piątek, 24 marca 2023

Blask Ciemności: Uskok (II)

 

USKOK

<< ISS "Deep Space"

Łowca był przez dłuższą chwilę przekonany, że się przesłyszał. Hałas jednak nie chciał zniknąć, początkowo ledwie słyszalny teraz narastał, przecinając ciszę pustkowia. Poprzez wiatr przedarł się dźwięk nadjeżdżającej lokomotywy, ciągnącej skład poprzez rubież. Stał i spoglądał poprzez most jak sparaliżowany, nie wiedząc co uczynić. Wreszcie w oddali dostrzegł wznoszącą się smużkę dymu, a gdy hałas zaczął się przybliżać, drgnął rozglądając się nerwowo. Od strony zniszczonych ziem zachodnich nadciągali ludzie, nikt inny nie mógł uruchomić składu i pchnąć na powrót w samo serce zniszczenia, gdzie upadła ludzkość. Ale to samo w sobie oznaczało, że gdzieś tam przetrwali jacyś członkowie jego rasy, więc na lodowym pustkowiu miał tylko jedno wyjście – jak najszybciej się ukryć.

Nie udało mu się wypatrzeć żadnego jaru, wzgórza bądź pagórka. Lecz myśl o tym by szukać takiego miejsca, lub schować się pośród śniegu została przez niego odrzucona, nim jeszcze powstała. Pozostawiłby ślady, na które nie zwracali uwagi Polacy, lecz dla jadących pociągiem byłyby czytelną informacją. Skład nie przemieszczał się szybko, ci którzy się nim poruszali musieli mieć baczenie na tory nie używane od lat, zapewne równie czujnie wypatrywali śladów żyjących tu istot. Przez chwilę rozważał ucieczkę, jednak zdawał sobie sprawę, że nim odbiegnie wystarczająco daleko dosięgnie go kula snajpera, skrytego w gnieździe w którymś z wagonów. Tak uzbrajano pociągi za jego czasów, gdy Służba Ochrony Kolei walczyła z Polakami na trasach wiodących poprzez Ludową Republikę. Komunistyczną Polskę, przypomniał sobie po chwili, jednak momentalnie skupił się na teraźniejszości, by powrócić do lodowej pustki. Żałował, że nie zabrał ze sobą tworów trzymanych w klatce, mógłby je teraz wypuścić dla odwrócenia uwagi, aby ochraniający pociąg skupili się na nich, nie zwracając uwagi na kogoś zagrzebanego w śniegu przy torach. Skład nie zatrzymałby się, eliminując Polaków w trakcie jazdy. Ktokolwiek uruchomił pociąg z łatwością był w stanie trafić ruchomy cel z platformy kolejowej, mając do dyspozycji wielokalibrowe działka i pociski rakietowe. Zapewne tymi ostatnimi zestrzelili cybertrutnia, bezpilotnioj maszinę, którą przed chwilą odnalazł.

Szybko zorientował się co rozbiło się uderzając z impetem o ziemię. Przypomniał sobie czasy, gdy walczył w dżunglach dalekiego kraju, w którym nie zdołano użyć jeszcze broni atomowej, wciąż więc widać było niebo z gwiazdami. Drzewa szybko pozbawiono liści rozpylając dziwaczny dym, co sprawiło, iż żołnierze skryli się w podziemnych korytarzach, wykopanych przez towarzyszy z tej odległej krainy. O ile oni poruszali się tamtędy bez problemu, dzięki swemu niewielkiemu wzrostowi przemykając się z łatwością przez tunele, dla rosłego żołnierza zwycięskiej armii noszącego pełne oprzyrządowanie stanowiło to problem. On sam nie znosił tych ciasnych pomieszczeń, wolał przebywać na powierzchni, jednak wkrótce niebo pokryły latające cyber maszyny wroga, nie posiadające pilota. Sterowano nimi przy pomocy fal radiowych, które w przestrzeni nie poddanej nuklearnym eksplozjom działały bez najmniejszych zakłóceń. Próby odpalenia miniaturowych bomb atomowych skończyły się niepowodzeniem, a wróg znalazł sposób uniemożliwiający detonację. Wkrótce latające pojazdy odrzutowe i wirnikowe zaczęły siać spustoszenie, które powstrzymało dopiero przybycie dywizjonów myśliwskich i wiertalotów. Zapewne jeden z takich pojazdów znalazł się na trasie przejazdu pociągu, gdzie został trafiony rakietą, zaś na swych odrzutowych silnikach przeleciał jeszcze wiele wiorst. Lecz kto go wysłał? I kto był w pociągu? Według wszystkich posiadanych przez Łowcę informacji już dawno przestała istnieć armia, dla której niegdyś przelewał krew, jak również wróg z którym walczył. Kto więc skierował na zimne pustkowia maszynę? I kto uruchomił pociąg, nadjeżdżający poprzez pustkowia w jego kierunku?

Ten ostatni był problemem, który musiał rozwiązać jak najszybciej. Ruszył z powrotem po własnych śladach, usiłując je przynajmniej częściowo zatrzeć, zdając sobie jednocześnie, jak bardzo jest to bezcelowe. Kierujący pociągiem z pewnością zatrzymają się, by obejrzeć zestrzelonego trutnia. Nie mógł liczyć na to, że będzie im się śpieszyć. Na szczęście pozostawił trop biegnący wprost z podkładów, które zatrze przejazd pociągu, o ile jechał będzie tym samym torem. Na razie nie mógł jeszcze określić, którym torowiskiem porusza się skład. Najlepszym sposobem ukrycia byłoby położenie się na torach, wiedział jednak, że z przodu pancernej lokomotywy znajdować się będzie konstrukcja przypominająca taran, wyposażona w poruszający się nisko pług, z wystającymi ostrzami. Rozgarniała śnieg i wszelkie przeszkody jakie napotkać mogła rozpędzona wielotonowa maszyna na swej drodze, kolce pozostawiając dla rozmaitych tworów, jakie mogły próbować go zatrzymać.

Nie miał zbyt wielkiego wyboru. Zaczął biec na powrót w kierunku mostu, jedynym miejscu gdzie mógł się ukryć na lodowym pustkowiu. Musiał liczyć na to, że skład nie będzie chciał się w tym miejscu zatrzymać, a on ukryje się w budynku dawnej stanicy. Jeśli załoga nie będzie miała w planach przeszukania budynku, bądź jego obsadzenia a pociąg pojedzie dalej, uda mu się przetrwać. Wolał się z nikim nie spotykać, żywił bowiem nieracjonalną obawę, że nie ma tam nikogo z ocalałych spośród resztek ludzkości zwykłych ludzi. Zawsze pozostawało mu jeszcze ukrycie się pod mostem, teren obniżał się stopniowo, na odcinku kilku arszynów, po czym przechodził w prawie pionową przepaść. Był pewien, że udałoby mu się zamaskować między metalowymi podporami. Jednak z jakiegoś powodu myśl o zbliżaniu się do uskoku napawała go niechęcią. Nie chciał sprawdzać co stanie się, gdy zbliży się do otchłani. Z każdym krokiem odczuwał pulsujący ból głowy. Oczywiście mogło to być powodowane faktem, że biegł, a jego krew krążyła szybciej o ile jeszcze mógł ją tak nazwać. Pamiętał że kiedy ostatnio został ranny, odkrył, że to, co znajduje się w jego żyłach ma kolor zielony.

Omal nie poślizgnął się na podkładzie. Wciąż nie dostrzegał pociągu, a mimo iż szybko łapał oddech, był w stanie stwierdzić, iż skład się zbliżył. Dymy i gazy wyrzucane z wielotłokowego spalinowego silnika były doskonale widoczne, czarnym brudem wyraźnie odcinając się od śniegu i białej mgiełki. Wydawały się jednak dużo bardziej nie na miejscu, niż fioletowe niebo na północy.

Pociąg nadjeżdżał z zachodu, Łowca nadszedł tu z północy, od strony zony. Nie mógł sobie jednak przypomnieć jak się tam znalazł, ani w jaki sposób przebył uskok. O ile pamiętał podczas poprzedniego pobytu w tym miejscu oglądał most z tej samej strony, z której znajdował się obecnie i przeszukiwał wartownię. Nie przypominał sobie aby wchodził na most lub przebywał przepaść, jednak w jakiś sposób musiał to uczynić, skoro w rezultacie był przeciwległym brzegu. Nic mu nie przychodziło do głowy, nigdy nie zapuszczał się daleko na południe, gdzie znajdowały się lasy zamieszkałe przez Polaków już dawno nie mających nic wspólnego z ludźmi, a drzewa nie posiadały pni. Na północy uskok nie miał kresu, znikał w zonie, tam jednak z całą pewnością nie miał szansy przeżyć. Żadne rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy, lecz nie miał czasu na rozważania.

Dopadł budynku i wbiegł na schody, przeciskając się przez szparę znajdującą się między framugą a zardzewiałym drzwiami. Wpadł w półmrok wnętrza, sięgając po pistolet. O ile pamiętał miesiące temu drzwi pozostawił zamknięte, ktoś musiał odwiedzić to miejsce po nim. Wyrzucił sobie, że nie sprawdził budynku po przejściu przez most, ani nie zajrzał do wartowni po drugiej stronie. Nie myślał wówczas jednak logicznie, wciąż nie do końca będąc sobą po wyjściu z bezpośredniej bliskości zony, chyba zdawało mu się wówczas, że ma więcej niż dwie nogi. Nieistotne. Ból głowy zrobił swoje, teraz także mu towarzyszył, choć nie w takim natężeniu, jak pośrodku mostu. Czekał aż wzrok przyzwyczai mu się do ciemności, nie posiadał zdolności szybkiej akomodacji. Urodził się jeszcze przed wojną, nie został wychowany wśród schronów i tuneli. Instynkt nie ostrzegał go, wnętrze zdawało się puste, do środka nawiało nieco śniegu. Spoglądał na ścianę, szukając znaków pozostawionych przez innych stalkerów. Jak każde opuszczone miejsce wykorzystywać je zaczęto po upadku jako tymczasowe schronienie, choć rzadko którykolwiek z nich zapuszczał się tak daleko, w miejsce odległe od dawnych sadyb cywilizacji, gdzie dodatkowo do niedawna można było dostać czapę za zbliżenie się do torowiska. Niektóre wojskowe stanice na Dzikich Polach oferowały możliwość odpoczynku i uzupełnienia zapasów, nawet te ulokowane nieopodal linii kolejowej. Jednak nie ta przy uskoku. Dostęp do mostu jako obiektu strategicznego był zakazany, a każdy stalker, nawet jeśli dysponował ważną licencją wydaną przez PIH, traktowany był jak dywersant. Przykazano im to dość jasno i wzięli to sobie do serca. I tak wystarczająco wielu z nich nie powracało z zony, a sporo zniknęło bez wieści. Patrole wojskowe rozkładały ręce twierdząc, że nikogo nie spotkały ani nie odnalazły. Pozostało jedynie złożyć to na karb niebezpieczeństw zony, lub złowrogiej Ciemnej Pani.

Teraz spoglądał na ścianę zauważając na niej cztery wydrapane symbole, dwa zapamiętał z poprzedniej wizyty, jeden wydrapał sam, ostatni zaś nakreślono mocno nieporadnie. Proste znaki zdawały się wyjść spod drżącej ręki, nieco słabej. Kilku nie zrozumiał, choć symbol ostrzeżenia był na tyle czytelny, że trzymał dłoń zaciśniętą mocno na rękojeści APSa, gotów do oddania strzału. Budynek jednak wciąż milczał, jedyne co słyszał, to nadjeżdżający pociąg. Łowca ponownie przyjrzał się ścianie zastanawiając się co tajemniczy twórca znaków miał na myśli stawiając dwie pionowe kreski, a na nich poziomą. Wreszcie zrozumiał, że musiało chodzić mu o most. Zatem przeczucia go nie myliły, zapewne tajemniczego stalkera także, lecz nie oznaczył on w żaden sposób niebezpieczeństwa jakie mogło kryć się w pobliżu konstrukcji. Spojrzał przed siebie; po lewej stronie schody prowadziły w dół, w ciemność schronu przeciwatomowego, który wykopano wiele arszynów w głąb, by uchronić żołnierzy przed atakiem wroga. Następnie przeniósł wzrok w górę, gdzie schody zdołały się częściowo zawalić, wskutek pożaru jaki wybuchł po jego ostatniej wizycie. Krokwie były osmalone, a na piętrze dostrzegł prześwitującą dziurę w dachu, przez którą widział szare niebo. Tam skierował swoje kroki, stając na ostatnim stopniu. Najpierw rzucił plecak, a w ślad za nim wykonał długi skok, przeskakując wyrwę.

Znalazł się na piętrze, gdzie jak pamiętał znajdowały się trzy pomieszczenia, standardowe rozmieszczenie wojskowej placówki strażniczej, utrzymującej łączność i wykonującej namiar radiolokacyjny na potrzeby badań zony. Skądś to wiedział, zapewne ze swego poprzedniego życia. Sprzęt radiowy już dawno był popsuty, choć antena wciąż wznosiła się ponad dachem, strzelając swym martwym masztem w niebo. Odbiornik miał zniszczone pokrętła, a Łowca podejrzewał, że dokonali tego żołnierze, którym wydano rozkaz ewakuacji. Dla niezwyciężonej armii było to desperackie posunięcie, jej wojacy w przeciwieństwie do wroga nigdy się nie wycofywali. Nawet opuszczenie płonącego tanka równało się popełnieniu przewinienia równego zdradzie, walczyć należało do końca i za wszelką cenę. Jednak gdy padł rozkaz wycofania się wzdłuż linii kolejowej, gdy Polacy pokonali ludzkość i zajęli te ziemie, żołnierze musieli dopilnować zniszczenia radiostacji, by nie przejął jej wróg, a oznaczenia kodowe i technika lampowa nie wpadły w ręce prawdziwego przeciwnika.

Łowca skierował się na wprost, gdzie znajdowało się niewielkie okno, osłonięte kratami. W pancernej szybie ziała dziura, choć nie miał pojęcia co zdołało naruszyć powierzchnię, mogącą wytrzymać bezpośrednie trafienie z wyrzutni rakiet. Poniżej ściany dostrzegł porzucony plecak, a tuż przed nim leżący bezładnie miotacz płomieni. Kopnął zbiornik, a ten zadźwięczał głucho. Nie wyczuwał zapachu metanapalmu, cokolwiek wydarzyło się w tym miejscu, miało miejsce dawno temu. Powód dla którego tajemniczy stalker rozpętał pożar, wskutek którego podpalił cały budynek, pozostawał nieznany.  Łatwo jednak można się było domyślać, iż miał na celu powstrzymanie zagrożenia, zapewne wiążącego się z mostem. Wciąż jednak nie odnalazł jego ciała, ani też szczątków żadnych Polaków.

Przykucnął i sprawdził plecak, znajdując  w nim spory zapas amunicji i konserw, do tego granaty nowego typu, wprowadzonego do użytku tuż przed upadkiem cywilizacji. Od nazwiska swego twórcy zwano je granatami Mazura, stanowiły pomniejszoną wersję min i potężnych rakiet, wywołujących gwałtowny impuls elektryczny, śmiertelnie niebezpieczny dla urządzeń wroga i jego elektroniki, oraz układu nerwowego tworów. Szybko przetrząsnął zawartość kieszeni, zabierając to, co uznał za przydatne. Następnie zbliżył się do okna i ostrożnie wyjrzał, po czym sięgnął po lornetkę, wciąż zachowując bezpieczną odległość. Wreszcie ujrzał nadjeżdżającą lokomotywę.

Gdy uspokoił drżenie rąk zajrzał wprost w paszczę metalowej bestii, mającej blachy przynitowane do kadłuba, wyposażoną w pług nabity kolcami, z których zwisały ciała Polaków, którzy podjęli próbę ataku na stalowego potwora. Dyszał czarnym dymem spalin dieslowskiego silnika lampowego, dzięki geniuszowi sowieckich wynalazców napędzających maszynę, ciągnącą wiele wagonów. Na razie dostrzegał tylko część z nich, ale to już wystarczyło, by zrozumiał z czym miał do czynienia. Każdy z nich prócz pancernych ścian miał otwory strzelnicze, a na dachu wieżyczkę wyposażoną w działka przeciwlotnicze. Dostrzegł także gniazda strzelców, mignęli mu rakietmistrze z wyrzutniami i snajperzy czujnie śledzący otoczenie. Na przedzie lokomotywy tuż przed dyszami silnika, skierowanymi pionowo w górę, znajdowało się opancerzone stanowisko obserwatorów. Łowca natychmiast zniknął z okna wiedząc, że budynek będzie jednym z pierwszych miejsc, gdzie skierują swe snajperskie gwintowki. Zrozumiał jak wielki popełnił błąd. Nadjeżdżający skład nie był zwyczajnym pociągiem transportowym, jakie pod osłoną SOK przemierzały Dzikie Pola dowożąc zaopatrzenie. Miał przed sobą transport wojskowy, w pełni uzbrojony, gotowy do przeprowadzenia zaczepnego ataku. Pociąg przewoził co najmniej kilka plutonów wojska, jeśli nie całą kompanię. Przemógł się i jeszcze raz uniósł w górę, by rzucić okiem na dalszą część składu. Na platformach dostrzegł ciężki sprzęt. W górę unosiły się działa i armaty przewożonych tanków i haubic. Ten pociąg nie tyle przewoził żołnierzy, co wiózł ich na wojnę.

Łowca usiadł i oparł o ścianę, pocierając skronie, usiłując pozbyć pulsującego bólu, nie pozwalającego mu jasno myśleć. Wszystko dotarło doń naraz, a implikacje były przerażające. Z zachodu nadjeżdżało wojsko, w liczbie gotowej by wydać bitwę przeciwnikowi dysponującemu znacznymi siłami. Najwyraźniej Armia ruszyła by odzyskać Dzikie Pola. Ludzkość wcale nie upadła, po prostu wycofała się, gdy zona zaatakowała z całą swą mocą te tereny. Ewakuacja nie była klęską. Przez lata jakie upłynęły od tamtej chwili umocniono się i zebrano siły by przeprowadzić atak. A to oznaczało kłopoty również dla niego. Transport wojska oznaczał konieczność zabezpieczenia trasy przerzutu, w postaci linii kolejowej na której się znalazł. Tym samym opanowanie i utrzymanie wszystkich stacji i strażnic na całej trasie. Zatem gdy tylko pociąg dotrze do mostu, zwiadowcy zajmą budynek po drugiej stronie, po czym sprawdzą czy konstrukcja nadal jest przejezdna. Następnie przejdą na drugą stronę, gdzie znajdą jego. Taktyka była łatwa do przewidzenia i oczywista, jedyne co go dziwiło to fakt, iż miał przed sobą cały transport pancerny, a nikt nie posłał przodem kilku drezyn zwiadu, które sprawdziłyby stan torów i oczyściły przejazd. Wytłumaczenie mogło być tylko jedno, najwyraźniej komuś zależało na jak najszybszym przerzuceniu wojsk, puszczono od razu transport by jednocześnie oczyścił drogę. Zestrzelony truteń miał z tym związek, wróg wystrzelił swój pojazd zwiadowczy, który został strącony. Co jednak bezpilotnaja maszina robiła w tym zapomnianym terenie, na rubieży zony, gdzie technika wroga nie powinna działać? Co tak ważnego się wydarzyło, że Armia powracała w wielkiej liczbie, by objąć panowanie nad zoną?

Te pytania przemknęły jednak przez jego głowę na drugim planie, szybko na czoło wysunęła się jednak inna, bardziej oczywista myśl. Miał wielkie kłopoty. Mógł jedynie przeklinać swoją ciekawość, która zaprowadziła go w miejsce, gdzie rozbił się truteń. Żołnierze przeszukają dokładnie budynek, w którym się znajdował i nie miał żadnych wątpliwości co z nim uczynią, gdy go tu odnajdą. Nie posiadał licencji stalkera, nigdy zresztą mu jej nie wydano. Takich jak on traktowano w jeden sposób, zasięgano języka, wykorzystywano w razie potrzeby jako przewodników, lecz po latach spędzonych z dala od zdrowej tkanki społeczeństwa, w najlepszym wypadku trafiali na reedukację. O ile uznany zostanie jeszcze za człowieka, możliwe że wezmą go za szaleńca, przeznaczając  jak to psychuszki, do eksperymentów naukowych. Nie miał wyjścia, musiał uciekać. Błędnie założył, że pociąg nie zatrzyma się przy budynkach, a ci którzy nim jechali, nie będą nimi zainteresowani. Nie mógł wiedzieć, że po tylu latach wciąż gdzieś tam nadal jest armia, która uruchomiła skład pancerny. Wyglądał na nowszy niż te, które pamiętał, co oznaczało, że wciąż wagony wykuwane są w zakładach Pafawagu. A skoro tak, cywilizacja przetrwała. Ale on nie przeżyje jej powrotu.

Pochylony zaczął się przemieszczać na dolne piętro. Po chwili znalazł się niżej, przez chwilę rozważał zejście do schronu, ale uświadomił sobie, że na pewno żołnierze rozświetlą mrok mocnymi latarkami i prędzej czy później go odnajdą. W budynku nie miał jak się ukryć, jedynym sposobem było zniknięcie wojsku z oczu. Nie mogąc uciec musiał znaleźć się w martwym polu jego widzenia, a  jedynym sposobem by to uczynić, było znalezienie się pod pociągiem. Co możliwe było wyłącznie, gdy skład będzie przejeżdżał przez most. Gdy uświadomił sobie to, zapał nagle uleciał. Wszystko było lepsze niż powrót do tamtego miejsca, może pora zakończyć już swój żywot? Popatrzył na APS uświadamiając sobie, że musiałby dokonać tego sam, bowiem tamci nie pozwolą mu na to tak łatwo. Najpierw będą go przesłuchiwać, potem w najlepszym wypadku zabiją, stwierdzając, że dla takich jak on, szkoda kuli. Po chwili uznał jednak, że nie ma odwagi aby uczynić to samemu. Skierował się ku oknu znajdującemu się na parterze, tym razem nie bawił się w środki ostrożności. Budynek znajdował się tuż obok torów, nieopodal krawędzi obniżającego się powoli urwiska. Musiał ukryć się tuż przy podporze usytuowanej nad krawędzią. Tylko tam mógł się schować przed patrolem saperskim, który przejdzie przodem, sprawdzając stan mostu. W myślach zaklął wyzywając się od duraków, ból głowy odbierał mu zdolność logicznego myślenia. Zawrócił i pomknął ku wyjściu, zastanawiając się czy zdąży jeszcze znaleźć się pod mostem, nim lokomotywa się zatrzyma. Słyszał już wyraźny izgrzyt hamulców. Przelotnie zastanowił się nad problemem plecaka, którego nie miał gdzie ukryć. Nie chciał go porzucać, szkoda było mu znajdujących się tam zapasów, oznaczałoby to także pozostawienie widomego znaku jego obecności. Będzie musiał zrzucić go w przepaść.

Znowu poczuł falę niechęci. Wiedział jak idiotyczny jest jego plan, bowiem gdy tylko ktoś dotrze do budynku, odnajdzie zostawione przez niego ślady. Poprowadzą one w kierunku obniżającego się urwiska. W międzyczasie wespnie się po metalowych podporach  i ukryje wśród szerokich łączników, które stanowiły jego podstawę. Gdy pociąg przejedzie będzie martwił się co dalej, poczeka do zmroku, następnie wyjdzie na górę i przeczołga przez most, po czym ucieknie w kierunku, z którego tu nadszedł. Był to jedyny sposób, który przychodził mu do głowy. Jeśli pozostawi ślady świadczące, że spadł w przepaść, żołnierze dadzą się zapewne nabrać. Miał nadzieję, że nie miał do czynienia z doświadczonymi zwiadowcami, lecz z bitnym wojakiem, który walczył z Polakami, lecz nie potrafił czytać ich tropów. Na tym oparł swą nikłą szansę. Jednak gdy dotarł na zewnątrz budynku, zorientował się, że stracił wszystkie możliwości, bowiem nie uczynił tego wcześniej. Ból głowy i brak jasnego myślenia sprawił, że jak głupiec popędził z powrotem w stronę budynku wartowni, miast ukryć się od razu pod mostem. Z powodu idiotycznej niechęci, niczym nie uzasadnionego uczucia, podszytego zabobonem. Czegoś, co armia zwalczała, a zwiadowcy i stalkerzy nazywali półgębkiem instynktem zony. Wiedział, że nie może go zlekceważyć, ale teraz nie miał wyjścia i musiał dotrzeć jakoś do przepaści, choć czuł, że to nie najlepszy pomysł.

Teraz jednak wyglądał zza rogu wartowni, przywarł do ziemi, starając się nie wychylać. Pociąg właśnie się zatrzymywał, w kłębach dymu, snopach iskier i zgrzycie metalu. Ze składu zeskakiwali już żołnierze, osłaniani przez swych towarzyszy broni zajmowali pozycję po obu stronach pociągu. Część z nich kierowała się ku strażnicy. Nie zaryzykował wyjęcia lornetki, choć nie dostrzegał z dala oznaczeń na ich mundurach. Na pewno miał przed sobą Drugą Armię Ludowego Komunistycznego Wojska Polskiego, w przeciwieństwie do Krasnajej Armii na hełmach nie mieli czerwonych gwiazd, lecz białego orła z gwiazdkami na skrzydłach, stanowiącego symbol tutejszej republiki związkowej. Wojska wiążącego swą obecnością Polaków, by ich towarzysze mogli szerzyć komunizm na świecie usiłując pokonać imperialistów.

Jeszcze godzinę temu nie wiedział tego wszystkiego, teraz przewidywał z wyprzedzeniem standardową taktykę zmechpiechoty. Nie pamiętał skąd to wszystko wie, lecz nagle zaczął spoglądać zimno na przeciwników, żołnierzy  niczym mrówki-robotnice krążących wokół metalowego potwora, z którego wysiedli, zaś on dyszał ciężko, wpatrując się w most, czekając aż wyrwie się znowu przed siebie, zmieni w demona szybkości i pożre ziemię zony, pozostawiając uskok daleko za sobą. Ćwierć wiorsty dzieliło go od Łowcy, który chwycił się za skronie, a niepokojąca wizja zniknęła. Pozostał jedynie narastający ból głowy i warczący dźwięk pracującej maszyny. Widział jedynie pancerny pojazd podobny do tanka, o geometrycznych kształtach, znad którego wystawały obrotowe wieżyczki. Lecz słyszał coś jeszcze. Uświadomił sobie to jeszcze przed żołnierzami, którzy wchodzili właśnie do budynku na przeciwległym brzegu. Nagle na dachu pociągu zaczął się ruch, a kilku wojskowych wyskoczyło na górę i wycelowało w szare niebo. Wyrzutnie rakiet zostały odpalone zupełnie niespodziewanie, a cztery Strieły wystrzelono w kierunku nieznanego celu. Pozostawiły po sobie ślad w postaci białych smug rozwiewającego się dymu, niknąc w chmurach. Lecz to, co się w nich kryło nie dało się oszukać, wypadło poniżej ich warstwy, na swych odrzutowych silnikach dokonując zwrotu pod kątem niemal dziewięćdziesięciu stopni. Bezpilotnaja machina okazała się godna swej nazwy, manewr jakim się posłużyła  w żadnym wypadku nie mógł zostać wykonany przez pilotów, bowiem człowiek nie zniósłby takiego przeciążenia. Truteń płonął, lecz śmignął niczym strzała wprost w kierunku pociągu, na wprost wystrzelonych weń z dachu kolejnych dwóch rakiet. Jednocześnie zagrały serie z trzech działek przeciwlotniczych. Nie próbował nawet ich wyminąć, tuż przed trafieniem odpalił pocisk, zapewne skracając dystans do niezbędnego minimum, by uniemożliwić zestrzelenie rakiety. Łowca zdążył jeszcze zauważyć jak maszyna wybucha, pozostawiając na niebie ślad eksplozji, nim wbił twarz w ziemię i nakrył głowę rękami, żałując że nie ma kasku. Poczuł ból maski p-rad gaz wciskającej się w twarz, lecz wówczas zatrzęsła się ziemia.

Wstrząs był gwałtowny i połączony z hukiem wybuchu, wokół uniosła się powierzchnia i wyrzuciła w górę zonę, a potem spadła w dół, przysypując wszystko wokół. Zdążył na szczęście zatkać uszy, poczuł żar bijący od eksplozji. Uświadomił sobie, że otrzymał szansę i podniósł głowę by popędzić w kierunku mostu, lecz poprzez unoszący się w powietrzu dym i pył dostrzegł, że jego część przestała właśnie istnieć.

W górnej części, po której biegły tory ziała wyrwa, metalowe podpory były wystrzępione i porwane, jeden z dźwigarów wbił się w ziemię tuż przed wartownią, wyrwany z konstrukcji siłą wybuchającego pocisku. Żaden z torów nie ocalał, zniszczeniu uległy drewniane podkłady, teraz palące się żywym ogniem. To nie był metanapalm, lecz skoncentrowana dawka ładunku wybuchowego, która właśnie przerwała połączenie zachodu ze wschodem, uniemożliwiając przerzucenie wojska przez uskok środkowopolski. Most zmienił się w poplątaną sieć żelaznych prętów, łuk pozostał jednak w dużej mierze nietknięty. Widząc to Łowca zmienił zamiar. Pozostał nieruchomo, przysypany czarnym pyłem stanowiąc część otoczenia. W tej pozycji zamierzał doczekać zmierzchu, wiedząc, iż tamci nie zdołają w ciągu najbliższych godzin przejechać pociągiem na drugą stronę. Gdy zapadną ciemności będzie mógł pod ich osłoną wycofać się i wrócić bezpiecznie w zonę, do swej kolebki, gdzie znowu będzie mógł polować na Polaków.

Wyrzucona w górę ziemia opadła, wraz z nią pył, a dym powoli się rozwiewał ukazując drugą stronę uskoku. Most wciąż płonął, a drewniane podkłady leżące bliżej jego środka zwęglały się. Zniszczeniu uległy wyłącznie tory kolejowe, zasadnicza struktura nie uległa znacznym uszkodzeniom. Zapewne wróg nie przewidział takiego obrotu sprawy, lecz dawno już ludzie pracy zaczęli wytwarzać konstrukcje mogące przetrwać nawet żar atomowy, dzięki swej grubej przekątnej, spawom i nitom. Po drugiej stronie żołnierze podnosili się, otrzepując mundury i przecierając oczy. Zaczęli się nawoływać i machać do siebie rękami. Po chwili zamieszanie ustało, pojawił się jakiś oficer wydając im polecenia. Pociąg stał nieruchomo w niezmienionej pozycji, wybuch nim nie zachwiał, ani nie poruszył wielotonowej masy, od której odbiły się fragmenty konstrukcji jakie poleciały w jego kierunku. Z dalszych wagonów zaczęli wysiadać kolejni żołnierze. Łowca z daleka był w stanie dostrzec, iż odziani są nieco inaczej niż ich uzbrojeni po zęby towarzysze. W otoczeniu wianuszka noszących kałasznikowy zbliżyli się do mostu i zaczęli spoglądać na konstrukcję, wyraźnie oceniając jej stan. Nie mogli podejść bliżej wyrwy, z której wciąż biło gorące powietrze, jednak Łowca zrozumiał, że ma przed sobą saperów. Oglądali zniszczenia, najwyraźniej nie zamierzając się poddać. Zapewne dysponowali na którymś z wagonów odpowiednim sprzętem,  nie mieli pojęcia w jakim stanie będą tory i przygotowali się na ewentualność ich wymiany.

Jego rozważanie przerwał kolejny hałas i dźwięk eksplozji, gdzieś wysoko ponad chmurami. Żołnierze popatrzyli w kierunku północy, a po chwili ujrzeli spadający z chmur samolot. Suchoj płonąc runął wprost w uskok dwie wiorsty przed nimi, eksplodując pośród jego ciasnych ścian. W głowie Łowcy coś ból nagle zapulsował, jak gdyby zwielokrotniony. Po drugiej stronie wojsko podnosiło w górę wyrzutnie RPG, lecz na razie nie wystrzelili kolejnych rakiet. Najwyraźniej ich radar milczał, choć w górze trwała bitwa z udziałem trutniów i gierojów Sojuza. Maszyny ścierały się z ludźmi i trudno było orzec kto wygrywa. Być może wrogowi zadano większe straty, strącając co najmniej dwa trutnie, jednak zdołał on powstrzymać transport wojska na wschód, dopadając Suchoja. Nie był to myśliwiec przechwytujący, przystosowany do walk z machinami, wyposażony w działka i pociski umożliwiające polowanie na niezwykle zwrotnego przeciwnika. Myśliwce szturmowe miały inne zadania i Łowca dałby sobie rękę uciąć, iż leciał on wzdłuż trasy kolejowej gotów zbombardować pojawiające się wzdłuż niej zagrożenia. Cokolwiek działo się w przestworzach, połączone było z przejazdem pociągu, który wróg wyraźnie usiłował zatrzymać i nie dopuścić, by dotarł do celu.

Jednak żołnierze nie rezygnowali, zamierzali wykorzystać znajdujący się zaraz za lokomotywą dźwig. Łowca był w stanie przewidzieć co dalej nastąpi, przy jego użyciu zaczną wymieniać uszkodzone elementy mostu na nowe. W celu zwiększenia manewrowości połączą oba tory ze sobą, by uzyskać mobilność składu. Stawka pośle myśliwce do obrony transportu, skoro wróg popełnił błąd, zapominając, iż powinien zniszczyć pociąg a nie most, bowiem nie przerwie to komunikacji na trasie. W przestworzach prędzej czy później przewagę zyska Druga Armia, bowiem tak blisko rubieży zony sprzęt wyposażony w eliektronikę prędzej czy później zawiedzie, zaś całkowicie zmechanizowane samoloty, jeśli tylko nie wlecą w zmienne stanowiące manifestacje innej fizyki, będą w pełni sprawne.

Widział jak żołnierze się krzątają pod osłoną towarzyszy broni. Wiedział, że przed zmierzchem nie zdołają odbudować mostu, do tego czasu musiał jedynie wytrzymać nieruchomo, po czym oddalić się jak najdalej, początkowo wzdłuż torów, po czym gdy zniknie z zasięgu snajperów, odchodząc w innym kierunku. Nie zamierzał ryzykować wykrycia czujnikiem termoruchu, odczołgać się musiał więc na co najmniej trzy wiorsty. Potem wstać i odejść, a ponieważ jego ślady będą widoczne, gdy pociąg ruszy po naprawionym moście, wybrać musiał trasę, którą żołnierze za nim by nie podążyli. Prostopadle do torów, wprost w zonę. Było to jedyne miejsce, dające mu szansę przeżycia. Na razie jednak mógł robić tylko jedno, leżeć w miejscu nieruchomo, obserwując działania tamtych.

Wykorzystał tę chwilę, by zastanowić się nad wszystkim co sobie przypomniał. Druga Armia, broniąca terenu Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej. Szczycąca się chlubnymi tradycjami dochowania wierności republice, gdy wybuchło faszystowskie powstanie. Wojsko broniące chłopów i robotników przed tworami, podlegające Stawce. Stawka, kwatera główna dowództwa, sztab wojsk. Były dwie Stawki, wewnętrznego i zewnętrznego frontu, jedna kierowała działaniami zaczepnymi i obronnymi w zonie, druga walczyła z przeciwnikiem, usiłującym zniszczyć ludzkość, który posyłał tu trutnie. Wciąż nie przypomniał sobie jego nazwy. Obie Stawki podlegały tej właściwej, Najwyższemu Naczelnemu Dowództwu w Moskwie, tworzonej przez kolegium marszałków, pod przywództwem najwyższego z wodzów.

Wszystko to spłynęło nań wzbudzając w nim uczucia. Porzucił je już dawno temu, wraz ze swoim poprzednim życiem. Teraz jednak powróciły, choć nie pamiętał wiele z tego co spotkało wcześniej. Ból głowy znowu stał się nie do wytrzymania, nie mógł sobie przypomnieć jak odniósł ranę, widział jedynie dwie płonące gwiazdy, które wbijały mu się w mózg. Odetchnął ciężko, lecz nie poruszył się, po czym zorientował się, że coś się zmieniło. Ten ból był czymś więcej. Z trudem skupił wzrok i widząc, że po drugiej stronie mostu zaczęły dziać się dziwne rzeczy.

Żołnierze kręcili głowami, spoglądając na siebie zaskoczeni. Rozglądali się wokół, jak gdyby usiłowali coś odnaleźć. Przez chwilę sądził, że go dostrzegli i odruchowo omal się nie cofnął, jednak nic nie wskazywało na to, aby został zauważony. Kilku żołnierzy zeskoczyło z pociągu i zaczęło zmierzać w kierunku mostu. Wśród nich ujrzał również snajpera, który opuścił kryjówkę i przemieszczał się do saperów, którzy przestali się poruszać i zatrzymali nad krawędzią. Wpatrywali się w dół, w bezdenną przepaść, jak gdyby coś tam ujrzeli, choć wiedział, że to niemożliwe. Jednak przez chwilę miał wrażenie, że spogląda ich oczami i był przekonany, że w dole coś się porusza, a ciemność zaczyna wić się mackami mroku wyciągając się ku górze. Potrząsnął głową i obraz zniknął, zastąpiony przez ból wywołany gwałtownie poruszoną głowy. Zaczął oddychać ciężko żałując, że nie może się poruszyć i sięgnąć ręką po manierkę, gdzie miał gorzałkę zrobioną z Polaków. Jego żołądek i głowa coraz bardziej tego potrzebowały, jednak wolał się nie poruszać. Wieżyczka z działkiem przeciwlotniczym znajdowała się na wprost niego, celna seria rozniosłaby go na strzępy, a kule pomknęłyby ponad zniszczonym mostem nim zdążyłby uczynić trzy kroki.

Na krawędzi mostu było coraz więcej żołnierzy, opuszczali skład, podchodząc do bezdennej przepaści. Zatrzymywali się obok siebie i wpatrywali pionowo w dół, a w ich zachowaniu było coś nienaturalnego. Łowca po chwili zorientował się, że żaden z nich nie spogląda na siebie, ani niczego nie mówi, co jeszcze przed chwilą czynili. Zniknęły gdzieś gesty wykonywane przez saperów, nie pokazywali niczego, nie spoglądali na konstrukcję mostu. Cokolwiek ściągnęło ich uwagę kryło się we wnętrzu przepaści, gdzie panowała cisza i ciemność. Coraz więcej żołnierzy ustawiało się na krawędzi uskoku, w jednym szeregu, spoglądając w dół. Łowca zacisnął dłoń czując w niej ostry kamień, który boleśnie go ranił tworząc wraz z bólem głowy duet, przed którym nie było ucieczki. Uczynił to instynktownie, choć nie miał ochoty zbliżać się do krawędzi i stawać nad nią jak wojsko, na które patrzył. Lecz gdy wytężył swe zmysły usłyszał znajomy głos, ten który słyszał wraz z zewem zony, szemrzący cicho i jęczący niezrozumiale niczym wiatr słyszalny między ścianami kanionu tworzącego uskok. Nie miał ochoty go słuchać, podobnie jak nie chciał zbliżać się do mostu. Pragnął jedynie znaleźć się jak najdalej. Wciąż jednak leżał nieruchomo przysypany ziemią, gdy żołnierze zaczęli się poruszać.

Jeden za drugim, kolejno wykonywali krok na wprost i spadali w przepaść. Począwszy od lewej strony, nie bacząc na to, że idą w nicość. Unosili nogę w górę i ruszali przed siebie, po czym spadali i znikali z oczu Łowcy. Nie krzyczeli i nie wydawali żadnego dźwięku, po prostu lecieli pionowo w dół w ciszy, którą przerywał jedynie miarowy dźwięk lokomotywy. Ich  miejsce zajmowali następni nadchodzący od strony pociągu, zbliżając się do krawędzi i ustawiając przy niej, jak gdyby zdecydowali się popełnić zbiorowe samobójstwo w zaplanowany sposób. Łowca spoglądał na to wszystko, będąc niemym uczestnikiem baletu śmierci. Nad uskokiem ustawiał się już kolejny szereg, gdy pierwszy niczym fala pofrunął w dół, w stronę tego, czemu przyglądali się przed chwilą znieruchomiali żołnierze.

Ktoś jednak wyłamał się z ciszy i śmierci i zaczął krzyczeć coś po rosyjsku, biegając wzdłuż torów. Pozostali zdawali się nie zwracać nań uwagi, krocząc powoli w stronę przepaści. Nie reagowali na jego wrzaski i szarpanie przez niego mundurów. Nie odpychali go, po prostu szli przed siebie, jak gdyby go nie dostrzegali. Najwyraźniej mężczyzna był podobnie jak Łowca odporny na to, co działo się z jego towarzyszami. Stalker wiedział jednak, że tamten nie będzie w stanie niczego uczynić. Podbiegł do krawędzi i spojrzał w dół, po czym nagle cofnął się, jak gdyby przerażony. Karabin wyślizgnął się z jego rąk, a on sam odwrócił się i zaczął uciekać, biegnąc wzdłuż składu i oddalając się coraz bardziej. Cokolwiek ujrzał wzbudziło w nim przerażenie, wzmacniając w  Łowcy przekonanie, że nie ma ochoty sprawdzać, co kryje się w uskoku.

Z pociągu zeskoczył jednak kolejny mężczyzna, który uniósł pistolet i oddał strzał w stronę uciekającego. Trafił bezpośrednio w głowę, a tamten runął na śnieg, zapewne zabarwiając go swą krwią, która musiała mieć kolor czerwony, tak jak Łowcy w dawnych czasach. Mężczyzna nosił na sobie szynel, a Łowcy skojarzył się natychmiast z oficerem. Pewnym krokiem ruszył w kierunku trafionego żołnierza, po czym zatrzymał się nad jego ciałem i kopnął je nogą. Odwrócił się wpatrując w ludzi przemieszczających się w stronę uskoku, po czym zawahał się, jak gdyby zastanawiając się co uczynić. Zaczął wołać, lecz nikt nie zwrócił na niego uwagi, podobnie jak nie zareagował na oddany strzał. Mężczyzna odwrócił się w stronę pociągu i wykrzyczał jakieś słowa. Choć Łowca nie usłyszał ich dokładnie, uświadomił sobie, że doskonale zna ten ton, zawierający wypowiadane rozkazy. Żołnierze zignorowali go ustawiając kolejny szereg nad krawędzią, lecz mężczyzna wyraźnie nie mówił do nich. Z pociągu wyskoczyli kolejni żołnierze i na końcu składu przypadli do ziemi. Nie był w stanie dostrzec z tej odległości co robią, lecz zorientował się, że coś ustawiają. Nim dotarło do niego co takiego i uświadomił sobie, co czynią, wystrzelili już pierwszy pocisk. Przez chwilę obserwował z fascynacją jak dawno nie widziana smuga przecina niebo łukiem, lecz ledwie nadążył ze śledzeniem czarnej kropki, która błyskawicznie zaczęła opadać. Odruchowo skulił się i wcisnął głębiej w ziemię, co okazało się dobrym pomysłem.

Eksplozja miała miejsce ledwie kilkanaście arszynów od niego, nieopodal krańca mostu. Pocisk z moździerza wybuchł wyrzucając w głośnym huku w górę bryły zmarzniętej ziemi i śnieg. Łowca wtulił się w podłoże, wdychając zapach błota i zony, która chwilę później spadła na niego, uderzając boleśnie w plecy. Ból poczuł mimo założonej kamizelki wiedząc, iż kamień, który go trafił, pozostawi siniak. W uszach zaczęło mu piszczeć, mimo to usłyszał charakterystyczne pyknięcia, gdy wystrzeliwano kolejne pociski z moździerzy. Uniósł lekko głowę uznając, iż nadszedł moment by uciekać. Potrzebne było jeszcze kilka eksplozji, które zasłonią go przed oczami żołnierzy. Na szczęście tamci nie strzelali odłamkowymi, najwyraźniej nie chcąc trafiać swych towarzyszy. Pociski jakich użyli nie wybuchały metanapalmem, choć zdaniem Łowcy właśnie takimi powinni się posłużyć. Nie miał pojęcia w co usiłowali trafić, jednak wiedział, iż usiłują wstrzelić się prosto w uskok.  Udało im się za czwartym razem, drugi i trzeci pocisk spadły w okolicy mostu, lecz nie uszkodziły go, wyrywając w krawędzi leje, posyłając wszędzie wokół kolejne fragmenty kamieni i skał. Ostatni zniknął w wąwozie i chwilę później przed oczami Łowcy wszystko rozbłysło. Poczuł jak jego mózg wypełnia ból, zwinął się, zapominając o wszystkim uniósł na kolana i zaczął wymiotować. Choć żołądek miał od dawna pusty z jego ust wypadło coś różowego co zdawało się poruszać, lecz skupiony na wypełniającym go błysku jasności, nie mógł być niczego pewien. Jego oczy łzawiły. Słyszał jedynie kolejne wybuchy, widome ślady eksplozji w bezdennym uskoku, gdzie pociski dosięgły celu. Każdy kolejny powodował w jego głowie rozbłysk, niczym jasny grom wbijający się w jego umysł. Upadł w swoje wymioty, zaczął się tarzać, po czym wymacał gdzieś  ponownie kamień i zacisnął na nim dłoń, dzięki czemu udało mu się skupić na innym rodzaju bólu, ostrym i wymagającym. Wraz z gwoździem przebijającym jego głowę w stałym miejscu zdołał przezwyciężyć światło w swej głowie. Dysząc ciężko dźwignął się podpierając drugą dłonią. Udało mu się otrzeć twarz i usiłował skupić wzrok na moście, czego nie ułatwiały kolejne wybuchy.

Świat zmienił się w szaleństwo eksplozji i wybuchów. Nikt zdawał się nie celować, a pociski wystrzeliwały same, zataczając na niebie łuki i taneczne parabole, przecinając nieboskłon i pozostawiając ślady układające się w geometryczne wzory. Jakaś część jego umysłu wiedziała, że jest to niemożliwe, moździerz nie odpalał się sam, ktoś wciąż musiał wydawać rozkazy, ładować, odpalać, jednak jedyne co dostrzegał, to pociski wylatujące zza pociągu, z uskoku, z jego wnętrza, wypadające w górę, eksplodujące na niebie, opadające na oba brzegi i wybuchające. Żołnierze ustawieni poprzednio na krawędzi przepaści teraz leżeli i trzymali się za głowy, niektórzy chwycili noże i ranili się w twarz. Wyprowadzali kolejne ciosy kołysząc się na kolanach, usiłując przebić swoje czaszki. Ostrza odbijały się od hełmów, opadały poniżej, rysując krwawe ślady na ich nosach, policzkach i ustach. Niektórzy wpadli na pomysł by zerwać z głów osłony i rozbili czaszki o kamienie, uderzając nimi tak długo, aż zmieniły się w krwawą miazgę. Ich ciała pokrywały znaczną część obszaru położonego nad uskokiem, na który upadały pociski z moździerzy i wybuchały, wyrzucając ich ciała w powietrze.  Ręce, nogi i korpusy wirowały spadając w przepaść, trafiając w przęsła mostu i zawisając na nich, na podporach kończąc szalony taniec, ochlapując czerwoną posoką lokomotywę. Ona sama także się zmieniła, stała się metalowym potworem, dyszącym i groźnym, swa metalową paszczą gotowa skoczyć w uskok i pożerać to, co się w nim ukryło, a teraz zostało zranione. Fragmenty czegoś, co z całą pewnością nie było ziemią, wylatywały z przepaści wraz z kolejnymi eksplozjami. Łowca raz jeszcze zacisnął dłoń, czując jak to co trzymał w ręku wrzyna się bardzo głęboko,  po czym rzucił raz jeszcze okiem i poderwał się do biegu. Wizja zniknęła, były tylko wybuchy pocisków z moździerza, niszczące uskok i cokolwiek się w nim znajdowało, o ile coś tam było. Żołnierze nie leżeli już  martwi nad przepaścią, żaden nie trzymał się za głowę, żaden nie zginął. Nigdzie nie dostrzegł ciał. Tyraliera wycofywała się wzdłuż pociągu, gdzie komenderujący oficer wydawał rozkazy, prowadząc ostrzał. Łowca nie zastanawiał się jakim cudem był w stanie to dostrzec, przez dym, ziemię i wybuchy. Po prostu biegł, jak najdalej, wzdłuż torowiska, pozostawiając eksplozje za sobą. Hałas zaczął cichnąć, lecz on wciąż uciekał, starając się biec po śniegu w linii prostej, mając za plecami budynek, by nie dostrzegł go żaden snajper i nie wziął na cel. Uciekał wzdłuż torów, mijając miejsce upadku trutnia, krew tętniła mu w uszach, ból rozsadzał skronie. Zdawało mu się, że gdzieś pośród huku usłyszał gwizd odrzutowych silników, lecz nie oglądał się by sprawdzić kto tym razem nadlatuje. Biegł, aż zabrakło mu tchu.

Zatrzymał się dopiero gdy przewrócił się na ziemię i zabrakło mu sił. Leżał przywalony ciężkim plecakiem, którego jakimś cudem nie stracił, nie wiedząc czy nadal ma przy sobie broń i usiłował złapać oddech, spoglądając na fioletowe niebo zony. Na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył, a wzrok przestał mu drżeć, dostrzegł spadające gwiazdy.

Były ich kilkanaście i ciągnęły za sobą ogony białego ognia. Niska warstwa chmur zniknęła, dzięki niej był w stanie dostrzec to, co znajdowało się wysoko nad horyzontem, na tle fioletowego blasku zony, gdzie w dół schodziły miriady świateł. Błyszczały kierując się ku powierzchni, uciekając przed ognistymi strzałami wystrzelonym ku nim z ziemi. Niektóre spotykały się, znacząc miejsce swych spotkań rozbłyskami. Nad Dzikimi Polami jaśniało, gdy gwiazdy rysowały linie proste w atmosferze. Największy przemieszczały się wolno, jak gdyby podchodziły do lądowania.

Łowca wiedział, że taki widok wróży on niczego dobrego. Wstał, mimo iż ledwie był w stanie oddychać, obejrzał się. Nad mostem unosił się dym, kryjąc przed jego oczami znajdujący się pociąg. Ponownie popatrzył na gwiazdy swą głową, które zdawały się spadać w miejsce, w którego kierunku podążał, gdzie w oddali i pustce znikały tory. Zrozumiał, że ma tylko jedno wyjście.

Świat przestał być opuszczonym i przyjaznym miejscem, zmienił się w miejsce pełne wrogich przybyszy. Jedyne co mu pozostało to go opuścić.

Przeciął tory i ruszył w kierunku fioletowego nieba, idąc poprzez śnieg wprost w zonę, jak najdalej, do Polaków i miejsc, gdzie nie miał szansy przetrwać żaden człowiek.

Chełm >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz