrojenia i zaopatrzenia.

- Dla takich rzeczy zawsze znajdzie się miejsce – wzruszył ramionami Everett, jak gdyby admirał nie miał o tym pojęcia.

- Wiem – potwierdził Aldrin. Stacja nie była w stanie wyprodukować żywności, a harmonogram regularnych rejsów został mocno okrojony, po zniszczeniu lądowiska Cape Canaveral. Lotniska rezerwowe nie zdołały jeszcze przejąć ciężaru stania się głównymi miejscami zaopatrzenia ISS, co wiązało się z relokacją logistyczną zgromadzonych zapasów. – Ale nie jesteśmy jak tamci, nie będziemy żywić się jakimiś glonami wyhodowanymi  w kosmosie. Żaden żołnierz nie będzie walczył dobrze, jedząc kiepskie pożywienie, tę lekcję przyswoiliśmy już dawno.

- A po kiepskim alkoholu?

- Znając tamtych na pewno pędzą na Ałmazie coś dużo lepszego niż nasi marines produkują tu pokątnie  – uśmiechnął się admirał. Po chwili spoważniał, a jego myśli ponownie pobiegły ku odprawie, którą niedawno opuścił.

- Jak jest źle? – zapytał Everett.

- Na moim odcinku? – żachnął się Aldrin. – Bardzo. Mamy na wprost siebie dwie floty liczące po kilkadziesiąt okrętów, których dowódcy czekają tylko by skoczyć sobie do gardeł i wreszcie dokonać tego, na co nie pozwalamy ich od lat. Prędzej czy później, któryś z incydentów stanie się czymś więcej niż tylko ruchawką. Jednocześnie nie trzeba naszych eniaków by zdawać sobie sprawę co dalej nastąpi, tamci też doskonale o tym wiedzą. Wystrzelimy wzajemnie tyle rakiet i torped, że zniszczymy znaczną część tego co wisi na orbicie, nie będzie miało znaczenia czyje statki przetrwają i otrąbią zwycięstwo, skoro nie ocaleją ani ISS ani Ałmaz. Nawet jeśli zostanie nam baza księżycowa, jonizacja na długo uniemożliwi wejście w atmosferę, impuls elektromagnetyczny po detonacji atomówek rozejdzie się po północnej hemisferze i pozbawi prądu oraz elektroniki znaczną część USA i pozostałych krajów Sojuszu. Zaś liczba szczątków jaka pozostaną po tej bitwie spowoduje efekt Kesslera, gdy będą zderzać się ze sobą i wprawiać we wzajemny ruch, tworząc efekt łańcuchowy. Doprowadzą do ognistego deszczu spadającego na Ziemię, nawet jeśli nie wysterylizują powierzchni i spłoną w większości po drodze, na pewno podniosą temperaturę atmosfery, będzie jeszcze gorzej niż w 1962 roku, gdy zmieniliśmy niechcący orbitę.

- Właśnie to przyszło mi na myśl, już raz to zrobiliśmy – wtrącił Everett, lecz Aldrin go nie słyszał.

- Nie wiem co powstrzymuje tamtych – powiedział. – Świadomość tego samego, czy też wyczekiwanie na ruch Kolektywu.

- Nadal nic?

- Problemem jest to, że nie zachowują się logicznie! – warknął admirał. – Jako maoiści działali niezrozumiale, ale byliśmy w stanie dostrzec pewną zasadę w ich posunięciach, płynącą z chińskiej kultury. Z ich tradycją czekania i atakowania znienacka byliśmy w stanie zrozumieć metodę w szaleństwie ataku na Syberię, czy wcześniej na subkontynent indyjski, gdzie wymienialiśmy ciosy ze Związkiem. Nawet dopóki na ich czele stał ten szaleniec Mao, który kazał poświęcać im swe życia, byliśmy w stanie coś pojąć. Od kiedy stali się kolektywną więzią ich zachowania są coraz bardziej niepojęte.

- To znaczy? – Everett bawił się szklanką, która była prawie pusta.

- Wywołali swoimi mikroanomaliami grawitacyjnymi huragan, który zniszczył Cape Canaveral – przypomniał Aldrin. – Kolejnym logicznym ruchem byłoby zniszczenie w podobny sposób lądowisk w Gujanie i na Bataan, ale oni zamiast tego woleli zaatakować tamtych w Iranie. Związek nie bawił się w półśrodki takie jak nasze bombardowania wybrzeży Chin i przywalił im kilkunastoma atomówkami… zresztą po co ja mówię, sam o tym wiesz – pokręcił głową. – Rzecz w tym, że czekamy tu na orbicie, aż postanowią otworzyć anomalie grawitacyjną i zniszczyć jednym ruchem dwie floty usiłujące skoczyć sobie do oczu, jedną upojoną sukcesem niedawnego pokonania najnowocześniejszego statku przeciwnika, druga pałającą żądzą odwetu za powyższe. Tymczasem atak nie nadchodzi, a Kolektyw pojawia się w nieznany sposób w Europie, na terenie zniszczonych Niemiec, po czym znika, wykorzystując te swoje przebicia czasoprzestrzeni. Nie wiemy gdzie są, z Chin zniknęli gdy zaczęliśmy bombardować wybrzeże, a Związek atakować od strony Ussuri. To wszystko nie ma sensu.

- Nie tylko to – zauważył Everett.

- Zgadza się – Aldrin spojrzał na niego z błyskiem w oku. – Sytuacji nie ułatwia fakt, że w Układzie Słonecznym pojawiło się coś niepojętego i niezrozumiałego. Wojskowi nie lubią tego czego nie rozumieją, kolejkuje im się to dość wysoko w priorytecie wróg. I to taki, którego należy jak najszybciej zniszczyć, nim pokaże na co go stać.

- Nie mówisz jak wojskowy – zauważył Everett. – Nie to spodziewałbym się usłyszeć od admirała NASW.

- Nie jestem wojskowym. Ukończyłem MIT i chciałem badać kosmos – przypomniał Aldrin. – To nie moja wina, że ktoś postanowił mi to spieprzyć – zabębnił palcami o blat. – To strach – powiedział. – Jego naprawdę się boję. Nikt tego nie przyzna, bo wszyscy udają, że wszystko jest pod kontrolą, gdy dwie floty szczerzą swe kły, ale tym co w tej chwili kieruje wszystkimi jest strach. Na naszym progu pojawiło się coś niepojętego i kieruje się w naszą stronę.

- Nadal nie wiem co to jest – odparł Everett.

- Może Sagan ze swoim zespołem coś wymyśli.

- Sagan to wariat.

– Ale coraz więcej osób go słucha. Niedługo przekona kogoś na dole i tu na górze, że to co zmierza ku nam, jest obcą inteligencją.

- Byłoby to eleganckie rozwiązanie – powiedział z udawanym spokojem Everett. – Choć to trochę jak z kotem Shroedingera. Wiemy, że tamto coś nie może być czymś naturalnym, ale jednocześnie nie stwierdziliśmy tego empirycznie.

- Wspaniale uogólnienie.

- Phaetony dotrą do tego… obiektu w ciągu najbliższych godzin. Wtedy wraz z Saganem i nam podobnymi rzucimy się na te dane, zaczniemy je interpretować i oczywiście nie osiągniemy żadnego konsensusu.

- To właśnie w tobie lubię – powiedział admirał. – Ten brak wiary we własne możliwości, z jednoczesnym przekonaniem, że masz rację.

- To realizm.

- Nie potrafisz pójść na kompromis, więc zapewne dlatego nie przekonałeś nikogo do tego, co zawarłeś w raporcie.

- Myślałem, że czytasz te raporty niezbyt uważnie, zwłaszcza gdy były skierowane do naukowców i nie tyczyły się ściśle NASW.

- Zgadza się – przyznał Aldrin. – Ale nawet jeśli nie był przeznaczony dla mnie, był dość udaną próbą wyjaśnienia tego co dzieje się wokół nas. Dziś w trakcie dyskusji z kolegium połączonych sztabów zbyt często powoływałem się na to co napisałeś, nawet jeśli nie miałem kiedy przeczytać go w całości i dowodziłem, że to, co jest naszym prawdziwym problemem, to nie okręty Związku, Kolektyw łamiący czasoprzestrzeń i zasady fizyki, ani też pochłaniający światło i energię obiekt, który pojawił się znikąd w Układzie Słonecznym, a następne ruszył w kierunku Ziemi, lecz wiążące wszystko w całość ciemne materie. Które tak się składa odkrył mój dobry przyjaciel doktor Hugh Everett – powiedział admirał. – Więc  prędzej czy później ktoś przeczyta twój raport i zacznie mi zadawać pytania, a ja jestem zbyt zmęczony by się nad tym pochylić.

Everett chrząknął.

- Nie odkryłem ciemnych materii, to robocza nazwa dla oddziaływań, które zmieniły zasady rządzące naszym wszechświatem.

Rozległ się dźwięk otwieranej grodzi, a do środka wkroczyła trzydziestoletnia kobieta o blond włosach i niebieskich oczach, nosząca mundur NASW, z naszywkami komandora. Na widok admirała trzymającego butelkę na chwilę zamarła, po czym zamknęła za sobą drzwi.

- Proszę siąść, Hoener – powiedział Aldrin. – Czekaliśmy tylko na panią.

Zajęła ostatnie wolne miejsce przy stole, podobnie jak on przymocowane śrubami do podłoża, aby nie uniosły się w powietrze w przypadku awarii systemu sztucznej grawitacji. Na blacie położyła teczkę, którą ze sobą przyniosła i spojrzała pytająco na admirała.

- To nieformalna odprawa – mruknął do niej Everett, choć wiedział, iż nie zdoła przebić się przez zachowawczość kobiety. Nie odpowiedziała, czekając na to co powie admirał.

- Teraz kiedy mam już mojego doradcę naukowego i szefa pionu wywiadowczego na miejscu możemy zaczynać – powiedział Aldrin. Odsunął od siebie butelkę w kierunku Everetta. Ten nawet nie próbował proponować Austriaczce napoju wiedząc, iż odmówi. Admirał popatrzył w kierunku naukowca. – A więc? Podtrzymujesz swoją tezę?

Everett pokiwał głową.

- Nasz świat się rozpada – powiedział. – Odpowiada za to oddziaływanie siły, którą nazwałem ciemną materią, jaka pojawiła się w roku 1962, gdy wybuchła wojna jądrowa. Kiedy skończyły się nam rakiety jądrowe, a tamci wyszli ze swych bunkrów i ruszyli na Europę Zachodnią, zestrzeliliśmy meteoryty. Jeśli to co mówią nasi… goście jest prawdą, wraz z nimi przybyło coś jeszcze, co zderzyło się z powierzchnią i zniszczyło czasoprzestrzeń i fizykę.

- Powoli – przerwał Aldrin. – Muszę sobie to wszystko jeszcze raz ułożyć. Bardzo dobry ten bourbon.

- Tak naprawdę to jeszcze ze starych zapasów. Doskonały na koniec świata.

- Zgadza się. A teraz mów. Ustaliłeś skąd się wzięły te meteoryty?

- Z pasa Kuipera – powiedział Everett. – Tyle byłem w stanie stwierdzić przeglądając stare zapisy, z czasów kiedy NASW nosiła jeszcze nazwę NASA i nie zajmowała się wojną. Badaliśmy wtedy kosmos i szło nam nieźle, podczas gdy tamci utknęli w budowie komunizmu. Posłaliśmy na orbitę pierwszego człowieka, potem lądowaliśmy na księżycu i zaczęliśmy budować bazę. A następnie sprowokowaliśmy tamtych umieszczając na orbicie pociski międzykontynentalne.

- Nie uważam, żeby była to prowokacja – wtrąciła się Hoener. – Raczej racjonalne działanie, po tym co uczynili tamci.

- A tak, kiedy na Węgrzech i w Polsce wybuchły powstania w roku 1956 nie bawili się w półśrodki i użyli bomb atomowych.

- Historię polityczną znam nie gorzej od pani – mruknął Aldrin. – Ale proszę, Hugh, powtórz wszystko raz jeszcze, skoro układa ci to wszystko w całość.

- Historia jest zbyt powiązana z tym co się wydarzyło – przypomniał Everett. – Rzecz w tym, że po tym jak zrzucili swoje bomby, powstały strefy zwiększonego promieniowania. Miało to także inny skutek na który nie zwróciliśmy uwagi, skupieni na naszym amerykańskim stylu życia, rock and rollu i szybkich samochodach. My konsumowaliśmy, tamci wkopywali się pod ziemię. Wybudowali bunkry i całe podziemne miasta, jak choćby Warszawę. Sieć tuneli metra, która stała się samowystarczalną społecznością powiązanych tuneli. To im się przydało, kiedy Beria zlikwidował państwa i ogłosił powstanie Związku Komunistycznych Republik Radzieckich. Reszta była kwestią czasu, wymanewrował nas i okazało się, ze na Kubie znajdują się rakiety, które przygotował do odpalenia. Wiecie co się wydarzyło, po tym jak generał Le May przekonał prezydenta Nixona, żeby uderzyć prewencyjnie na Kubę i pozbyliśmy się zagrożenia przy użyciu bomby atomowej rozpętało się piekło – naukowiec zrobił przerwę by się napić. – Pamiętacie ten czas? Pani zapewne nie Hoener, była pani zbyt młoda.

- Budowałem wtedy bazę księżycową – mruknął Aldrin. – Z naszej perspektywy nie wyglądało to dobrze. Wyglądało na to, że na dole nikt nie przetrwa – przed oczami stanął mu znowu ten czas, kiedy na ciemnej stronie Luny nie mieli żadnego kontaktu z Ziemią, łączność radiowa zamilkła wskutek jonizacji atmosfery, a oni mogli jedynie dzięki kilku satelitom obserwować stający w płomieniach glob, niszczoną Europę i Alaskę. Te godziny niepewności, kiedy wydawać się mogło, że jedynie oni przetrwali spośród ludzkości, skazani na powolną zagładę z ograniczonymi zapasami. W czasach gdy nie mieli jeszcze sztucznej grawitacji, hydroponii, dronów i sieci matematycznych, a psujący się ciągle eniak działał dzięki użyciu FORTRANA. Czasy pełne lęku i strachu, które teraz wydawały mu się tak bardzo niewinne.

- Rzecz w tym, że obie strony odpaliły rakiety, wtedy nie mieliśmy ich jeszcze tak dużo, więc kiedy się skończyły sięgnęliśmy po bomby. W ten sposób spopieliliśmy środkową Europę nim wojna rozpoczęła się na dobre, Niemcy przestały istnieć a wraz z nimi nasze oddziały na granicach i ich oddziały we Wschodniej Komunistycznej Republice – mówił dalej Everett. – Uderzyli na wszystkich innych frontach, w Turcji, Azji i na Alasce, Palestynę zbombardowali trzykrotnie by mieć pewność, że stała się kupką radioaktywnego popiołu. A potem świat pokrył kurz i grzyb atomowych eksplozji, wiatry rozniosły promieniowanie, Le May otrąbił sukces, choć nie udało mu się walnąć ani jedną atomówką w ścisły teren Rosji, tak był zajęty powstrzymywaniem przemarszu Armii Czerwonej na Zachód i niszczeniem środkowej Europy, żeby odciąć im trasę ataku. Stare plany okazały się nic nie warte, skoro z powodu poprzednich nuklearnych uderzeń zbudowali swe schrony. Zamiast w miasta atakowaliśmy więc strategiczne obiekty. Austria też w dużej mierze dostała, moje wyrazy współczucia Hoener. Potem okazało się, że Armia Czerwona dopiero ruszyła. Wylazła z tych swoich bunkrów, tuneli i okopów i okazało się, że Beria zastawił pułapkę. Poświęcił część swoich ludzi, najczęściej pognanych z łagrów, których przebrał w mundury, czołgi z tektury i tak dalej, te fabryki, drogi i obiekty strategiczne to była lipa, bo wszystko przenieśli pod ziemię, urządził nam maskirowkę. Ich armia w przeciwieństwie do naszej została w dużej mierze nietknięta dzięki tym schronom które wyryli przez te wszystkie lata w ziemi, czekając na nasz atak. Opłaciło się, szli przez zniszczone wybuchami nuklearnymi wybuchami ziemie po zwycięstwo, wtedy Le May albo ktoś z jego sztabu zaczął ostrzeliwać przecinający orbitę Ziemi sznur meteorytów.

- O ile mi wiadomo to do meteorytów zaczęli strzelać jako pierwsi tamci – zaznaczyła Hoener. Everett przyjrzał się jej przeciągle.

- Niby z wywiadu, a kupuje pani oficjalne bajki – westchnął. – Nie jestem jeszcze zbyt pijany? Dobrze. Nieważne kto zaczął, grunt że my mieliśmy zadekowane rakiety na orbicie, tamci jak się okazało ukryli kilka ICBMów. Wkrótce strzelali wszyscy. I tu dochodzimy do tego co nas interesuje. Niestety, wszystkie rejestry trafił szlag, po tym jak jonizacja skoczyła powyżej normy, więc wiemy jedynie, że nadleciały od strony wspomnianego pasa Kuipera. To poza pani jurysdykcją Hoener, pas Edgewortha-Kuipera zaczyna się jakieś 30 klików od słońca, za orbitą Neptuna. Tam gdzie kończy się zakres naszej penetracji fotonowej. Są tam planetoidy, planety karłowate i ostatnia planeta w Układzie Słonecznym, czyli Pluton. Generalnie metan, amoniak i woda. Stąd wiem, że meteoryty, które nas interesują nie nadleciały stamtąd, przecięły jedynie pas Kuipera.

- To nowa informacja – Adlrin drgnął.

- Cały czas analizuję informacje – odparł Everett. – Mieliśmy to wszystko, tylko nikt tego nie połączył. Nie wiem z czego zbudowane były te meteoryty, ale generowały dziwne odczyty. Nie wykryto pozostałości w postaci pierwiastków o których mówię, generalnie potem trudno było już cokolwiek znaleźć. Bo z wielkim hukiem uderzyły w powierzchnię. Po tym jak zestrzeliliśmy je prosto w Europę, czy też jeśli pani woli, Hoener, zestrzelili sobie je na głowę tamci. I wyparowali, gdy ognisty deszcz wysterylizował wszystko, spalił roślinność, a chmury na lata przesłoniły nam widok. Zaś meteoryty uderzając o ziemię spowodowały wyrwę w strukturze rzeczywistości, jak tłumaczył nam jeden z naszych gości. O ile były to meteoryty.

- Proszę, nie powtarzaj bełkotu saganistów, że obca forma życia przybyła zamaskowana jako kawałek skały – prychnął Aldrin.

- Ta koncepcja jest intrygująca, choć oczywiście Sagan operuje w przestrzeni pozbawionej empirycznych dowodów. W tym wypadku miałem jednak na myśli, że nie do końca były to zwykłe meteoryty, choć odczyty nie pokazują aby zmieniały kurs, bądź zachowywały się atypowo. Na radarze zachował się piękny obraz jednego z fragmentów skały, przelatującej nieopodal waszej bazy. Nie wiem skąd pochodziła, ale sądzę że przebyła daleką drogę nim tu dotarła, co ciekawe nie wpadając przy tym w pole grawitacyjne żadnych obiektów. A my zrzuciliśmy ją wraz z jej podobnymi na Europę. Poszło falami, na Polskę na północ od Warszawy, gdzie w środku kraju pojawił się uskok w płycie tektonicznej, nie wiem czy wskutek wybuchów bomb czy dopiero gdy spadł na nich ognisty deszcz. Potem za Poznań, na Niemcy. I wreszcie na południe od Warszawy. A następnie zapadła cisza, ich oddziały spłonęły lub się ukryły, otrąbiliśmy powstrzymanie wroga, choć wciąż walczyliśmy w Indiach, a jeszcze do tego Mao wpadł na genialny pomysł, atakując nas i ich. Generalnie wojna była daleko, Europa aż do Renu zniszczona, ale powstrzymaliśmy ich. Tak przynajmniej nam się wówczas wydawało.

Zapadła chwila ciszy, którą wykorzystał Aldrin.

- Zdecydowanie wolę kiedy mówisz o fizyce – powiedział. – Nieco mniej w tym cynizmu.

- Do fizyki właśnie przechodzę – odparł Everett. – Cała reszta to mój sposób radzenia sobie ze zmęczeniem i faktem, że dopiero ćwierć wieku później odkryliśmy, że rozpoczął się wówczas proces prowadzący do zagłady świata… czy też wszechświata, zależy jak na to spojrzeć.

- Daleko idące wnioski – mruknęła Hoener. – Z powodu meteorytów?

- One były jedną częścią tego procesu – odpowiedział. – Co by było, gdybyśmy nie zaczęli zbiorczo do nich strzelać? Nie wiem. Ale empirycznie nie podważalnym faktem jest, że rozpoczęły długotrwały proces zmian podstaw funkcjonowania naszej rzeczywistości.

- Zapytam raz jeszcze skąd przybyły? – nacisnął Aldrin. – Zdaje się, że miałeś wiedzieć coś więcej, niż tylko fakt, że przecięły Pas Kuipera po tym jak wleciały do Układu Słonecznego.

- Sieć nie wyliczy tego nie mając żadnych danych. Jeśli wyrysuję linię prostą znajdziemy się daleko poza Drogą Mleczną. Trasa ta nie uwzględni jednak odchyleń grawitacji, ani faktu, iż po drodze obowiązywać może inna fizyka. A takich danych po prostu nie mam, wolałbym więc uniknąć znalezienia się w miejscu, gdzie harcują teoretyczne myszy – chrząknął. – Wbrew temu co o mnie mówią, wszystko o czym tu mówię, jest kwestią naukową.

- Wiem o tym.

- Mówiłem do Hoener. Nie kryje od początku swojego sceptycyzmu.

- Bez obrazy panie Everett, ale o ile się orientuję, to chyba tylko jedna z teorii. Słyszałam także inną, iż doprowadziły do tego eksplozje nuklearne, które rozerwały kwantową strukturę rzeczywistości. O ile pamiętam jest to powszechnie przyjęte wytłumaczenie.

- Nie znaczy, że słuszne. Wie pani, Hoener, w nauce często pewne podstawy uznajemy za świętości, a im bardziej uznany autorytet je firmuje, tym stają się bardziej niepodważalne. Fakt, iż Bohr nie uznał mojej interpretacji funkcji falowej…

- Nie – przerwał Aldrin. – Nie wracajmy do teorii wielu światów. Ani do obowiązującej interpretacji kopenhaskiej. Niczego tu nie rozważamy. Skupiamy się na jednym modelu.

- Na dwóch modelach – odparł Everett. – Bo od dnia zero, jeśli możemy go tak określić, znana nam fizyka przestała istnieć, a obowiązujące podstawy naukowe uległy… innej interpretacji. Każda ze stron uważa, że jego jest słuszna i jedyna. To co wiemy na pewno, że gdy październik 1962 roku dobiegł końca, żyliśmy już w całkowicie innym świecie. Do tego dnia wartości fizyczne, chemiczne i biologiczne były stałymi wartościami i w pełni mierzalnymi, po dniu zero stały się kompletnie eratyczne i nieprzewidywalne. Dla nas jasne stało się, że zmieniły się podstawowe zasady, choćby takie jak prędkość światła. Światło zaczęło przenosić informację, umożliwiając nam odkrycie zasad zastosowania defleksyjnego pola i wykonania rzutu fotonowego w obrębie Układu Słonecznego. Na nowo musieliśmy zbadać granice nieznanego, mierząc się z faktem, iż pewne świętości jak stała Plancka, liczba π czy termodynamika nie są już takie jak wcześniej. Z czasem odkryliśmy, że w obrębie Układu Słonecznego dzieje się tak tylko w rejonie bliskim Ziemi, im dalej się oddalamy nauki ścisłe przypominają to, co znaliśmy wcześniej. W okolicach Saturna światło nadal nie pozwala nam na przemieszczenie fotonów w czasie zerowym przez przestrzeń. Nazwaliśmy to niestałością obszarową fizyki. W ten sposób skupiliśmy się ćwierć wieku temu na teorii kwantowej i dowiedzieliśmy się, że model względności zaproponowany przez Einsteina jest całkowicie niesłuszny. Zgodnie ze zmodyfikowaną interpretacją kopenhaską, przyjęliśmy iż do niestałości doprowadziło rozerwanie kwantowej struktury czasoprzestrzeni. Eksplozje nieznane dotąd naturze doprowadziły do kolapsu i sprawiły, że te same hiperpozycje w przestrzeni zajmują inne stałe, pozostające w stanie ciągłego wzajemnego wpływu. Sprawia to, że wartości są zmienne.

- Niestała fizyka, matematyka, chemia, biologia – mruknął Aldrin. – Ale zasadniczo po prostu o innych wartościach w dwóch różnych obszarach,  na Ziemi i w reszcie wszechświata.

- Tak uważaliśmy. Wszystko stało się zrozumiałe, nawet gdy dowiedzieliśmy się o problemach jakie mieli tamci. Początkowo siedzieli cicho, podczas zimy nuklearnej, a nas dochodziły informacje o problemach z jakimi się borykają w Europie Środkowej. Ponoć pojawiły się tam jakieś dziwne stwory, a chemia i fizyka zmieniła się na tyle, że nie dało się tam żyć. Wojsko było szczęśliwe, bo związało to trochę ich armie, bo oczywiście nie zaprzestali toczenia wojny. Szybko zorientowali się, że nasze coraz bardziej doskonałe eniaki są wrażliwe na jonizację, zaczęli więc używać coraz mniejszych bomb atomowych, a my coraz wymyślniejszego sprzętu by je wykryć i im na to nie pozwolić. Z czasem okazało się, że w miejscach upadku meteorytów pojawiły się obszary, które my nazwaliśmy strefami anomalii lub multiniestałości, tamci zaś zonami. Uznali, że powyższe w doskonały sposób tłumaczy ich teoria adaptywizmu naukowego. W ten sposób zmodyfikowali teorię Einsteina uznając, iż w podobny sposób jak biologia, wskutek dokonywanych zmian adaptują fundamentalne prawa natury. Co brzmiało dla nas jak jakiś bełkot, ale oni to samo mówili o teorii kwantowej, która ich zdaniem nie istniała. Nieistotne. Rzecz w tym, że my mamy teorię kwantową, oni zmienioną teorię względności, obie wykluczają się wzajemnie i świetnie tłumaczą budowę wszechświata. Oni mieli jednak coś jeszcze, żywy problem w postaci stref anomalii, do których nie byli w stanie przeniknąć z uwagi na zmieniające się warunki – Everett nabrał powietrza. – Początkowo było to dla nas śmieszne, informacje, że mają obszar,  którego wnętrze pozostaje niedostępne, bowiem im bliżej środka, tym bardziej uniemożliwia to wciąż zmieniająca się fizyka i chemia, czas biegnie inaczej, a przestrzeń się zmieniła. Zwłaszcza, że rejon ten stopniowo się powiększał, pojawiały się manifestacje zmienionej fizyki, a wyłaniały się stamtąd jakieś potwory. Jak w kiepskim horrorze, doszliśmy do wniosku, że wskutek wojny nuklearnej musiało dojść do przemian i mutacji w obrębie łańcucha molekuł, jednak z jakiegoś powodu nie byli sobie w stanie z tymi stworami poradzić. Wzięliśmy ich w końcu na poważnie gdy okazało się, że nie da się w żaden sposób zmierzyć ani zbadać tych miejsc, nasze satelity wykonywały wszelkiego rodzaju skany, pomiary promieniowania i zdjęcia, lecz dostawaliśmy jedynie białą plamę w miejscach anomalii. Tamci zaś tłukli te potwory, bo okazało się, że wybijając ich fale, powstrzymują poszerzanie tych stref.

- Uważają, że to zmienieni dawni mieszkańcy tych ziem – mruknęła Hoener.

- Zaadaptowani, pani komandor – poprawił Everett. – W tym rzecz, oni uważają, że mutacja nie istnieje, bowiem nie uznają budowy molekularnej, ich zdaniem to adaptywizm łysenkowski. Dlatego nazywają te stwory Polakami czy Niemcami, bo to potomkowie tych, którzy przeżyli na tym obszarze wojnę. Każdy kto wejdzie w strefę i przebywa tam zbyt długo, zaczyna podlegać tym samym przemianom, dla mnie to mutacja, ale oni tłumaczą to sobie na swój sposób. A skoro czas płynie tam inaczej te istoty nierzadko mają lata by rozwijać się i rodzić kolejne pokolenia, więc jest ich tak wiele. Za grosz w tym logiki, ale zapewne to samo mówią o nas.  W każdym razie dla nas to wszystko było tylko ciekawostką, a nie problemem, oni zaś zaczęli to cholerstwo badać z równą zaciekłością jak zwalczać. Odkryli wiele ciekawych rzeczy, między innymi promieniowanie, które nazwali łysenkowskim. A w pewnym momencie doszli do wniosku, że nad tym co się dzieje należy zapanować. Bo przecież użycie wobec nas innej fizyki okaże się druzgoczące, nieprawdaż?

- Kolektyw był pierwszy – przypomniała Hoener.

- Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? – zirytował się nagle Everett. – O ile pamiętam spotykamy się tutaj, aby uzupełnić informacje, a nie powtarzać to o czym wszystkim wiemy.

- Bo kiedy mówisz o tym wszystkim myśli mi się jaśniej – powiedział Aldrin. – Nawet jeśli połączone kolegium sztabów nie do końca przyjmuje do wiadomości twoją teorię o ciemnych materiach.

- Może dlatego, że większość naukowców uważa, że wszystko da się wytłumaczyć teorią kwantową – zauważyła Hoener.

- Taki już urok nauki, pani komandor – odparł spokojnie Everett. – Jeśli na jakiejś teorii zbyt wielu naukowców zbudowało swoje kariery, niezbyt łatwo ją obalić lub uznać za błędną. Fizyka nie jest jednak nauką, która oferuje ostateczne rozwiązania. Każde kolejne przełomy zmieniają nas sposób widzenia wszechświata. Z modelu newtonowskiego przeszliśmy do teorii einsteina, która doprowadziła nas do fizyki kwantowej.

- Ciemne materie są takim kolejnym przełomem? – zapytała nie starając się ukryć swego wątpiącego tonu.

- Nie ja je wymyśliłem – odparł niezrażony. – W latach trzydziestych dwóch naukowców, Zwicky i Smith postulowało, że może istnieć niewidoczna i niezmierzalna materia, która może tłumaczyć istotne różnice w pomiarach. Wywierająca wpływ na wszechświat. Kiedy odkryłem, że coś takiego w rzeczywistości istnieje i znajduje się w miejscach upadku meteorytów…

- … zwłaszcza w Mongolii, gdzie meteoryty nie spadły. To psuje nieco pana teorię, o ile dobrze zrozumiałam, to co przeczytałam w pana raporcie.

- Mongolia to wyjątek – przyznał Everett. – Ale nie psujący obrazu całości, który prędzej czy później znajdzie jakieś wyjaśnienie. Skoro pani przeczytała,  widziała pani interesujące zdjęcia wykonane dzięki zastosowaniu soczewkowania grawitacyjnego. Ciemna materia zakrzywia  światło, więc doskonale widać, iż we wszystkich strefach rażenia skumulowało się coś, co oddziałuje na grawitację, zakłóca inne siły, niczego nie emituje, nie da się jej zmierzyć a jednak tam jest. I strefy są jej pełne, są jej źródłem, do tego przenika nasz wszechświat, aż do orbity Neptuna, wbrew zasadom termodynamiki, mimo iż przestrzeń znajdująca się dalej podlega zasadom znanym przed rokiem 1961, nie posiadając w pełni kwantowej natury, nie dąży do osiągnięcia stanu równowagi.

- Pisał pan też, że zwiększa się i osiąga masę krytyczną – zauważyła. – Analogia o naczyniu, które przepełni się i wyleje, była aż nadto czytelna. Tymczasem stało się coś innego.

- Łapie mnie pani za słówka – powiedział. – Zapytam więc inaczej. Jak to się stało, że wywiad NASW i nasze pozostałe agencje wywiadowcze przegapiły obsesyjne zainteresowanie Związku oddziaływaniami stref? A przede wszystkim informację o tym, że wokół Układu Słonecznego gasną gwiazdy?

- Sam pan powiedział, że to poza moją jurysdykcją – odcięła się. - To po pierwsze. Po drugie uważam, że NASW ma w tej chwili pilniejsze sprawy, niż skupianie się na nauce. Nieopodal mamy wrogą flotę, nie wiemy czy tamci nie są w stanie wywołać efektu tej fali grawitacyjnej, a siatka szpiegowska, której być może nie rozbiliśmy w całości...

Aldrin chrząknął.

- Spory między wami do niczego nie prowadzą. Wiem, że to objaw tego o czym mówiłem, ale postarajmy się dojść do czegoś konstruktywnego. Odłóżmy na razie kwestie inne niż naukowe. Obiekt, jeśli nadal możemy go tak określać. Który pojawił się kilka godzin temu w Układzie Słonecznym.

- De facto nie jest to obiekt – mruknął Everett. – Nie jestem pewien, czy w ogóle jest czymś pozostającym w stanie stałym. Poczekajmy aż dotrą do niego nasze drony. Odczyt z sieci Hermesa przynosi jeden pewnik, to coś nie emituje promieniowania elektromagnetycznego. Także go nie pochłania, więc udało się to dostrzec.

- Pozwolę sobie zauważyć, że mocno rozważaną teorią jest taka, że to jakaś pułapka tamtych – powiedziała Hoener.

- Ktoś przy zdrowych zmysłach uznał, że mogą mieć taką technologię? – żachnął się Everett. – Powodzenia.

- Proszę spojrzeć na to z mojego punktu widzenia – powiedziała Hoener. – Nie jestem naukowcem, wiem jedynie, że mają brzydki zwyczaj nas zaskakiwać. Byliśmy w kosmosie pierwsi i zbudowaliśmy ISS, zajęło nam to miesiące, po czym nagle zaskoczyli nas i posłali swe statki by błyskawicznie złożyć z modułów stację Ałmaz. Nim zdążyliśmy się pozbierać oni już lądowali na Marsie i nie udało nam się go dotąd odbić. Nie wspominając już o ostatnich ich dokonaniach, umieścili na Deep Space siatkę szpiegowską, omal nie przejęli najnowszego okrętu floty, do tego w tajemnicy zbudowali pancernik poruszający się przy użyciu fal grawitacyjnych, zdolny zmieść z tę stację z orbity. Cudem udało się go powstrzymać.

- To nie był cud – wtrącił się Aldrin. – Nie zwykłem pokładać wiary w tego typu rzeczy. Dokonała tego komandor Arciniegas.

- A te wpadki naprawdę nie przynoszą wam chwały – Everett zachichotał znad swej szklanki.

- Rzecz w tym – kontynuowała po chwili Hoener. – Że mając wiedzę o tym co robili do tej pory, logicznym jest zakładać, że może to być kolejna z ich sztuczek. Lub też Kolektywu.

- Widzę, że nasze ostrzeżenia, na temat znikających gwiazd nie dały nikomu do myślenia? – zapytał naukowiec.

- Dałem wszystkim twój raport i streściłem go – powiedział Aldrin. – Jednak fakt, iż przychodzimy z gotowym wyjaśnieniem, które wszyscy natychmiast usiłują zakwestionować z każdej strony, nie jest dla nas ułatwieniem. Ostrzeżenia i raporty, które sporządziliśmy w ciągu ostatnich miesięcy zdaje się traktowane były z uprzejmym zainteresowaniem, skoro na froncie domowym Kolektyw zakłóca grawitację i przemieszcza się poprzez przestrzeń, fakt znikania odległych gwiazd nie jest aż tak istotny.

- A pewnie, bo gaszenie gwiazd, jest czymś, co robimy na co dzień – powiedział Everett. – I tak odkryliśmy to opóźnieniem, Związek zorientował się pierwszy, gwiazdy wokół nas znikały bez powodu, coraz bliżej Ziemi.

- Nie znalazłam teorii na ten temat w pana opracowaniu – powiedziała Hoener. – Jedynie wyliczenia, na podstawie których wskazywał Pan, że coś leci w naszą stronę, z prędkością wielokrotnie przekraczającą prędkość światła, sprawiając, iż przestają świeci gwiazdy. I że zmierza wprost do nie istniejącej już strefy anomalii pod Warszawą.

- Przed chwilą narzekała pani na teorie – zauważył. – Mogłem wyciągnąć wiele takich z rękawa, chemiczny proces wygaszenia gwiazd o nieznanej naturze, proces nuklearny, czy też olbrzymia megastruktura, na kształt pudełka, w którym zostaje zamknięte gwiazda, a jej energia wykorzystana.

- Coś takiego jest w ogóle możliwe? – zainteresował się Aldrin.

- Wymyślił to niejaki Freeman Dyson – odparł Everett. – Mogłem przedstawić wiele takich teorii, kilku astronomów uznało, że to zakłócenie pomiaru, inni stwierdzili, że to wpływ anomalii. Nie miało to najmniejszego sensu, bo niestety byłem pewien, że cokolwiek odpowiada za znikanie kolejnych gwiazd musi być związane z ciemnymi materiami. Co potwierdzili nasi goście.

- Jeńcy, doktorze – podkreśliła Hoener. – Co nie sprawia, że pana teorie stają się bardziej wiarygodne.

- Ale to, co mówią, potwierdzają pomiary. Dzięki ich wiedzy dokonaliśmy skoku naukowego. Rzeczywiście w kierunku gasnących gwiazd wprost ze stref płynęło spektrum niewidocznej energii, które oni określili nomen omen ciemną energią. Doszli do wniosku, że to coś na kształt komunikacji, lecz nie zdołali odkryć jej natury, ani jej przerwać. Nie jestem pewien czy mieli rację, z pewnością jednak natura tego zjawiska jasno wskazywała, że powiązana jest z tym co gasi kolejno gwiazdy i zmierza w naszym kierunku. No i voila, już tu jest. Przekracza kompletnie nasze wyobrażenia i stało się przyczyną największego zgromadzenia flot w historii. Choć nie wydaje mi się, żeby strzelanie do tego czegoś zdołało to powstrzymać.

- Prędzej będziemy strzelać sami do siebie – powiedział Aldrin. - Tu leży sedno tego wszystkiego. Nawet jeśli wiedzieli dwa lata przed nami, że w kierunku Ziemi przemieszcza się coś, czego nie mogą zrozumieć, koniec końców podejrzewają, że maczaliśmy w tym palce my.

- Nie należy ich winić – powiedziała Hoener. - Jeżeli dobrze zrozumiałam raport wykryli jakieś wzorce w aktywności stref anomalii i uważają, że są one kontrolowane. Dodali dwa do dwóch, skoro ze stref wychodzi jakiś rodzaj promieniowania…

- … energii – poprawił Everett.

- … prosto w gasnące gwiazdy – Hoener zignorowała jego uwagę. - Do tego, naukowy przełom naszej marsjańskiej eskapady sprzed kilku miesięcy, który przywoływał tu doktor Everett był jednocześnie naszą porażką. Nasi ludzie trafili wprost w sam środek inwazji Kolektywu na bazę Związku i informacje jakie otrzymali post factum tamci, pozwalają wyciągnąć jedyny logiczny wniosek. Przypuściliśmy ten atak wspólnie i zabiliśmy personel bazy, pokonując siły desantowe. Na deser przy użyciu tych pana czarnych materii zestrzeliliśmy dumę ich floty.

- Ciemnych materii - poprawił Everett. - Choć nazwa nie jest istotna. Skoro nie chciało się pani przeczytać dokładnie, proszę przynajmniej posłuchać.

- Nie jest to istotne dla...

- Ależ jest. To, co oni określają promieniowaniem łysenkowskim a ja ciemną materią przenika wszechświat. Tylko tak możliwe jest wytłumaczenie wpływu grawitacyjnego na zwykłą materię, zwłaszcza gwiazdy i nadawane im prędkości. Jest niewidoczne i nie pochłania ani nie wysyła światła, czy też innego promieniowania. Jednak ponieważ nie możemy go w żaden sposób zmierzyć, nie wiem z czego się składa, możemy zakładać jedynie, że są to jakieś cząstki, które jednocześnie oddziałują na naturę. Wiem, że stoi to w sprzeczności z teorią kwantową i adaptawizmem ewolucyjnym, ale przyjmijmy że mam rację. Ich istnienia dowodzi fakt, że oddziaływują nie tylko grawitacyjnie, oddziałują wzajemnie między cząstkami materii zwykłej, choć z jakiego powodu zmieniają się przy okazji zasady fizyczne i pojawiają manifestacje innych stałych nie mam pojęcia. Jednak dochodzić musi do anihilacji cząstek, produkowane są więc strumienie elektronów i pozytonów. Elektronów jest dużo, nie odróżnimy tych pochodzących od ciemnej materii od pozostałych, szukamy więc pozytonów. A wykonywane przez nas pomiary stref wykazują wzrost ich liczby. To już nie tylko soczewkowanie grawitacyjne, lecz również słabo oddziałujące masywne cząstki.

- Których bezpośrednio istnienia nie może pan dowieść - powiedziała Hoener. - Pozytony są pośrednim dowodem, ale zdaje się nie przekonał pan swoich kolegów. Nie wiem czy admirał wspomniał, że podczas odprawy zespół z MIT przedstawił własne wnioski, że gdyby pozytony miały rzeczywiście taką proweniencję, powinny mieć... proszę pozwolić, że zacytuję: “wyraźny pik, odpowiadający podwojonej masie anihilowanych cząstek”, pan pewnie wie co to dokładnie znaczy. Lecz struktura energetyczna nie pasuje do pana modelu. I dlatego zapewne trudno przekonać admirałowi wojskowych do tej teorii i podjęcia zdecydowanych działań, skoro nie ma poparcia ze strony innych naukowców. Quod erat demostrandum.

Everett spojrzał w pustą szklankę po czym się uśmiechnął.

- Zwracam honor. Jednak pani przeczytała. A ja osiągnąłem przynajmniej tyle, że inni naukowcy przestali twierdzić, że jeśli czegoś się nie da zmierzyć, to nie istnieje. Bo nawet teoria kwantowa nie jest w stanie wytłumaczyć z jakiego powodu to, co jest w strefach pochłania widzialne światło w stopniu uniemożliwiającym wykonanie zdjęcia oraz każde promieniowanie uniemożliwiając dokonanie klasycznego pomiaru. Stąd otrzymywane od lat białe plamy. Lecz wracając do kwestii tego co pojawiło się w Układzie Słonecznym, nadmiarowe pozytony nadal pasują do teoretycznego modelu ciemnej materii. I proszę zgadnąć jak wykryliśmy pojawienie się obiektu? Dzięki spektrometrowi magnetycznemu, sieć matematyczna na bieżąco analizuje dokonywane przez niego pomiary tła w przestrzeni kosmicznej, bo umożliwia nam to śledzenie jonizacji i działań podejmowanych przez tamtych. I nagle coś się pojawiło, w ułamku sekundy nie było tego, po czym zarejestrowano skok pozytonów. Jak wykryli to tamci nie wiem, lecz nagle ich statki przeszły w stan gotowości, więc my uczyniliśmy to samo. W tej chwili obie floty wycelowały zajęły pozycję i czekają.

- Reagowaliśmy tylko na ich działania - zauważyła Hoener.

- To prawda - włączył się Aldrin. - Ale skierowali całą swą flotę na Ziemię już kilka miesięcy temu. Pozostawili jedynie kilka jednostek do obrony Marsa, a wszystko skoncentrowali na orbicie wokół Ałmaza.

- Co można wytłumaczyć również jako zaawansowany plan ataku - powiedziała Hoener. - Mieli wówczas swój pancernik, który był w stanie pojawić się naszej przestrzeni i odpalić salwę rakiet.

- Wszystko można wytłumaczyć inaczej pani komandor - mruknął Aldrin. - Rola adwokata diabła świetnie pani wychodzi. Jednak chciałbym się wreszcie dowiedzieć z czym mamy do czynienia, bo wbrew sceptycyzmowi naszego sztabu i pani Związek potraktował pojawienie się tego obiektu bardzo poważnie.

- Obiekt, to nazwa na wyrost - powiedział Everett. - Jak łatwo można się spodziewać nie pojawia się na radarach, nie jest widoczny w normalnej przestrzeni, ujawnia go soczewkowanie grawitacyjne, skierowane w miejsce zwiększonej obecności pozytonów. Idealny okrąg, należy zakładać więc, że skoro jesteśmy w przestrzeni trójwymiarowej jest dyskiem lub kulą. Średnica to 18 mil, zatem obiekt przewyższa swymi rozmiarami stacje kosmiczne, choć gdy się pojawił, straciliśmy na chwilę z oczu Jowisza. I tyle jesteśmy na razie w stanie stwierdzić, nie wysyła żadnego promieniowania, nie wiemy czy ma masę, bowiem nie generuje pola grawitacyjnego czyli zachowuje się w sposób przeczący fizyce, pomijając fakt, że nie wiemy w jaki sposób przybył, bo nie zarejestrowaliśmy efektu kwantowego, który jest jedynym znanym nam sposobem lotu przez przestrzeń... pardon, nie było też fali grawitacyjnej, którą posłużyli się tamci w “Korolowie”, nawet jeśli nie wiemy jak udało im się tego dokonać. Soczewkowanie wskazuje, że obiekt jest zwarty, co oznacza, że jest zupełnie inny od tego co znamy ze stref, nie jest więc niewidocznym polem oddziaływania, ani też chmurą gazu. Co prowadzi mnie do stwierdzenia, że jest to jakiegoś rodzaju masywny obiekt w rodzaju planetoidy, choć jak wspomniałem nie wytwarza oddziaływania grawitacyjnego. I właśnie w tym miejscu wszelkie naukowe teorie zaczynają się sypać, prowadząc zarówno cywili jak i wojskowych w kierunku paniki.

- A spanikowani ludzie zaczynają strzelać do tego, czego nie mogą zrozumieć - powiedział Aldrin. - Dziękuję, doktorze. Wiem, że więcej dowiemy się gdy będą tam nasze drony, ale to i tak sporo, jak na cztery godziny, które minęły od kiedy obiekt się pojawił.

- Skoro to kula może to tym bardziej być sztuczny wytwór - powiedziała Hoener.

- Mający średnicę 18 mil? My nie potrafimy zbudować czegoś takiego, sądzi pani, że dokonałby tego Związek lub Kolektyw i umieścił w przestrzeni kosmicznej?

- Jest jeszcze jedna możliwość.

- Mianowicie?

- Kompleks.

Zapadła cisza, którą przerwał Aldrin.

- Myślałem, że w tę opowieść pani nie wierzy.

- Powiedzmy, że traktuję ją sceptycznie. Nawet bardzo, o czym doskonale pan wie, moim zdaniem ta historia nie jest wiele warta. Nie mogę jednak nie zastanowić się nad takim rozwiązaniem.

- W takim razie trzeba było zarekomendować mój pomysł - powiedział Everett.

- Doktorze, z całym szacunkiem – chrząknęła Hoener.  – Ten plan nie nadawał się do rekomendacji. Z każdego możliwego punktu widzenia, strategicznego, taktycznego i wywiadowczego.

- W tym wypadku poziom strategiczny jest poziomem naukowym. A ten przełom jest tym, który musi zostać dokonany jak najszybciej. Zwłaszcza, gdy w Układzie Słonecznym mamy obiekt, którego nie jesteśmy w stanie pojąć, a który powiązany jest z czymś co potrafi gasić gwiazdy. I pozwolę sobie sprostować pani twierdzenie, że kula musi być sztucznym tworem. Powiedziałbym, że w przestrzeni kosmicznej jest wręcz przeciwnie, pod wpływem grawitacji formują się one niejako naturalnie, nawet jeśli są nieco spłaszczone i…

- Sam pan powiedział, że to coś nie oddziaływuje grawitacyjnie. Sagan twierdzi…

- Wiem co twierdzi Sagan – przerwał Aldrin. – I tylko i wyłącznie dlatego raport doktora Everetta mieści się jeszcze w granicach prawdopodobieństwa, nawet  jeśli nie został przyjęty dobrze. Lecz mimo swojego nieprawdopodobieństwa mieści się jednocześnie w granicach, które zdołano zakwestionować naukowo. Koncepcje saganistów na temat obcej inteligencji w tych ramach się nie zamykają.

- Z mojego punktu widzenia są podobne – stwierdziła Hoener. – Choć przyznaję, że koncepcja doktora Everetta jest nieco bardziej zgrabna, nawet jeśli ma sporo dziur logicznych. I nie mówię tu o podłożu wyłącznie naukowym.

- Więc proszę się postarać ją zweryfikować z punktu widzenia wywiadu – poradził Aldrin.

- Już mi pan to polecił admirale i nadal staram się to uczynić.

- Wspaniale! – rzucił Everett. – Więc mamy nieznany obiekt, który przerasta wszystko co znamy, powiązany jest jakoś ze zjawiskami których nie rozumiemy, a my po prostu odrzucamy możliwość ustalenia co właściwie się tu dzieje!

Admirał miał zmęczony głos, gdy skończył pić i odstawił szklankę.

- Hugh – zaczął. – Czego ty właściwie oczekujesz?

- Wiesz dobrze. Tego co powinno być logiczną konsekwencją naszej marsjańskiej misji i przesłuchania jeńców. Bliskiego zbadania miejsca, do którego kieruje się ten obiekt.

- To spekulacja – powiedziała Hoener.

- To wyliczenie matematyczne – sprzeciwił się Everett. – Potwierdzające to, co powiedzieli nam nasi jeńcy. Obiekt kieruje się do miejsca zwanego Królewską Górą, stanowiącego środek dawnej strefy południowej leżącej na południe od Warszawy.

- Na razie o ile się nie mylę nie zmienia pozycji.

- Pani komandor – powiedział  admirał. – Proszę spojrzeć na to obiektywnie. I powiedzieć doktorowi Everettowi jak zmieniła się sytuacja na powierzchni planety w ciągu ostatnich godzin.

Hoener skrzywiła się.

- Dzieje się coś, czego nie rozumiemy – przyznała. – CINTER nie jest tego w stanie pojąć. Wycofują swoje siły do defensywy i zaczynają je przemieszczać. Ruszyli garnizony graniczne i Moskwę. Nigdy dotąd tego nie czynili. Nasze satelity obserwują ruch w obrębie całego Związku. Z jakiegoś powodu zaczęli przemieszczać wszystkie swoje oddziały.

- W jakim kierunku? – Everett był wyraźnie zainteresowany.

- Europy Środkowej – powiedziała. – W ciągu ostatnich godzin zniknęło kilka miast.

- Zniknęło?

- Nasze satelity widzą jedynie białe plamy – powiedziała. – Mińsk, Smoleńsk i Chełm pod Lublinem… stały się strefami anomalii. Nagle i bez żadnej widocznej przyczyny. Sądzimy, że przemieszczają swoje siły, aby stawić czoła temu nowemu zagrożeniu. Przerzucają nawet oddziały z Poznania… bardzo im się śpieszy.

Everett przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.

- Potrzebuję tych danych! – poderwał się nagle, po czym zachwiał. – Naprawdę nie widzicie związku? W przestrzeni pojawia się obiekt, powiązany ze strefami anomalii, multiniestałości wykwitają w miastach tamtych, a my…

- Uspokój się, odpocznij i przetrzeźwiej – poradził Aldrin. – Przynajmniej ty miej ten komfort. Tak, ja ten związek widzę. Jest on całkowicie niezrozumiały, bo strefy pojawiły się znikąd i bez logicznego porządku. I właśnie to stanowiło pewien argument rozstrzygający na rzecz twojej teorii, bo skoro zaistniały one wyłącznie w miastach, oznacza to, że posłużono się nimi jako bronią. Zwłaszcza, że tamci rzucili natychmiast swe siły by je odbić i w chwili gdy o tym rozmawiamy właśnie zaciekle walczą by je odzyskać, nawet jeśli na powierzchni stanowią one jedynie kupę gruzu. Skoro nie zrobiliśmy tego my, musiał uczynić to Kolektyw. Co oznacza, że osiągnęli kolejny etap w kierowaniu siłami, które ty określasz jako ciemne materie. Zatem musimy jak najszybciej poznać ich naturę, by je zneutralizować. Obiekt jest z tym jakoś związany, lecz ponieważ chwilowo nie podejmuje żadnych działań,  pozostaje jedynie ciekawostką.

- Nie zgadzam się z tym, ale bardziej interesuje mnie, czy ktoś podjął decyzję.

Aldrin wyraźnie się zirytował.

– Spójrz na to z mojego punktu widzenia. Pomijając fakt problemów natury technicznej związanych z tym, iż w pobliżu multiniestałości nie działa nasza elektronika, a tym samym nie ma jak przeprowadzić takiej akcji, mam związane ręce biurokracją. NASW nie ma prawa operować na powierzchni Ziemi ani prowadzić tam jakichkolwiek działań, mamy swobodę jedynie w przestrzeni kosmicznej. Nie możemy więc nic zrobić, bo uniemożliwiają nam to przepisy oraz nasza technologia.

- A CINTER? – Everett nie ustępował. – Na pewno mogą jakoś zrealizować takie założenie.

- Nie – pokręcił głową Everett. – Zrozum, nawet gdyby ktoś wziął twoje propozycje na poważnie, na Ziemi nikt nie wyda takiego rozkazu. Nie chodzi nawet o konsekwencje, lecz w ogóle o pomysł, by tego dokonać.

- Przecież to wręcz chore! – nie wytrzymał Everett. – Czy oni nie widzą co się dzieje? Nawet w obecnej sytuacji mówisz, że mamy związane ręce?

-Tego nie powiedziałem – westchnął Aldrin. – Po prostu gdybym chciał zlecić taką misję musiałbym przekroczyć własne kompetencje, do tego znaleźć sposób by dokonać niemożliwego, naruszyć twoje ulubione prawa fizyki, by zadziałała tam nasza technologia. Jednocześnie zaatakować Związek, by osłonić operację prowadzoną bez zgody i wiedzy dowództwa. Znaleźć ludzi na tyle szalonych by chcieli tego dokonać i od lat mieli na to sposób, nawet jeśli nikt nie chciał na to wyrazić zgody.

- Chcesz mi coś powiedzieć?

- Tak. Dałem zielone światło, ruszyli godzinę temu.

Uskok >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz